niedziela, 26 października 2014

REALITY

Wreszcie zebrałam się by ją przepisać. Jak już mówiłam - jest beznadziejna. Nikt się też nie odezwał co też nie jest dla mnie szokiem. Dedykuję tego One Shot'a tym ono osobom:
- Nogitsune z bloga "Ciemność duszy"
- Angeli xx z bloga - "I am an Original. Show a little respect"
- Zuzannie Marciszewskiej z bloga - "Reality being a dream"
- Soul lub Elose z bloga - zawieszone blogi. 
- Justynie Adler z bloga - brak bloga.
Dziękuję za wszystkie komentarze. Jesteście najlepsi <3
________________________________________


Na niebie pojawiły się już pierwsze gwiazdy, sowa zaczęła huczeć, ale nawet mróz nie był w stanie odciągnąć tej dziewczyny od stania i patrzenia na te cuda. Chłód jej nie przeszkadzał a tylko pomógł za kilka chwil zapomnieć o tym ogromnym bólu. Miała na ustach uśmiech, a jej oczy jeszcze lśniły od łez, które nie tak dawno spływały po jej zamarzniętych policzkach. Ciemne włosy spływały kaskadą na jej plecy, a niebieskie pasemko połyskiwało w świetle księżyca. Nie czuła się już otępiała, choć jej wygląd na to wskazywał. Była wolna, lecz skrycie cierpiała, jednak wszechogarniający ja ból nie była już tak wyrazisty jak przedtem. Od niej emanowała radość i choć w środku była niczym zgaszona świeca, na zewnątrz ten płomień nadal się tlił.
Po chwili poczuła, że On koło niej stoi. Nie odzywał się, aż do chwili, gdy poczuł ogarniająca ją radość. Zawsze przy niej był. Kiedy próbowała go zranić, kiedy była na niego zła... On zawsze wiedział, że ją odzyska. Jej przyjaźń była dla niego najważniejsza. Bez niej czuł się obco i dziwnie. Czegoś mu brakowało, kiedy ona odeszła. Zrozumiał to kiedy, wróciła i na nowo pokazała mu co to znaczy mieć uczucia, których próbował się wyzbyć. Byli jak woda i ogień. Yin i Yang. Byli przyjaciółmi, których nawet śmierć nie rozłączy.
- Jak się czujesz, Faith? - pytanie wydostało się z jego ust. Dziewczyna przeciągle westchnęła.
- Dobrze - odparła swobodnie, patrząc w niebo - Ból jest po to, aby go odczuwać.

*


wtorek, 14 października 2014

Rozdział Szesnasty

Hej, taka mała prośba do was. Ostatnio znalazłam dość ciekawego bloga. Historia jest naprawdę super napisana, ale nikt nie komentuje. Autorka ma świetny styl pisania, więc błagam - zostawicie chociaż jeden komentarz. O nic więcej nie proszę. Jeden głupi komentarz, nawet jedno słowo "czytam" bardzo motywuje. ---------> The Black Legions
_______________________________
- A co powiecie na zakupy? - zaproponowała Caroline, kiedy na chwilę przystanęły. Bonnie spojrzała na Elenę pytająco.
- No nie wiem - powiedziała nieprzekonana Gilbert. Forbes wybałuszyła oczy i spojrzała na obie przyjaciółki, które miały nie przekonany wyraz twarzy. Nagle zatrzymała wzrok na czymś za nimi. Przełknęła ślinę i próbując spokojnie oddychać, chwyciła obie przyjaciółki za ramię i pociągnęła do najbliższego sklepu, nie zważając na ich sprzeciwy.
- Kol tu jest - oświadczyła. Obie miały wyraz twarzy mówiący "WTF?", co nawet trochę nie zdziwiło blondynki.
- I co z tego? - pierwsza z szoku, wybudziła się Gilbert. Obie spojrzały na ni,a zirytowane. Caroline pacnęła ją mocno w tył głowy - Auć! Za co to? - oburzyła się masując tylną część głowy.
- Będzie chciał cię zabić, geniuszu - powiedziała z sarkazmem Bennett, po czym westchnęła zirytowana. Pokręciły głowami, a Elena zaczęła rozglądać się dookoła. Nikogo nie widziała, więc po namyślę, patrząc jeszcze na przyjaciółki, poprawiła torebkę i wyszła ze sklepu. Kiedy wyszła, obróciła się kilka razy wokół własnej osi, po czym spojrzała na drzwi z uśmiechem, spoglądając na zdenerwowane dziewczyny w środku.
- I co? Nic mi nie jest. - Nie minęła chwila, a została brutalnie popchnięta na ścianę, nie mogąc wziąć, nawet jednego wdechu, przez dłoń, która trzymała ją za gardło, lekko podnosząc. Przerażona spojrzała na swojego oprawcę, próbowała się wyszarpać, kładąc ręce na napastniku i próbując go odepchnąć, ale widząc, ze to nie działa, znowu położyła dłonie na ręce przeciwnika.
- Co my tu mamy? - udał wielce zdziwionego, po czym zaśmiał się - Elena Gilbert - przycisnął ją jeszcze mocniej do ściany. W tym czasie Bonnie i Caroline wbiegły ze sklepu i stanęły trochę oddalone od chłopaka.
- Puszczaj mnie - wychrypiała dziewczyna. Bonnie stała jak sparaliżowana. A przez tą jedną chwilę myślała, że może Kol nie jest taki zły. Ale oczywiście musiał udowodnić, jak bardzo się myliła. Caroline także stała w miejscu, nie zdolna by wykonać jakikolwiek ruch. Za bardzo się bała, że jeśli to zrobi, Pierwotny zabije jej przyjaciółkę. Nerwowo spoglądała to na niego, to na nią.
- Dlaczego miałbym to zrobić? - spytał retorycznie. Jego dłoń zmierzała już w kierunku serca Eleny, a po chwili wbił ją w jej klatkę piersiową, chwytając serce. Dziewczyna jęknęłam i za nim Forbes zareagowała, Bonnie krzyknęła.
- Kol, proszę nie! - wyrwało się jej z gardła, za nim zdążyła pomyśleć nad tym co robi. Przełknęła ślinę i patrzyła na jego reakcję. Caroline zmarszczyła brwi, myśląc, że już wszystko stracone. Elena, której wzrok uciekał, spojrzała zdziwiona na Kol'a. Niesłyszalnie westchnął, zaciskając zęby i patrząc do góry. Wyjął rękę z jej ciała i odrzucił wampirzycę na ścianę. Dziewczyna uderzyła o nią i zostawiła na niej ślad, w postaci rozwalonych cegieł. Osunęła się po murze, jęcząc z bólu. Blondynka posłała czarownicy jedno spojrzenie i podbiegła do przyjaciółki, kucając przy niej.
- Dziękuję - wyszeptała, tak żeby tylko on usłyszał. Nie chciała by dziewczyny pomyślały, że jest wampirowi jakoś szczególnie wdzięczna. Gdyby jej nie posłuchał, użyła by magii. Mikaelson nie robił jej żadnej łaski. Uniósł do góry brwi, wzdychając teatralnie.
- Z wielką przyjemnością, patrzyłbym na jej śmierć - wytarł rękę w chustę, którą wyciągnął z kieszeni. Bennett spojrzała na niego. Więc dlaczego jej posłuchał? - Ale mam dzisiaj dzień dobroci, więc jej odpuszczę - oznajmił, podchodząc do Bonnie, jednak ta widząc to odsunęła się o krok, niepewnie na niego spoglądając.
- Idź już - powiedziała powoli - Albo pożałujesz - uniosła pewnie głowę do góry. Uśmiechnął się diabolicznie i przechodząc koło niej, wyszeptał.
- Jak sobie życzysz - po czym zniknął. Wiedźma rozluźniła się i podbiegła do Eleny, patrząc na nią zmartwiona.
- Wszystko dobrze? - zapytała z troską. Gilbert pokiwała głową. Caroline spojrzała na brunetkę pytająco, jednak ta tylko wzruszyła ramionami.


*

Rudowłosa na nowo, pełna nadziei, podeszła do ukochanego, całując go delikatnie w policzek. Spojrzał na nią trochę zdziwiony, ale nie odezwał się ani słowem. Raz była smutna, a raz pełna szczęścia, już nawet on jej nie rozumiał. Wrócił wzrokiem do swojej matki, która chodziła w te i we wte, jakby czegoś szukając. Wampirzyca korzystając z okazji odezwała się do chłopaka.
- Finn? - zapytała, zwracając uwagę nieobecnego chłopaka.
- Tak? - spytał, kierując powoli swoje oczy na Sage, po czym chwycił ją za rękę i wyczuwając jej spięcie, ścisnął mocno.
- Kiedy zamierzacie to zrobić? - pytanie zrozumiał od razu, jednak nie rozumiał, dlaczego dziewczyna o to pytała. Jeśli chciała odwieść go od jego pomysłu, to jej się nie uda. Jednak w jej głosie, wyczuł troskę. Pewnie się martwi -pomyślał.
- Po jutrze - oznajmił po namyśle, wzdychając ciężko i patrząc na płomienie w kominku, przed nim - O północy, na polanie. Dlaczego pytasz?
- Chcę wiedzieć ile życia mi zostanie razem z tobą - odparła, wiedząc już wcześniej, że o to zapyta. Przygotowała się na każdą ewentualność, byleby nie wpaść i nie zniweczyć jej planu i Faith.
- Będziemy razem. Po drugiej stronie - Sage spojrzała na niego i dobrze, że patrzył przed siebie i nie widział wyrazu jej twarzy. Jak on sobie to wyobrażał? Czy na prawdę, nie wiedział co wiąże się z zabiciem całego gatunku wampirów, na całym świecie? Przecież to Finn, był naiwnie lojalny, ale nie głupi. Na miłość Boską! Czy on nie rozumie konsekwencji? Przez lata pomagał swojej matce - wiedźmie, a nic się nie nauczył. Szkoda, że za późno by mu o tym wszystkim przypominać. Chwyciła komórkę i szybko wstukała wiadomość, na numer, który dostała chwilę po ostatnim spotkaniu z czarownicą. Napisała, kiedy i gdzie zaczną zaklęcie. Miała wielką nadzieję, że uda jej się uratować wampiry, siebie i Mikaelsona. Nacisnęła przycisk wyślij i schowała telefon. Oparła się o ramie mężczyzny i zamknęła oczy. Reszta należy do Woodhope.


*


 Zaraz po wyjściu zdenerwowanej Pierce, dziewczyna na nowo spokojnie sobie wszystko przetrawiła. Kylie Grimm, nie żyje co najbardziej wstrząsnęło Katherine, ku zdziwieniu nastolatki też wściekło. Od razu postanowiła co zrobi. Katie za każdym razem, kiedy zostawała sama korzystała z okazji i dzwoniła do kobiety, która od jakiegoś czasu nie dawała jej spokoju. Nie zdradziła też jak się nazywa, a posługiwała się tylko nazwą kodową. Pustynny wilk i to jedyne co o niej widziała. Wyciągnęła Iphone z pod poduszki i wybrała numer kobiety, wzdychając i rozglądając czy aby na pewno nikogo nie ma w pobliżu.
- Halo? - kobieta odebrała po trzech sygnałach. Jej aksamitny i jakby czysty głos, długo rozbrzmiewał w jej uszach, za nim odzyskała mowę.
- To ja, Katie - odezwała się lekko nerwowo, poruszając rękoma i gładząc kolana. Krótka chwila ciszy, została przerwana przez rozmówczynię blondynki.
- Dlaczego dzwonisz? Mówiłam byś dzwoniła tylko kiedy chodzi o...
- O Faith - przerwała jej ostro, nie bardzo przejmując się do kogo mówi. Nie interesowało ją to, podczas przemiany zmieniła się. Dodała sobie pewności siebie.
- Co wiesz? - jej oschły ton, nie zrobił żadnego wrażenia na dziewczynie, za to tylko podniósł jej satysfakcję.
- Kylie Grimm nie żyje - oznajmiła, wstając i podchodząc do lustra. Położyła jedną rękę na komodzie, opierając się, a drugą trzymała telefon. Patrzyła na siebie w skupieniu.
- Co jakaś durna nastolatka ma wspólnego z Faith? Ona nie koleguje się z ludźmi - argumentowała, zła, że dziewczyna męczy ją niepotrzebnymi informacjami. Katie wywróciła oczami, ale wymusiła na sobie miły głos.
- Ta durna nastolatka, jak ją określiłaś, była wampirem. Plus była z nią bardzo blisko - powiedziała zirytowana.
- Jesteś pewna? - zdziwiła się. Blondynka potwierdziła to krótkim "tak" - Dobrze informuj mnie na bieżąco - nie zdążyła nic dodać, bo kobieta przerwała połączenie. Warknęła do siebie, po czym spojrzała na lustro.
- Jak sobie życzysz - wycedziła do siebie, kładąc telefon na drewnie.


*

Stałam w kościele. Dawno w nim nie byłam i chociaż omijałam go szerokim łukiem, czułam coś na wzór ulgi. Spojrzałam ukradkiem na Sarah, która stała zaraz koło mnie. Jej oczy przykryte były ciemnymi okularami, by nikt nie widział jak czerwone od płaczu są. Wszyscy obecni w budynku ubrani byli na czarno, nawet ja skłoniłam się w stronę niewygodnego ubioru w postaci czarnej sukienki, zmusiłam się nawet by założyć szpilki. W chwili kiedy usłyszałam szept koło ucha, wywróciłam oczami i zacisnęłam lekko pięści. Hale jakby nie widziała mężczyzny koło mnie, ale przeszła obojętnie koło nas i weszła by wygłosić swoją przemowę. Zapewne to jego obwiniała za śmierć Kylie, byleby nie niszczyć sobie kontaktów ze mną. Z jakiegoś powodu coś jej na to nie pozwalało. Marcel pochylił się do mojego ucha.
- Przestań - nakazał szeptem, jednak ja uparcie wpatrywałam się w szatynkę, mówiącą o Grimm. Splotłam ręce na brzuchu.
- Co? - zapytałam cicho, modląc się by nikt nie usłyszał naszej rozmowy. Gerard westchnął i uśmiechnął się do siebie rozbawiony, poprawiając kurtkę, po czym znowu zaczął mówić, tym razem z wyraźnie wyczuwalnym wyrzutem.
- Udawać, że nic się nie wydarzyło - powiedział, mając na myśli nasze ostatnie spotkanie, które było wyraźnym dowodem na to, że mam słabości. Nienawidziłam płakać, dla mnie to była oznaka słabości, a ja takowych nie powinnam posiadać. Nie ja.
- Nie przypominam sobie niczego szczególnego - zacisnęłam usta w wąską linię, poprawiając grzywkę i nerwowo przystępując z nogi na nogę.
- Płakałaś - oświadczył dobitnie, chcąc mi to...uświadomić? Według mnie po prostu przypomnieć, że coś takiego jak uczucia istnieją nawet we mnie, albo najzwyczajniej w świecie mi dokuczyć.
- Nie - zaprzeczyłam, patrząc z uwagą jak Sarah opuszcza podest i idzie w naszą stronę.
- Płacz nie jest oznaką słabości - powiedział, również patrząc na Sarah - Tylko oznaką tego, że było się twardym za długo - oznajmił, patrząc na mnie. Szatynka już przeciskała się w naszą stronę.
- Być może nie w moim przypadku - mruknęłam bezgłośnie, delikatnie uśmiechając się w stronę wampirzycy. W chwili, kiedy ksiądz wygłaszał ostatnie słowa, odwróciłam gwałtownie głowę, przerażona, zawracając przypadkowo uwagę obu wampirów. W jednej chwili go wdziałam, drugiej jednak wydawał się być tylko przewidzeniem. Zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Ale przecież go widziałam!
- Co jest? -  zaniepokoiła się Sarah, jakby wybudzona. Przez większość czasu, po prostu biernie na to wszystko patrzyła.
- Faith, co się dzieje? - odwróciłam głowę, widząc, że ludzie rozchodzą się. Widziałam, że trumna jeszcze tam stała, a ja musiałam się pożegnać. Zignorowałam ich pytania, wiedząc, że jeśli odpowiem uznają, że wariuje po śmieci koleżanki. Odbija mi, ale przecież nikt nie musi o tym wiedzieć. Szybkim krokiem wyszłam z rzędów ławek, jednak zwolniłam kroku, kiedy dochodziłam do Kylie. Wzięłam głęboki wdech po drodze i stanęłam prze trumną, która jeszcze była otwarta. Zamknęłam oczy, ale po chwili kiedy usłyszałam, że Marcel i Sarah ruszają się z miejsca, otworzyłam je.
- Przepraszam - wyszeptałam w końcu -  Przepraszam też, że jestem nieczuła, że jestem okrutna, że cię zawiodłam...  Obiecuję, że ten kto Cię zabił zginie.- wygłaszałam mowę nad jej martwym ciałem, jakby w nadziei, że mnie usłyszy. - Ale... Nie spocznę dopóki nie dowiem się prawdy - wyszeptałam do niej, widząc jak blisko znajduje się mój przyjaciel i przyjaciółka. Drżącą ręką dotknęłam jej włosów, po czym pocałowałam swoje dwa palce, przykładając do jej czoła. W jednej sekundzie czułam się jakbym straciła cząstkę siebie, jednak po minucie to dziwne odczucie zniknęło, jakby wcale nie istniało. Odwróciłam się w chwili, kiedy usłyszałam strzęp rozmowy Marcela z Sarah. Nie powiem zdziwiło mnie to, przecież się nie lubią, a tu nagle takie coś.
- ...nie można jej izolować. - to zdanie skończyło ich konwersację, a ja wiedziałam tylko, że chodziło o mnie. Spojrzałam na nich przelotnie, po czym zaczęłam iść w stronę wyjścia z kościoła. Znowu jednak zatrzymałam się jeden krok, przed drzwiami. Kiedy doszedł mnie świst powietrza zza pleców, raptownie się odwróciłam. Napotkałam jednak podejrzliwe spojrzenie Gerarda i Hale. Kiedy przypadkowo spojrzałam w dół, w sekundzie schyliłam się i podniosłam dziwną zgniecioną karteczkę. Rozprostowałam ją i w myślach przeczytałam:


Jesteś pewna, że dotrzymasz obietnicy?

Żadnego podpisu, wskazówki czy czegoś w tym stylu. Przełknęłam ślinę, skądś znając to pismo. Nie miałam tylko pojęcia skąd i czy odpowiedź by mnie zadowoliła. Jednak to, że ktoś mnie obserwuje jest przerażająco straszne i niepokojące, na tyle by nikomu o niczym nie mówić. 
- Co tam masz? - zapytała Sarah, podchodząc do mnie by zobaczyć co trzymam w ręce. Zgniotłam jednak ponownie papier, zaciskając pięść i uśmiechając się do niej miło.
- Nic takiego - ucięłam temat, odchodząc.


*

Kiedy Elena, Caroline i Bonnie wróciły do domu, Forbes korzystając a tego, że Salvatore'a nie ma, zarządziła, że mają usiąść w koło na podłodze. Bennett zrobiła to dość niechętnie. Gilbert uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc do czego to doprowadzi. Zaczęły rozmawiać o różnych rzeczach, początkowo Bon żywo wyrażała swoje zdanie. Na temat szkoły, tego co chce robić, o tym co się ostatnio wydarzyło. Caroline oczywiście dokładała swoje trzy grosze, mówiąc wszelkie szczegóły jakie mulatka ominęła. Kiedy przyszła pora na Elenę, ta cała w rumieńcach opowiadała o wakacjach w Hollywood. Celowo ominęła szczegóły jej życia prywatnego, wręcz intymnego z Damon'em. Nie chciała tym zanudzać przyjaciółek, a raczej wolała im o tym nie wspominać. Czarownica za to ożywiła się kiedy dziewczyny zaczęły rozmawiać o Pierwotnych. Początkowo wolała się nie wtrącać, zwłaszcza w temacie Klausa.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam ich dosyć - powiedziała z westchnięciem, najbardziej pragnąć się po prostu położyć w swoim łóżku i najprościej w świecie zasnąć. Cały tydzień był okropny, zarówno dla niej jak i dla mulatki.
- Ja prawie umarłam ze strachu - oznajmiła po chwili z powagą, spoglądając na blondynkę, która przytaknęła ochoczo głową. Zgadzała się z nią w najdrobniejszym calu. Elena nienawidziła Pierwotnych, w szczególności Rebekhi, Klausa i Kol'a. Obwiniała ich za śmierć swojej rodziny i nawet największy dobry uczynek nie wymaże ich win z jej pamięci.
- Oj, nie przesadzaj - Forbes mimo iż także lękała się wtedy o życie swojej przyjaciółki, miała szampański humor. Przecież Gilbert żyje i ma się całkiem dobrze, jak na osobę, która była tak blisko śmierci.
Już dotykała tego czarnego dna, otchłani śmierci, kiedy wszystko wróciło do normy. Jak za dotknięciem magicznej różdżki.
- Po za tym - zaczęła, tu uważnie spoglądając na blondynkę. Bonnie zupełnie była z rozmowy wyłączona, za co z całego serca dziękowała Bogu - uważam, że Kol powinien zostać martwy.
- Ja też - zgodziła się - Myślę, że ktoś taki jak on nie powinien w ogóle stąpać po ziemi - wyraziła swoje zdanie, na co szatynka się zaśmiała.
- Właśnie. Oświadczam, że Kol Mikaelson jest bezmyślny, okrutny, bezlitosny.. - wyliczała z uśmiechem.
- ...Niebezpieczny. Nie liczy się z nikim, zabija bez skrupułów, nie potrafi czuć, nie słucha nikogo, nie widzi nikogo po za sobą - do wyliczanki przyłączyła się nastolatka, jednak w pewnej chwili Bonnie wstała gwałtownie, co zdziwiło lekko przyjaciółki.
- Ale on przecież nie jest taki zły! - zaprzeczyła, nie uważając na to co mówi, jakby nie zdając sobie z tego sprawy -  Nie zrobił nikomu krzywdy. No...no i mnie uratował! - powiedziała radośnie - Nie zapomnijcie, że mnie uratował i nie zabił Eleny. Prawda Eleno? - nagle jej oczy rozszerzyły się, a ona jakby zgasła i unikała wzroku, zszokowanych przyjaciółek, przyglądających jej się bardzo uważnie. - Ale to tylko moje zdanie. Nie zwracajcie na mnie uwagi - oznajmiła cicho, skulając się i z powrotem siadając.
- Ale mógł mnie zabić - rzuciła, nadal nie przekonana dziewczyna. Jednak Caroline nawet nie zwracała na nią uwagi.
- Bonnie Bennett! - użyła swojego oskarżycielskiego tonu głosu, mierząc ją wzrokiem - Czy my o czymś nie wiemy?! - zapytała, zupełnie onieśmielając Bennett. Po chwili odzyskała mowę.
- Nie! - oburzyła się, przybierając jak najbardziej obojętny wyraz twarzy, na jaki ją było stać - Oczywiście, że nie, Care!
- To dlaczego go bronisz? - spytała sprytnie, unosząc brwi do góry. Elena tylko spojrzała na wiedźmę rozbawiona.
- Co?! Ja go nie bronię! - prawie, że krzyknęła. Ona miałaby go bronić? Cały czas nie dawało jej to spokoju. Dlaczego tak się uniosła? Dlaczego nie mogła pozostać na to bierna? Pewnie przez impuls! Na pewno. Bonnie Bennett nigdy nie będzie bronić Kol'a Mikaelsona! O nie!
- Tak? Mnie się wydaje inaczej - nagle z jakiegoś powodu, sobowtór wybuchnął śmiechem. Obie dziewczyny spojrzały na nią pytająco, nie wiedząc o co jej chodzi. Ta jednak za nic nie mogła się uspokoić. To był jej szczery śmiech od kilku dni.
- Teraz to ja nie wiem o co chodzi - stwierdziła zdezorientowana Care, przyglądając się jak Gilbert się uspokaja.
- Przepraszam - wysapała, po czym zwróciła się w stronę Bennett - Bonnie nie obraź się, ale Kol cię posłuchał - mówiła dobitnie - Ciebie Bonnie. A teraz ty go bronisz, więc... - spojrzała wymownie na blondynkę, która w jednej chwili załapała aluzję .
- Bonnie...
- O co wam chodzi? - zdenerwowała się Bennett.
- Zakochałaś się? - spytała prosto z mostu. Mulatka po raz kolejny podniosła się gwałtownie i omiotła wzrokiem przyjaciółki.
- Nie, a teraz przepraszam muszę wyjść - rzuciła oschle, szybko wychodząc za drzwi. Nawet nie myślała, gdzie pójdzie. Najzwyczajniej w świecie chciała ochłonąć i w głębi duszy, żałując całego tego spotkania.


*


Katherine z wściekłą miną wmaszerowała do opuszczonego domu, wyznaczonego przez chłopaka. Jak tylko go ujrzała, dała upust swoim emocją, które zżerały ją odkąd dowiedziała się o śmierci Kylie. 
- Do reszty cię pogieło!? - warknęła na niego niemiło. Spojrzał na nią, kręcąc z politowaniem głową, jeszcze bardziej wkurzając dziewczynę.
- Nie, moja droga - uśmiechnął się do niej arogancko - Właśnie myślałem nad twoją propozycją - oznajmił, przyglądając się jej. Znalazła go, po ponad pół roku. Nic jednak z jej doskonałego planu, nad którym tak długo myślała, nawet przez chwile nie miał myśli by się na to zgodzić. Arogancka wampirzyca jeszcze nigdy go tak nie zirytowała, jak teraz. Zamilkła na krótką chwilę. 
- Co zdecydowałeś? - spytała, tonem, który można by porównać do wymuszonej uprzejmości. Potrzebowała go by dotrzeć do Faith, inaczej jej zemsta się nie powiedzie. Coś takiego nie chodziło w grę. O nie! Żółtooka musiała zapłacić za to co zrobiła. 
- Że nie przyjmę twej oferty - oznajmił beztrosko. Nie zamierzał skrzywdzić Woodhope, ale na pewno nie pozwoli też zrobić tego komuś takiemu jak Katherine. Powstrzyma ją, nawet jeśli miałby posunąć się do złamania kodeksu i zginąć. 
- Co? - warknęła, raz kolejny. Jak on mógł nie przyjąć jej propozycji? Przecież chciał ją zabić! Pomaga tej grupie! 
- Chyba nie jesteś głucha, co? - uśmiechnął się pokazując jej drzwi. Został jednak przyciśnięty do ściany. Nawet nie próbował się wyrwać. Co prawda, Pierce była od niego silniejsza, jednak bez problemu mógł się z nią rozprawić. Co ona mogła mu zrobić? Nic, właśnie. 
- Najpierw zabijasz Kylie, przyjaciółkę tej suki, a teraz jej szlachetnie bronisz? - zaśmiała się szyderczo, po czym puściła go i kopnęła w brzuch. Pokręcił głową, po czym wstał uśmiechając się. Zmrużyła oczy, oczekując najgorszego.
- Jeszcze raz - podszedł do niej i za nim się obejrzała, chwycił jej serce, zabierając dech - nazwiesz ją tak w mojej obecności, a obiecuję, że legendarna Katherine Pierce, stanie się tylko wspomnieniem, rozumiesz? - wysyczał, patrząc w jej oczy. Niewyraźnie skinęła głowa, a szatyn puścił jej organ, pozwalając nabrać powietrza. Ukucnęła, trzymając się za mostek i oddychając powoli. 
- Jesteś żałosny - w tym tygodniu, mówi mu to już druga osoba . Prychnął.
- Mówi to osoba, która puszcza się z każdym facetem - powiedział z pogardą, czym wywołał, że twarz Kateriny trochę zrzedła. Przełknęła ślinę i wstała, dumnie unosząc głowę i spoglądając na szatyna. Uśmiechnęła się słodko. 
- Ach, tak? - założyła ręce pod biustem - Ja przynajmniej mam inne sposoby na zyskanie ukochanej osoby, niż nękanie jej przyjaciół - wybąkała niewyraźnie, szybko znikając i zostawiając chłopaka samego. Musiała sobie radzić sama, trudno i tak wiedziała, że jeśli chce się coś zrobić dobrze, trzeba to zrobić samemu.

*



- Sammy, nie obrażaj się! - zawołał Dean, kiedy powiedział mu co myśli o jego planie. Musiał wyrazić swoje zdanie. Nie mógł pozwolić by jego własny brat, z jakiejś zemsty po wyimaginowanej zdradzie, zabił niewinną dziewczynę.
- Dean, miałeś mi pomóc! - powiedział z wyrzutem w jego stronę. Zatrzymał się spuszczając w dół ręce.
- Sam, rozumiem cię - powiedział powoli, spoglądając na niego w skupieniu. - Ale na Boga! To tylko dziewczyna!
Sam westchnął, wiedząc już, że brat mu nie pomoże i musi radzić sobie sam. Miał szczerą nadzieję, że jednak zmieni zdanie, ale najwyraźniej się na to nie zanosiło. Spuścił głowę, po czym znowu ją uniósł spoglądając mu w oczy. Kiedy zauważył, że robi się powoli ciemniej, uśmiechnął się. Idealna pora na straszenie i knucie niecnych planów.
- Na dziewczyna była dla mnie kimś więcej - oświadczył cicho - I zasługuje na taki sam ból, jaki ja przeżywałem - oznajmił na odchodnym, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę. Dean długo stał w tym samym miejscu, nie wierząc, że jego własny brat stał się tak mściwy. Nie pozwoli mu zniszczyć tej całej Bennett, bo ona ta to nie zasługiwała. Urojona zdrada, która wymyślił chłopak była niedorzeczna. Najprawdopodobniej spowodowana ciągłymi wyjazdami. Nie mógł wierzyć, że mu się uda, ale na pewno spróbuje ją uratować. Z nim to nigdy nie wiadomo, a zawsze lepiej się upewnić. Po kilku minutach stania w ciszy, również się odwrócił, jednak on obrał kierunek zupełnie inny. Kiedy skręcił w uliczkę z barami, od razu wybrał ta najgłośniejszą. W lokalu na Bourbon Street, pachniało alkoholem, ale najważniejsze było to, że ładnych panienek, było tu od groma. Uśmiechnął się do siebie, po czym zasiadł na jednym ze skórzanych siedzeń, czekając na zamówiony wcześniej napój. Nie minęła minuta, kiedy do jego stołu dosiadła się urocza brunetka, ze zmysłowym uśmiechem, doprowadzającym szatyna do obłędu. 
- Witaj nieznajomy - uśmiechnęła się uwodzicielsko, zakładając nogę na nogę i patrząc mu prosto w oczy. Od razu spostrzegł, że pomimo uśmiechu, była czymś bardzo strapiona, ale uznał, że nie warto się w to bardziej zagłębiać. 
- Witaj, nieznajoma - również odwzajemnił gest. Nagle rozejrzała się wokoło, po czym znowu wróciła do niego wzrokiem i wstała, dochodząc do niego. Położyła dłoń na jego koszuli i pociągnęła lekko.
- Może się stąd wyrwiemy? - zapytała, wodząc palcem po jego torsie. Wstał jak oczarowany, jednak w połowie drogi zorientował się kim owa nieznajoma jest. W jednej chwili przycisnął ją do ściany, będąc już koło łazienek. Ta myśląc, że jest to forma pieszczoty i, że chłopak jest tak zakochany, że nie wytrzymał, jęknęła cicho. W jednej chwili jednak, kiedy Dean dobył kołka, schowanego na wszelki wypadek za plecami, odepchnęła go. Jednak drewno zdążył wbić w jej ciało, za nim odbił się od ściany. Miał zaatakować jeszcze raz, jednak został przyciśnięty do ściany przez nieznajomego mężczyznę. Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie myślała, że jeszcze kiedykolwiek go ujrzy. 
- Radzę ci odejść, póki masz czas - oznajmił ze spokojem. Dean zmierzył go wzrokiem, ale wiedział, że nie da mu rady. Posłusznie, choć niechętnie, wyrwał się i odszedł patrząc na nich z nienawiścią. Jeszcze pożałuje! Kiedy mężczyzna odwrócił się w stronę wampirzycy, na jego twarzy, choć nie widoczny, zagościł uśmiech. Podszedł do zaskoczonej lekko dziewczyny, spoglądając na jej twarz. Po chwili opanowała się i przybrała na twarz obojętny wyraz, byleby mężczyzna nie widział jej radości na jego widok. 
- Elijah - wyszeptała, jakby zdyszana.
- Katerina - przywitał się pogodnie. 


*
_______________________________
WOW, ale zleciało. Jestem w trakcie pisanie dwudziestego rozdziału, ale nie prędko go dodam. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Mam jeszcze cztery blogi na których piszę, więc nie zawsze mam czas na wszystkie. No, bo błagam was, mam się rozdwoić? Nie uśmiecha mi się to, a po za tym? Czeka mnie Religia i tajemnice wykute na pamięć, po co mi to? Nie idę przecież na zakonnicę, nie? Hmm, to chyba na tyle.
Pozdrawiam i życzę udanego tygodnia? 
Julia <3

piątek, 3 października 2014

Rozdział Piętnasty

Jedna sprawa. Napisałam na polskim, krótkiego i (według mnie) beznadziejnego One Shot'a. Chcecie go przeczytać? 
________________________________________

- Elena! - obie rzuciły się dziewczynie na szyję, jak tylko ujrzały ją w drzwiach. Szatynka odwzajemniła uścisk od razu, jednak kiedy chciała wejść do mieszkania, coś jej nie pozwalało. Niewidzialna bariera. Spojrzała zdezorientowana na przyjaciółki. Care spojrzała na nią przepraszająco. - Wejdź - powiedziała Bonnie, z uśmiechem, przepuszczając dziewczynę. Gilbert odchrząknęła teatralnie, niewidzialnie wskazując na próg. Blondynka niechętnie odwróciła głowę w tą stronę, a Bennett już dawno tam patrzyła.
- Też tu jestem - uśmiechnął się sarkastycznie, opierając obie ręce o futrynę i unosząc zachęcająco brwi. Wszystkie trzy bez wyjątku wywróciły oczami.
- Serio? - spytała z wyrzutem w stronę szatynki. Elena wzruszyła ramionami, patrząc na nie.
- Uparł się - wyjaśniła krótko. Tymczasem Salvatore nadal stał w tym samym miejscu, wyczekując zaproszenia ze strony wiedźmy. Przysłuchiwał się z uwaga ich rozmowie i kiedy w końcu stracił cierpliwość, odezwał się.
- Zamierzasz mnie zaprosić czy mam tu stać cały dzień? - sobowtór zaśmiała się i spojrzała na Bennett, z proszącym wyrazem twarzy.
- Wejdź Damon - rzuciła, wchodząc wgłąb pokoju. Czarnowłosy odetchnął i beztrosko wszedł i uwalił się na kanapę, zajmując ją całą. Trzy dziewczyny spojrzały po sobie i kiwnęły głowami, uśmiechając się. Bon odeszła kilka kroków do tyłu, pozwalając przejść Caroline i Elenie. Forbes stanęła koło nóg niebieskookiego, a Gilbert koło jego głowy. Cicho policzyły do trzech i w wampirzym tempie, zrzuciły nieświadomego Salvatore'a, trzymając go za nogi i ramiona, na drewnianą podłogę. Wszystkie trzy zaśmiały się z jego reakcji.
- Co do...? - spojrzał groźnie na blondynkę i szatynkę, warcząc. Usiadły na kanapie z wielkimi uśmiechami.
- Ups - oznajmiły chórem. Damon pokręcił głową i wstał, podchodząc do barku z alkoholem. Wziął szklankę i nalał sobie trunku, uważnie przysłuchując się rozmowie przyjaciółek.

*

- Ktoś tu nie ma humoru - zaśmiała się Rebekah, siadając koło Stefana, na łóżku w jej sypialni. Spojrzał na nią ponuro. Westchnął i przytulił ją mocno do siebie, wdychając zapach jej blond włosów. Zdziwiła się, jednak odwzajemniła ten gest. 
- Mój brat przyjechał do Nowego Orleanu - oznajmił, odrywając się od niej i patrząc jej w oczy. Miały taką piękną barwę, że nie dało się od nich oderwać wzroku. Bekah zmarszczyła brwi, wyciągając przed siebie ręce i się przeciągając.
- A co on tu robi? - zapytała łagodnie. Wiedziała, że odkąd Elena wybrała jego brata, ten temat był dla niego wrażliwy. Uśmiechnął się delikatnie, nie chcąc obarczać swoimi problemami.
- Nie wiem - przyznał, z westchnięciem - Pewnie przyjechał razem z Eleną. 
- Ugh... Nienawidzę jej - mrugnęła do siebie, lecz Stefan i tak ją usłyszał. Mimowolnie uniósł kąciki ust do góry. Uwielbiał Rebekhę, za jej świetne poczucie humoru, nawet jeśli czasami była niemiła. Niestety taka była jej natura i nic na to nie poradzi. Wierzył w jej dobre strony, więc nie zwracał na to uwagi. Nawet kiedy zamiast szukać Bonnie, poszła sprawdzić co z wilkami, nie potrafił się na nią gniewać. Chwila nie minęła, a on znowu był wesoły na jej widok w głowie.
- Nie rozmawiajmy o niej - poprosiła cicho, nie patrząc mu w oczy. Dziwnie onieśmielała ją, jego obecność.
- Jak sobie życzysz - powiedział, uśmiechając się pod nosem, po czym szybko i zwinnie przygniótł Pierwotną do materacu.
- Co ty robisz? - zaśmiała się, lecz po chwili szatyn zamknął jej usta, pocałunkiem. Blondynka objęła jego szyję i przyciągnęła do siebie.
- Nie rozmawiam o Elenie - odpowiedział, znowu ją całując. Ich chwilę przerwał złośliwy głos, dochodzący zza nich.
- A więc, tym zajmujecie się w wolnej chwili - Kol uśmiechnął się pod nosem. Obaj odskoczyli od siebie jak oparzeni. Stefan wydawał się być lekko zakłopotany, a Rebekah była wprost wściekła. Zmierzyła brata morderczym spojrzeniem.
- Nie umiesz pukać? - wycedziła przez zęby, siadając na łóżku. - Zajmij się sobą - warknęła.
- Nudzi mi się - powiedział, ignorując obecność Salvatore'a. Stefan i Bekah, spojrzeli na siebie, wymieniając się spojrzeniami.
- Znajdź sobie dziewczynę - oznajmiła ostro.
- Że niby gdzie? - zapytał znudzony i zirytowany.
- Jakby nie było tu pełno wolnych dziewczyn - mrugnął pod nosem szatyn. Rebekah w tym czasie wymyśliła jak spławić Kol'a  i bynajmniej nie było trudne. Przekręciła głowę i uśmiechnęła się do chłopaka.
- A co z Bonnie Bennett? - dopiero po chwili, do Pierwotnego dotarło to zdanie. Bekah na prawdę chce zarobić. - Wiesz, skoro ją tak ko... - specjalnie nie dokończyła, a Mikaelson zniknął. Blondynka odwróciła się do swojego chłopaka i delikatnie musnęła jego wargi.
- Bonnie nie była by zadowolona, gdyby to usłyszała - powiedział rozbawiony.
- Dlatego jej tu nie ma - pocałowała go, a w myślach dodała: Jeszcze.

*

Kolejny łyk whiskey, a zaraz potem kolejny i kolejny. Nie wiedzieć czemu czułam się otępiała, choć przed chwilą rozerwałam tętnicę jednej z miejscowych dziewczyn i czułam się wspaniale. Kiedy tylko weszłam do baru, wspomnienia wróciły jak bumerang. Mimo bólu i bezsilności, wściekłości i wstydu, nie płakałam, nie miałam już na to siły. Szukałam pocieszenia w alkoholu, a nie tak jak kiedyś w ramionach Marcela i to bolało najbardziej z tego wszystkiego. Choć próbowałam to ukryć, czułam się winna. Zaczęłam to. Nie potrafię podnieść się tak jak wcześniej. Nie potrafię przestać czuć, nie wyłączając tej nieodrębnej części mnie. Człowieczeństwa, a przecież nie wolno mi tego zrobić. Mam Bree, mam moce, mam życie, a nie potrafię przestać... Prychnęłam sama do siebie, kręcąc z politowaniem głową. Proszę, przecież jestem hybrydą, a przejmuje się życiem zwykłej nastolatki, która i tak jest już martwa. Nie żywa, nie wróci, a ja jej nie  wskrzeszę, choćbym miała zginąć. Wystąpienie przeciwko naturze ciągnie za sobą konsekwencje, których mogłabym nie znieść. Zmieniłam się. Wzięłam głęboki wdech. Bardzo się zmieniłam. 
Dziwnie zakłopotana i zaniepokojona spojrzałam lewą stronę i o mały włos, prawie upuściłabym szklankę. Stał tam... Zamrugałam i obejrzałam się za siebie, po czym znowu spojrzałam na niego. Jednak jego tam nie było. Zniknął. Wstałam jak oparzona z krzesła i rozejrzałam się po lokalu. Stał tam, z tym swoim aroganckim uśmiechem na ustach i charakterystyczną skórzaną kurtką. Oczami niebieskimi, w których tonęła każda dziewczyna. Oddech przyśpieszył mi, jednak stałam. Wzięłam kilka wdechów i przyłożyłam rękę do mostka. Ciężko usiadłam i chwyciłam szklankę, ale nie wypiłam zawartości. Spojrzałam na nią niepewnie, po czym powoli odłożyłam, schylając głowę. Pewnie za dużo wypiłam. Przecież on umarł...

*
Sage z bólem obserwowała ukochanego. Czuła, że niedługo się rozstaną, tak bardzo się tego bała. Kochała go, ale on był ślepy na wszystko wokół. Nie dostrzegał, jak bardzo jest to pochopna decyzja. Zginąć za własne rodzeństwo? Trzeba uczyć się na błędach, a nie popełniać te same na okrągło. 
- Kiedy zaczynamy? - usłyszała pytanie z ust Finn'a. Odruchowo spojrzała na jego matkę, której wyraz twarzy nic nie zdradzał. Kamienna maska, przysłaniała prawdziwe oblicze potwora, którym była.
- Za kilka dni. - oznajmiła beznamiętnie, szykując coś na ołtarzu, czego rudowłosa mnie mogła dostrzec. Była za daleko, a do tego Mikaelson zasłaniał jej widok. W duchu odetchnęła z ulgą. Miała jeszcze kilka dni na wymyślenie sposobu, na uratowanie Finn'a. Jedyny sposób jaki do tej pory krążył po głowie Sage, to potężna wiedźma. Nie pójdzie do tutejszej Daviny, o której opowiadał jej Pierwotny. Była by to strata czasu, a Claire by jej nie pomogła, przecież jest wampirem.
- Wszystko dobrze? - ciche pytanie wydobyło się z ust mężczyzny, który podszedł do niej i spojrzał na nią z troską. Wampirzyca sztucznie się uśmiechnęła. 
- Tak - odparła lakonicznie. 
- Sage... - wyszeptał - Nie okłamuj mnie. Coś cię gryzie - pokręciła głową, nie patrząc na niego. W końcu położył swoje dłonie, na jej policzkach, tym samym każąc jej na siebie spojrzeć. - Proszę... 
- Nie chcę byś umierał - jęknęła żałośnie, patrząc na niego. Zobaczył w jej oczach łzy, które z jakiegoś powodu, nie chciały płynąc. Całe zdarzenie widziała Esther, którą coś w sercu ruszyło, jednak nie wiedziała co. Odwróciła wzrok, jednak przysłuchiwała się ich rozmowie. - Kocham cię...
- Ja ciebie też - przytulił ją szybko. Zamknęła oczy i pozwoliła sobie odpłynąć w zapomnienie. Nie da mu 
umrzeć, musi być sposób... Musi. 

*


Wolnym krokiem wszystkie trzy dziewczyny spacerowały po ścieżce, koło akademika. Elena ubrana w piękną niebieską sukienkę, śmiała się razem z Caroline, ubraną w jeansową spódniczkę i fioletową bluzkę i Bonnie ubraną w ciemne legginsy i długą ciemnozieloną bluzkę, przykrytą kurtką. W końcu rozmowa zeszła na temat Pierwotnych.
- Więc... - zaczęła Elena - Kol, Finn i Sage żyją? - dziewczyny przytaknęły - Narobili jakiś kłopotów? - zapytała. Bonnie się skrzywiła, a Care odpowiedziała z entuzjazmem.
- Tylko Sage i Finn - odparła z uśmiechem, który za nic nie chciał zejść z jej ust. Cieszyła się na spotkanie z przyjaciółką, ale zazdrościła jej też tego, że wyjechała do Hollywood. W sumie nawet jej służy, Gilbert była teraz tą samą dziewczyną, którą była przed przemianą w wampira. No prawie tą samą. 
- A Kol? 
- On nic - odpowiedziała natychmiast Bennett, wywołując podejrzliwe spojrzenia obecnych. Chciała ominąć temat Pierwotnego, ale Caroline jak to ona. Musiała wiedzieć wszystko. Zatrzymała mulatkę, stając przed nią. 
- Yhm - odchrząknęła teatralnie, przykładając pięść do ust - Nawet ja muszę przyznać, że coś zrobił - oznajmiła, patrząc znacząco na szatynkę. 
- Właśnie. Bon coś ukrywasz? - Elena była rozbawiona. Zaczęła nawet podejrzewać, że jej przyjaciółka czegoś jej nie mówi. Mało tego zachowywała się dość dziwnie, jak na nią. Zupełnie jakby stało się coś ważnego, ale nie była pewna czy powinna mówić to na głos. W końcu jeśli jeszcze niczego im nie powiedziała, znaczy, że nie ma ku temu powodów. 
- Nie - powiedziała pośpiesznie, znowu idąc na przód, ale nie patrząc im w oczy. Caroline spojrzała na nią, po czym na sobowtóra. 
- Kol uratował jej życie - poinformowała ją. Gilbert zakryła usta dłonią - Dwa razy - dorzuciła.
- To nic takiego - dodała Bonnie lekko nerwowo. 
- O  Boże, Bonnie! I nic mi nie powiedziałyście? - oburzyła się. Czarownica nie zamierzała odpowiadać. Nie widziała ku temu powodów, po co to wszystko rozpowiadać? Mulatka uważała, że było to bezsensowne, co było, to się nie odstanie. Na samą myśl o Mikaelsonie przechodziły ją dreszcze.
- Tak jakoś wyszło, Eleno - wzruszyła ramionami i szła dalej. Blondynka zaraz ją dogoniła, to samo zrobiła druga dziewczyna. 
- Tak jakoś wyszło?! Bonnie, opowiadaj! - i tak przez całą drogę, Bennett była zmuszona powtarzać tą samą historię co Caroline.

*

Odkąd Bonnie, Caroline i Elena, zniknęły, Damonowi strasznie zaczęło się nudzić. Od ponad godziny nie widział nikogo kim mógł by się zabawić, a samotność dość mocno mu doskwierała. Nawet picie w samotności, ostro go irytowało. Przez myśli, przeszło mu, że mógł by się spotkać ze Stefanem, być może przeszkodzić w czymś, ale od razu odrzucił ten pomysł. Odkąd Elena wybrała Damona, jego relację z bratem popsuły się i ani on, ani Stefan nie zamierzali ich naprawiać. Zawsze na ich przeszkodzie stać będzie Elena Gilbert, dziewczyna którą kochał nad życie. Póki ona istnieje, nie istnieje pokój między nimi. Wstał ospale z kanapy, na której cały czas leżał. Rozejrzał się i dopiero po chwili postanowił co zrobi. W wampirzym tempie zniknął z mieszkania, a pojawił się przed nieznajomą dziewczyną. Stanęła jak wryta, mając zamiar krzyczeć, jednak strach zupełnie ją sparaliżował.
- Nie krzycz - wypowiedział intensywnie patrząc jej w oczy - Gdzie znajdę w tym durnym mieście dobry bar? - zapytał z uwodzicielskim uśmiechem, trzymając ją za ramiona. Spojrzała na niego mętnym wzrokiem.
- Na Bourbon Strret, znajdują się najlepsze lokale w Nowym Orleanie - rzuciła machinalnie, po czym wzięła głęboki wdech. Salvatore wypowiedział niemy rozkaz i zniknął.


*

Kiedy myślisz, że wszystko będzie dobrze, zawsze coś jest źle... 
- Jackson... - chwyciła go za ramię, z łzami w oczach. Straciła go. W jego oczach nie było smutku, tylko żal i rozczarowanie. Zawiodła go.
- Od kiedy o tym wiesz? - zapytał przez zaciśnięte zęby, nie patrząc na nią, tylko drewnianą podłogę. Przygryzła wargę, ale powiedziała sobie twardo, że on zasługuję na prawdę. I choć bardzo cierpiała, musiała ją wyznać. Okazał jej swoją dobroć, a ona tak po prostu oszukała wszystkich myśląc tylko o sobie. 
- Od kilku miesięcy - wyszeptała na tyle głośno by mógł ją usłyszeć. Wziął głęboki wdech i od razu wypuścił powietrze, patrząc jak dziewczyna schyla głowę. 
- I tak po prostu wszystkim wmawiałaś, że jesteś w ciąży z Klausem?! - oburzył się. Wilczyca pokręciła głową, próbując wyrzucić natrętne myśli. To nie była jej wina. Dlaczego wszyscy oceniają ją teraz z góry, kiedy każdy może popełnić kilka błędów? Kilka małych błędów, przecież to nic wielkiego. Boże, dzieciak miał innego ojca i co z tego?
- Możesz nie krzyczeć? - zapytała, podnosząc dumnie głowę - I tak. Zwyczajnie was wszystkich wykiwałam - przyznała, nie panując nad słowami. - Skłamałam wiele razy i jest mi z tym dobrze. Bo wiesz, w przeciwieństwie do was, potrafię poświęcić wszystko by ratować kogoś na kim mi zależy - oznajmiła zimno, ocierając łzy i obojętnie patrząc na bruneta. Chciał prawdy, dostał ją. Niech nie ma teraz pretensji do niej, że jej wyznania tak bardzo go bolą. Podniósł dłoń, ale natychmiast ją opuścił. Próbował doszukać się w jej oczach chociaż małego cienia poczucia winy, jednak znalazł w nich tylko zawziętość jaką się cechowała. Nic po za tym. 
- Rozumiem - pokiwał głową, mrużąc oczy. Prychnął jakby rozbawiony. Hayley jakby chciała coś dodać, jednak w ostatniej chwili ugryzła się w język - Klaus cię zabije, jeśli dowie się prawdy - stwierdził. Pokiwała smutno głową, odsuwając się od niego i poprawiając sweter. 
- Proszę nie mów mu - błagała. Zamknął oczy i jedyne co stawało mu przed oczami, to widok martwej mulatki w kałuży krwi.
- Dlaczego miałbym tego nie robić? - spytał retorycznie, na co Hay prawie zakrztusiła się powietrzem. Chciał jej martwej, chciał by Pierwotni się dowiedzieli. Chciał im powiedzieć wszystko czego dowiedział się od niej, by wykorzystać jej słabości. Jedyne co jej pozostawało to ucieczka. Podszedł do niej i chwycił jej rękę. Kiedy myślała, że ją pocałuje, zakuł ją w kajdanki. Zdezorientowana szarpnęła rękę, jednak to nie pomogło. 
- Jackson proszę...! - zawołała za nim rozpaczliwie, nadal szarpiąc się z kajdankami. Pokręciła głową, oddychając spazmatycznie, ale po chwili jej uwagę przykuła komórka leżąca nieopodal niej. Uśmiechnęła się z wdzięcznością i chwyciła ją w dłoń, wykręcając numer chłopaka. - Tyler - zaczęła z ulgą, kiedy odebrał - Potrzebuję twojej pomocy.

*

Mijała godzina za godziną, kiedy ja nadal nie wychodziłam z baru. Nie mogłam się upić, było to w moim przypadku niemożliwe, a nawet nie próbowałam. Nie po tym co widziałam, a raczej sobie wmówiłam, że widziałam. Zrezygnowana miałam już wstać, kiedy zatrzymał mnie męski głos.
- Już wychodzisz? - spojrzałam na czarnowłosego mężczyznę, który uśmiechał się do mnie łobuzersko. Zatrzymałam się i obróciłam do niego, opierając dłonie o blat.
- Zależy kto pyta - odwzajemniłam uśmiech. Zdawało się, że w ciemności chłopak nie widział czerwonych oczu od płaczu. Nawet lepiej.
- Damon Salvatore - przedstawił się, dając mi rękę, jednak ja gwałtownie wstałam i spojrzałam na zdziwionego wampira.
- Muszę iść - powiedziałam już się odwracając, jednak Damon złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie, głaszcząc moją dłoń. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o co mu chodzi, jednak wiedziałam, że próbuje mnie zatrzymać.
- Zostań - rozkazał, patrząc mi w oczu. Prychnęłam, wiedząc, że próbuje użyć na mnie perswazji.
- Na mnie to nie działa - wyszarpałam rękę i usiadłam z powrotem na krześle, wpatrując się w Salvatore'a, który wydawał się nie rozumieć całej tej dziwnej sytuacji.
- Pijesz werbenę? - zapytał. Pokręciłam głową rozbawiona - Kim ty do cholery jesteś?! - podniósł głos, który ociekał jadem. Uniosłam brwi i wzięłam głęboki wdech szykując się do odpowiedzi, która strasznie zaczynała mnie nudzić.
- Jestem wampirem z bonusem - odparłam znudzonym tonem, odrzucając włosy do tyłu. Pech chciał, że akurat w tym momencie światło poświeciło na moją twarz, a wampir zobaczył zaschnięte łzy, na moich policzkach.
- Postawię ci drinka, jeśli powiesz co się stało. - oznajmił, dziwnie poruszony moim widokiem. Przełknęłam ślinę.
- Nagle zaczęło cię to obchodzić? - prychnęłam zła. Zaśmiał się, kręcąc głową, jakby rozbawiony moimi słowami.
- Nie - powiedział z sarkazmem - Wcale, ale nudzi mi się, więc z chęcią posłucham historyjki o tragedii, która cię dotknęła. - wyjaśnił krótko. Zamyśliłam się. Mam opowiadać Salvatore'owi całą historię, jednak w ogóle go nie znam. W sumie jakby zaczął to rozpowiadać mogę go zabić, albo żeby temu zapobiec zahipnotyzować.
- To nie jest za bardzo tragedia - powiedziałam nieprzekonana, ale pokiwałam głową.
- Wiesz picie w złym towarzystwie, ci nie służy - oznajmił.
- Oh, a ty jesteś dobrym towarzystwem? - zdziwiłam się śmiejąc z niego. Nagła zmiana nastawiła pozytywnie Damona.
- Przekonaj się - uśmiechnął się uwodzicielsko.

*

- Nie chcę być złośliwa Bonnie - ostrzegła Elena, z poważnym wyrazem twarzy. - Ale wydaje mi się, że się zakochałaś - powiedziała ostrożnie, ważąc każde słowo. Po tym co powiedziała jej o Pierwotnym, zaczęła podejrzewać, że czarownica mogła się w nim zakochać. Sam ton głosu, kiedy o nim mówiła ją zdradzał, ale zawsze mogło być, tak, że tylko jej się wydaje. Bennett zaśmiała się rozbawiona, lecz przestała, kiedy zobaczyła poważny wyraz twarzy obu dziewczyny.
- Chyba nie mówisz serio? - zapytała z obawą. Caroline spojrzała na nią przepraszająco, kiedy nastolatka wbiła wzrok w nią.
- Nie - znowu spojrzała im w oczy, po czym pokręciła głową - Nie, dziewczyny. Nie! - protestowała gestykulując rękoma. Na samą myśl o tym chciało jej się płakać. Boże, ona i Kol? Yhym, nie! Zdecydowanie nie! 
- Bon, ale sama przyznaj... - zaczęła blondynka, spoglądając na Elenę.
- Nie, Care - podniosła ostrzegawczo palec, uciszając ją - Koniec tematu - ucięła. 
- A co ze studiami? - odezwała się Gilbert, unosząc kąciki ust w szeroki uśmiech i spoglądając na milczące przyjaciółki.
- Już wybrałyśmy - oznajmiły chórem, wolno przypominając sobie, co się wtedy zdarzyło. Zaczęły opowiadać szatynce co wybrały, a na koniec opowiedziały jej o tej dziwnej staruszce i jej komentarzu, który je oburzył. Wampirzyca chwilę myślała, nad tym wszystkim, aż doszła do wniosku, że starsza pani miała rację. W końcu Niklaus Mikaelson miał talent plastyczny, którym świadkiem była Caroline. To by się zgadzało, bo Forbes wybrała sztukę. Bonnie skorzystała z rad Kol'a, więc na prawdę mają na nie wielki wpływ. Jednak dziewczyna wiedziała, że gdyby powiedziała im o tym, wściekły by się. 
- Ok, a co ty robiłaś w  Hollywood? - zapytała ciekawa blondynka, po czym uśmiechnęła się, kiedy jej przyjaciółka się zarumieniła.
- A różne rzeczy - odparła zawstydzona. Bonnie wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Care.
- Aha - powiedziała przedłużając słowo, ale obie odpuściły sobie szczegóły. 

*

- Dzięki Bogu - wyszeptała z ulgą Hayley, widząc, że Tyler dotarł na czas. Podbiegł do niej i spojrzał na kajdanki, po czym na Marshall. 
- Kto to zrobił? - zapytał, chwytając kajdanki i rozwalając je rękoma. Dziewczyna rozmasowała bolący nadgarstek i uśmiechnęła się słabo w jego stronę.
- Jackson - odpowiedziała z bólem, idąc obok chłopaka do jego samochodu. Wstydziła się, że tak szybko dała się zdemaskować. Co się stało z dawną Hayley, która walczyła o wszystko mimo ceny? 
- Dlaczego? - stanął koło drzwi i spojrzał na nią przenikliwie. Wzruszyła ciężko ramionami, kładąc odruchowo rękę na brzuchu i nieśmiało spoglądając na Lockwood'a. W głowie miała milion zdań jakie chciała mu powiedzieć, ale żadne jej nie pasowało.
- Dowiedział się prawdy o dziecku - wyznała cicho, schylając głowę - Zamierza wszystko powiedzieć Klausowi - oznajmiła. Chłopak wytrzeszczył oczy. Ekstra, teraz już po nim. Co do cholery podkusiło ją do powiedzenia prawdy? Przecież wiedziała, że i bez tego jest na czarnej liście. Był na pierwszym miejscu, a żyje tylko dzięki Caroline.
- Wsiadaj - wycedził, przez zaciśnięte zęby, siadając na miejscu kierowcy. Szybko wycofał auto i zaczął jechać dobrze znaną sobie drogą, zupełnie nie zwracając uwagi na dziewczynę obok niego. Hayley czuła się podle, że tak to wszystko wyszło. Na dodatek czuła, że go zawiodła i naraziła na niebezpieczeństwo. Odwróciła od niego wzrok i spojrzała za szybę. Minęli już las, a wjechali na drogę. Marshall na chwilę zamknęła oczy i oparła głowę o szkło. Nie minęła minuta, kiedy usnęła.

*

- Więc... - zaczęłam, biorąc szklankę z trunkiem, którą podstawił mi Damon - Sarah została otruta, podejrzewam, że przeze mnie. Kylie się wściekła i jak to ona, wyrzuciła wszystko co w sobie dusiła - upiłam łyka whiskey, patrząc jak Salvatore uważnie mi się przygląda. Rozprostowałam palce i kontynuowałam - Że to wszystko przeze mnie, że jestem nieczuła i takie tam - wzruszyłam rękoma. 
- To nie wszystko- stwierdził, na co wywróciłam oczami. Westchnęłam zirytowana.
- Coś mnie w moim skamieniałym sercu ruszyło - specjalnie ominęłam część w której płakałam. - Po tym jak uleczyłam Sarę, mój niby przyjaciel zadzwonił z wiadomością, że Kylie nie żyje - uniosłam wyżej głowę - Pojechałam tam. Nakrzyczałam na niego...
- A kim jest ten przyjaciel? - zapytał, pijąc z gwinta. 
- Marcel Gerard - odpowiedziałam, ale zero reakcji. Jakby go nie znał. W sumie on nie jest Stefanem, więc może nie wiedzieć, że panuje tutaj coś na wzór alfabetycznego porządku. W końcu się dowie - ...ale coś...we mnie...pękło - z trudem wypowiadałam następujące słowa - Nie ważne. Załamałam się trochę.
- Kontynuuj - rozkazał z uśmiechem. Wzięłam głęboki wdech, ale wykonałam posłusznie polecenie, patrząc na niego trochę wściekle, ale on coś knuł. Robiło mi się jakoś lepiej.
- Przyszłam tutaj - powiedziałam, jakby było to co najmniej oczywiste - Wypiłam parę drinków, ale... - zacięłam się, kręcąc głową i wzdrygając się - Widziałam kogoś, więc przestałam. - skończyłam, wzruszając ramionami. 
- Kogo? - dopytywał. 
- Kogoś kto nie żyje - wybuchł śmiechem. Zacisnęłam szczękę, lecz z gardła i tak wydobyło się warknięcie. 
- Jesteś pewna, że wypiłaś tylko kilka drinków? - zapytał rozbawiony. Wstałam.
- Masz rację, picie w złym towarzystwie mi nie służy - syknęłam, szybko idąc w stronę wyjścia. Damon szedł za mną równie szybko i przed wyjściem zatrzymał mnie. 
- Nie chciałem cię urazić, ale powinnaś się nad tym zastanowić - stwierdził ze śmiechem. Uśmiechnęłam się sztucznie.
- Słuchaj, Damon - mówiłam powoli, jak do małego dziecka - Jeśli się nie zamkniesz, obiecuję ci piekło na ziemi, kapujesz? 
- Ostra - podszedł bliżej.
- Idiota.
- Ale jaki przystojny - oparł się o ścianę. - Za to ty, jesteś strasznie nerwowa, wiedziałaś? - zapyta, uśmiechając się sarkastycznie.
- Wiem, że nie mam ochoty rozmawiać z zacofanym, nieodpowiedzialnym i kompletnie obrzydliwym debilem, jakim jesteś ty. - uśmiechnęłam się słodko, po czym zniknęłam.
- Jeszcze zmienisz zadanie. Każda zmienia.

*

- Sage - odezwałam się, widząc ją przed sobą. Zagryzła wargę i obejrzała się za siebie nerwowo. Spojrzałam na nią jak na idiotkę, ale widziałam, że coś jest na rzeczy.
- Musimy porozmawiać - oznajmiła szybko, chwytając mnie za ramię. Pociągnęła mnie do drzwi, otworzyła je i wepchnęła mnie. Wygląd co najmniej był paskudny. Ciemne ściany, porozrzucane wszędzie różne rzeczy. Drzwi które skrzypiały i stare meble. Pewnie jeszcze z wojny secesyjnej. Spojrzałam na rudowłosą. Była ubrana w długi wiśniowy płaszcz i czarne kozaki. Zapewne dlatego, że na dworze powoli zaczynało się robić zimno, a ona nie chciała wyróżniać się z tłumu.
- Zaciągnęłaś mnie tutaj - dotknęłam opuszkami palców, zakurzonych książek na regale koło mnie, i odwróciłam lekko głowie w jej stronę, nadal zamyślona. - Po co? O czym chciałaś rozmawiać? - mój głos roznosił się echem po pomieszczeniu. Wpatrywałam się w książki dopóki Sage się nie odezwała.
- Możesz mi pomóc - wyjaśniła. Westchnęłam. Mogłam, ale nie muszę, to duża różnica.
- W czym? - ton mojego głosu był oziębły, a ja sama nie wysilałam się by go zmienić. Zawahała się, ale w końcu podjęła decyzje. Znalazła ją jakimś cudem, teraz albo nigdy.
- Finn chce się poświęcić - oświadczyła. Otworzyłam szerzej oczy i odwróciłam się natychmiastowo w jej stronę, nie wiedząc czy czasem się nie przesłyszałam. Finn jeden z najrozsądniejszych facetów, chce się poświęcić, a jedyna ofiara jaka mi przychodziła do głowy to w rytuale.
- W rytuale - zgadłam. - Po co?
- Chce zabić wszystkie wampiry - wytłumaczyła, podchodząc do mnie. Pokręciłam z politowaniem głową - Przywrócił Esther do życia, krwią Bennett, a teraz razem planują zabić ich wszystkich.
- Że co? Chce zabić swoje rodzeństwo? - zapytałam, również pochodząc bliżej - To czyste szaleństwo. - wyszeptałam, na chwilę odstawiając swoją nienawiść na bok. Nie czas na to. Trzeba ją powstrzymać, ją i Finn'a. Teraz już wiedziałam,  po co Sage  prosiła mnie o pomoc. Kochała go, ale ja miałam na uwadze coś innego. Jeśli umrze cały gatunek wampirów, Druga Strona zostanie przeciążona. Chwyciłam ją za ramie.
- Musisz mi pomóc - powiedziała rozpaczliwie - Na początku im pomagałam, zgadzałam się z otruciem tej dziewczyny, by odciągnąć cię od ich planu, schwytałam Bonnie Bennett, ale to zaszło za daleko. - wpatrywałam się w nią osłupiała. On otruł Sarah, a ja mam mu pomóc? Przez myśl, przeszło mi, że mam gdzieś Drugą Stronę i niech się nawet rozpadnie, ale wtedy pojawiła się druga myśl. Nie mogę myśleć tylko o sobie.
- Musisz powiedzieć mi co jeszcze wiesz. - puściłam ją, a ona wyraźnie odetchnęła z ulgą. Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Słyszałam jak rozmawiali o przemienieniu jednego z sobowtórów w człowieka - zastanawiała się jeszcze chwilę - Tak, to na pewno. Złączą Kol'a, Klausa, Elijah, Finn'a i Rebekah w jedno i zabiją.
- Ale nie mają kołka z białego dębu - powiedziałam zamyślona, myśląc nad całą tą sytuacją.
- Mają.
- Ok - westchnęłam, krążąc po pokoju - Kiedy zamierzają wykonać rytuał? - zapytałam.
- Za kilka dni, nie wiem dokładnie, ale na pewno o północy - oznajmiła. Zatrzymałam się.
- Masz się dowiedzieć - poleciłam ostro - Później się ze mną skontaktujesz - przytaknęła i rozpłynęła się w powietrzu. Nie ma bata, uratuję ich, jeszcze przed złączeniem w jedno. Biedna Sage, umrze razem z Finn'em. Ale przynajmniej będą ze sobą na wieki.

*

  _______________________________
Jeju... 2013 wyświetleń! Dziękuję wam <3


Obserwatorzy