środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział Jedenasty

Jedynym interesującym obiektem według Marcela, w jego pokoju wydawała się być szklanka Jacka Daniels'a, którą zataczał w powietrzu małe, niewidzialne kółeczka. Zdawał sobie sprawę, że narobił sobie kłopotów. Rozwścieczona Faith równa się wredna Faith, co nigdy nie wróżyło nic dobrego. Mieszanka wybuchowa... Po za tym miał na głowie jeszcze tą pustą blondynę i Panienkę Pierce. Odkąd pojawiła się w Nowym Orleanie ciągle miał ją w głowie. Nie w sensie, że o niej myślał, tylko tak narozrabiała, że miał ochotę urwać jej łeb. Żeby pokazać, że z nim Marcelem Gerardem się nie zadziera, a jeśli już ktoś to zrobi, to musi go spotkać surowa kara za nieposłuszeństwo.
- Mamy problem - do jego sypialni wszedł nagle Diego z wyraźnym niepokojem na twarzy - Niejaka Katherine Pierce zabiła właśnie Tony'ego Stranburga... - nie słuchał już dalej tylko pomyślał z ironią - A nie mówiłem? 
- Ta wywłoka, ciągle niszczy mi plany - mruknął, kiedy jego podwładny przestał gadać i relacjonować co się stało. Musiał zabić tą dziewczynę za nim zrobi coś gorszego od zabicia wampirów. Nie wiedział też skąd jego przyjaciółka znała wampirzycę i dlaczego tak się nienawidzą.
- Kim jest ta blondynka? - wypalił jakby nigdy nic, na co władca spojrzał na niego z ukosa. - No wiesz ta z którą szwędałeś się przez te kilka dni, kiedy ta Twoja "przyjaciółeczka"... - zaznaczył cudzysłów - wyjechała w siną dal. - wyjaśnił, co zgodnie z przypuszczeniami brunetki, rozzłościło go.
- Nie Twoja sprawa, Diego - warknął. wstając i podchodząc do drzwi, które raptownie zamknęły mu się przed nosem. Spojrzał na chłopaka groźnie, jednak chwilę przed rzuceniem się na niego, spojrzał w jego oczy. Wyglądał jakby robił to... machinalnie...
- Kim jest ta dziewczyna? - odezwał się obojętnie.
- Diego, czy odwiedziła Cię ostatnio jakaś... piękna, zmysłowa brunetka? - zapytał, na co pokręcił głową. Natychmiastowo wyszedł z pokoju, jakby parzony wrzątkiem. Ciemnoskóry zaśmiał się z żartu przyjaciółki, czy ona na prawdę była na tyle głupia by nasyłać na niego własnego przyjaciela?

*

W czasie kiedy Caroline, słuchała muzyki zupełnie nie zwracając uwagi na Stefana, ten zaczął myśleć nad tym co powiedziała mu dziewczyna w Salem. Nie rozumiał co miała na myśli, kiedy mówiła, że jeszcze się spotkają. Nie znali się, to na pewno. Nie rozmawiali za dużo, ani nie byli jakimiś dobrymi przyjaciółmi. Reakcja na jego nazwisko, też wydawała się Salvatore'owi dziwna. Może nawet bardzo. Jakby zamarła i to najbardziej szatyna zastanawiało. Jak tylko spostrzegł, że wjechali do Mystic Falls, zwolnił. Do Nowego Orleanu było już niedaleko, a przecież jemu tak bardzo się nie śpieszyło. Owszem, tez martwił się o Bonnie, ale mimo wszystko dobrze wiedział, że Kol jej nic nie zrobi. Po co miałby ją ratować? Skoro, chciałby żeby cierpiała, mógł ją po prostu zostawić z Finn'em, prawda? Najbardziej z nich wszystkich Stefan, tęsknił za Rebekhą. Uwielbiał jej uśmiech, chociaż czasami doprowadzał go do obłędu. Niekiedy miał ochotę, rzucić się na nią, co pewnie jej by nie przeszkadzało. Pierwotna, miała humory. Nawet bardzo często, lecz mimo to chłopak był przy niej. Za to podziwiała go wampirzyca. Kochała go i choć na początku nie chciała w ogóle słyszeć tego słowa, to teraz przed samą sobą to przyznała. Przed sobą i przed nim. Wiedział, że Caroline była jego przyjaciółką i, że się o niego martwi, ale jednak czasami przesadzała. Bekah nie zrobiła jej nic złego, no nie tak bardzo złego, bo Tyler przemienił się w hybrydę po części za sprawą Klausa, więc... Po za tym to chyba wszystko, co nie? A Lockwood, w końcu zdradził Care, więc mogłaby trochę jej odpuścić. Uważał, że niesprawiedliwie ocenia ją i jej zachowanie. Kiedyś mówiłby o tej niezwykłej dziewczynie to samo, jednak miłość... Miłość zmienia. Zmienia na lepsze. 

*

- Czytasz romanse? - zwróciła się do Sarah, schylając głowę by zobaczyć tytuł książki. - Duma i uprzedzenie? - zdziwiła się ponownie, powoli czytając tytuł jak małe dziecko, które jest dumne ze swojej zdolności. Spojrzała na nią, jednak ta nie odwracała wzroku od książki nawet na sekundę.
- Kylie...  - westchnęła szatynka - Potrzebujesz czegoś? Nie widzisz, że czytam? - spytała retorycznie, widocznie zirytowana natarczywością dziewczyny, z którą musiała dzielić pokój.
- O czym to? - zapytała ciekawa, nie zwracając na jej irytacje, najmniejszej uwagi. 
- Historia dwóch ludzi, trudnej miłości, dramat ich wieku. - wymieniała, na co czarnowłosa zmrużyła oczy. 
- Mogę przeczytać? - spytała szybko. Hale niechętnie, ale podała Grimm książkę. Przypatrywała się jak chwyta ją i zaczyna w myślach czytać:

Catherine i Lydia przynosiły teraz z wizyt u pani Philips niesłychanie interesujące nowiny. Z każdym dniem rosły ich wiadomości o nazwiskach i stosunkach oficerów. Miejsca ich zamieszkania nie były już dla sióstr tajemnicą, a po pewnym czasie dziewczęta zaczęły poznawać i samych oficerów, gdyż pan Philips złożył im wszystkim wizyty. Dla obu panienek stało się to źródłem nieznanej dotychczas szczęśliwości. Nie potrafiły teraz mówić o niczym innym, a cała ogromna fortuna pana Bingleya, na myśl o której serce trzepotało się w piersi pani Bennet, nie przedstawiała dla nich najmniejszej wartości w porównaniu z oficerskim mundurem. Przysłuchując się pewnego dnia ich entuzjastycznym opowieściom, pan Bennet zauważył chłodno: 
- Z wszystkiego, co mogę zrozumieć z tej waszej paplaniny, wnoszę, że jesteście dwoma największymi głuptasami w okolicy. Dawniej podejrzewałem to tylko, teraz jestem już pewien.
Catherine zmieszała się i nic nie odpowiedziała, na Lydii jednak słowa ojca nie zrobiły najmniejszego wrażenia. Dalej ciągnęła swe zachwyty nad kapitanem Carterem, wyrażając nadzieję, że zobaczy go jeszcze w ciągu dnia, ponieważ następnego ranka kapitan jedzie do Londynu.

- Zdumiewasz mnie, mój drogi - wtrąciła pani Bennet - tą swoją gotowością do uznania naszych córek za gęsi. Gdybym miała wyrażać się lekceważąco o czyichś dzieciach, z pewnością nie wybrałabym na to swoich własnych.
- Jeśli moje dzieci są głuptasami, powinienem zdawać sobie z tego sprawę.
- Powiedzmy; ale tak się złożyło, że wszystkie są bardzo mądre.
- Pochlebiam sobie, że jest to jedyny punkt, w którym się nie zgadzamy. Miałem dotychczas nadzieję, że opinie nasze pokrywają się w każdym względzie, widzę jednak, że różnimy się w jednym punkcie, uważam bowiem obie nasze najmłodsze córki za nieprzeciętnie głupie.
- Nie możesz, drogi mężu, żądać, by takie dziewczątka miały rozum zarówno ojca, jak i matki. Sądzę, że kiedy dojdą naszego wieku, nie więcej będą myślały o oficerach niż my teraz. Dobrze pamiętam czasy, kiedy każdy mundur był mi ogromnie miły, a prawdę mówiąc i teraz mi się on w głębi duszy podoba, toteż jeśli jakiś elegancki młody pułkownik z pięcioma czy sześcioma tysiącami rocznie zechciałby którąś z moich małych, nie odmówiłabym mu pewnie. Poza tym jestem zdania, iż pułkownik Forster bardzo dobrze się prezentował w mundurze zeszłego wieczoru u sir Williama.
- Mamo! - zawołała Lydia - ciocia mówi, że pułkownik Forster i kapitan Carter nie chodzą już do czytelni panny Watson tak często, jak zaraz po przyjeździe, ciocia widuje ich teraz bardzo często w czytelni Clarke'a.
Wejście lokaja z bilecikiem do najstarszej panny Bennet nie pozwoliło matce udzielić odpowiedzi. List był z Netherfield, a służący czekał na odpowiedź. Oczy pani Bennet rozbłysły zadowoleniem, poczęła skwapliwie wypytywać córkę, czytającą kartkę.
- No, moja kochana! Od kogóż to? O co chodzi? Co on tam pisze? Szybciutko, Jane, powiedz nam szybciutko, moje serce!
- To od panny Bingley - rzekła Jane i przeczytała na głos:
Droga Przyjaciółko!
Jeśli nie będziesz na tyle litościwa, by zjeść dzisiaj obiad z Luizą i ze mną, obawiam się, że znienawidzimy się do końca życia, bo takie całodzienne tête-à-tête dwóch kobiet musi się skończyć kłótnią. Przyjedź jak najszybciej, natychmiast po otrzymaniu tej kartki. Brat i panowie będą dziś obiadować z oficerami.
Twoja
Karolina Bingley
- Z oficerami! - krzyknęła Lydia. - A dlaczego to ciocia nie powiedziała nam tego!
- Je obiad poza domem - zafrasowała się pani Bennet. - To fatalne!
- Czy dostanę powóz? - spytała Jane.
- Nie, kochanie, jedź lepiej konno, bo wygląda na deszcz, a wtedy będziesz musiała zostać u nich na noc.
- Plan byłby niezły - rzuciła Elizabeth - gdyby mama miała pewność, że nie zaproponują jej własnego powozu z powrotem.
- Nie, bo panowie na pewno wzięli do Meryton wolant pana Bingleya, a Hurstowie nie mają własnego ekwipażu.
- Wolałabym jechać powozem.
- Ależ, duszko, ojciec z pewnością nie ma wolnych koni. Potrzebne są w polu, prawda, mój drogi?
- Są potrzebne w polu o wiele częściej, niż się tam znajdują.
- Ale jeśli znajdą się tam dzisiaj, ojcze - wtrąciła Elizabeth - bardzo to będzie mamie na rękę.
Wyciągnęła wreszcie z ojca oświadczenie, że konie są zajęte. Jane wobec tego musiała jechać wierzchem, a matka odprowadziła ją do drzwi, żegnając miłymi prognozami bardzo złej pogody. Nadzieje jej się spełniły. Wkrótce po wyjeździe Jane lunął obfity deszcz. Siostry niepokoiły się o nią, lecz matka była wprost zachwycona. Deszcz padał przez cały wieczór bez przerwy. Z pewnością Jane nie wróci.


- Muszę ją kupić - stwierdziła. 
- Co Ty nie powiesz - zabrała jej przedmiot, na nowo czytając i zanurzając się w świecie Elizabeth. Nie zwracała uwagi na to co robi jej koleżanka. Ważny był Pan Darcy...

*

- Katie, coś Ty tak ucichła? - zaśmiała się. Spojrzała jednak na delikatnie skołowaną dziewczynę, jakby wyczuwając jej niepewność - Tylko mi się tu nie rozrycz - ostrzegła, poprawiając włosy przed lustrem. Niby to ja jestem blondynką, a to Ty siedzisz cały czas przed lustrem - pomyślała z sarkazmem, jednak wolała się nie odzywać. Mimo iż miała ochotę zabić Faith, czuła się z tego powodu źle. Ale na Boga, przecież miała zabić żyjącą istotę! Która oddycha, nie ważne czy jest zła czy dobra. Miała ją zabić. 
- Nie zamierzam - syknęła, patrząc na nią wściekle. Wampirzyca prychnęła, po czym wyjęła z szuflady krew w woreczku. Otworzyła jeden i od razu wypiła całą zawartość. Nie miała ochoty ruszać się z miejsca i szukać ofiary, więc niekiedy takie wyjątki się zdarzały. Spojrzała  zachęcająco w stronę swojej wspólniczki.
- O przepraszam - udała zakłopotaną - chcesz? - rzuciła w jej stronę jeszcze jeden. Ta zręcznie go złapała i po chwili łykała już zimną ciecz, spływającą jej do gardła i dającą orzeźwienie. 
- Co zamierzasz teraz zrobić? - spytała, kończąc posiłek i wyrzucając resztki do kosza.
- Zacząć grę, Katie - spojrzała na nią. - Grę w stylu Katherine Pierce - uśmiechnęła przebiegle pod nosem.


*

Bonnie weszła do sypialni i położyła swoją torebkę na łóżku. Chwilę później była już przy komodzie, usilnie próbując znaleźć potrzebną listę. Pamiętała, że ją tam wsadzała, ale za nic nie mogła jej odnaleźć. Do pierwszego dnia studiów, pozostało tydzień. Jednak ani ona, ani Caroline nie wybrały jeszcze na co będą chodzić, ta lista miała spis zajęć jakie mogą wybrać, jeśli ją zgubiła, to będzie musiała iść po kopię do sekretariatu.
- Tego szukasz? - usłyszała głos. Wyprostowała się powoli, poprawiając włosy, które zleciały jej na oczy i wywróciła oczami. Odwróciła się i spojrzała na chłopaka, który w ręku trzymał zgiętą na pół kartkę z cynicznym, a zarazem rozbawionym uśmiechem na twarzy. Zatrzymała swój wzrok na rzeczy w jego dłoni. Po kilku sekundach dotarło do niej, że nie zgubiła jej, tylko on najzwyczajniej w świecie ją ukradł.
- Oddawaj - miała już trochę siły, jednak nadal nie ryzykowała i nie użyła magii. Pierwotny spojrzał na nią, po czym na listę, ale nie kwapił się, żeby wykonać jej polecenie. - Kol. Oddaj. To. - wycedziła, przed zęby, podchodząc do niego. Ten jednak odsuwał się, z uśmiechem.
- Zmuś mnie - powiedział rozbawiony, rozkładając ręce.
- Zachowujesz się jak dziecko - z całych sił, próbowała nie roześmiać się. W myślach karciła się za swoje zachowanie, jednak i to nie pomogło.
- Ty też - stwierdził, zatrzymując się i widocznie czekając na nią. Bennett pokręciła głowa i szybko do niego podeszła. Kiedy miała chwycić kartkę, Kol nagle zniknął. Mulatka warknęła i obróciła się, patrząc na chłopaka, który leżał na jej łóżku. Z miłą chęcią rzuciłaby go z niego, ale wiedziała, że to nic nie da.  Podeszła do łóżka i stanęła przy nim.
- Oddaj listę - rozkazała.
- Zmuś mnie - powtórzył. Wzniosła oczy ku górze. Szybkim ruchem ręki, chwyciła kartkę jednak on w wampirzym tempie rzucił ją na łóżko, tak, że leżała obok niego. - Stwierdzam, że Ci to nie wychodzi, ale nie załamuj się. - pocieszył ją. Na jego słowa wybuchła śmiechem, na co on zmarszczył brwi zdziwiony.
- Jesteś dupkiem - stwierdziła, po czym prawie natychmiast znalazła pomysł na odegranie się. Przysunęła się do niego i przybliżyła swoje usta do jego twarzy - Ale jakim zabawnym... - wymruczała i prawie stykali się ustami.  Wykorzystując jego rozproszenie, wyrwała mu kartkę za nim się z nim pocałowała.
- I głupim - uśmiechnęła się i wyszła.


*


- Diego? - zapytałam słodko, na co on gwałtownie się odwrócił. - Czy zrobiłeś to o co Cię prosiłam? - Spojrzał na mnie zdziwiony, jednak chwilę potem opowiedział o zdarzeniu z Marcelem i jego reakcji. Oczywiście była taka jaką sobie wyobrażałam. Mój przyjaciel był w tych sprawach przewidywalny. 
- Muszę mu o wszystkim powiedzieć - oznajmił, na co ja boleśnie chwyciłam go za rękę sprawiając, że warknął. Za nim cokolwiek wypowiedziałam,  poczułam za sobą wiatr i znajomą wodę kolońską. 
- Nie musisz, D. - powiedział z uśmiechem. Murzyn zniknął, a ja zostałam sam na sam z władcą. Poprawiłam włosy i spojrzałam na niego, wdychając. Zaśmiał się.
- Co się śmiejesz? - oburzyłam się. Wiedziałam już, że wiedział o moim małym występku. Chciałam zemsty, było to jasne dla mnie, ale najwidoczniej nie dla niego. Miałam ochotę jednocześnie go walnąć, jak i przytulić, jednak nie zrobiłam, żadnej z powyżej wymienionych. Ceniłam naszą przyjaźń, jednak ktoś (czyt: Marcel) postanowił ją zniweczyć i poharatać, jak zranione serce po rozstaniu. 
- Nic, ale myślałem, że jesteś na tyle bystra by nie hipnotyzować kogoś kogo znam na wylot - wyjaśnił ze śmiechem, patrząc jak kręcę głową. 
- O, a więc jednak Twój podwładny awansował na moje miejsce, jak miło - oznajmiłam z ironią i głosem ociekającym jadem. Spojrzał nagle na mnie poważnym wzrokiem, jakby to co powiedziałam go dotknęło. A  w rzeczywistości tak było. 
- Rozumiem, że poczułaś się zraniona i oszukana... - zaczął.
- Nadal jestem zraniona i oszukiwana - przerwałam mu wściekle, na co on prychnął.
- Dasz mi dokończyć? - zapytał. Uzmysłowiłam sobie, że zachowuję się jak małolata, więc posłusznie zamilkłam i słuchałam. - Ale, nie usprawiedliwia Cię to do robienia czegoś takiego - dokończył, na co ja parsknęłam śmiechem.
- Mogę robić co zechcę w tym mieście, kto mi zabroni? - podeszłam o kilka kroków bliżej, arogancko patrząc mu prosto w oczy.
- Opamiętaj się, za nim zrobisz coś czego pożałujesz - ostrzegł, na co warknęłam i stanęłam tuż prze nim, krzyżując ręce pod biustem.
- Przypominam, Panu, Panie"status", że to Ty mnie popchnąłeś w tą stronę! - podniosłam głos o oktawę, ale zaraz się uspokoiłam, nie chcąc robić sceny. Wybuchłam, pozwoliłam mu się sprowokować. Gerard uśmiechnął się zwycięsko, jakby uzyskał nagle to co chciał.
- Jesteś zazdrosna, bo powiedziałem coś...
- Co było prawdą? - prychnęłam, kręcąc głową.
- Kłamstwem. Bzdurą. Przepraszam, okej? Przepraszam, że powiedziałem coś takiego. Przepraszam, że Cię zraniłem i zawiodłem. Przepraszam, że okazałem się nie wart zaufania. Przepraszam, Faith... - myślałam w pierwszej chwili, że sobie ze mnie żartuję. Taki głupi żart. On nigdy nie przepraszał. Jeszcze nigdy nie
słyszałam w jego głosie takiej rozpaczy i troski. Skruchy. Nigdy, zwykle były jakieś kwiaty to wystarczało, ale teraz? Na Boga, to był XXI wiek! Oczekiwałam od niego prawdy, jako przebaczenia, ale nie mogłam znieść jego słów. W dalszym ciągu, nie uzyskałam prawdy o dziewczynach , ale to się dla mnie w tej chwili nie liczyło. Tylko on i jego zdania. Wzniosłam oczy do góry czując, że zaraz powiem o słowo za dużo. Nie mogąc już patrzeć na niego i wspominać jego słów, odwróciłam się na pięcie i zniknęłam. Nie mogłam. Nie chciałam, albo bałam się. Cokolwiek teraz czułam, było podobne do tęsknoty. Chciałam przy nim być i utwierdziłam w sobie to, że nie byłam na to gotowa. Może tylko ja, albo oboje.

*

  - Oh, nie gniewaj się - syknęła Bennett, kiedy spostrzegła, że Kol wyszedł z jej sypialni. Miała go dość. Nie zamierzała mu dziękować za ratunek, w sumie już to zrobiła, ale nie zrobi tego drugi raz. Jak tylko Caroline wróci, to ukręci jej ten łeb, za to jak ją urządziła. Już wolała tam gnić, niż siedzieć z Mikaelson'em w jednym pomieszczeniu.
- Nie zamierzam, ale przyznam, że dobry pomysł z tą całą szopką - nie był ani trochę wściekły, za to Bonnie, która pokręciła głową na jego słowa i wróciła do poprzedniego zadania - tak.
- Nie masz innych zajęć? - syknęła, zaznaczając coś długopisem na kartce.
- Nie mam za dużego wyboru, co nie? - spojrzał na papier, który zabierał całą uwagę dziewczyny i podszedł, siadając koło niej na krześle. - Co to? - zapytał, na co brunetka westchnęła i odwróciła głowę w jego stronę. Nie był aż tak blisko niej, ale wystarczająco by wywołać zirytowanie, bo kiedy tylko spojrzała na szatyna, ten bez problemu mógł patrzeć jej prosto w oczy.
- Wiesz co to studia? - spytała złośliwe - Zakładam, że tak, w końcu jesteś taki stary...
- Wiem - przerwał jej, z uśmiechem.
- To jest lista zajęć, jakie są na uniwersytecie - wyjaśniła, odwracając się w stronę długopisu i papieru. Wzięła głęboki wdech i spojrzała na nią.

1. Historia Nowego Orleanu.
2. Sztuka.
3. Nowy Orlean - Miasto wiedźm.
4. Wynalazki świata.
5. Malarze, artyści, aktorzy oraz założyciele.
6. Francuzka Dzielnica - historia.
7. Języki obce.
8. Geografia Nowego Orleanu i jego folklor.

Mniej więcej tak się reprezentowała. Jednego była pewna, - obleje historię. Nigdy nie była z niej dobra. Co do reszty, na co mogła pójść. Cóż znała kilka języków obcych, jednak to tyle. Sztuka to nie dla niej, ale co w takim razie? Nic nie przychodziło jej do głowy.
- Polecam historię i folklor - odezwał się pogodnie, śmiejąc pod nosem. Mulatka wywróciła oczami, dla niego wszystko było takie proste i fajne.
- To nie dla mnie. - powiedziała, stukając długopisem o blat. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Z historii, powinnaś mieć łatwo - stwierdził - Blondie może poprosić Klausa o korepetycje, na pewno jej nie odmówi - zaśmiał się.
- Dobra - powiedziała, wstając - Ale to Caroline ma dojścia do niego, nie ja.
- Wiesz, zawsze pozostają... ściągi? Tak je nazywają? - uśmiechnął się.
- Idiota - skwitowała, zaznaczając to co przed chwilą powiedział Kol. Dołączyła jeszcze do tego punkt trzeci i siódmy. Schowała kartkę do kieszeni i wstała ze stołka.
- Zamierzasz teraz udawać, że mnie nie ma? - spytał.
- Yhm... - mruknęła niewyraźnie i podeszła do drzwi swojej sypialni, wchodząc do niej.


*

- Jesteś wkurzona - stwierdziła, kiedy weszłam do domu rzucając kurtkę na kanapę, obok Sarah, która o dziwo podniosła wzrok od książki. - Stało się coś? - spytała, na co ja tylko warknęłam.
- Kylie... - zaczęła szatynka, jednak ja przerwałam jej.
- Ten niepoprawny, głupi, debilny, zdradziecki drań, właśnie mnie przeprosił. - syczałam na każdym słowie, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Byłam zła... Właśnie byłam, a czy teraz jestem? Teraz przeprosił, teraz kiedy w głowie miałam taki piękny plan zemsty. Wyczucie czasu doskonałe, przyjacielu. 
- To chyba dobrze, nie? - rzuciła się na kanapę. Hale spiorunowała ją wzrokiem, ja tylko próbowałam zabić.
- Nie. - powiedziałam krótko, wyciągając trzy woreczki krwi. Jeden podałam Kylie, drugi Sarze a trzeci wypiłam za jednym razem. 
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Bo - zacięłam się - Bo tak - wyszłam z pomieszczenia. Obie pokręciły głowami, wolałam nawet nie myśleć co teraz krążyło im po głowie. Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Jedyne myśli sprowadzały się do Stefana Salvatore. Tego którego rodzina była ważnym punktem w poszukiwaniach.

/Los Angeles, 1978r./

Słońce świeci, ptaszki śpiewają, wszystko normalnie, gdyby nie to, że jest to Los Angeles. Miasto gangów i narwanych chłopów z nadzieją, że przeżyją więcej niż przeciętny człowiek. Idąc sobie i patrząc na te wszystkie sklepy, myślisz co by było gdybyś mógł kupić wszystko co się w nich znajduje. Tak myśli zwyczajna kobieta, a co myśli niezwyczajna? Nic. Nie obchodzą jej takie bzdety. Jej myśli krążą o tym jak je zrabować lub dokonać masowego zabójstwa. Cóż tak wywnioskowałam patrząc na te idiotyzmy, koło monopolowego. Ten smród dwóch wielkich kiełbas, siedzących i popijających alkohol wyczuł by nawet koleś bez węchu. Z wyrazem obrzydzenia przeszłam koło nich i skręciłam w uliczkę wyznaczoną przez mojego wspólnika. Wspólnika, którego po całym zajściu zabiję. Spojrzałam na chłopaka ubranego w dres i podeszłam  do niego szybkim krokiem. Stanęłam.
- Co wiesz o rodzinie Salvatore? - spytał z chytrym uśmiechem, na co ja zmrużyłam brwi. Nie słyszałam nic o niej, w ogóle nie znałam nikogo o takim nazwisku, było mi ono bardzo obce.
- Nic, za to Ty wiesz dużo - stwierdziłam, robiąc krok w przód - Tylko co? Wyjawisz mi swoją słodką tajemnicę?
- Za sowitą zapłatę, oczywiście - on też podszedł bliżej. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na jego usta, które on nerwowo oblizał. Przekręciłam głowę i w myślach prychnęłam ze wstrętem.
- Oczywiście, najdroższy - powiedziałam z udawaną czułością.
- Jedna z Twojej rodziny miała męża - ponagliłam go wzrokiem - O nazwisku Salvatore, kotku - puściłam jego durne odzywki mimo uszu.
- Do rzeczy - warknęłam, opierając się o ścianę.
- Nie do końca wiadomo czy ona na pewno umarła w 1413 roku - oznajmił, z aroganckim uśmieszkiem i błyskiem w oku, który tak działał na mnie. Działał, właśnie to nie do pomyślenia. Ja nieśmiertelna hybryda, ulegająca urokowi zwykłemu śmiertelnikowi? Śmieszne.
- Jak to nie wiadomo? Przecież była człowiekiem - argumentowałam.
- Była, ale czy teraz jest? - wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie. Pokręciłam głową i w wampirzym tempie podbiegłam do niego. Położyłam usta na jego karku i szybko wbiłam kły w jego tętnicę, jednak po chwili z jękiem, oderwałam się od niego, dotykając ręką ust. Parzyły, jakby ktoś wylał na niej wrzątek.
- Ty, sukinsynu. - warknęłam i miałam się na niego rzucić ponownie, jednak upadłam na kolana, chwytając się za głowę, która pulsowała niemiłosiernie. Krzyknęłam, ale po kilku minutach ból zniknął, a ja odetchnęłam z ulgą, mierząc nienawistnym spojrzeniem na chłopka. - Nie mówiłeś, że jesteś czarownikiem, Nate - wycharczałam.
- Jeszcze wiele o mnie nie wiesz, kochanie - pocałował mnie w polik i zniknął.

*

Blondyn wszedł do ciemnego pomieszczenia, zdejmując po drodze bransoletę. Spojrzał w stronę szatyna i od razu do niego podszedł rzucając w jego stronę biżuterię. Pochwycił ją w locie i uśmiechnął się po nosem. 
- Złapała haczyk? - zapytał. 
- Tak - krótka odpowiedź wywołała u szatyna jeszcze większy uśmiech. Dziewczyna widziała bransoletę, teraz czas na druga część planu. Jedynym problemem jak zwykle byli Pierwotni. Głupie wampiry zawsze psują mu plany, tak samo jego bratu. 
- Sam, co zamierzasz teraz zrobić? Chyba jej nie zabijesz co? - dwa pytania wypłynęły z ust, niedoszłego kelnera, wywołując irytacje drugiego.
- Jeszcze nie - powiedział zagadkowo - Poczekamy, aż Dean wróci z polowania, wtedy wymyślimy resztę - oznajmił, popijając whiskey ze szklanki. Blondyn zmierzył go wzrokiem, ale nie odezwał się ani słowem. Wykonał swoją robotę, można powiedzieć, że był wolny i mógł wrócić do domu, do swojej dziewczyny. Kochał ją, nie zamierzał zostawiać więc samej, a samemu pałętać się w nocy po lesie i szukać, Bóg wie czego. Wycofał się spokojnie i wyszedł z pokoju hotelowego, kierując się ku schodom, aż w końcu wszedł do swojego samochodu i odjechał.

*

_____________________________________________

Przepraszam za to imię w retrospekcjach, ale zwyczajnie nie miałam pomysłu na inne. To mi pasowało, więc dlaczego nie? Po za tym ten gościu miał zginąć, ale tak jakoś wyszło, że przeżył. Niestety jest czarownikiem, a miał być wampirem, dlaczego to co układam w głowie później nie pasuję? W końcu musi zginąć, tak jakby, bo właśnie wymyśliłam jeden sposób na utrzymanie go przy jego marnym życiu. No, to pozdrawiam i życzę wszystkim miłych ostatnich dni wakacji. Nie wiem jak Wy, ale ja się cieszę :D


czwartek, 21 sierpnia 2014

Liebster Blog Award

Dziękuję z całego serca, drogiej Angeli xx. Love you, Darling :*

Czym się interesujesz?
Mitologią, starożytnością, książkami. Lubię też wierzyć, że istoty nadprzyrodzone żyją, więc na każdym kroku doszukuję się niezwykłych rzeczy.
 Czy ktoś wie, że prowadzisz bloga?
Tak, moja mama w szczególności. To jej zawdzięczam założenie tego bloga. No i Ci co czytają tego bloga.
 Masz jakieś zwierzątko?
Miałam, ale nie żyję... Kochałam go, dlaczego Bóg mi go odebrał? :( A nikt nie chce kupić mi nowego zwierzątka, jakby się bał, że go zabiję. Za to codziennie przychodzą do mnie koty, nawet je nazwałam. Mam Grey'a, Rudzika i drugiego Rudzika :D
 Z jakich portali społecznościowych korzystasz? 
Facebook i Twitter, na NK już nie wchodzę chyba nawet nie pamiętam hasła xd
Budzisz się sama w lesie. Jest noc. Co robisz?
Rozglądam się i czym prędzej wstaję z ziemi. (nienawidzę robaków) Patrzę, czy ktoś jest koło mnie, po czym najpewniej biegnę przed siebie albo po prostu idę sobie spokojnie do domu.
 Przeczytałaś ostatnio jakąś książkę? Jak tak to jaką?
Przerwałam czytanie "Wilka z Wall Street", a ostatnią książką jaką pamiętam, że czytałam to zdaje się "Nieposkromiona".
 Jak lubisz spędzać czas? 
Najbardziej kocham chodzić do lasu, ale nie po ścieżce. Włączam muzykę na full i chodzę sobie i oglądam drzewa. Uwielbiam też wziąć czasami mój specjalny zeszyt i w nim rysować. Kocham czytać to oczywiste, więc uwielbiam spędzać czas w bibliotece.
 Ile lat?
Buahahaha, jedenaście. Wiem jestem małolatą, ale co mi tam.
Do jakich fandomów należysz? (jeśli należysz)
Dużo, nie dam rady wymienić... Przepraszam.
 3 najgorętszych facetów stąpających po tej ziemi? 
Też nie dam rady, wszystkich kocham... Dlaczego każesz mi wybierać? Ok, może Jared Padalecki, Nathaniel Buzolic i... Misha Collins? Nie, nie, nie... Może lepiej Joseph Morgan albo Daniel Gilles lub Charles Michael Davis, nie wiem nie potrafię wybrać..
 Jesli miałabyś w tej chwili wybrać zawód, jaki to by był?
Policja. Aktorka lub pisarka, jednak wiem, że jest to nie możliwe i najpewniej zostanę bezrobotna. Co poradzić, taka Polska.


Nominuję:

1. Rzeczywistość boli
2. Ciemność duszy
3. Torn
4. That kind of love never dies
5. Wieczna miłość: Caroline nad Klaus.
( Przepraszam, ale nikogo więcej nie nominuje.)


Moje pytania:
1. Ulubiony zwierzak?
2. Czy uważasz, że z uwagi na swój wiek, powinnam zrezygnować z pisania?
3. Czy jest aktor, którego kochasz?
4. Z kogo bierzesz przykład?
5. Kiedy zaczęłaś pisać?
6. Ulubiona piosenka?
7. Wymarzony dom i mąż?
8. Ulubiony kamień?
9. Lubisz matematykę?
10. Najpiękniejsze imię żeńskie i męskie?
11. Jaki najbardziej lubisz styl?


Pozdrawiam i życzę miłych wakacji oraz weny i natchnienia, jeśli coś piszecie <3

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział Dziesiąty

Tak o to ja, znowu zmieniająca szablon. Powód? Nie czułam się jak u siebie, takie dziwne uczucie kiedy patrzysz na bloga i jakby nie był Twój... Wiem, dziwna jestem. Jak wam się podoba zdjęcie? Sama robiłam, nie chwaląc się :D Proszę o szczere uwagi :)
Miłego czytania <3 
________________________________________________

Bonnie usłyszała w pewnej chwili, że ktoś za drzwiami upadł. Nie mogła jednak dosłyszeć kogo głos słyszała, gdyż była bardziej niż osłabiona. Kręciło jej się w głowie, co najprawdopodobniej było spowodowane utratą dużej ilości krwi. Brzuch bolał niemiłosiernie, nic nie jadła od kilku dni.Oczy same jej się przymykały, ale postanowiła, że musi dowiedzieć się kto jest za drzwiami. Spróbowała jakoś wyszarpać ręce, z więzów, które zaplątała Sage za nim gdzieś wyszła. Wzięła głęboki wdech, gdy spostrzegła, że drzwi otwierają się. Z nich wyłoniła się jakaś znajoma mulatce postać, ale dopiero kiedy sylwetka chłopaka, odezwała się, zorientowała się kto się za nią kryje.
- Wisisz mi już dwie przysługi, Bennett. - stwierdził kucając przy dziewczynie, która zmarszczyła brwi by więcej widzieć.
-Kol? - zapytała, kiedy przyjrzała mu się bliżej - Co ty tu robisz? - głos miała lekko zachrypnięty, ale nie zwracała na to za bardzo uwagi. Pierwotny dotknął sznurów, ale zaraz cofnął rękę.
- Co to? Werbena? - spojrzał na ledwo przytomną wiedźmę, która lekko oprzytomniała.
- Sage, wiedziała, że ktoś będzie mnie chciał mnie znaleźć - wykrztusiła, po czym kaszlnęła - Nasączyła je zaraz jak dała Finn'owi moją krew. - nie zastanawiając się za bardzo, szybkim ruchem ręki zdjął sznur, rozrywając do na dwie części. To samo zrobił z resztą, nie zwracając uwagi ból, po poparzeniu. Bonnie poruszała delikatnie dłońmi.
- Dasz radę iść? - zapytał, na co nastolatka prychnęła ze złością. Podparła się krzesłem i wstała, ale zaraz poczuła ostre mdłości. Mikaelson w ostatniej chwili złapał ją. Czarownica niemal krzyknęła, kiedy chłopak szybko podniósł ją, trzymając w ramionach.
- Co ty do cholery robisz? - zapytała zezłoszczona, że brązowooki w ogóle ją dotyka.
- Ratuję Ci życie. - warknął zdenerwowany - Nie pójdziesz sama, prędzej upadniesz - argumenty wytoczone przez chłopaka były wystarczające, i gdyby nie zmęczenie Bennett  pewnie już by odpyskowała, ale mocno wtuliła się w jego ramię, za bardzo senna by się z nim kłócić. Za nim zasnęła zdołała tylko wyszeptać jedno słowo, do swojego wroga.
- Dziękuję.
Kol wybiegł z nią w wampirzym tempie, zupełnie zapominając, po co ją ratował. Najpierw chciał pójść z nią do swojego domu, ale po namyśle postanowił, że zaniesie ją do jej mieszkania i, że kiedy tylko się obudzi wyjaśni jej wszytko.

*

Zaparkowałam samochód na podjeździe do mojego tymczasowego domu i od razu w nadnaturalnym tempie znalazłam się w siedzibie mojego przyjaciela. Rozglądałam się, po ciemku widziałam wbrew pozorom lepiej. Coś mi nie pasowało. Zrobiłam dwa kroki w przód i zauważyłam chudą postać. Blond włosy opadały jej na ramiona, a jej twarz wyglądała jakby tylko na mnie czekała, bo jak tylko zrobiłam krok w przód, ta uśmiechnęła się. Podeszłam bliżej, a dziewczyna od razu zniknęła. Zmarszczyłam brwi i zamknęłam oczy i wsłuchując się w bicie serca przeciwniczki. Chwilę później poczułam jak ktoś stoi za mną z czymś w ręku. Uśmiechnęłam się i w wampirzym tempie przygniotłam wampirzycę do ściany.Przyjrzałam jej się uważnie.
- Katie - powiedziałam z lekko przesłodzonym głosem, przygniotłam jej gardło mocniej i momentalnie blondynka zaczęła się dławić. - Co Ty tu robisz, kochana? - spytałam, ale chwilę później zostałam od niej odepchnięta. Spojrzałam na napastniczkę. Brązowooka z falowanymi kasztanowymi włosami, do ramion. Ubrana była w czarną obcisłą bluzkę, podkreślającą jej biust, skórzaną kurtkę i jegginsy w tym samym kolorze. Jedynie czerwone szpiki, odróżniały się od reszty stroju. Zmrużyłam groźnie oczy i wstałam na równe nogi, spoglądając na dziewczynę ze zwycięskim wyrazem twarzy. Wreszcie, spotkanie po wiekach.  
- To samo co ja - odpowiedziała za Katie.
- Katherine, moja droga - podeszłam do niej o kilka kroków - Kopę lat.

*

- Słyszałaś? - spytała słabym głosem Kylie, spoglądając na kraty. Sarah zrobiła to samo, chwiejnie wstając i podchodząc do nich. Wytężyła słuch i przysłuchiwała się chwilę, po czym spojrzała na przyjaciółkę, która usilnie próbowała wstać. Podeszła do niej i podała rękę, pomagając wstać. 
- To Faith - oznajmiła jej. Razem zaczęły pchać kraty, w nadziei, że ich twórczyni je usłyszy.

*

- Stefan, a co jeśli on jej coś zrobił? - zaniepokoiła się w połowie drogi Caroline. Bała się o Bonnie, przecież była w niewoli kilka dni. A co jeśli jest ranna? Tak bardzo się o nią martwiła, po za tym miała ją uratować kolejna z Mikaelsonów razem z tym idiotą - Kol'em. Nienawidziła go.
- Nie masz się czym martwić - zapewnił pewnym głosem - Rebekah nic jej nie zrobi - oznajmił. Forbes spojrzała na niego. Może ona nie, ale co z tym drugim?
- A Kol? - Salvatore nie odpowiedział  - Stefan, przecież jakby chciał to mógłby jej skręcić kark...
- Care - zaczął stanowczo, uciszając ją - On jej nic nie zrobi, przestań histeryzować - polecił, jednak ani to ani to nie uspokoiło dziewczyny. Skąd on mógł wiedzieć, ze Pierwotny nic by jej nie zrobił? Na logikę, przecież on sam może ją zacząć torturować, albo gorzej przemienić w wampira, tylko dla rozrywki. To by było w jego stylu. 
- Ale zrozum, przecież to on.... 
- Jeśli chcesz zadzwonię do Bekhi - przerwał jej, patrząc jak ta patrzy na niego z lekko rozchylonymi ustami. Nie odrywał wzroku od jezdni, ale wyjął z kieszeni komórkę i już miał wykręcony do blondynki numer, wystarczyło tylko nacisnąć zieloną słuchawkę - Pewnie już są z Bonnie.
- Zrób to - rozkazała - Muszę mieć pewność, że nic jej nie jest - szatyn zatrzymał samochód i nacisnął przycisk. Jego dziewczyna odebrała dopiero po trzech sygnałach.
- Halo? Stefan? - głos Pierwotnej był łagodny, ale nie na tyle by stwierdzić czy z Bennett jest wszystko w porządku.
- Jesteście już z Bonnie? - zapytał bez ogródek i musiał czekać na odpowiedź z kilka minut. Dziewczyna po drugiej stronie westchnęła, widocznie czymś strapiona. - Rebekah...
- Stefan, musieliśmy się rozdzielić - wyznała powoli na co Caroline wybałuszyła oczy i już miała zabrać słuchawkę przyjacielowi, jednak ten wyszedł z samochodu. - Kol po nią poszedł.
- Myśleliśmy, że jesteś z nim - powiedział z wyrzutem.
- Wiem, ale zrozum...
- Rebekah, jeśli on jej coś zrobi...  - specjalnie nie dokończył, jednak Bekah od razu odpowiedziała, musząc zaprzeczyć. Nie chciała by chłopak był na nią zły, albo obrażony. Czuła się wtedy wszystkiemu winna. 
- Nie zrobi! - żachnęła się - Zobaczysz, będzie cała i zdrów.  Obiecał mi to jeszcze za nim się rozdzieliliśmy. Szczerze, był lekko oburzony moimi słowami..
- Jesteś pewna? - upewnił się. Za nim odpowiedziała, Caroline wyrwała z jego ręki urządzenie. 
- Jeśli cokolwiek jej robi, obiecuję, że wyląduje martwy po drugiej stronie. Tylko tym razem nikt go stamtąd nie wyciągnie. - warknęła i się rozłączyła, podając mu jego własność i wsiadając z powrotem do auta.
- Jak zamierzałaś go zabić? - spytał rozbawiony całą tą sytuacją.
- Coś by się wymyśliło.

*

- Faith - podeszła do mnie, patrząc mi w oczy i stojąc centralnie przede mną. W tej chwili mogłam bez problemu wyrwać jej serce. - Jak miło Cię widzieć.
- Katherine, jak nie miło mi Cię widzieć - powiedziałam z przekąsem. Blondynka gdzieś zniknęła zostałam tylko ja i moja stara znajoma. Taki zjazd z przyjaciółmi.
- Oj, nie bądź taka nie miła - uśmiechnęła się w swój charakterystyczny sposób. 
- Czy nie mówiłam już, że jestem od Ciebie starsza? Może mam Ci przypomnieć? - teraz ja tryumfowałam. patrząc jak mierzy mnie zabójczym spojrzeniem. Odeszła kilka kroków, a ja spojrzałam za siebie.
- Faith? - wywróciłam oczami na jego głos.
- Gra się dopiero zaczyna - syknęła i zniknęła. 
- Właśnie - mruknęłam niewyraźnie, przez zaciśnięte zęby. Odwróciłam się do mężczyzny, lustrując go wzrokiem. Był ubrany w jak zwykle. Szary T-shirt, skórzana kurtka, jeansy i ten wspaniały władczy uśmiech zdobiący usta.  Przekręciłam głowę w bok.
- Przemyślałem sobie wszystko - powiedział podchodząc bliżej.
- Dobrze - odparłam, parząc prosto na niego i unosząc delikatnie brwi do który, czekając aż rozwinie swoją wypowiedź.
- Jesteś dla mnie najważniejsza - nie za bardzo przejęłam się jego słowami. Chciał odzyskać moje zaufanie, wie więc co musi zrobić, by je zdobyć. Teraz czas na zabawę. - Wiesz o tym?
- Tak - powiedziałam.
- Wiesz, że nigdy nie zrobiłbym niczego by Ci zaszkodzić?
- Tak - kolejna odpowiedź.
- Wiesz, że kocham Cię jak siostrę? 
- Tak - następna odpowiedź twierdząca.
- Wybaczysz mi? 
- Nie. - wyminęłam go i poszłam do lochów, z których od kilku minut dochodziły jakieś dźwięki.

*

Zeszłam po schodach i od razu skierowałam się do źródła dźwięku. Zatrzymałam się przed kratami spoglądając na dwie dziewczyny, których technicznie nie powinno tu być. Obie ledwo trzymały się na nogach wnioskuję, że z powodu braku krwi od kilku godzin. Obie spojrzały na mnie z wielką wdzięcznością.
- Kylie? Sarah? Kto was tu wsadził? - zdziwiłam się, a one posłały sobie wymowne spojrzenia, nie wiedząc czy mówić mi prawdę czy lepiej zostawić ją dla siebie. W końcu odezwała się szatynka.
- Marcel - powiedziała, na co ja nie mogłam wykrztusić ani jednego słowa. Ten podły drań wsadził je do celi, bez mojego pozwolenia? Miarka się przebrała. Chciał wojny, to ją będzie miał.
- Miałyśmy mu powiedzieć co zrobi Katie, ale ona nas wyprzedziła i wrobiła - wyjaśniła czarnowłosa wymownie wskazując na kraty. Pokręciłam głową, wściekła. Chwyciłam za kraty wyrywając je jedynym ruchem. Dziewczyny wyszły, a ja wściekła ruszyłam na górę. Gdy tylko go zobaczyłam, od razu walnęłam go z liścia w twarz, czego jak widać po jego minie się nie spodziewał. Wyminęłam go, nie dając dojść do słowa.
- Sarah, Kylie idziecie ze mną - poleciłam. Bez chwili wahania podeszły do mnie i stanęły za mną.
- Nie możesz... - starał się protestować, jednak na marne, bo prawie natychmiast mu przerwałam.
- Ja nie mogę? Kochany, dopóki nie powiesz mi prawdy, mogę wszystko - uśmiechnęłam się słodko.
- Jesteś zła, rozumiem - podchodził z każdym słowem bliżej  - Ale zrozum to dla Twojego dobra...
- Dobro, zło... Nie ma czegoś takiego. - zaprzeczyłam - Marcel, jestem hybrydą, mam Ci to przeliterować? Nieśmiertelną hybrydą, która może zabić każdego i teraz właśnie, wyskakujesz mi z moim dobrem, kiedy tak na prawdę mogę Cię zahipnotyzować i siłą wyciągnąć z Ciebie prawdę.
- Dlaczego, wiec tego nie zrobisz? - zaskoczył mnie swoim pytaniem, ale nie zamierzałam nie odpowiedzieć, może w końcu coś dotrze do tego jego pustego łba,
- Może dlatego, że ciągle wierzę w twoją dobrą stronę - powiedziałam powoli - Czułą, troskliwą... Nie władczą, morderczą i bezlitosną. Wierzę, że żyjesz na tyle długo by wiedzieć, że przyjaciela się nie okłamuję. Kiedy będziesz gotów powiedz prawdę, a Ci przebaczę. - chwyciłam wampirzyce za ręce i razem z nimi przeniosłam się do mojego domu.

*

- Jak to możliwe, że jesteś hybrydą? - zapytała Sarah siadając na blacie w mojej kuchni. Westchnęłam, po czym spojrzałam na zegar - myślałam, że tylko Niklaus Mikaelson, nią jest.
- Sama chciałabym wiedzieć - przyznałam na co ona podniosła do góry brwi, nie za bardzo rozumieją o co mi chodzi. Uśmiechnęłam się słabo. - Nie wiem, na prawdę nie wiem.
- Ale jak to? Jak możesz nie wiedzieć?
- Normalnie, Sarah. - odparłam - Idź spać, jest jedenasta.
- Nie muszę spać - powiedziała, jakby obrażona. Zachowywałam się jak matka, co nie wróży nic dobrego, ale dziewczyny miały ciężki dzień. Sen im dobrze zrobi, tak samo mnie.
- Ja też, a kładę się zawsze o jedenastej - powiedziałam, ponaglając ją wzrokiem. W końcu ustąpiła i poszła do swojej sypialni, którą im pożyczyłam. Miałam szczęście, że ten dom był duży, nie wiem co bym inaczej zrobiła

*następny dzień*
  

Mulatka poczuła na swojej twarzy pojedyncze promienie światła. Zmarszczyła brwi. Powoli otworzyła oczy i ze zdumieniem stwierdziła, że leży na łóżku, w swojej sypialni. Wstała, ale nie minęła sekunda, a już pożałowała swojej decyzji. Głowa pulsowała niemiłosiernie, a nogi miała jakby z waty. Natychmiast usiadła, rozglądając się po pomieszczeniu, nie mogąc przypomnieć sobie co się stało. Ostatnie co pamiętała to jak Sage, spuszczała z niej krew. Była pewna, że było coś jeszcze, bo przecież nie mogła tak sobie po prostu przenieść się z tego miejsca do tego. No właśnie, straciła dużo krwi, którą teraz posłużyć mógł się Finn. Bała się, jeśli uda mu się zabić Pierwotnych to wampiry zginą, a w tym Caroline, Elena i jej mama.... Zamknęła oczy i poczuła jak zaczyna boleć ją brzuch. Nie jadła od kilku dni, czuła się przez to słaba. Wzięła  głęboki wdech i spróbowała wstać. Ku jej szczęściu udało jej się. Głowa bolała ją niemiłosiernie, ale mimo to z niemałą trudnością przeszła do kuchni. Nalała sobie kawy i za nim cokolwiek wypiła, wyjęła z szafki aspirynę. Wydusiła jedną, za nim jednak ją połknęła usłyszała za sobą głos.
- Na Twoim miejscu bym tego nie robił - Bonnie, aż podskoczyła słysząc go za sobą. Odwróciła się gwałtownie, aż musiała podtrzymać się blatu by nie upaść. 
- Co Ty tu robisz? - spytała na pozór spokojnie, ale w środku czuła strach i złość. Po za tym jak to możliwe, że on tu wszedł? Dlaczego właśnie teraz tu stoi? 
- Stoję - odparł z głupkowatym uśmieszkiem, po czym podszedł do niej i wziął z ręki tabletkę. 
- Jak tu wszedłeś? - cofnęła się o krok, na co westchnął. Nie musiał odpowiadać, bo nagle Bennett o wszystkim sobie przypomniała. - Dlaczego mnie uratowałeś? - zastanowił się chwilę, po czym uśmiechnął uwodzicielsko.
- Bo taki miałem kaprys, a odpowiadając na Twoje pytanie - zaprosiłaś mnie - odpowiedział, na co pokręciła głową.
- Ja Cię nie mogłam zaprosić - zaprzeczyła, jakby rozbawiona jego wyznaniem. Nie mogła, prawda?
- Przykro mi, ale to zrobiłaś - usiadł przy stole, wpatrując się w nieufną dziewczynę. 
- Wynoś się z mojego domu - rozkazała, na co on pokiwał głową jakby się nad tym zastanawiał.
- Niestety nie mogę - powiedział, po krótkiej chwili. W głębi jednak wiedział, że po prostu chciał tu zostać. Nie dopuszczał jednak do siebie tej myśli i tłumaczył się czymś innym. - Jakoś nie uśmiecha mi się leżenie w trumnie, przez kolejne sto lat.
- Mnie wręcz przeciwnie - rzuciła bardzo szybko, czym wywołała u niego śmiech.
- Taa, wiem - mruknął jakby smutno - Ale beze mnie było by Ci nudno - stwierdził, na co czarownica prychnęła.
- Marzenie - niepewnie sięgnęła po kawę i upiła z niej łyk. -  Gdzie Caroline? - spytała, patrząc na niego.
- Na wycieczce do Salem. 
- Gdzie? 
- W Salem - powtórzył zirytowany. Spojrzała na niego ponaglająco. - Nie możesz poczekać, aż wróci? Sama mogłaby Ci to wyjaśnić.
- Ale ja chcę się dowiedzieć od Ciebie! - upierała się, choć szczerze nie wiedziała, dlaczego chciała wszystko wiedzieć od niego. Czuła na sobie jego zdziwione spojrzenie, które zarazem było podejrzliwe. Nic dziwnego, bo kiedy Bennett wypowiedziała to zdanie zabrzmiało jakby mówiła to swojego chłopaka, który właśnie ją zdradził. Sama słysząc swój ton głosu, lekko się przeraziła. 
- Dobra, nie unoś się tak - podniósł ręce w geście poddania - Blondie, pojechała do Salem, by zniszczyć jakieś zaklęcie blokujące...
- Nie mogłam użyć swojej magi - przerwała mu.
- Bo mój kochany braciszek, pomyślał o wszystkim - powiedział z sarkazmem. Opowiedział w skrócie o tym jak musieli prosić o pomoc wiedźmę w Salem, telefonie do niej, aż do momentu kiedy Rebekah zostawiła go z zadaniem ratowania jej i jak Caroline zadzwoniła do niego mówiąc, gdzie się znajduje. 
- Możesz mi już oddać tą aspirynę? - spytała, kiedy skończył. 
- Nie.
- Bo...? - dopytywała cierpliwie.
- Bo, jesteś bez jedzenia od kilku dni i spuścili z Ciebie nie wiadomo ile krwi - uśmiechnął się złośliwie.
- A od kiedy Cię to obchodzi? - spytała, podchodząc do drzwi wyjściowych. 
- Od kiedy zacząłem lubić wnerwianie Cię - znalazł się koło niej.
- Gdyby nie to, że jestem osłabiona już leżałbyś na ziemi.
- Jesteś bardziej niż osłabiona, ale jak chcesz - mruknął i wszedł razem z Bonnie do jej pokoju. Nie rozmawiali za wiele, gdyż mulatka bez słowa wzięła potrzebne rzeczy i jakoś wgramoliła się do łazienki.

*

  Zniecierpliwiona czekaniem, Caroline w końcu zdecydowała się zdzwonić do Bonnie. Przed naciśnięciem zielonej słuchawki przygotowała się na złość przyjaciółki. Wiedziała, że dziewczyna jest z Kol'em sam na sam.
- Jeśli to Ty Care wiedz, że Cię zabije - udała wściekły ton, zaraz kiedy odebrała. Blondynka uśmiechnęła się przepraszająco, jednak po chwili zorientowała się, że przecież Bonnie jej nie widzi.
- Bon, przepraszam...
- Care, rozumiem Klausa, Elijah nawet Rebekhę- wzięła głęboki wdech, nie patrząc na jej towarzysza - Ale jego!?
- Tak jakoś wyszło - powiedziała przepraszającym tonem. Spodziewała się, że Bennett będzie zdenerwowana, wzburzona i itp. W końcu nienawidzi Pierwotnych, a ona podsunęła jej jednego po nos. Miała nadzieję, że szybko wróci do Nowego Orleanu i zobaczy się z nią.
- Z tego co wiem, to on... - przełknęła ślinę - pomógł, tak? - spytała, modląc się by odpowiedź była inna niż jest w rzeczywistości.
- Ta... - nagle Forbes przypominając sobie o czymś podniosła lekko głos - A dlaczego nie powiedziałaś, że Kol Cię uratował, huh? Z tego co wiem, mijałaś go na mieście - oznajmiła oskarżycielsko w jej stronę.
- Eee, tak jakoś wyszło - zająknęła się.
- W domu mi wszystko opowiesz - stwierdziła, co bardziej przypominało rozkaz. 
- Nie... - blondynka usłyszała szum i kilka obraźliwych słów. - Hej Blondie, jak mija dzień? - spytał pogodnie chłopak.
- Kol, oddaj Bonnie telefon - rozkazała zdenerwowana.
- Jak widzisz Bennett, jest cała i zdrowa - zaczął ignorując jej poprzednie słowa, a ona chcąc czy nie musiała go słuchać - Jakbyś mogła jej tylko powiedzieć, żeby łaskawie coś zjadła, bo nie zamierzam jej znowu ratować - oddał komórkę właścicielce, która gdyby nie to, że samo trzymanie urządzenia sprawiało jej trudność, walnęłaby go w twarz.
- O czym on mówi? - zaniepokoiła się.
- Sage nie dawała mi jeść i spuściła ze mnie dużą ilość krwi - wytłumaczyła jakby to było nic. 
- Bon, musisz coś... - posłuchała rozkazu wroga.
- Ok! - spojrzała nienawistnym spojrzeniem na Mikaelsona - Zjem coś, ale Ty mi najpierw powiedz gdzie jesteś?
- Gdzieś w połowie drogi do was...
- Mnie - poprawiła natychmiastowo na co Caroline wywróciła oczami - Nie ma żadnych "was".
- Złapaliśmy gumę, stoimy teraz na jakiejś stacji. Najpewniej wrócimy za dwie godziny - powiadomiła.
- Będę czekać - rozłączyła się. Forbes westchnęła i spojrzała na budynek. Stefan poszedł tam z dziesięć minut temu i do tej pory nie wrócił. Przystępowała z nogi na nogę, ale w końcu nie wytrzymując w ludzkim tempie pobiegła do miejsca gdzie poszedł jej przyjaciel. Weszła i zatrzymała się widząc z kim stoi Salvatore. Nie zamierzała jednak dać im satysfakcji z niespodzianki i niewzruszona podeszła do nich.
- Care, miałem Ci właśnie powiedzieć, że.... - spojrzała na przybysza z nienawiścią.
- Enzo, postanowił nas odwiedzić i dlatego jesteśmy tu tak długo, zamiast jechać do Bonnie - odezwała się z ironią. Mężczyzna uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Witaj, boska - przywitał się, na co Caroline słysząc brytyjski akcent od razu niemal się skrzywiła. Zignorowała go i spojrzała ponownie na Stefana.
- Nie sądzisz, że powinniśmy już jechać?
- Oczywiście, że tak miałem już wracać ale akurat weszłaś - oznajmił uśmiechając się i odchodząc od swojego towarzysza.
- Jasne.. - mruknęła i za nim poszła za chłopakiem, spojrzała ostatni raz na Enzo, jednak jego już nie było.


*

- Faith! - usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się w stronę źródła dźwięku, którym okazała się Kylie, za którą stała Sarah. 
- O co chodzi? Śpieszę się - powiedziałam, łapiąc jeansową kurtkę, która doskonale pasowała mi do dzisiejszego stroju. Spojrzały po sobie, co mnie zirytowało, ale czekałam aż coś powiedzą. Mimo wszystko polubiłam je.
- Gdzie idziesz? - zmarszczyła brwi, Sarah. Obie spojrzały na to jak jestem ubrana. Ja nie za bardzo zwracałam na to uwagę.
- Chcę się pobawić - oznajmiłam tajemniczo, chwytając okulary i zakładając je sobie na nos.
- Z Marcelem? - spytała zmartwiona Kylie. Zmartwiona? Może lepiej powiedzieć smutna.
- Zranił mnie - powiedziałam - Teraz ja zranię jego. - uśmiechnęłam się niewinnie.
- Ale jak? - zdziwiła się, na co ja się zaśmiałam. 
- Lubię bawić się ludźmi, nauczyłam się tego od koleżanki - westchnęłam teatralnie - A mój przyjaciel nie lubi, kiedy psuje się jego plany, za to ja kocham go wnerwiać.
- Chcesz go wkurzyć? - zapytały chórem zaskoczone. Pokiwałam rozbawiona głową, już wiedząc jak mu się odpłacić za to jak mnie potraktował. Niech wie jak to jest, po za tym lubię uprzykrzać różnym osobą życie.
- I to jak - zaśmiałam się - Macie wolny dom, jedyne czego nie wolno wam robić to imprezy. - pokazałam ostrzegawczo palec i wyszłam. Od razu skierowałam się do jego siedziby, jak to wspaniale nazwał i zaczęłam wzrokiem szukać jakiś wampirów. Było ich tu od groma, wystarczyło tylko wybrać odpowiednią osobę i mieć to z głowy. W końcu podstępu uczyłam się od najlepszych. Diego...- pomyślałam, patrząc na chłopaka w afro. Uśmiechnęłam się, zza nim jednak podeszłam do wampira sprawdziła czy nikt nie patrzy. Wszyscy na moje jakże wielkie szczęście byli zajęci sobą, zupełnie nie zwracając uwagi na nowicjuszkę. Zgrabnym krokiem, znalazłam się przy nim i teatralnie, stojąc za nim, dotknęłam palcem jego ramienia sprawiając, że na mnie spojrzał. Zmierzył mnie aroganckim spojrzeniem, od góry do dołu, zatrzymując wzrok na moim biuście. W normalnej sytuacji już by nie żył, ale niestety na jego szczęście tym razem był mi potrzebny.
- Jeszcze Ci ślinka pocieknie, kochany zaraz po tym jak wydłubię Ci oczy - tym razem spojrzał na mnie przerażony, rozpoznając mnie. Uśmiechnęłam się powoli, chowając okulary do kremowej torebki, po czym zaczęłam rozglądać się za niego. Nikogo nie było, co najważniejsze nie było jego.
- Czego ode mnie chcesz? Mam zawołać resztę? - spytał, mrużąc oczy. Zacmokałam, rozbawiona.
- Grozisz mi? - udałam strach, po chwili śmiejąc się - Jesteś naprawdę taki głupi, czy tylko udajesz? - spytałam. Warknął, już podnosząc rękę. Szybko przycisnęłam go do ściany i popatrzyłam prosto w oczy.
- Spie...- nie dokończył.
- Jeśli nie zamkniesz japy, następne co z niej wyleci to Twój język - zmrużyłam oczy. - Dobry chłopak. - pochwaliłam.
Spojrzałam za siebie, po czym upewniając się, że nikt nie obserwuje całej tej szopki, wróciłam do niego wzrokiem.
- Jak tylko spotkasz Marcela, zaczniesz wypytywać go o mnie. Kiedy się wkurzy, spytasz dlaczego jest taki wnerwiony, następnie będzie chcieć Cię zabić, ale nie przejmuj się. On tak ma. - spauzowałam - Spytasz go, kim jest ta blondynka z którą się szwędał, po czym zrobisz to co zawsze kiedy jest zdenerwowany. Zapomnisz też, że mnie widziałeś - poleciłam, puszczając go i rozpływając się w powietrzu.


*

- Gdzie się wybierasz? - spytał, kiedy Bonnie wyszła z toalety, ubrana w świeże ciuchy. Zignorowała go i wyszła z sypialni, kierując się do drzwi. Kiedy tylko do nich dotarła, od razu je otworzyła i zeszła po schodach na dół. Nie zwracała uwagi na swój stan, ani czy Pierwotny idzie za nią. Przy drzwiach, jednak ciśnienie uderzyło jej do głowy i musiała podtrzymać się ściany. 
- Kol nie chcę być niemiła... - zaczęła, czując go za sobą.
- Jesteś niemiła - zauważył, ale tonem jakby co najmniej wszystko go bawiło.
- Ale, nie jestem dzieckiem, więc jakbyś mógł zniknąć - powiedziała, na nowo kierując się do znanej restauracji, w której była już pięć minut później. Dlaczego on nie może tak po prostu zniknąć? - spytała się w duchu widząc, że Mikaelson przysiada się do niej. Pokręciła głową, mając nadzieję, że Caroline wróci szybciej niż mówiła. Chwyciła menu i spojrzała na to co jest do jedzenia. Po kilku minutach, podszedł do niej kelner pytając co podać. 
- Naleśniki z miodem i bananami. - zamówiła odkładając menu i bardziej przyglądając się chłopakowi. Był średniego wzrostu. Blondyn z niebieskimi oczami i...bransoletą na której zatrzymała na chwilę swój wzrok. Zmarszczyła brwi.
- Poproszę jeszcze jedną latte - podniosła swój wzrok, nie pewnie się uśmiechając i odprowadzając go wzrokiem. Kiedy odszedł, na tyle by ich nie słyszeć, Kol od razu zaczął rozmowę.
- Co to było? - zapytał mając na myśli, zdarzenie z przed kilku minut. 
- Co, co to było? - udała głupia udając, że nie wie o co mu chodzi. W rzeczywistości dobrze wiedziała o co chodzi. Sytuacja w jakiej się znalazła mogła wydawać się trochę dziwna, ale przecież tamten mężczyzna był nikim, prawda? Nie znała  go, nie rozmawiała z nim, jednak ta bransoleta była taka znajoma, dlaczego nie mogła sobie przypomnieć gdzie ją widziała?
- Nie strzelaj głupiej, Bennett - zmrużył oczy - Dobrze wiesz, o co pytam. 
- Nie, nie wiem - zaprzeczyła po raz kolejny, bez jakiegokolwiek zająknięcia się. Nie umiała kłamać, jednak  teraz jakby nie sprawiało jej to żadnych problemów.
- Znasz go? - dopytywał dalej. 
- Ni... Ja Ci się nie muszę tłumaczyć - oburzyła się, po czym spojrzała na osobę, która znowu zmierzała w ich kierunku. 
- Proszę. - podał jej talerz, już chcąc odejść.
- A... - zatrzymała go.
- On zapłacił już za Panią - oznajmił odchodząc i wskazując na pusty stolik.
- Pogięło go, czy jak? - mruknęła do siebie niewyraźnie, po czym zabrała się za jedzenie. Nie mogła się otrząsnąć. Jakiś nowy sposób na podryw? Cóż, najwidoczniej nie sprawdzał się za dobrze.

*

środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział Dziewiąty

Specjalna dedykacja dla Zuzanny Maciszewskiej. Dziękuję za wszystkie opinie, Ty jako jedyna potrafisz lepiej zreanimować moją wenę, niż nowy odcinek ulubionego serialu <3 
____________________________________________________

Następny dzień, kiedy ja jestem ofiarą. - pomyślałam i spojrzałam na auto, które właśnie wjeżdżało do wioski. Przyjrzałam się bliżej i dotarło do mnie, że kiedy samochód się zatrzymał zobaczyłam tą samą blondynkę, co w sklepie. Wywróciłam teatralnie wywróciłam oczami i zeskoczyłam z maski.
Podeszłam do dziewczyny i chłopaka.
- Faith, prawda? - spytał chłopak, bo wampirzyca przypatrywała mi się badawczo. Skinęłam głową, odrywając wzrok od dziewczyny i spojrzałam w zielone oczy mojej pomocy.
- A ty? - zapytałam i tym razem odezwała się niebieskooka. Jej ton głosu był przepełniony... radością? Szczęściem? Na pewno czymś, jak to ująć... czystym.
- Caroline Forbes - wskazała na siebie - A to Stefan. - wskazała na szatyna, który podał mi rękę. Zmarszczyłam brwi i zastanowiłam się chwilę.
- Salvatore. Stefan Salvatore - uśmiechnął się życzliwie, a ja zamarłam na chwilę. On powiedział, że nazywa się Salvatore. Ale przecież, to znaczy, że...
- Znajomi blondyneczki? - spytałam upewniając się i unosząc kąciki w sztuczny uśmiech, który nawet głupi tak by go zinterpretował.
- Rebekhi - poprawił Stefan, na co ja zmrużyłam oczy.
- Dobra, spokojnie - otworzyłam szerzej oczy, lustrując chłopaka wzrokiem. - Naprawiłam samochód, ale nie jestem pewna czy nie rozwali się gdzieś w połowie drogi - wyjaśniłam, pokazując moje autko.
- Możemy wykonać zaklęcie tutaj? - wtrąciła się Caroline zdesperowana.
- Jeśli macie potrzebne rzeczy - oznajmiłam.

*

 - Po co to? - spytała zaniepokojona brunetka, wskazując słabo palcem na wiadra po obu stronach jej krzesła, do którego była zresztą przywiązana. Sage spojrzała na nią, ale dalej robiła to co kazał jej Finn. W końcu nie wytrzymała.
- A jak myślisz? - zapytała retorycznie - Potrzebuję Twojej krwi - Bennett wybałuszyła oczy. Bała się, patrząc na głębokie wiadra, że takiej utraty krwi może nie przeżyć. Nie chciała umierać.
- Do czego? - zadała pytanie, które zostało jednak bez odpowiedzi. Spróbowała jeszcze raz wyszarpać dyskretnie ręce z więzów, ale to nic nie dało. 
- Dowiesz się - powiedziała, wychodząc z pomieszczenia.

*

- Gdzie jej komórka? - spytała Sarah szeptem. Kylie spojrzała na nią i kiwnęła na stolik nocny, przy łóżku nieobecnej. Szatynka szybko wzięła go i weszła w pocztę głosową. 
- Jesteś pewna? - spytała, na co ta skinęła ponaglając ja wzrokiem. Dziewczyna nacisnęła na zieloną słuchawkę i po wybraniu na telefonie odpowiedniej liczby usłyszała żeński głos.
- "Zbijemy najbliższą jej osobę, wtedy ona się załamie. Później dopijemy, ale tak, żeby nikt nie wiedział, że to ja rozumiesz? Ja muszę zostać niewinna, inaczej nie odzyskam wolności." - tu wiadomość jej się urwała.
- Chcą zabić kogoś na kim jej zależy - szepnęła, ostrożnie odkładając urządzenie tam gdzie jego miejsce. 
- Dobra, teraz musimy się tylko dowiedzieć, kto nią jest - mruknęła czarnowłosa, bezszelestnie wymykając się z pokoju blondynki. 

*

- Kol? - spytała zaniepokojona Rebekah, chwytając go za rękę. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Posłuchaj - rozkazała, słysząc dźwięki dochodzące z lasu.
- Wilki? - zapytał - Skąd one tu?
- Chyba powinieneś spytać, jak się przemieniły, chociaż... - zastanowiła się, po czym gorączkowo przeszukiwała głowę, jednak nie mogła nic wymyślić. 
- Bekah, nie czas na udowadnianie, że nie jesteś naturalną blondynką - mruknął złośliwie. Spojrzała na niego spod łba, po czym odwróciła wzrok.
- Słuchaj, Ty uratujesz Bennett, a ja dowiem się, dlaczego się przemienili - rozkazała i już postawiła pierwszy krok, jednak została zatrzymana ręką brata, który przypatrywał się jej zaniepokojony.
- Z chęcią się zamienię - zadeklarował - Po za tym, wy się świetnie dogadujecie.
- Braciszku, Ty mój - zaczęła słodkim głosem, po czym spoważniała - Idziesz po nią i to bez dyskusji - oznajmiła, po czym zniknęła.

*

Obie dziewczyny stanęły jak wryte, widząc Marcela i Katie stojących i jakby czekających akurat na nie. Podeszły bliżej i zmierzyły się z surowym spojrzeniem władcy i przestraszonym wzrokiem Kat, który od razu odszyfrowała Sarah, wiedząc, że blondynka udaje.
- Fajnych rzeczy się dowiaduje - stwierdził, kierując się w ich stronę, zupełnie bez uśmiechu - A wiec, chcecie zabić Faith? Nie spodziewałem się tego po was. - przyznał, na co obie wybałuszyły oczy, wymieniając się spojrzeniami. Były wściekłe, właśnie szły by powiadomić o wszystkim przyjaciela dziewczyny, że jest w niebezpieczeństwie, a tu się okazuje, że to niby one?
- Że co?! - Kylie gotowała się w środku i już miała rzucić się na Katie, stojącą za Marcelem i uśmiechają się wrednie, jednak szatynka ją powstrzymała. Miały pecha, że wampir tego nie widział.
- Jak prawem, w ogóle tak mówisz? - wyszeptała z niedowierzaniem Sarah, kręcąc głową.
- Możecie już nie udawać - odezwała się dziewczyna - Wiem, co chcecie zrobić.
- Taa? Ja odniosłam inne wrażenie, kiedy przesłuchałam Twoją pocztę głosową - wywarczała w jej stronę czarnowłosa, zwracając uwagę Marcela, a raczej tak myślała, bo ciemnoskóry miał w głowie plan i bynajmniej mijał się z tym co robił teraz.
- Nie wiem o jakiej poczcie, gadasz - syknęła, jednak władca zdawał się nie słyszeć o czym mówią.
- Łżesz! - już miała coś dopowiedzieć, jednak Sarah ją uciszyła, widząc dwóch mężczyzn ubranych w kurtki ze skóry, idących w ich stronę. Sarah wiedziała, że są na straconej pozycji, nie zamierzała wygłupić się przy zielonookiej.
- Zabierzcie je gdzie ich miejsce - polecił uśmiechając się arogancko. Wampirzyca za nim, również się uśmiechała, jednak bardziej złośliwie i tryumfująco. Jedynie Kylie stawiała opór, kiedy jeden z nich chwycił ją brutalnie za ręce, próbowała się wyszarpać, co jedynie pogorszyło jej sytuację. Sarah spokojnie dała się skrępować, układając sobie w głowie plan, jak się później stąd wydostanie. Rzuciła, Kylie ostrzegawcze spojrzenie, co trochę ją uspokoiło. Przechodząc koło Katie, obie z Sarą jednocześnie powiedziały:
- Zgnijesz w piekle - warknęły, na co ta uśmiechnęła się.
- A ty w lochu, ofiaro losu - mina czarnowłosej mimo złości delikatnie zrzedła, jednak nawet to nie uszło uwadze Marcela, co zauważyła tylko szatynka. Zmarszczyła brwi i natychmiast, kiedy ten spojrzał na nią odwróciła wzrok. Dziewczyny zostały wtrącone, do celi, z kratami jak na filmach i kłódką.
- Jak tylko stąd wyjdę... - spojrzała na koleżankę, która patrzyła na nią od dłuższej chwili - Urwę jej ten żółty łeb - oznajmiła.

*

 - Bree, potrzebuję wolnego stołu -powiedziałam do staruszki, wchodząc z Caroline i Stefanem do chatki. Greyson spojrzała na nich z lekkim wahaniem, ale po chwili uśmiechnęła się zupełnie spokojna. Szybko sprzątnęła stół na którym było najmniej rzeczy i ponownie spojrzała na obcych w jej domu. Salvatore wydawał się czuć nieswojo, jednak jego koleżanka zupełnie nie przejmowała się tym, że jest w obcym mieszkaniu z dwiema dziwnymi kobietami. Była tak zdeterminowana i zniecierpliwiona czekaniem, że nie zwracała na nas uwagi.
- Jak się nazywasz? - zapytała dziewczynę, na co ja wywróciłam oczami, jednak nie spuszczałam szatyna z oczu. Jego nazwisko było mi znane i dość bardzo. 
- Caroline - uśmiechnęła się blond włosa istota - A to Stefan...
- Salvatore - dokończył podając rękę Bree, zupełnie nie zadając sobie sprawy, że powiedział o słowo za dużo. Staruszka zmarszczyła na chwilę brwi, posyłając mi pytające spojrzenie. Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się pokrzepiająco do chłopaka, który był teraz dość zakłopotany reakcją kobiety.
- Ona już tak ma - wyjaśniłam, rzucając  jej ukradkiem ostrzegawcze spojrzenie - Słuchajcie, co ja mam zrobić? Kochana Mikaelson nic mi nie powiedziała - Forbes uniosła lekko kąciki ust, ciesząc się, że nie tylko ona w tym pomieszczeniu nienawidzi Pierwotnej.
- Szukaliśmy zaklęciem pewnej osoby... - rozpoczął szatyn.
- ...ale ona zabezpieczyła się blokadą. - dokończyła zmartwiona Care. 
- Mam ją zniszczyć? - zdziwiłam się, nieźle rozbawiona, spoglądając na babcię. Jeśli osoba, która porwała poszukiwaną zablokowała miejsce pobytu, będę miała ułatwione zadanie. Takie zaklęcia były dla mnie błahostką, jednak do tego potrzeba siły i jak prawie każde zaklęcie krwi. Z krwią może być problem, zależy czym jest osoba zaginiona. Jeśli jest wampirem, wystarczyła krew twórcy linii, wilkołak... no cóż, wtedy przydałaby się krew tego co go ugryzł lub kogoś spokrewnionego z nim. Czarownica miała najłatwiej, jak dla mnie. Krew jej przyjaciela lub kogoś z rodziny albo ewentualnie kogoś kogo kocha. - A ja mam znaleźć...?
- Bonnie Bennett - dopowiedziała szybko wampirzyca.
- Bennett? To mi ułatwi zadanie, prawda? - usiadłam przy stole i czekałam, aż Greyson odpowie. Zastanowiła się chwilę.
- Tak - potwierdziła zamyślona - Na pewno. Czy ona jest czarownicą? - zwróciła się do chłopaka, który pokiwał lekko zdumiony głową, nie odzywając się.
- Kto z was jest jej przyjacielem? - ułożyłam na stole mapę i czterema świecami przygniotłam wszystkie boki kwadratu.
- Ja, oczywiście - bez wahania odpowiedziała blondynka, podchodząc do mnie.
- Poczekaj - zatrzymałam ją ręką - Potrzebuję jemioły.
- Po co Ci jemioła? - zapytał Stefan, podchodząc do Caroline. Spojrzałam na nich jak na idiotów i miałam wyjaśnić do czego jest potrzebna, kiedy uprzedziła mnie w tym Bree, która w dziedzinie roślinności była niezastąpiona.
- Od wieków jest uważana przez czarownice, za świętą. Każda nadprzyrodzona istota ma coś na wzór symbolu, coś co odzwierciedla jej naturę - wytłumaczyła staruszka, na co Care zmarszczyła brwi, a Stefan widocznie chcąc dowiedzieć się wiedzieć, kontynuował zadawanie pytań.
- Bonnie twierdziła, że wiedźmy są związane z przyrodą - oznajmił, przyglądając się jej badawczo, kiedy kobieta, chodziła od półki do półki  szukając odpowiedniej rośliny.
- I są - przyznała.
- Czy w takim razie symbolem wiedźm, nie powinno być drzewo?
- Dobre pytanie, młodzieńcze - odparła pogodnie, na co ja wywróciłam oczami i w duchu jęknęłam. Czemuś Ty to zrobił? Zaraz się zacznie. Bree uwielbiała wypowiadać się na jej ulubione tematy. Miałam szczęście mieszkać z nią prze rok, więcej może i teraz znałam prawie każdą roślinę na pamięć. Druidzi także byli mocną stroną Greyson. - Symbolem druidów było drzewo, jednak czarownice od zawsze miały w historii jemiołę. Nie do końca wiadomo dlaczego. Tak samo, dlaczego wampiry mają słońce a wilkołaki księżyc, skoro wampiry są stworzeniami nocnymi?
- Wszystko jest jedną wielką niewiadomą - dodałam ironicznie z sarkastycznym uśmiechem na twarzy. Ale tak, czy siak uważałam, że wampiry są istotami dziennymi, bo wilki były uwiezione przez pełnię. Wiem coś o tym, niestety.

*

Mulatka cały czas myślała nad tym co powiedziała jej Sage. Przecież nie mogła jej zabić, prawda? Caroline na pewno ją znajdzie, bo jednak tylko ona wiedziała, że czarownica zniknęła. Jest też możliwość, że zadzwoniła do Eleny, lecz i tą myśl odtrąciła od siebie tak szybko jak tą, że w każdej chwili może umrzeć, wykrwawiając się na śmierć. Przez te kilka dni nie mogła wpaść na pomysł, do czego jest potrzebna Pierwotnemu wampirowi? Przecież na świecie jest pełno wiedźm, na pewno znalazł by odpowiednią. 
- Ostatnia szansa, Bennett - oznajmił głos za nią. Bonnie musiała chwilę się zastanowić by rozpoznać do kogo należy. - Pomożesz dobrowolnie czy mam użyć siły? - zapytał Finn, siadając na łóżku. Bennett prychnęła jakby wzburzona. Dobrowolnie to ona nigdy by mu nie pomogła w końcu jest jej wrogiem, logiczne chyba więc, że wrogom się nie pomaga.
- Już Ci mówiłam - powiedziała, delikatnie zachrypniętym głosem - Możesz pomarzyć.
- Jesteś uparta - stwierdził ze smutkiem - Mogłabyś dołączyć się do mnie. Zabilibyśmy razem moje rodzeństwo.
- Co ja bym z tego miała, Finn? - oburzyła się. Jak on mógł jej coś tak absurdalnego zaproponować?! 
- Dobrze wiesz, że kiedy umiera jedno z mojej rodziny, razem z nim cała jego linia, tych których przemienił - uśmiechnął się ciepło, jednak według mulatki wyraz twarzy nadal był taki sam. 
- Jesteś nienormalny! - z całych sił, próbowała wyswobodzić ręce ze sznurów.
- Nienawidzisz wampirów, dlaczego więc nie chcesz mi pomóc, Bonnie? - zastanowił się, bo prawda była taka, że nie miał pojęcia dlaczego wiedźma nie chce zabić jego braci i siostry. 
- Moje przyjaciółki są wampirami! Moja mama zresztą też! - zdumiała się pytaniem Pierwotnego. Mikaelson pokręcił głową czując, że chodzi o coś do czego dziewczyna nie chce się przed sobą przyznać.
- Gardzisz nimi - stwierdził, ale za nim Bonnie otworzyła usta by zaprzeczyć, ten ją uprzedził - Zależy Ci na którymś z moich braci, dlatego nie chcesz by zginęli - zagadywał, na co reakcja dziewczyny była natychmiastowa.
- Nie gardzę moimi przyjaciółmi! - krzyknęła i zaraz ucichła, kiedy poczuła pieczenie w gardle. Przecież nie piła! Logiczne, że gardło będzie boleć, skoro jest wysuszone.
- Nie zaprzeczyłaś - uśmiechnął się z iskierkami zwycięstwa, widocznymi z kilometra. Czarownica zmierzyła go morderczym spojrzeniem. Chciała zaprzeczyć, krzyknąć w jakikolwiek sposób, ale wolała nie pogarszać sytuacji. Ważne, że ona miała racje, reszta się nie liczyła.
- Po co wam moja krew? - wychrypiała, sprytnie zmieniając temat, który od razu pochwycił. 
- Powiedziałaś, że nam nie pomożesz - wstał i wziął do ręki telefon - Możesz to jeszcze przemyśleć. Pomożesz zabić moje rodzeństwo, a w zamian ja Cię wypuszczę - zaproponował, na co ta warknęła odpowiadając.
- Nie skrzywdzę - zacięła się na chwilę, biorąc głęboki dech. Jak ona w ogóle mogła chcieć to powiedzieć!? - Moich przyjaciół - wydusiła już mniej energicznie. 
- Jak chcesz - wzruszył ramionami, wykręcając numer do swojej dziewczyny. - Sage, plan B, przyjedź tu. - jedno zdanie wypowiedziane do rudowłosej miało tyle szczegółów, że nic nie dodając od razu się rozłączył. 
- Nie pomogę się Ci - wysyczała.
- Pomożesz - oświadczył pewnym siebie głosem, na co mulatka tylko pokręciła głową. Nie zamierzała mu niczego ułatwiać. Nie przyczyni się do śmierci przyjaciół, ale przecież teraz była bezsilna.

*

Stanęłam przy stole, na którym miałam przygotowaną mapę i cztery świece. Jedną myślą, wywołałam lekki podmuch wiatru, gasząc wszystkie możliwe światła w pomieszczeniu. Wzięłam z ręki Bree, popiół z jemioły i położyłam na mapie. Spojrzałam na Caroline i po chwili stała już na przeciwko mnie. Wzięłam jej dłoń i spojrzałam na jej twarz, sprawdzając czy się nie waha. Wzięłam wdech i chwyciłam sztylet, przystawiając go do jej nadgarstka. Zamaszystym ruchem przecięłam jej skórę i dziewczyna syknęła. Stefan zacisnął zęby, hamując się by nie podbiec do przyjaciółki i zabrać ją gdzie pieprz rośnie. Zignorowałam ich i przechyliłam rękę Forbes, by krew poleciała na popiół, który reprezentował wiedźmę Bennett. Puściłam ją i wystawiłam własną dłoń nad mapę, zamykając oczy. 
- Ego Faith Woodhope, autem dico vobis: Firewall ignis ardebit. - pierwsza świeca w lewym rogu, zapłonęła żywym ogniem, sprawiając, że Caroline odsunęła się o kilka kroków w tył -   Te aquae, qui verbum ex loco abluere. - świeca w prawym górnym rogu, zaświeciła się bardziej niebieskim ogniem - Aeris, excuterentur - nie wiem czy dobrze dobrałam słowa, ale kolejna również zapłonęła -Et terra, intra penitus sepeliendum. - końcowy wers sprawił, że wszystkie cztery świece wybuchły w górę płomieniem, rozświetlając cały pokój. Uśmiechnęłam się do siebie i poczułam jak jemioła, wibruje i po chwili już suwa się po mapie, zostawiając ścieżkę mikroskopijnych kuleczek popiołu. W chwili kiedy miałam poznać miejsce, gdzie przetrzymują wiedźmę, zadzwonił mój telefon i zatrzymał na chwilę zaklęcie, na co warknęłam. Care westchnęła zniecierpliwiona. W każdej chwili jej przyjaciółka mogła umrzeć.
- Kimkolwiek jesteś wiedz, że w następnych 48 godzinach, jesteś narażony na przedwczesną śmierć - odebrałam, bez patrzenia na to kto dzwoni. Nie musiałam długo, czekać na odzew ze strony rozmówcy.
- Może nie tak ostro - zaśmiał się, na co ja wkurzyłam się jeszcze bardziej. Przerwał mi zaklęcie i bezczelnie się ze mnie śmieje? W domu się policzymy.
- Marcel - warknęłam, na co on po drugiej stronie wyszczerzył się jeszcze bardziej. Miał szczęście, że ja tego nie widziałam.
- Przeszkadzam? - spytał rozbawiony.
- Wyobraź sobie, że bardzo - w tej chwili nawet nie myślałam by mu jakkolwiek wybaczyć. Miałam zamiar go po wnerwiać, jak tylko wrócę.
- Dzwonię spytać, jak sobie beze mnie radzisz? - myślę, że miał nadzieję usłyszeć "Okropnie". 
- Świetnie - odparłam z jadem. - A teraz, przepraszam, ale szukam wiedźmy - nacisnęłam czerwoną słuchawkę za nim zdążył jakkolwiek odpowiedzieć. Wzięłam głęboki wdech i po raz kolejny zamknęłam oczy.
- To był Marcellus? - zapytała Greyson, która jako jedyna jeszcze wiedziała jak zła byłam w tej chwili. No, chyba każdy normalny w takich egipskich ciemnościach, widział moje świecące się na żółto tęczówki.
- Jesteś wilkołakiem? - Caroline cofnęła się o krok, co mnie zirytowało.
- Tak - odpowiedź była skierowana do Bree, ale także do blondynki, bo była twierdząca - Słodziutka, ja jestem wampirem z malutkim bonusem.
- Ale...
- Chcesz znaleźć przyjaciółkę? - ucięłam. Wampirzyca była zmuszona przytaknąć i zamilknąć z pomocą przyjaciela, który wyszeptał jej coś na ucho. Nie dociekałam co, nie interesowałam się tym, bardziej skupiona byłam na zaklęciu. Było to zwykłe lokalizujące zaklęcie, ponieważ poprzednie służyło do złamania blokady. W czasie jego wypowiadania było oczywiście, troszeczkę zmodyfikowane, bo normalnie nie można łączyć tego typu rzeczy w jedno. Groziło to wybuchem, bądź końcem świata, ale nie bądźmy pesymistami.
W chwili kiedy w końcu, poznałam lokalizację dziewczyny, świece zgasły całkowicie i przez kilka sekund panowała tu ciemność, dopóki nie zapaliłam magią lamp i znowu wszyscy wszystko dobrze widzieli.
- Gdzie ona jest? - spytała, bez ogródek, mając nadzieję już stąd zniknąć i pobiec do Bonnie. Przytulić, był mały szczegół z którego Caroline ani trochę nie była zadowolona, ale za to pewna, że Bennett ją zabije. Forbes będąc ze Stefanem tak daleko od Nowego Orleanu, nie mogła jednocześnie być tu i tu, więc za nim dotarłaby do miasta, mulatka mogła zginąć. Oczywiście nie dopuszczała do siebie takiej myśli i z wielkim bólem, poprosiła o pomoc Rebekhę ( która nie informując blondynki, poszła pozwiedzać bagna, a Kol'a zostawiła z dylematem, jak uratować czarownice ). Salvatore stał murem za tym pomysłem, więc Pierwotna chcąc przypodobać się chłopakowi od razu się zgodziła. Przynajmniej tak myślała niebieskooka, bo prawda była taka, że panna Mikaelson lubiła po prostu pomagać swojemu chłopakowi.
- Bonnie Bennett, obecnie znajduje się na ulicy 730 Bienville Street, w hotelu Mazarin, a dokładnie w pokoju 515  - wypowiedziałam, jakby to co zrobiłam było niczym szczególnym.
- Inne wiedźmy nie dają tak szczegółowych lokalizacji - zauważył trafnie Stefan, na co ja wzruszyłam ramionami.
- Ale z pewnością powiedziały, że inne zaklęcie rzucone przez słabą czarownicę, może zniszczyć tylko silniejsza od niej wiedźma - odparłam dumna - Jestem lepsza od tamtejszych, więc bez problemu zniszczyłam blokadę i dowiedziałam się, gdzie została rzucona.
- To znaczy, że możemy już jechać - ucieszyła się dziewczyna, kierując się już do wyjścia.
- Ona wie, że rozwaliłam jej blokadę - powiedziałam niewinnie, na co Salvatore zmierzył srogim spojrzeniem. - Radzę wam poinformować kochasia, żeby się pośpieszył - rzuciłam, jakbym dawała przyjacielską radę.
- Kochasia? - zdziwiła się Caroline, nagle zapominając, że Bennett jest w niebezpieczeństwie.
- No... Kol Mikaelson też w tym wszystkim uczestniczy, prawda? - uśmiechnęłam się, podchodząc do staruszki, która od razu mnie przytuliła. - Pa, babciu - wyszeptałam.
- Do zobaczenia, Praesent - pożegnała się. Wyszłam z chatki i podeszłam do samochodu, które jak pies czekał za swoją panią. Pogłaskałam je po dachu i wyjęłam z kieszeni kluczyki, przekręcając je i tym samym otwierając auto. Otworzyłam drzwi, ale w tym samym czasie podbiegła do mnie Forbes.
- Co miałaś na myśli mówiąc "kochaś" na Kol'a? - spytała, nerwowo przystępując z nogi na nogę.
- To co miał na myśli, prosząc mnie o pomoc w znalezieniu Bennett, Caroline - powiedziałam tajemniczo - Może i nie jestem specjalistką w sprawach miłości, ale jestem prawie pewna, że w końcu się zejdą.
- Ona go nienawidzi - zaprzeczyła szybko, czując, że to co mówię, jest prawie tak samo głupie jak to, że Klaus może coś czuć.
- Miłość, nienawiść. Dzieli je taka cienka linia. - sama nie wiem, skąd to pamiętam, ale wydawało mi się, że ten cytat jest na miejscu.
- To się nigdy nie stanie - zaprzeczyła ponownie, na co ja prychnęłam i usiadłam na siedzeniu kierowcy, zamykając drzwi.
- To Twoje zdanie - oznajmiłam. przekręcając kluczyki w stacyjce i patrząc jak podbiega do nas Stefan. - Hej, Stef - odezwałam się, a on spojrzał na mnie zdziwiony - Spotkamy się jeszcze. - zabrzmiało to bardziej jako stwierdzenie, niż pytanie. Odpaliłam i ruszyłam z piskiem opon.

*

Bonnie z przerażeniem patrzyła na to co ją otacza. Co raz to bardziej czuła jak upływa z niej życie. Czuła jak krew ścieka do wiader, a widok powoli się rozmazywał. Nie chciała umierać. Nie teraz. Nie tutaj. Spojrzała z nienawiścią i pogardą na Finna, po czym na rudowłosą. To nie przyjaciółmi gardziła tylko nimi. Miała dość. Co chwila w jej głowie pojawiała się myśl, że nikt jej nie uratuje, że wykrwawi się, a Pierwotny dostanie to czego chce. Nie była pewna do czego może być mu potrzebna jej krew, ale czuła w skroniach, że ona właśnie pomoże mu zabić Mikaelsonów. Klausa i wtedy wszyscy jej przyjaciele zginą. Z jednej strony nie chciała też by Rebekah umarła, bo była ze Stefanem. Wtedy to on by cierpiał najbardziej. Zastanawiała się też dlaczego nie zabić tylko Kol'a i Elijah. W końcu z Kol'em są wrogami, a przynajmniej ona tak myślała. A raczej tak sobie to tłumaczyła, bo jak inaczej nazwać kogoś kogo nienawidzisz? Chyba nie przyjacielem. Co to, to nie! Elijah jest z nich wszystkich najbardziej honorowy. W końcu wiele razu ratował życie Elenie, szkoda jakby umarł taki dobry kandydat na męża. Szczerze życzyła mu powodzenia u kobiet. Z tych rozmyślań wywnioskowała, że nie chce nikogo z nich martwego. No po za, Finnem, jemu życzyła jak najgorzej. W pewnym momencie wampirzyca wstała, mając w rękach dwa wiadra i podała je chłopakowi. 
- Sage, zgaś światło - polecił co od razu zrobiła - Chodź zaniesiemy to... - nie usłyszała o kim mówili.
- A co z nią? - spytała spoglądając na wyczerpaną mulatkę.
- Przyjdą po nią, przerwali zaklęcie - powiadomił i razem z Sage opuścili pomieszczenie, zostawiając dziewczynę w egipskich ciemnościach samą. 

*

- Hayley - przywitała się do dziewczyny, która w środku trochę się przeraziła na jej widok. Co jeśli Faith powiedziała im prawdę o dziecku? To pytanie błąkało się po głowie Marshall, dopóki nie usłyszała dalszej części przemowy Pierwotnej - Przyszłam, bo mam bardzo ważne pytanie. - przy ciężarnej Rebekah była bardzo miła i łagodna. Nie wiedziała nawet kiedy polubiła tą dziewczynę. 
- Wejdź - powiedziała uprzejmie, zapraszającym gestem pokazując, żeby weszła do środka. Razem udały się do salonu, siadając na jednej z kanap. Hayley nalała sobie herbaty, jednak blondynka stanowczo odmówiła napoju, chcąc od razu przejść do rzeczy i mieć to z głowy.
- Słuchaj, widziałam w lesie...kogoś - szatynka z uwagą przysłuchiwała się wypowiedzi Mikaelson - Czy w waszym stadzie, możecie przemieniać się bez pełni? - to pytanie zszokowało mulatkę tak bardzo, że musiała napić się łyka herbaty, by nawilżyć gardło, które lekko zaschło na jej słowa. Bez pełni? Hayley myślała, że jest to niemożliwe chyba, że ktoś jest albo hybrydą albo bardzo dobrze panuję nad przemianami. Starsze wilkołaki, oczywiście potrafiły coś takiego zrobić, ale pod warunkiem, że uczyły się tego latami. To nie jest tak jak z chodzeniem, z wiekiem robisz to coraz lepiej. Jeśli nie chce się tego nauczyć to się nie nauczy. Marshall zastanowiła się jeszcze chwilę za nim odpowiedziała.
- Nie, jest to niemożliwe - zaprzeczyła z prawdą. Nie widziała korzyści z okłamywania jej, a stawiając na prawdę teraz mogła liczyć, że jeśli kiedykolwiek, ktokolwiek powie im o biologicznym ojcu dziecka, to w przyszłości może oszczędzą ją. Może, bardzo pocieszające.
- Jesteś pewna? - w tym stadzie jest to niemożliwe - pomyślała z ironią, ale odpowiedziała. Uniosła do góry kubek i oglądając go w rękach, powiedziała.
-Absolutnie - upiła kolejny łyk. Panna Mikaelson zastanowiła się chwilę. Skoro ona mówi, że jest to niemożliwe to albo o czymś nie wie albo ona razem z Kol'em miała halucynacje. Przecież słyszała wycie, a wilki nie wyją wieczorem. Jak już w nocy i to w stadzie. - A co? Widziałaś teraz kogoś? - spytała zaciekawiona. Bekah uśmiechnęła się.
- Można tak powiedzieć - obie się zaśmiały. W towarzystwie Rebekhi, Hayley się rozluźniała. Zawsze myślała, że Pierwotna jest tylko i wyłącznie zimną suką, a tu taka niespodzianka.

*

     
Razem z Kylie siedziały już w tej cuchnącej celi, chyba z kilka godzin. Kompletnie straciły poczucie czasu. Co z tego, że miały komórkę, skoro nie było tu zasięgu? Próbowały się dodzwonić lub napisać do kogoś, ale na marne. Jedyne co mogły robić to rozmawiać. Żadna jednak od czasu wtrącenia tu i wypowiedzianego przez Kylie obietnicy ukręcenia Katie głowy, nie kwapiła się by rozpocząć konwersację. Do czasu kiedy zaczęły odczuwać głód, wtedy jako pierwsza odezwała się czarnowłosa.
- Jak to się stało? - zapytała, patrząc w sufit i próbując skupić się na czymś innym niż żądza krwi. Sarah spojrzała na nią zdziwiona.
- Co?
- No wiesz, że się Ciebie wyrzekli - wyjaśniła, na co tamta się skrzywiła. Nie lubiła opowiadać o swojej rodzinie. W ogóle kiedy ktoś o nią pytał, odpowiadała, że nie żyje. Tak na prawdę mieszkali gdzieś w Lawrence, w Kansas. Nie interesowała się tym, nie chciała. Oni wyrzekli się jej, ona ich.
- Długa historia - chciała uciąć temat, w jak najdelikatniejszy sposób.
- Mamy czas - wskazała rękoma na pomieszczenie. Szatynka westchnęła. Kylie była uparta, na jej nieszczęście ona też.
- Kiedyś Ci opowiem - oznajmiła i postanowiła zadać to samo pytanie dziewczynie. - A kiedy zaczęło się u Ciebie to piekło?
- Gdzieś kiedy miałam dwanaście lat - ku zdziwieniu wampirzycy, dziewczyna odpowiedziała. Sarah szczerze współczuła jej rodziny. Sama nie miała łatwiej, ale nie rozumiała jak można bić własne dziecko. Przecież to skandal.
- Ile to trwało? - kolejne pytanie wypłynęło z jej ust. Ciemnooka spojrzała na nią, mrużąc oczy. Nie rozumiała jej ciekawości. Ona także nienawidziła rodziców, ale dawno pogodziła się z rzeczywistością. Grimm potrafiła wybaczać, jednak nie Sarah. Jedyna rzecz jakiej nie uczyli jej rodzice.
- Nie wiem - przyznała - Rok temu wyprowadziłam się od nich - powiedziała.
- Ja zostałam z domu wyrzucona.
- Co? - zdziwiła się najpierw, po czym spostrzegła z jaką trudnością następne słowa, przechodzą przez jej gardło. Zamilkła, wiec i przysłuchiwała się wypowiedzi starszej koleżanki.
- Powiedziałam im, że nie zamierzam złożyć przysięgi, co oni uznali za hańbę - zaśmiała się, co odrobinę przeraziło dziewczynę - W mojej rodzinie jeśli nie jesteś wielce honorowa lub nie jesteś prawowitą łowczynią, nie liczysz się - powiedziała krzywiąc się, jakby mówiła coś obrzydliwego.
- Miałaś ciężko - odważyła się odezwać. Szatynka spojrzała na nią z wdzięcznością.
- Bardzo, ale to sprawiło, że zaczęłam poważnie zastanawiać się nad życiem - powiedziała dumnie, kładąc się na ziemi i patrząc w górę.

*

Będąc już w samochodzie, Kol włączył muzykę. Po jakiejś pół godzinie dotarło niego co miał zrobić. Uratować swojego wroga. Przecież się nienawidzili. Pierwotny przysiągł sobie, że kiedy będą kiedyś ratować Blondie to, w taki sam ją wystawi. Czasami za jej teksty miał ochotę nie tyle co urwać, ale zedrzeć z jej twarzy ten podły uśmieszek i najlepiej podpalić. Jak ona w ogóle śmie twierdzić, że on Kol Mikaelson zakochał się w kimś takim jak Bonnie Bennett?! Jedynym powodem dla, którego zamierzał to zrobić jest rozrywka. Po za tym, wolał nie leżeć znowu ze sztyletem w trumnie przez kolejne sto lat. Jakoś mu się to nie uśmiechało, a wiedział, że Rebekah pod wpływem emocji mogła zrobić wszystko. W pewnej chwili usłyszał swój dzwonek w telefonie, od razu nie zastanawiając się ani chwili odebrał.
- To jak Blondie, gdzie wasza kochana Bennett? - spytał, wiedział że dzwoniła Forbes. To było do przewidzenia. 
- Kol...? Nie ważne - zdziwiła się, ale postanowiła od razu przejść do rzeczy. - Bonnie jest w hotelu Mazarin...
- Na ulicy Bienville Street 730 - dokończył dociskając pedał gazu. 
- Tak, skąd...?
- Blondie, technicznie to ja założyłem to miasto - przerwał jej po raz kolejny z chytrym uśmiechem, kierując się w stronę Mazarin. 
- Nie zrób jej krzywdy - ostrzegła warknięciem, po czym nacisnęła czerwoną słuchawkę. Mikaelson pokręcił głową z politowaniem. Nawet przez chwilę o tym nie pomyślałem.

*
________________________________________
Miałam go dodać w piątek albo niedzielę, mam nadzieję, że mi wybaczycie :) Po za tym, nudziło mi się, więc pomyślałam sobie : A co tam? Dodam, że w następnym będzie dużo pewnego gościa... Kto zgadnie kto to? To chyba nie trudno zgadnąć, ale w zamian ten kto zgadnie będzie mógł, jeśli zechce oczywiście, podsunąć mi jakiś pomysł a pojawi się w jakimś rozdziale. Lub co tylko będzie chciał, żeby wynagrodzić mu jego poprawną odpowiedź. Oczywiście, jeśli chce, do niczego nie zmuszam. 
Pozdrawiam <3 

Obserwatorzy