Miłego czytania <3
________________________________________________
Bonnie usłyszała w pewnej chwili, że ktoś za drzwiami upadł. Nie mogła jednak dosłyszeć kogo głos słyszała, gdyż była bardziej niż osłabiona. Kręciło jej się w głowie, co najprawdopodobniej było spowodowane utratą dużej ilości krwi. Brzuch bolał niemiłosiernie, nic nie jadła od kilku dni.Oczy same jej się przymykały, ale postanowiła, że musi dowiedzieć się kto jest za drzwiami. Spróbowała jakoś wyszarpać ręce, z więzów, które zaplątała Sage za nim gdzieś wyszła. Wzięła głęboki wdech, gdy spostrzegła, że drzwi otwierają się. Z nich wyłoniła się jakaś znajoma mulatce postać, ale dopiero kiedy sylwetka chłopaka, odezwała się, zorientowała się kto się za nią kryje.
- Wisisz mi już dwie przysługi, Bennett. - stwierdził kucając przy dziewczynie, która zmarszczyła brwi by więcej widzieć.
-Kol? - zapytała, kiedy przyjrzała mu się bliżej - Co ty tu robisz? - głos miała lekko zachrypnięty, ale nie zwracała na to za bardzo uwagi. Pierwotny dotknął sznurów, ale zaraz cofnął rękę.
- Co to? Werbena? - spojrzał na ledwo przytomną wiedźmę, która lekko oprzytomniała.
- Sage, wiedziała, że ktoś będzie mnie chciał mnie znaleźć - wykrztusiła, po czym kaszlnęła - Nasączyła je zaraz jak dała Finn'owi moją krew. - nie zastanawiając się za bardzo, szybkim ruchem ręki zdjął sznur, rozrywając do na dwie części. To samo zrobił z resztą, nie zwracając uwagi ból, po poparzeniu. Bonnie poruszała delikatnie dłońmi.
- Dasz radę iść? - zapytał, na co nastolatka prychnęła ze złością. Podparła się krzesłem i wstała, ale zaraz poczuła ostre mdłości. Mikaelson w ostatniej chwili złapał ją. Czarownica niemal krzyknęła, kiedy chłopak szybko podniósł ją, trzymając w ramionach.
- Co ty do cholery robisz? - zapytała zezłoszczona, że brązowooki w ogóle ją dotyka.
- Ratuję Ci życie. - warknął zdenerwowany - Nie pójdziesz sama, prędzej upadniesz - argumenty wytoczone przez chłopaka były wystarczające, i gdyby nie zmęczenie Bennett pewnie już by odpyskowała, ale mocno wtuliła się w jego ramię, za bardzo senna by się z nim kłócić. Za nim zasnęła zdołała tylko wyszeptać jedno słowo, do swojego wroga.
- Dziękuję.
Kol wybiegł z nią w wampirzym tempie, zupełnie zapominając, po co ją ratował. Najpierw chciał pójść z nią do swojego domu, ale po namyśle postanowił, że zaniesie ją do jej mieszkania i, że kiedy tylko się obudzi wyjaśni jej wszytko.
*
Zaparkowałam samochód na podjeździe do mojego tymczasowego domu i od razu w nadnaturalnym tempie znalazłam się w siedzibie mojego przyjaciela. Rozglądałam się, po ciemku widziałam wbrew pozorom lepiej. Coś mi nie pasowało. Zrobiłam dwa kroki w przód i zauważyłam chudą postać. Blond włosy opadały jej na ramiona, a jej twarz wyglądała jakby tylko na mnie czekała, bo jak tylko zrobiłam krok w przód, ta uśmiechnęła się. Podeszłam bliżej, a dziewczyna od razu zniknęła. Zmarszczyłam brwi i zamknęłam oczy i wsłuchując się w bicie serca przeciwniczki. Chwilę później poczułam jak ktoś stoi za mną z czymś w ręku. Uśmiechnęłam się i w wampirzym tempie przygniotłam wampirzycę do ściany.Przyjrzałam jej się uważnie.
- Katie - powiedziałam z lekko przesłodzonym głosem, przygniotłam jej gardło mocniej i momentalnie blondynka zaczęła się dławić. - Co Ty tu robisz, kochana? - spytałam, ale chwilę później zostałam od niej odepchnięta. Spojrzałam na napastniczkę. Brązowooka z falowanymi kasztanowymi włosami, do ramion. Ubrana była w czarną obcisłą bluzkę, podkreślającą jej biust, skórzaną kurtkę i jegginsy w tym samym kolorze. Jedynie czerwone szpiki, odróżniały się od reszty stroju. Zmrużyłam groźnie oczy i wstałam na równe nogi, spoglądając na dziewczynę ze zwycięskim wyrazem twarzy. Wreszcie, spotkanie po wiekach.
- To samo co ja - odpowiedziała za Katie.
- Katherine, moja droga - podeszłam do niej o kilka kroków - Kopę lat.
*
- Słyszałaś? - spytała słabym głosem Kylie, spoglądając na kraty. Sarah zrobiła to samo, chwiejnie wstając i podchodząc do nich. Wytężyła słuch i przysłuchiwała się chwilę, po czym spojrzała na przyjaciółkę, która usilnie próbowała wstać. Podeszła do niej i podała rękę, pomagając wstać.
- To Faith - oznajmiła jej. Razem zaczęły pchać kraty, w nadziei, że ich twórczyni je usłyszy.
*
- Stefan, a co jeśli on jej coś zrobił? - zaniepokoiła się w połowie drogi Caroline. Bała się o Bonnie, przecież była w niewoli kilka dni. A co jeśli jest ranna? Tak bardzo się o nią martwiła, po za tym miała ją uratować kolejna z Mikaelsonów razem z tym idiotą - Kol'em. Nienawidziła go.
- Nie masz się czym martwić - zapewnił pewnym głosem - Rebekah nic jej nie zrobi - oznajmił. Forbes spojrzała na niego. Może ona nie, ale co z tym drugim?
- A Kol? - Salvatore nie odpowiedział - Stefan, przecież jakby chciał to mógłby jej skręcić kark...
- Care - zaczął stanowczo, uciszając ją - On jej nic nie zrobi, przestań histeryzować - polecił, jednak ani to ani to nie uspokoiło dziewczyny. Skąd on mógł wiedzieć, ze Pierwotny nic by jej nie zrobił? Na logikę, przecież on sam może ją zacząć torturować, albo gorzej przemienić w wampira, tylko dla rozrywki. To by było w jego stylu.
- Ale zrozum, przecież to on....
- Jeśli chcesz zadzwonię do Bekhi - przerwał jej, patrząc jak ta patrzy na niego z lekko rozchylonymi ustami. Nie odrywał wzroku od jezdni, ale wyjął z kieszeni komórkę i już miał wykręcony do blondynki numer, wystarczyło tylko nacisnąć zieloną słuchawkę - Pewnie już są z Bonnie.
- Zrób to - rozkazała - Muszę mieć pewność, że nic jej nie jest - szatyn zatrzymał samochód i nacisnął przycisk. Jego dziewczyna odebrała dopiero po trzech sygnałach.
- Halo? Stefan? - głos Pierwotnej był łagodny, ale nie na tyle by stwierdzić czy z Bennett jest wszystko w porządku.
- Jesteście już z Bonnie? - zapytał bez ogródek i musiał czekać na odpowiedź z kilka minut. Dziewczyna po drugiej stronie westchnęła, widocznie czymś strapiona. - Rebekah...
- Stefan, musieliśmy się rozdzielić - wyznała powoli na co Caroline wybałuszyła oczy i już miała zabrać słuchawkę przyjacielowi, jednak ten wyszedł z samochodu. - Kol po nią poszedł.
- Myśleliśmy, że jesteś z nim - powiedział z wyrzutem.
- Rebekah, jeśli on jej coś zrobi... - specjalnie nie dokończył, jednak Bekah od razu odpowiedziała, musząc zaprzeczyć. Nie chciała by chłopak był na nią zły, albo obrażony. Czuła się wtedy wszystkiemu winna.
- Nie zrobi! - żachnęła się - Zobaczysz, będzie cała i zdrów. Obiecał mi to jeszcze za nim się rozdzieliliśmy. Szczerze, był lekko oburzony moimi słowami..
- Jesteś pewna? - upewnił się. Za nim odpowiedziała, Caroline wyrwała z jego ręki urządzenie.
- Jeśli cokolwiek jej robi, obiecuję, że wyląduje martwy po drugiej stronie. Tylko tym razem nikt go stamtąd nie wyciągnie. - warknęła i się rozłączyła, podając mu jego własność i wsiadając z powrotem do auta.
- Jak zamierzałaś go zabić? - spytał rozbawiony całą tą sytuacją.
- Coś by się wymyśliło.
*
- Faith - podeszła do mnie, patrząc mi w oczy i stojąc centralnie przede mną. W tej chwili mogłam bez problemu wyrwać jej serce. - Jak miło Cię widzieć.
- Katherine, jak nie miło mi Cię widzieć - powiedziałam z przekąsem. Blondynka gdzieś zniknęła zostałam tylko ja i moja stara znajoma. Taki zjazd z przyjaciółmi.
- Oj, nie bądź taka nie miła - uśmiechnęła się w swój charakterystyczny sposób.
- Czy nie mówiłam już, że jestem od Ciebie starsza? Może mam Ci przypomnieć? - teraz ja tryumfowałam. patrząc jak mierzy mnie zabójczym spojrzeniem. Odeszła kilka kroków, a ja spojrzałam za siebie.
- Faith? - wywróciłam oczami na jego głos.
- Gra się dopiero zaczyna - syknęła i zniknęła.
- Właśnie - mruknęłam niewyraźnie, przez zaciśnięte zęby. Odwróciłam się do mężczyzny, lustrując go wzrokiem. Był ubrany w jak zwykle. Szary T-shirt, skórzana kurtka, jeansy i ten wspaniały władczy uśmiech zdobiący usta. Przekręciłam głowę w bok.
- Przemyślałem sobie wszystko - powiedział podchodząc bliżej.
- Dobrze - odparłam, parząc prosto na niego i unosząc delikatnie brwi do który, czekając aż rozwinie swoją wypowiedź.
- Jesteś dla mnie najważniejsza - nie za bardzo przejęłam się jego słowami. Chciał odzyskać moje zaufanie, wie więc co musi zrobić, by je zdobyć. Teraz czas na zabawę. - Wiesz o tym?
- Tak - powiedziałam.
- Wiesz, że nigdy nie zrobiłbym niczego by Ci zaszkodzić?
- Tak - kolejna odpowiedź.
- Wiesz, że kocham Cię jak siostrę?
- Tak - następna odpowiedź twierdząca.
- Wybaczysz mi?
- Nie. - wyminęłam go i poszłam do lochów, z których od kilku minut dochodziły jakieś dźwięki.
*
Zeszłam po schodach i od razu skierowałam się do źródła dźwięku. Zatrzymałam się przed kratami spoglądając na dwie dziewczyny, których technicznie nie powinno tu być. Obie ledwo trzymały się na nogach wnioskuję, że z powodu braku krwi od kilku godzin. Obie spojrzały na mnie z wielką wdzięcznością.
- Kylie? Sarah? Kto was tu wsadził? - zdziwiłam się, a one posłały sobie wymowne spojrzenia, nie wiedząc czy mówić mi prawdę czy lepiej zostawić ją dla siebie. W końcu odezwała się szatynka.
- Marcel - powiedziała, na co ja nie mogłam wykrztusić ani jednego słowa. Ten podły drań wsadził je do celi, bez mojego pozwolenia? Miarka się przebrała. Chciał wojny, to ją będzie miał.
- Miałyśmy mu powiedzieć co zrobi Katie, ale ona nas wyprzedziła i wrobiła - wyjaśniła czarnowłosa wymownie wskazując na kraty. Pokręciłam głową, wściekła. Chwyciłam za kraty wyrywając je jedynym ruchem. Dziewczyny wyszły, a ja wściekła ruszyłam na górę. Gdy tylko go zobaczyłam, od razu walnęłam go z liścia w twarz, czego jak widać po jego minie się nie spodziewał. Wyminęłam go, nie dając dojść do słowa.
- Sarah, Kylie idziecie ze mną - poleciłam. Bez chwili wahania podeszły do mnie i stanęły za mną.
- Nie możesz... - starał się protestować, jednak na marne, bo prawie natychmiast mu przerwałam.
- Ja nie mogę? Kochany, dopóki nie powiesz mi prawdy, mogę wszystko - uśmiechnęłam się słodko.
- Jesteś zła, rozumiem - podchodził z każdym słowem bliżej - Ale zrozum to dla Twojego dobra...
- Dobro, zło... Nie ma czegoś takiego. - zaprzeczyłam - Marcel, jestem hybrydą, mam Ci to przeliterować? Nieśmiertelną hybrydą, która może zabić każdego i teraz właśnie, wyskakujesz mi z moim dobrem, kiedy tak na prawdę mogę Cię zahipnotyzować i siłą wyciągnąć z Ciebie prawdę.
- Dlaczego, wiec tego nie zrobisz? - zaskoczył mnie swoim pytaniem, ale nie zamierzałam nie odpowiedzieć, może w końcu coś dotrze do tego jego pustego łba,
- Może dlatego, że ciągle wierzę w twoją dobrą stronę - powiedziałam powoli - Czułą, troskliwą... Nie władczą, morderczą i bezlitosną. Wierzę, że żyjesz na tyle długo by wiedzieć, że przyjaciela się nie okłamuję. Kiedy będziesz gotów powiedz prawdę, a Ci przebaczę. - chwyciłam wampirzyce za ręce i razem z nimi przeniosłam się do mojego domu.
- Kylie? Sarah? Kto was tu wsadził? - zdziwiłam się, a one posłały sobie wymowne spojrzenia, nie wiedząc czy mówić mi prawdę czy lepiej zostawić ją dla siebie. W końcu odezwała się szatynka.
- Marcel - powiedziała, na co ja nie mogłam wykrztusić ani jednego słowa. Ten podły drań wsadził je do celi, bez mojego pozwolenia? Miarka się przebrała. Chciał wojny, to ją będzie miał.
- Miałyśmy mu powiedzieć co zrobi Katie, ale ona nas wyprzedziła i wrobiła - wyjaśniła czarnowłosa wymownie wskazując na kraty. Pokręciłam głową, wściekła. Chwyciłam za kraty wyrywając je jedynym ruchem. Dziewczyny wyszły, a ja wściekła ruszyłam na górę. Gdy tylko go zobaczyłam, od razu walnęłam go z liścia w twarz, czego jak widać po jego minie się nie spodziewał. Wyminęłam go, nie dając dojść do słowa.
- Sarah, Kylie idziecie ze mną - poleciłam. Bez chwili wahania podeszły do mnie i stanęły za mną.
- Nie możesz... - starał się protestować, jednak na marne, bo prawie natychmiast mu przerwałam.
- Ja nie mogę? Kochany, dopóki nie powiesz mi prawdy, mogę wszystko - uśmiechnęłam się słodko.
- Jesteś zła, rozumiem - podchodził z każdym słowem bliżej - Ale zrozum to dla Twojego dobra...
- Dobro, zło... Nie ma czegoś takiego. - zaprzeczyłam - Marcel, jestem hybrydą, mam Ci to przeliterować? Nieśmiertelną hybrydą, która może zabić każdego i teraz właśnie, wyskakujesz mi z moim dobrem, kiedy tak na prawdę mogę Cię zahipnotyzować i siłą wyciągnąć z Ciebie prawdę.
- Dlaczego, wiec tego nie zrobisz? - zaskoczył mnie swoim pytaniem, ale nie zamierzałam nie odpowiedzieć, może w końcu coś dotrze do tego jego pustego łba,
- Może dlatego, że ciągle wierzę w twoją dobrą stronę - powiedziałam powoli - Czułą, troskliwą... Nie władczą, morderczą i bezlitosną. Wierzę, że żyjesz na tyle długo by wiedzieć, że przyjaciela się nie okłamuję. Kiedy będziesz gotów powiedz prawdę, a Ci przebaczę. - chwyciłam wampirzyce za ręce i razem z nimi przeniosłam się do mojego domu.
*
- Jak to możliwe, że jesteś hybrydą? - zapytała Sarah siadając na blacie w mojej kuchni. Westchnęłam, po czym spojrzałam na zegar - myślałam, że tylko Niklaus Mikaelson, nią jest.
- Sama chciałabym wiedzieć - przyznałam na co ona podniosła do góry brwi, nie za bardzo rozumieją o co mi chodzi. Uśmiechnęłam się słabo. - Nie wiem, na prawdę nie wiem.
- Ale jak to? Jak możesz nie wiedzieć?
- Normalnie, Sarah. - odparłam - Idź spać, jest jedenasta.
- Nie muszę spać - powiedziała, jakby obrażona. Zachowywałam się jak matka, co nie wróży nic dobrego, ale dziewczyny miały ciężki dzień. Sen im dobrze zrobi, tak samo mnie.
- Ja też, a kładę się zawsze o jedenastej - powiedziałam, ponaglając ją wzrokiem. W końcu ustąpiła i poszła do swojej sypialni, którą im pożyczyłam. Miałam szczęście, że ten dom był duży, nie wiem co bym inaczej zrobiła
- Sama chciałabym wiedzieć - przyznałam na co ona podniosła do góry brwi, nie za bardzo rozumieją o co mi chodzi. Uśmiechnęłam się słabo. - Nie wiem, na prawdę nie wiem.
- Ale jak to? Jak możesz nie wiedzieć?
- Normalnie, Sarah. - odparłam - Idź spać, jest jedenasta.
- Nie muszę spać - powiedziała, jakby obrażona. Zachowywałam się jak matka, co nie wróży nic dobrego, ale dziewczyny miały ciężki dzień. Sen im dobrze zrobi, tak samo mnie.
- Ja też, a kładę się zawsze o jedenastej - powiedziałam, ponaglając ją wzrokiem. W końcu ustąpiła i poszła do swojej sypialni, którą im pożyczyłam. Miałam szczęście, że ten dom był duży, nie wiem co bym inaczej zrobiła
*następny dzień*
Mulatka poczuła na swojej twarzy pojedyncze promienie światła. Zmarszczyła brwi. Powoli otworzyła oczy i ze zdumieniem stwierdziła, że leży na łóżku, w swojej sypialni. Wstała, ale nie minęła sekunda, a już pożałowała swojej decyzji. Głowa pulsowała niemiłosiernie, a nogi miała jakby z waty. Natychmiast usiadła, rozglądając się po pomieszczeniu, nie mogąc przypomnieć sobie co się stało. Ostatnie co pamiętała to jak Sage, spuszczała z niej krew. Była pewna, że było coś jeszcze, bo przecież nie mogła tak sobie po prostu przenieść się z tego miejsca do tego. No właśnie, straciła dużo krwi, którą teraz posłużyć mógł się Finn. Bała się, jeśli uda mu się zabić Pierwotnych to wampiry zginą, a w tym Caroline, Elena i jej mama.... Zamknęła oczy i poczuła jak zaczyna boleć ją brzuch. Nie jadła od kilku dni, czuła się przez to słaba. Wzięła głęboki wdech i spróbowała wstać. Ku jej szczęściu udało jej się. Głowa bolała ją niemiłosiernie, ale mimo to z niemałą trudnością przeszła do kuchni. Nalała sobie kawy i za nim cokolwiek wypiła, wyjęła z szafki aspirynę. Wydusiła jedną, za nim jednak ją połknęła usłyszała za sobą głos.
- Na Twoim miejscu bym tego nie robił - Bonnie, aż podskoczyła słysząc go za sobą. Odwróciła się gwałtownie, aż musiała podtrzymać się blatu by nie upaść.
- Co Ty tu robisz? - spytała na pozór spokojnie, ale w środku czuła strach i złość. Po za tym jak to możliwe, że on tu wszedł? Dlaczego właśnie teraz tu stoi?
- Stoję - odparł z głupkowatym uśmieszkiem, po czym podszedł do niej i wziął z ręki tabletkę.
- Jak tu wszedłeś? - cofnęła się o krok, na co westchnął. Nie musiał odpowiadać, bo nagle Bennett o wszystkim sobie przypomniała. - Dlaczego mnie uratowałeś? - zastanowił się chwilę, po czym uśmiechnął uwodzicielsko.
- Bo taki miałem kaprys, a odpowiadając na Twoje pytanie - zaprosiłaś mnie - odpowiedział, na co pokręciła głową.
- Ja Cię nie mogłam zaprosić - zaprzeczyła, jakby rozbawiona jego wyznaniem. Nie mogła, prawda?
- Przykro mi, ale to zrobiłaś - usiadł przy stole, wpatrując się w nieufną dziewczynę.
- Wynoś się z mojego domu - rozkazała, na co on pokiwał głową jakby się nad tym zastanawiał.
- Niestety nie mogę - powiedział, po krótkiej chwili. W głębi jednak wiedział, że po prostu chciał tu zostać. Nie dopuszczał jednak do siebie tej myśli i tłumaczył się czymś innym. - Jakoś nie uśmiecha mi się leżenie w trumnie, przez kolejne sto lat.
- Mnie wręcz przeciwnie - rzuciła bardzo szybko, czym wywołała u niego śmiech.
- Taa, wiem - mruknął jakby smutno - Ale beze mnie było by Ci nudno - stwierdził, na co czarownica prychnęła.
- Marzenie - niepewnie sięgnęła po kawę i upiła z niej łyk. - Gdzie Caroline? - spytała, patrząc na niego.
- Na wycieczce do Salem.
- Gdzie?
- W Salem - powtórzył zirytowany. Spojrzała na niego ponaglająco. - Nie możesz poczekać, aż wróci? Sama mogłaby Ci to wyjaśnić.
- Ale ja chcę się dowiedzieć od Ciebie! - upierała się, choć szczerze nie wiedziała, dlaczego chciała wszystko wiedzieć od niego. Czuła na sobie jego zdziwione spojrzenie, które zarazem było podejrzliwe. Nic dziwnego, bo kiedy Bennett wypowiedziała to zdanie zabrzmiało jakby mówiła to swojego chłopaka, który właśnie ją zdradził. Sama słysząc swój ton głosu, lekko się przeraziła.
- Dobra, nie unoś się tak - podniósł ręce w geście poddania - Blondie, pojechała do Salem, by zniszczyć jakieś zaklęcie blokujące...
- Nie mogłam użyć swojej magi - przerwała mu.
- Bo mój kochany braciszek, pomyślał o wszystkim - powiedział z sarkazmem. Opowiedział w skrócie o tym jak musieli prosić o pomoc wiedźmę w Salem, telefonie do niej, aż do momentu kiedy Rebekah zostawiła go z zadaniem ratowania jej i jak Caroline zadzwoniła do niego mówiąc, gdzie się znajduje.
- Możesz mi już oddać tą aspirynę? - spytała, kiedy skończył.
- Nie.
- Bo...? - dopytywała cierpliwie.
- Bo, jesteś bez jedzenia od kilku dni i spuścili z Ciebie nie wiadomo ile krwi - uśmiechnął się złośliwie.
- A od kiedy Cię to obchodzi? - spytała, podchodząc do drzwi wyjściowych.
- Od kiedy zacząłem lubić wnerwianie Cię - znalazł się koło niej.
- Gdyby nie to, że jestem osłabiona już leżałbyś na ziemi.
- Jesteś bardziej niż osłabiona, ale jak chcesz - mruknął i wszedł razem z Bonnie do jej pokoju. Nie rozmawiali za wiele, gdyż mulatka bez słowa wzięła potrzebne rzeczy i jakoś wgramoliła się do łazienki.
*
Zniecierpliwiona czekaniem, Caroline w końcu zdecydowała się zdzwonić do Bonnie. Przed naciśnięciem zielonej słuchawki przygotowała się na złość przyjaciółki. Wiedziała, że dziewczyna jest z Kol'em sam na sam.
- Jeśli to Ty Care wiedz, że Cię zabije - udała wściekły ton, zaraz kiedy odebrała. Blondynka uśmiechnęła się przepraszająco, jednak po chwili zorientowała się, że przecież Bonnie jej nie widzi.
- Bon, przepraszam...
- Care, rozumiem Klausa, Elijah nawet Rebekhę- wzięła głęboki wdech, nie patrząc na jej towarzysza - Ale jego!?
- Tak jakoś wyszło - powiedziała przepraszającym tonem. Spodziewała się, że Bennett będzie zdenerwowana, wzburzona i itp. W końcu nienawidzi Pierwotnych, a ona podsunęła jej jednego po nos. Miała nadzieję, że szybko wróci do Nowego Orleanu i zobaczy się z nią.
- Z tego co wiem, to on... - przełknęła ślinę - pomógł, tak? - spytała, modląc się by odpowiedź była inna niż jest w rzeczywistości.
- Ta... - nagle Forbes przypominając sobie o czymś podniosła lekko głos - A dlaczego nie powiedziałaś, że Kol Cię uratował, huh? Z tego co wiem, mijałaś go na mieście - oznajmiła oskarżycielsko w jej stronę.
- Eee, tak jakoś wyszło - zająknęła się.
- W domu mi wszystko opowiesz - stwierdziła, co bardziej przypominało rozkaz.
- Jeśli to Ty Care wiedz, że Cię zabije - udała wściekły ton, zaraz kiedy odebrała. Blondynka uśmiechnęła się przepraszająco, jednak po chwili zorientowała się, że przecież Bonnie jej nie widzi.
- Bon, przepraszam...
- Care, rozumiem Klausa, Elijah nawet Rebekhę- wzięła głęboki wdech, nie patrząc na jej towarzysza - Ale jego!?
- Tak jakoś wyszło - powiedziała przepraszającym tonem. Spodziewała się, że Bennett będzie zdenerwowana, wzburzona i itp. W końcu nienawidzi Pierwotnych, a ona podsunęła jej jednego po nos. Miała nadzieję, że szybko wróci do Nowego Orleanu i zobaczy się z nią.
- Z tego co wiem, to on... - przełknęła ślinę - pomógł, tak? - spytała, modląc się by odpowiedź była inna niż jest w rzeczywistości.
- Ta... - nagle Forbes przypominając sobie o czymś podniosła lekko głos - A dlaczego nie powiedziałaś, że Kol Cię uratował, huh? Z tego co wiem, mijałaś go na mieście - oznajmiła oskarżycielsko w jej stronę.
- Eee, tak jakoś wyszło - zająknęła się.
- W domu mi wszystko opowiesz - stwierdziła, co bardziej przypominało rozkaz.
- Nie... - blondynka usłyszała szum i kilka obraźliwych słów. - Hej Blondie, jak mija dzień? - spytał pogodnie chłopak.
- Kol, oddaj Bonnie telefon - rozkazała zdenerwowana.
- Jak widzisz Bennett, jest cała i zdrowa - zaczął ignorując jej poprzednie słowa, a ona chcąc czy nie musiała go słuchać - Jakbyś mogła jej tylko powiedzieć, żeby łaskawie coś zjadła, bo nie zamierzam jej znowu ratować - oddał komórkę właścicielce, która gdyby nie to, że samo trzymanie urządzenia sprawiało jej trudność, walnęłaby go w twarz.
- O czym on mówi? - zaniepokoiła się.
- Sage nie dawała mi jeść i spuściła ze mnie dużą ilość krwi - wytłumaczyła jakby to było nic.
- Bon, musisz coś... - posłuchała rozkazu wroga.
- Ok! - spojrzała nienawistnym spojrzeniem na Mikaelsona - Zjem coś, ale Ty mi najpierw powiedz gdzie jesteś?
- Gdzieś w połowie drogi do was...
- Mnie - poprawiła natychmiastowo na co Caroline wywróciła oczami - Nie ma żadnych "was".
- Złapaliśmy gumę, stoimy teraz na jakiejś stacji. Najpewniej wrócimy za dwie godziny - powiadomiła.
- Będę czekać - rozłączyła się. Forbes westchnęła i spojrzała na budynek. Stefan poszedł tam z dziesięć minut temu i do tej pory nie wrócił. Przystępowała z nogi na nogę, ale w końcu nie wytrzymując w ludzkim tempie pobiegła do miejsca gdzie poszedł jej przyjaciel. Weszła i zatrzymała się widząc z kim stoi Salvatore. Nie zamierzała jednak dać im satysfakcji z niespodzianki i niewzruszona podeszła do nich.
- Care, miałem Ci właśnie powiedzieć, że.... - spojrzała na przybysza z nienawiścią.
- Enzo, postanowił nas odwiedzić i dlatego jesteśmy tu tak długo, zamiast jechać do Bonnie - odezwała się z ironią. Mężczyzna uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Witaj, boska - przywitał się, na co Caroline słysząc brytyjski akcent od razu niemal się skrzywiła. Zignorowała go i spojrzała ponownie na Stefana.
- Nie sądzisz, że powinniśmy już jechać?
- Oczywiście, że tak miałem już wracać ale akurat weszłaś - oznajmił uśmiechając się i odchodząc od swojego towarzysza.
- Jasne.. - mruknęła i za nim poszła za chłopakiem, spojrzała ostatni raz na Enzo, jednak jego już nie było.
- Care, miałem Ci właśnie powiedzieć, że.... - spojrzała na przybysza z nienawiścią.
- Enzo, postanowił nas odwiedzić i dlatego jesteśmy tu tak długo, zamiast jechać do Bonnie - odezwała się z ironią. Mężczyzna uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Witaj, boska - przywitał się, na co Caroline słysząc brytyjski akcent od razu niemal się skrzywiła. Zignorowała go i spojrzała ponownie na Stefana.
- Nie sądzisz, że powinniśmy już jechać?
- Oczywiście, że tak miałem już wracać ale akurat weszłaś - oznajmił uśmiechając się i odchodząc od swojego towarzysza.
- Jasne.. - mruknęła i za nim poszła za chłopakiem, spojrzała ostatni raz na Enzo, jednak jego już nie było.
*
- Faith! - usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się w stronę źródła dźwięku, którym okazała się Kylie, za którą stała Sarah.
- O co chodzi? Śpieszę się - powiedziałam, łapiąc jeansową kurtkę, która doskonale pasowała mi do dzisiejszego stroju. Spojrzały po sobie, co mnie zirytowało, ale czekałam aż coś powiedzą. Mimo wszystko polubiłam je.
- Gdzie idziesz? - zmarszczyła brwi, Sarah. Obie spojrzały na to jak jestem ubrana. Ja nie za bardzo zwracałam na to uwagę.
- Chcę się pobawić - oznajmiłam tajemniczo, chwytając okulary i zakładając je sobie na nos.
- Z Marcelem? - spytała zmartwiona Kylie. Zmartwiona? Może lepiej powiedzieć smutna.
- Zranił mnie - powiedziałam - Teraz ja zranię jego. - uśmiechnęłam się niewinnie.
- Ale jak? - zdziwiła się, na co ja się zaśmiałam.
- Lubię bawić się ludźmi, nauczyłam się tego od koleżanki - westchnęłam teatralnie - A mój przyjaciel nie lubi, kiedy psuje się jego plany, za to ja kocham go wnerwiać.
- Chcesz go wkurzyć? - zapytały chórem zaskoczone. Pokiwałam rozbawiona głową, już wiedząc jak mu się odpłacić za to jak mnie potraktował. Niech wie jak to jest, po za tym lubię uprzykrzać różnym osobą życie.
- I to jak - zaśmiałam się - Macie wolny dom, jedyne czego nie wolno wam robić to imprezy. - pokazałam ostrzegawczo palec i wyszłam. Od razu skierowałam się do jego siedziby, jak to wspaniale nazwał i zaczęłam wzrokiem szukać jakiś wampirów. Było ich tu od groma, wystarczyło tylko wybrać odpowiednią osobę i mieć to z głowy. W końcu podstępu uczyłam się od najlepszych. Diego...- pomyślałam, patrząc na chłopaka w afro. Uśmiechnęłam się, zza nim jednak podeszłam do wampira sprawdziła czy nikt nie patrzy. Wszyscy na moje jakże wielkie szczęście byli zajęci sobą, zupełnie nie zwracając uwagi na nowicjuszkę. Zgrabnym krokiem, znalazłam się przy nim i teatralnie, stojąc za nim, dotknęłam palcem jego ramienia sprawiając, że na mnie spojrzał. Zmierzył mnie aroganckim spojrzeniem, od góry do dołu, zatrzymując wzrok na moim biuście. W normalnej sytuacji już by nie żył, ale niestety na jego szczęście tym razem był mi potrzebny.
- Jeszcze Ci ślinka pocieknie, kochany zaraz po tym jak wydłubię Ci oczy - tym razem spojrzał na mnie przerażony, rozpoznając mnie. Uśmiechnęłam się powoli, chowając okulary do kremowej torebki, po czym zaczęłam rozglądać się za niego. Nikogo nie było, co najważniejsze nie było jego.
- Czego ode mnie chcesz? Mam zawołać resztę? - spytał, mrużąc oczy. Zacmokałam, rozbawiona.
- Grozisz mi? - udałam strach, po chwili śmiejąc się - Jesteś naprawdę taki głupi, czy tylko udajesz? - spytałam. Warknął, już podnosząc rękę. Szybko przycisnęłam go do ściany i popatrzyłam prosto w oczy.
- Spie...- nie dokończył.
- Jeśli nie zamkniesz japy, następne co z niej wyleci to Twój język - zmrużyłam oczy. - Dobry chłopak. - pochwaliłam.
Spojrzałam za siebie, po czym upewniając się, że nikt nie obserwuje całej tej szopki, wróciłam do niego wzrokiem.
- Jak tylko spotkasz Marcela, zaczniesz wypytywać go o mnie. Kiedy się wkurzy, spytasz dlaczego jest taki wnerwiony, następnie będzie chcieć Cię zabić, ale nie przejmuj się. On tak ma. - spauzowałam - Spytasz go, kim jest ta blondynka z którą się szwędał, po czym zrobisz to co zawsze kiedy jest zdenerwowany. Zapomnisz też, że mnie widziałeś - poleciłam, puszczając go i rozpływając się w powietrzu.
- Jeszcze Ci ślinka pocieknie, kochany zaraz po tym jak wydłubię Ci oczy - tym razem spojrzał na mnie przerażony, rozpoznając mnie. Uśmiechnęłam się powoli, chowając okulary do kremowej torebki, po czym zaczęłam rozglądać się za niego. Nikogo nie było, co najważniejsze nie było jego.
- Czego ode mnie chcesz? Mam zawołać resztę? - spytał, mrużąc oczy. Zacmokałam, rozbawiona.
- Grozisz mi? - udałam strach, po chwili śmiejąc się - Jesteś naprawdę taki głupi, czy tylko udajesz? - spytałam. Warknął, już podnosząc rękę. Szybko przycisnęłam go do ściany i popatrzyłam prosto w oczy.
- Spie...- nie dokończył.
- Jeśli nie zamkniesz japy, następne co z niej wyleci to Twój język - zmrużyłam oczy. - Dobry chłopak. - pochwaliłam.
Spojrzałam za siebie, po czym upewniając się, że nikt nie obserwuje całej tej szopki, wróciłam do niego wzrokiem.
- Jak tylko spotkasz Marcela, zaczniesz wypytywać go o mnie. Kiedy się wkurzy, spytasz dlaczego jest taki wnerwiony, następnie będzie chcieć Cię zabić, ale nie przejmuj się. On tak ma. - spauzowałam - Spytasz go, kim jest ta blondynka z którą się szwędał, po czym zrobisz to co zawsze kiedy jest zdenerwowany. Zapomnisz też, że mnie widziałeś - poleciłam, puszczając go i rozpływając się w powietrzu.
*
- Gdzie się wybierasz? - spytał, kiedy Bonnie wyszła z toalety, ubrana w świeże ciuchy. Zignorowała go i wyszła z sypialni, kierując się do drzwi. Kiedy tylko do nich dotarła, od razu je otworzyła i zeszła po schodach na dół. Nie zwracała uwagi na swój stan, ani czy Pierwotny idzie za nią. Przy drzwiach, jednak ciśnienie uderzyło jej do głowy i musiała podtrzymać się ściany.
- Kol nie chcę być niemiła... - zaczęła, czując go za sobą.
- Jesteś niemiła - zauważył, ale tonem jakby co najmniej wszystko go bawiło.
- Ale, nie jestem dzieckiem, więc jakbyś mógł zniknąć - powiedziała, na nowo kierując się do znanej restauracji, w której była już pięć minut później. Dlaczego on nie może tak po prostu zniknąć? - spytała się w duchu widząc, że Mikaelson przysiada się do niej. Pokręciła głową, mając nadzieję, że Caroline wróci szybciej niż mówiła. Chwyciła menu i spojrzała na to co jest do jedzenia. Po kilku minutach, podszedł do niej kelner pytając co podać.
- Naleśniki z miodem i bananami. - zamówiła odkładając menu i bardziej przyglądając się chłopakowi. Był średniego wzrostu. Blondyn z niebieskimi oczami i...bransoletą na której zatrzymała na chwilę swój wzrok. Zmarszczyła brwi.
- Poproszę jeszcze jedną latte - podniosła swój wzrok, nie pewnie się uśmiechając i odprowadzając go wzrokiem. Kiedy odszedł, na tyle by ich nie słyszeć, Kol od razu zaczął rozmowę.
- Co to było? - zapytał mając na myśli, zdarzenie z przed kilku minut.
- Co, co to było? - udała głupia udając, że nie wie o co mu chodzi. W rzeczywistości dobrze wiedziała o co chodzi. Sytuacja w jakiej się znalazła mogła wydawać się trochę dziwna, ale przecież tamten mężczyzna był nikim, prawda? Nie znała go, nie rozmawiała z nim, jednak ta bransoleta była taka znajoma, dlaczego nie mogła sobie przypomnieć gdzie ją widziała?
- Nie strzelaj głupiej, Bennett - zmrużył oczy - Dobrze wiesz, o co pytam.
- Nie, nie wiem - zaprzeczyła po raz kolejny, bez jakiegokolwiek zająknięcia się. Nie umiała kłamać, jednak teraz jakby nie sprawiało jej to żadnych problemów.
- Znasz go? - dopytywał dalej.
- Ni... Ja Ci się nie muszę tłumaczyć - oburzyła się, po czym spojrzała na osobę, która znowu zmierzała w ich kierunku.
- Proszę. - podał jej talerz, już chcąc odejść.
- A... - zatrzymała go.
- On zapłacił już za Panią - oznajmił odchodząc i wskazując na pusty stolik.
- Pogięło go, czy jak? - mruknęła do siebie niewyraźnie, po czym zabrała się za jedzenie. Nie mogła się otrząsnąć. Jakiś nowy sposób na podryw? Cóż, najwidoczniej nie sprawdzał się za dobrze.
*
Bardzo fajny rozdział! Kennett, ah oni tacy słodcy. Kocham ich kłótnię, ale ten ktoś kto zapłacił za Bonnie mnie intryguje. Ciekawe kto to xD ENZO! Ja uwielbiam jego postać. Szczerze to shippuję Carenzo! Gdy już nie ma szans na Klaroline, (tak jak wg mnie w serialu się już stało), to chciałabym, zeby Caroline była właśnie z nim. Spodobała mi się jego postać. W dodatku jest przyjacielem Damona, a ze śmiercią Alarica nie potrafiłam sobie poradzić i pstryk! Mamy kolejnego :D Więc podoba mi się, że go tutaj wprowadziłaś. Może być fajny trójkąt Klarenco? mmm! A co do Faith to fajnie, że po wkurza Gerarda. Ich 'związek' też mi pasuję! Ciekawe co zrobi Finn z Sage? :O Czekam na kolejny! :3
OdpowiedzUsuńZuzka!
realitybeingadream.blogspot.com
Jejejejejej! ENZO! Jak moja poprzedniczka również uwielbiam jego postać, ale nie shippuję go z Caroline. Jestem zbyt wierna klaroline ;) Jednakże spodobał mi się pomysł z wprowadzeniem go. Hmm, co by tu jeszcze. Rzecz jasna Kennett - kocham ich. Oni są tacy... Tacy no! Sziiip. A co do Faith i Marcela. Myhym. Jestem na tak. I bardzo miło robiło mi się z nimi szablon.
OdpowiedzUsuńCo z szablonem? Wpadaj do mnie, to się dowiesz. Pojawił się również rozdział więc serdecznie zapraszam
darkness-of-the-soul.blogspot.com
WENY! XX
Po wracam! Jestem tutaj nareszcie, mam czas by przeczytać. Opowiadanie ineresujące, wiesz chyba się zakochałam c: Genialny rozdział, przeczytałam wcześniejsze i jestem pod wrażeniem. Ciekawi mnie dlaczego masz tak mało obserwatorów. Powinnaś mieć ich czterdzieści razy więcej. Faith napoczątku wydawała mi się taka jakaś nie fajna, teraz wiem że się myliłam. Taki jest efekt przeczytania jednego rozdziału ;-; Przepraszam cię, tak mi przykro że wcześniej nie komentowałam, teraz nadrabiam zaległości! Mam nadzieję że wybaczysz mi za nie komentowanie :c Czekam na kolejny, którym mam nadzieję pojawi się niebawem! ^.^ Pozdrawiam i tulę :*
OdpowiedzUsuń