- Mamy problem - do jego sypialni wszedł nagle Diego z wyraźnym niepokojem na twarzy - Niejaka Katherine Pierce zabiła właśnie Tony'ego Stranburga... - nie słuchał już dalej tylko pomyślał z ironią - A nie mówiłem?
- Ta wywłoka, ciągle niszczy mi plany - mruknął, kiedy jego podwładny przestał gadać i relacjonować co się stało. Musiał zabić tą dziewczynę za nim zrobi coś gorszego od zabicia wampirów. Nie wiedział też skąd jego przyjaciółka znała wampirzycę i dlaczego tak się nienawidzą.
- Kim jest ta blondynka? - wypalił jakby nigdy nic, na co władca spojrzał na niego z ukosa. - No wiesz ta z którą szwędałeś się przez te kilka dni, kiedy ta Twoja "przyjaciółeczka"... - zaznaczył cudzysłów - wyjechała w siną dal. - wyjaśnił, co zgodnie z przypuszczeniami brunetki, rozzłościło go.
- Nie Twoja sprawa, Diego - warknął. wstając i podchodząc do drzwi, które raptownie zamknęły mu się przed nosem. Spojrzał na chłopaka groźnie, jednak chwilę przed rzuceniem się na niego, spojrzał w jego oczy. Wyglądał jakby robił to... machinalnie...
- Kim jest ta dziewczyna? - odezwał się obojętnie.
- Diego, czy odwiedziła Cię ostatnio jakaś... piękna, zmysłowa brunetka? - zapytał, na co pokręcił głową. Natychmiastowo wyszedł z pokoju, jakby parzony wrzątkiem. Ciemnoskóry zaśmiał się z żartu przyjaciółki, czy ona na prawdę była na tyle głupia by nasyłać na niego własnego przyjaciela?
*
W czasie kiedy Caroline, słuchała muzyki zupełnie nie zwracając uwagi na Stefana, ten zaczął myśleć nad tym co powiedziała mu dziewczyna w Salem. Nie rozumiał co miała na myśli, kiedy mówiła, że jeszcze się spotkają. Nie znali się, to na pewno. Nie rozmawiali za dużo, ani nie byli jakimiś dobrymi przyjaciółmi. Reakcja na jego nazwisko, też wydawała się Salvatore'owi dziwna. Może nawet bardzo. Jakby zamarła i to najbardziej szatyna zastanawiało. Jak tylko spostrzegł, że wjechali do Mystic Falls, zwolnił. Do Nowego Orleanu było już niedaleko, a przecież jemu tak bardzo się nie śpieszyło. Owszem, tez martwił się o Bonnie, ale mimo wszystko dobrze wiedział, że Kol jej nic nie zrobi. Po co miałby ją ratować? Skoro, chciałby żeby cierpiała, mógł ją po prostu zostawić z Finn'em, prawda? Najbardziej z nich wszystkich Stefan, tęsknił za Rebekhą. Uwielbiał jej uśmiech, chociaż czasami doprowadzał go do obłędu. Niekiedy miał ochotę, rzucić się na nią, co pewnie jej by nie przeszkadzało. Pierwotna, miała humory. Nawet bardzo często, lecz mimo to chłopak był przy niej. Za to podziwiała go wampirzyca. Kochała go i choć na początku nie chciała w ogóle słyszeć tego słowa, to teraz przed samą sobą to przyznała. Przed sobą i przed nim. Wiedział, że Caroline była jego przyjaciółką i, że się o niego martwi, ale jednak czasami przesadzała. Bekah nie zrobiła jej nic złego, no nie tak bardzo złego, bo Tyler przemienił się w hybrydę po części za sprawą Klausa, więc... Po za tym to chyba wszystko, co nie? A Lockwood, w końcu zdradził Care, więc mogłaby trochę jej odpuścić. Uważał, że niesprawiedliwie ocenia ją i jej zachowanie. Kiedyś mówiłby o tej niezwykłej dziewczynie to samo, jednak miłość... Miłość zmienia. Zmienia na lepsze.
*
- Czytasz romanse? - zwróciła się do Sarah, schylając głowę by zobaczyć tytuł książki. - Duma i uprzedzenie? - zdziwiła się ponownie, powoli czytając tytuł jak małe dziecko, które jest dumne ze swojej zdolności. Spojrzała na nią, jednak ta nie odwracała wzroku od książki nawet na sekundę.
- Kylie... - westchnęła szatynka - Potrzebujesz czegoś? Nie widzisz, że czytam? - spytała retorycznie, widocznie zirytowana natarczywością dziewczyny, z którą musiała dzielić pokój.
- O czym to? - zapytała ciekawa, nie zwracając na jej irytacje, najmniejszej uwagi.
- Historia dwóch ludzi, trudnej miłości, dramat ich wieku. - wymieniała, na co czarnowłosa zmrużyła oczy.
- Mogę przeczytać? - spytała szybko. Hale niechętnie, ale podała Grimm książkę. Przypatrywała się jak chwyta ją i zaczyna w myślach czytać:
Catherine i Lydia przynosiły teraz z wizyt u pani Philips niesłychanie interesujące nowiny. Z każdym dniem rosły ich wiadomości o nazwiskach i stosunkach oficerów. Miejsca ich zamieszkania nie były już dla sióstr tajemnicą, a po pewnym czasie dziewczęta zaczęły poznawać i samych oficerów, gdyż pan Philips złożył im wszystkim wizyty. Dla obu panienek stało się to źródłem nieznanej dotychczas szczęśliwości. Nie potrafiły teraz mówić o niczym innym, a cała ogromna fortuna pana Bingleya, na myśl o której serce trzepotało się w piersi pani Bennet, nie przedstawiała dla nich najmniejszej wartości w porównaniu z oficerskim mundurem. Przysłuchując się pewnego dnia ich entuzjastycznym opowieściom, pan Bennet zauważył chłodno:
- Z wszystkiego, co mogę zrozumieć z tej waszej paplaniny, wnoszę, że jesteście dwoma największymi głuptasami w okolicy. Dawniej podejrzewałem to tylko, teraz jestem już pewien. Catherine zmieszała się i nic nie odpowiedziała, na Lydii jednak słowa ojca nie zrobiły najmniejszego wrażenia. Dalej ciągnęła swe zachwyty nad kapitanem Carterem, wyrażając nadzieję, że zobaczy go jeszcze w ciągu dnia, ponieważ następnego ranka kapitan jedzie do Londynu.
- Zdumiewasz mnie, mój drogi - wtrąciła pani Bennet - tą swoją gotowością do uznania naszych córek za gęsi. Gdybym miała wyrażać się lekceważąco o czyichś dzieciach, z pewnością nie wybrałabym na to swoich własnych.
- Jeśli moje dzieci są głuptasami, powinienem zdawać sobie z tego sprawę.
- Powiedzmy; ale tak się złożyło, że wszystkie są bardzo mądre.
- Pochlebiam sobie, że jest to jedyny punkt, w którym się nie zgadzamy. Miałem dotychczas nadzieję, że opinie nasze pokrywają się w każdym względzie, widzę jednak, że różnimy się w jednym punkcie, uważam bowiem obie nasze najmłodsze córki za nieprzeciętnie głupie.
- Nie możesz, drogi mężu, żądać, by takie dziewczątka miały rozum zarówno ojca, jak i matki. Sądzę, że kiedy dojdą naszego wieku, nie więcej będą myślały o oficerach niż my teraz. Dobrze pamiętam czasy, kiedy każdy mundur był mi ogromnie miły, a prawdę mówiąc i teraz mi się on w głębi duszy podoba, toteż jeśli jakiś elegancki młody pułkownik z pięcioma czy sześcioma tysiącami rocznie zechciałby którąś z moich małych, nie odmówiłabym mu pewnie. Poza tym jestem zdania, iż pułkownik Forster bardzo dobrze się prezentował w mundurze zeszłego wieczoru u sir Williama.
- Mamo! - zawołała Lydia - ciocia mówi, że pułkownik Forster i kapitan Carter nie chodzą już do czytelni panny Watson tak często, jak zaraz po przyjeździe, ciocia widuje ich teraz bardzo często w czytelni Clarke'a.
Wejście lokaja z bilecikiem do najstarszej panny Bennet nie pozwoliło matce udzielić odpowiedzi. List był z Netherfield, a służący czekał na odpowiedź. Oczy pani Bennet rozbłysły zadowoleniem, poczęła skwapliwie wypytywać córkę, czytającą kartkę.
- No, moja kochana! Od kogóż to? O co chodzi? Co on tam pisze? Szybciutko, Jane, powiedz nam szybciutko, moje serce!
- To od panny Bingley - rzekła Jane i przeczytała na głos:
Droga Przyjaciółko!
Jeśli nie będziesz na tyle litościwa, by zjeść dzisiaj obiad z Luizą i ze mną, obawiam się, że znienawidzimy się do końca życia, bo takie całodzienne tête-à-tête dwóch kobiet musi się skończyć kłótnią. Przyjedź jak najszybciej, natychmiast po otrzymaniu tej kartki. Brat i panowie będą dziś obiadować z oficerami.
Twoja
Karolina Bingley
- Z oficerami! - krzyknęła Lydia. - A dlaczego to ciocia nie powiedziała nam tego!
- Je obiad poza domem - zafrasowała się pani Bennet. - To fatalne!
- Czy dostanę powóz? - spytała Jane.
- Nie, kochanie, jedź lepiej konno, bo wygląda na deszcz, a wtedy będziesz musiała zostać u nich na noc.
- Plan byłby niezły - rzuciła Elizabeth - gdyby mama miała pewność, że nie zaproponują jej własnego powozu z powrotem.
- Nie, bo panowie na pewno wzięli do Meryton wolant pana Bingleya, a Hurstowie nie mają własnego ekwipażu.
- Wolałabym jechać powozem.
- Ależ, duszko, ojciec z pewnością nie ma wolnych koni. Potrzebne są w polu, prawda, mój drogi?
- Są potrzebne w polu o wiele częściej, niż się tam znajdują.
- Ale jeśli znajdą się tam dzisiaj, ojcze - wtrąciła Elizabeth - bardzo to będzie mamie na rękę.
Wyciągnęła wreszcie z ojca oświadczenie, że konie są zajęte. Jane wobec tego musiała jechać wierzchem, a matka odprowadziła ją do drzwi, żegnając miłymi prognozami bardzo złej pogody. Nadzieje jej się spełniły. Wkrótce po wyjeździe Jane lunął obfity deszcz. Siostry niepokoiły się o nią, lecz matka była wprost zachwycona. Deszcz padał przez cały wieczór bez przerwy. Z pewnością Jane nie wróci.
- Muszę ją kupić - stwierdziła.
- Co Ty nie powiesz - zabrała jej przedmiot, na nowo czytając i zanurzając się w świecie Elizabeth. Nie zwracała uwagi na to co robi jej koleżanka. Ważny był Pan Darcy...
*
- Katie, coś Ty tak ucichła? - zaśmiała się. Spojrzała jednak na delikatnie skołowaną dziewczynę, jakby wyczuwając jej niepewność - Tylko mi się tu nie rozrycz - ostrzegła, poprawiając włosy przed lustrem. Niby to ja jestem blondynką, a to Ty siedzisz cały czas przed lustrem - pomyślała z sarkazmem, jednak wolała się nie odzywać. Mimo iż miała ochotę zabić Faith, czuła się z tego powodu źle. Ale na Boga, przecież miała zabić żyjącą istotę! Która oddycha, nie ważne czy jest zła czy dobra. Miała ją zabić.
- Nie zamierzam - syknęła, patrząc na nią wściekle. Wampirzyca prychnęła, po czym wyjęła z szuflady krew w woreczku. Otworzyła jeden i od razu wypiła całą zawartość. Nie miała ochoty ruszać się z miejsca i szukać ofiary, więc niekiedy takie wyjątki się zdarzały. Spojrzała zachęcająco w stronę swojej wspólniczki.
- O przepraszam - udała zakłopotaną - chcesz? - rzuciła w jej stronę jeszcze jeden. Ta zręcznie go złapała i po chwili łykała już zimną ciecz, spływającą jej do gardła i dającą orzeźwienie.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - spytała, kończąc posiłek i wyrzucając resztki do kosza.
- Zacząć grę, Katie - spojrzała na nią. - Grę w stylu Katherine Pierce - uśmiechnęła przebiegle pod nosem.
- Muszę mu o wszystkim powiedzieć - oznajmił, na co ja boleśnie chwyciłam go za rękę sprawiając, że warknął. Za nim cokolwiek wypowiedziałam, poczułam za sobą wiatr i znajomą wodę kolońską.
- Nie musisz, D. - powiedział z uśmiechem. Murzyn zniknął, a ja zostałam sam na sam z władcą. Poprawiłam włosy i spojrzałam na niego, wdychając. Zaśmiał się.
- Co się śmiejesz? - oburzyłam się. Wiedziałam już, że wiedział o moim małym występku. Chciałam zemsty, było to jasne dla mnie, ale najwidoczniej nie dla niego. Miałam ochotę jednocześnie go walnąć, jak i przytulić, jednak nie zrobiłam, żadnej z powyżej wymienionych. Ceniłam naszą przyjaźń, jednak ktoś (czyt: Marcel) postanowił ją zniweczyć i poharatać, jak zranione serce po rozstaniu.
- Nic, ale myślałem, że jesteś na tyle bystra by nie hipnotyzować kogoś kogo znam na wylot - wyjaśnił ze śmiechem, patrząc jak kręcę głową.
- O, a więc jednak Twój podwładny awansował na moje miejsce, jak miło - oznajmiłam z ironią i głosem ociekającym jadem. Spojrzał nagle na mnie poważnym wzrokiem, jakby to co powiedziałam go dotknęło. A w rzeczywistości tak było.
*
Bonnie weszła do sypialni i położyła swoją torebkę na łóżku. Chwilę później była już przy komodzie, usilnie próbując znaleźć potrzebną listę. Pamiętała, że ją tam wsadzała, ale za nic nie mogła jej odnaleźć. Do pierwszego dnia studiów, pozostało tydzień. Jednak ani ona, ani Caroline nie wybrały jeszcze na co będą chodzić, ta lista miała spis zajęć jakie mogą wybrać, jeśli ją zgubiła, to będzie musiała iść po kopię do sekretariatu.
- Tego szukasz? - usłyszała głos. Wyprostowała się powoli, poprawiając włosy, które zleciały jej na oczy i wywróciła oczami. Odwróciła się i spojrzała na chłopaka, który w ręku trzymał zgiętą na pół kartkę z cynicznym, a zarazem rozbawionym uśmiechem na twarzy. Zatrzymała swój wzrok na rzeczy w jego dłoni. Po kilku sekundach dotarło do niej, że nie zgubiła jej, tylko on najzwyczajniej w świecie ją ukradł.
- Oddawaj - miała już trochę siły, jednak nadal nie ryzykowała i nie użyła magii. Pierwotny spojrzał na nią, po czym na listę, ale nie kwapił się, żeby wykonać jej polecenie. - Kol. Oddaj. To. - wycedziła, przed zęby, podchodząc do niego. Ten jednak odsuwał się, z uśmiechem.
- Zmuś mnie - powiedział rozbawiony, rozkładając ręce.
- Zachowujesz się jak dziecko - z całych sił, próbowała nie roześmiać się. W myślach karciła się za swoje zachowanie, jednak i to nie pomogło.
- Ty też - stwierdził, zatrzymując się i widocznie czekając na nią. Bennett pokręciła głowa i szybko do niego podeszła. Kiedy miała chwycić kartkę, Kol nagle zniknął. Mulatka warknęła i obróciła się, patrząc na chłopaka, który leżał na jej łóżku. Z miłą chęcią rzuciłaby go z niego, ale wiedziała, że to nic nie da. Podeszła do łóżka i stanęła przy nim.
- Oddaj listę - rozkazała.
- Zmuś mnie - powtórzył. Wzniosła oczy ku górze. Szybkim ruchem ręki, chwyciła kartkę jednak on w wampirzym tempie rzucił ją na łóżko, tak, że leżała obok niego. - Stwierdzam, że Ci to nie wychodzi, ale nie załamuj się. - pocieszył ją. Na jego słowa wybuchła śmiechem, na co on zmarszczył brwi zdziwiony.
- Jesteś dupkiem - stwierdziła, po czym prawie natychmiast znalazła pomysł na odegranie się. Przysunęła się do niego i przybliżyła swoje usta do jego twarzy - Ale jakim zabawnym... - wymruczała i prawie stykali się ustami. Wykorzystując jego rozproszenie, wyrwała mu kartkę za nim się z nim pocałowała.
- I głupim - uśmiechnęła się i wyszła.
- Diego? - zapytałam słodko, na co on gwałtownie się odwrócił. - Czy zrobiłeś to o co Cię prosiłam? - Spojrzał na mnie zdziwiony, jednak chwilę potem opowiedział o zdarzeniu z Marcelem i jego reakcji. Oczywiście była taka jaką sobie wyobrażałam. Mój przyjaciel był w tych sprawach przewidywalny. - Tego szukasz? - usłyszała głos. Wyprostowała się powoli, poprawiając włosy, które zleciały jej na oczy i wywróciła oczami. Odwróciła się i spojrzała na chłopaka, który w ręku trzymał zgiętą na pół kartkę z cynicznym, a zarazem rozbawionym uśmiechem na twarzy. Zatrzymała swój wzrok na rzeczy w jego dłoni. Po kilku sekundach dotarło do niej, że nie zgubiła jej, tylko on najzwyczajniej w świecie ją ukradł.
- Oddawaj - miała już trochę siły, jednak nadal nie ryzykowała i nie użyła magii. Pierwotny spojrzał na nią, po czym na listę, ale nie kwapił się, żeby wykonać jej polecenie. - Kol. Oddaj. To. - wycedziła, przed zęby, podchodząc do niego. Ten jednak odsuwał się, z uśmiechem.
- Zmuś mnie - powiedział rozbawiony, rozkładając ręce.
- Zachowujesz się jak dziecko - z całych sił, próbowała nie roześmiać się. W myślach karciła się za swoje zachowanie, jednak i to nie pomogło.
- Ty też - stwierdził, zatrzymując się i widocznie czekając na nią. Bennett pokręciła głowa i szybko do niego podeszła. Kiedy miała chwycić kartkę, Kol nagle zniknął. Mulatka warknęła i obróciła się, patrząc na chłopaka, który leżał na jej łóżku. Z miłą chęcią rzuciłaby go z niego, ale wiedziała, że to nic nie da. Podeszła do łóżka i stanęła przy nim.
- Oddaj listę - rozkazała.
- Zmuś mnie - powtórzył. Wzniosła oczy ku górze. Szybkim ruchem ręki, chwyciła kartkę jednak on w wampirzym tempie rzucił ją na łóżko, tak, że leżała obok niego. - Stwierdzam, że Ci to nie wychodzi, ale nie załamuj się. - pocieszył ją. Na jego słowa wybuchła śmiechem, na co on zmarszczył brwi zdziwiony.
- Jesteś dupkiem - stwierdziła, po czym prawie natychmiast znalazła pomysł na odegranie się. Przysunęła się do niego i przybliżyła swoje usta do jego twarzy - Ale jakim zabawnym... - wymruczała i prawie stykali się ustami. Wykorzystując jego rozproszenie, wyrwała mu kartkę za nim się z nim pocałowała.
- I głupim - uśmiechnęła się i wyszła.
*
- Muszę mu o wszystkim powiedzieć - oznajmił, na co ja boleśnie chwyciłam go za rękę sprawiając, że warknął. Za nim cokolwiek wypowiedziałam, poczułam za sobą wiatr i znajomą wodę kolońską.
- Nie musisz, D. - powiedział z uśmiechem. Murzyn zniknął, a ja zostałam sam na sam z władcą. Poprawiłam włosy i spojrzałam na niego, wdychając. Zaśmiał się.
- Co się śmiejesz? - oburzyłam się. Wiedziałam już, że wiedział o moim małym występku. Chciałam zemsty, było to jasne dla mnie, ale najwidoczniej nie dla niego. Miałam ochotę jednocześnie go walnąć, jak i przytulić, jednak nie zrobiłam, żadnej z powyżej wymienionych. Ceniłam naszą przyjaźń, jednak ktoś (czyt: Marcel) postanowił ją zniweczyć i poharatać, jak zranione serce po rozstaniu.
- Nic, ale myślałem, że jesteś na tyle bystra by nie hipnotyzować kogoś kogo znam na wylot - wyjaśnił ze śmiechem, patrząc jak kręcę głową.
- O, a więc jednak Twój podwładny awansował na moje miejsce, jak miło - oznajmiłam z ironią i głosem ociekającym jadem. Spojrzał nagle na mnie poważnym wzrokiem, jakby to co powiedziałam go dotknęło. A w rzeczywistości tak było.
- Rozumiem, że poczułaś się zraniona i oszukana... - zaczął.
- Nadal jestem zraniona i oszukiwana - przerwałam mu wściekle, na co on prychnął.
- Dasz mi dokończyć? - zapytał. Uzmysłowiłam sobie, że zachowuję się jak małolata, więc posłusznie zamilkłam i słuchałam. - Ale, nie usprawiedliwia Cię to do robienia czegoś takiego - dokończył, na co ja parsknęłam śmiechem.
- Mogę robić co zechcę w tym mieście, kto mi zabroni? - podeszłam o kilka kroków bliżej, arogancko patrząc mu prosto w oczy.
- Opamiętaj się, za nim zrobisz coś czego pożałujesz - ostrzegł, na co warknęłam i stanęłam tuż prze nim, krzyżując ręce pod biustem.
- Przypominam, Panu, Panie"status", że to Ty mnie popchnąłeś w tą stronę! - podniosłam głos o oktawę, ale zaraz się uspokoiłam, nie chcąc robić sceny. Wybuchłam, pozwoliłam mu się sprowokować. Gerard uśmiechnął się zwycięsko, jakby uzyskał nagle to co chciał.
- Jesteś zazdrosna, bo powiedziałem coś...
- Co było prawdą? - prychnęłam, kręcąc głową.
- Kłamstwem. Bzdurą. Przepraszam, okej? Przepraszam, że powiedziałem coś takiego. Przepraszam, że Cię zraniłem i zawiodłem. Przepraszam, że okazałem się nie wart zaufania. Przepraszam, Faith... - myślałam w pierwszej chwili, że sobie ze mnie żartuję. Taki głupi żart. On nigdy nie przepraszał. Jeszcze nigdy nie
słyszałam w jego głosie takiej rozpaczy i troski. Skruchy. Nigdy, zwykle były jakieś kwiaty to wystarczało, ale teraz? Na Boga, to był XXI wiek! Oczekiwałam od niego prawdy, jako przebaczenia, ale nie mogłam znieść jego słów. W dalszym ciągu, nie uzyskałam prawdy o dziewczynach , ale to się dla mnie w tej chwili nie liczyło. Tylko on i jego zdania. Wzniosłam oczy do góry czując, że zaraz powiem o słowo za dużo. Nie mogąc już patrzeć na niego i wspominać jego słów, odwróciłam się na pięcie i zniknęłam. Nie mogłam. Nie chciałam, albo bałam się. Cokolwiek teraz czułam, było podobne do tęsknoty. Chciałam przy nim być i utwierdziłam w sobie to, że nie byłam na to gotowa. Może tylko ja, albo oboje.
- Nadal jestem zraniona i oszukiwana - przerwałam mu wściekle, na co on prychnął.
- Dasz mi dokończyć? - zapytał. Uzmysłowiłam sobie, że zachowuję się jak małolata, więc posłusznie zamilkłam i słuchałam. - Ale, nie usprawiedliwia Cię to do robienia czegoś takiego - dokończył, na co ja parsknęłam śmiechem.
- Mogę robić co zechcę w tym mieście, kto mi zabroni? - podeszłam o kilka kroków bliżej, arogancko patrząc mu prosto w oczy.
- Opamiętaj się, za nim zrobisz coś czego pożałujesz - ostrzegł, na co warknęłam i stanęłam tuż prze nim, krzyżując ręce pod biustem.
- Przypominam, Panu, Panie"status", że to Ty mnie popchnąłeś w tą stronę! - podniosłam głos o oktawę, ale zaraz się uspokoiłam, nie chcąc robić sceny. Wybuchłam, pozwoliłam mu się sprowokować. Gerard uśmiechnął się zwycięsko, jakby uzyskał nagle to co chciał.
- Jesteś zazdrosna, bo powiedziałem coś...
- Co było prawdą? - prychnęłam, kręcąc głową.
- Kłamstwem. Bzdurą. Przepraszam, okej? Przepraszam, że powiedziałem coś takiego. Przepraszam, że Cię zraniłem i zawiodłem. Przepraszam, że okazałem się nie wart zaufania. Przepraszam, Faith... - myślałam w pierwszej chwili, że sobie ze mnie żartuję. Taki głupi żart. On nigdy nie przepraszał. Jeszcze nigdy nie
słyszałam w jego głosie takiej rozpaczy i troski. Skruchy. Nigdy, zwykle były jakieś kwiaty to wystarczało, ale teraz? Na Boga, to był XXI wiek! Oczekiwałam od niego prawdy, jako przebaczenia, ale nie mogłam znieść jego słów. W dalszym ciągu, nie uzyskałam prawdy o dziewczynach , ale to się dla mnie w tej chwili nie liczyło. Tylko on i jego zdania. Wzniosłam oczy do góry czując, że zaraz powiem o słowo za dużo. Nie mogąc już patrzeć na niego i wspominać jego słów, odwróciłam się na pięcie i zniknęłam. Nie mogłam. Nie chciałam, albo bałam się. Cokolwiek teraz czułam, było podobne do tęsknoty. Chciałam przy nim być i utwierdziłam w sobie to, że nie byłam na to gotowa. Może tylko ja, albo oboje.
*
- Oh, nie gniewaj się - syknęła Bennett, kiedy spostrzegła, że Kol wyszedł z jej sypialni. Miała go dość. Nie zamierzała mu dziękować za ratunek, w sumie już to zrobiła, ale nie zrobi tego drugi raz. Jak tylko Caroline wróci, to ukręci jej ten łeb, za to jak ją urządziła. Już wolała tam gnić, niż siedzieć z Mikaelson'em w jednym pomieszczeniu.
- Nie zamierzam, ale przyznam, że dobry pomysł z tą całą szopką - nie był ani trochę wściekły, za to Bonnie, która pokręciła głową na jego słowa i wróciła do poprzedniego zadania - tak.
- Nie masz innych zajęć? - syknęła, zaznaczając coś długopisem na kartce.
- Nie mam za dużego wyboru, co nie? - spojrzał na papier, który zabierał całą uwagę dziewczyny i podszedł, siadając koło niej na krześle. - Co to? - zapytał, na co brunetka westchnęła i odwróciła głowę w jego stronę. Nie był aż tak blisko niej, ale wystarczająco by wywołać zirytowanie, bo kiedy tylko spojrzała na szatyna, ten bez problemu mógł patrzeć jej prosto w oczy.
- Wiesz co to studia? - spytała złośliwe - Zakładam, że tak, w końcu jesteś taki stary...
- Wiem - przerwał jej, z uśmiechem.
- To jest lista zajęć, jakie są na uniwersytecie - wyjaśniła, odwracając się w stronę długopisu i papieru. Wzięła głęboki wdech i spojrzała na nią.
1. Historia Nowego Orleanu.
2. Sztuka.
3. Nowy Orlean - Miasto wiedźm.
4. Wynalazki świata.
5. Malarze, artyści, aktorzy oraz założyciele.
6. Francuzka Dzielnica - historia.
7. Języki obce.
8. Geografia Nowego Orleanu i jego folklor.
Mniej więcej tak się reprezentowała. Jednego była pewna, - obleje historię. Nigdy nie była z niej dobra. Co do reszty, na co mogła pójść. Cóż znała kilka języków obcych, jednak to tyle. Sztuka to nie dla niej, ale co w takim razie? Nic nie przychodziło jej do głowy.
- Polecam historię i folklor - odezwał się pogodnie, śmiejąc pod nosem. Mulatka wywróciła oczami, dla niego wszystko było takie proste i fajne.
- To nie dla mnie. - powiedziała, stukając długopisem o blat. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Z historii, powinnaś mieć łatwo - stwierdził - Blondie może poprosić Klausa o korepetycje, na pewno jej nie odmówi - zaśmiał się.
- Dobra - powiedziała, wstając - Ale to Caroline ma dojścia do niego, nie ja.
- Wiesz, zawsze pozostają... ściągi? Tak je nazywają? - uśmiechnął się.
- Idiota - skwitowała, zaznaczając to co przed chwilą powiedział Kol. Dołączyła jeszcze do tego punkt trzeci i siódmy. Schowała kartkę do kieszeni i wstała ze stołka.
- Zamierzasz teraz udawać, że mnie nie ma? - spytał.
- Yhm... - mruknęła niewyraźnie i podeszła do drzwi swojej sypialni, wchodząc do niej.
- Nie zamierzam, ale przyznam, że dobry pomysł z tą całą szopką - nie był ani trochę wściekły, za to Bonnie, która pokręciła głową na jego słowa i wróciła do poprzedniego zadania - tak.
- Nie masz innych zajęć? - syknęła, zaznaczając coś długopisem na kartce.
- Nie mam za dużego wyboru, co nie? - spojrzał na papier, który zabierał całą uwagę dziewczyny i podszedł, siadając koło niej na krześle. - Co to? - zapytał, na co brunetka westchnęła i odwróciła głowę w jego stronę. Nie był aż tak blisko niej, ale wystarczająco by wywołać zirytowanie, bo kiedy tylko spojrzała na szatyna, ten bez problemu mógł patrzeć jej prosto w oczy.
- Wiesz co to studia? - spytała złośliwe - Zakładam, że tak, w końcu jesteś taki stary...
- Wiem - przerwał jej, z uśmiechem.
- To jest lista zajęć, jakie są na uniwersytecie - wyjaśniła, odwracając się w stronę długopisu i papieru. Wzięła głęboki wdech i spojrzała na nią.
1. Historia Nowego Orleanu.
2. Sztuka.
3. Nowy Orlean - Miasto wiedźm.
4. Wynalazki świata.
5. Malarze, artyści, aktorzy oraz założyciele.
6. Francuzka Dzielnica - historia.
7. Języki obce.
8. Geografia Nowego Orleanu i jego folklor.
Mniej więcej tak się reprezentowała. Jednego była pewna, - obleje historię. Nigdy nie była z niej dobra. Co do reszty, na co mogła pójść. Cóż znała kilka języków obcych, jednak to tyle. Sztuka to nie dla niej, ale co w takim razie? Nic nie przychodziło jej do głowy.
- Polecam historię i folklor - odezwał się pogodnie, śmiejąc pod nosem. Mulatka wywróciła oczami, dla niego wszystko było takie proste i fajne.
- To nie dla mnie. - powiedziała, stukając długopisem o blat. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Z historii, powinnaś mieć łatwo - stwierdził - Blondie może poprosić Klausa o korepetycje, na pewno jej nie odmówi - zaśmiał się.
- Dobra - powiedziała, wstając - Ale to Caroline ma dojścia do niego, nie ja.
- Wiesz, zawsze pozostają... ściągi? Tak je nazywają? - uśmiechnął się.
- Idiota - skwitowała, zaznaczając to co przed chwilą powiedział Kol. Dołączyła jeszcze do tego punkt trzeci i siódmy. Schowała kartkę do kieszeni i wstała ze stołka.
- Zamierzasz teraz udawać, że mnie nie ma? - spytał.
- Yhm... - mruknęła niewyraźnie i podeszła do drzwi swojej sypialni, wchodząc do niej.
*
- Jesteś wkurzona - stwierdziła, kiedy weszłam do domu rzucając kurtkę na kanapę, obok Sarah, która o dziwo podniosła wzrok od książki. - Stało się coś? - spytała, na co ja tylko warknęłam.
- Kylie... - zaczęła szatynka, jednak ja przerwałam jej.
- Ten niepoprawny, głupi, debilny, zdradziecki drań, właśnie mnie przeprosił. - syczałam na każdym słowie, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Byłam zła... Właśnie byłam, a czy teraz jestem? Teraz przeprosił, teraz kiedy w głowie miałam taki piękny plan zemsty. Wyczucie czasu doskonałe, przyjacielu.
- To chyba dobrze, nie? - rzuciła się na kanapę. Hale spiorunowała ją wzrokiem, ja tylko próbowałam zabić.
- Nie. - powiedziałam krótko, wyciągając trzy woreczki krwi. Jeden podałam Kylie, drugi Sarze a trzeci wypiłam za jednym razem.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Bo - zacięłam się - Bo tak - wyszłam z pomieszczenia. Obie pokręciły głowami, wolałam nawet nie myśleć co teraz krążyło im po głowie. Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Jedyne myśli sprowadzały się do Stefana Salvatore. Tego którego rodzina była ważnym punktem w poszukiwaniach.
/Los Angeles, 1978r./
Słońce świeci, ptaszki śpiewają, wszystko normalnie, gdyby nie to, że jest to Los Angeles. Miasto gangów i narwanych chłopów z nadzieją, że przeżyją więcej niż przeciętny człowiek. Idąc sobie i patrząc na te wszystkie sklepy, myślisz co by było gdybyś mógł kupić wszystko co się w nich znajduje. Tak myśli zwyczajna kobieta, a co myśli niezwyczajna? Nic. Nie obchodzą jej takie bzdety. Jej myśli krążą o tym jak je zrabować lub dokonać masowego zabójstwa. Cóż tak wywnioskowałam patrząc na te idiotyzmy, koło monopolowego. Ten smród dwóch wielkich kiełbas, siedzących i popijających alkohol wyczuł by nawet koleś bez węchu. Z wyrazem obrzydzenia przeszłam koło nich i skręciłam w uliczkę wyznaczoną przez mojego wspólnika. Wspólnika, którego po całym zajściu zabiję. Spojrzałam na chłopaka ubranego w dres i podeszłam do niego szybkim krokiem. Stanęłam.
- Co wiesz o rodzinie Salvatore? - spytał z chytrym uśmiechem, na co ja zmrużyłam brwi. Nie słyszałam nic o niej, w ogóle nie znałam nikogo o takim nazwisku, było mi ono bardzo obce.
- Nic, za to Ty wiesz dużo - stwierdziłam, robiąc krok w przód - Tylko co? Wyjawisz mi swoją słodką tajemnicę?
- Za sowitą zapłatę, oczywiście - on też podszedł bliżej. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na jego usta, które on nerwowo oblizał. Przekręciłam głowę i w myślach prychnęłam ze wstrętem.
- Oczywiście, najdroższy - powiedziałam z udawaną czułością.
- Jedna z Twojej rodziny miała męża - ponagliłam go wzrokiem - O nazwisku Salvatore, kotku - puściłam jego durne odzywki mimo uszu.
- Do rzeczy - warknęłam, opierając się o ścianę.
- Nie do końca wiadomo czy ona na pewno umarła w 1413 roku - oznajmił, z aroganckim uśmieszkiem i błyskiem w oku, który tak działał na mnie. Działał, właśnie to nie do pomyślenia. Ja nieśmiertelna hybryda, ulegająca urokowi zwykłemu śmiertelnikowi? Śmieszne.
- Jak to nie wiadomo? Przecież była człowiekiem - argumentowałam.
- Była, ale czy teraz jest? - wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie. Pokręciłam głową i w wampirzym tempie podbiegłam do niego. Położyłam usta na jego karku i szybko wbiłam kły w jego tętnicę, jednak po chwili z jękiem, oderwałam się od niego, dotykając ręką ust. Parzyły, jakby ktoś wylał na niej wrzątek.
- Ty, sukinsynu. - warknęłam i miałam się na niego rzucić ponownie, jednak upadłam na kolana, chwytając się za głowę, która pulsowała niemiłosiernie. Krzyknęłam, ale po kilku minutach ból zniknął, a ja odetchnęłam z ulgą, mierząc nienawistnym spojrzeniem na chłopka. - Nie mówiłeś, że jesteś czarownikiem, Nate - wycharczałam.
- Jeszcze wiele o mnie nie wiesz, kochanie - pocałował mnie w polik i zniknął.
- Oczywiście, najdroższy - powiedziałam z udawaną czułością.
- Jedna z Twojej rodziny miała męża - ponagliłam go wzrokiem - O nazwisku Salvatore, kotku - puściłam jego durne odzywki mimo uszu.
- Do rzeczy - warknęłam, opierając się o ścianę.
- Nie do końca wiadomo czy ona na pewno umarła w 1413 roku - oznajmił, z aroganckim uśmieszkiem i błyskiem w oku, który tak działał na mnie. Działał, właśnie to nie do pomyślenia. Ja nieśmiertelna hybryda, ulegająca urokowi zwykłemu śmiertelnikowi? Śmieszne.
- Jak to nie wiadomo? Przecież była człowiekiem - argumentowałam.
- Była, ale czy teraz jest? - wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie. Pokręciłam głową i w wampirzym tempie podbiegłam do niego. Położyłam usta na jego karku i szybko wbiłam kły w jego tętnicę, jednak po chwili z jękiem, oderwałam się od niego, dotykając ręką ust. Parzyły, jakby ktoś wylał na niej wrzątek.
- Ty, sukinsynu. - warknęłam i miałam się na niego rzucić ponownie, jednak upadłam na kolana, chwytając się za głowę, która pulsowała niemiłosiernie. Krzyknęłam, ale po kilku minutach ból zniknął, a ja odetchnęłam z ulgą, mierząc nienawistnym spojrzeniem na chłopka. - Nie mówiłeś, że jesteś czarownikiem, Nate - wycharczałam.
- Jeszcze wiele o mnie nie wiesz, kochanie - pocałował mnie w polik i zniknął.
*
Blondyn wszedł do ciemnego pomieszczenia, zdejmując po drodze bransoletę. Spojrzał w stronę szatyna i od razu do niego podszedł rzucając w jego stronę biżuterię. Pochwycił ją w locie i uśmiechnął się po nosem.
- Złapała haczyk? - zapytał.
- Tak - krótka odpowiedź wywołała u szatyna jeszcze większy uśmiech. Dziewczyna widziała bransoletę, teraz czas na druga część planu. Jedynym problemem jak zwykle byli Pierwotni. Głupie wampiry zawsze psują mu plany, tak samo jego bratu.
- Sam, co zamierzasz teraz zrobić? Chyba jej nie zabijesz co? - dwa pytania wypłynęły z ust, niedoszłego kelnera, wywołując irytacje drugiego.
- Jeszcze nie - powiedział zagadkowo - Poczekamy, aż Dean wróci z polowania, wtedy wymyślimy resztę - oznajmił, popijając whiskey ze szklanki. Blondyn zmierzył go wzrokiem, ale nie odezwał się ani słowem. Wykonał swoją robotę, można powiedzieć, że był wolny i mógł wrócić do domu, do swojej dziewczyny. Kochał ją, nie zamierzał zostawiać więc samej, a samemu pałętać się w nocy po lesie i szukać, Bóg wie czego. Wycofał się spokojnie i wyszedł z pokoju hotelowego, kierując się ku schodom, aż w końcu wszedł do swojego samochodu i odjechał.
*
_____________________________________________
Przepraszam za to imię w retrospekcjach, ale zwyczajnie nie miałam pomysłu na inne. To mi pasowało, więc dlaczego nie? Po za tym ten gościu miał zginąć, ale tak jakoś wyszło, że przeżył. Niestety jest czarownikiem, a miał być wampirem, dlaczego to co układam w głowie później nie pasuję? W końcu musi zginąć, tak jakby, bo właśnie wymyśliłam jeden sposób na utrzymanie go przy jego marnym życiu. No, to pozdrawiam i życzę wszystkim miłych ostatnich dni wakacji. Nie wiem jak Wy, ale ja się cieszę :D
Dobiero znalazlam ale musze przyznqc ze niezly blog.
OdpowiedzUsuńWeny i czekam ;)
P.S. Pierwszy dzien a juz zadane. Wrr...szkola!