środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział Dziewiąty

Specjalna dedykacja dla Zuzanny Maciszewskiej. Dziękuję za wszystkie opinie, Ty jako jedyna potrafisz lepiej zreanimować moją wenę, niż nowy odcinek ulubionego serialu <3 
____________________________________________________

Następny dzień, kiedy ja jestem ofiarą. - pomyślałam i spojrzałam na auto, które właśnie wjeżdżało do wioski. Przyjrzałam się bliżej i dotarło do mnie, że kiedy samochód się zatrzymał zobaczyłam tą samą blondynkę, co w sklepie. Wywróciłam teatralnie wywróciłam oczami i zeskoczyłam z maski.
Podeszłam do dziewczyny i chłopaka.
- Faith, prawda? - spytał chłopak, bo wampirzyca przypatrywała mi się badawczo. Skinęłam głową, odrywając wzrok od dziewczyny i spojrzałam w zielone oczy mojej pomocy.
- A ty? - zapytałam i tym razem odezwała się niebieskooka. Jej ton głosu był przepełniony... radością? Szczęściem? Na pewno czymś, jak to ująć... czystym.
- Caroline Forbes - wskazała na siebie - A to Stefan. - wskazała na szatyna, który podał mi rękę. Zmarszczyłam brwi i zastanowiłam się chwilę.
- Salvatore. Stefan Salvatore - uśmiechnął się życzliwie, a ja zamarłam na chwilę. On powiedział, że nazywa się Salvatore. Ale przecież, to znaczy, że...
- Znajomi blondyneczki? - spytałam upewniając się i unosząc kąciki w sztuczny uśmiech, który nawet głupi tak by go zinterpretował.
- Rebekhi - poprawił Stefan, na co ja zmrużyłam oczy.
- Dobra, spokojnie - otworzyłam szerzej oczy, lustrując chłopaka wzrokiem. - Naprawiłam samochód, ale nie jestem pewna czy nie rozwali się gdzieś w połowie drogi - wyjaśniłam, pokazując moje autko.
- Możemy wykonać zaklęcie tutaj? - wtrąciła się Caroline zdesperowana.
- Jeśli macie potrzebne rzeczy - oznajmiłam.

*

 - Po co to? - spytała zaniepokojona brunetka, wskazując słabo palcem na wiadra po obu stronach jej krzesła, do którego była zresztą przywiązana. Sage spojrzała na nią, ale dalej robiła to co kazał jej Finn. W końcu nie wytrzymała.
- A jak myślisz? - zapytała retorycznie - Potrzebuję Twojej krwi - Bennett wybałuszyła oczy. Bała się, patrząc na głębokie wiadra, że takiej utraty krwi może nie przeżyć. Nie chciała umierać.
- Do czego? - zadała pytanie, które zostało jednak bez odpowiedzi. Spróbowała jeszcze raz wyszarpać dyskretnie ręce z więzów, ale to nic nie dało. 
- Dowiesz się - powiedziała, wychodząc z pomieszczenia.

*

- Gdzie jej komórka? - spytała Sarah szeptem. Kylie spojrzała na nią i kiwnęła na stolik nocny, przy łóżku nieobecnej. Szatynka szybko wzięła go i weszła w pocztę głosową. 
- Jesteś pewna? - spytała, na co ta skinęła ponaglając ja wzrokiem. Dziewczyna nacisnęła na zieloną słuchawkę i po wybraniu na telefonie odpowiedniej liczby usłyszała żeński głos.
- "Zbijemy najbliższą jej osobę, wtedy ona się załamie. Później dopijemy, ale tak, żeby nikt nie wiedział, że to ja rozumiesz? Ja muszę zostać niewinna, inaczej nie odzyskam wolności." - tu wiadomość jej się urwała.
- Chcą zabić kogoś na kim jej zależy - szepnęła, ostrożnie odkładając urządzenie tam gdzie jego miejsce. 
- Dobra, teraz musimy się tylko dowiedzieć, kto nią jest - mruknęła czarnowłosa, bezszelestnie wymykając się z pokoju blondynki. 

*

- Kol? - spytała zaniepokojona Rebekah, chwytając go za rękę. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Posłuchaj - rozkazała, słysząc dźwięki dochodzące z lasu.
- Wilki? - zapytał - Skąd one tu?
- Chyba powinieneś spytać, jak się przemieniły, chociaż... - zastanowiła się, po czym gorączkowo przeszukiwała głowę, jednak nie mogła nic wymyślić. 
- Bekah, nie czas na udowadnianie, że nie jesteś naturalną blondynką - mruknął złośliwie. Spojrzała na niego spod łba, po czym odwróciła wzrok.
- Słuchaj, Ty uratujesz Bennett, a ja dowiem się, dlaczego się przemienili - rozkazała i już postawiła pierwszy krok, jednak została zatrzymana ręką brata, który przypatrywał się jej zaniepokojony.
- Z chęcią się zamienię - zadeklarował - Po za tym, wy się świetnie dogadujecie.
- Braciszku, Ty mój - zaczęła słodkim głosem, po czym spoważniała - Idziesz po nią i to bez dyskusji - oznajmiła, po czym zniknęła.

*

Obie dziewczyny stanęły jak wryte, widząc Marcela i Katie stojących i jakby czekających akurat na nie. Podeszły bliżej i zmierzyły się z surowym spojrzeniem władcy i przestraszonym wzrokiem Kat, który od razu odszyfrowała Sarah, wiedząc, że blondynka udaje.
- Fajnych rzeczy się dowiaduje - stwierdził, kierując się w ich stronę, zupełnie bez uśmiechu - A wiec, chcecie zabić Faith? Nie spodziewałem się tego po was. - przyznał, na co obie wybałuszyły oczy, wymieniając się spojrzeniami. Były wściekłe, właśnie szły by powiadomić o wszystkim przyjaciela dziewczyny, że jest w niebezpieczeństwie, a tu się okazuje, że to niby one?
- Że co?! - Kylie gotowała się w środku i już miała rzucić się na Katie, stojącą za Marcelem i uśmiechają się wrednie, jednak szatynka ją powstrzymała. Miały pecha, że wampir tego nie widział.
- Jak prawem, w ogóle tak mówisz? - wyszeptała z niedowierzaniem Sarah, kręcąc głową.
- Możecie już nie udawać - odezwała się dziewczyna - Wiem, co chcecie zrobić.
- Taa? Ja odniosłam inne wrażenie, kiedy przesłuchałam Twoją pocztę głosową - wywarczała w jej stronę czarnowłosa, zwracając uwagę Marcela, a raczej tak myślała, bo ciemnoskóry miał w głowie plan i bynajmniej mijał się z tym co robił teraz.
- Nie wiem o jakiej poczcie, gadasz - syknęła, jednak władca zdawał się nie słyszeć o czym mówią.
- Łżesz! - już miała coś dopowiedzieć, jednak Sarah ją uciszyła, widząc dwóch mężczyzn ubranych w kurtki ze skóry, idących w ich stronę. Sarah wiedziała, że są na straconej pozycji, nie zamierzała wygłupić się przy zielonookiej.
- Zabierzcie je gdzie ich miejsce - polecił uśmiechając się arogancko. Wampirzyca za nim, również się uśmiechała, jednak bardziej złośliwie i tryumfująco. Jedynie Kylie stawiała opór, kiedy jeden z nich chwycił ją brutalnie za ręce, próbowała się wyszarpać, co jedynie pogorszyło jej sytuację. Sarah spokojnie dała się skrępować, układając sobie w głowie plan, jak się później stąd wydostanie. Rzuciła, Kylie ostrzegawcze spojrzenie, co trochę ją uspokoiło. Przechodząc koło Katie, obie z Sarą jednocześnie powiedziały:
- Zgnijesz w piekle - warknęły, na co ta uśmiechnęła się.
- A ty w lochu, ofiaro losu - mina czarnowłosej mimo złości delikatnie zrzedła, jednak nawet to nie uszło uwadze Marcela, co zauważyła tylko szatynka. Zmarszczyła brwi i natychmiast, kiedy ten spojrzał na nią odwróciła wzrok. Dziewczyny zostały wtrącone, do celi, z kratami jak na filmach i kłódką.
- Jak tylko stąd wyjdę... - spojrzała na koleżankę, która patrzyła na nią od dłuższej chwili - Urwę jej ten żółty łeb - oznajmiła.

*

 - Bree, potrzebuję wolnego stołu -powiedziałam do staruszki, wchodząc z Caroline i Stefanem do chatki. Greyson spojrzała na nich z lekkim wahaniem, ale po chwili uśmiechnęła się zupełnie spokojna. Szybko sprzątnęła stół na którym było najmniej rzeczy i ponownie spojrzała na obcych w jej domu. Salvatore wydawał się czuć nieswojo, jednak jego koleżanka zupełnie nie przejmowała się tym, że jest w obcym mieszkaniu z dwiema dziwnymi kobietami. Była tak zdeterminowana i zniecierpliwiona czekaniem, że nie zwracała na nas uwagi.
- Jak się nazywasz? - zapytała dziewczynę, na co ja wywróciłam oczami, jednak nie spuszczałam szatyna z oczu. Jego nazwisko było mi znane i dość bardzo. 
- Caroline - uśmiechnęła się blond włosa istota - A to Stefan...
- Salvatore - dokończył podając rękę Bree, zupełnie nie zadając sobie sprawy, że powiedział o słowo za dużo. Staruszka zmarszczyła na chwilę brwi, posyłając mi pytające spojrzenie. Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się pokrzepiająco do chłopaka, który był teraz dość zakłopotany reakcją kobiety.
- Ona już tak ma - wyjaśniłam, rzucając  jej ukradkiem ostrzegawcze spojrzenie - Słuchajcie, co ja mam zrobić? Kochana Mikaelson nic mi nie powiedziała - Forbes uniosła lekko kąciki ust, ciesząc się, że nie tylko ona w tym pomieszczeniu nienawidzi Pierwotnej.
- Szukaliśmy zaklęciem pewnej osoby... - rozpoczął szatyn.
- ...ale ona zabezpieczyła się blokadą. - dokończyła zmartwiona Care. 
- Mam ją zniszczyć? - zdziwiłam się, nieźle rozbawiona, spoglądając na babcię. Jeśli osoba, która porwała poszukiwaną zablokowała miejsce pobytu, będę miała ułatwione zadanie. Takie zaklęcia były dla mnie błahostką, jednak do tego potrzeba siły i jak prawie każde zaklęcie krwi. Z krwią może być problem, zależy czym jest osoba zaginiona. Jeśli jest wampirem, wystarczyła krew twórcy linii, wilkołak... no cóż, wtedy przydałaby się krew tego co go ugryzł lub kogoś spokrewnionego z nim. Czarownica miała najłatwiej, jak dla mnie. Krew jej przyjaciela lub kogoś z rodziny albo ewentualnie kogoś kogo kocha. - A ja mam znaleźć...?
- Bonnie Bennett - dopowiedziała szybko wampirzyca.
- Bennett? To mi ułatwi zadanie, prawda? - usiadłam przy stole i czekałam, aż Greyson odpowie. Zastanowiła się chwilę.
- Tak - potwierdziła zamyślona - Na pewno. Czy ona jest czarownicą? - zwróciła się do chłopaka, który pokiwał lekko zdumiony głową, nie odzywając się.
- Kto z was jest jej przyjacielem? - ułożyłam na stole mapę i czterema świecami przygniotłam wszystkie boki kwadratu.
- Ja, oczywiście - bez wahania odpowiedziała blondynka, podchodząc do mnie.
- Poczekaj - zatrzymałam ją ręką - Potrzebuję jemioły.
- Po co Ci jemioła? - zapytał Stefan, podchodząc do Caroline. Spojrzałam na nich jak na idiotów i miałam wyjaśnić do czego jest potrzebna, kiedy uprzedziła mnie w tym Bree, która w dziedzinie roślinności była niezastąpiona.
- Od wieków jest uważana przez czarownice, za świętą. Każda nadprzyrodzona istota ma coś na wzór symbolu, coś co odzwierciedla jej naturę - wytłumaczyła staruszka, na co Care zmarszczyła brwi, a Stefan widocznie chcąc dowiedzieć się wiedzieć, kontynuował zadawanie pytań.
- Bonnie twierdziła, że wiedźmy są związane z przyrodą - oznajmił, przyglądając się jej badawczo, kiedy kobieta, chodziła od półki do półki  szukając odpowiedniej rośliny.
- I są - przyznała.
- Czy w takim razie symbolem wiedźm, nie powinno być drzewo?
- Dobre pytanie, młodzieńcze - odparła pogodnie, na co ja wywróciłam oczami i w duchu jęknęłam. Czemuś Ty to zrobił? Zaraz się zacznie. Bree uwielbiała wypowiadać się na jej ulubione tematy. Miałam szczęście mieszkać z nią prze rok, więcej może i teraz znałam prawie każdą roślinę na pamięć. Druidzi także byli mocną stroną Greyson. - Symbolem druidów było drzewo, jednak czarownice od zawsze miały w historii jemiołę. Nie do końca wiadomo dlaczego. Tak samo, dlaczego wampiry mają słońce a wilkołaki księżyc, skoro wampiry są stworzeniami nocnymi?
- Wszystko jest jedną wielką niewiadomą - dodałam ironicznie z sarkastycznym uśmiechem na twarzy. Ale tak, czy siak uważałam, że wampiry są istotami dziennymi, bo wilki były uwiezione przez pełnię. Wiem coś o tym, niestety.

*

Mulatka cały czas myślała nad tym co powiedziała jej Sage. Przecież nie mogła jej zabić, prawda? Caroline na pewno ją znajdzie, bo jednak tylko ona wiedziała, że czarownica zniknęła. Jest też możliwość, że zadzwoniła do Eleny, lecz i tą myśl odtrąciła od siebie tak szybko jak tą, że w każdej chwili może umrzeć, wykrwawiając się na śmierć. Przez te kilka dni nie mogła wpaść na pomysł, do czego jest potrzebna Pierwotnemu wampirowi? Przecież na świecie jest pełno wiedźm, na pewno znalazł by odpowiednią. 
- Ostatnia szansa, Bennett - oznajmił głos za nią. Bonnie musiała chwilę się zastanowić by rozpoznać do kogo należy. - Pomożesz dobrowolnie czy mam użyć siły? - zapytał Finn, siadając na łóżku. Bennett prychnęła jakby wzburzona. Dobrowolnie to ona nigdy by mu nie pomogła w końcu jest jej wrogiem, logiczne chyba więc, że wrogom się nie pomaga.
- Już Ci mówiłam - powiedziała, delikatnie zachrypniętym głosem - Możesz pomarzyć.
- Jesteś uparta - stwierdził ze smutkiem - Mogłabyś dołączyć się do mnie. Zabilibyśmy razem moje rodzeństwo.
- Co ja bym z tego miała, Finn? - oburzyła się. Jak on mógł jej coś tak absurdalnego zaproponować?! 
- Dobrze wiesz, że kiedy umiera jedno z mojej rodziny, razem z nim cała jego linia, tych których przemienił - uśmiechnął się ciepło, jednak według mulatki wyraz twarzy nadal był taki sam. 
- Jesteś nienormalny! - z całych sił, próbowała wyswobodzić ręce ze sznurów.
- Nienawidzisz wampirów, dlaczego więc nie chcesz mi pomóc, Bonnie? - zastanowił się, bo prawda była taka, że nie miał pojęcia dlaczego wiedźma nie chce zabić jego braci i siostry. 
- Moje przyjaciółki są wampirami! Moja mama zresztą też! - zdumiała się pytaniem Pierwotnego. Mikaelson pokręcił głową czując, że chodzi o coś do czego dziewczyna nie chce się przed sobą przyznać.
- Gardzisz nimi - stwierdził, ale za nim Bonnie otworzyła usta by zaprzeczyć, ten ją uprzedził - Zależy Ci na którymś z moich braci, dlatego nie chcesz by zginęli - zagadywał, na co reakcja dziewczyny była natychmiastowa.
- Nie gardzę moimi przyjaciółmi! - krzyknęła i zaraz ucichła, kiedy poczuła pieczenie w gardle. Przecież nie piła! Logiczne, że gardło będzie boleć, skoro jest wysuszone.
- Nie zaprzeczyłaś - uśmiechnął się z iskierkami zwycięstwa, widocznymi z kilometra. Czarownica zmierzyła go morderczym spojrzeniem. Chciała zaprzeczyć, krzyknąć w jakikolwiek sposób, ale wolała nie pogarszać sytuacji. Ważne, że ona miała racje, reszta się nie liczyła.
- Po co wam moja krew? - wychrypiała, sprytnie zmieniając temat, który od razu pochwycił. 
- Powiedziałaś, że nam nie pomożesz - wstał i wziął do ręki telefon - Możesz to jeszcze przemyśleć. Pomożesz zabić moje rodzeństwo, a w zamian ja Cię wypuszczę - zaproponował, na co ta warknęła odpowiadając.
- Nie skrzywdzę - zacięła się na chwilę, biorąc głęboki dech. Jak ona w ogóle mogła chcieć to powiedzieć!? - Moich przyjaciół - wydusiła już mniej energicznie. 
- Jak chcesz - wzruszył ramionami, wykręcając numer do swojej dziewczyny. - Sage, plan B, przyjedź tu. - jedno zdanie wypowiedziane do rudowłosej miało tyle szczegółów, że nic nie dodając od razu się rozłączył. 
- Nie pomogę się Ci - wysyczała.
- Pomożesz - oświadczył pewnym siebie głosem, na co mulatka tylko pokręciła głową. Nie zamierzała mu niczego ułatwiać. Nie przyczyni się do śmierci przyjaciół, ale przecież teraz była bezsilna.

*

Stanęłam przy stole, na którym miałam przygotowaną mapę i cztery świece. Jedną myślą, wywołałam lekki podmuch wiatru, gasząc wszystkie możliwe światła w pomieszczeniu. Wzięłam z ręki Bree, popiół z jemioły i położyłam na mapie. Spojrzałam na Caroline i po chwili stała już na przeciwko mnie. Wzięłam jej dłoń i spojrzałam na jej twarz, sprawdzając czy się nie waha. Wzięłam wdech i chwyciłam sztylet, przystawiając go do jej nadgarstka. Zamaszystym ruchem przecięłam jej skórę i dziewczyna syknęła. Stefan zacisnął zęby, hamując się by nie podbiec do przyjaciółki i zabrać ją gdzie pieprz rośnie. Zignorowałam ich i przechyliłam rękę Forbes, by krew poleciała na popiół, który reprezentował wiedźmę Bennett. Puściłam ją i wystawiłam własną dłoń nad mapę, zamykając oczy. 
- Ego Faith Woodhope, autem dico vobis: Firewall ignis ardebit. - pierwsza świeca w lewym rogu, zapłonęła żywym ogniem, sprawiając, że Caroline odsunęła się o kilka kroków w tył -   Te aquae, qui verbum ex loco abluere. - świeca w prawym górnym rogu, zaświeciła się bardziej niebieskim ogniem - Aeris, excuterentur - nie wiem czy dobrze dobrałam słowa, ale kolejna również zapłonęła -Et terra, intra penitus sepeliendum. - końcowy wers sprawił, że wszystkie cztery świece wybuchły w górę płomieniem, rozświetlając cały pokój. Uśmiechnęłam się do siebie i poczułam jak jemioła, wibruje i po chwili już suwa się po mapie, zostawiając ścieżkę mikroskopijnych kuleczek popiołu. W chwili kiedy miałam poznać miejsce, gdzie przetrzymują wiedźmę, zadzwonił mój telefon i zatrzymał na chwilę zaklęcie, na co warknęłam. Care westchnęła zniecierpliwiona. W każdej chwili jej przyjaciółka mogła umrzeć.
- Kimkolwiek jesteś wiedz, że w następnych 48 godzinach, jesteś narażony na przedwczesną śmierć - odebrałam, bez patrzenia na to kto dzwoni. Nie musiałam długo, czekać na odzew ze strony rozmówcy.
- Może nie tak ostro - zaśmiał się, na co ja wkurzyłam się jeszcze bardziej. Przerwał mi zaklęcie i bezczelnie się ze mnie śmieje? W domu się policzymy.
- Marcel - warknęłam, na co on po drugiej stronie wyszczerzył się jeszcze bardziej. Miał szczęście, że ja tego nie widziałam.
- Przeszkadzam? - spytał rozbawiony.
- Wyobraź sobie, że bardzo - w tej chwili nawet nie myślałam by mu jakkolwiek wybaczyć. Miałam zamiar go po wnerwiać, jak tylko wrócę.
- Dzwonię spytać, jak sobie beze mnie radzisz? - myślę, że miał nadzieję usłyszeć "Okropnie". 
- Świetnie - odparłam z jadem. - A teraz, przepraszam, ale szukam wiedźmy - nacisnęłam czerwoną słuchawkę za nim zdążył jakkolwiek odpowiedzieć. Wzięłam głęboki wdech i po raz kolejny zamknęłam oczy.
- To był Marcellus? - zapytała Greyson, która jako jedyna jeszcze wiedziała jak zła byłam w tej chwili. No, chyba każdy normalny w takich egipskich ciemnościach, widział moje świecące się na żółto tęczówki.
- Jesteś wilkołakiem? - Caroline cofnęła się o krok, co mnie zirytowało.
- Tak - odpowiedź była skierowana do Bree, ale także do blondynki, bo była twierdząca - Słodziutka, ja jestem wampirem z malutkim bonusem.
- Ale...
- Chcesz znaleźć przyjaciółkę? - ucięłam. Wampirzyca była zmuszona przytaknąć i zamilknąć z pomocą przyjaciela, który wyszeptał jej coś na ucho. Nie dociekałam co, nie interesowałam się tym, bardziej skupiona byłam na zaklęciu. Było to zwykłe lokalizujące zaklęcie, ponieważ poprzednie służyło do złamania blokady. W czasie jego wypowiadania było oczywiście, troszeczkę zmodyfikowane, bo normalnie nie można łączyć tego typu rzeczy w jedno. Groziło to wybuchem, bądź końcem świata, ale nie bądźmy pesymistami.
W chwili kiedy w końcu, poznałam lokalizację dziewczyny, świece zgasły całkowicie i przez kilka sekund panowała tu ciemność, dopóki nie zapaliłam magią lamp i znowu wszyscy wszystko dobrze widzieli.
- Gdzie ona jest? - spytała, bez ogródek, mając nadzieję już stąd zniknąć i pobiec do Bonnie. Przytulić, był mały szczegół z którego Caroline ani trochę nie była zadowolona, ale za to pewna, że Bennett ją zabije. Forbes będąc ze Stefanem tak daleko od Nowego Orleanu, nie mogła jednocześnie być tu i tu, więc za nim dotarłaby do miasta, mulatka mogła zginąć. Oczywiście nie dopuszczała do siebie takiej myśli i z wielkim bólem, poprosiła o pomoc Rebekhę ( która nie informując blondynki, poszła pozwiedzać bagna, a Kol'a zostawiła z dylematem, jak uratować czarownice ). Salvatore stał murem za tym pomysłem, więc Pierwotna chcąc przypodobać się chłopakowi od razu się zgodziła. Przynajmniej tak myślała niebieskooka, bo prawda była taka, że panna Mikaelson lubiła po prostu pomagać swojemu chłopakowi.
- Bonnie Bennett, obecnie znajduje się na ulicy 730 Bienville Street, w hotelu Mazarin, a dokładnie w pokoju 515  - wypowiedziałam, jakby to co zrobiłam było niczym szczególnym.
- Inne wiedźmy nie dają tak szczegółowych lokalizacji - zauważył trafnie Stefan, na co ja wzruszyłam ramionami.
- Ale z pewnością powiedziały, że inne zaklęcie rzucone przez słabą czarownicę, może zniszczyć tylko silniejsza od niej wiedźma - odparłam dumna - Jestem lepsza od tamtejszych, więc bez problemu zniszczyłam blokadę i dowiedziałam się, gdzie została rzucona.
- To znaczy, że możemy już jechać - ucieszyła się dziewczyna, kierując się już do wyjścia.
- Ona wie, że rozwaliłam jej blokadę - powiedziałam niewinnie, na co Salvatore zmierzył srogim spojrzeniem. - Radzę wam poinformować kochasia, żeby się pośpieszył - rzuciłam, jakbym dawała przyjacielską radę.
- Kochasia? - zdziwiła się Caroline, nagle zapominając, że Bennett jest w niebezpieczeństwie.
- No... Kol Mikaelson też w tym wszystkim uczestniczy, prawda? - uśmiechnęłam się, podchodząc do staruszki, która od razu mnie przytuliła. - Pa, babciu - wyszeptałam.
- Do zobaczenia, Praesent - pożegnała się. Wyszłam z chatki i podeszłam do samochodu, które jak pies czekał za swoją panią. Pogłaskałam je po dachu i wyjęłam z kieszeni kluczyki, przekręcając je i tym samym otwierając auto. Otworzyłam drzwi, ale w tym samym czasie podbiegła do mnie Forbes.
- Co miałaś na myśli mówiąc "kochaś" na Kol'a? - spytała, nerwowo przystępując z nogi na nogę.
- To co miał na myśli, prosząc mnie o pomoc w znalezieniu Bennett, Caroline - powiedziałam tajemniczo - Może i nie jestem specjalistką w sprawach miłości, ale jestem prawie pewna, że w końcu się zejdą.
- Ona go nienawidzi - zaprzeczyła szybko, czując, że to co mówię, jest prawie tak samo głupie jak to, że Klaus może coś czuć.
- Miłość, nienawiść. Dzieli je taka cienka linia. - sama nie wiem, skąd to pamiętam, ale wydawało mi się, że ten cytat jest na miejscu.
- To się nigdy nie stanie - zaprzeczyła ponownie, na co ja prychnęłam i usiadłam na siedzeniu kierowcy, zamykając drzwi.
- To Twoje zdanie - oznajmiłam. przekręcając kluczyki w stacyjce i patrząc jak podbiega do nas Stefan. - Hej, Stef - odezwałam się, a on spojrzał na mnie zdziwiony - Spotkamy się jeszcze. - zabrzmiało to bardziej jako stwierdzenie, niż pytanie. Odpaliłam i ruszyłam z piskiem opon.

*

Bonnie z przerażeniem patrzyła na to co ją otacza. Co raz to bardziej czuła jak upływa z niej życie. Czuła jak krew ścieka do wiader, a widok powoli się rozmazywał. Nie chciała umierać. Nie teraz. Nie tutaj. Spojrzała z nienawiścią i pogardą na Finna, po czym na rudowłosą. To nie przyjaciółmi gardziła tylko nimi. Miała dość. Co chwila w jej głowie pojawiała się myśl, że nikt jej nie uratuje, że wykrwawi się, a Pierwotny dostanie to czego chce. Nie była pewna do czego może być mu potrzebna jej krew, ale czuła w skroniach, że ona właśnie pomoże mu zabić Mikaelsonów. Klausa i wtedy wszyscy jej przyjaciele zginą. Z jednej strony nie chciała też by Rebekah umarła, bo była ze Stefanem. Wtedy to on by cierpiał najbardziej. Zastanawiała się też dlaczego nie zabić tylko Kol'a i Elijah. W końcu z Kol'em są wrogami, a przynajmniej ona tak myślała. A raczej tak sobie to tłumaczyła, bo jak inaczej nazwać kogoś kogo nienawidzisz? Chyba nie przyjacielem. Co to, to nie! Elijah jest z nich wszystkich najbardziej honorowy. W końcu wiele razu ratował życie Elenie, szkoda jakby umarł taki dobry kandydat na męża. Szczerze życzyła mu powodzenia u kobiet. Z tych rozmyślań wywnioskowała, że nie chce nikogo z nich martwego. No po za, Finnem, jemu życzyła jak najgorzej. W pewnym momencie wampirzyca wstała, mając w rękach dwa wiadra i podała je chłopakowi. 
- Sage, zgaś światło - polecił co od razu zrobiła - Chodź zaniesiemy to... - nie usłyszała o kim mówili.
- A co z nią? - spytała spoglądając na wyczerpaną mulatkę.
- Przyjdą po nią, przerwali zaklęcie - powiadomił i razem z Sage opuścili pomieszczenie, zostawiając dziewczynę w egipskich ciemnościach samą. 

*

- Hayley - przywitała się do dziewczyny, która w środku trochę się przeraziła na jej widok. Co jeśli Faith powiedziała im prawdę o dziecku? To pytanie błąkało się po głowie Marshall, dopóki nie usłyszała dalszej części przemowy Pierwotnej - Przyszłam, bo mam bardzo ważne pytanie. - przy ciężarnej Rebekah była bardzo miła i łagodna. Nie wiedziała nawet kiedy polubiła tą dziewczynę. 
- Wejdź - powiedziała uprzejmie, zapraszającym gestem pokazując, żeby weszła do środka. Razem udały się do salonu, siadając na jednej z kanap. Hayley nalała sobie herbaty, jednak blondynka stanowczo odmówiła napoju, chcąc od razu przejść do rzeczy i mieć to z głowy.
- Słuchaj, widziałam w lesie...kogoś - szatynka z uwagą przysłuchiwała się wypowiedzi Mikaelson - Czy w waszym stadzie, możecie przemieniać się bez pełni? - to pytanie zszokowało mulatkę tak bardzo, że musiała napić się łyka herbaty, by nawilżyć gardło, które lekko zaschło na jej słowa. Bez pełni? Hayley myślała, że jest to niemożliwe chyba, że ktoś jest albo hybrydą albo bardzo dobrze panuję nad przemianami. Starsze wilkołaki, oczywiście potrafiły coś takiego zrobić, ale pod warunkiem, że uczyły się tego latami. To nie jest tak jak z chodzeniem, z wiekiem robisz to coraz lepiej. Jeśli nie chce się tego nauczyć to się nie nauczy. Marshall zastanowiła się jeszcze chwilę za nim odpowiedziała.
- Nie, jest to niemożliwe - zaprzeczyła z prawdą. Nie widziała korzyści z okłamywania jej, a stawiając na prawdę teraz mogła liczyć, że jeśli kiedykolwiek, ktokolwiek powie im o biologicznym ojcu dziecka, to w przyszłości może oszczędzą ją. Może, bardzo pocieszające.
- Jesteś pewna? - w tym stadzie jest to niemożliwe - pomyślała z ironią, ale odpowiedziała. Uniosła do góry kubek i oglądając go w rękach, powiedziała.
-Absolutnie - upiła kolejny łyk. Panna Mikaelson zastanowiła się chwilę. Skoro ona mówi, że jest to niemożliwe to albo o czymś nie wie albo ona razem z Kol'em miała halucynacje. Przecież słyszała wycie, a wilki nie wyją wieczorem. Jak już w nocy i to w stadzie. - A co? Widziałaś teraz kogoś? - spytała zaciekawiona. Bekah uśmiechnęła się.
- Można tak powiedzieć - obie się zaśmiały. W towarzystwie Rebekhi, Hayley się rozluźniała. Zawsze myślała, że Pierwotna jest tylko i wyłącznie zimną suką, a tu taka niespodzianka.

*

     
Razem z Kylie siedziały już w tej cuchnącej celi, chyba z kilka godzin. Kompletnie straciły poczucie czasu. Co z tego, że miały komórkę, skoro nie było tu zasięgu? Próbowały się dodzwonić lub napisać do kogoś, ale na marne. Jedyne co mogły robić to rozmawiać. Żadna jednak od czasu wtrącenia tu i wypowiedzianego przez Kylie obietnicy ukręcenia Katie głowy, nie kwapiła się by rozpocząć konwersację. Do czasu kiedy zaczęły odczuwać głód, wtedy jako pierwsza odezwała się czarnowłosa.
- Jak to się stało? - zapytała, patrząc w sufit i próbując skupić się na czymś innym niż żądza krwi. Sarah spojrzała na nią zdziwiona.
- Co?
- No wiesz, że się Ciebie wyrzekli - wyjaśniła, na co tamta się skrzywiła. Nie lubiła opowiadać o swojej rodzinie. W ogóle kiedy ktoś o nią pytał, odpowiadała, że nie żyje. Tak na prawdę mieszkali gdzieś w Lawrence, w Kansas. Nie interesowała się tym, nie chciała. Oni wyrzekli się jej, ona ich.
- Długa historia - chciała uciąć temat, w jak najdelikatniejszy sposób.
- Mamy czas - wskazała rękoma na pomieszczenie. Szatynka westchnęła. Kylie była uparta, na jej nieszczęście ona też.
- Kiedyś Ci opowiem - oznajmiła i postanowiła zadać to samo pytanie dziewczynie. - A kiedy zaczęło się u Ciebie to piekło?
- Gdzieś kiedy miałam dwanaście lat - ku zdziwieniu wampirzycy, dziewczyna odpowiedziała. Sarah szczerze współczuła jej rodziny. Sama nie miała łatwiej, ale nie rozumiała jak można bić własne dziecko. Przecież to skandal.
- Ile to trwało? - kolejne pytanie wypłynęło z jej ust. Ciemnooka spojrzała na nią, mrużąc oczy. Nie rozumiała jej ciekawości. Ona także nienawidziła rodziców, ale dawno pogodziła się z rzeczywistością. Grimm potrafiła wybaczać, jednak nie Sarah. Jedyna rzecz jakiej nie uczyli jej rodzice.
- Nie wiem - przyznała - Rok temu wyprowadziłam się od nich - powiedziała.
- Ja zostałam z domu wyrzucona.
- Co? - zdziwiła się najpierw, po czym spostrzegła z jaką trudnością następne słowa, przechodzą przez jej gardło. Zamilkła, wiec i przysłuchiwała się wypowiedzi starszej koleżanki.
- Powiedziałam im, że nie zamierzam złożyć przysięgi, co oni uznali za hańbę - zaśmiała się, co odrobinę przeraziło dziewczynę - W mojej rodzinie jeśli nie jesteś wielce honorowa lub nie jesteś prawowitą łowczynią, nie liczysz się - powiedziała krzywiąc się, jakby mówiła coś obrzydliwego.
- Miałaś ciężko - odważyła się odezwać. Szatynka spojrzała na nią z wdzięcznością.
- Bardzo, ale to sprawiło, że zaczęłam poważnie zastanawiać się nad życiem - powiedziała dumnie, kładąc się na ziemi i patrząc w górę.

*

Będąc już w samochodzie, Kol włączył muzykę. Po jakiejś pół godzinie dotarło niego co miał zrobić. Uratować swojego wroga. Przecież się nienawidzili. Pierwotny przysiągł sobie, że kiedy będą kiedyś ratować Blondie to, w taki sam ją wystawi. Czasami za jej teksty miał ochotę nie tyle co urwać, ale zedrzeć z jej twarzy ten podły uśmieszek i najlepiej podpalić. Jak ona w ogóle śmie twierdzić, że on Kol Mikaelson zakochał się w kimś takim jak Bonnie Bennett?! Jedynym powodem dla, którego zamierzał to zrobić jest rozrywka. Po za tym, wolał nie leżeć znowu ze sztyletem w trumnie przez kolejne sto lat. Jakoś mu się to nie uśmiechało, a wiedział, że Rebekah pod wpływem emocji mogła zrobić wszystko. W pewnej chwili usłyszał swój dzwonek w telefonie, od razu nie zastanawiając się ani chwili odebrał.
- To jak Blondie, gdzie wasza kochana Bennett? - spytał, wiedział że dzwoniła Forbes. To było do przewidzenia. 
- Kol...? Nie ważne - zdziwiła się, ale postanowiła od razu przejść do rzeczy. - Bonnie jest w hotelu Mazarin...
- Na ulicy Bienville Street 730 - dokończył dociskając pedał gazu. 
- Tak, skąd...?
- Blondie, technicznie to ja założyłem to miasto - przerwał jej po raz kolejny z chytrym uśmiechem, kierując się w stronę Mazarin. 
- Nie zrób jej krzywdy - ostrzegła warknięciem, po czym nacisnęła czerwoną słuchawkę. Mikaelson pokręcił głową z politowaniem. Nawet przez chwilę o tym nie pomyślałem.

*
________________________________________
Miałam go dodać w piątek albo niedzielę, mam nadzieję, że mi wybaczycie :) Po za tym, nudziło mi się, więc pomyślałam sobie : A co tam? Dodam, że w następnym będzie dużo pewnego gościa... Kto zgadnie kto to? To chyba nie trudno zgadnąć, ale w zamian ten kto zgadnie będzie mógł, jeśli zechce oczywiście, podsunąć mi jakiś pomysł a pojawi się w jakimś rozdziale. Lub co tylko będzie chciał, żeby wynagrodzić mu jego poprawną odpowiedź. Oczywiście, jeśli chce, do niczego nie zmuszam. 
Pozdrawiam <3 

1 komentarz:

  1. Szybko dodajesz- wspaniale!
    Po pierwsze bardzo ale to bardzo dziękuję za dedykacje i tak miłe słowa o mnie. Nie spodziewałam się, na prawdę! Ciesze się, że czytasz mojego bloga i Ci się podoba. Dużo dla mnie znaczy opinia innych. Ale co tu o mnie, skoro ty jesteś świetna. Finn nie może ich zabić! No nie może, od zawsze na zawsze go nienawidziłam. SZCZERZE! Kocham wszystkich Pierwotnych prócz niego :D Caroline będzie teraz sie martwić co znaczyło kochaś zamiast skupić się na Klausie! Halo dziewczyno! Bierz się za niego a nie, hahaha. Hayley mnie zastanawia i ta postać, kto to?: Jedynym wilkołakiem jakiego bym się spodziewała jest Tyler... No ale jego nie chcę, nie lubię go. Chyba ze weźmie ze sobą wilczycę i odjadą w siną dal :D Dobra, koniec mojego gadania, zawsze w swoich komentarzach opisuję rozdział, a to przeciez nie ma być recenzja ale zwykła opinia. A więc jesteś genialna i to opowiadanie też, czekam na KLAROLINE i KENNETT. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję.
    Zuzka!

    realitybeingadream.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy