niedziela, 21 września 2014

Rozdział Czternasty

PRZEPRASZAM ZA ZWŁOKĘ. MUSIAŁAM GOOGLE'A NAPRAWIĆ
_______________________________________

/Bułgaria, 1490r./
Zamknęłam oczy, jedyne co odwracało moją uwagę od posiłku, to płacz. Nie płacz kobiety, mężczyzny czy też mej ofiary. Płacz dziecka, przeraźliwy jazgot. Odrzuciłam bezwładne ciało chłopaka, i otarłam chusteczką wargi, które miałam w krwi. Skierowałam się w stronę źródła, widząc znanego mi mężczyznę. W ludzkim tempie podbiegłam do niego, unosząc długą suknię do góry, by przypadkiem nie potknąć się i nie upaść. Kiedy tylko ujrzałam go, z dzieckiem na rękach, zmarszczyłam brwi. Podeszłam do groźnie wyglądającego mężczyzny. Co on robi z dzieckiem? Co na to jego żona, co z jego córką? Milion pytań przemknęło mi na myśl, widząc uroczą twarzyczkę noworodka. Spojrzał na mnie błagalnie.
- Proszę cię - zrobił do mnie kilka kroków, przyglądałam mu się w skupieniu. - Musisz mi pomóc - powiedział rozpaczliwie, ale w jego głosie była złość. W jednej chwili zrozumiałam.
- Co się stało? - zapytałam.
- Musisz ją wychować - oznajmił mi. Zamarłam ze wzrokiem wbitym w niemowlę. Urocze dziecko. Pokręciłam głowa, robiąc krok w tył, mrugając niedowierzająco. Nie, ja nie mogłam jej odchować. To nie było moje dziecko! Na miłość Boską! Co z jej prawdziwą matką, czy ona żyje? Czy ona ją zostawiła? Nie. Opanowałam się, biorąc głęboki wdech, niepotrzebnego tlenu. To było nieślubne dziecko. Spójrz mu w oczy! Spójrz! Widziałam rozczarowanie. To BYŁO nieślubne dziecko, wyrywane zapewne z rąk jej rodzicielki.
- Nie mogę. - zaprotestowałam spokojnie - To nie jest moja córka.
- Może być - powiedział dość szybko. Za szybko. Wcisnął mi dziecko w ramiona, jednak ja natychmiast mu je oddałam.
- Nie - oświadczyłam ostro i stanowczo, wywołując na jego twarzy grymas. Zmierzył mnie wzrokiem po czym prychnął pogardliwie, obracając się na pięcie. Rzucił pod nosem kilka przekleństw. Spojrzałam kątem oka na bok. Co on teraz zrobi? Porzuci je? Odeszłam.

Nastał mrok. Ciszę przerywało co chwilę hukanie sowy i to czego się spodziewałam. Płacz. Płacz, który mimo skamieniałego serca, poczułam. Żałosne wołanie o pomoc, małego niewinnego i bezbronnego dziecka. Które miało całą przyszłość przed sobą. Walczyłam ze sobą. Nie mogę go tam zostawić, ale przecież to cudze dziecko. Nie jestem jego matką, ale czy to mnie usprawiedliwi jeśli dziewczynka umrze z głodu, wyziębienia czy tez po prostu zostanie zjedzona? Nie. Zacisnęłam usta w wąską linię, jeszcze chwilę się wahając. W jednej chwili znalazłam się w odpowiednim miejscu, schylając się i pozwalając włosom swobodnie opadać w dół, w czasie kiedy ja spojrzałam na płaczące dziecko. Blada twarzyczka świeciła w bladym świetle księżyca, wyróżniając się z ciemności. Oczy miała po matce. Zdecydowanie ten sam kolor, ten ciemny kolor. Buzia tak podobna do niej... Jestem hybrydą, wampirem bez serca, nie poradzę sobie. Nie poradzę sobie z noworodkiem, do cholery, nie jestem osobą do tego odpowiednią! Obejrzałam się za siebie, nikt nie znajdował się w pobliżu. Przygryzłam wargę. Nie poradzę sobie, nie potrafię zaopiekować się niemowlakiem. Płakała, ciepłe łzy spływały po jej zaróżowionych policzkach. Cholera... Niewinne łzy... Ciebie też zostawiono, do cholery, jak się czułaś!? - zapytał głosik w głowie, podpowiadający co mam zrobić. Oczy rozbłysły żółcią, a z mojego gardła wydobyło się ciche westchniecie. Ostatnia chwila, muszę zdecydować. Zirytowana odwróciłam wzrok i wywróciłam oczami. Podniosłam dziecię z ziemi  i wzięłam na ramiona,delikatnie i uspokajająco kołysząc, by się uspokoiło. Rozejrzałam się po lesie, ale nadal nikogo nie widziałam.  Spojrzałam na nią i się mimowolnie uśmiechnęłam.
- Jesteś bezpieczna... - cicho wyszeptałam do jej ucha - ...Nadio.

*

- Nik, to ty robisz?! - Klaus spojrzał znudzony na siostrę, odrzucając blondynkę, na bok. Uśmiechnął się wycierając ręką twarz.
- Stoję - odparł niewinnie. Wściekła Rebekah, podeszła do ciała, i z wyrzutem spojrzała na niego. Jak zawsze musiał wszystko niszczyć. Wreszcie wszyscy byli w komplecie, Kol żył, Finn też. Już nawet Kol, był mniej porywczy od niego. Dziękowała Bogu, że Elijah taki nie jest.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała. Wzruszył ramionami, odsuwając się z uśmiechem.
- Bekah, żywię się ludźmi, chyba logiczne, że czasami umierają - wytłumaczył niewzruszony. Blondynka pokręciła głową, nie mając na niego siły. Ona też piła z żyły, ale nie zabijała. Było to bezsensowne i najwyraźniej tylko ona w tej rodzinie, to wiedziała. Odwróciła wzrok od nich obu i wyszła z salonu. Po co miała się tym przejmować? Jedyną nadzieją na uratowanie jej rodziny, to Hayley, ale przecież Klaus nie chcę tego dziecka. Co? Ma mu je wmusić? Nagle jej rozmyślania zeszły na zupełnie inny tor. Stefan i nagle wszystko przestało istnieć. Pierwotna uśmiechnęła się do siebie, jakby zapominając, że jeszcze przed chwilą jej brat zabił człowieka. Kochała Salvatore'a, nad życie, ale nienawidziła jego słodkiej Caroline. Szczerze z całego serca, wydawałoby się, że też nawzajem. Nie przejmowała się jej krytyką, wiedziała, że Forbes robi jej to na złość, byleby nie była ze Stefanem. Ostatnio kiedy była z nim na randce, czuła się cudownie. Szkoda, że czas tak szybko się kończył...

*


Finn razem z Sage, stali obok wielkiego pentagramu, usypanego z soli, czekając na swoją rolę. Sage zajęta była myśleniem co się stanie później? Przywrócą Esther, ale za jaką cenę? Nie chciała tracić ukochanego, którego kochała ponad życie. Dlaczego w ogóle chciał to zrobić? Zabić swoje rodzeństwo, siebie i wszystkie wampiry na całym świecie. Po co mu to było? Po co to wszystko? Nie chciała go o nic pytać i tak wiedziała jaka byłaby jego odpowiedź. Przyszedł czas by się pogodzić z jego decyzją, choćby nie wiem jak sie z nią nie zgadzała, nie mogła jej poważyć. Byli razem, razem umrą. 
Finn z niecierpliwością wyczekiwał, aż wiedźma skończy wstępne zaklęcia. Tęsknił za matką, ale bał się, że nie zdąży pożegnać się ze swoją lubą. Widział w jej oczach zrezygnowanie i rozpacz i prawie czuł, jak wewnątrz powoli się rozsypuję. Nie zgadzała się z nim, ale to nie był jego wybór. Byli potworami, nie kochali, nie umierali, tworzyli kolejne monstra. Jak mógł na to biernie patrzeć? Od zawsze był honorowy, ale najbardziej lojalny matce. Pierwotnej czarownicy, która chciała śmierci własnych dzieci. Nie bardzo rozumiał drzemiący w Sage, ból i złość. Jeśli umrą, pozostaną po drugiej stronie, na zawsze razem. Dlaczego więc, wyczuwał te wszystkie emocję swojej dziewczyny? Szatynka w kręgu, pokazała ręką by podszedł. Zrobił posłusznie co kazała i wszedł do pentagramu, widząc drżenie rąk rudowłosej. Wzięła dwa głębokie wdechy i kazała mu się nie przejmować. Nie musiała mówić na głos, Mikaelson rozumiał ja bez słów. Spojrzał na szatynkę i wyciągnął rękę. Dziewczyna wzięła do ręki zdobiony sztylet, który jednocześnie mógł uśpić Pierwotnego i powoli rozcięła jego dłoń, upuszczając na drewno pod sobą. Ku zdziwieniu obydwu wampirów, drewno zmieniło kolor. Srebrne żyłki, przykrywały niemal cały brązowy kolor. Zdezorientowana wampirzyca, miała już rzucić się na wiedźmę, jednak płomienie jakie w tej samej chwili wznieciła, jej to uniemożliwiły. Ognisty pentagram, odwrócił skutecznie uwagę Finn'a, tak jak zaplanowała Kelly. Bez problemu wbiła kołek w jego pierś, boleśnie przekręcając. Sage krzyknęła przerażona, mając już w oczach pierwsze łzy. Drewno jednak nie sprawiło, że wampir poszarzał czy wysechł. Rozbłysło coś w oddali, a ze światła wynurzyła się  szczupła sylwetka. Wampirzyca bez chwili zwłoki podbiegła do Mikaelson'a, klękając przy nim bezradnie. Niespodziewanie szatyn zaczerpnął głęboko powietrza, spazmatycznie oddychając. Jego źrenice rozszerzyły się, kiedy ujrzał drewno w swoim ciele. Natychmiast je z siebie wyciągnął i odrzucił w bok. Już miał podbiec do czarownicy, kiedy chłodny i stanowczy głos zatrzymał go tuż przed skręceniem jej karku. 
- Finn, stój! - kobieta podeszła bliżej syna. Przełknął ślinę, znacząco patrząc na Sage. 
- Esther - wyszeptała.
- Matko. 
- Witaj, synu - powiedziała już łagodniej, spoglądając po przybyłych.

*


Powoli się uspokajałam. Zaciskałam pięści na jego kurtce, łkając jeszcze. Ostatnie łzy jakby nie miały końca. Nienawidziłam płakać, było to dla mnie oznaką słabości, którą za wszelką cenę, chciałam w sobie zdusić. Czasami jednak nie da się z tym wytrzymać i po prostu każdemu nerwy puszczają. Każde uczucie domaga się wolności, nienawiść, smutek i ogarniająca cię rozpacz, duszą klatkę piersiową nie pozwalając ci oddychać. Tęsknota, rozsadza ci głowę, jednak z całych sił próbujesz to ukryć, zaprzeczyć w każdy możliwy sposób. Wyciągając z przeszłości wszelkie powody do nienawiści, byleby nie musieć przebaczać. To jest takie trudne, czasami dla niektórych nawet nie możliwe. Zdrada? Czy kiedykolwiek na prawdę jej doświadczyłam? Oczywiście, lecz teraz wahałam się. Pewnie źle osądziłam Marcela, przecież był moim przyjacielem, a ja go tak potraktowałam. Babcia miała rację, całkowitą rację, żałuję tego jak postąpiłam. Powinnam była przestać się tak zachowywać. Przestać ranić. Zraniłam je, a z Kylie nawet nie zdążyłam się pożegnać i przeprosić. O mój Boże, co ja zrobiłam? Dlaczego do cholery się tak czuję, winna? Nic nie zrobiłam, po za przemienieniem ich. Na Zeusa, nic im nie zrobiłam. Nie zabiłam, nie skrzywdziłam w cielesny sposób. Teraz... teraz chciałam zemsty. Dostanę ją. Otworzyłam powoli oczy, spoglądając na mężczyznę, do którego cały czas się przytulałam. Patrzył na mnie w ten sam sposób co kiedyś w Nowym Orleanie, jeszcze za nim się zaprzyjaźniliśmy.
- Przepraszam - wyszeptałam cicho, tak żeby tylko on to usłyszał. Jego ręce nadal oblatały mnie w pasie, a oczy miał utkwione w moich. Cieszył się. Cieszył się jak cholera. Nic tego nie zmieni.
- To ja powinienem przeprosić - powiedział powoli i spokojnie, uważając tym razem na każde wypowiedziane przez niego słowo.
- Nie - przerwałam mu raptownie, kiedy po raz kolejny otwierał usta by przeprosić. Nie chciałam tego słuchać, musiałam zrobić coś dla czarnowłosej. Przynajmniej tyle ile ułożyłam sobie w głowie. Odsunęłam się  od niego, nie pozwalając mu na ponowne objęcie mnie. Przybrałam odpowiedni wyraz twarzy i wzięłam głęboki wdech, jednocześnie prawą ręką ocierając resztki z płaczu, które nadal pozostawały na mojej twarzy. Spojrzał na mnie zdezorientowany, przecież chciałam przeprosin. - Gdzie jest jej ciało? - postarałam się by głos mi nie zadrżał i ku mojej radości nawet się nie załamał. Zacisnął zęby, ale z wyrazem twarzy jakby miał zaraz  kogoś zabić, złapał mnie za dłoń i pociągnął za sobą. Kiedy tylko dotarliśmy, spostrzegłam, że nie było tam tylko ciała Kylie, ale też jakiegoś nieznanego mi chłopaka. Zastanawiało mnie kim był dla niej, ale oczywiste było to, że już się nie dowiem. Obydwoje nie żyli, a martwi nie mówią. Podeszłam do Grimm i ostrożnie, podniosłam ją z ziemi. Zostawiłam jednak bruneta, który nadal leżał na ziemi. Uznałam, że jego i tak znajdą mieszkańcy.
- Gdzie ją zabierasz? - spytał, kiedy wsadziłam ją na tyle siedzenie BMW. Odetchnęłam, przymykając oczy dosłownie na chwilę, po czym ponownie je otwierając, zamknęłam drzwi, jednak tak cicho jakbym nadal miała nadzieję, że może jeśli zrobię hałas, ona się zbudzi. Zupełnie jakby tylko zapadła w sen, a ja nie chciałam jej z niego wybudzać.
- Do Sarah - oznajmiłam krótko, ale widząc jego pytające spojrzenie dodałam. - Wyprawię jej pogrzeb - oznajmiłam, pojawiając się z drugiej strony auta.
- Dla wampira? - już miał się zaśmiać, jednak widząc mój wzrok, odpuścił. - Rozumiem - pokiwałam głową, jakbym czekała na ciąg dalszy. Otwierałam nawet usta, jednak natychmiastowo je zamknęłam i wsiadłam za kierownicę, wyjmując wcześniej kluczyki i wkładając je do stacyjki. Przekręciłam je i spojrzałam na niego.
- Wybaczysz mi? - zapytał z nadzieją. Chwilę się w niego wpatrywałam. W dalszym ciągu, nie odzyskał całego mojego zaufania. Ba! Prawie, że wcale go nie ma, ale po tym co dla mnie zrobił, chyba coś mu się należy. Nie mogę wiecznie, go unikać, nawet jeśli w rzeczywistości na prawdę mam wieczność.
- W swoim czasie - powiedziałam, odjeżdżając z piskiem opon, zostawiając ślad na ulicy. W bocznym lusterku, widziałam, że ciemnoskóry zniknął. Z pewnością miał ważniejsze sprawy.

*

Obaj bracia, siedzieli na przeciwko siebie w jednym z wielu barów na Bourbon Street, rozmawiając o tym co dalej. Dean wrócił z polowania wczoraj wieczorem i dopiero dzisiaj mieli czas by o wszystkim porozmawiać. W głębi duszy starszy z nich nie popierał swojego młodszego braciszka. Nie uważał też, że doprowadzenie tej biednej dziewczyny na skraj wytrzymałości może mu pomóc. Kierowali się wieloma zasadami, a jedną z nich było nie krzywdzenie niewinnych cywili. Bonnie Bennett z pewnością nie zrobiła nic złego, a plan wsadzenia jej do wariatkowa lub zabicia, był absurdalny. Jednak Sam był jego bratem, więc jego obowiązkiem było go wspierać, a jeśli trzeba to powstrzymać przed zrobieniem głupoty. 
- Słuchasz mnie w ogóle? - zapytał, widząc nieobecny wzrok Dean'a. Spojrzał na niego i natychmiastowo pokiwał głową, dając znak, że tak. 
- Zmieńmy temat, ok? - powiedział trochę zirytowany - Gadasz o niej od godziny - w istocie tak właśnie było. Zaraz po powrocie, obsypywany był informacjami o Bennett i pytany co dalej mają zrobić. Jego brat na prawdę ma na jej punkcie obsesję.
- W takim razie o czym chcesz rozmawiać, huh? - nie podobało mu się, że jego brat nie bierze go na poważnie, ale obiecał, że mu pomoże, więc na razie pozostawał cicho.
- Może o tej blondynce za tobą? - uśmiechnął się uwodzicielsko w jej stronę, po czym jednak uśmiech z jego twarzy zrzedł troszeczkę. - Auć, za co? - powiedział w jego stronę, kiedy ten kopnął go pod stołem. Sam spojrzał na niego z naganą i wyszeptał w jego stronę.
- To jest Caroline Forbes, przyjaciółka Bonnie Bennett - wyjaśnił, z mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Dean od razu przestał się na nią gapić i spojrzał na młodszego.
- Seksowna - mężczyzna zrezygnowany patrzył na starszego. Skoro była tu jej przyjaciółka, nie wykluczone, że ona sama też gdzieś tu chodzi. Musiał się ulotnić, jak najszybciej, byleby go nie widziała. Wstał, a za jego przykładem poszedł Dean. - Pozwolisz, że postawię jej drinka? - zapytał, już mając do niej podejść, jednak jego towarzysz natychmiastowo zatrzymał go ręką.
- Porąbało cię?
- Dobra, dobra, ok... Tylko pytałem.

*

/Los Angeles, 1978r./
W swoim życiu masz kilka chwil, które kochasz i kilka których nienawidzisz. Czasami masz wrażenie, że nie zasłużyłaś na nie, ale nic nie mówisz. Biernie patrzysz na wszystko co cię otacza i próbujesz to ignorować. To uczucie wewnątrz ciebie nie daje ci spokoju i wreszcie zjawia się ktoś, kto to niszczy. Całą obojętność na świat wokół ciebie i wszystkich. Zastępuje to czymś innym, jak zamiennikiem którego uczymy się w szkole. Jedni nie chcą się tego nauczyć, nie chcą niczego zmieniać, jednak drudzy po prostu nie potrafią tego zrobić, wypychają to, czasami nawet nieświadomie. Ta osoba zastępuje nasze skamieniałe serce, na serce pełne uczuć, których się bałaś. Troska, strach, wiele innych uczuć, które dusiłaś, ale największym zawsze była miłość. Miłość powraca, a ty nie możesz niczego zrobić, jesteś bezsilna, na to co on robi. Powoli i niechętnie odkrywasz dlaczego tak się stało. Na początku odrzucasz to, nie przyznajesz się przed sobą, ze to prawda. Kolejnym puntem jest uległość, powoli zaczynasz mięknąc pod niego wzrokiem. Uśmiechasz się, po raz pierwszy od dłuższego czasu, na jego widok, jednak wmawiasz, że to nienawiść. Następnie tęsknisz za nim, jego charakterem, zapachem kurtki, aroganckim uśmiechem, oczami głębokimi jak ocean, dotykiem i słowami przeznaczonymi tylko dla ciebie. Jednak nadal wmawiasz, że to nienawiść. Po tym,  jak tylko go widzisz rumienisz się, ale ukrywasz to za maską odrazy i obrzydzenia. Zaczynasz zaciskać zęby, bo któraś część twojego umysłu, chce go, zaś druga, każe iść jak najdalej niego, by oszczędzić twój czas. Słuchasz oczywiście tej drugiej opcji, wściekła, że nawet twój umysł jest przeciwko tobie. Uciekasz od niego, ale on najzwyczajniej w świecie pojawia się na twojej drodze, po raz kolejny wybudzając niechciane uczucie, które tak bardzo starałaś się przed nim ukryć. Ta historia, nie jest zmyślona, ale pojawiła się w moim umyśle, kiedy zobaczyłam coś co przypomniało mi jak pracuje serce. Natychmiastowo rzuciłam się na kolana koło niego, tego którego chciałam przed chwilą zabić. Chciałam i nawet teraz chcę, widząc jak głupi był i dał się zabić. Nie oddychał, nie słyszałam bicia serca, jednak jego twarz. Nadal miała w sobie ten urok, ale zaraz, dlaczego po chwili poczułam jak pieką mnie oczy? Płakałam, płakałam nie znając nawet powodu, dlaczego. Do cholery, przecież sama nie raz sprawiałam, że ludzie umierają, dlaczego teraz nie mogłam patrzeć na martwe ciało, kogoś kto był dla mnie nikim? Był, przecież chciałam jego śmierci, modliłam się o nią. Wzięłam kilka wdechów i poczułam jak ktoś kładzie szybko ręce na moich policzkach i przyciąga moją twarz, po czym całuje. Dopiero kiedy zorientowałam się, kto mnie pocałował, odepchnęłam go z całej siły i warknęłam wściekła, ocierając oczy. Spojrzałam na niego. Miał się całkiem dobrze, żył. Do cholery on żył, a ja się tak dałam. Wstał z ziemi.
- Mówiłem, że na mnie lecisz - powiedział podchodząc bliżej. Przygniotłam go do ściany, wściekle patrząc w jego oczy, które beztrosko rozbierały mnie od góry do dołu.
- Ty parszywy... - nie mogłam znaleźć odpowiedniego epitetu, który wyraził by moją furię i nienawiść do niego. Nawet nie próbował mnie odepchnąć.
- Faith, czy nie mówiłaś, że chcesz mnie zabić? - zapytał niewinnie - Bo teraz masz okazję - patrzyłam na niego osłupiała, nie wykonując jakiegokolwiek ruchu. Chciałam go ugryźć, sprawić ból, skręcić kark cokolwiek ale nie potrafiłam wykrzesać z siebie nawet słowa. Nie mogła poruszyć rękoma, jakby ktoś powstrzymywał i dopiero po chwili zorientowałam się, że to ja byłam tą osobą. Nie chciałam go skrzywdzić, a tak bardzo chciałam mu powiedzieć, że go nienawidzę, że go zabiję, że jest dla mnie nikim, tylko śmieciem, ale ta myśl nawet mnie przerażała, bo nie była prawdziwa. Na boga, ona nie była prawdziwa i nie mogłam przyznać tego nawet sobie. Chciałam żeby przestał, ale nawet to nie przechodziło mi przez gardło. Po prostu stałam, aż w końcu coś zaskoczyło mi w głowie. Alarm.
- Przeleć sobie prostytutkę - warknęłam, a on chociaż to ukrył był zdziwiony - Nie jestem taka jak reszta twoich byłych.  - puściłam go, kręcąc głową. Odeszłam o kilka kroków.
- Właśnie o to chodzi! - zawołał za mną i musiałam się zatrzymać i pozwolić mu by mnie dogonił - Jesteś inna niż wszyscy. Nie rozumiem, dlaczego oceniasz mnie z góry. - pokręcił głową i uniósł palec, by mnie uciszyć. Zdziwiona jego postawą, zamilkłam. - Nie przerywaj mi. Nienawidzisz mnie? Ok, wmawiaj tak sobie, ale nie spisuj mnie na straty, tylko dlatego, że myślisz, że chcę cię tylko przelecieć, jak to pięknie określiłaś. Nic nie wiesz o mnie, więc nie myśl sobie, że możesz tak sobie po prostu powiedzieć, że mam się przespać z kimś innym, kiedy wcale mnie to nie obchodzi. - chciałam powiedzieć "co?", ale zupełnie odebrało mi mowę, więc nie przerywałam jego monologu. - Nie chcę iść z tobą do łóżka - powiedział niemal rozpaczliwie, patrząc mi w oczy - Do cholery, nawet raz tak nie pomyślałem, ale ty oczywiście musisz ocenić mnie z góry.
- Ja nie oceniam z góry - wycedziłam cicho.
- Znam twoją historię, na tyle, że wiem iż nie jesteś potworem. Jednak zmuszasz innych by tak myśleli. Nie rozumiem i nawet nie chcę rozumieć, dlaczego to robisz, ale na mnie to nie działa. - zignorował moje słowa. - Chcesz robić tak dalej? Proszę cie bardzo, ale takim tokiem myślenia nie zajdziesz za daleko - zakończył.
- Słuchaj, takim tokiem myślenia jak to nazwałeś, zaszłam już z kilka wieków, więc nie gadaj mi o...
- Ale ja stwierdzam fakty - przerwał mi ostro. Zaśmiał się po chwili - Na prawdę nie rozumiem, dlaczego chcesz znaleźć kogoś kto cię porzucił.
- Może dlatego, że mam ku temu powody - warknęłam.
- Niby jakie?
- Chcę wiedzieć, dlaczego jestem tym czym jestem - wyrzuciłam mu w twarz - Chcę wiedzieć, dlaczego każdego dnia, kiedy budziłam się nad ranem nie było przy moim łóżku mamy, która mówiła by mi jak bardzo mnie kocha, dlaczego kiedy chciałam męskiej rady, nie było przy mnie taty, który wspierał by mnie w trudnych chwilach - głos mi się załamał, więc wzięłam głęboki wdech - Dlaczego przez nich chciałam umrzeć... - spauzowałam i podniosłam wzrok, który był wbity w ziemię - Nie muszę ci się tłumaczyć! - krzyknęłam.
- Właśnie to zrobiłaś.
- Wiesz co? Zgnij w piekle - powiedziała na odchodnym i ruszyłam przed siebie, zostawiając chłopaka w zaułku.

*

- Ona nie żyje? - zapytała łamliwym głosem, hamując łzy. Spojrzałam na nią smutno, ale pokiwałam twierdząco głową, stojąc przed ciałem i czując jak Sarah upada koło niej na kolana. Uparcie patrzyłam przed siebie zmęczonym wzrokiem. Słyszałam jak szlocha nad jej zwłokami, a ja nic nie mogłam na to poradzić. Nigdy nie potrafiłam pocieszać, czułam się niezręcznie zakłopotana. Nagle dziewczyna wstała i stanęła twarzą w twarz ze mną. Była wściekła i jednocześnie zdesperowana.
 - Przykro mi - powiedziałam, przechylając lekko głowę. Zacisnęła mocno zęby, formując usta w wąską linię.
- Jesteś wiedźmą - oznajmiła, jakbym sama tego nie wiedziała. - Możesz ją przywrócić! - krzyknęła, tracąc panowanie nad słowami. Stałam jednak niewzruszona. Sarah cały czas o niej myślała. Nawet jeśli spędziły tylko kilka chwil, a Grimm strasznie ją wkurzała i denerwowała, to tęskniła za nią jak cholera. A teraz ją straciła, została z niej tylko pusta kukła i wspomnienia, które z całą pewnością nie wrócą jej życia.
- To nie jest takie proste - oznajmiłam zrezygnowana. Dziewczyna wyglądała, jakby miała mi zaraz przywalić.  Cała się gotowała, była wściekła, a furia odbierała jej zdrowy rozsądek. 
- Możesz to zrobić! - wrzasnęła zrozpaczona. Pokręciłam głową. 
- Nie mogę, Sarah. Dobrze o tym wiesz.
- Właśnie o to chodzi, że nic nie wiem! - zacisnęła dłonie w pięści, patrząc na mnie - Nie wiem kto ją zabił, nie wiem kto mnie otruł, nie wiem dlaczego nie chcesz jej przywrócić?! - jej gniew był w stu procentach usprawiedliwiony. 
- Nie mogę zachwiać równowagi - oświadczyłam dobitnie, wpatrując się w dłonie. Natura potrzebuje równowagi, a ja nie mogę jej zachwiać jakbym była nie wiadomo kim. Też tęskniłam za Kylie, ale nie pozwolę by ją przywrócono do życia. Nie jestem aż taką egoistką. 
- Pieprzyć twoją równowagę! - machała rękami. Przełknęłam ślinę. - Ona powinna żyć!
- Obiecuję, że zabiję tego kto ją uśmiercił - podniosłam wzrok i ominęłam ją zgrabnym ruchem, wychodząc z domu. Szatynka przez chwilę stała w miejscu, po czym ukucnęła przy Kylie i powolnym ruchem, trzęsąc się jeszcze ze złości, zamknęła jej powieki. Wyglądała teraz jakby spała. Spoczywaj w spokoju. 

*

Katie spoglądała na Katherine, jednak nie miała odwagi wydusić z siebie choćby słowa. Brunetka szybko przebierała w jakiś papierach, po czym odrzuciła plik dokumentów na bok i rzuciła się na szkatułkę z biżuterią, znowu czegoś szukając. Blondynka długo zbierała się na odwagę, aż w końcu usiadła cicho po turecku na łóżko, gdzie znajdowały się papiery. Upewniając się, że Pierce nie patrzy, spojrzała na nagłówek. Wielkimi wytłuszczonymi literami napisane było "Akt zgonu", jednak nie zdążyła doczytać kogo, gdyż napis został zasłonięty przez białe, małe pudełeczko. Wywróciła oczami i spojrzała na Katherine. Ciemne loki opadały swobodnie na  jej ramiona, a ubiór doskonale wpasował się w jej tajemniczy wygląd.
- Po co to wszystko? - zapytała, bez cienia uprzejmości. Sobowtór jednak zignorowała jej ton i podeszła bliżej, uśmiechając się chytrze.
- Nasza Faith miała wielu znajomych - oznajmiła zagadkowo, biorąc do ręki dokumenty. Katie wywróciła oczami, kręcąc z politowaniem głową. Przecież każdy ma znajomych.
-  To chyba normalne, nie? - zapytała arogancko.
- Ale nie kiedy obaj są w sobie zakochani - uśmiechnęła się słodko, przeglądając strony, uważnie śledząc tekst. Nastolatka naiwnie wierzyła, że wyjdzie z tego cało, jednak Katherine miała inne plany. Jak tylko stanie się bezużyteczna, Petrova ją zabije. Na razie była potrzebna i odgrywała główna rolę. Katie zmarszczyła czoło, zastanawiając się o co chodzi. Przecież Woodhope nie czuje. Przypatrywała się badawczo dziewczynie, myśląc, że może coś jej się pokręciło.
- O czy  ty mówisz? - spytała w końcu, spoglądając na jej minę, typu "WTF?"
- Nie wiesz? - westchnęła - Faith straciła w życiu jednego faceta - opowiadała - A raczej myśli, że straciła - mruknęła rozbawiona - Tak czy inaczej, byli w sobie zakochani, tylko o tym nie wiedzieli.
- Dramat szkolny - dorzuciła od siebie Katie, po chwili składając wszystko do kupy. No właśnie, wiec jeśli ten chłopak żyje, można narazić go na niebezpieczeństwo, a wtedy złapią ją w pułapkę. Wspaniały plan, wystarczy wymyślić realizację.
- Mniej więcej - dodała szybko, patrząc na fragment, który przykuł jej uwagę - Można wykorzystać to przeciwko niej. - oznajmiła. Katie szybko to wszystko przetrawiła, ale zaraz po kilku minutach usłyszała jej chichot. Zdziwiona spojrzała w jej stronę, a ta posłała jej radosne spojrzenie.
- Mamy go.


piątek, 12 września 2014

Rozdział Trzynasty

Słysząc świt powietrza, Marcel odwrócił się szukając źródła dźwięku. Napotkał jednak głuchą ciszę i nic po za tym. Spojrzał na wejście główne, które było zamknięte, następnie na wszystkie stoły oraz słupy, stojące nieopodal. Nikogo jednak nie zauważył, kiedy miał się odwrócić poczuł rękę na swoim ramieniu i chwilę później leżał na zimnej posadzce. Jęknął z bólu i spojrzał na napastnika. Nienawiść mieszała mu się z pogardą i strachem, lecz nie zamierzał tego nawet pokazywać.
- Jak leci, Marcellus? - jego chłodny głos, niemal wbił się w mężczyznę jak kilof w skałę. Podniósł się raptownie i zmrużył groźnie brwi, otrzepując się z kurzu. Zdobył się na odwagę i popatrzył mu w oczy. Jedne co w nich widział to śmierć. A raczej coś na  wzór żądzy krwi.
- Mówiłem, że zapłacę - powiedział z naciskiem, obserwując każdy ruch jego przeciwnika z uwagą. Jeden fałszywy ruch i byłoby po nim. Lepiej nie igrać z losem. Mężczyzna okrążył go, po czym wrócił na swoje miejsce, udając zainteresowanie.
- Masz zapłacić - rozkazał. - Inaczej dziewczyna zginie.
- Jestem królem! - warknął głośno. Nie będzie się poniżać przed nim. Może przestać być słabszy, zrobi to dla przyjaciółki. Ona zawsze w niego wierzyła. - To jest MOJE miasto, a ty nie będziesz w nim rządzić. - powiedział ostro, z dużą ilością nienawiści, wściekłości i oburzenia.
- Jesteś królem? - prychnął  kpiąco jakby rozbawiony jego zdaniem i wybuchem. Jego rządy już dawno się skończyły, wraz z przyjazdem Mikaelsonów - Król bez swojej królewny? - zapytał złośliwie. Gerard wydał z siebie coś na wzór pomruku, jednak w środku aż kipiał ze złości. Poza tym tego chłopaka za bardzo się nie bał. Był zacznie inny niż jego szef, jak się nazwali. W głosie znacznie przewyższał u niego sarkazm i ironia, a na twarzy miał ten swój charakterystyczny uśmiech. Arogancki. Nie tak jak jego przełożony, który w głosie zawsze miał tą obleśna nutę i chamskie odzywki, tak podobne do niego.
- Zamknij japę - odezwał się w końcu, uśmiechając się o dziwo nie sztucznie - A gdzie Twój szef? No wiesz, ten który wydaje Ci rozkazy i każe odwalać za siebie brudną robotę?
Chłopak zmienił swój wyraz twarzy i już nie widać było na niej wyższości tylko ukrywaną wściekłość. Nie furię. On nie odwalał za nikogo brudnej roboty. Nikt nim nie dyrygował. Jak ten debil mógł w ogóle tak mówić. Gdyby nie to, że był potrzebny, dawno leżałby z kołkiem w sercu.
- Jeszcze słowo, a obiecuję, że nie będzie Ci tak wesoło - syknął wyprowadzony z równowagi.
- I co mi zrobisz? - rozłożył ręce - Nie możesz mnie zabić. - miał rację. Cholerną rację, on nie mógł go zabić. Jednak jego przyjaciółka mogła, niestety była zbyt lojalna, tak samo jak czarownice z rodu Bennett.
- Ja nie mogę - na jego usta wstąpił cwany uśmieszek, a palec podniósł jakby go ostrzegał - Ale co innego Twoi poddani. Te naiwne pionki, które okłamujesz na każdym kroku, Gerard. Jak myślisz co się stanie kiedy poznają prawdę? - podszedł do niego o krok.
- Jesteś żałosny - stwierdził nagle, zadziwiając po raz pierwszy chłopaka - Chcesz skrzywdzić Faith, bo ktoś Ci kazał, a nie rusza Cię to, że jest ona niewinna? Od wieków poszukuję rodziny, naiwnie wierząc, że jej nie porzuciła, a ty tak po prostu chcesz to wszystko zniszczyć? - kolejne pytanie, wbiło się w jego serce - To na co pracowała przez ponad sześć wieków. Chcesz zabić dziewczynę, która całe życie poświęciła poszukiwaniom! - patrzył osłupiały na zwykłego wampira, który właśnie uświadomił mu coś. Sztylet, który mu wbił, pozostawał głęboko i za nic nie chciał dać się wyciągnąć.
- Nigdy nie chciałem jej skrzywdzić - wyszeptał, lecz ciemnoskóry nie był w stanie usłyszeć cokolwiek, gdyż wypowiedział słowa za cicho. - Masz zapłacić, jeśli tego nie zrobisz... - zaciął się na ułamek sekundy -...porozmawiamy inaczej - syknął rozpływając się w powietrzu.

*


- Mamy aspirynę? - zapytała Caroline, trzymając się za głowę i marszcząc czoło w grymasie bólu. Podeszła do Bonnie, która sięgała ręką do górnej szafki. Jej oczy miały senny wyraz twarzy, jednak tak jak jej przyjaciółka odczuwała znajome odczucie kaca. 
- Ta... - zacięła się, zamykając jednak drzwiczki - Nie - powiedziała zrezygnowana.
- Ale przecież była - zdziwiła się. Pamiętała jak ją tu z Bennett wsadzały, nie mogła tak sobie po prostu wyparować. Nawet w tym świecie jest to niemożliwe. Spojrzała podejrzliwie na nią i uniosła brwi w geście pytającym.
- Kol ją zabrał - odpowiedziała, patrząc na nią. Jęknęła niezadowolona, podchodząc do czajnika i wstawiając wodę. Kiedy się zagotowała, zalała wrzątkiem wcześniej przygotowaną herbatę i odstawiła na blat, wąchając znajomy aromat ziół. Usiadła na krześle i czekała aż napój wystygnie, do tego stopnia, że będzie można ją upić.
- Jak to zabrał? Tak po prostu? - naskoczyła na nią, jednak ona tylko machnęła lekceważąco ręką na jej pytania. Nie chciała poruszać tematu Pierwotnego. Nie chciała na niego patrzeć i najlepiej jakby zniknął. Wyjechał, bez słowa pożegnania. Lecz musiała przyznać, że jak się go bliżej pozna to jest nawet znośny. Gdyby nie było czegoś takiego jak świat nadprzyrodzony była pewna co Caroline powiedziała by o nim. Gdyby nie był wampirem i mordercą miał by miano seksownego chłopaka, którego każda chciała na własność. 
- Tak - odparła lakonicznie po krótkim milczeniu obu stron.
- Jesteśmy tu tak krótko a ja już mam ich wszystkich po dziurki w nosie - pokręciła głową. Mulatka podniosła do ust kubek i powoli, by się nie oparzyć, upiła łyk napoju. Miała ochotę zapomnieć o nich wszystkich. Nagle wpadła na pomysł.
- Caroline? - odezwała się, zwracając jej uwagę - Może zadzwońmy po Elenę? Tak dawno się nie widziałyśmy z nią - powiedziała prawie błagalnie. Blondynka rzuciła jej zdziwione spojrzenie, jednak zastanowiła się nad tym pomysłem i po chwili stwierdziła, że to nawet niezły pomysł.
- Dobra - zgodziła się głosem przepełnionym entuzjazmem. Wyjęła komórkę i wybrała numer przyjaciółki. Chwileczkę z nią gadała, po czym się rozłączyła - Przyjedzie, ale za dwa dni. Jest z Damon'em gdzieś w Hollywood - wzruszyła rękami.
- Przynajmniej ona ma wakacje - mruknęła czarownica.

*

- Gdzie wczoraj byłaś? - zapytałam, wchodząc o kuchni i zastając w niej dziewczynę, która przykładała sobie do głowy kompres z wodą i lodem. Wyglądała marnie, jednak na ustach błąkał jej się zadziorny uśmieszek. 
- A tu i tam - powiedziała wymijająco, z jękiem. Westchnęłam patrząc na Kylie, jednak nie zamierzałam wgłębiać się bardziej w jej życie prywatne. W ogóle nie powinno mnie ono interesować, gdyż nie jesteśmy ze sobą blisko. Być może kierowała mną po prostu troska. Widząc po minie nastolatki, wiedziałam, że jest szczęśliwa, dlaczego zbędnymi pytaniami miałabym to niszczyć? 
- Niech ci będzie - poddałam się niepewnie - Sarah! - zawołałam w salonie, dlatego, że wzrokiem nigdzie jej nie widziałam. Szatynka, jak tylko usłyszała swoje imię, poderwała się z łóżka, nieprzytomnie rozglądając się po pokoju. Zbiegła ze schodów i spojrzała na mnie.
- Musicie zawsze mnie budzić, kiedy wreszcie utnę sobie drzemkę? - zapytała z wyrzutem i dopiero teraz, zauważyłam, że na włosach ma totalny bałagan. Oczy miała podkrążone i lekko zmrużone. Podeszłam do niej.
- Hej, dlaczego tak wyglądasz? - zdumiałam się, lecz szybko odsunęłam od dziewczyny.
- Jestem głodna - warknęła nagle, jednak nie swoim głosem. Ten był zupełnie inny. Gardłowy i taki... straszny. Z jej dziąseł zaczęły wystawać kły, a ona sama rzuciła się na mnie. Zszokowana jej zachowaniem, szybko obezwładniłam ją magią. Widziałam jak żyłki pod oczami, pulsują, jednak Sarah nawet na moment się nie uspokoiła. Jakby to, że zadawałam jej ból, jej je ruszało, a tylko podsycało głód. Wyczuwałam jej chęć krwi, łaknęła jej, ale najgorsze było to, że to nie była ona.
- Puszczaj mnie - huknęła, a z kuchni wyszła zaalarmowana hałasem Kylie. Zatrzymała się. 
- Co tu się u licha dzieje? - oburzyła się, patrząc to na mnie to na koleżankę
- Skąd mam wiedzieć? - sapnęłam nabierając powietrza. Spojrzałam ponownie na szatynkę, która wiła się pod moimi nogami. Zmarszczyłam brwi.


*

- Zrobiłeś to? - zapytała z uśmiechem i niecierpliwością. Kiwnął jej głową, podchodząc do ogniska. 
- Kiedy spała - oznajmił, patrząc na tańczące płomyki ognia. Już wkrótce, już wkrótce przywróci ją do życia. Nie mógł się doczekać tej chwili, wypełniała go duma. Jednak jego partnerka nie podzielała w duszy jego zdania. Owszem kochała go, była mu wdzięczna za wszystko co zrobił. Było jej żal jedynie Bennett, za co chciała się skarcić w myślach, jednak tego nie zrobiła. Gdyby była na jej miejscu, również chciałaby ratować przyjaciół, a teraz? Teraz jeśli ona wróci, zabije ich wszystkich. Bała się o niego, przecież on nie może umrzeć. Już raz go straciła nie chciała tego ponownie przechodzić. 
- Dlaczego chcesz to zrobić? - zapytała rozpaczliwie, patrząc ukochanemu w oczy - Czy jest Ci ze mną źle? - spytała z bólem na co on chwycił ją za rękę. 
- Nie, dobrze wiesz, że Cię kocham - mówił opanowanym głosem, jednak na słowa rudowłosej zrobiło mu się w pewnym sensie smutno. Nie było mu z nią źle. Nie chciał jej zostawiać, nie chciał się z nią rozstawać, ale jego rodzeństwo jest potworami. Musiał ich zabić, sam jednak nie mógł tego zrobić. - Ale to konieczne.
- Kocham Cię - wyszeptała - Ale nie zgadzam się z Tobą - powiedziała nieco głośniej, wyrywając go z przemyśleń. 
- Sage... - zaczął jednak dziewczyna natychmiast mu przerwała wchodząc w słowa.
- Nie. - oświadczyła stanowczo - Pomogę Ci - spauzowała, a na jej twarzy malował się chytry uśmieszek, który miał zamaskować tylko smutek, który rozrywał ją na części - Ale Esther także jest potworem - uniosła podbródek i podeszła do niego na tyle blisko, że mogła objąć go w pasie.
- Moja matka nie jest potworem! - zaprzeczył energicznie.
- Nikt nie jest - powiedziała z ironią - Przestaliśmy szukać potworów pod naszymi łóżkami, gdy zrozumieliśmy że one są w nas. - zacytowała.
- To nie ma nic od rzeczy.
- Ma i dobrze o tym wiesz, Finn - syknęła - To nie wy jesteście potworami, one są w was. - zamilkła i odsunęła się od niego z miną zwycięscy.

*

- Zrób coś! - powiedziała bliska histerii. Warknęłam pod nosem i schyliłam się, jednak za nim cokolwiek zrobiłam skupiłam się na Hale, która nadal syczała i warczała. 
- Somnum - wyszeptałam, a ona zapadła w dłuugi sen. Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na jej szyję. Miała mały ślad na karku, jakby została...
- Co jej jest? Czy ona żyje? Faith? - spanikowała, na co ja wstałam. 
- Kylie, uspokój się. Nie pomożesz jej swoim rykiem - spojrzała na mnie, jednak ja wiele nie myśląc, wzięłam nieprzytomną wampirzycę i zaniosłam do jej sypialni, kładąc na miękkim łóżku. Wróciłam w wampirzym tempie do drugiej nastolatki, lecz nie zaszczyciłam jej nawet jednym spojrzeniem. Od razu chwyciłam kurtkę i dobiegłam w ludzkim tempie do drzwi.
- Gdzie ty się wybierasz, ona jest nieprzytomna! - pokazała zdenerwowana ręką, w stronę jej sypialni. Zamknęłam na chwilę oczy, a ponownie je otwierając, patrzyłam wprost w rozwścieczone oczy ciemnookiej.
- Chcę jej dobra, myślisz, że po co bym ją przemieniała? - wybuchłam, podniesionym głosem - Nie obudzi się dopóki nie przerwę zaklęcia - szybko wyjaśniam, chcąc jak najszybciej pojawić się w wyznaczonym miejscu.
- Czarownice muszą być bardzo złe - stwierdziłam do siebie - Słuchaj, jeśli nie znajdę lekarstwa, ona może umrzeć - nie tracąc czasu zniknęłam, pozostawiając dziewczynę samą. Z jej oczu popłynęło kilka łez, szybko je starła i pojawiła się w pokoju wampirzycy. Usiadła koło niej na łóżku i chwyciła za rękę, ściskając mocno i naszeptując jakieś niezrozumiałe słowa.

*

- Witaj Davino - wymusiłam uśmiech, powstrzymując się od syku, czy warknięcia. Byłam zła. Nie zdecydowanie nie zła, ja byłam wściekła. Próbują mi uśmiercić... przyjaciółkę do cholery! Jeśli ja nic z tym nie zrobię, to nikt przede mną tego nie zrobi. Nie stracę kolejnych znajomych. Nie ma bata.
- Faith Woodhope, zawitała do mojego domu - powiedziała niby uprzejmie, niby bez sarkazmu, ale ja i tak wiedziałam, że nie jest szczęśliwa widząc mnie. To zrozumiałe, w końcu przyjaźnię się z Marcelem, wampirem który ją oszukiwał. No cóż, co ja mogę powiedzieć? Takie życie, a losu nikt nie zmieni.
- Widzę, nie musisz przypominać - rozejrzałam się, patrząc trochę za szatynkę, która spojrzała na mnie jak na idiotkę, jednak nie przerywała mi - Jest ktoś u ciebie? - zapytałam, nikogo nie dostrzegając. Zmarszczyła brwi.
- Nie - powiedziała lakonicznie, trochę zaciekawiona - Czego chcesz? - zapytała. Zawsze ktoś coś chce, nie ważne, kto. Oczekuję, że Davina coś dla niej zrobi, jednak ona także miała moc. Potrafiła się bronić, a już na pewno nie pozwoli poniżać się przemądrzałej Faith.
- Od ciebie, teoretycznie nic -odezwałam się trochę nerwowo. Boże, ja jestem nerwowa, musieli mi też coś wstrzyknąć.
- Więc? Słuchaj, ja...
- Boże, Davina - warknęłam - Jesteś wiedźmą, do jasnej cholery. Zaproś mnie, a potrwa to tylko chwilę - ponagliłam ją wzrokiem. Spojrzała na mnie, po czym wybuchła szyderczym śmiechem. Ta dziewczyna bardzo się zmieniła. Ja też nie mam czasu, Dav - syknęłam w myślach. - Nie mam czasu, ok? Ściga mnie. Zaproś mnie dobrowolnie, albo użyje siły - pogroziłam.
- Grozisz mi? - podniosła obie brwi do góry, na co ja zaśmiałam się trochę histerycznie.
- Tak, a do więzienia mnie nie wsadzisz - moje tęczówki zmieniły kolor. Stały się wyraźniejsze, żółte oczy.
- Wejdź - powiedziała, troszeczkę przestraszona. Nie chciała kolejnych konfliktów z hybrydą. Nie, miała na to ani czasu ani ochoty. Najlepiej zrobić co chce, a później ma się spokój. Przeszłyśmy do salonu. Zatrzymałam się i rozglądałam. Nie było tam niczego co mogło przypominać tajne wejście.
- Gdzie masz te magiczne strzykawki? - spytałam prosto z mostu. Czas mnie gonił. Sarah umierała. Ten kto jej to zrobił zapłaci. Słono, nawet własnym życiem.
- Nie wiem o czym mówisz - udała głupią, stając. Mruknęłam coś pod nosem i przyparłam ją do ściany.
- Gadaj, albo ty też zginiesz - ostrzegłam. Otworzyła szerzej oczy i próbowała użyć swojej magi, jednak ja jej to uniemożliwiłam. Zablokowałam jej moce.
- Co ty zrobiłaś? - głos jej zadrżał, a ręce drgały, jakby chciała mnie uderzyć. Dobra moja, teraz tylko niech się podda, a ja zrobię to co chce i wszyscy będą szczęśliwi. Po za tym co zginie.
- Ta wiedza jest ci zbędna, Claire - warknęłam groźnie, pokazując kły i żyłki pod oczami - Gadaj, gdzie je masz - rozkazałam. Popatrzyła na mnie wyraźnie się wahając. Westchnęła, po czym lekko mnie odepchnęła. Poprowadziła mnie do regału z książkami. Popchnęła go i gestem ręki pokazała bym weszła. Kilka zakurzonych półek, ale mnie obchodziła ta skrzynia. Podeszłam do niej i bez problemu otworzyłam. Ujrzałam kilka strzykawek, chwyciłam w dłoń odpowiednią i podniosłam wyżej pokazując nastolatce.
- Co w niej jest? - zapytałam, nie wysilając się nawet na serdeczny ton głosu. Spojrzała na nią i wzięła głęboki wdech. Jej oczy wyrażały zdeterminowanie. Oj wiedźmo, wszystko, żeby odzyskać magię, co nie? Nie interesowałam się nią. Miałam własną misję.
- Werbena, oleander... - spauzowała szeptając coś do siebie - Woda ze źródła i krew nietoperza - oznajmiła pewnym głosem. Rzuciłam narzędzie (zbrodni) w kąt i wyszłam z pomieszczenia. Od razu pokierowałam się do drzwi, jednak zatrzymał mnie jej głos.
- Ej! A moje moce? - zapytała oburzona. Machnęłam ręką.
- Proszę - rozpłynęłam się w powietrzu.

*


- Damon, przestań! - Elena się zaśmiała, kiedy ten znowu uciszył ją pocałunkiem. Czuła się z nim świetnie. Kochana, potrzebna... Zabrał ją do Hollywood, o którym marzyła od małego. Nie chciała wracać. W sumie na samą myśl o studiach ogarniała ją rozpacz. Wiedziała, że przecież miała iść na nie razem z Caroline i Bonnie, jednak z całego serca wolała zostać tutaj. Jej wyjazd jak na złość, został niestety skrócony, przez Forbes, która chciała by ta koniecznie przyjechała do Nowego Orleanu.
- Ale teraz? - jęknął i wydał pomruk niezadowolenia, kiedy Gilbert odwróciła twarz i jego usta natrafiły na jej policzek.
- Chciałabym jeszcze skorzystać z kilku rzeczy - powiedziała błagalnie - Po jutrze wyjeżdżamy - przypomniała.
- Eleno, dobrze wiesz, że nie musimy - powiedział - Powiedz blondie, że coś ci wypadło - zasugerował, na co westchnęła. Popatrzyła na niego poważnie, patrząc na ten jego łobuzerski uśmiech.
- Nie mogę. Damon miałam z nimi studiować, pamiętasz? - spojrzał na nią z kpiną. Zaśmiał się, jednak po chwili znowu wbił się w jej usta. Do pokoju wdarły się promienie słoneczne, rażące w oczy. Elena uśmiechnęła się radośnie i dała ponieść się emocjom.

*

- Gdzie byłaś? - spytała zachrypniętym głosem, kiedy weszłam do pokoju. Choć próbowała to ukryć, widać było, że płakała. Spojrzałam na nią, po czym na ofiarę. Jej oddech stawał się cięższy, prawie, że niewyczuwalny. Przełknęłam ślinę i opanowałam drżenie rąk. Nie mogłam sobie na to pozwolić.
- Musiałam zbadać pewne rzeczy - ucięłam. Trucizna jaką jej wstrzyknęli była słaba. Wystarczyło tylko dać swojej krwi i po sprawie. Podeszłam szybko do niej i nagryzłam nadgarstek, z którego od razu poleciała krew. Przytknęłam ranę do ust szatynki, która boleśnie wgryzła się w nią i zaczęła  łapczywie pić.
- Co jej jest? - zignorowałam ją. Wstała i stanęła na przeciwko mnie. Zacisnęła dłonie w pięści, mierząc mnie wzrokiem - Odpowiedz mi! - podniosła głos. Zdziwiona spojrzałam na nią, widząc w jej oczach jednocześnie  złość jak i smutek. Dziewczyna przestała sączyć lekarstwo i odpłynęła. Podniosłam się z łóżka, na którym siedziałam i poprawiłam włosy.
- Kylie, co się z wami dzieje? - zapytałam, gestykulując rękoma - Sarah zwariowała, ty też zaczynasz - powiedziałam.
- Może dlatego, że mam dość! - wzięła głęboki wdech, a ja niezauważalnie zrobiłam krok do tyłu - Nie prosiłam o to! Nie chciałam być wampirem! - ale ja ci tego nie zrobiłam. Ja też tego nie chciałam. Nikt mi się o zgodę nie pytał, a ja i tak jestem tym czym jestem. Pretensje powinna kierować do władcy miasta, bo to on mi kazał je przemienić. Właśnie kazał, a od kiedy ja kogokolwiek słucham? Powinnam była odmówić, w jakiś sposób zaprotestować, a bez wahania przemieniłam niewinne nastolatki w krwiożercze bestie. Niby się kontrolują, ale to nie to samo. Kiedyś w końcu zabiją pierwszą ofiarę i wyłączą uczucia, jedyną rzecz jaką odróżniają się od wampirów, które pogodziły się ze swoją naturą. Zabijają bez skrupułów.
- Ale to nie moja wina! - zaprzeczyłam, na co prychnęła - Kylie, ja nie chciałam tego!
- Ale to zrobiłaś - głos jej zadrżał, a w nim słychać było wyrzut - Zmieniłaś nas w potwory! - krzyknęła oskarżycielsko.
- Nie jesteście nimi - oponowałam, unosząc lekko brodę, by dodać sobie pewność siebie.
- Jaja sobie robisz? Ogarnij się, Faith - pokręciła głową, a w oczach zalśniły łzy. Zamilkłam. Jaka ja byłam głupia, sądząc, że możemy się zaprzyjaźnić. Każdy przecież wie, że nie da się przyjaźnić z bestią, taką jak ja.  Chciałam coś powiedzieć, jednak nie pozwoliło mi na to jej zdanie. - Nie mogę udawać, że wszystko jest okej. - oznajmiła - Bo nie jest. Próbowałam to zaakceptować, wmówić sobie, że to nic złego. Przecież życie toczy się dalej - uśmiechnęła się jakby, po czym skierowała swój wzrok na mnie, znowu będąc smutna. Nie, raczej rozczarowana - Ale nie potrafię. Nie umiem, dobra? Nie jestem twarda, nie jestem tobą! - wykrzyczała, a pierwsze łzy stworzyły na jej twarzy dróżkę - Nie jestem tak nieczuła, okrutna i bezduszna jak ty! - wrzasnęła, czując jednak, że przesadziła. Była jednak uparta. Odetchnęła, w końcu wiedząc, że wszystko z siebie wyrzuciła. Ruszyła w kierunku drzwi, rzucając mi jeszcze jedno spojrzenie pełne bólu.
Ale skąd miała wiedzieć, że właśnie po jej wyjściu, rozpłakałam się? Że właśnie ta zwykła nastolatka dotarła do skutego od wieków lodem serca? Nie mogła, właśnie. Nikt nie mógł. Nikt nie mógł wiedzieć, że wielka Faith Woodhope, hybryda, zaczęła czuć skuchę. Zaczęło jej zależeć. Jej? Przecież to śmieszne, ona nie potrafi czuć.

*

- Widzę, że nie masz humoru - stwierdził, kiedy spostrzegł zaschnięte łzy na policzkach czarnowłosej. Już nawet żartować mu się odechciało, widząc dziewczynę w tym stanie.
- Spostrzegawczy jesteś - zaśmiała się ponuro, patrząc na mężczyznę. Bolało ją. Bolało ją wszystko, po kolei. To, że jest wampirem, to, że jest taka naiwna, że jest podła, że skrzywdziła Faith. Nie czekaj, przecież ona nie potrafi czuć. Nie da się skrzywdzić kogoś kto nie czuje.
- Co się stało? - zapytał, jednak wysilił się na rozbawiony uśmieszek, kiedy ta spojrzała na niego.
- Nic co musisz wiedzieć, Enzo - syknęła ostro, lecz nawet to nie zraziło bruneta do dalszych pytań. Wstał i pociągnął zdziwioną w tej chwili Kylie, na parkiet.
- Co ty wyprawiasz? Puszczaj! -  zaśmiała się z jego wygłupów. W ciemności jakie panowały w lokalu, nie mógł dostrzec rumieńców na jej twarz. Zakręcił ją kilka razy w czasie końcówki szybkiej piosenki, po czym szybko i zręcznie przyciągnął ją do siebie. Kładąc jedną rękę na jej plecach, a drugą odgarniając kosmyk włosów, który zleciał jej na twarz.
- Zamierzam tańczyć - powiedział beztrosko z uśmiechem patrząc w jej ciemne oczy.
- Nie umiem tańczyć - oświadczyła z naciskiem, mając nadzieję, że odstawi ją na jej stałe miejsce i odpuści. Nie umiała tańczyć. O dziecka było to je przekleństwo, nie móc iść na szkolną potańcówkę, czy na imprezę. No bo jak? Żeby tylko stać i obserwować, już chyba lepiej zostać w domu i się dołować.
- Nie szkodzi - wzruszył ramionami - Z chęcią Cię nauczę - uśmiechnął się rozbawiony. Chciała coś odpowiedzieć, jednak zamknęła usta, kiedy pociągnął ja na środek sali. Zapatrzyła się w jego piwne oczy nie zdając sobie sprawy z tego co robi.
- Nie wiedziałam, że nie jesteś tylko seryjnym mordercą - zauważyła.
- Jeszcze wiele nie wiesz - uśmiechnął się. Wirowali tak jeszcze kilka minut i jedynie Enzo wiedział, że są w środku uwagi. Kylie, jednak nie zdawała sobie sprawy, że tańczy. Czuła się, jakby coś ją prowadziło, jakby robiła to od dziecka. To było dziwne uczucie, bardzo. Bała się odezwać, nie chciała psuć tej chwili. Jednak wszystko co dobre, szybko się kończy. Po chwili poczuła, jak zatrzymują się. Spojrzała na publiczność, która biła brawa. Zmierzyła Enzo wzrokiem, który mógłby zabić. Przybliżył swoje wargi do jej ust. Zmarszczyła brwi nie wiedząc o co chodzi, jednak po chwili jak rażona piorunem, odskoczyła od niego, wytrzeszczając oczy. Spojrzał na nią pytająco, mając jednocześnie w oczach dezorientację i niezrozumienie. Spojrzała na ludzi i przerażona tym co by zrobiła, gdyby nie podmuch powietrza, wybiegła w wampirzym tempie z lokalu.

*


 Pociągnęłam nosem i spojrzałam na powoli budzącą się szatynkę. Chwila minęła za nim zorientowała się co się stało, gdzie jest i co chciała zrobić. Jej wzrok padł na mnie. W tej chwili nie wyrażał już strachu tylko czyste zdumienie. Usiadła do pozycji siedzącej i nieprzytomnie stwierdziła, że nie było wśród nich Kylie. 
- Gdzie ona jest? - jej głos wydawał się mieć tyle złości, choć ja dobrze wiedziałam, że kierowała nią troska. Mimo to spuściłam wzrok, czując jej palące spojrzenie.
- Wyszła - wybąkałam, chcą jak najbardziej skryć czerwone od płaczu oczu. Cierpiałam, ale głosik w podświadomości mówił mi, że zasłużyłam. Skrzywdziłam je, Kylie i Sarah. Nie było ważne to, że nie chciałam, że miałam dobre intencję albo, że mnie do tego można powiedzieć zmusili. Że zrobiłam to pod wpływem emocji. Czy to by coś zmieniło? Obie nadal będą wampirami i nawet moje przeprosiny nie cofną tego co się stało. 
- Jak to wyszła? - gwałtownie podniosła się i wstała, lustrując mój wygląd wzrokiem. Nie zmieniłam pozycji, a mimo to dostrzegła mój stan. Ty idiotko, w końcu to córka łowców . - Faith, czy ty płakałaś? - jej głos złagodniał, choć nie powinien. Pierwszy raz widziała tą dziewczynę ukazującą jakiekolwiek emocję. Nagle zrobiło jej się żal, na jej widok. Jednak nawet to nie zmieniało faktu, że czarnowłosej nie ma, a jedyną osobą, która z nią przebywała to właśnie Faith 
- Nie - zaprzeczyłam wstając i opuszkami palców przejeżdżając po komodzie, stojącej koło mnie. - Pokłóciłam się z nią - wyznałam.
- O co? - zapytała, biorąc głęboki wdech. 
- Czy masz mi to za złe? - zapytałam ignorując jej pytanie. 
- Co? - podeszła bliżej, cierpliwie czekając aż dopowiem o co chodzi. Ostatkiem sił wymusiłam od siebie odwagę.
- Że cię przemieniłam w wampira? - wyszeptałam niemal niesłyszalnie, jednak będąc wampirem Sarah słyszała wszystko bardzo wyraźnie. Spojrzała na mnie łagodnie, co w normalnej sytuacji by mnie rozjuszyło. Nie musiałam czekać na odpowiedź. Bez wahania ją dostałam.
- Nie - powiedziała, a ja raptownie podniosłam na nią wzrok, zdziwiona. - O to poszło? O to co nam zrobiłaś? 
- Tak - rzuciłam, wzdychając i nieśmiało się uśmiechając w jej stronę. 


*

Kylie zatrzymała się słysząc za sobą świst. Odwróciła głowę w stronę przeciwnika. Jej oczy jakby zasłaniała mgła. Obleśne macki jakby trzymały ja za ramiona i wciągały w dół. Ogarnęła ją rozpacz i smutek, nie pożegnała się z Sarah. Przeklinała się, że opuściła dom Faith, teraz instynktownie wyczuwała, że grozi jej niebezpieczeństwo.
- Panna Grimm, jak mniemam - męski głos z wyraźnym akcentem, wyrwał ją z otępienia. A może tylko jej się zdawało i nic nie słyszała. Wysiliła się by zobaczyć kto to powiedział, jednak jedyne co zobaczyła to zarys sylwetki.
- Pomóż - nagle straciła dech w piersiach, wydawało jej się, że upada. Jej wypowiedź była co najmniej żałosna. Wampir proszący o pomoc? Nie wiedziała jak, ale utrzymała trzeźwe myśli i kiedy usłyszała znajomy akcent, omal nie pisnęła z radości. Słyszała tylko wyrywki ich rozmowy, a po kilku minutach przeraźliwy krzyk. Nie słyszała już bijącego serca. Coś w jej głowie zaskoczyło i zorientowała się co się stało. Po raz kolejny rozpłakała się i krzyknęła.
- Nie! Nie proszę, nie umieraj - znalazła się przy ciele mężczyzny, który jej pomógł. Nie mógł być martwy, nie mógł! Nie mogła jednak dojrzeć poszarzałego ciała i żyłek. Pod dłońmi wyczuwała jedynie twarde jak kamień coś. Za nic nie chciała uwierzyć, że to coś, to ten, który chciał ją pocałować. 
Obserwujący wszystko z boku Nathan, westchnął na tę łzawą scenkę. Jej krzyki nie za bardzo nie robiły na nim wrażenia, aczkolwiek go irytowały. Nie musiał jej zabijać, mógł pozwolić jej żyć, ale nie mógł pozwolić sobie na takie coś.  Musiał pokazać, że z nim i jego przełożonym się nie zadziera, a to był jedyny sposób. Po za tym, chciał tego. Nigdy nie ukrywał, że śmierć sprawiała mu przyjemność. Jedni umierają, by drudzy mogli żyć. Tak to powiedziała pewna urocza osóbka, z którą miał do czynienia. Podszedł do drżącej dziewczyny i dotknął jej ramienia, które dygotało jakby nastolatka przed chwilą z lodowatej wody wyszła. Niespodziewanie rzuciła się na niego, jednak chłopakowi udało się w ostatniej chwili wyrwać napastniczce serce z piersi. Jej oczy wytrzeszczyły się ze zdziwienia, a skóra momentalnie poszarzała. Odrzucił jej ciało na bok razem z organem, który trzymał cały czas w ręce. Rozejrzał się, po miejscu zbrodni. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy nikogo nie zauważył. Zmaterializował się przy Marcelu, który właśnie przechodził po chodniku. 
- Gdzie nasza urocza Faith? - zapytał, śmiejąc się radośnie, jak dziecko, które dostało nową zabawkę.
- Nie tutaj - warknął, już mając się na niego rzucić. 
- Cóż, powiedz jej, że jej przyjaciółka leży martwa w rowie, a znajomy przesyła jej pozdrowienia - polecił, mając już odejść, kiedy zawrócił - I dorzuć, ze na prawdę przykro mi z powodu Kylie Grimm - zniknął, a mężczyzna oszołomiony stał w jednym miejscu próbując to wszystko przetrawić. Kolejna z trio odpadła kto będzie następny? Sarah czy Katie? Z każą minutą, jego nadzieję, na uwolnienie się od nich, nikły. Wyciągnął szybko telefon i natychmiast wykręcił numer do przyjaciółki.

*

- Dalej, Care - pogoniła przyjaciółkę, stojąc w progu drzwi. Blondynka wywróciła oczami, ale posłusznie wykonała nieme polecenie. Szybko dotarła do drzwi i razem z mulatką wyszły.
- Jak źle wyglądam? - zapytała zrozpaczona swoim wyglądem. Bonnie spojrzała na nią dziwnie, po czym się zaśmiała.
- Źle? Wspaniale - uśmiechnęła się do Forbes, która udawała obrażoną. Pokręciła rozbawiona głową, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. Szybko zeszły po schodach na dół i skręciły do sekretariatu. Poszły do kobiety za biurkiem i zmierzyły ją przyjaznym spojrzeniem. Najważniejsze zawsze było pierwsze wrażenie. Staruszka miała na sobie stary sweterek koloru beżu i długie siwe włosy, opadające jej na ramiona. Długaśna brązowa spódnica we wzroki i błękitna bluzka, dodawały jej wieku. Szpilki wydawały się być dla niej ociupinkę za małe, jednak wielki wisior odciągał uwagę od jej ubioru. Spojrzała na Bonnie i Caroline z ciepłym uśmiechem, zdejmując z nosa okulary i kładąc jej na papiery.
- Witajcie dziewuszki - obie nastolatki czuły się przy niej swobodnie - Czego wam potrzeba? - zapytała, spoglądając to na czarownicę to na wampirzycę. Bennett położyła przed nią kartkę.
- Lista zajęć do wyboru - powiedziała, patrząc na przyjaciółkę, która poszła za jej przykładem.
- Miałyśmy ją oddać, dzisiaj rano - wyjaśniła, widząc na jej twarzy grymas. Jednak ten grymas tylko maskował jej rozbawienie. Przejechała wzrokiem po liście i odezwała się głosem pełnym entuzjazmu.
- Widzę, że panowie Mikaelson mają na was duży wpływ - mruknęła delikatnie zachrypłym głosem, wchodząc do składzika, gdzie widać było kilka szaf z dokumentami. Spojrzały po sobie, ale obie wzruszyły ramionami nie wiedząc o co jej chodzi. Ruszyły w kierunku szklanych drzwi, pchając je i wychodząc na dwór. Obie myślały co na myśli ma ta kobieta. Oczywiście, największą zagadką było to skąd ta niepozorna staruszka znała Mikaelsonów? Chyba nie była ich kochanką czy coś?
- Widzę, że panowie Mikaelson mają na was duży wpływ - odezwała się Caroline, przedrzeźniając sekretarkę. Bennett się zaśmiała, patrząc na otaczającą ją zieleń.
- Idziesz na sztukę? - zapytała, nagle.
- Tak - westchnęła - Za dużo to my nie mamy razem zajęć - powiedziała, trochę smutno.
- Nie szkodzi. - uśmiechnęła się pokrzepiająco, patrząc na grupkę przed nimi - Zawsze możemy razem odrabiać lekcję. - roześmiały się i nagle Bonnie sztucznie spoważniała.
- Wiesz co Kol powiedział? - zapytała, ni stąd, ni zowąd. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy Caroline spojrzała na nią zdziwiona - Że jak co, zawsze możesz poprosić Klausa o korepetycję - Care się na chwilę zatrzymała.
- Ach tak? - pokiwała głową - Jak chce to niech sobie sam idzie na korepetycję! Idiota.- oznajmiła i przyśpieszyła krok, zakładając ręce pod biustem. Przyjaciółka szybko ją dogoniła, cicho się śmiejąc.

*

- Coś ty powiedział? - chciałam zabrzmieć groźnie, jednak nie udało mi się. Brzmiałam co najmniej żałośnie. W oczach stanęły mi łzy, spojrzałam na Sarah. Nie zauważyła tego. Otarłam je i szybko wyszłam z domu, kierując się do auta.
- Ktoś zabił Kylie - powtórzył spokojnie, co mnie jeszcze rozzłościło - Kazał przekazać, że znajomy przysyła pozdrowienia i, że przykro mu z powodu Kylie Grimm - powiadomił, słysząc jednak zachrypły głos w słuchawce. Dawny znajomy, więc to on zabił przyjaciółkę Sarah. Pożałuję tego, jedno było jednak pewne. To nie on otruł szatynkę. Nie wiedzieć czemu ten znajomy mi nie pasował do tej roli. Dojechałam do miejsca, które wskazał Marcel. Rozłączyłam się i z całej siły walnęłam go w twarz. Podniósł rękę do bolącego miejsca i warknął. 
- Kim ON jest? - zapytałam ostro, nawet nie wysilając się by zabrzmieć miło. Zdecydowanie nie była to prośba, a rozkaz. Spojrzał na mnie i pokręcił głową. Nie mógł jej powiedzieć. 
- Nie mogę, Faith - oznajmił bezradnie, patrząc w moje oczy.
- Nie możesz?! - odsłoniłam przypadkowo kły - Ja nie mogę znieść myśli, że to przeze mnie nie żyje! Masz mi powiedzieć prawdę! Rozumiesz? - odsunął się o krok, wyglądając na zdezorientowanego na moją twarz i całkiem przypadkiem dostrzegł na niej zaschnięte łzy. Nie były od płaczu po Kylie, tylko od wyrzutów sumienia i tylko ja to wiedziałam. Otworzył usta, jednak po chwili wydobył się z niego tylko pomruk. 
- Płakałaś - stwierdził, podchodząc bliżej. Od razu zaprzeczyłam, próbując wysilić się na coś więcej niż tylko nienawistny wzrok. - Nie kłam, widzę. Możesz okłamywać tych durni wokoło, ale mnie nie, Faith - zaśmiał się, podchodząc do mnie. Nie chciałam na niego patrzeć. Nie chciałam go słyszeć, chciałam zadośćuczynienia za śmierć Kylie, a nie litości. Ale miał rację, jeszcze w życiu nie udało mi się go oszukać w kwestii uczuć. Zawsze wiedział co czuję, co próbuję przed nim ukryć. Teraz najpewniej będzie wykorzystywał mój stan. Świetnie.
- Zostaw mnie! - cofnęłam rękę, energicznie kręcąc głową - Masz mi powiedzieć prawdę, muszę wiedzieć, ok? Przeze mnie Kylie nie żyję - powiedziałam dobitnie, jakby drżącym głosem. Roztrzęsionym. 
- To nie była twoja wina...
- Była! Przemieniłam ją, a nie powinnam! Pokłóciłam się z nią, ona się wściekła i wyszła - mówiłam. Obwiniałam się o czyjąś śmierć, chyba drugi raz w życiu. W sumie słusznie, to ja ją zmieniłam, to ja odpowiadałam za jej śmierć. To wszystko była moja wina. - Możesz mnie znienawidzić. Możesz mnie nienawidzić za wszystko co zrobiłam, za to kogo zabiłam, kogo skrzywdziłam. Bo to wszystko moja wina. Jestem potworem - wyszeptałam i nie wytrzymałam. Łzy popłynęły świeżymi strumieniami, po moich policzkach. Spojrzał na mnie jakby oburzony moimi słowami. Zrobił krok w moją stronę, jednak ja się znowu odsunęłam. 
- Ciebie nie da się nienawidzić - pierwszy raz widział ją płaczącą, a emocję na ten widok były nie do opisania. Czuł się wściekły na siebie, okłamał ją. Przez niego przemieniła Kylie, Sarah i Katie w wampiry, a teraz obwinia się za nich śmierć. Nie mógł jej teraz powiedzieć prawdy, bo nie była na to gotowa. On nie był gotów by mówić jej o swoich problemach. Chciał by było tak jak dawniej, widzieć ją zawsze roześmianą. Skrzywdził ją, a ona teraz potrzebuje jego wsparcia. Nie potrafił patrzeć jak płaczę. 
- Da się. - rzuciłam obojętnie, szlochając - Jestem bezduszna, nieczuła, okrutna...  - wymieniałam. Podbiegł do mnie w wampirzym tempie, delikatnie chwytając za ramiona i trzymając w żelaznym uścisku. Nie próbowałam się wyrywać. Spojrzałam mu prosto w oczy, które buchały ogniem. Ogniem? Może lepiej określić to jako złość. Był zły. 
- Powtórz to co powiedziałaś - polecił. Przełknęłam ślinę i spojrzałam w dół - Ale patrz mi w oczy. - zaszlochałam, ale posłusznie podniosłam głowę.
- Jestem...nieczuła...be-bezduszna, okrutna... - powtórzyłam. W trakcie mówienia trzeciego słowa, pocałował moje czoło, odwracając moją uwagę.
- Daj mi powód, dla którego miałbym w to uwierzyć - rozkazał. Chciał jej pomoc, ulżyć w cierpieniu. Nie potrafiłam jednak wydusić z siebie nawet słowa, jednak on cierpliwie czekał. 
- Bo to jest prawda - odparłam po minucie.
- Prawda jest taka, że ciągle kłamiesz - powiedział, mocniej mnie tuląc, a ja bezradnie opadłam w jego ramiona. Przytuliłam się do niego mocno, a on przybliżył swoje usta do mojego ucha - Ale nie potrafisz okłamać mnie, Faith. Dobrze o tym wiesz - wzięłam głęboki wdech i kiedy myślałam, że już się wypłakałam, znowu poleciały mi łzy. Marcel opiekuńczo głaskał mnie po włosach, a ja zamknęłam oczy i jeszcze mocniej się do niego przytuliłam. Czułam się w jego objęciach bezpiecznie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że ktoś nas obserwuje. 

*

_____________________________________

Przepraszam za tą beznadziejną scenę Faith. Aaa, i Enzo za długo nie pożył :D Niestety. W sumie miał przeżyć, ale tak jakoś wyszło, że przeżywam żałobę. Podziękujcie ArtisticSmile :D Enzo, umarł. Kylie też, lubiliście ją? No więc, pokomplikowałam, ale co tam :D 
Pozdrawiam i czekam na wasze opinie ;)



środa, 3 września 2014

Rozdział Dwunasty

O jejku, 1000 wyświetleń... Zamurowało mnie. Dziękuję wam wszystkim i tym co komentują i tym co tego nie robią. Kocham was <3 
______________________________________________

Brunetka rzuciła się na szyję dziewczynie, która właśnie weszła do jej pokoju. Blondynka odwzajemniła uścisk, tak bardzo za nią tęskniła.
- Bonnie, dzięki Bogu jesteś cała - wyszeptała, na co ktoś za jej plecami odchrząknął teatralnie, wywołując jej irytację.
- Pragnę przypomnieć, że to ja ją uratowałem - upomniał Kol, z uśmiechem na twarzy przypatrując się całej tej łzawej scence. Bonnie prychnęła, jednak nic nie powiedziała.
- Za co już podziękowałam - przypomniała ostro Caroline, mierząc go wzrokiem. Podniósł do góry brwi, jednak jego wzrok powędrował do mulatki, stojącej za nią. Wywróciła oczami i westchnęła zirytowana, widząc jego spojrzenie.
- Dziękuję Kol, za ponowne uratowanie mnie - powiedziała z trudem mówiąc dwa ostatnie słowa. Zwycięskie iskierki zabłysły w oczach chłopaka.
- Nie ma za co, Bennett - uśmiechnął się o dziwo nie złośliwie, po czym zniknął. Obie spojrzały na siebie zdziwione, po czym donośnie się zaśmiały znowu przytulając.
- Tęskniłam Care - powiedziała, kiedy oderwała się od przyjaciółki, która tak jak ona miała szkliste oczy, co oznaczało, że czaiły się tam łzy. Forbes uśmiechnęła się do niej i razem usiadły na łóżku czarownicy. Caroline, opowiedziała jej w skrócie co się wydarzyło w Salem, a Bonnie wyjaśniła jej o co chodziło z Kol'em, aż po moment w którym Pierwotny tak jakby pomógł jej w wyborze zajęć na studia.
- Jedno mnie zastanawia - powiedziała powoli.
- Dlaczego mi pomógł? - zapytała, bo to było jedyne co przyszło jej na myśl. Mikaelson, po części wyjaśnił jej o co chodziło, ale wiedziała w głębi duszy, że to nie o to chodziło.
- Nie. Tylko dlaczego podsunął Ci pomysł z historią - wyjaśniła, na co wiedźma zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc co w tym dziwnego. Wampirzyca widząc jej minę, ponowiła wypowiedź - Nikt nie lubi historii.
Obie wybuchły gromkim śmiechem.

*

- I jak tam ratowanie, Twojej uroczej Bennett? - Klaus nie mógł się powstrzymać od zadania mu tego pytania. Kol, zatrzymał się na schodach i próbując się opanować, odwrócił się w jego stronę.
- Zapytaj Rebekhę, bracie. - oznajmił - Albo lepiej tą swoją Blondie, jak ona miała? - udał, że się zastanawia. Pierwotny przygniótł najmłodszego Mikaelsona do ściany, co tylko poszerzyło złośliwy uśmiech Kol'a. 
- Jeszcze słowo o niej, a skrócę Twój żywot - wywarczał, jednak nie krzyczał. 
- Znowu groźby? - zdumiał się - Tylko to potrafisz? Grozić? - zaśmiał pod nosem i pewnie wylądował by ze skręconym karkiem, gdyby nie jego siostra, która z krzykiem weszła do holu. 
- Nik, puść go! - podeszła tak szybko na ile pozwalały jej szpilki, które miała na sobie. Klaus niechętnie, ale odsunął się od niego, nadal krzywo na niego patrząc. Chłopak potarł gardło. - Czy zawsze musicie skakać sobie do gardeł? - spytała rozpaczliwe.
- Tylko, kiedy on się wkurzy - uśmiechnął się cynicznie. - Jak tylko ktoś wypowie imię tej Blondie, od razu skazany jest na przedwczesną śmierć - zaśmiał się i za nim jego brat zdążył zareagować, już go nie było. 
- Zabiję go - syknął, patrząc na schody.
- Nie, to nasz brat, Nik! - zaprotestowała od razu - Ma prawo się tak zachowywać - broniła.
- Jest też strasznie denerwujący - wyszedł z holu i pokierował się po schodach na górę - Wolałem go już w trumnie - powiedział zrezygnowany.
- Jak możesz tak mówić?! - zawołała z dołu, oburzona Rebekah. Nie zwrócił szczególnej uwagi na jej uwagi, tylko wszedł do swojego pokoju.

*


- Katie! - zawołała Katherine, przy drzwiach. Dziewczyna pojawiła się w progu salonu, jak na rozkaz stając wyprostowana jak strzała. - Wychodzę, nie wiem kiedy wrócę - oznajmiła chłodno, na co wampirzyce ciarki przeszły. Bała się jej, w tej chwili to sobie uświadomiła.
- Gdzie idziesz? - odważyła się spytać. 
- Na spotkanie z przyjacielem - oznajmiła zimno, wychodząc. Chciała zemsty. Zemsty na Faith, a ona zawsze dostaje to co chce. Nie ważne jaka by nie była tego cena. Najlepszym sposobem na dojście do niej, było dojście po przez jedyną osobę na której jej zależy. Była głupia jeśli sądziła, że Katherine nie dowie się o Bree i Marcelu. Wiadomo, że to jedyne słabości hybrydy. Tak o jej zdolnościach też się dowiedziała, nie wiedziała jednak, że ona ma zawsze plan B. W nadnaturalnym tempie znalazła się przed Gerardem i po mimo lęku, przed zostaniem bez serca, uśmiechnęła się uwodzicielsko. 
- Nie martwisz się o to co mogę Ci zrobić? - prychnął arogancko, patrząc w jej oczy. W środku Petrova lekko się spłoszyła, ale uparcie utrzymywała z nim kontakt wzrokowy.
- Oh, dobrze wiem, że chcesz tego co ja - uśmiechnęła się, oblizując zachęcająco wargi, jednak ten zupełnie ją zignorował i szyderczo się roześmiał.
- Czyli? - zapytał, opierając się o drewniany słup. Szczerze? Brzydził się nią i mógł spokojnie porównać do prostytutki. 
 - Chcę śmierci Faith Woodhope - oznajmiła, na co twarz ciemnoskórego zmieniła się momentalnie. Nie śmiał się, nie uśmiechał, za to jego oczy wyrażały tylko i wyłącznie troskę o przyjaciółkę, oraz wściekłość jak w nim teraz buzowała. W jednej chwili doskoczył do niej, a w drugiej już przygniatał ją za szyję do ściany. Ledwo łapała powietrze i w efekcie zaskoczenia nie była w stanie się obronić i w jej stylu uciec. Jedyne co jej pozostawało to albo błaganie go o litość albo modlenie się, że mężczyzna ją oszczędzi. - Nie mów mi, że nie chcesz by umarła? - wychrypiała pewnym siebie głosem, na tyle głośno na ile pozawalało je powietrze łapane przez kilka sekund. W grę nie wchodziło upokorzenie się, tym bardziej przed nim. O nie! Katherine Pierce nie będzie płaszczyć się przed jakimś rzekomym władcą, co to to nie! 
- Jak możesz w ogóle mówić? Nie czujesz do siebie wstrętu? - prychnął jeszcze bardziej przyciskając ją do muru, sprawiając, że dziewczyna wcale nie mogła oddychać. 
- Nie za bardzo, ale wiesz... - wydusiła, próbując odepchnąć Marcela, jednak wypadała marnie. - Kwestia gustu...Wszyscy moi by..byli mnie kochali i nic ich nie odpychało - uśmiechnęła się szarpiąc się, bo przed oczami mimo tego, że była wampirem majaczyły jej mroczki. 
- Pewnie albo byli ślepi albo głusi - odparł złośliwie, ponownie się śmiejąc. - Spróbuj ją tknąć a obiecuje, że wyrwę Ci ten kamień, który nazywasz sercem - syknął poważnie i rzucił ją na ziemię. Zakrztusiła się świeżym powietrzem i dopiero po chwili mogła spokojnie oddychać. Spojrzała na swojego oprawcę z pod łba. Cofał się przodem do niej, śmiejąc i kręcąc głową. Szydził z niej, nabijał się z niej. W końcu wstała, ale nie zamierzała wdawać się w jeszcze inne konwersacje z nim w roli głównej wiec, po chwili zniknęła Rozpływając się w powietrzy tak szybko, jak się pojawiła. 

*

- Co powiesz na wypad do baru? - spytała nagle. Bennett spojrzała na nią, przekręcając głowę zaintrygowana - Wiesz... Podrywanie facetów, picie do nieprzytomności... - wyliczała z uśmiechem. Chwilę się zastanowiła. W sumie nie może jej się nic stać z wampirzycą, kiedy sama jest czarownicą. Po za tym wypad na Bourbon Street, może by pomógł jej zapomnieć o wcześniejszych dniach.
- Dobrze - zgodziła się, wstając, lekko chwiejnym krokiem z łóżka.
- A z Tobą wszystko w porządku? - spytała z troską.
- Tak, Care. Po prostu siedzenie z jednym z Pierwotnych jest trochę... - szukała odpowiedniego słowa, jednak Caroline ją w tym wyręczyła.
- Męczące. Uwierz wiem coś o tym - powiedziała mając na myśli Klausa. Też wstała i razem z nią udała się do drzwi.

*


- Gdzie Kylie? - zapytałam wchodząc do salonu, w którym przebywała teraz tylko szatynka. Podniosła na mnie niechętnie wzrok.
- Wyszła - odparła, ale widząc moje spojrzenie, dorzuciła.- Jakieś dziesięć minut temu, pojęcia nie mam gdzie - westchnęła i znowu zanurzyła się w świecie czytanej przez nią książki. Mruknęłam coś pod nosem i przeniosłam się od kuchni.

*

Czarnowłosa z gracją kocicy, wtargnęła do zatłoczonego lokalu od razu kierując się do barku. Usiadła przy jednym z brunetów, pijących już alkohol i ponownie zanurzyła się we wspomnieniach.

/Nowy Orlean, 2013r./

- Ty na serio myślisz, że Ci odpuszczą? - z nie małym zaskoczeniem, rudowłosa zadawała kolejne pytania uzyskując odpowiedzi, które nie do końca ją zadowalały. Jedno czego w niej nie lubiła, była pewność siebie. Za często wierzyła, że coś jej się uda, bez dobrego powodu. 
- A dlaczego by nie? - odpowiedziała pytaniem - W końcu, to tylko idioci - prychnęła i przechyliła kieliszek wlewając do gardła parzący napój. Nie rozumiała zachowania koleżanki. Tak, może trochę przesadzała z tymi całymi zawodami i  wymądrzaniem się, ale ślepo wierzyła, że może coś w końcu się zmieni i z szarej myszki stanie się gwiazdą. A takie sposoby jakie teraz stosowała, najczęściej sprawdzały się. 
- Ale o wiele starsi od Ciebie - przypomniała z przekąsem - I silniejsi. Kye, opamiętaj się, bo stanie Ci się krzywda - zawodziła, na co czarnowłosa tylko pokręciła głową z niemą prośbą o chwilę ciszy i wysłuchanie. Nienawidziła kazań. Głównie to jedna z rzeczy, której nienawidziła. Nie rozumiała, że ktoś może się nią interesować, więc po prostu puszczała jej uwagi mimo uszu. 
- Opamiętaj się, Kye, bo stanie Ci się krzywda - przedrzeźniała ją. Po chwili zaśmiała się i spojrzała na rzekomą przyjaciółkę, która wyglądała jakby miała za chwilę wybuchnąć. 
- Przestań! - powiedziała rozpaczliwie, wstając i mierząc ją niezrozumiałym spojrzeniem. - Jesteś okropna, nie byłaś taka kiedy się poznałyśmy! - wyrzuciła oskarżycielskim tonem w jej stronę. Po wyprowadzce, woda sodowa uderzyła jej do głowy. Kiedyś była miła, spokojna, zamknięta w sobie i pomocna, a teraz? Jest istnym monstrum! Nie liczy się z nikim, a najgorsze jest to, że zaczynała popadać w jakąś chorą paranoje, obsesję! 
- Nie byłam, ale jestem teraz - zaśmiała się szyderczo, kręcąc rozbawiona głową - Jesteś dla mnie niczym. Właściwie... Jesteś tylko przeszkodą, na mojej drodze, Danielle. Najlepiej by było, gdybyś zniknęła - uśmiechnęła się słodko. Słowa uderzyły dziewczynę jak sztylety, głęboko przeszywając jej serce i przekręcając ostrze, by mocniej wbiło się w organ. 
- Jesteś chora! - krzyknęła ze łzami w oczach. - Kylie... - czarnowłosa, kręcąc głową odpowiedziała używając najbardziej obojętnego tonu, jaki mogła z siebie wykrzesać. Mimo tego co mówiła, głęboko w sercu coś ja zakuło. Mocno i stanowczo, jednak mimo to kontynuowała.
- Danielle, nie jesteś już mi potrzebna, chyba rozumiesz... - spauzowała teatralnie, przekręcając głowę - Twoja obecność mi wadzi. - powiedziała dobitnie, jakby była to najoczywistsza rzecz pod słońcem, podkreślając każde słowo, jakby mówiła do małego dziecka. 
- To Cię zniszczyło, Kye. Zniszczyło i nie chcesz tego przyznać! - podniosła głos, odwracając się i wybiegając z lokalu, jak najszybciej. Oczy nastolatki boleśnie ją zapiekły, a rosnąca gula w gardle nie dawała spokoju. Nie rozpłacz się! Tylko się nie rozpłacz! - myślała twardo, upijając łyka trunku i nerwowo poprawiając sukienkę, wygładzając niewidoczne fałdki. Wzięła głęboki wdech, powtarzając tą czynność jeszcze z kilka razu, dopóki gula w przełyku nie zniknęła całkowicie. Popatrzyła pustym wzrokiem w szklankę. 
- Dam sobie radę sama. - wyszeptała do siebie, próbując samą siebie przekonać, że może być to prawda.

- Hej, boska - głos nieznajomego, wybudził dziewczynę z odrętwienia. Spojrzała na mężczyznę siedzącego koło niej i lustrując go wzrokiem, zmarszczyła brwi. Brunet... Bruneci są całkiem przystojni... - pomyślała, ale zaraz skarciła się za te myśli. Przecież nawet go nie zna! Jak mogła w ogóle tak pomyśleć?
- Witaj, nieznajomy - przywitała się tylko z grzeczności i nawet głuchy wyczuł by w jej głosie niechęć. Brunet nie zraził się jednak jej tonem i dalej podtrzymywał rozmowę. Musiał jakoś odreagować ostatnie dni, a piękna osóbka, siedząca obok niego, mogła mu w tym pomóc.
- Napijesz się ze mną? - zapytał, z czarującym uśmiechem. Gówno prawda, Ty sobie tak wmówiłaś - odezwał się głosik podświadomości, który od razu uciszyła.
- Z gościem, którego nie znam? - prychnęła rozbawiona - Taa, musiałabym być blondynką. - upiła łyk trunku, który miała pod ręką. Może i była kiedyś...łatwa, ale to się zmieniło. Nie zamierzała dwa razy powtarzać tego samego błędu. Nawet jeśli ten błąd, był seksowny, przystojny, czarujący i z akcentem.
- Oj, nie daj się prosić. - przekręcił głową - Jestem Enzo. - spojrzała na niego, powoli się łamiąc. Zamknęła na chwilę oczy, wdychając.
- Kylie - odwzajemniła uśmiech.


*
Nickelback - Gotta Be Someone 
Forbes upiła łyk trunku i od razu wróciła na parkiet, który od jakiegoś czasu zajmowała Bennett, tańcząc z nieznajomym blondynem. Pod wpływem alkoholu nie przeszkadzało jej, że przebywa z nieznajomym. Caroline tymczasem szukała wzrokiem kolejnego wolnego faceta, z którym mogła jako tako potańczyć. Zawiedziona jednak, że nikogo takiego w tej chwili nie ma, usiadła i dopiła do końca napój jaki miała w szklance. Rozejrzała się i omal z krzesła nie spadła, kiedy ujrzała mężczyznę przed nią. Uśmiechał się lekko zmartwiony, jednak nadal rozbawiony. Dziewczyna przełknęła ślinę, wytrzeszczając oczy ze zdziwienia.
- Klaus - wyszeptała.
- Caroline, jak miło Cię widzieć - przywitał się. Blondynka pokręciła głową. Czy on zawsze muszą zjawiać się w niewłaściwym momencie? Wzięła głęboki wdech. Na szczęście nie była na tyle pijana, by zamienić z nim kilka zdań. Nie. On nie może zniszczyć tego dnia. Nie może, nie ma do tego prawa, ale dlaczego widząc go jakby się rozpromieniła w środku?
- Czego chcesz? Może szukasz ofiary, to do Ciebie podobne - mówiła ostrym tonem, ociekającym jadem i odrobiną obrzydzenia. Odwróciła od niego wzrok, zbyt zniesmaczona by w ogóle na niego patrzeć.
- Nie - zaprzeczył jakby urażony - Przechodziłem obok, postanowiłem się z Tobą przywitać - wyjaśnił, wstając. Dla niej wydawało się to niemal dziwne, jednak skoro już chciał wychodzić to nawet wolała nie protestować. Spojrzała na niego, a on na nią. Jednak kiedy już myślała, że odchodzi ten nagle obrócił się i chwycił ją za rękę, ciągnąc do siebie. Korzystając z szybkiej muzyki, okręcił ją kilka razy, po czym zatrzymał się i zaśmiał. - Teraz.. - spauzował - Mogę spokojnie odejść - uśmiechnął się radośnie, puszczając ją i wychodząc z lokalu. Dziwnie zadowolona, zamrugała kilka razy oszołomiona. Właśnie tańczyła z Pierwotnym. No prawie, bo tego tańcem by nie nazwała. Odwróciła się jednak i wróciła na swoje miejsce, nie bardzo wiedząc co teraz zrobić. Spoglądnęła na Bonnie, która bawiła się w najlepsze. Widząc ją i jej szczęście, po prostu się uśmiechnęła. Dlaczego ona nie miałaby się też bawić? Zaśmiała się z niewiadomych powodów.

*

 Z braku pomysłu, Rebekah w końcu zdecydowała się zadzwonić do niego. Do tego jedynego. Wyciągając komórkę, jednak dopadły ją wątpliwości. Czy nie będzie w czymś przeszkadzać? Chciała sama siebie walnąć. Przecież była pierwotnym wampirem, do cholery! Niby czego miała się bać? Cholera, on ją zmieniał, a raczej wyciągał na wierzch jej słabości. Jej kruchą stronę, którą ukrywała pod maską zimnej i wyrachowanej suki. Delikatnie zdenerwowana nacisnęła odpowiedni przycisk, za nim cała pewność siebie wyparowała. Kiedy usłyszała jego głos, poczuła jakby miała nogi z waty, jednak wytrwale utrzymywała charakterystyczny dla siebie ton głosu.
- Cześć, Bekah. Właśnie miałem dzwonić - oznajmił. Mimo swojej postawy zrobiło jej się ciepło na sercu, na słowa szatyna. Uśmiechnęła się do siebie.
- Na prawdę? Miałam Ci się spytać czy nie chciałbyś gdzieś ze mną wyjść? - odważyła się od razu przejść do rzeczy. Żadnej gry wstępnej, stawiła wszystko na jedną kartę. Salvatore spojrzał na zdjęcie trzymane w ręce, również się uśmiechając. 
- Miałem pytać o to samo - powiedział pogodnie - Spotkamy się u Ciebie? - upewnił się, na co panna Mikaelson prawie pisnęła. 
- Tak, tak... - zgodziła się trochę niepewnie.
- Coś nie tak? - Stefan od razu wyczuł niepokój swojej dziewczyny. Kochał ją. Kochał nad życie.
- Nie, tylko nie wiem czy zdołam się wyszykować - powiedziała lekko zawstydzona, lecz po kilku sekundach zaśmiała się. Może i była taka jak nastolatki w liceum, ale chyba zrobienie makijażu nie zrobi jej wielkiego problemu. W końcu ma na to kilka minut, nie? Chyba aż taką dziewuchą jak Caroline nie jest, co?
- Najwyżej poczekam - zapewnił.
- Ok, to ja czekam - rozłączyła się, szybko pojawiając się w swojej sypialni. Nie miała pojęcia co na siebie włożyć. Czy sukienkę czy może ubrać spodnie? Dramat ze szkoły, powrócił jak bumerang.

*

/Los Angeles, 1978r./

Uśmiech z mojej twarzy zniknął w sekundę, kiedy dostrzegłam opierającego się o blat, chłopaka. Tego wrednego i aroganckiego chłopaka, którego miałam zamiar zabić. Miesiąc temu, w zaułku na obrzeżach miasta, później pewnie spalić albo zakopać zwłoki. Cholera niech weźmie jego i jego komplementy, najlepiej by było gdyby zniknął, najlepiej na zawsze. Ten jego uśmiech... Boże, jak ja go nienawidzę.
- Kochanie, czyżbyś chciała się upić? - spytał udając zdziwienie. Zacisnęłam zęby, lecz nic nie odpowiedziałam. Podobno obojętność, boli bardziej niż nienawiść, dlaczego wcześniej tego nie wykorzystywałam? - Oj, nie udawaj, że mnie nie słyszysz - zrobił minę zbitego psa. Prawie się uśmiechnęłam. Nie ja nie mogłam tak reagować. Niech ktoś go stąd weźmie, bo nie wytrzymam. Czując jak ściska mi gardło, chwyciłam butelkę i przechyliłam gwint, sprawiając, że trunek w nim wlewał się mi do gardła. Nie wolno mi się uśmiechnąć - tą komendę powtarzałam jak mantrę.
- Tyle minęło, a ty nadal się na mnie gniewasz? - westchnął smutno - No cóż, to chyba nie potrzebne. Każdy wie, że w końcu mi ulegniesz - zaśmiał się i gdybym miała teraz broń, kule znajdujące się w magazynku, znajdowały by się teraz w jego ustach. Wtedy może by się tak nieziemsko nie uśmiechał. Boże, nie co ja pomyślałam, odwołuję się. Ja tak nie mogłam pomyśleć, nie ja tego nie robię. Y y, nie. Nie ma bata. Czas na plan B, panie wszystkowiedzący.
- Jeśli się nie zamkniesz, zginiesz - wycedziłam. Spojrzał na mnie tryumfalnie, za co miałam ochotę go walnąć. Któryś tam raz, straciłam rachubę.
- Ona mówi. Ludzie mamy nagłówek na dzisiejszą gazetę! - zachwycił się teatralnie. Wzniosłam oczy do góry, żałując, że nie zostałam a Chicago. Tak przynajmniej coś się działo. Coś miłego.
- Idiota - mruknęłam do siebie.
- Ech, dlaczego zaprzeczasz, że Ci się podobam? - rozłożył ręce. W głowie już miał plan. Wystarczyło tylko go wprowadzić w życie. 
- Bo nie lubię kłamać - powiedziałam. Dlaczego on nie mógł się ode mnie odczepić? Dlaczego ciągle za mną łazi? Czy tak trudno jest po prostu unikać mnie? 
- Yhm... Czyli zostajesz przy nienawiści? - zapytał z uśmiechem.
- Tak. - odparłam lakonicznie i kiedy miałam znowu na niego spojrzeć, nie było go. I na pewno zjawi się ponownie. 

*

Szatyn dotarł pod drzwi rezydencji, dziesięć minut po ich rozmowie. Wiedział gdzie chciał zabrać ukochaną, jednak pozostawało to w tajemnicy. Miał nadzieję, że Rebekah ubierze się w coś wygodnego, a nie wystroi w sukienki. Utrudniło by to bardzo wiele, tego przecież nie chciał. Zapukał grzecznie do drzwi, otworzył mu Elijah, spokojny jak zwykle.
- Witaj, Stefanie - spokojny ton głosu mężczyzny, utwierdził Salvatore'a, że nic w Pierwotnym się nie zmieniło - Zapewne, przyszedłeś po moją siostrę - stwierdził.
- Tak, zastałem ją? - zapytał. Ale przecież było to głupie pytanie. Oczywiście, że ona tam była., przecież rozmawiali zaledwie kilka minut temu.
- Owszem - zawołał ją, a kiedy dziewczyna zeszła, posłusznie odsunął się, znowu ukrywając w domu. Blondynka nieśmiało uśmiechnęła się do niego, po czym niepewnie wyszła za próg i stanęła przed chłopakiem. Okręciła się dwa razy wokół własnej osi.
- I jak? - zapytała, na co zielonooki podniósł na nią wzrok. Jej blond włosy były rozpuszczone, opadające na ramiona, które okryte były cienkim swetrem. Pod nim ubrana była w bluzkę koloru delikatnego fioletu na grubych ramiączkach, oraz jegginsy wpadające w błękit.
- Wyglądasz olśniewająco - zachwycił się po czym wyciągnął dłoń w jej stronę - Możemy?
- Tak - promieniała ze szczęścia. Był to zdecydowanie najlepszy dzień w tym tygodniu.

*


Obserwatorzy