- Caroline, co się stało? - zapytał spokojnie, a blondynka wzięła głęboki wdech.
-Sage porwała Bonnie, nigdzie nie mogę jej znaleźć - wymówiła na jednym wdech - I to wszystko moja wina, gdybym nie wyciągała jej na siłę...
- Co? Sage żyje? - przerwał przyjaciółce zdenerwowany. Po chwili jednak dodarło do niego, co przed chwilą powiedziała Caroline i od razu się opamiętał.
- Jak, to? Kiedy? - zaczął wypytywać, a Care trochę się uspokoiła słysząc, że Stefan zaczął mówić do rzeczy.
- Dzisiaj - odparła krótko.
- Dlaczego to zrobiła? - spytał. Nie miał pojęcia, po co rudowłosa miałby to robić. Z Sage, Bonnie tak właściwie się nie znała. Więc, dlaczego miałaby ją porwać? Dla rozrywki? Przyjemności? Nie miała powodów ku temu, po za tym, ale zawsze mogła robić to dla kogoś. W końcu to Sage i z pewnością ma pełno znajomych, którzy tylko czekają, aż zabiją jedną z najpotężniejszych czarownic.
- Nie wiem - burknęła - Zamiast pytając ciągle o to samo, pomógł byś mi jej szukać - powiedziała oburzona, że szatyn ciągle pyta, a nic nie robi by pomóc w poszukiwaniach.
- Dobra, spotkamy się u mnie - oznajmił i się rozłączył nie dając dojść niebieskookiej do słowa. Warknęła pod nosem i wychodząc z mieszkania trzasnęła mocno drzwiami.
*
Nienawidzę pełni - myślałam w czasie kiedy Marcel zaczął gadać coś do swojego kumpla, zupełnie nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Chciałam go walnąć, bo siedziałam na stole bardzo blisko niego, ale powstrzymałam się, bo przecież mogłam zburzyć jego reputację. Wielkiego Marcela Gerarda. - Jak ja nienawidzę pełni! Dlaczego to ja zawsze cierpię najbardziej? Przez to, że ktoś zostawił mnie w lesie, wnioskuję, że moi niby rodzice, nie mam pojęcia dlaczego, nie mogę żyć jak normalna hybryda? Znaczy, że nie będę odczuwać pełni. Boże, jaki ten świat jest dla mnie niesprawiedliwy...
- Może, przestaniesz się wściekać i mi pomożesz? - zapytał ciemnoskóry wyrywając mnie z rozmyśleń. Spojrzałam w górę z wdzięcznością.
- W czym? - zapytałam, przyglądając mu się badawczo i nieudolnie zeskakując ze stołu , na którym siedziałam, przed chwilą. Wziął i pociągnął mnie w stronę czterech ludzi, stojących bez ruchu w poziomej linii. Uniosłam obie brwi, najpierw patrząc na osoby przede mną, potem na przyjaciela.
- Masz zdecydować, którzy z tej czwórki, przeżyją i zostaną w mojej rodzinie, a którzy umrą - wyjaśnił z uśmieszkiem odchodząc trochę ode mnie - Jesteś osłabiona nie wolno Cię przemęczać. Powodzenia! - Ostanie słowo krzyknął oddalony ode mnie o kilka metrów. Odprowadziłam go wzrokiem, próbując zabić, po czym wróciłam do tych czterech osób przede mną. Blondynka, brunet, szatynka i czarnowłosa.
- Blondynka, do mnie! - powiedziałam władczym głosem siadając na najbliższym krześle, odwrotnie niż jest wskazane, czyli ręce miałam na oparciu skrzyżowane, a nogi w rozkroku. Strachliwa zielonooka, podeszła do mnie z lekkim wahaniem - Reszta może usiąść na ziemi - oznajmiłam uśmiechając się przesłodko do reszty.
- Ja masz na imię? - zwróciłam się do dziewczyny. Zamrugała kilkakrotnie.
- Katie - odpowiedziała łamliwym głosem, który z deko mnie zirytował, ale nie pokazywałam tego.
- Ile masz lat, skąd pochodzisz i jak mają na imię Twoi rodzice i siostra czy co kogo tam masz? - seria pytań wypłynęła ze mnie automatycznie, jakbym przesłuchiwała więźnia.
- Mam 17 lat, jestem z Tennessee. Nie znam rodziców, oddali mnie do adopcji - Sierotka z Tennessee. Wzięłam głęboki wdech i pokręciłam głową.
- Słyszeliście ją? Każdy z was odpowie na te same pytania co ona - oświadczyłam z sarkastycznym uśmieszkiem, spoglądając jak czarnowłosa wywróciła oczami. Ciebie zostawię, sobie na koniec - pomyślałam złowieszczo.
*
- Gdzie się nasza kochana siostrzyczka wybiera? - Kol zastąpił blondynce drogę nie dając jej przejść. Zirytowana, wzięła głęboki wdech.
- Nie twój interes - odparła, omijając brata i zmierzając w kierunku drzwi wyjściowych. Niestety, nie zaszła za daleko, gdyż Pierwotny stanął koło drzwi. Dziewczyna miała po dziurki w nosie zachowania szatyna. Musiała spotkać się ze Stefanem, a jej brat jak zwykle wszystko utrudniał.
- Nie mów mi, że idziesz do swojego księcia z bajki? - na jego twarzy pojawił się drwiący uśmieszek. Jego złośliwość działała wampirzycy na nerwy.
- Idę, bo mnie potrzebuje - odparła ostro, naciskając na ostatnie słowo.
- A w czym nasz drogi Salvatore potrzebuję pomocy? - zapytał udając zdziwienie.
- Możliwe, że nie tylko ty chcesz ratować wiedźmy - powiedziała, a drwiący uśmiech zszedł z jego twarzy - Których z resztą nie lubisz - mruknęła i przecisnęła się w drzwiach, zostawiając zdezorientowanego chłopaka w domu.
*
Pierwsza z grupy:
Katie - blondynka, siedemnastolatka, sierota z Tennessee, miła, nieśmiała i inteligentna.
Następny był:
Brian - brunet, osiemnastolatek z Denver, piękne niebieskie oczy, arogancki, pomocny, ofiara przemocy szkolnej.
O, i wreszcie szatynka:
Sarah - dziewiętnaście lat, urodzona w Las Vegas, sprytna, przebiegła, piękna oraz bardzo skryta i uparta.
No i oczywiście ktoś kogo zostawiłam na koniec, więc nie wiem o niej jeszcze nic. Westchnęłam, spoglądając na czarnowłosą, która została na ostatni ogień.
- Czarna, wstawaj i odpowiadaj - rozkazałam, a dziewczyna wstała i stanęła patrząc prosto na mnie, chyba mając nadzieję, że zabije mnie wzrokiem. Uwielbiałam takie zabawy.
- Kylie, mam osiemnaście lat i urodziłam się w Nowym Orleanie - mówiła obojętnie, czym wywołała u mnie sarkastyczny uśmiech. Wstałam z miejsca i podeszłam, próbując się nie upaść. Odkręciłam butelkę z krwią i upiłam kilka łyków życiodajnego płynu.
- Rodzice? - zapytałam uprzejmym tonem, lecz ta nie odpowiedziała . - Nie dobrowolnie to siłą - spojrzałam prosto w jej źrenice, a te się rozszerzyły.
- Naomi i Jackob - odparła machinalnie.
- Sytuacja rodzinna? - znowu wpłynęłam na jej umysł.
- Ojciec był alkoholikiem, a matka mnie biła - wyznała, po czym się skrzywiła. Odeszłam od niej, a Kylie posłała mi wściekłe spojrzenie.
Punkt czwarty:
Kylie - osiemnastolatka z Nowego Orleanu skrzywdzona przez rodziców. Nerwowa, arogancka i niezdyscyplinowana.
- Mam wybrać kto z was zginie - oznajmiłam zimnym tonem, patrząc po wszystkich twarzach - Trudny wybór. - stwierdziłam
- A ten kto przeżyje? - zapytał Brian.
- Jeśli ktokolwiek przeżyje - zauważyłam trafnie, patrząc jak oczy blondynki uciekają na wszystkie strony - No, nie będę owijać w bawełnę. Stanie się wampirem. - jedynie Sarah nie zareagowała strachem na słowo "wampir" co utwierdziło mnie w tym kim są jej rodzice.
- Z pewnością przechodzi Sarah - spojrzałam na szatynkę - Jak to jest być córką łowców? - zapytałam zaciekawiona. Szarooka nie zdziwiła się moim pytaniem, nie to co jej towarzysze, którzy byli coraz to bardziej przerażeni.
- Nie za fajnie - odparła beznamiętnie - Nie jestem jedną z nich, wyrzekli się mnie.
- Tak czy siak, przechodzisz - oznajmiłam - Został mi brunet, blondyneczka i czarnowłosa - zamyśliłam się głęboko. Blondynka i brunet, niestety zostali skreśleni z listy, więc pozostała mi Kylie.
- Przykro mi, Katie, na prawdę - westchnęłam - Brian, Tobie nie współczuję.
- Przechodzę? A ona nie? - zdziwił się uradowany. Nie tak szybko.
- Oczywiście... - podeszłam do niego. Lewą rękę położyłam na jego policzku, a prawą oplotłam jego głowę -...że nie - skręciłam mu kark, a jego ciało bezwładnie upadło na zimną ziemię, uderzając w nią. Uśmiechnęłam się do blondynki, która stała w szoku przyglądając się, martwemu chłopakowi. Podniosła głowę i pokręciła nią, kiedy dwie pozostały spoglądały w zdumieniu na mnie.
- Nie ma to jak trio. - upiłam kolejny łyk krwi.
*
- Co ONA tu robi? - zapytała wściekła Caroline, kiedy wchodząc do mieszkania Stefana ujrzała Rebekhę. Stefan westchnął, a Bekah wywróciła oczami.
- Jest tu by pomóc - wyjaśnił głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Porwała ją partnerka mojego brata, więc oficjalnie jest to też moja sprawa - dodała, uśmiechając się wrednie do przyjaciółki jej chłopaka. Stefan popatrzył na rozzłoszczoną minę blondynki, która gdyby mogła zabiłaby Pierwotną.
- Skupmy się lepiej na tym, dlaczego ją porwała - zadecydował, przerywając walkę spojrzeń wampirzyc, które jak na zawołanie spojrzały na niego.
- Może dla kogoś? - zaproponowała od razu niebieskooka, na co dziewczyna zmarszczyła brwi zastanawiając się nad czymś.
- Ale dla kogo?
- Finn.. - wyszeptała, czym zwróciła uwagę pozostałych - Mogła zrobić to dla Finna.
- Ale co on ma do Bonnie? - zapytała zdezorientowana, na co jej przyjaciel przytaknął.
- Właśnie - poparł, przyglądając się wampirzycy, która cały czas myślała po co jej brat miałby porywać wiedźmę Bennett.
- Nie wiem - oparła po dłuższej chwili milczenia, na co Care jęknęła, a Stefan zrezygnowany spuścił głowę - Na prawdę. Widziałam go kilka dni temu i był bardziej małomówny niż rozmowny.
- Kolejny dzień z Pierwotnymi? - zapytała z niedowierzaniem. Nie miała najmniejszej ochoty przebywać z Bekhą. Wyjechały z Bonnie by zapomnieć o tym drugim świecie, o problemach, rodzinie, czarownicach, wampirach, wilkołakach, śmierci, dlaczego więc, ciągle je odczuwają? Dlaczego nie mogą mieć chociaż tygodnia wolnego od tych durnych Pierwotnych!? Chyba o aż tyle nie prosiły, co nie?
- Chcesz ją znaleźć, czy nie? - zapytała poirytowana Pierwotna.
- Chcę! - oburzyła się.
- To przestań narzekać i zacznij coś robić!
*
Mulatka ocknęła się w jakimś pokoju, którego nie poznawała. Głowa ją trochę bolała i ostatnie co pamięta, to jak dostała czymś twardym w głowę. Bolało. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Jedno małe łóżko z ciemnego drewna, dwie komody tego samego koloru, drzwi z białego drewna. W końcu usłyszała jakiś szmer i drzwi otworzyły się, a w nich pojawiła się Sage, z diabolicznym uśmiechem. Weszła do sypialni, a Bonnie spojrzała na swoje ręce. Były uwiązane przy krześle, grubymi sznurami. Nie rozumiała tylko dlaczego nie mogła użyć magii.
- Nawet nie próbuj - ostrzegła dobrze wiedząc, co chce zrobić Bennett, która syknęła z bólu. Sznury podrażniły jej skórę - Też mam wiedźmy.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytała, gniewnie mrużąc oczy. Rudowłosa spojrzała na nią z odrazą.
- Ja? Niczego - odparła kąśliwie, kręcą z politowaniem głową i odchodząc od niej o kilka kroków w tył. Brunetka spojrzała na nią z lekkim zdziwieniem, ale nie zamierzała tego pokazywać.
- Więc, mnie wypuść - zaproponowała jakby była to najprostsza rzecz na świecie, na co dziewczyna spojrzała podejrzliwie na swojego więźnia.
- Niestety nie mogę - powiedziała z udawanym smutkiem - Albo nie chcę? - puściła do niej oczko, po czym ulotniła się, za nim mulatka zareagowała.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytała, gniewnie mrużąc oczy. Rudowłosa spojrzała na nią z odrazą.
- Ja? Niczego - odparła kąśliwie, kręcą z politowaniem głową i odchodząc od niej o kilka kroków w tył. Brunetka spojrzała na nią z lekkim zdziwieniem, ale nie zamierzała tego pokazywać.
- Więc, mnie wypuść - zaproponowała jakby była to najprostsza rzecz na świecie, na co dziewczyna spojrzała podejrzliwie na swojego więźnia.
- Niestety nie mogę - powiedziała z udawanym smutkiem - Albo nie chcę? - puściła do niej oczko, po czym ulotniła się, za nim mulatka zareagowała.
*
- Wybrałaś - stwierdził, kiedy zobaczył leżące na podłodze zwłoki chłopaka. Uśmiechnęłam się dumna ze swojego uczynku.
- Tak - potwierdziłam, kiwając na trzy dziewczyny, na przeciwko mnie. Kylie próbowała za wszelką cenę nie krzyknąć, a Katie trzęsła się ze strachu, jedynie Sarah stała niewzruszona, uparcie kierując swoje szare tęczówki na mnie. Imponowało mi to.
- Przemienisz je? - zapytałam, na co ten z uśmiechem podszedł do dziewczyn, oglądając je, po czym szybkim krokiem podszedł do mnie.
- Ty to zrób - rozkazał, na co z trudem wstałam i za nim gdziekolwiek ruszyłam, napiłam się życiodajnego płynu.
- Tak na przyszłość, żeby nikt nie mówił do mnie per "Pani". - zadeklarowałam - Jestem Faith.
Najpierw dwoma krokami zbliżyłam się do blondynki. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco i nagryzłam nadgarstek przystawiając do jej ust. Na początku miała opory, ale później się z tym oswoiła. Po minucie, kiedy wypiła wystarczająco, szybko i bezboleśnie skręciłam jej kark. Następna była Kylie, która z niemała trudnością przełykała płyn. Z Sarah poszło szybko. Napiła się i dała skręcić kark, dobrowolnie, najwyraźniej pogodziła się już na swój los.
- Tak na przyszłość, żeby nikt nie mówił do mnie per "Pani". - zadeklarowałam - Jestem Faith.
Najpierw dwoma krokami zbliżyłam się do blondynki. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco i nagryzłam nadgarstek przystawiając do jej ust. Na początku miała opory, ale później się z tym oswoiła. Po minucie, kiedy wypiła wystarczająco, szybko i bezboleśnie skręciłam jej kark. Następna była Kylie, która z niemała trudnością przełykała płyn. Z Sarah poszło szybko. Napiła się i dała skręcić kark, dobrowolnie, najwyraźniej pogodziła się już na swój los.
- Tadam - powiedziałam bez entuzjazmu. - Po co Ci one? - zapytałam, przyglądając się jak siada na krześle.
- Dowiesz się - oznajmił krótko - Możesz iść - spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Czy on właśnie odprawił mnie jak swoich posłańców? Obrażona odeszłam i szybkim krokiem znalazłam się na górze, korzystając ze swoich mocy. Położyłam się na łóżko i zamknęłam oczy, mając nadzieję, że usnę, szybciej niż zazwyczaj.
*
Caroline ustaliła razem z Rebekhą i Stefanem, że ona przeszuka północną stronę Orleanu, blondynka zachodnią, a zielonooki wschodnią. Po dwóch godzinach poszukiwań, jednak nie znaleźli żadnego tropu mulatki. Nikt nic nie wiedział i nie widział, a najgorsze było to, że powoli kończyły się pomysły, gdzie rudowłosa mogła przetrzymywać wiedźmę. Kiedy skończyli szukać, spotkali się w tym samym miejscu co wcześniej. W domu Stefana. Pierwszy dotarł tam szatyn , po kilku minutach Caroline, jednak Rebekah nie pojawiała się, co zmartwiło młodszego Salavator'a.
- Zaraz tu będzie. - pocieszała go niebieskooka, uśmiechając się przy tym pokrzepiająco - To Pierwotna.
- Masz rację - przyznał, w tym samym czasie kiedy do mieszkania wpadła zdyszana Rebekah, trzymając w ręku czarną bluzkę na ramiączkach. Z ulgą usiadła na łóżku swojego chłopaka, a po chwili również na niego spojrzała.
- Mam! - oznajmiła dumna ze swojego wyczynu, chociaż żadne z obecnych - Caroline czy Stefan nie
podzielało jej entuzjazmu. Spojrzała na nich niby urażona. - Zgadnijcie, gdzie byłam?
Caroline od razu wybuchła, myśląc, że Pierwotna była na jakiejś wyprzedaży, a nie szukała zaginionej tak jak ona.
- Nie mów mi, że byłaś na wyprzedaży! - oburzyła się dziewczyna, a wampirzyca spojrzała na nią poirytowana.
- Nie byłam, Blondie - odparła ostro - To bluzka Sage. - pomachała nią przed jej oczami, po czym rzuciła Stefanowi, który zręcznie ją chwycił. Jak na razie był najbardziej małomówny z całej trójki.
- Skąd ją masz? - odezwał się wreszcie szatyn, oglądając ją ze wszystkich stron, aż w końcu odłożył ją na łóżku, patrząc na swoją dziewczynę.
- Od Kola - odparła, bez zająknięcia się i choćby małych wyrzutów sumienia w głosie. Przecież nikt nie miał wiedzieć o zaginięciu przyjaciółki poza Caroline, Rebekhą i Stefanem. Dlaczego Mikaelsonowie muszą być tacy... ughh. Muszą zawsze robić po swojemu? - Blondynka była więcej niż zła na dziewczynę. Była wściekła, oburzona emitował od niej sam gniew. W końcu brat Pierwotnej był wrogiem numer 1 Bennett i z całą pewnością, Bonnie wolałaby być w niewoli kilka lat, niż żeby uratował ją ktoś kogo nienawidzi.
- Co mu powiedziałaś? - zapytała, blondynka zaciskając usta w poziomą kreskę i powstrzymując się, przed rzuceniem na siostrę Klaus'a.
- To, że pewna czarownica potrzebuję pomocy i porwała ją Sage - odpowiedziała obojętnie, uśmiechając się później przebiegle, co wkurzyło Care, lecz dobrze to ukryła.
- I to wystarczyło? - zdziwił się Stef rzucając ukradkowe spojrzenia przyjaciółce, która lustrowała dziewczynę podejrzliwym spojrzeniem.
- Kol trzyma wiedźmy na wysokim poziomie - odparła niewzruszona, wzruszając ramionami - Po za tym już raz uratował Bennett, więc drugi to nie będzie takie zdziwienie - Caroline zamurowało. W końcu Bonnie powiedziała jej, że spotkała Pierwotnego na mieście, a nie była żadnej wzmianki o ratunku z jego strony. Więc, blondynce dobrze się wydawało, że jej przyjaciółka coś kręci.
*
Po godzinie czekania w końcu, mocno zaczerpnęła powietrza ostatnia z trio. Sarah, bo tak przedstawiła ją Faith, wzięła kilka głębokich wdechów. W końcu wstała i omal się nie wywróciła tak bardzo słońce raziło ją w oczy. Po chwili, zmrużyła oczy i spojrzała na mężczyznę przed sobą, a raczej na to co trzymał w prawej ręce. Woreczek z czerwoną cieczą, która wywołała u szatynki ból gardła. Piekący, jakby ktoś włożył jej do środka rozżarzony pręt. Po jej oczami pojawiły pojedyncze żyłki i gdyby nie jej silna wola, już dawno rzuciła by się na króla.
- Wreszcie - powiedział trochę spóźniony, uśmiechając się chytrze do dziewczyny stojącej przed nim, ubranej w czarne legginsy, białą bluzkę oraz kozaki na płaskiej podeszwie koloru brązowego - Masz! - rzucił zdezorientowanej szarookiej woreczek, siadając na krześle. Ta bez wahania otworzyła go i upiła łyk czerwonego płynu. I kolejny, oraz kolejny, aż w końcu po krwi nie było ani śladu. Odrzuciła opakowanie, a twarz wróciła do poprzedniego stanu. Cofnęła się w wampirzym tempie nie świadoma, swojej szybkości. Słońce - pomyślała, szukając wzrokiem lapis lazuli, niestety dostrzegła go tylko na pierścieniu ciemnowłosego zdobiącego jego palec.
- Teraz możesz wrócić do pozostałych - oznajmił arogancko, odchodząc od niej, ale przedtem rzucając wisiorek, który zadziwiająco łatwo złapała. - Załóż go, chyba, że chcesz spłonąć - rzucił na odchodnym. Po kilku sekundach zniknął, a Sarah po chwili wahania zapięła lapis lazuli i popędziła w kierunku, gdzie przed chwilą zniknął murzyn.
*
- Walcie się, wszyscy - wymamrotałam podchodząc do drzwi, w które ktoś przed chwilą zapukał. Z rozmachem je otworzyłam a w nich ukazał się, mój przyjaciel od siedmiu boleści. Niby przez przypadek na niego warknęłam, po czym zamknęłam mu je przed nosem trzaskając przy okazji. Myślałam, że zrozumie aluzję, jednak ten ponownie nacisnął klamkę i tym razem wszedł bez żadnego problemu. Byłam zła na niego, za to jak mnie potraktował, więc po namyślę, rzuciłam w niego wazonem stojącym najbliżej mnie.
- Co do...? - nie skończył, bo musiał złapać pocisk lecący w jego stronę. Na mojej twarzy malował się czysty gniew oraz satysfakcja. - Co Ci odbiło?! - wybuchł, no co za bardzo nie zareagowałam. Przygniotłam go do ściany za gardło, a ze swoją siłą nic nie mógł poradzić w starciu ze mną. Hybrydą.
- Tak traktuje się przyjaciół? - zapytałam z wyrzutem, mocniej przyciskając mu tchawicę, do ściany.
- Że jak? - zdziwił się, nabierając w końcu wielki haust powietrza, na który mu pozwoliłam. Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Jak?! Jeszcze się pytasz? - fuknęłam, ale wzięłam głęboki - Co ja Twoim sługą jestem? Marcel, dobrze wiesz, że ze mną się nie pogrywa - syknęłam i przez chwilę pomyślałam, że mu na mnie nie zależy. Puściłam go, a on opierając się o ścianę, lekko się po niej osunął, ale w porę odzyskał równowagę.
- Dobrze wiesz, że to nie prawda - zaprzeczył, ale ja i tak podjęłam decyzję. - Ale jeśli będę miał słabości, stracę swój status.
- Więc, Twój "status" - robiłam palcami cudzysłów - jest ważniejszy ode mnie?- To co powiedział utwierdziło mnie, że jestem mniej ważna niż sądziłam przedtem. Myślałam, że odpowie coś innego. Że to przejęzyczenie, ale jego zdanie mi na to nie pozwoliło. Nie pozwoliło mi na zostanie tu ani chwili dłużej. Byżć może zachowywałam się teraz dziecinnie, ale u mnie coś takiego było prawie jak zdrada. Czułam się podle, oszukana, a najgorsze było to, że w głowie jak na zawołanie pojawiło się zdanie blondynki z którą miałam spięcie. "Przy pierwszej lepszej okazji wyrzuci Cię do kosza"
- Faith, to nie tak... - szybko zareagował zdając sobie sprawę co zrobił. W szybkim tempie, które było mi dane po wypiciu kilku butelek krwi, podeszłam do szafy, wyjęłam z niej walizkę i zaczęłam pakować w nią jak najwięcej rzeczy. - Nie rób tego, zostań... - błagał, ale ja byłam nieugięta.
- Przepraszam Marcel, ale muszę ochłonąć, a pełnia i Ty mi w tym nie pomagacie - dałam nacisk na ostatnie słowo i skończyłam pakować resztę rzeczy z szafy, z którą poszło mi szybciej niż myślałam. W pół godziny byłam spakowana i kiedy wychodziła, zauważyłam tylko smutek na twarzy przyjaciela, który stał tam przez cały czas ze spuszczoną głową. Widać, że moje słowa go dotknęły, jednak mimo wyrzutów sumienia, nie zmieniałam decyzji. Wyprowadzam się, a jego wysokość "Status" niech radzi sobie sam.
- Tak traktuje się przyjaciół? - zapytałam z wyrzutem, mocniej przyciskając mu tchawicę, do ściany.
- Że jak? - zdziwił się, nabierając w końcu wielki haust powietrza, na który mu pozwoliłam. Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Jak?! Jeszcze się pytasz? - fuknęłam, ale wzięłam głęboki - Co ja Twoim sługą jestem? Marcel, dobrze wiesz, że ze mną się nie pogrywa - syknęłam i przez chwilę pomyślałam, że mu na mnie nie zależy. Puściłam go, a on opierając się o ścianę, lekko się po niej osunął, ale w porę odzyskał równowagę.
- Dobrze wiesz, że to nie prawda - zaprzeczył, ale ja i tak podjęłam decyzję. - Ale jeśli będę miał słabości, stracę swój status.
- Więc, Twój "status" - robiłam palcami cudzysłów - jest ważniejszy ode mnie?- To co powiedział utwierdziło mnie, że jestem mniej ważna niż sądziłam przedtem. Myślałam, że odpowie coś innego. Że to przejęzyczenie, ale jego zdanie mi na to nie pozwoliło. Nie pozwoliło mi na zostanie tu ani chwili dłużej. Byżć może zachowywałam się teraz dziecinnie, ale u mnie coś takiego było prawie jak zdrada. Czułam się podle, oszukana, a najgorsze było to, że w głowie jak na zawołanie pojawiło się zdanie blondynki z którą miałam spięcie. "Przy pierwszej lepszej okazji wyrzuci Cię do kosza"
- Faith, to nie tak... - szybko zareagował zdając sobie sprawę co zrobił. W szybkim tempie, które było mi dane po wypiciu kilku butelek krwi, podeszłam do szafy, wyjęłam z niej walizkę i zaczęłam pakować w nią jak najwięcej rzeczy. - Nie rób tego, zostań... - błagał, ale ja byłam nieugięta.
- Przepraszam Marcel, ale muszę ochłonąć, a pełnia i Ty mi w tym nie pomagacie - dałam nacisk na ostatnie słowo i skończyłam pakować resztę rzeczy z szafy, z którą poszło mi szybciej niż myślałam. W pół godziny byłam spakowana i kiedy wychodziła, zauważyłam tylko smutek na twarzy przyjaciela, który stał tam przez cały czas ze spuszczoną głową. Widać, że moje słowa go dotknęły, jednak mimo wyrzutów sumienia, nie zmieniałam decyzji. Wyprowadzam się, a jego wysokość "Status" niech radzi sobie sam.
*
- Widzę, że nie masz humoru - zaczął wesoło Klaus wchodząc do siedziby, swojego przyjaciela, który jak tylko na niego spojrzał prychnął i znowu pogrążył się w rozmyślaniach. Było gdzieś godzinę po wyjściu Faith, a on nadal się nie pozbierał. Z jednej strony nie rozumiał przyjaciółki, bo przecież nie zrobił nic złego, może użył takiego tonu, jakim zwykł mówić do swoich poddanych, ale przecież to nic złego, z drugiej jednak był pewien, że brunetce chodziło o coś ważniejszego, a on dobrze wiedział o co. Zrobił to co niegdyś jej rodzice, ona stała się mniej ważna niż jego duma i być może tak zinterpretowała to Faith.
- A gdzie Twoja partnerka? - zapytał udając zdziwienie, na co Marcel gwałtownie wstał, prawie przewracając krzesło na którym przedtem siedział. Spojrzał gniewnie na Pierwotnego, po czym odezwał się głosem pełnym jadu.
- Nie jest nią i radzę Ci nawet po niej nie wspominać - powiedział groźnie mierząc go wzrokiem. Mikaelson cicho prychnął, a na jego twarzy wstąpił drwiący uśmieszek.
- A kim? - zapytał, na co władca pokręcił głową, ale nie zamierzał go ignorować.
- Przyjaciółką - odparł stanowczo, a kiedy to wypowiedział Klaus w jego głosie wyczuł szczerość. Zmarszczył brwi i przyjrzał się uważniej Marcelowi. Miał jak zwykle skórzaną kurtkę oraz jeansy i szarą koszulę, ale mimo to coś mu nie pasowało. Coś było źle. Spojrzał na jego twarz i zrozumiał. Jego oczy nie były przesiąknięte arogancją czy cynizmem, ale smutkiem, choć z całych sił próbował zakamuflować to gniewem, kierowanym do niego.
- Zrobiłeś coś czego żałujesz, względem tej dziewczyny - bardziej stwierdził niż zapytał, na co ciemnoskóry uniósł wysoko brwi, nie wierząc, że głos jego był taki łagodny.
- Nawet jeśli - zaciął się, zamykając na chwilę usta - to nie Twoja sprawa. - wypowiedział, wymijając go i podchodząc do otwartej butelki Jack Daniels'a i chwytając ją.
- Przeproś ją - zasugerował rozbawiony, jakby była to najprostsza rzecz na świecie. Murzyn zatrzymał się, na chwilę. Przeprosić? To niestety odpadało, bo jeszcze nigdy nikogo nie przepraszał, więc nie wiedział jak to zrobić, a musiały by być to jakieś efektowne przeprosiny, a nie zwykłe "Przepraszam", po za tym ta dziewczyna tak łatwo nie przebaczała czegoś takiego.
- Faith jest jak Elijah, Klaus - oznajmił zrezygnowany, upijając łyka whiskey - Ale miała kiepską przeszłość i zwykłe przepraszam, nie wystarczy - upił kolejny. Pierwotny spojrzał na niego i uwierzył w jego słowa, które były prawdą i poczuł do niego skruchę. Widział, że facet jest zdeterminowany, ale zupełnie nie potrafił tego okazać. Ta dziewczyna jest dla niego ważna i dla wysłuchania paru rad, był nawet skłonny wysłuchać Klausa.
- Od ilu lat ją znasz? - zapytał w końcu i mimo iż Marcel uznał to pytanie za głupie, odpowiedział wcześniej upijając następny łyk napoju.
- Od stu czterdziestu dwóch- wydusił, na co Pierwotny wpadł na pewien pomysł, który na pewno zainteresuje Gerarda i podejmie się go.
- Jaka jest? - chciał mu pomóc pomimo tego, że ciągle przeciw sobie spiskują. To widok jego w rozsypce wywołał u niego sympatie, mimo różnic. Nigdy nie chciał by cierpiał i ciągle zastanawiał się gdzie popełnił błąd, że ich drogi rozeszły się.
- Nigdy nie okazuje uczuć, jest nieczuła wobec wszystkich, ale... - głos mu się załamał co bardzo go zirytowało, bo przecież on jest zimnym draniem też nie okazuje słabości - ...ma dobre serce, nie wyłączyła uczuć pomimo tego ile wycierpiała się przez innych. - zakończył i wcale nie przeszkadzało mu to, że opowiada to bezlitosnej hybrydzie, która jest jego wrogiem i w każdej chwili może zabić jego przyjaciółkę, Wcale. Rozmawiał z nim jak z najlepszym przyjacielem. W sumie Klaus jest tak jakby jego ojcem, więc nic dziwnego bo w końcu rodzica nigdy nie da się nienawidzić do końca. Nie da.
- Okazywała je przed Tobą? - drążył, ale mniej łagodniejszym tonem. Ten był stanowczy i rzeczowy, ale miał w sobie coś z delikatności. On uśmiechnął się delikatnie, co utwierdziło Pierwotnego w jego przypuszczeniach.
- Rzadko - spojrzał na niego, upijając łyk Daniels'a - Czasami wydaję mi się, że rozbiła to przypadkowo, a niekiedy specjalnie.
- Zrób coś, co zawsze sprawiało na jej ustach uśmiech - powiedział rozkazującym tonem, ale było słychać w nim coś na wzór rozbawienia. Marcel spojrzał na niego jakby był geniuszem, ale głęboko się zamyślił – Jest coś takiego? – zapytał, a Gerard poważnie zaczął szukać w głowię jakiegoś pomysłu, co sprawiało, że Faith się uśmiechała. Po chwili uniósł kąciki ust, przypominając sobie o czymś.
- Dziękuje, Klaus - powiedział, po dłuższym milczeniu w tym samym czasie, kiedy Mikaelson zniknął.
- A gdzie Twoja partnerka? - zapytał udając zdziwienie, na co Marcel gwałtownie wstał, prawie przewracając krzesło na którym przedtem siedział. Spojrzał gniewnie na Pierwotnego, po czym odezwał się głosem pełnym jadu.
- Nie jest nią i radzę Ci nawet po niej nie wspominać - powiedział groźnie mierząc go wzrokiem. Mikaelson cicho prychnął, a na jego twarzy wstąpił drwiący uśmieszek.
- A kim? - zapytał, na co władca pokręcił głową, ale nie zamierzał go ignorować.
- Przyjaciółką - odparł stanowczo, a kiedy to wypowiedział Klaus w jego głosie wyczuł szczerość. Zmarszczył brwi i przyjrzał się uważniej Marcelowi. Miał jak zwykle skórzaną kurtkę oraz jeansy i szarą koszulę, ale mimo to coś mu nie pasowało. Coś było źle. Spojrzał na jego twarz i zrozumiał. Jego oczy nie były przesiąknięte arogancją czy cynizmem, ale smutkiem, choć z całych sił próbował zakamuflować to gniewem, kierowanym do niego.
- Zrobiłeś coś czego żałujesz, względem tej dziewczyny - bardziej stwierdził niż zapytał, na co ciemnoskóry uniósł wysoko brwi, nie wierząc, że głos jego był taki łagodny.
- Nawet jeśli - zaciął się, zamykając na chwilę usta - to nie Twoja sprawa. - wypowiedział, wymijając go i podchodząc do otwartej butelki Jack Daniels'a i chwytając ją.
- Przeproś ją - zasugerował rozbawiony, jakby była to najprostsza rzecz na świecie. Murzyn zatrzymał się, na chwilę. Przeprosić? To niestety odpadało, bo jeszcze nigdy nikogo nie przepraszał, więc nie wiedział jak to zrobić, a musiały by być to jakieś efektowne przeprosiny, a nie zwykłe "Przepraszam", po za tym ta dziewczyna tak łatwo nie przebaczała czegoś takiego.
- Faith jest jak Elijah, Klaus - oznajmił zrezygnowany, upijając łyka whiskey - Ale miała kiepską przeszłość i zwykłe przepraszam, nie wystarczy - upił kolejny. Pierwotny spojrzał na niego i uwierzył w jego słowa, które były prawdą i poczuł do niego skruchę. Widział, że facet jest zdeterminowany, ale zupełnie nie potrafił tego okazać. Ta dziewczyna jest dla niego ważna i dla wysłuchania paru rad, był nawet skłonny wysłuchać Klausa.
- Od ilu lat ją znasz? - zapytał w końcu i mimo iż Marcel uznał to pytanie za głupie, odpowiedział wcześniej upijając następny łyk napoju.
- Od stu czterdziestu dwóch- wydusił, na co Pierwotny wpadł na pewien pomysł, który na pewno zainteresuje Gerarda i podejmie się go.
- Jaka jest? - chciał mu pomóc pomimo tego, że ciągle przeciw sobie spiskują. To widok jego w rozsypce wywołał u niego sympatie, mimo różnic. Nigdy nie chciał by cierpiał i ciągle zastanawiał się gdzie popełnił błąd, że ich drogi rozeszły się.
- Nigdy nie okazuje uczuć, jest nieczuła wobec wszystkich, ale... - głos mu się załamał co bardzo go zirytowało, bo przecież on jest zimnym draniem też nie okazuje słabości - ...ma dobre serce, nie wyłączyła uczuć pomimo tego ile wycierpiała się przez innych. - zakończył i wcale nie przeszkadzało mu to, że opowiada to bezlitosnej hybrydzie, która jest jego wrogiem i w każdej chwili może zabić jego przyjaciółkę, Wcale. Rozmawiał z nim jak z najlepszym przyjacielem. W sumie Klaus jest tak jakby jego ojcem, więc nic dziwnego bo w końcu rodzica nigdy nie da się nienawidzić do końca. Nie da.
- Okazywała je przed Tobą? - drążył, ale mniej łagodniejszym tonem. Ten był stanowczy i rzeczowy, ale miał w sobie coś z delikatności. On uśmiechnął się delikatnie, co utwierdziło Pierwotnego w jego przypuszczeniach.
- Rzadko - spojrzał na niego, upijając łyk Daniels'a - Czasami wydaję mi się, że rozbiła to przypadkowo, a niekiedy specjalnie.
- Zrób coś, co zawsze sprawiało na jej ustach uśmiech - powiedział rozkazującym tonem, ale było słychać w nim coś na wzór rozbawienia. Marcel spojrzał na niego jakby był geniuszem, ale głęboko się zamyślił – Jest coś takiego? – zapytał, a Gerard poważnie zaczął szukać w głowię jakiegoś pomysłu, co sprawiało, że Faith się uśmiechała. Po chwili uniósł kąciki ust, przypominając sobie o czymś.
- Dziękuje, Klaus - powiedział, po dłuższym milczeniu w tym samym czasie, kiedy Mikaelson zniknął.
*
- I co? - zapytała Katie patrząc na dwie pozostałe dziewczyny. Jej zachowanie było o wiele inne niż przed przemianą. Nie była strachliwa, ale pewna siebie. - Zmierzacie kulić się przed tą babą? - szarooka spojrzała na koleżankę ze zdziwieniem. Tak samo jak Kylie zauważyła zmianę w Kat, która zachowywała się jakby mogła nimi pomiatać.
- Szczerze mówiąc ja ją polubiłam - przyznała szatynka siadając na krześle obok czarnowłosej, która przytaknęła głową, obserwując stojącą zielonooką.
- Ja też - powiedziała, a blondynka spiorunowała je wzrokiem, czując, że została z tą nienawiścią sama. Czy tego chciała czy nie musiała się z tym pogodzić. Ich wybór, Katie da sobie radę bez nich.
- Jesteście... - nie dokończyła zdania, bo wiedziała, że mówiąc "żałosne" coś zaczną podejrzewać. Nie miała jednak pojęcia, że Sarah jako córka łowców została wyszkolona by wyczuwać instynktownie podstępy, a teraz kiedy stała się wampirem? To wszytko zostało wzmocnione.
- Chciałaś coś powiedzieć? - zapytała lekko podniesionym głosem Kylie, na co Katie zmrużyła oczy i chcąc odpowiedzieć otworzyła usta, ale w tej samej chwili do ich pokoju wparował ciemnoskóry z uśmiechem jakby kogoś zabił. Wszystkie trzy zaprzestały kłótni, spoglądając na mężczyznę.
- Dziewczyny... - powiedział powoli podchodząc do trio - Jak tam nowe życie? - spytał, na co czarnowłosa pokręciła głową. Nie chciała tego życia. Podobało jej się poprzednie, ale skoro już się stało...
- Gdzie Faith? - pierwsza odezwała się Sarah, co zdumiało pozostałe, które wolały nic nie mówić. Uśmiech władcy trochę zrzedł, ale próbował tego nie pokazywać.
- Jak widać nie tu - odparł z deka rozzłoszczony. On tu przychodzi, a one wyskakują mu z Faith. To nie jest ich sprawa gdzie ona przebywa. Po za tym skoro on przyszedł to znaczy, że dziewczyna jest zajęta. Zrozumiałby kiedy pytałaby o to blondynka, bo jej IQ jest mniejsze niż zero, ale Sarah?
- Po co w ogóle tu siedzimy? - zapytała znudzona Kylie, obserwując Gerarda z pod zmrużonych oczu. Sarah pokiwała głową, również chcąc znać odpowiedź, której jednak nie dostały.
- Wkrótce się dowiecie - powiedział głosem ociekającym tajemnicą - Macie stąd nie wychodzić, później znajdę wam jakieś mieszkanie. Na razie... spróbujcie się zaprzyjaźnić - tymi słowami zakończył ich rozmowę i tak szybko jak się pojawił zniknął, zostawiając zirytowane dziewczęta na pastwę losu.
- Szczerze mówiąc ja ją polubiłam - przyznała szatynka siadając na krześle obok czarnowłosej, która przytaknęła głową, obserwując stojącą zielonooką.
- Ja też - powiedziała, a blondynka spiorunowała je wzrokiem, czując, że została z tą nienawiścią sama. Czy tego chciała czy nie musiała się z tym pogodzić. Ich wybór, Katie da sobie radę bez nich.
- Jesteście... - nie dokończyła zdania, bo wiedziała, że mówiąc "żałosne" coś zaczną podejrzewać. Nie miała jednak pojęcia, że Sarah jako córka łowców została wyszkolona by wyczuwać instynktownie podstępy, a teraz kiedy stała się wampirem? To wszytko zostało wzmocnione.
- Chciałaś coś powiedzieć? - zapytała lekko podniesionym głosem Kylie, na co Katie zmrużyła oczy i chcąc odpowiedzieć otworzyła usta, ale w tej samej chwili do ich pokoju wparował ciemnoskóry z uśmiechem jakby kogoś zabił. Wszystkie trzy zaprzestały kłótni, spoglądając na mężczyznę.
- Dziewczyny... - powiedział powoli podchodząc do trio - Jak tam nowe życie? - spytał, na co czarnowłosa pokręciła głową. Nie chciała tego życia. Podobało jej się poprzednie, ale skoro już się stało...
- Gdzie Faith? - pierwsza odezwała się Sarah, co zdumiało pozostałe, które wolały nic nie mówić. Uśmiech władcy trochę zrzedł, ale próbował tego nie pokazywać.
- Jak widać nie tu - odparł z deka rozzłoszczony. On tu przychodzi, a one wyskakują mu z Faith. To nie jest ich sprawa gdzie ona przebywa. Po za tym skoro on przyszedł to znaczy, że dziewczyna jest zajęta. Zrozumiałby kiedy pytałaby o to blondynka, bo jej IQ jest mniejsze niż zero, ale Sarah?
- Po co w ogóle tu siedzimy? - zapytała znudzona Kylie, obserwując Gerarda z pod zmrużonych oczu. Sarah pokiwała głową, również chcąc znać odpowiedź, której jednak nie dostały.
- Wkrótce się dowiecie - powiedział głosem ociekającym tajemnicą - Macie stąd nie wychodzić, później znajdę wam jakieś mieszkanie. Na razie... spróbujcie się zaprzyjaźnić - tymi słowami zakończył ich rozmowę i tak szybko jak się pojawił zniknął, zostawiając zirytowane dziewczęta na pastwę losu.
*
Cześć :D
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo fajny ! Mam nadzieję, że Caroline zmieni swój stosunek do Rebeki. W sumie podobało by mi się, gdyby w tą całą akcje wplątał się czarujący i przystojny Pierwotny... czekaj, czekaj albo od razu dwóch ! I Klaus i Kol ! Mogłoby być bardzo ciekawie. Ciekawe co Marceluuuuuus wymyśli xD Coś czuję, że ona nie jest dla niego tylko jak przyjaciółka, może czuć do niej coś więcej. Sage hmm... co ona kombinuje. Ciekawa sprawa ! Chciałabym zobaczyć czy ta przyjaźń nowych wampirów wypali :D Dobra tak czy inaczej teraz życzę udanej drugiej połowy wakacji, weny, weny, weny i pozdrawiam cieplutko :* !
Zuzka !
realitybeingadream.blogspot.com