środa, 30 lipca 2014

Rozdział Piąty

Przepraszam, ale musiałam wstawić gify. A i tak, chciałam was prosić, żebyście wybrali liczbę od 19 do 25, jeśli ktokolwiek to czyta i napisali ją w komentarzu a bardzo mi to pomoże i w główniej mierze przyczynicie się do ważnego wydarzenia.
__________________________________

- Kol? - czarownica wydusiła z siebie tylko imię swojego wybawcy. Uśmiechnął się diabolicznie, po czym podszedł bliżej i spojrzał na ciało martwego mężczyzny.
- Oberwie mi się - mruknął niezadowolony patrząc nadal na niego. Brunetka zmarszczyła brwi - wiesz gdybyś zrobiła swoje czary-mary, byłoby łatwiej - stwierdził. Bonnie wzięła głęboki wdech, próbując się uspokoić. Właśnie próbowali mnie zgwałcić - myślała rozhisteryzowana - I uratował mnie Pierwotny który miał pozostać martwy. Dzień kończy się na prawdę wspaniale.
- Będziesz tak stać? - zapytał zirytowany. Bennett nadal osłupiała, nie potrafiła nic odpowiedzieć. Zamknęła oczy, po czym szybko je otworzyła w nadziei, że jej się to przyśniło. Niestety, Kol nadal tam stał, facet który chciał ją zgwałcić leżał martwy na ziemi, a ona była przerażona. W końcu odsunęła się od ściany i wzięła głęboki wdech. Nie chciała okazywać przed Mikaelsonem, że jest wstrząśnięta i, że się go boi.
- Spadaj - wykrztusiła tylko, po czym wyszła z zaułka, ale nie odeszła za daleko bo szatyn pojawił się przed nią.
- Żadnego podziękowania? - zapytał, czym wywołał panikę i chaos w głowie Bonnie. Dziękować mu taa, chyba w snach.
- Za co? - naskoczyła na niego, ale po chwili ocknęła się i przypomniała sobie z kim rozmawia - W ogóle jakim cudem Ty żyjesz?
- A wiesz, pomoc z drugiej strony - wyjaśnił szybko - Co tu robisz?
- Nie Twoja sprawa - syknęła, po czym ryzykując powaliła go magią na kolana. Kości Mikaelsona zaczęły się łamać, a dziewczyna zręcznie go wyminęła.
*
Zaraz po wejściu do domu, Bonnie weszła do swojego pokoju. Zrzuciła z siebie torebkę i usiadła na łóżko. Do tej pory nie mogła się otrząsnąć. On żyje?! Co ja teraz zrobię? - pomyślała, ale zaraz potem się zaśmiała - A co miałabym zrobić? Przecież nic mi nie zrobi, nie jest moim problemem. 
W głowie mimo wszystko nadal nie uzyskała odpowiedzi na nurtujące ją pytanie. Dlaczego ją uratował?

*
Zatrzymałam się w pół kroku, gdy usłyszałam, ze ktoś dzwoni. Wyjęłam komórkę i spojrzałam na wyświetlacz. Zmarszczyłam brwi, ale odebrałam.
- Halo? - cofnęłam się korytarzem do swojej sypialni, zamykając drzwi na klucz. 
- Witaj Faith - odezwał się głos po drugiej stronie. Uśmiechnęłam się zaskoczona. Łagodny głos, który rozpoznałabym wszędzie.
- Bree - powiedziałam tylko. 
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - zaniepokoiła się, na co się zaśmiałam. Pokręciłam z politowaniem głową.
- Oczywiście, że nie - odparłam szczęśliwa. Cieszyłam się jak głupia. Jezus, nie widziałam Bree od kilku wieków. Właściwie to nie wiem nawet jakim cudem ma telefon i mój numer. Nie traciłam jednak czasu nad takimi błahostkami. 
- Dawno się nie widziałyśmy - stwierdziła staruszka - Czy dowiedziałaś się czegoś? - zapytała z nadzieją. Zupełnie zapomniałam po co tu jestem! To znaczy, nie zapomniałam. Jednak byłam tak zajęta Mikaelsonami, że nie miałam czasu na wypytywanie. Po za tym, kto jest na tyle stary by wiedzieć co się stało sześć wieków temu?
- Niestety nie - powiedziałam staruszce.
- Co u Ciebie, Praesent? - wywróciłam oczami. Bree zawsze mnie tak nazywała. Po łacinie to "maleńka". Czasami mnie to wkurzało, bo w końcu jestem już dorosła, ale robiło mi się miło na sercu. W prawdzie wyciszam uczucia, ale ich nie wyłączam. Wiem jak zachowują się wampiry bez człowieczeństwa, wolę nie myśleć o hybrydzie. 
- Pamiętasz Mikaelsonów? - po drugiej stronie nastała cisza. - Tak to oni - potwierdziłam jej obawy.
- Co zrobili? - zapytała spokojnie i dało się wyczuć w jej głosie troskę.
- Raczej co robią - poprawiłam - A wiesz no... Próbują dociec czym i kim jestem - streściłam z ironią. Uśmiechnęłam się na jej kolejne słowa przepraszająco.
- W ogóle jak dowiedzieli się, że istniejesz? - wybuchnęła. Taa.. To jest ta część, której nie chcesz wiedzieć.  
- A wiesz... - podrapałam się po głowie - Bo tak jakby musiałam kogoś ratować, a ten ktoś był zagrożony atakiem z ich strony, a ja tak jakby musiałam użyć magii, później bo ten ktoś mnie wkurzył musiałam go tak jakby kopnąć, a do tego tak jakby użyłam też wampirzych mocy i ten ktoś tak jakby poleciał na drugi koniec pokoju - mówiłam od rzeczy i dopiero po chwili zorientowałam się, że użyłam więcej "tak jakby" niż w całym moim życiu.
- Faith... - jęknęła Greyson.
- No, ale ja musiałam go uratować! - broniłam swoje poczynania.

*

- Bonnie?! - krzyknęła Caroline wchodząc do pokoju i szukając wzrokiem przyjaciółki. Po chwili z kuchni wyłoniła się dziewczyna z kubkiem ciepłej, parującej herbaty w ręku. Nadal była w szoku. Blondynka dobrze jej się przyjrzała, wiedziała po jej minie, że coś się stało.
- Byłam u Stefana - zaczęła siadając na kanapie. To samo zrobiła Bennett. - Powiedział, że Kol też żyję.
- Wiem - odparła obojętnie patrząc przed siebie i upijając łyka napoju. Niebieskooka spojrzała zdumiona na mulatkę. Wie? Od kogo? - pomyślała od razu. W końcu nie dzwoniła do niej i nic nie mówiła. Patrzyła na nią w szoku i lekko się zaniepokoiła.
- Od kogo? - zapytała, na co ta wzruszyła ramionami - Bonnie?
- Miałam z nim bliskie spotkanie - wykrztusiła pijąc herbatę i w końcu spoglądając na ukochaną Klausa. Care od razu zaniepokoiła się, że Bonnie była z Pierwotnym. Był niebezpieczny, nieobliczalny i porywczy.
- Co się stało? - czarownica westchnęła ciężko. Nie chciała wspominać spotkania z jej wrogiem numer jeden, ale nie miała wyboru. Podzielała też niepokój jej przyjaciółki, Kol jest niebezpieczny i powinien pozostać martwy.
- On... - zawahała się. Nie wiedział czy może wykorzystać to słowo. Może po prostu przechodził obok i akurat wpadł na nią? Było to bardzo możliwe, bo jest wampirem i pewnie chciał kogoś delikatnie mówiąc - zjeść. - ...wpadł na mnie, kiedy zwiedzałam miasto - skłamała. Dziewczyna spojrzała na nią podejrzliwie, ale nic nie powiedziała.

*

Pierwotny z szampańskim humorem wmaszerował do wielkiej rezydencji. Na jego nieszczęście wpadł na swoją siostrę, która od razu na niego naskoczyła.
- Kol, co tym razem zrobiłeś? - zapytała wściekła. Pierwotny zatrzymał się zirytowany. 
- Dlaczego to zawsze ja jestem ten najgorszy? - odpowiedział urażony pytaniem. Blondynka wywróciła oczami i prychnęła.
- Ja Cię po prostu znam - odparła niezrażona - A teraz powiedz: Kogo zabiłeś?
- A tu Cię zaskoczę - uśmiechnął się wesoło, wywołując irytację u Pierwotnej, która westchnęła zniecierpliwiona - Uratowałem bezbronną dziewczynę - powiedział z niemal niewyczuwalnym sarkazmem.  Czym wywołał zdziwienie na twarzy blondynki a później śmiech. Bo przecież wiedźma Bennett nie jest bezbronna, co nie? Teraz to on wywrócił oczami. Czy oni na prawdę nie wierzą, że mógłbym kogoś uratować? Tak z dobroci serca? Serio, tak nisko o nim sądzą?
- Ta, jasne... A ja jestem księżniczką - prychnęła. Żarty jej brata wcale jej nie bawiły. Oczywiście wiedziała, że gdzieś w głębi Kol jest dobry, ale wiedziała też, że nie ratowałby zwykłego człowieka. To było niedorzeczne, nawet jeśli ma włączone uczucia, a tak jest. Mikaelson nie okazywał uczuć choć je miał. Rebekah dobrze go znała.
- Możesz spytać się Bennett jeśli mi nie wierzysz - odparł, czym wywołał zdziwienie na jej twarzy. Uśmiechnął się złośliwe z miny Bekhi, która z całą pewnością była w szoku. Jedyną osobą, której Kol nienawidził bardziej niż wszystkich innych była właśnie Bonnie Bennett. I wiedzieli to wszyscy, jej rodzeństwo, przyjaciele wiedźmy, a nawet Salvatore'owie. Szatyn ulotnił się, za nim ona zdążyła mrugnąć okiem.
*

  - Bonnie, zapomniałam jeszcze Ci czegoś powiedzieć - oznajmiła, zatrzymując ręką dziewczynę.
- Czego? - zapytała ziewając.
- Stefan jest z Rebekahą - brunetka wybałuszyła oczy. 
- Od kiedy? - zapytała, odwracając się maksymalnie do Caroline, która też nie była zadowolona tą wiadomością. Oczywiście obie dziewczyny wiedziały, że kiedyś ich przyjaciel był z Pierwotną, ale nie sądziły, że może to się powtórzyć. Nie po tym co ona zrobiła. 
- Nie wiem - przyznała - ale chyba od kiedy zjawił się w Nowym Orleanie. 
Miasto zła - tak określiła teraz Nowy Orlean, Bennett. Jeszcze kiedyś nazwała by je "miastem dobra".

*Następny dzień*

- Hej, nie śpij! - zawołała przyjaciółka wchodząc do pokoju mulatki - Bonnie, natychmiast wstawaj! - krzyknęła głośniej, ale czarownica tylko jęknęła i nakryła się szczelniej kołdrą. Caroline wzniosła oczy do góry i podeszła bliżej. Szybko zdjęła  z niej pościel, na co ta wydała okrzyk niezadowolenia.
- Ej...! - blondynka wywróciła oczami.
- Jest dziesiąta rano - oznajmiła Forbes zażenowana - Wstawaj, bo użyję siły - pogroziła. Bennett niechętnie wstała do pozycji siedzącej. Przetarła oczy wierzchem dłoni i zmęczonym wzrokiem spoglądała na przyjaciółkę, która zniecierpliwiona czekała aż ta się odezwie. 
- Nigdzie nie wychodzę - Bonnie wstała z łóżka, wzięła po drodze z szafy bluzkę oraz jakieś jeansy i stanęła przy drzwiach prowadzących do łazienki.
- Boże, przecież tylko spotkałaś go w mieście - Niebieskooka nie rozumiała, dlaczego jej przyjaciółka tak się tym przejmuję. Spotkała go gdzieś w mieście, więc nie mógł jej nic zrobić, prawda? 
- Idę muszę się odświeżyć - powiedziała pośpiesznie spuszczając wzrok. Taaak, spotkałam go, ale on uratował mi skórę przed jakimś popaprańcem, więc wiesz, wolę go nie spotkać ponownie -pomyślała z ironią czarownica wchodząc pod prysznic.

*
- Witaj zdrajco - przywitała się Caroline do Stefana, kiedy zadzwonił. Szatyn westchnął zirytowany. Nie rozumiał dlaczego dziewczyna tak sie zachowuje w stosunku do niego i Bekhi. Przecież nie zrobili nic złego.
- Nie odpuścisz - stwierdził zrezygnowany.
- Yyy, nie? To jedna z Mikaelsonów, a jak wiesz wszyscy chociaż raz próbowali nas zabić - blondynka wymówiła to na jednym wdechu, swoim oskarżycielskim tonem. Usiadła na krześle w kuchni i nalała sobie krwi by trochę ochłonąć. 
- Dobra - spasował zielonooki - Dzwonię zapytać się, czy u was wszystko w porządku? - ukochana Klausa odruchowo spojrzała na przyjaciółkę siedzącą przed telewizorem.
- Można tak powiedzieć - powiedziała  powoli, czym wywołała niepokój przyjaciela.
- Ale wszystko okej? - upewnił się.
- Tak, wiesz Stef muszę lecieć, pa! - rozłączyła się za nim zdążył jej przeszkodzić. Forbes spojrzała zatroskana na wiedźmę, po czym westchnęła.
*

Marcel szybkim krokiem wszedł po schodach prowadzących do pokoju przyjaciółki i zatrzymał się przed jej
 drzwiami. Wziął głęboki wdech i delikatnie zapukał. Nie usłyszał jednak "Proszę!" czy "Wejść!", zamiast tego drzwi otworzyły się z rozmachem i gdyby ciemnoskóry nie był wampirem oberwałby w twarz. W progu sypialni stanęła Faith z rozczochraną fryzurą, co bardzo zdziwiło władcę, ponieważ brunetka nigdy nie miała takich włosów.
*

- Faith? - zapytał niepewnie, czym wywołał u mnie zirytowanie. - Dobrze się czujesz? 
- Nie - warknęłam i wróciłam do pokoju, ale zostawiłam otwarte drzwi. Marcel wszedł i zaczął obserwować mnie jak rozczesuje włosy. Kiedy skończyłam, odwróciłam się do niego przodem i popatrzyłam wyczekująco na to czy ma zamiar mi coś powiedzieć czy wpadł mnie po wnerwiać.
- No słucham? - nie wytrzymałam.
- Co Ci się stało? - wzniosłam oczy do góry. Nie chciałam tego rozdrapywać, nic mi nie jest. Jestem zdrowa na umyśle i trzeźwo myślę.
- Nic - odparłam, a on spojrzał na mnie jak na idiotkę. Cóż musi się pogodzić z tym, że nie powiem mu co mi (nie) jest. - Przyszedłeś w jakiejś konkretnej sprawie czy chcesz się po prostu nade mną poznęcać? 
- Właściwie to tak - potwierdził nadal przyglądając mi się badawczo. Bolała mnie głowa, a światło delikatnie raziło mnie w oczy. - Wczoraj wieczorem coś do Ciebie przyszło. Paczka. - poinformował. Jęknęłam cicho i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia i Bóg mi świadkiem, że gdybym w ostatniej chwili nie chwyciła się ściany to leżałabym jak długa. Zamknęłam oczy, ignorując przyjaciela oraz zawroty głowy i w wampirzym tempie znalazłam się na dole. Chwilę później koło mnie pojawił się Gerard i mimo moich sprzeciwów kazał mi usiąść, a sam najpierw poszedł po szklankę lodowatej wody. Postawił ją przede mną. 
- Nie powinnaś bagatelizować tego, że coś Cię boli - stwierdził, ale ja spojrzałam na niego tylko z ukosa i upiłam łyka ze szklanki.
- Nie boli - zaprzeczyłam - Pokaż lepiej tą paczkę - zmieniłam temat. Nie miałam kompletnie ochoty na rozmowę z moim zdrowiem w tle. Westchnął, ale wykonał polecenie. Położył przede mną prostokątny pakunek, a ja od razu przyciągnęłam go do siebie. Odwróciłam na stronę gdzie zawiązany był sznurek, żeby szary papier nie odleciał i spojrzałam na nadawcę. 

Bree Greyson

Później spojrzałam na adresata. Napisana byłam tak jak się ze staruszką umówiłam.

Faith.W.

Bree miała mi coś wysłać, ale nie mogła zdradzić co, więc postanowiła, że wyśle mi paczką list i pakunek. Nie ukrywam trochę mnie to przerażało, ale w końcu ona ma więcej lat ode mnie i bardziej staroświeckie sposoby. 
- Od kogo to? - zapytał zaciekawiony, na co ja spojrzałam na niego zdziwiona.
- Nie patrzyłeś? 
- Wiesz, że szanuję Twoją prywatność - oznajmił wampir. Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym odpowiedziałam na jego pytanie.
- Od Bree - odpowiedziałam, pokiwał głową. Odwiązałam go i wzięłam do ręki list. Otworzyłam go i zaczęłam w myślach czytać jego treść.

Droga Faith, 
Mam nadzieję, że rozumiesz iż nie mogłam mówić takich rzeczy przez telefon.
Kilka wieków temu, po Twoim wyjeździe znalazłam w starym domu, na wybrzeżach Salem dziennik. Miał tą samą literę na okładce, co Ty w swoim nazwisku, jednak ta była bardziej na wzór ozdoby. Skojarzyłam fakty i zabrałam go ze sobą do domu. Nie mogłam go jednak otworzyć ani czarami ani niczym innym. Wiem, że kiedy byłaś mała znalazłaś maleńki kluczyk. Pamiętasz go? To ten, który mi pokazywałaś, kiedy odkryłaś kim jesteś. Miałaś go zawsze zawieszonego na szyi i nie nigdy nie zdejmowałaś. Ta księga ma taki sam mały otwór na klucz. 
Dlatego też, wysłałam księgę do Ciebie, gdyż teraz wiem, że dziennik należy do Twojej rodziny, Faith i tylko Ty możesz go otworzyć. W razie problemów, pisz, dzwoń, cokolwiek.

Do usłyszenia, PRAESENT 
Bree

- Co tam jest napisane? - zapytał kiedy odłożyłam list i osłupiała wpatrywałam się w resztę paczki. Uśmiechnęłam się po chwili szeroko i rzuciłam się niespodziewanie na jego szyję, mocno do siebie tuląc. Nie mogłam uwierzyć, że coś zostało po mojej rodzinie. Traciłam już nadzieję, że dowiem się co się z nimi stało, a teraz? Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. 
- Okej, tego się po Tobie nie spodziewałem - wymamrotał, a ja się od niego oderwałam. - Zmiękłaś Faith - stwierdził, ale to nie była prawda. Ja nigdy nie zmięknę, jestem nieśmiertelną osobą i w najbliższym czasie nie zamierzam mieć słabości. Odpakowałam księgę i wyjęłam z papieru. Usiadłam na stole i pokazałam ją Marcelowi. 
- Widzisz? - Zapytałam na co on pokiwał zdezorientowany głową - Należała do mojej rodziny.
- No, i co dalej? Zamierzasz ją otworzyć magią, wylać krew niewinnej osoby czy może spryskać wodą z tojadem i werbeną? - dopytywał, a ja z politowaniem pokręciłam głową.
- Otworzyć kluczem, matole. Kluczem. - Zaśmiał się, a ja mimo ciągłego bólu głowy weszłam jakoś po schodach.

*

Odłożyłam kronikę czy jak to się tam nazywało i usiadłam na łóżku marszcząc brwi. Głowa bolała jak cholera i wydawało mi się, że nigdy nie przestanie. Spojrzałam na kalendarz i w głowie zaświeciło mi się światełko. Wstałam i z trudem doczłapałam się do lustra. Stanęłam na przeciwko lustra, schyliłam głowę, skupiłam się na bólu i ponownie podniosłam głowę. 
- Pełnia - warknęłam do siebie, widząc świecące tęczówki. 

/1426r., Tereny Przyszłego Salem/  

Biegłam przed siebie.
Dyszałam, sapałam, nie mogłam złapać powietrza.
 Chwila nieuwagi i noga zahaczyła się o wystający pień. Potknęłam się i rozcięłam prawą nogę, po kilku sekundach zaczęła się z niej sączyć lepka maź. Po chwili do nozdrzy wdarł mi się metaliczny zapach i już wiedziałam, że była to krew. Świerza o szkarłatnym kolorze. Z  moich oczu zaczęły płynąć łzy, parząc zamarzniętą twarz. Ból głowy był nie do zniesienia. Promieniował dosłownie od środka aż po klatkę piersiową, aż w końcu po czubki palców u nogi. Zacisnęłam zęby, czułam jak rana się goi. Otworzyłam oczy, wiedziałam, że mój organizm próbuje powstrzymać przemianę. Moje kości pomimo tego, że było gdzieś po północy i księżyc był na niebie od dwóch godzin, jeszcze się nie łamały. Oparłam się o drzewo, wstając i czując jak wszystko zaczyna mnie boleć. Jeden, drugi, trzeci wdech. Spojrzałam wystraszona na niebo w górze. Pełnia się zbliżała. Czułam to, jeszcze kilka minut i się stanie. Nie mogłam pozwolić bym znowu skrzywdziła jakiś ludzi. Nie, nie mogę. Odepchnęłam się od drzewa i zaczęłam ponownie biec na północ. Potykałam się i raniłam delikatną skórę o ostre brzegi patyków, wystających na mojej drodze. Obijałam się o krzaki i duże konary drzew, biegłam  ile sił w nogach. Ból, migrena, złapałam się za głowę  i pokręciłam nią, ale nie zatrzymywałam się. Nie mogłam, nie, jeśli to zrobię przemienię się. Nie chcę tego. Pot moczył mi twarz, nie wiedziałam już czy nadal biegnę w wyznaczonym przez siebie kierunku. Wiedziałam tylko, że muszę znaleźć się jak najdalej wioski, by nikogo nie zranić. Nikogo więcej. Kolejne drzewo, kolejna niewyobrażalna fala ogromnego cierpienia zwaliła mi się na głowę, po czym przeniosła się na klatkę piersiową, nie dając mi oddychać. Upadłam i zaczęłam szlochać. Niech to przestanie boleć! Proszę niech przestanie boleć, błagałam w myślach. Oczy zaczęły świecić na żółto i już wiedziałam, zamknęłam oczy i wrzasnęłam na ten ból. Skręciłam się z bólu, te katusze były nie do wytrzymania, żebra zaczęły wbijać się w płuca, jakby potrącił mnie wóz. Krzyknęłam i przewróciłam się na plecy wyginając się.. Następne był kręgosłup, później nogi i ręce. Wrzeszczałam, błagałam...
Nikt nie uśmierzył mojego cierpienia. Chwila ciszy. Koniec przemiany. Stałam się tym. Byłam uwięziona w ciele wilka, nie mogłam nic zrobić. Instynkt panował nade mną, a nie ja nad nim. Zaczęłam warczeć i ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałam gdzie biegnę, co zrobię... Biała bestia podążała własnymi ścieżkami udeptanymi po ostatnim razie. Ja się nie liczyłam, moje zdanie się tu nie liczyło. Jednak dobrze wiedziałam, że kiedy powrócę do bycia człowiekiem, nie będę nic pamiętać. Wielki basior zabierze swoje wspomnienia jak tylko minie Pełnia Księżyca i odda je kiedy znów się pojawi. I tak w kółko, znowu i znowu i znowu.....


*

- Dalej, Bon-Bon - zaczęła wesoło Caroline, mając w głowie pomysł jak poprawić humor przyjaciółce - Idziemy zwiedzać! - Bennett spojrzała na nią, nie mając bladego pojęcia z kąt Caroline czerpie te swoje pomysły. Najpierw były lody, które zresztą były bardzo dobre, teraz zwiedzanie. Nie miała najmniejszej ochoty na chodzenie po mieście w którym nie mogła się bronić, używać magii. Miała nadzieję, że ten okres jej przejdzie i znowu zacznie normalnie żyć i  przestanie przejmować się... Zaraz, zaraz, przejmować się? No, tak przecież nie miała się przejmować chłopakami. 
- Niech Ci będzie - zgodziła się z wahaniem, wstając z kanapy i patrząc jak blondynka nie wierzy własnym oczom. Wywlokła ją na dwór za pierwszym razem! - Ale idę tam tylko po to, by zdobyć jakieś ciacho - na to zdanie uśmiechnęły się równocześnie. 

*

- Widzisz go? - zapytała szeptem wskazując głową, wysokiego bruneta, brunetka. Forbes spojrzała w tamta stronę i tylko pokręciła głową.
- Taa, ale nie w moim typie - odparła dziewczyna, siadając z westchnięciem na ławeczce obok nich. To samo uczyniła wiedźma, ale ona cały czas się uśmiechała. Nie mogła uwierzyć, że tak szybko zapomniała o tym cia... Oczy czarownicy rozszerzyły się, kiedy zorientowała się, co chciała pomyśleć. Potrząsnęła głową i znowu zamarła. No nie tego już za wiele. - pomyślała, widząc kto zmierza w ich kierunku. 


*

Otworzyłam oczy i zorientowałam się, że leżę w łóżku. Musiałam na kilka minut przysnąć. Wstałam i warknęła, bo czułam, że moje katusze się jeszcze nie skończyły. Nienawidziłam pełni, w ogóle nienawidziłam wilkołactwa. Po chuja, je wymyślili? Cholera, a miałam nie przeklinać. Dobra, czas na plan A.
Spojrzałam na najbliższe krzesło, moje nadzieje na to, że dostanę, się do butelki ze świeżą krwią samodzielnie runęły w gruzach. 
Plan B. Dałam sobie moralnego policzka. I nic, ból nie ustępował, a tylko się nasilił. Wzięłam głęboki wdech Dwie litery alfabetu odpadły, zostało jeszcze trzydzieści. Chociaż... Boże, dlaczego jedynym sposobem na pomoc mojemu organizmowi jest krew? Serio, mogli wymyślić coś innego. 
Ok, czas na plan C, który jak na razie stał się najrealniejszym.
- Marcel!! - wydarłam się na całe gardło, które od razu zapiekło.Auć - pomyślałam. Wytężyłam słuch i usłyszałam jak w wampirzym tempie zjawił się przed moimi drzwiami. Wnioskując z jego zirytowanej twarzy, zrozumiałam, że jest dość w kiepskim humorze. Wszedł do mojej sypialni. 
- Czego się tak drzesz? - zapytał aroganckim tonem.
- Podasz mi tamtą butelkę? - zapytałam i tylko czekałam, aż wybuchnie. 

*

- Sage? - zdziwiła się Caroline, jednocześnie rozumiejąc, że nie tylko Kol i Finn, zostali przywróceni do życia. Rudowłosa uśmiechnęła się szyderczo.
- Witaj, blondyneczko - odparła arogancko, po czym spojrzała na Bonnie - Mamy do pogadania - oznajmiła na co ta prychnęła i wstała.
- Nie, nie mamy - syknęła i zamierzała odejść, ale wampirzyca chwyciła ją za przed ramię. - Puszczaj! 
- Nie - nie nacieszyła się zwycięstwem. Blondynka kopnęła ją z całej siły w brzuch, tak, że wygięła się z bólu. Bennett wraz z Forbes, bez słowa ruszyły przed siebie, jednak brunetka nie zaszła za daleko, gdyż Sage z niemałą trudnością stanęła na własne nogi.
- Żegnam, Blondie - rzuciła, chwytając czarownicę i razem z nią znikając. 

*

Marcel pomasował skronie, ale nie wybuchł gniewem. Tak pewnie za bardzo mnie lubi. Podszedł bez słowa do biurka, wziął napój i rzucił w moją stronę. Z dużym trudem jakoś ją złapałam, ale próby odkręcenia nakrętki były gorsze. Wywróciłam oczami i popatrzyłam na przyjaciela, który spoglądał na mnie rozbawiony. Zacisnęłam zęby na ten widok i odrzuciłam krew. Złapał ją bez problemu,co jeszcze bardziej mnie zirytowało.
- Możesz? - kiwnęłam na nakrętkę, na co wampir się zaśmiał, ale posłusznie otworzył butelkę i podał mi ją z powrotem. Natychmiast podniosłam ją do ust i upiłam kilka dużych i łapczywych łyków. Poczułam się odrobinę lepiej, ale ból, który stopniowo się zmniejszył nadal nie ustępował do końca. Zakręciłam już sama, ale też nie łatwo mi poszło. 
- Jesteś bezbronna - stwierdził z typowym dla siebie uśmieszkiem. Zmrużyłam oczy, wściekła. Musiałam jednak panować nad złością.
- Bezbronna to ja będę, kiedy ktoś wreszcie wynajdzie na mnie broń mogącą mnie zabić - warknęłam groźnie, co wyszło mi bardziej przekonująco niż przypuszczałam. Spojrzałam odruchowo na lustro, moje oczy zaświeciły się na dwie, trzy sekundy. 
- Jasne... Po za tym, jesteś osłabiona - oznajmił nadal się uśmiechając.
- Może trochę - z mojego gardła znowu wydobyło się warknięcie - To przez pełnie, po niej wszystko wróci do normy. - westchnął i miał wychodzić, kiedy ja oburzona zatrzymałam go.
- A ja to co? Chyba mnie tu nie zostawisz? - Ostrożnie wstałam i wolnymi krokami szłam w jego stronę.
- Miałem taki zamiar - mruknął niewyraźnie - Kiedy jest pełnia, zachowujesz się jakbyś miała okres.

*

  

1 komentarz:

  1. cześć :D !
    Bardzo dobry rozdział, Kol taki kochany, niech tylko Bonnie bardziej go zaakceptuję, może coś między nimi będzie ? Ja na to liczę ! I to bardzo, bardzo. Faith nie lubi swojej wilczej strony ? Myślałam, że lubi swoje nadprzyrodzone moce, a jednak się myliłam, chociaż łamanie kości na pewno nie jest przyjemne, więc się jej nie dziwię. Dlaczego Caroline, jest taka niemiła dla Stefcia ? Moim zdaniem podjął bardzo dobrą decyzje, Rebekah jest fajna ! A no i niech ona zajmnie się Klausem... a no własnie gdzie on się podział, jakoś mało ich wspólnych scen, ale myślę że się rozkręci, pisz dalej ! Powodzenia i pozdrawiam !
    Zuzka !
    realitybeingadream.blogspot.com

    P.S. Wybieram 21 !

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy