piątek, 13 listopada 2015

Rozdział Trzydziesty Pierwszy

Nadszedł pierwszy grudnia, wszystko było białe. Bonnie siedziała z kubkiem kakao w ręce, ubrana w gruby sweter i stare jeansy, czytając stary romans, który znalazła w rzeczach przyjaciółki. Od czasów śmierci Eleny popadła w coś na wzór rutyny, która jako tako ją nudziła. Próbowała się od niej uwolnić, ale czuła się jak w jakimś transie, nie mogąc się wybudzić. Za każdym razem, kiedy chciała o czymś pogadać, jej myśli natychmiast wracały do dnia, kiedy obudziła się w pokoju Kol'a, kiedy szukała w nim pocieszenia, więc się zamykała. I tak w kółko. Nie zauważyła nawet kiedy Caroline skończyła dekorować ich mieszkanie, ani tego, że ktoś wszedł do salonu. Nie podnosząc oczu, bo wyczuła znajomą aurę, upiła kolejny łyk czekolady z kubka.
- Hej, co porabiasz? - zapytała Aurora, siadając koło niej na kanapie. Czarownica uniosła brew, ale nadal na nią nie spojrzała, tylko głosem pełnym melancholii, odpowiedziała:
- Czytam.
Panna Salvatore, która poznała swojego ojca, miesiąc temu, może dwa, nie pamiętała już dokładnie, była bardzo podekscytowana nadchodzącymi świętami. Miała w końcu poznać swojego wujka - Damon'a Salvatore, który zaginął gdzieś na drugim krańcu świata po incydencie z Mikael'em. 
- To przestaniesz - oznajmiła stanowczo, co wywołało westchnięcie o mulatki - Idziemy z moim tatą i Rebekhą i Kol'em i Klaus'em i Caroline do galerii kupić prezenty na Boże Narodzenie.
- Miłej zabawy - odparła, przewracając następną stronę książki. Jej obojętność sprawiła, że Aurora posmutniała. Nie wiedziała co zrobić, żeby rozchmurzyć koleżankę, a traktowała ją już jak rodzinę. Wstała z wahaniem i razem z blondynką, która przysłuchiwała się całej rozmowie wyszła, wiedząc, że i tak nic nie zdziała. Bonnie Bennett potrzebowała teraz przestrzeni dla siebie.

*
Razem z James'em siedzieliśmy w środku mojego domu, oczywiście najpierw musieliśmy go z Sarą dokładnie wysprzątać. Znowu jednak, miałam w głowie to przeczucie, że coś złego się jeszcze zdarzy. Nie wiedziałam tylko co i to mnie dobijało. Już wolałabym mieć to za sobą. Nasz plan był prosty: Dotrzeć do ich kwatery głównej, dorwać pustynnego wilka i go zabić. Jedynym minusem tego było to, że nie wiedziałam czy jeszcze wrócę. Nie za fajnie jest umrzeć przed świętami, bo nikt na pewno nie chciałby takiego prezentu, prawda? W każdym razie, razem z moim wujem postanowiliśmy, że sama do nich pójdę. Nie chciałam kolejnej osoby martwej przeze mnie, a na to by się zanosiło gdybym zgodziła się na jego plan. Po kilku kłótniach i wielu logicznych argumentach zgodził się ze mną i pokazał plan budynku, który wyglądał szczerze mówiąc na pierwszy rzut oka jak świątynia. Nie oceniałam jednak, bo każdy ma przecież inny gust. 
Spojrzałam ostatni raz na moją na nowo odnalezioną rodzinę, czując dziwny skurcz w sercu. Teraz to ja musiałam ich zostawić. Nie powiedziałam nawet Marcel'owi gdzie się wybieram. On nadal myśli, że nadrabiam czas z Linlie i James'em. Co do mojej ciotki, to trzymaliśmy ją w niewiedzy. Nie ufaliśmy jej, nie po tym co się stało. Bolało mnie widzenie jak bardzo, Woodhope z tym walczy. Pragnie jej wybaczyć, ale nie może. 
Złapałam stary wojskowy plecak i przerzuciłam przez ramię i stanęłam, czując na sobie czyiś wzrok. Kiedy podniosłam spojrzenie na intruza, stanęłam oko w oko z Nathan'em. 
- Czego? - zapytałam zimno, widząc jego twardy i zimny wzrok. Jego błękitne tęczówki niemal raziły, tak bardzo intensywny był teraz ich kolor. Nie odpowiedział, ale jego wzrok na chwilę zmienił swój kierunek i spojrzał na Sarah. Wywróciłam oczami.
- Idę z tobą - oznajmił tonem, który mówił, żebym zostawiła ten temat i po prostu mu zaufała. Nie mogłam. Parsknęłam i pokręciłam głową.
- Nie, nie idziesz - oświadczyłam twardo - Przestań udawać, że ci zależy na tym czy wrócę żywa czy nie, to na mnie nie działa! - warknęłam na niego i od razu tego żałowałam. Patrzyłam jak jego maska momentalnie - jakby ją ktoś zdarł - opada. Zamiast obojętności zobaczyłam wściekłość. Był wściekły na mnie? Niby dlaczego, co ja takiego zrobiłam?
- Nie puszczę cię samej, do cholery! - zrobił krok w moją stronę, niemal krzycząc, sprawiając, że się odsunęłam. Dlaczego nagle stał się taki emocjonalny?
- On ma racje, nie możesz iść sama - odezwała się Sarah, patrząc na niego z założonymi rękoma - On zna tą świątynie lepiej od ciebie i wzbudzi to mniej podejrzeń, jeśli wejdzie do niej z tobą.
- Zgadzam się z panienką Hale - wtrącił się James, stojąc koło mojej przyjaciółki.
Zmierzyłam ich obu gniewnym wzrokiem, po czym powróciłam do Nathan'a, który stał jak kamień, złość namalowana na jego twarzy biła na kilometr. Odwróciłam na chwilę wzrok, po czym z premedytacją przeszłam za niego, szturchając go specjalnie w ramie.
- Jeden znak, że zamierzasz mnie zdradzić sprawi, że zginiesz za nim w ogóle cokolwiek zrobisz - wysyczałam i czułam na moich plecach jego wzrok, jednak za mną podążył. Zostawiłam Sarah razem z James'em wiedząc, że będzie z nim bezpieczna. Przynajmniej na razie.

*

Katherine nie chciała czuć się słaba. Zawsze zgrywała silną, niezależną i całkowicie obojętną na wszystko wampirzycę, która potrafiła umknąć najgorszej śmierci. Byłą zdolna do wielu rzeczy, nawet jeśli ktoś w to wątpił to nawet potrafiła kochać. Jeśli już się zakocha to na zawsze i nie ma siły, która by sprawiła, że stanie się inaczej. To było jej słabością. Miłość. W jakiś sposób nawet kiedy starała się jej unikać, ta nadal ją znajdowała i przynajmniej w małym stopniu zmieniała jej nastawienie do innych. Tak samo stało się z wielki temu, kiedy była człowiekiem, a dokładniej w 1490 roku. To było wspomnienie, które jakby wypaliło się w jej umyśle.
Teraz miała ochotę...chciała przestać udawać. Chciała nareszcie sięgnąć po szczęście, które cały czas było przed nią. I nie zdawała sobie z tego sprawy, dopóki nie stanęła przed rezydencją swojego ukochanego. Wzięła głęboki wdech, poprawiła kurtkę i włosy, za nim wzięła się na odwagę i zadzwoniła dzwonkiem. Nienawidziła czuć się zdenerwowaną, a ta sytuacja ją stresowała.
Nie musiała długo czekać, bo już po kilku minutach drzwi otworzyły się, a w nich stanął nie kto inny, jak sam Elijah Mikaelson.
- Musimy pogadać - oznajmiła stanowczo i to jedno zdanie wystarczyło, żeby mężczyzna wpuścił zdenerwowana dziewczynę do środka.

*

Bonnie postanowiła, że może jednak lepiej byłoby gdyby wyszła na dwór, chociaż na chwilę. Ubrała się więc w najgrubszy sweter jaki miała  i płaszcz, założyła także niebieski szal i czapkę, po czym zostawiając komórkę na stoliku wyszła z mieszkania. Rozejrzała się po terenie, zamykając oczy i przypominając sobie, co stało się kilka dni temu. Nie powiedziała tego Caroline, ale śmierć Eleny nie była jedynym jej powodem do smutku. Do tego dochodził Kai, który jak się okazało od samego początku, tylko ją wykorzystywał. Nienawidziła się za to, że była znowu tak naiwna i zaufała mężczyźnie. Powinna wiedzieć lepiej, powinna tego oczekiwać po incydencie z Sam'em. Jak na zawołanie usłyszała jak ktoś do niej podchodzi od tyłu. Przestraszona odwróciła się i cofnęła, szeroko otwierając oczy.
- Jak tam życie, Bonnie? - Winchester uśmiechnął się do mulatki szeroko, sprawiając, że ona przełknęła ślinę i przymknęła oczy.
- Czego chcesz? - warknęła na niego, odwracając wzrok. Nie mogła na niego patrzeć, czuła jedynie wstręt i narastającą z każdym wdechem złość. Czuła, że coś chciało z niej się wydostać i wiedziała, że jedno złe słowo sprawi, że wybuchnie.
- Nie mogę przyjść i porozmawiać ze swoją dziewczyną? - zapytał udając urażonego.
- Nie. Jestem. Twoją. Dziewczyną - wycedziła, zaciskając dłonie w pięści.
Sam podszedł do niej bliżej, kiedy nagle się zatrzymał i westchnął zirytowany. Bonnie otworzyła niepewnie oczy i zauważyła, że ktoś przed nią stoi, sprawiając, że z zaskoczenia Bennett rozluźniła lekko dłonie i skupiła całą uwagę na przybyszu.
- Posłuchałbym jej na twoim miejscu - oznajmił głos i czarownica, zamarła, doskonale go znając.
- Ach, Mikaelson - wychrypiał niezadowolony z jego obecności - Zostaw mnie i Bon-Bon w spokoju, dobrze? Nikt cie tu nie chce.
- Powiedziałbym, że nikt nie chce tu ciebie - uśmiechnął się cynicznie i stanął w geście obronnym bliżej dziewczyny, która zdawała się być teraz jakby w transie.
 - Bonnie - Sam skierował się do mulatki - Nie pamiętasz jak...
- Nie waż się dokańczać tego zdania - warknęła i wyszła za wampira i wymamrotała jakieś słowo, które sprawiło, że łowca odleciał kilka metrów dalej i uderzył boleśnie o drzewo, jęcząc z bólu.
- ...było nam dobrze.
- Dobrze?! Dobrze?! - wykrzyczała i już miała się na niego rzucić, kiedy para silnych rąk, złapała ją od tyłu, nie pozwalając jej się zbliżyć do chłopaka - Ty porąbany, chory na umyśle, dupku! Próbowałeś mnie zabić, bo nie chciałam się z tobą przespać! Miałam piętnaście lat, piętnaście!
- Kochałaś mnie! Cały czas mnie kochasz! - oznajmił głośno, niemal krzycząc.
- Kochać, kochać?! Nienawidzę cię, gardzę tobą. Nie potrafię na ciebie spojrzeć i nie mieć mdłości! - wykrzyczała i zaczęła płakać.
Wszystko do niej wróciło. Wspomnienia z tamtej nocy, łzy, wizyty u psychologa, więcej łez, depresja. Nie potrafiła do siebie wrócić, ciągle się w sobie zamykała. Miała traumę tak głęboką, że wątpiła czy w ogóle się z niej wygrzebie.
Nie zorientowała się, że przez to wszystko, emocje, Sam zaczął dławić się własną krwią. Kaszlał, kaszlał, ale nie mógł oddychać. Kol, mimo, że sam z przyjemnością patrzyłby na śmierć tego człowieka, wiedział, że Bonnie obwiniałaby się za jego zgon. Wiedział, że i tak ma już dużo na talerzu i nie chciał jej niczego dokładać, więc obrócił ją tak, że nie patrzyła dłużej na leżącego łowce, tylko na niego. Chwycił jej twarz w obie dłonie i potrząsnął. Dziewczyna uparcie nie chciała otworzyć oczu, nawet kiedy chłopak zaczął wołać jej imię. Nie chciała go słuchać. Chciała by ból i wspomnienia zniknęły, a jeśli zabicie Sam'a było jedyną drogą, to niech tak będzie.

*

Razem z Katherine, Elijah wszedł do swojej sypialni i oparł się o łózko, patrząc na dziewczynę wyczekująco. Widział, że nadal mimo wszystko z czymś walczy i postanowił, że jej na to pozwoli. Miał czas, a nawet dużo. Cieszył się, że jego bracia postanowili iść na zakupy na Boże Narodzenie, bo to dawało im dużo prywatności. Przynajmniej dopóki któryś z jego braci nie wróci szybciej niż wszyscy przypuszczali.
- Wiem, że ostatnio - zaczęła wolno - zachowywałam się nieco...inaczej.
Elijah pokiwał głową, a Pierce trochę tym ośmielona, wstała i w końcu była gotowa na wyznanie, na które zbierała się już kilka lat.
- Miałam córkę - wykrztusiła i zamknęła oczy, odwracając wzrok - Zastanawialiście się dlaczego tak bardzo nienawidzę Woodhope, oto mój powód.
- Niklaus miał racje? - zapytał zaskoczony, próbując przetworzyć wszystkie informacje.
- W połowie - oznajmiła z przekąsem, wracając do swojej dawnej postaci - Faith jej nie zabrała, a przy najmniej nie ukradła - powiedziała zimno.
- Chcesz powiedzieć, że...
- Że się nią zaopiekowała - dokończyła wolno - W 1490 roku wydałam na świat Nadię, jednak mój ojciec oznajmił mi, że zbezcześciłam jego imię i mi ją odebrał. Jak się później okazało, Faith okazała jej litość i przygarnęła. Obrończyni niewinnych - dodała jadowicie.
- Skoro się nią zaopiekowała i dała dom, dlaczego jesteś na nią za to zła? - spytał nie rozumiejąc.
To była jej córka, zależało jej na niej, martwiła się o nią, a jak się okazuje była zła na panienkę Faith za to, że uratowała jej życie.
- Szukałam jej przez lata, Elijah - warknęła - Lata i nie wiedziałam czy żyje, czy ma się dobrze. Myślałam, że nie żyje.
- Co się później stało, że żywisz do niej taką nienawiść? - spytał po krótkiej chwili.
Katherine wzięła kilka głębokich wdechów i spojrzała mu prosto w oczy.
- W 1520 znalazłam ją w północnej Europie...

/1520r, Gdzieś w północnej Europie/
Katherine zdyszana dotarła do miejsca z którego słyszała głos swojej córki i popatrzyła na kobietę, która na nią się schylała i szeptała łagodne słowa w języku, którego Pierce nie rozumiała. Patrzyła jak  po policzkach Nadii spływają łzy, a skóra zaczyna robić się szara i wysuszona. W chwili kiedy dziewczyna powiedziała: Żegnaj i powodzenia, Katherine wyszła z ukrycia i podeszła do niej, klęcząc przed córką.
Dziewczyna obok spojrzała ze złością na brunetkę i warknęła, a jej oczy zabłysły żółtym kolorem, sprawiając, że Pierce wstała i omiotła ją pogardliwym spojrzeniem.
- A ty czego tu, kundlu? - zwróciła się do żółtookiej.
- Ha! Kundlu, tylko na tle cię stać? Żałosne - odparowała i pokazała uśmiech.
Katherine przestała się uśmiechać kiedy zobaczyła jej kły i odsunęła się o krok, czując się nie komfortowo w jej towarzystwie. Chciała się tylko pożegnać z Nadią, a wydawało jej się, że hybryda dobrze ją znała. Wyglądały prawie jak matka i córka, ale przecież to Katherine była jej biologiczną matką, prawda?
- Skąd znasz moją córkę? - zapytała w końcu, a kobieta przestała się szczerzyć i spojrzała na nią zaskoczona, co natychmiast przykryła obojętnością.
- Katerina - wyszeptała, po czym potrząsnęła głową - Nadia została ugryziona przez wilkołaka.
- To dlaczego jej nie uratowałaś!? - zapytała.
- Mogłabym - przyznała - Moja krew ma te same właściwości co Mikaelson'a, ale twoja córka tego nie chciała Katerino.
- Jak mogłaś! - warknęła na nią - To twoja wina!
Rzuciła się na nią, ale ta jednym gestem dłoni rzuciła ją na drzewo. Katherine zszokowana spojrzała na dziewczynę, która mocą przyszpiliła ją do ziemi i uklękła centralnie przy jej twarzy. Jej żółte oczy wydawały się świecić.
- Faith Woodhope - uśmiechnęła się nieznajoma i spojrzała ostro w jej oczy, na co brunetka nie mogła się powstrzymać i się wzdrygnęła - Miło mi, Katherine.
- Zabiję cię!- wysyczała, a Faith pokręciła głową z politowaniem.
- Jestem nieśmiertelna - powiedziała i wstała, ale za nim wsiadła na konia, spojrzała na dziewczynę i wykrzywiła usta w krzywy uśmiech - Sugeruję, żebyś się z nią pożegnała - wskazała na Nadię, po czym odjechała na koniu, zostawiając obezwładnioną dziewczynę w tyle.

*

 - Martwię się o Bonnie - wyznała Caroline i spojrzała na Stefana z niepokojem.
Salvatore popatrzył na nią z westchnięciem, po czym spojrzał na Rebekhę, która właśnie przyszła niosąc z Aurorą gorącą czekoladę. 
- Spokojnie - odezwała się blondynka, kiedy usiadła koło ukochanego i wtuliła się w jego ramię, co Aurora skwitowała wywróceniem oczami - Kol z nią jest.
- Co? - spytała zdezorientowana.
Nie miała pojęcia, że najmłodszy z Mikaelson'ów z nią jest. Przecież Bennett by do niej napisała, prawda? Ale w sumie, to nawet lepiej, że to on z nią jest. Wydawała się być z nim szczęśliwa, po co jej to odbierać.
- To co słyszałaś - odparła i upiła łyka swojego napoju. 
- Nie masz się co martwić, Care - stwierdził po chwili patrząc na swoją córkę z uwielbieniem, na co ona się uśmiechnęła - Nic jej nie grozi. 
- Tak, pewnie masz rację - wyszeptała, pijąc swoją czekoladę i patrząc za okno knajpki, widząc jak bardzo biało jest na zewnątrz.

*

Bonnie sapnęła, ale nie odwróciła wzroku od wielkiej czerwonej plamy na białym śniegu. Przełknęła ślinę i podeszła do niego wolno, ignorując to, że Kol obok niej zacisnął zęby. Uklękła koło martwego ciała i dotknęła jego pulsu na nadgarstku. Nic. 
- Bennett? - odezwał się niepewnie, a ona wzięła drżący, ale głęboki wdech i sięgnęła do kieszeni Sam'a, wyciągając z niego komórkę i odblokowując ją, weszła do jego kontaktów.
- Proszę - odezwała się do Pierwotnego - Nic nie mów. 
Kol chciał się kłócić, ale posłusznie zamilkł i stanął bliżej niej, kiedy dziewczyna wybrała odpowiedni numer i czekała aż ktoś odbierze, żeby móc przysłuchać się jej konwersacji z nieznajomą mu osoba.
- Hallo? - odezwał się pogodny głos po drugiej stronie - Jest tam ktoś? - zapytał, kiedy nikt się nie odezwał.
- Dean? - spytała, chociaż wiedziała, że to on.
- Bon-Bon? - zdziwił się, po czym można było usłyszeć trzeszczenie, więc mulatka stwierdziła, że sprawdzał z którego numeru dzwoni - Gdzie Sam?
- Ja... - zacięła się i spojrzała na martwe ciało przed nią - On nie żyje.
Zapadła grobowa cisza, po czym Dean po drugiej stronie westchnął.
- Gdzie jesteś? - spytał spokojnie i Bonnie nie miała pojęcia czy jest wściekły czy co.
- Central Park - odparła - Jestem w Central Parku.
- Jestem w drodze, nie ruszaj się - oznajmił i się rozłączył.
- Kto to był? - odezwał się Kol, kiedy usłyszał, że rozmówca się rozłączył.
Bonnie westchnęła, ale uniosła na niego wzrok.
- Jego brat.

*

- Nie wierzę, że tak długo ukrywałaś przede mną prawdę - powiedział James, kiedy oparł się o futrynę w mieszkaniu Faith. 
Linlie wywróciła oczami i spojrzała na Sarah, która spokojnie czytała książki, które przyniosła kiedyś Kylie. Jeszcze kiedy żyła.
- Długo będziesz się złościć? - spytała zirytowana, a on podniósł do góry rękę, kiedy niespodziewanie rozległ się huk, kiedy Hale odłożyła książkę na stół.
- Nie chcę cię wtrącać w wasze ekhem - stwierdziła i spojrzała na dorosłych - Ale wyzywanie  siebie nawzajem wam się nie opłaci.
- Ty, młoda...
- Ona ma rację - westchnął ciężko James i spojrzał karcąco na żonę - Nic nam to nie da.
- To ty cały czas zgrywasz wielce obrażonego - mruknęła pod nosem.
Obaj zmierzyli się wzrokami, ale nikt nic więcej już nie powiedział. 
Sarah westchnęła i zmierzyła wzrokiem Linlie. Była zupełnym przeciwieństwem Faith, chociaż koemtarze miały prawie takie same. Z różnicą tego, że Linlie posługiwała się bardziej staroświeckim językiem, chociaż "ty młoda" było nowe.
- Nie możemy sobie po prostu wybaczyć? - zaczęła błagalnie i spojrzała na czarnowłosego.
- Niby jak!? Ukrywałaś prawdę. Wiedziałaś, że Pustynny wilk jest na wolności i jest po Faith?
- Co? Oczywiście, że nie! - oburzyła się i zgromiła go wzrokiem, zakładając ręce na biuście.
Twarz James'a złagodniała, kiedy zobaczył gniew w jej oczach. Przynajmniej teraz nie kłamała, to już było coś. 
- Jakiś start jest - stwierdził pod nosem i przejechał dłonią po włosach, po czym zwrócił się do Sarah, która stała i patrzyła na całą scenę - Wybacz nasze zachowanie, Lin potrafi być irytująca - stwierdził złośliwie.
- Heh, mówi facet co wylądował w jeziorze - burknęła po nosem i zwróciła się w stronę małej biblioteczki - Macie tutaj dużo książek. Faith lubi czytać?
- Nie wiem - przyznała i spojrzała w jej stronę - Kylie ciągle tutaj przesiadywała i czytała tanie romansidła.
- Kim dla niej była? - zapytała, bo stwierdziła, że właściwie nic o niej nie wie, a przecież była jej siostrzenicą.
Sarah wzdrygnęła się, ale potrząsnęła głową.
- Byliśmy przyjaciółmi - stwierdziła po chwili i założyła ręce na klatce piersiowej - Nie bliskimi, ale byliśmy.
- Ta...Kylie - zaczęła i odwróciła się w jej stronę - Black ją zabił?
- Yhm - przytaknęła wolno.
- Gdzie właściwie jest Faith? - spytała, a Sarah i James zamarzli, patrząc na nią - No co?
- Ech... Może ci się to nie spodobać - stwierdziła dziewczyna, a mężczyzna jej przytaknął, kiedy Linlie spojrzała na nich zmieszana. 
- Co wyście zrobili!? 

*

Przyznaję, że mnie długo nie było i szczerze przepraszam, ale skończę to opowiadanie jak najszybciej. Wina leży w tym, że jak na razie mam cholerny zapał na Transformers i tak jakoś wyszło...

piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział Trzydziesty

- STEFAN! Ja nie żartuje, jak się tu nie zjawisz to przysięgam, powiem Damon'owi o twoim wypadku w basenie i ci żyć nie da! - zagroziła Caroline, krzycząc do telefonu, kiedy jej przyjaciel powiedział, że nie może przyjechać bo jest na wakacjach ze swoją dziewczyną. Forbes była już tak zirytowana tym wszystkim i wściekł na cały świat, że nie miała ochoty na kłótnie z młodszym Salvatore.
- Care, nie mogę - mówił zrezygnowanym głosem. Caroline gotowa rzucić komórką w ścianę, zamknęła oczy, czując, że za chwilę na nie wrzaśnie tak mocno, ze mu bębęki w uszach pękną mimo tego, że jest wampirem.
- Daj mi go - odezwała się niespodziewanie dziewczyna, siedząca na kanapie. Caroline nie widząc przeciwwskazań, podała jej urządzenie.
- Masz.
- Jeśli zaraz się stamtąd nie wyniesiesz, to na zawsze stracisz okazję na poznanie córki, tato - dała nacisk na słowo tato, żeby mężczyzna zrozumiał, o co jej chodzi.
- Czy to..? - Aurora podała blondynce komórkę i słuchała.
- Tak - odpowiedziała Forbes
- Będę jutro - odpowiedział i się rozłączył. Dziewczyna spojrzała na Aurorę, która niedbale ułożyła się na kanapie i uśmiechnęła pod nosem, kiedy Caroline zaskoczona niemal sprawiła, że z tego szoku, oczy wyszły jej z orbit.
- Tak to się robi z Salvatore'ami - powiedziała ze wzruszeniem ramionami.

*


Bonnie wyszła z mieszkania, chcąc uniknąć rodzinnej potyczki. W życiu by nie pomyślała, że Stefan ma córkę, jeszcze taką podobną do Damon'a. Chcąc, nie chcąc będzie musiała się z nią użerać, bo jak zna życie, Damon będzie tak pochłonięty żałobą po Elenie, że nie pozwoli dziewczynie z nim zamieszkać, a Stefan będzie zajęty Rebekhą i jej zachciankami. Były też dobre strony tego wszystkiego. Jej przyjaciel był szczęśliwy, a blond wampirzyca trzyma się od niej z daleka. A Damon, jak to Damon, zapije wszystko w alkoholu i w końcu zapomni o ukochanej. Zastanawiała się tylko, co teraz powinna zrobić. Mikael był martwy, Esther także. Faith na pewno miała swoje sprawy na głowie jak Marcel albo ktoś tam, nie wiedziała. Nawet nie utrzymywała z hybrydą kontaktu, po części winiła ją za śmierć przyjaciółki, a po części siebie. Przecież gdyby nie wyszła wtedy z rezydencji Mikaelson'ów, nic z tego by się nie wydarzyło. Zaklęła się, bo nie miała już o nich myśleć. Albo nie chciała. Nieważne, ważne, że była cała i zdrowa i teraz mogła wreszcie skupić się na nauce. W Nowym Orleanie nie ma już żadnych niebezpieczeństw.

*

Marcel prawdopodobnie rozmawiał z Nathan'em, bo kiedy z Sarah wpadłyśmy do budynku, nagle wszystko ucichło. Nastała taka cisza, że tylko Linlie z James'em postanowili do mnie podejść. Cofnęłam się natychmiast i podbiegłam do przyjaciela, ignorując Nate'a. 
- Więc, słucham!? - warknęłam na niego. Byłam na granicy wytrzymałości. Gniew, który w sobie dusiłam podczas spotkania z nieznajomym, nagle się ujawnił i byłam o krok od urwania mu głowy lub skręcenia karku.
- Co? O co chodzi? - zapytał, nie wiedząc, co tym razem zrobił.
- O co chodzi?! Byłyśmy z Sarą w moim domu, kiedy wpada jakiś gość, mówiąc, że chce zapłaty za twoje długi. Chciałbyś mi to może wytłumaczyć?! - wycedziłam i patrzyłam, jak mimo tego, że Marcel jest wampirem, robi się bardzo blady. Ba! On był po prostu jak prześcieradło. 
- Nic ci nie jest? - Nathan podszedł do miejsca, gdzie teraz odgrywał się cały ten dramat.
- Czy nic mi nie jest!? Czy wam nic nie jest, wy egoistyczne dupki!?  Dobrze wiem, że dla nich pracujesz, więc przestań już udawać, że ci na mnie zależy, bo wcale tak nie jest. Nigdy nie było, to wszystko była tylko gra, wszystko, żeby zostać pupilkiem szefa, co?! Sarah, Kylie i Katie były zapłatą, prawda?! Chciałeś je sprzedać jak świnie na rzeź!? - zwróciłam się do Gerard'a z obrzydzeniem w głosie. Nie mogłam uwierzyć, że mógł mi coś takiego zrobić.
- Faith, to nie tak jak myślisz... - zaczął, ale Linlie wcięła mu się w słowo. 
- Pustynny wilk, wrócił?! - zdziwiła się i po raz pierwszy, miałam ochotę uderzyć członka mojej rodziny. Tak mocno, żeby ją zabolało. Teraz się okazuje, że ona też o nich wiedziała i jedyną osobą, która nie miała o niczym pojęcia to...
- Co? Kim jest pustynny wilk? Lin, o co tutaj chodzi? - zwrócił się do żony James i na chwilę musiałam zamilknąć. Chyba jednak go polubię, bo najwidoczniej on także żył w niewiedzy. I dzięki Bogu, że mimo wszytko nie jestem sama w tym świecie kłamstw. 
- James, nie teraz - błagała oczami, jak jakaś łania w tarapatach. Spojrzałam po niej i po nim i zrobiło mi się go na chwilę żal. Prawdopodobnie także sądził, że może ufać ukochanej osobie z którą już trochę spędził czasu. 
- Więc kiedy? - spytał i pokręcił z dezaprobatą głową - Cała trójka - wskazał na nią, Nathan'a i Marcel'a - kłamaliście i po co? Mówiłaś, że bez zaufania nie ma nic, więc czemu nagle zmieniłaś zdanie?
- Dobrze wiesz, że tak nie jest - zaprzeczyła urażona jego oświadczeniem.
- Okłamałaś mnie I swoją siostrzenicę - podkreślił - Już nie wspomnę o tobie Marcelu - rzucił mu spojrzenie pełne bólu. 
- A ty? - wszeptałam już spokojniejsza i podeszłam do szatyna, który spojrzał na mnie i widziałam w jego oczach niepokój. Bał się mnie, czy może tego, co mogę mu zrobić? - Przez jeden cholerny moment myślałam, że ci zależy, dlatego zmieniłam cię w wampira - powiedziałam, przez zaciśnięte usta - Najwidoczniej się myliłam, we wszystkim.
Odwróciłam się na pięcie, nie miałam na to siły. 

*

- Rebekah wraca - oznajmił Elijah, wchodząc do salonu. Klaus tylko rzucił mu jedno spojrzenie, za nim wrócił do rysowania. Kol za to, był za bardzo pogrążony we własnych myślach, żeby zauważyć obecność najstarszego z braci. Mikaelson zmarszczył czoło, zastanawiając się o co, w tym wszystkim chodzi, ale nic nie powiedział, tylko usiadł w fotelu. 
- Czyżby Stefan postanowił jednak wrócić? - spytał z wrednym uśmieszkiem Niklaus. Elijah posłał mu spojrzenie pełne dezaprobaty. On cieszył się, że jego siostra jest wreszcie szczęśliwa.
- Raczej jego córka domaga się jego obecności - to wywołało taki szok u Klaus'a, że ołówek którym rysował się złamał. Spojrzał zaskoczony na brata, który czytał księgę. Mikaelson, który cały czas był gdzie indziej nawet nie zwrócił na to uwagi, więc kiedy hybryda poklepał go po plecach, był zdziwiony.
- Co, o co chodzi? - spytał rozkojarzony i w tej samej chwili wyglądał jak zagubiony chłopiec. 
- Stefan ma córkę - powiedział Klaus, rozbawiony jego reakcją. 
- Aurora Salvatore, pamiętam i co? - zapytał w końcu, odzyskując koncentracje i wstając. 
- Skąd wiesz jak się nazywa? - zdziwił się najstarszy z Pierwotnych. 
- Bekah do mnie dzwoniła, zaraz przed tym jak zakładam, zadzwoniła do ciebie - oznajmił i podszedł do wieszaka, żeby zabrać kurtkę. 
- Śpieszysz się gdzieś? - spytał Klaus, uśmiechając się chytrze - Masz jakąś gorącą randkę?
Kol nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się pod nosem i wyszedł. 

*

Sarah cicho do mnie podeszła i podała mi księgę, o którą ją prosiłam. Z westchnieniem ją chwyciłam i mu pokazałam. Patrzyłam jak Linlie patrzy na to z pragnieniem i nie wiedziałam dlaczego. Jakby już dawno tego szukała.
- Chcieli też to - gestem wskazałam na przedmiot w mojej lewej dłoni. Nikt się nie odezwał, tylko wszyscy patrzyli na mnie, to na księgę. Sarah stanęła koło mnie, jakby chcąc dodać mi otuchy. Byłam zła na Marcel'a za to, że się teraz nie odzywa.Wcześniej wydawało mi się, że ma dosyć dużo do powiedzenia. - Języki wam ucięło? Co to jest? - zapytałam ostrzej. 
Cisza. Nikt nic nie odpowiedział. Schowałam więc przedmiot do torby i potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. To było chore. Wszystko tutaj było chore, dziwne i nieprawdopodobne., Wszystko się sypało. Moja przyjaźń z Gerard'em, miasto i wrogowie, moja przeszłość i nawet rodzina, którą dopiero co poznałam.
- To historia naszego rodu - odezwał się James, podchodząc do mnie i stając naprzeciwko mnie. Mimo, że nie chciałam, spojrzałam mu w oczy. Chciałam prawdy i ją dostanę, nieważne jak bardzo mnie ona zaboli. 
- Dlaczego więc, miała ją Bree? - zapytałam wprost, nie rozumiejąc. Skoro należała do mojej rodziny, to dlaczego była w rękach obcej kobiety? 
- Nie wiemy. - wyznał ciężko - Szukałem jej przez ponad dwa wieki, myślałem, że spłonęła razem z twoim domem. 
Zaraz, co? Mój dom? 
- Mój dom? - wykrztusiłam i w tej samej chwili poczułam, że Sarah kładzie mi dłoń na ramieniu.
- Z tego co wiem, tak - powiedział z bólem. Specjalnie omijał części ze swoją żoną, za co byłam mu w tej chwili bardzo wdzięczna. - Nie mamy pojęcia czy ktoś przeżył, ale skoro ty żyjesz to ktoś musiał cię wtedy wynieść.
- Znaleźli mnie w lesie - powiedziałam - W 1407 roku, kilka dni po urodzeniu. 
- Tak... - zamyślił się - Zostawili coś, list, medalik? 
- Naszyjnik z kluczem - chwyciłam kluch i uniosłam go, żeby mógł zobaczyć - Nic więcej nie wiem. 
- To i tak więcej niż nic - stwierdził i położył mi dłonie na ramionach. Chciałam zamknąć oczy, ale tego nie zrobiłam. Zamiast tego wpatrywałam się w niego, chcąc wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego zostawili mnie w lesie, zamiast wziąć ze sobą?

*

- Jesteś jego przyjaciółką? - zapytała w końcu. Caroline zamknęła oczy, próbując zachować spokój. 
- Tak - odpowiedziała krótko i zniknęła w jednym z pokoi, chcąc znaleźć choć trochę prywatności. Nie pomogło jej to za bardzo, gdyż  Aurora podążyła za nią jak cień z wielkim uśmiechem. Obie więc weszły do sypialni blondynki. Panna Salvatore, która była już tu wcześniej usiadła na białej pościeli, które niemal zlewały się z kolorem jej włosów. Caroline wzięła głęboki wdech i musiała się powstrzymać od warknięcia na nowo przybyłą. Pamiętała jednak, że musi być miła, co było trudne, ponieważ  w tej chwili dziewczyna nie miała siły na udawanie. że jest szczęśliwa. Śmierć Eleny była dla niej jak gwóźdź do trumny. Nie dość, że Bonnie miała na karku...Sama, to ona miała Klaus'a. Właściwie przez to wszystko, nawet zapomniała, że on istnieje. Oczywiście, myślała o nim... To wyszło tak źle. Ona nie myślała o nim, ona chciała żeby on myślał o niej i to ją dołowało. Dlaczego miałaby tak myśleć? Są wrogami, dwa inne światy, przeciwieństwa. Była tak zamyślona, że nie zauważyła nawet, że Aurora ruszyła się ze swojego miejsca na jej łóżku i podeszła do średniej wielkości drewnianego pudełka, stojącego na komodzie koło szafy na ubrania Care.
- Co to? - zapytała zaciekawiona, trzymając w dłoni jakiś kawałek papieru, który Forbes rozpoznała od razu, zaraz kiedy zauważyła znajome pismo na dole kartki. Jej oczy rozszerzyły się, bo nie spodziewała się, że córka Stefana, znajdzie rysunek, który przywoływał tyle wspomnień.
- To jest... rysunek - odpowiedziała prosto i wzięła jej z ręki papier, odchodząc do niej plecami i wpatrując się w szkic, który przedstawiał ją samą i konia, na którego patrzyła w czasie tamtego balu.
- Wow, brawo, jesteś geniuszem - powiedziała sarkastycznie, kręcąc głową - Na serio, co to jest? - spytała poważnie. Caroline raczej nie miała chłopaka, a nawet jeśli to na pewno mają przerwę, bo sądząc po czerwonych oczach dziewczyny, można zobaczyć, że coś sprawiło, że płakała. Przynajmniej tak myślała panna Salvatore, a czy tak naprawdę było, nie miała pojęcia.
- Rysunek - wyszeptała i poczuła jak jej do jej oczu, napływają nowe łzy. Boże, dlaczego jestem taka emocjonalna dzisiaj, pomyślała, ocierając wierzchem dłoni powieki, nie chcąc by nastolatka zobaczyła ją w chwili słabości.
- Od... Nicholasa? - spytała delikatnie, nie pamiętając imienia, które napisane było na dole. Wampirzyca potrząsnęła głową na nie i nadal nie odwróciła się w stronę jasnowłosej.
- Klausa - odpowiedziała tak cicho, że Aurora prawie tego niedosłyszała.
- To dlaczego nie pogadacie? - zasugerowała łagodnie - Może...
- Jesteśmy teoretycznie wrogami - powiedziała trochę głośniej niż chciała, ale nie wiedziała jak uciszyć dziewczynę, bo wiedziała, ze jej słowa tylko ją zranią. Ona i Klaus, nigdy w życiu nie może się to zdarzyć.
- To może w praktyce, powinniście to zmienić?
Caroline zamyśliła się. Dlaczego ktoś kogo prawie nie zna, musi być tak bystry? Blond włosa dziewczyna odwróciła się do nastolatki, bo właśnie sprawiła, że teraz Caroline spojrzała na to z zupełnie innej perspektywy. I pomyśleć, że powiedziała tylko kilka zdań, pomyślała, to pewnie przez to, że to córka Stefana.
- Wiesz, co? Masz rację - przyznała jej, kiwając głową jakby chcąc sama siebie potwierdzić. Chwyciła komórkę, która leżała na stoliku, na który odłożyła rysunek.
- Powodzenia - rzuciła jej na pożegnanie z wielkim uśmiechem. Zaczynała być dobra w te klocki.

*

- Jesteście debilami - stwierdziłam po wszystkim, kręcąc głową - I nie mam już na ten wasz debilizm siły.
Wszyscy tylko na mnie spojrzeli. Na twarzach Nathan'a i Marcela malował się niepokój i poczucie winy, niemal wypisane na czołach. Linlie stała i patrzyła na mnie jakby urażona moim oświadczeniem, za to James pół siedział na stole i przeglądał księgę, którą bez problemu oddałam w jego ręce, wiedząc, że będzie tam bezpieczna. Cały czas panowała ciężka cisza, przerywana tylko miarowym oddechem Sary, która stała niezręcznie obok mnie. Uniosłam do góry brew, chcąc zapytać dlaczego właśnie tak się czuje, ale ona tylko wzruszyła ramionami i wlepiła wzrok w Marcel'a. Chwila mi zajęła za nim zorientowałam się, w jakich okolicznościach Hale opuściła Nowy Orlean, jednak za nim cokolwiek powiedziałam, James odezwał się, widocznie zaintrygowany.
- Zaliczam się do tej grupy, czy zrobisz dla mnie wyjątek? - zapytał z uśmiechem, nadal czytając księgę, jednak odrywając na ułamek sekundy oczy od strony.
- Każdy na swój sposób się do niej zalicza - oznajmiłam - Jednak dla ciebie zrobię wyjątek.
- Dziękuję - uśmiechnął się, potrząsając głową.
- Wiesz co, gdyby wyłączyć wasze sprzeczki, stworzylibyście nawet fajną rodzinkę - stwierdziła Sarah po chwili.
- Taa, tak samo myśli Elijah o swojej i zobacz, gdzie go to zaprowadziło - mruknęłam pod nosem, wystarczająco głośno żeby wszyscy mnie usłyszeli. Za nim ktokolwiek, kto chciał coś powiedzieć się odezwał, rozległ się huk. Odwróciłam szybko głowę, zaalarmowana tym dźwiękiem, kiedy okazało się, że Woodhope po prostu nie zbyt delikatnie odłożył księgę na stół.
- Potrzebujemy planu - oznajmił patrząc na żonę - Jeśli jest coś czego nam nie mówisz, to lepiej powiedz nam teraz - rozkazał ostro i zimno, tak, że przeszły mnie ciarki po plecach. Kobieta wydawała się być nie zdecydowana, patrzyła to na mnie to na niego, jakby w obawie przed czymś. Przełknęła jednak ślinę i westchnęła, pozwalając by ręce zwisały jej swobodnie po bokach.
- Pustynny wilk to inaczej szefowa, dla której pracował Pan Black, myślałam że zginął razem z twoją matką - wyznała w końcu. Sarah na chwilę się zamyśliła, bo znała to przezwisko, pamiętała, że kiedy była z Lisą i rozmawiały z Kylie, dziewczyna wspomniała o kimś takim i była prawie pewna, że był to ktoś ważny. Nagle jakby coś ją oświeciło. Pacnęła się z otwartej dłoni w twarz, co zwróciło moją uwagę.
- Tak, teraz pamiętam. Boże, jaka ja byłam głupia, to wszystko było ukartowane - powiedziała do siebie, po czym spojrzała na nas - Kylie powiedziała, że rozmawiała z Katie i, że ona miała jakąś umowę z pustynnym wilkiem i, że on cały czas sprawdzał, co się dzieje z Faith - powiedziała na jednym wdechu.
- Ale to niemożliwe - oświadczył twardo Nathan i poczuł, że robi mu się niedobrze.
- Nie, to całkiem dobre wytłumaczenie... - zaczęła, kiedy jej brutalnie przerwał.
- Nie, ty nie rozumiesz - warknął na nią - Ja... On kazał mi torturować Leonard'a, żeby wydobyć z niego twoją lokalizację, to nie mógł  być on - oznajmił.
- Zrobiłeś co!? - krzyknęłam na niego i w chwili kiedy chciałam do niego podbiec, ktoś chwycił mnie za ramię. Spojrzałam na James'a z wyrzutem, wyszarpując część ciała, jednak zaprzestając swoich dziwnych popędów.
- Słuchaj ja tam pracowałem... - zaczął się tłumaczyć.
- Mam gdzieś czy pracowałeś czy z kimś sypiałeś, skrzywdziłeś mojego przyjaciela, ty...
- Ej, ej, ej - wtrącił się do rozmowy po raz pierwszy Marcel, stając pomiędzy mną z Black'iem. Nawet nie zorientowałam się stałam tak blisko niego. - Spokojnie, może wróćmy do tematu?
- Mówiłaś, że pustynny wilk to kobieta? - ponowił wątek jej mąż, spoglądając na nią. Prychnęłam i skrzyżowałam ręce, jednak nadal nie odrywałam wzroku od chłopaka, który patrzył mi w oczy, jakby czegoś w nich nie widział.
- Przynajmniej kilka dekad temu - wzruszyła ramionami - Tak napisane było w legendach.
- Legendy kłamią - oznajmiliśmy razem z Sarah jednocześnie. Wszyscy unieśli brwi w geście pytającym. - I tylko kilka mówi prawdę - dodałam.
- W każdym razie - machnęła na nas ręką, co ja skwitowałam wywróceniem oczu - Grupa nieoficjalnie nazywa się Libra i jest jedną z najniebezpieczniejszych klanów jakie kiedykolwiek tutaj istniały, więc...
- Jak ich powstrzymamy? - zapytałam wprost przerywając jej w pół zdania. Spojrzała na mnie zaskoczona, już otwierając usta, żeby ze mną argumentować - No z jakiegoś powodu na nasz ród polują tak? Boją się, więc chcą nas wyeliminować, więc bądź tak łaskawa i wyjaśnij jak i zabić! - warknęłam do niej.
- Nie tym tonem do mnie! - odwarknęła.
- Odpowiadaj albo następną rzeczą jaką ujrzysz to twoje własne flaki - wycharczałam. Kobieta cofnęła się.
- Ich słabym punktem - zaczęła - jest to, że wystarczy zabić ich szefa i szefową, a reszta bandy się rozpłynie.
- Tak po prostu? - spytałam i się wyprostowałam.
- Tak po prostu - potwierdziła.
- Więc tak po prostu ich zabijemy - oznajmiłam i odwróciłam się od nich, gotowa wyjść.

*

...Nie było mnie z miesiąc. Na swoją obronę, mówię, że wciągnęłam się znowu w Transformers. I miałam przez to dużo pomysłów na opowiadania, które zaczęłam jednocześnie pisać z Lost And Secret. Spokojnie, kończę już to historię. Tak mniej więcej w dwa trzy tygodnie powinnam skończyć.
Więc...Co myślicie o Aurorze?
XXJuliaXX

niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział Dwudziesty Dziewiąty

Wróciłam do swojego domu, który był miejscem spoczynku kilkunastu wampirów, które zabiłam w czasie, kiedy miałam wyłączone człowieczeństwo. Wzdrygnęłam się na sam widok zmasakrowanych ciał, które wydzielały okropny zapach. Zostawiłam otwarte drzwi i zaczęłam zastanawiać się, co z nimi zrobić. W czasie, kiedy ja byłam zajęta myśleniem, do mieszkania weszła zgrabna szatynka.
- Potrzebna pomoc? - zapytała z uśmiechem, kładąc na czysty kawałek podłogi kilka siatek. Spojrzałam na nie, po czym na dziewczynę, dziwiąc się, że wampirzyca jeszcze nie wyjechała. Westchnęłam, po czym omiotłam spojrzeniem dom.
- Dawaj broń - rozkazałam wystawiając dłoń. Sarah uśmiechnęła się szeroko i wyjęła z siatki worki na martwe ciała. Skąd je miała, tego nie wiedziałam i chyba nawet nie chciałam.

*

Bonnie obudziła się w dziwnie znajomym miejscu. Poznawała kolor ścian i nawet układ mebli. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej, od razu dostrzegając na komodzie obok łóżka, bransoletkę. Przetarła oczy, za nim po nią sięgnęła. Założyła ją na nadgarstek, czując jak przepływa przez nią magia. Kiedy się odwracała, aż krzyknęła, jak zobaczyła przed sobą poważnego Kol'a.
- Nie masz nic innego do roboty, tylko mnie straszysz? - zapytała, kiedy połączyła dwa do dwóch. Była w rezydencji Mikaelson'ów, w pokoju Kol'a. Ale zaraz, najmłodszy z Mikaelson'ów poważny? Bennett zaczęła się trochę martwić.
- Właściwie to mam - stwierdził powoli, jakby bojąc się powiedzieć, tego co musiał jej oznajmić. 
- Kol, to nie czas na gierki, co jest? - zapytała zdenerwowana - I gdzie Caroline i Elena, nic im nie jest, co się stało? - zasypała go pytaniami. Spuścił wzrok. Gdyby nie to, że Bonnie była pewno, że to ten sam Pierwotny, stwierdziłaby, że go podmienili.
- Caroline nic nie jest - zaczął, a mulatka czuła jak wielka gula w gardle, nie pozwala jej się odezwać. Spojrzała mu prosto w oczy, kręcąc głową, czując do czego zmierza.
- Nie, nie, nie - powtarzała jak mantrę, czując jak w jej oczach, wzbierały się łzy - Kol, nie, to niemożliwe!
- To zaklęcie to było za dużo - ciągnął i poczuł dziwne ukłucie w sercu. Bolał go widok, cierpiącej dziewczyny, nawet jeśli tak właściwie byli wrogami - Elena nie żyje, Bonnie. Zaklęcie ją wykończyło - powiedział i patrzył jak czarownica na niego patrzy. Zamknęła oczy, ale łzy i tak spływały jej po policzkach. - Przykro mi, Bonnie, naprawdę - dodał trochę ciszej. 
Nastolatka otworzyła oczy, tylko by na niego spojrzeć. To, że w jego oczach zobaczyła szczerość i, że mimo wszystko naprawdę jej współczuł, sprawiło, że coś w niej pękło. W jednej chwili, nie wiedziała czy był to impuls, czy po prostu potrzebowała kogoś na kim mogła by się wypłakać, ale w tej jednej chwili rzuciła się na chłopaka. Nic nie mówili, ona po prostu się w niego wtuliła i zaczęła szlochać. Kol, nie wiedząc co innego zrobić, objął ją. I pozostali tak.

*

Caroline siedziała na kanapie w salonie, u Mikaelson'ów. W jednej chwili usłyszała jak Bonnie mówi coś do Kol'a, jednak blondynka była za bardzo pochłonięta, obserwowaniem Katherine i Elijah. Gdyby nie to, że była wykończona psychicznie, pewnie by się roześmiała. Teraz jedyne, co mogła robić to patrzeć. Nie chciała nawet pojechać do domu, kiedy Rebekah jej to zaproponowała. Wydawała się być nawet na chwilę miła. Caroline wykręciła się, mówiąc, że chce poczekać na Bonnie. 
- Dlaczego jej tak nienawidzisz? - zapytał w końcu Pierwotny. Katherine tylko obróciła wzrok, nie chciała, żeby Elijah wiedział o tym, co się stało wieki temu. Pierwsze, to nie była jego sprawa, a drugie uznałby ją za słabą nastolatkę, potrzebującą pomocy lekarskiej. 
- A dlaczego cię to tak obchodzi? - odpowiedziała pytaniem. Klaus wybrał dobrą chwilę, żeby akurat w tamtej chwilki wejść do salonu. Rozejrzał się, jakby w poszukiwaniu kogoś, aż w końcu, jego wzrok spoczął na Caroline, która nadal patrzyła na zakochaną parę. Ominął ich i podszedł do blondynki, stając jej na drodze.
- Zasłaniasz. Mi. Widok - powiedziała, akcentując każde słowo. Niklaus uniósł do góry jedną brew, po czym ukląkł przed nią. Forbes odwróciła wzrok. 
- Jestem tego świadom - powiedział z małym uśmiechem. 
- To co nas łączy jest sprawą moją i Faith Woodhope - wycedziła Pierce, zwracając znowu uwagę wampirzycy, która ukradkiem patrzyła na Pierwotnego. 
- Ach, wiedziałem, że nasza przyjaciółeczka ma słabość do dzieci, ale nie wiedziałem, że ukradła jedno tobie, Katherine - wtrącił się w końcu Klaus, wywołując zdziwienie swojego rodzeństwa i przerażony wzrok brunetki. 
- To prawda? - zapytał oszołomioną dziewczynę, Elijah. Katherine spojrzała na niego, po czym w mgnieniu oka zniknęła.
- No, jeden problem z głowy - uśmiechnął się Klaus, co inni skwitowali jednym gniewnym spojrzeniem. - Irytowała mnie - wzruszył ramionami.

*

- Jak na kogoś, kto ma wybuchowy temperament, jesteś w tej chwili przerażająco spokojna, Linlie - stwierdził James, siedząc naprzeciwko kobiety, która z zimnym wyrachowaniem. Podniosła niechętnie spojrzenie, które utkwione miała w talerzu przed sobą.
- Wyczuwam złą energię - powiedziała nagle, kręcąc głową i wstając.
- Jesteś Yodą? - zakpił - Wyczuwasz zaburzenia w mocy? - jego uśmiech, znikł tak szybko jak się pojawił, kiedy zgiął się w pół i jęknął.
- James, kochany - uśmiechnęła się słodko - Pamiętasz naszą zabawę, kiedy byliśmy młodsi?
Miałem takie fajne życie, za nim cie poznałem, jęknął w środku.
- Tą, w której zawsze kończyłem w jeziorze Hope Lake? - upewnił się nadal na kolanach. Kobieta zaszła go od tyłu i położyła dłonie na jego barkach.
- Nie zawsze w jeziorze - stwierdziła marszcząc brwi. James uniósł brwi - Czasami kończyłeś w morzu.
- W obu było zimno - mruknął pod nosem.
- Och, a za chwilę możesz skończyć w górze lodowej - uśmiechnęła się szeroko. James pobladł.
Zanotować: Nie zadzieraj z osobnikami płci żeńskiej z rodziny Woodhope.
...Inaczej możesz zamarznąć na śmierć...lub gorzej.


*

Katherine nie mogąc już powstrzymać złości, weszła do najbliższego baru. Spodziewała się totalnej pustki, jednak to co, a raczej kogo zobaczyła, nieźle ją zaskoczyło. Po chwili jednak szoku, przypomniało sobie, kto dzisiaj umarł. Uśmiechnęła się złośliwie i podeszła do baru, siadając koło mężczyzny.
- Ciężka noc? - zapytała słodko, biorąc do reki butelkę najbliższego trunku. Nie spojrzała nawet na etykietkę, tylko od razu zaczęła z niej pić, czując ostry smak napoju, który powoli spływał jej po gardle.
- Oh, zamknij się - warknął brunet i wstał. Już miał wychodzić, kiedy dziewczyna złapała go za nadgarstek.
- Nie bądź taki, Damon - jęknęła, patrząc na niego z wielkim uśmiechem, chociaż jej oczy zdradzały zirytowanie.
- Katherine, Elena nie żyje - powiedział groźnie - Więc radziłbym ci zostawić mnie w ŚWIĘTYM SPOKOJU! - ryknął na nią i odstawił z hukiem szklankę na blat. Pierce przełknęła ślinę i również odłożyła butelkę, tylko, że znacznie ciszej. Za nim się obejrzała, Salvatore'a nie było, a ludzie patrzyli się na nią jak na kosmitkę. Wywróciła oczami, wróciła do picia. Wyglądało na to, że została sama. Jak zwykle zresztą...

*

Stefan siedział razem z Rebekhą w sypialni u niego w hotelu. Nie bardzo przejął się śmiercią Eleny. Nie miał raczej powodu do zmartwień. Nie był z nią blisko, odkąd wybrała jego brata. Za to bardzo interesował się Bonnie i Caroline, a wiedział, że one na pewno bardzo przeżywały śmierć przyjaciółki. Zdecydował jednak, że należą mu się w końcu wakacje i to takie, z kimś komu na nim zależy. Wstał i podszedł do szafy i wyciągnął wielką walizkę, ignorując spojrzenie Rebekhi.
- Co ty robisz? - podeszła do niego i położyła rękę, na jego ramieniu - Pakujesz się? Wyjeżdżasz?
- Tak - odpowiedział, po długiej chwili milczenia, zapinając walizkę i odwracając się w stronę dziewczyny - I możesz jechać ze mną - odpowiedział.
- Gdzie wyjedziemy? Za granicę. Byłam już wszędzie.
- Tak, to prawda - odparł w zamyśleniu - Ale ja nie byłem.
- Stefan... - zaczęła, ale chwyciła swoją torebkę.
- Idziesz? - zapytał przy drzwiach.
Blondynka miała w środku dylemat. Zamiast jednak myśleć, co podpowiadał jej rozum, Rebekah po raz kolejny posłuchała serca, tym razem modląc się, żeby jej nie zawiodło.

*

Caroline i Bonnie wróciły do swojego mieszkania w akademiku. Zastały w nim coś, co je nie tylko zdziwiło, ale także zaniepokoiło. Kiedy z niego wychodziły w środku panował bałagan. Po rozrzucane na ziemi leżały butelki, paczki po czipsach i tym podobne, ale zamiast tego zastały porządek. Podłoga błyszczała, kanapa była odkurzona, podobnie jak reszta mebli w mieszkaniu, a gdzieś w głębi niego można było usłyszeć wolne wdechy i wydechy. Bonnie zatrzasnęła drzwi i spojrzała pytająco na przyjaciółkę, która w odpowiedzi wzruszyła ramionami i mimo iż nie miała ochoty krzyczeć, ani mierzyć się teraz z intruzem, zawołała:
- Halo! Jest tu ktoś?! - możliwe, że takie wołanie zawsze kończy się w horrorze śmiercią, jednak dziewczyny wolały się na tym nie skupiać. Teraz, kiedy Elena nie żyje, musiały wymyślić jakiś sposób, żeby zabić czas.
- Spodziewałam się czegoś więcej - usłyszały z pokoju Bonnie, kobiecy z wyraźnym angielskim akcentem głos. Caroline zamarła, a Bennett spojrzała w stronę otwierających się drzwi od sypialni przyjaciółki - Jakiegoś alarmu, podobno w tych czasach jest na nie moda - stwierdził głos.
- Jeśli zaraz nie wyjedziesz... - blondynka ucięła, kiedy zobaczyła nastolatkę z wyrazem czystego zaciekawienia.
- Kim ty do cholery jesteś? - zapytała czarownica, lustrując dziewczynę od góry do dołu. Miała znajome rysy twarzy, zwłaszcza te zielone oczy, które wpatrywały się w nie jakby się czegoś doszukując. Ubrana była w jeansy, które miały pełno dziur i luźną niebieską bluzkę z napisem "Never Give Up", na nogach miała botki w brązowym kolorze, a na szyi medalik z kryształem. Na środkowym palcu, prawej ręki błyszczał pierścionek z lapis-lazuli. Jej włosy miały kolor tak jasny, że na pierwszy rzut oka, można było stwierdzić, że są białe, kiedy w rzeczywistości były koloru blond.
- Aurora Salvatore, córka Stefana Salvatore, a wy? - zapytała z cwanym uśmieszkiem.
Forbes i Bennett wymieniły się spojrzeniami i obie natychmiast spoważniały. Coś tu było w cholerę, nie tak jak powinno być.

*

Sarah krążyła jeszcze wokoło przez kilka minut, kiedy w końcu opadła na kanapę i spojrzała na mnie, gdyż ja nadal stałam i wpatrywałam się w nicość. W tym roku wydarzyło się więcej niż się spodziewałam. Przyjechałam tu szukać odpowiedzi, czekając, aż w końcu może znajdę to czego szukałam przez te sześćset lat, okazało się, że znalazłam stara kobietę, która podaje się za moją ciotkę i tajemniczych wrogów z którymi trzyma się Nathan - mój dawny wróg. Czy teraz nim był? Nie wiedziałam, ale wolałam się od niego trzymać z daleka. Dystans zawsze był dobry, przynajmniej dla kogoś takiego jak ja i mój ród. Chciałabym się tylko w końcu dowiedzieć, dlaczego Marcel trzymał przede mną sekrety. Rozumiałam, że może chce mnie chronić, ale nie mówienie prawdy, jest właściwie rzeczą, która mnie rani. 
- Faith... - usłyszałam jak dziewczyna wstaje i coś do mnie mówi, więc odwróciłam się w jej stronę i spojrzałam na nią, widząc na jej twarzy przerażenie. Zaraz, przerażenie na twarzy byłej łowczyni? O co tu chodzi? Dowiedziałam się dopiero, kiedy podążyłam  za jej wzrokiem. Ujrzałam jakiegoś mężczyznę, który przypominał mi kogoś. To takie uczucie, kiedy patrzysz na pewną osobę i masz wrażenie, że znasz ją ze zdjęcia.
- Gdzie księga? - zapytał ostro, a ja mimo poważnej sytuacji miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Pierwsze, nie wiedziałam i jaką książkę chodzi, drugie, czy ten gościu musi wyglądać tak strasznie dziwnie znajomo? 
- Mam dużo ksiąg, więc byłoby miło gdybyś się sprecyzował o jaką dokładnie ci chodzi - oznajmiłam uprzejmi, mówiąc jak do małego dziecka. Możliwe, że to go wkurzyło, bo podszedł bliżej i zmierzył mnie wzrokiem. Miałam wrażenie, że zapyta jeszcze raz to samo pytanie, jak to zwykle robią ludzie na filmach, ale tego nie zrobił.
- Nie bądź taka cwana, Woodhope - wycedził przez zęby. Sarah się cofnęła i schowała za mną, prawdopodobnie żeby pozwolić mi rozprawić się z tym intruzem samodzielnie. Potraktowałam to z ulgą, ale byłam też ba tego mężczyznę zła. Dopiero co z Sarą posprzątałyśmy dom i teraz znowu ma być brudny od krwi. Nie fajnie. 
- Słuchaj facet, czego ty chcesz i kto cię przysłał? - zapytałam nie wiedząc jak się do niego zwrócić. Może powinnam po prostu nic nie mówić i potraktować go magią? Nie, lepiej nie. Co ja bym teraz zrobiła dla jednej chwili z Bree. 
- Jeśli nie będziesz współpracować, ucierpisz. Jesteś celem tylko przez długi Marcel'a Gerarda - wyjaśnił zimno i podszedł bliżej, za to ja z Sarą się cofnęłyśmy. Uśmiechnął się pod nosem i jeszcze raz spróbował się przybliżyć, kiedy ja korzystając z tego, że byłam przy blacie kuchennym, dyskretnie sięgnęłam po zestaw z nożami, wyciągając z niego jeden. 
- Marcel? O co tutaj chodzi? - zapytałam udając wzburzenie. Przynajmniej teraz będę miała wymówkę, żeby wypytywać go o to, co go tak męczyło.
- Gerard miał oddać nam trzy wampirzyce, uzdolnione - dodał z obrzydliwym uśmiechem - W ramach zapłaty, za jedną z przysług które mu wyświadczyliśmy.
- A jeśli nie zapłaci? - spytałam, mocniej chwytając narzędzie, które miałam w dłoni za plecami. Czułam na sobie przerażony wzrok byłej łowczyni i nie mogłam się powstrzymać i lekko pogładziłam jej wolną dłonią ramie.
- Wtedy weźmiemy ciebie - oblizał usta - W końcu niecodziennie spotyka się hybrydę z rodu Woodhope, zwłaszcza tak... atrakcyjną.
Skrzywiłam z odrazą. Poczekałam aż podejdzie tak, żebym mogła bez problemu patrzeć mu prosto w oczy. Nie zawahałam się ani chwili, kiedy jednym ruchem ręki wbiłam mu nóż w gardło. Mężczyzna chwycił nóż i upadł na kolana, wrzeszcząc z bólu. Wilkołak - poznałam po jego oczach, które nabrały pomarańczowej barwy. Nie zwlekałam ani chwili, tylko walnęłam go mocno w krocze. Jęknął jeszcze głośniej.
- Sprzątałam tu - warknęłam, chwytając Hale i wybiegając z mieszkania.

*

Hello, ludzie. Witam po krótkiej przerwie. Okej, może nie tak krótkiej, ale rozumiecie przekaz, nie? Powracam więc, mimo iż mam wiele innych opowiadań do skończenia. Albo na przykład tych, które zaczęłam kilka tygodni temu... Ale nie oceniajcie mnie, okay? Mam dużo pomysłów i staram się je realizować. Anyways, co myślicie o rozdziale? Zły, dobry, przeciętny, okropny? Heh, wątpię, żebyście w ogóle napisali komentarz, ale co mi tam.
Pozdrawiam i z góry oznajmiam - nie mam pojęcia kiedy dodam kolejny rozdział.
xxJuliaxx

sobota, 30 maja 2015

Rozdział Dwudziesty Ósmy.

Caroline i Bonnie miały wrażenie, że nigdy nie wydostaną się z tego miejsca. Było tam zimno i nie tylko Care umierała...a raczej usychała z głodu, ale też Bennett, która jako człowiek potrzebowała większej ilości jedzenia. Możliwe, że nie wyglądałaby tak, jak wygląda teraz, jednak kiedy Forbes, dłużej się nad tym zastanawiała, doszła do wniosku, że może stało się coś, za nim tu trafiły.
Katherine, najwidoczniej wyłączona z całej tej, milczącej rozmowy, spojrzała na obie dziewczyny z lekkim podziwem. Przez całe życie nie była osobą wierzącą, ale teraz? Co jej pozostawało? Dawno już zauważyła w jaki sposób Kol patrzy na Bennett i zachowanie Klaus'a w stosunku do Forbes, ale nie wierzyła, że przekształci się to w coś bardziej głębokiego. Oczywiście, każdy jest zdolny do miłości. Na przykład ona, chociaż wiedziała, że gdzieś w głębi ta niesamolubna cześć Kateriny wiedziała, że nie zasługuje na bycie kochaną.
Długo siedziały w ciszy, być może dłużej niż wcześniej, ale w końcu w chwili, kiedy Pierce otworzyła usta, drzwi otworzyły się, że skrzypnięciem i do środka weszli, albo bardziej wpadli Kol, Klaus i Elijah. Na widok tego ostatniego Katherine uśmiechnęła się, chociaż jej radość zmyła się, kiedy zauważyła, że cała trójka jest nieprzytomna.
Bonnie ocknęła się i otworzyła leniwie oczy, natychmiast sprawdzając co jest źródłem dźwięku. Oczy dziwnie jej się powiększyły, kiedy zobaczyła Mikaelson'ów nieprzytomnych, leżących na podłodze i bezbronnych.
Caroline gdyby mogła krzyknęłaby na całe gardło jak głupi mogą być czasami Pierwotni, ale powstrzymała się. Spojrzała jednak w stronę nadal otwartych drzwi i zobaczyła w nich nikogo innego, a Mikael'a. Posłał jej złośliwe spojrzenie i wyszedł.

GODZINĘ WCZEŚNIEJ

Klaus i jego bracia dotarli na miejsce i w najmniej oczekiwanym momencie, upadli natychmiast na ziemię. Kol zacisnął zęby, byleby nie krzyknąć z bólu. Spojrzał w kierunku mężczyzny, który posłał jego i resztę na kolana. Szczęka mu opadła, kiedy zobaczył swojego ojca. Nie domyślał się, że aż tak łatwo wpadli w pułapkę. Elijah spojrzał w milczeniu w na Klaus'a i od razu zauważył wyraz jego twarzy. Przepełniony nienawiścią i pogardą, dokładnie takie same odczucia zobaczył na twarzy Mikael'a.
Klaus już miał wstać, mimo bólu, kiedy jego świat zastąpiła nieoczekiwana ciemność. Upadł i ostatnie, co widział, to cwany uśmiech jego przybranego ojca.

*

To nie był pierwszy raz, kiedy czułam się całkowicie sama. Ale pierwszy raz, kiedy kogoś to  w ogóle obchodziło. Linlie usiadła koło mnie i przytuliła, głaszcząc po włosach i szepcząc jakieś słowa w języku, którego właściwie nie znałam, ale niektóre słowa były dziwnie znajome. Kilka minut później, otarłam w końcu wierzchem dłoni oczy i wzięłam głęboki wdech. W tej chwili nie mogłam sobie pozwolić na żadne słabości, musiałam wziąć się w garść. Wstałam i spojrzałam na dwa ciała nadal nieprzytomne. Byłam na siebie zła, że dałam ponieść się emocjom, ale także dumna i dziwnie usatysfakcjonowana, bo Nathan leżał pokonany przeze mnie.
Właściwie, to nie wiem nawet co, ja takiego w nim widziałam.
- Czekaj - nagle coś mi się przypomniało i momentalnie stanęłam jak wryta, przypominając sobie, co zrobiłam kiedy, miałam wyłączone człowieczeństwo - Czy ja czasem nie wysłałam Mikaelson'ów na misję samobójczą?! - wytrzeszczyłam oczy, bo właśnie zdałam sobie sprawę, że to zrobiłam.
Linlie i James tylko spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Co? - zapytali jednocześnie.
- Cholera jasna, siedem osób martwych na moim koncie więcej - mruknęłam do siebie, zapominając całkiem o Marcelu i Nathan'ie i wybiegłam z pomieszczenia.

*

Bonnie i Caroline w skupieniu obserwowały, jak mężczyźni zaczynali się budzić. Katherine, która cały czas wzrok miała wbity w ziemię, jakby wewnętrznie z czymś walcząc, natychmiast otrzeźwiała i ubrała swoją codzienną maskę sarkazmu i obojętności. 
- Paczcie, śpiące królewny się obudziły - skwitowała, kiedy ujrzała, że każdy z nich z jękiem, otwiera oczy. Kol, który natychmiast na nią spojrzał i posłał wrogie spojrzenie. 
- Czy ja zawsze muszę mieć takiego pecha, że trafiam do dziewczyn, które mnie nienawidzą? - jęknął jeszcze raz i szturchnął nogą braci, bo ręce miał przywiązane z tyłu do słupa. 
Klaus zamrugał kilkakrotnie, za nim dostrzegł Caroline, która lekko, prawie niewidocznie podniosła kąciki ust do góry. Elijah jakby zapatrzył się w Pierce jak w obrazek, bo nawet nie dostrzegł, kiedy drzwi po raz kolejny się otworzyły i dziewczyny wyraźnie się wzdrygnęły i jakby odruchowo cofnęły. Mikael spojrzał po wszystkich, za nim zwrócił swój wzrok na swoich synów.
- Widzę, że już oprzytomnieliście - uśmiechnął się ironicznie i Kol prychnął, patrząc na Bonnie, która wydawała się jakby nieobecna.
- Jakby cię to obchodziło - syknął Klaus, patrząc na swojego ojczyma spod łba. 
- Och, obchodzi - powiedział, po czym uśmiechnął się do Bonnie - Prawda, Bennett? 
Bonnie miała ochotę powiedzieć mu "wal się", bo w rzeczywistości już dawno wiedziała, co Mikael chciał zrobić, ale nie odezwała się ani słowem, chcąc po prostu się stąd wydostać.
Wszystkie pary oczy zwróciły się na nią i miała wrażenie, jakby miała coś na twarzy.
- Prawda, Mikaelson - warknęła i w odpowiedzi poczuła na sobie jego spojrzenie i kiedy popatrzyła przed siebie, zauważyła, że Kol uśmiecha się pod nosem.
- Podzielisz się z resztą klasy? - zapytała Katherine zniecierpliwiona.
- Pan Psychopata z beznadziejnym fryzem  zamierza połączyć nas z nimi - wskazała głową na Pierwotnych, którzy spojrzeli na nią z zaciekawieniem.
- Dziękuję ci, Bonnie - zaczął z wymuszonym uśmiechem Mikael - A ja myślałem, że jesteś jedną z tych głupich, bezużytecznych wiedźm.
- Uważaj na słowa - warknęła Caroline.
- Jeszcze słowo, a przysięgam zginiesz w męczarniach - wycedził Kol, z przymrużonymi oczami, a Bonnie nie mogła powstrzymać zszokowanego spojrzenia w jego stronę. Mikaelson jednak nie patrzył w jej stronę, ale wpatrywał się w Mikael'a, oczami pełnymi powagi i gniewu. Katherine przez chwilę poczuła się naprawdę dziwnie, patrząc tak na tych dwóch idiotów, którzy nadal ze sobą nie są. Z pewnością Elijah poczuł się tak samo, bo wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Niklaus'em.
- Ach, uwielbiam takie sytuacje - stwierdził i przykucnął koło czarownicy, na co Kol szarpnął rękoma, próbując je wyswobodzić.
- Odejdź od niej - syknął wściekły i Caroline mu zawtórowała, nie kryjąc jadu, jaki można było wyczuć z kilku kilometrów.
- Bonnie Bennett, ta która jakimś cudem zawsze jest tą, która na tym wszystkim cierpi - powiedział z kpiną, patrząc jej w oczy z zamiarem zranienia jej. Bonnie podniosła na niego oczy i mimo iż wiedziała, że mężczyzna mówi to specjalnie, coś w sercu ją zakuła i musiała odwrócić wzrok. Głęboko w sobie mulatka wiedziała, że w jego słowach kryła się ta jedna, okrutna, bolesna prawda.
- Trafiłem w czuły punkt, mam rację? - zapytał i w odpowiedzi dziewczyna zamknęła oczy - Powiedz mi, dlaczego nadal trzymasz ich stronę, kiedy możesz przejść na moją? - zapytał i przez chwilę Bonnie naprawdę się wahała.
- Może dlatego, że jesteś potworem...
- Ja? A oni? - wskazał na Kol'a, Elijah'ę i Klaus'a, przerywając jej - Czym oni różnią się ode mnie? - zapytał i brunetka, nie musiała się nawet wysilać, żeby zdobyć w sobie odpowiedź.
- Tym, że są zdolni do miłości - oznajmiła stanowczo i ostro i nagle zapadła głęboka cisza i Bonnie, spojrzała się wprost na Kol'a, który wpatrywał się w nią z szokiem i niedowierzaniem - A każdy zdolny do miłości, jest wart ocalenia - oświadczyła i przy tym zdaniu, Klaus spojrzał na Caroline, która wpatrywała się w Bonnie, bez słowa.
- Brać ich - oznajmił Mikael wstając i wychodząc z pomieszczenia, za nim jego ludzie zabrali ich do góry.

*

- Faith Woodhope, natychmiast się zatrzymaj! - dobiegł mnie głos Linlie, kiedy stałam już w progu. Zaklęłam pod nosem po łacinie i odwróciłam się w stronę kobiety, która patrzyła na mnie surowym wzrokiem i miałam wrażenie, ze brała lekcję od Bree. Na jej wspomnienie, trochę posmutniałam, ale twardo patrzyłam na szatynkę.
- Tak? - zapytałam i przystępowałam z nogi na nogę, niecierpliwiąc się. Linlie popatrzyła na mnie jeszcze raz, tym razem podchodząc bliżej.
- Nigdzie nie idziesz - oświadczyła stanowczo, a ja przez chwilę tylko mrugałam powiekami. Pochyliłam trochę głowę do przodu.
- Co proszę? - spytałam, bo myślałam, że się przesłyszałam. Ok, rozumiem, kobieta podaje się za moją ciotkę. Rozumiem też, że coś w jej sercu na mój widok jej drgnęło. I rozumiem, że może włączył jej się ten słynny matczyny instynkt, ale według mnie to trochę za późno, żeby bawić się w wielką szczęśliwa rodzinkę.
- Słyszałaś mnie - odpowiedziała, a w jej oczach płonęły wściekłe ogniki i jej oczy przez chwilę wydawały mi się prawie czerwone.
- Och, słyszałam - oznajmiłam, kręcąc głową - I teraz zastanawiam się, co daje ci prawo, do rozkazywania mi.
Gdyby wzrok umiał zabijać, co w przypadku wiedźm jest możliwe, to Bóg mi świadkiem, leżałabym teraz w kostnicy.
- Jestem twoją...
- Ciotką, tak wiem, powtarzasz się - przerwałam jej ostro i odeszłam od niej o krok. - Nie zamierzam tutaj zostawać, kiedy moi przyjaciele są w niebezpieczeństwie - odparłam stanowczo i wytrzymałam jej wzrok.
- To misja samobójcza - oburzyła się - Jeśli to co, mówiłaś to prawda i Mikael Mikaelson rzeczywiście porwał te dziewczyny, to...
- To jestem jedyną osobą, która jest w stanie go powstrzymać - dokończyłam, po raz kolejny przerywając jej w pół zdania - Bo zgaduje, że ci idioci dali się porwać.
- Nie pozwolę ci - odpowiedziała i chociaż głos trochę jej zadrżał, prawie niewyczuwalnie, to wiedziałam, że straciła pewność siebie.
- Trochę za późno, żeby bawić się w dom, nie uważasz? - powiedziałam z taką ilością jadu, że Katherine byłaby ze mnie dumna. Odwróciłam się i po chwili już mnie nie było.

*

- Au! - jęknęła Katherine, która chyba była z nich wszystkich tam najdłużej, kiedy Mikael brutalnie posadził ją na trawie, tak, że klęczała. To samo zrobił z resztą. Słońce powoli zachodziło, ale mimo to Pierce od razu zauważyła, że koło wielkiego kamienia, który stał pośrodku wielkiego kręgu, stała nieruchomo brunetka i Katerina musiała trochę wyostrzyć wzrok, żeby dobrze jej się przyjrzeć.
- Elena! - wykrzyknęła Caroline, kiedy podążyła za wzrokiem Petrovy. Gilbert spojrzała się w ich stronę i tylko posłała smutny uśmiech, za nim odwróciła wzrok. 
Pierwotni tylko na to wszystko patrzyli i chyba liczyli na cud.

*

Nie miałam czasu na rzucanie zaklęcia lokalizującego. Nawet gdybym się na to zdecydowała, to nie zdążyłabym znaleźć Rebekhi, bo jej krew jest potrzebna do zaklęcia. A czas, który z pewnością zawsze będzie mnie nienawidzić mi nie pomagał.
Potrząsnęłam głową, gorączkowo przeszukując w głowie, jakiś innych sposobów. I nagle znalazłam. I był to chyba najbardziej dziwny plan, jaki zdarzyło mi się wymyślić. Wstałam i od razu pognałam tam gdzie prowadziła mnie intuicja, czyli do starego magazynu na drugim końcu miasta.

*

Kiedy tam dotarłam, zakradłam się jak najszybciej do Bonnie, która była najbliżej całego zdarzenia. Mikael rozmawiał z Eleną. Zaraz z Eleną?! Co ona tam robiła? Pokręciłam głową i lekko szturchnęłam łokciem, klęcząc koło niej. Ta, odwróciła się w moja stronę z jakimś przybitym wyrazem twarzy, który od razu zastąpiła ulga. 
- Co ty tu robisz? - syknęła cicho, prawie bezgłośnie. Westchnęłam w duchu i kiwnęłam głową na Klaus'a.
- Jeśli on umrze, Marcel także - powiedziałam szeptem. Bennett spojrzała na mnie dziwnie. Odwróciłam wzrok, patrząc czy nikt jeszcze nie patrzy. Napotkałam twarz osoby, która jeszcze niedawno próbowałam zabić na tysiąc sposobów, oczywiście Klaus musiał mi przeszkodzić. Bo nie miał nic innego do roboty. 
- Elena jest potrzebna do zaklęcia - powiedziała cicho, zaczynając objaśniać mi, o co tutaj chodzi - Mikael zamierza połączyć nas z Pierwotnymi, żeby później zabić. 
- A co z Rebekhą? - zapytałam nie zauważając jej tutaj.
- Myślę, że Mikael uważa, że jest jego jedyną córką, która nie narobiła za wielkiego chaosu - odparła.
- Czyli postanowił ją zostawić w spokoju - mruknęłam do siebie. Zerknęłam jeszcze raz w stronę najstarszego z Mikaelson'ów. Chwyciłam bransoletkę, która miałam na sobie od wieków i wsadziłam delikatnie do jednej z jej dłoni, która miała związaną razem z drugą za plecami. Spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Pochyliłam się nad nią i szybko wyszeptałam jej plan, po czym w ostatniej chwili odbiegłam do niej i schowałam się za pobliskim drzewem. 
- No, droga Bonnie - Mikael w końcu podszedł do dziewczyny i brutalnie postawił ją na nogi, chwytając  mocno za ramię. Nastolatka trzymała przedmiot, który ode mnie dostała i zachowywała się normalnie. 
- Jak na kogoś, kto jest tak stary masz zadziwiający brak kultury - stwierdziła Caroline, Katherine musiała parsknąć śmiechem. Mikaelson spiorunował je spojrzeniem, po czym odszedł z mulatka do kamienia, którego wcześniej Bonnie obserwowała. Kiedy już tam stała, spojrzała w stronę Kol'a. Posłała mu uśmiech, którego chłopak nie zrozumiał, ale przestał się wyrywać. 
- Masz, tutaj - wskazał mężczyzna palcem zaklęcie. Bennett zerknęła ukradkiem na mnie, udając, że się zastanawia. Kiwnęłam na nią głową. Wzięła do ręki wyrwaną kartkę i odeszła od wampira, stając koło Eleny. 
"Sanguis Doppelganger Præcipio tibi solvere populum sempiternum vitaeque simul cum conventionali texere vitae"tak powinno brzmieć zaklęcie. Natomiast Bonnie, zamiast je wypowiedzieć, zawahała się. To była moja chwila. Korzystając ze swoich swoich mocy, wtargnęłam do jej umysłu i przekazałam właściwe zaklęcie.
- Doppelganger sanguis, et aqua purgavit lamia praecipio vobis inmortalitatem ferre iubes illam superficiem terrae, et ventus, et in omni terra exigi structura cum vita. - powtarzała jeszcze kilka razy, za nim wiatr się zerwał. Razem z moja mocą, Bennett była prawie tak silna jak ja. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy reszta obecnych spojrzała na Mikaela ze zdziwieniem, bo w tej samej chwili upadł. Wyszłam w końcu z cienia i mówiłam zaklęcie razem z mulatką widziałam, że jest wykończona, ale trzeba było go wykończyć. Drugą ręką machnęłam tak, że więzy, które trzymały wampiry w szachu, zerwały się. Drugą rzeczą jaką później zauważyłam, to, że Elena ledwo trzyma się na nogach. Znikąd w moim ręku pojawił się biały kołek. W wampirzym tempie dopadłam do pierwotnego i bez nawet sekundy zawahania, wbiłam mu kołek w serce. Mężczyzna wrzasnął i upadł, a zaklęcie które cały czas wypowiadałam, jeszcze bardziej wzmocniło moc drewna, sprawiając, że biały dąb zaczął się palić jeszcze mocniej i prawie to po minucie wbicia go.  Kiedy wszystko ucichło, odetchnęłam z ulga, jednak nie na długo, bo kiedy spojrzałam w  stronę młodej czarownicy, ta była o krok od upadku. 
- Bonnie! - krzyknęłam w chwili kiedy, Kol do niej podbiegł i w ostatniej chwili złapał ją zanim upadła. Kątem oka zobaczyłam, że Caroline klęczy nad czyimś ciałem. Katherine za to stała i temu wszystkiemu się przyglądała. W jednej chwili usłyszałam jak ktoś szlocha i dopiero po chwili dotarło do mnie, że była to blond włosa wampirzyca. Niby wszystko było dobrze, ale nadal czułam, że w pewnym sensie była to przegrana.

*

_______________________________
UUPPPSSS.... Nie chciałam tego robić, tak jakoś wyszło. Każda śmierć, niesie za sobą nowe życie - potraktujcie to jako wskazówkę. Jak myślicie, co zrobię? 


sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział Dwudziesty Siódmy

- Co ty tutaj robisz? - zapytałam, opierając się o słup i mierząc ją wzrokiem od góry do dołu. Spojrzała na mnie jak na idiotkę, po czym przejęła wzrokiem po Marcelu, Linlie i mężczyźnie, którego imienia nie znałam.
- Zadałabym to samo pytanie, ale chyba nie muszę - powiedziała z przekąsem, jak zwykle wykazując się swoim stoickim spokojem. Nie miałam pojęcia, dlaczego wróciła akurat teraz. Najchętniej urwałabym jej łeb i zakopała gdzieś w lesie, jednocześnie patrząc na cierpienie mojego byłego przyjaciela, który zdawał się być zakochany w tej wampirzycy.
- A ty kim, do cholery jesteś? - starsza kobieta podeszła do niej i wlepiła w nią wzrok, jednocześnie piorunując wzrokiem mnie i moją minę, która wyrażała tylko jedno zdanie: Nie zbliżaj się do niej.
- Jest moją przyjaciółką - oznajmiła zimno, zakładając ręce na piersi i wchodząc pomiędzy nią a szatynką, która uniosła do góry brwi.
- Okej, nie chcę się wtrącać, ale o co tu w ogóle chodzi? - zapytała Sarah, a jej wzrok ostatecznie pozostał na Nathan'ie, który uśmiechnął się łobuzersko w jej stronę, przyprawiając mnie o mdłości.
- Oni próbują włączyć moje człowieczeństwo, ale jak widzisz marnie im to wychodzi - w końcu się odezwałam po bitwie na wzrok z Linlie, która podawała się za siostrę mojej matki. Do tego oczywiście nie mogłam mieć pewności.
- A wyłączyłaś je z powodu...? - Hale zapytała mnie o to, jakby fakt, że nie mam uczuć w tej chwili, nie był dla niej zaskoczeniem. Linlie uniosła do góry brwi i założyła ręce pod biustem.
- Wróciłaś z jakiegoś konkretnego powodu czy dla Marcela? - zapytałam odchrząkując i omijając podejrzliwy wzrok Nathan'a i Marcel'a, którzy wpatrywali się we mnie jak w jakiś magiczny obrazek, który zaczął się własnie ruszać.
- Wróciłam z powodu śmierci Kylie - oznajmiła, okrążając mnie i stając przede mną. - Rozmawiałam z nią - oznajmiła, patrząc na mnie.
- I co plotkowaliście, jak to jest po drugiej stronie? - warknęłam na nią, na chwilę tracąc kontrolę. Cofnęła się trochę widząc moje żółte tęczówki - Czy może powiedziała ci, że ten pacan na którego robiłaś przed chwilą maślane oczka ją zabił? - syknęłam. Sarah odwróciła się w jego stronę i  zauważyła, że chłopak patrzy centralnie na nie.
- Wiedziałaś? - zapytał, a wszystkie pary oczu skierowały się na niego i mnie.
- O tym, że ją zabiłeś? - spytałam, jakby się zastanawiając - Tak i teraz powiedz mi, skrzywdziłeś jeszcze kogoś na kim mi zależało?
- Myślałam, że wyłączyłaś człowieczeństwo - stwierdziła Sarah, na co ja pokręciłam z politowaniem głową i spojrzałam na chwilę na nią.
- I tak jest - oznajmiłam - Co nie oznacza, że nie mogę wiedzieć co się stało z Leonardo, który magicznie zniknął. Dziwny zbieg okoliczności, że akurat kiedy przybyłam do Nowego Orleanu, prawda?
- Możliwe, że trochę mu się oberwało... - odsunęłam Hale trochę na bok, po czym wyginając rękę w lewo skręciłam chłopakowi kark.
- Przegiąłeś - warknęłam.

*

- Kol? - odezwała się Rebekah, kiedy jej bracia i chłopak wyszli z rezydencji. Zdziwiła się, kiedy zauważyła go siedzącego w salonie i popijającego burbon ze szklanej szklanki. Brat zdawał się na nią za bardzo nie zwracać uwagi. Wynikało to z powodu muzyki grającej w słuchawkach, ustawionej na full w komórce. Dziewczyna pokręciła z politowaniem głową i w wampirzym tempie znalazła się przed nim, pstrykając mu palcami przed oczami. To ostatecznie zwróciło jego uwagę. 
- Czego? - warknął, kiedy wyjął z uszu słuchawki.
- Może grzeczniej - zasugerowała złośliwie, kiedy zdobyła jego całkowitą uwagę. Podniósł na nią wzrok, który gdyby mógł, to by zabijał. Jego siostra zignorowała to i czekała wiedząc, że to jeszcze bardziej go zdenerwuje.
- Droga siostro, czy mogłabyś być tak łaskawa i wyjaśniła mi powód dla którego mnie denerwujesz? - spytał spokojnym głosem, co jeszcze bardziej zdziwiło Rebekhę, chociaż tego nie pokazała. Uśmiechnęła się zamiast tego, przechylając głowę w bok.
- Drogi bracie, powiedziałabym o tobie wszystko, ale nie sądziłam, że jesteś aż tak ślepy - oznajmiła przesłodzonym głosem, po chwili poważnie na niego patrząc. Kol oparł się o oparcie kanapy, odstawiając wcześniej szklankę na stół.
- Skończ te gierki, Bekah nie mam na nie czasu - powiedział ostro, a blondynka uniosła do góry brwi, spoglądając to na niego, to na szklankę whiskey.
- Zastanawiałam się dlaczego jesteś taki inny i co cię tak zmieniło - zaczęła patrząc na niego i jakby lustrując - I nagle zdaje sobie sprawę, że to nie coś, tylko ktoś.
- Bekah... - chciał jej przerwać, ale został uciszony i zignorowany.
- Nie mogłam stwierdzić kto, dopóki nie okazało się, że Bennett zniknęła - ciągnęła, a Mikaelson posłusznie zamilkł, patrząc na nią z uwagą, nie chcąc jej jakoś rozzłościć ciągłym przerywaniem - To przerażenie w twoich oczach, kiedy dowiedziałeś się, że jej nie ma... - spauzowała, chcąc zobaczyć jego reakcję.
- Sugerujesz, że co? Zaprzyjaźniłem się z Bonnie? - prychnął, ale tak jakby nerwowo i jego siostra od razu to zauważyła.
- Że się w niej zakochałeś, ty ślepy idioto - odpowiedziała z wywróceniem oczu i pokręceniem głową - Ja? W Bonnie? - spojrzał na nią, po czym się zaśmiał i próbował wstać, kiedy Rebekah posadziła go od razu z powrotem.
- Nie skończyłam - oznajmiła - Tak, ty! A twoja reakcja, mówi sama za siebie, Kol.
Szatyn potrząsnął głową widząc, że jego siostra nie zamierza tak tego zostawić. Zaczął patrzeć w inną stronę, nie chcąc by siostra widziała jego spojrzenie. Zawahał się, za nim odpowiedział.
- Nawet jeśli - oznajmił - Nadal nie mam pojęcia, po jakie licho mi to mówisz, Bekah. - warknął w końcu.
- Przyznałeś to w końcu - uśmiechnęła się zwycięsko - A mówię ci to dlatego, że osoba na której ci zależy, może być właśnie torturowana, a ty jak taki debil, siedzisz sobie i nic nie robisz.
- Nawet nie wiem. gdzie Nick zniknął - poddał się zrezygnowany. Rebekah uśmiechnęła się.
- Do jedynej osoby, która może wiedzieć kto porwał te dziewczyny - odrzekła i nie minęła chwila, a jego już nie było.

*

Natychmiast odwróciłam się, kiedy usłyszałam, że ktoś wchodzi na dziedziniec. 
- Faith, kochana! - usłyszałam głos Klaus'a  obok którego szli jeszcze Elijah i Stefan. Skrzywiłam się na sam ich widok, po chwili widząc, że młody Kol do nich dołączył. Rzuciłam okiem na Linlie, która mierzyła wzrokiem Mikaelson'ów i na mężczyznę obok, który patrzył na Stefan'a. 
- Jestem zajęta - oznajmiłam niemiło, stając plecami do reszty, gdzie leżał Nathan i Marcel. Klaus zauważył ich ciała i spojrzał na mnie pytająco. 
- Zbytnio nas to nie interesuje - stwierdził Kol, stając koło braci i mierząc mnie wzrokiem. Wydawał się być trochę rozbity z jakiegoś powodu. Uniosłam brwi i spojrzałam na Salvatore'a, który siedział cicho razem z Elijah'ą.  
- Ty, Salvatore - zwróciłam się do Stefana, jednak nie ominęłam wyrazu szoku na twarzy tajemniczego mężczyzny, który stal koło Linlie. Oboje spojrzeli na siebie. - Gdzie Caroline? Miałam jej coś powiedzieć.
- W tej sprawie przychodzimy - odezwał się i stanął naprzeciwko mnie - Zniknęła. - oświadczył. 
Uniosłam do góry brwi i zacmokałam. 
- I przyszliście do mnie całą grupą, bo jedna osoba sobie zniknęła? - zapytałam z niedowierzaniem. 
- Katherine i Bennett też - odezwał się Klaus, odwracając wzrok na dwójkę ludzi stojących kilka metrów dalej. Nikt jednak nie zwracał uwagi na Sarah, która prawdę mówiąc miała ubaw z całej tej sytuacji.
W kilka sekund poskładałam wszystko do kupy i zaśmiałam się, nie wierząc, że Mikaelson'owie są aż tak tępi.
- Myślicie, że powiem wam kto je porwał, bo sami się nie domyślacie - stwierdziłam bardziej niż zapytałam - Jesteście aż tak głupi czy tylko udajecie, bo teraz nie wiem. 
- Przejdziesz do rzeczy? - zapytał Elijah spokojnym tonem. Spiorunowałam go wzrokiem.
- Pomyślmy - zaczęłam - Zniknęła Katherine, którą kocha Elijah a.k.a obrońca uciśnionych, Bennett w której z kolei zakochał się Kol a.k.a walnięty dzieciak i Caroline, która jest obiektem westchnień Klaus'a a.k.a morderczej hybrydy. 
- Sugerujesz, że zostały porwane przez nich? - wtrąciła się Sarah, czytając pomiędzy wersami. 
- Przez osobę, która nienawidzi ich najbardziej - skinęłam głową - Klaus, pomyśl choć trochę, to nie boli. 
Niklaus zrobił kamienną minę i już wiedziałam, że zaszłam mu za skórę. 
- Jeszcze słowo, a twoja głowa wyląduje w koszu na śmieci, za nim zdążysz mrugnąć - powiedział, a ja się uśmiechnęłam.
- Chodzi o Mikael'a - oznajmiłam - Kojarzysz gościa? Nie przepada za wami - oznajmiłam - A teraz wybaczcie, ale mam sprawę do wyjaśnienia - odwróciłam się od nich i wzięłam bez problemu na ramię Nathana, a drugą ręką ciągnęłam Marcel'a, kierując się do środka.

*
Oba nieprzytomne ciała położyłam na podłodze w salonie, sama zasiadając na kanapie i doskonale wiedząc, gdzie jest alkohol, wyjęłam z szafki butelkę i przelałam trunek do szklanej szklanki. Nie zauważyłam nawet, kiedy Linlie weszła razem ze swoim kolegą do pomieszczenia, ponieważ tak bardzo zajęta byłam obmyślaniem sposobu na torturowanie Nathan'a i Marcel'a. W pewnej chwili, jednak ze szklanką z napojem w ręku, zmarszczyłam brwi. Naczynie było kilka centymetrów od moich ust, kiedy moje oczy przyćmiła mgła.
Wróciłam do swojego mieszkania, które wynajmowałam od czasu przyjazdu do Los Angeles. Zrzuciłam z siebie kurtkę, kładąc ją na kanapie i chwytając kubek z jakimś nie zaczętym jeszcze trunkiem. Upiłam jego zawartość, powoli opadając na siedzenie i patrząc przed siebie. Wiedziałam, że nie mogłam albo raczej nie potrafiłam poradzić sobie z wydarzeniami z dzisiejszego wieczora. Coś w klatce piersiowej mnie kuło, kiedy przypominałam sobie jego oczy, przerażone tym co mu zrobiłam. Nienawidził mnie, a właściwie go do tego zmusiłam, bo chociaż bardzo chciałam go mieć przy sobie, postanowiłam, choć raz podjąć słuszną decyzję i pozwolić mu odejść. 
Wiedziałam, że już nigdy go nie zobaczę i to bolało mnie najbardziej. Chciałam zrobić wszystko by zatrzymać to uczucie, żebym już nic nie czuła. Ale w jednej chwili uderzyło do mnie, że to nie jest możliwe chyba, że wyłączyłabym swoje człowieczeństwo. Nie chciałam tego robić. Istniał powód dla którego nie zrobiłam tego wcześniej. 
Odłożyłam szklankę, zamykając oczy i starając się skupić. Nie mogłam stać się gorsza niż jestem teraz, ale przecież istnieje inne wyjście. Zawsze istnieje, nawet jeśli dostrzeżenie go trochę trwa. Przewijałam w swojej głowie różne momenty w swoim życiu, szukając jakiegoś sposobu, czegoś co zastąpiło by moją pustkę w sercu, które przez wieki było skamieniałe. I wreszcie to zauważyłam. 
Pamiętałam, że Bree opowiadała mi kiedyś o tym, co czuje się po stracie czegoś co ceniliśmy nad życie. Opowiadała o tym ze swojej perspektywy i pamiętam, że powiedziała mi, że ludzie mają na to sposób, którego wampiry nigdy nie wykorzystują. Że usuwają z pamięci te okropne wspomnienia, samą swoją wolą i zapominają nawet, że coś takiego się stało, więc jeśli oni potrafili to zrobić będąc człowiekiem, to co stoi na przeszkodzie nieśmiertelnej i potężnej hybrydzie?
Wzięłam kilka wdechów, za nim zamknęłam ponownie oczy i skupiłam się jeszcze bardziej niż przedtem. Przez kilka chwil widziałam ciemność i nie czułam żadnej różnicy. Nic, a nic się nie działo, ale po tych minutach, które wydawały się trwać dłużej niż w rzeczywistości, coś się zmieniło. Coś zniknęło. 
Odłożyłam z hukiem szklankę i tępo się w nią wpatrywałam. Przełknęłam ślinę, próbując w miarę spokojnie oddychać. Nie zauważyłam nawet kiedy, ale Linlie usiadła przede mną na szklanym stole i zaczęła na mnie patrzeć, jednak ja nie chciałam podnieść na nią wzroku. Musiałam stwarzać pozory.
- Czyżbyś sobie o czymś przypomniała? - zapytała z przekąsem, co ja skwitowałam fałszywym prychnięciem i dobrze wiedziałam, że ona wie, że ja udaje,
- Wiedziałaś co się stanie - stwierdziłam, patrząc ukradkiem na moich dwóch kolegów, leżących dalej nieprzytomnie na dywanie.
- Możemy skończyć z tym wszystkim i wrócić do ważniejszych spraw - usłyszałam głos, dochodzący za kobietą.
- Takich jak? - zapytałam, podnosząc wzrok na mężczyznę.
- Takich jak Salvatore'owie - oznajmił, a ja zmarszczyłam brwi patrząc na niego, a po chwili na szatynkę, która dyskretnie się uśmiechnęła.
- Jak się nazywasz? - zapytałam, drżącym głosem, a kobieta wstała i podeszła do mężczyzny, kiwając mu głową.
- Dawniej James Salvatore - spojrzał na kobietę - Teraz James Woodhope.

*

- Nick, uspokój się - rozkazała Rebekah, kiedy jej bracia wrócili do rezydencji. Niklaus niemal wywalił drzwi, kiedy wchodził. Zniszczył też kilka mebli oraz stary wazon z Japonii. Mikaelson zatrzymał się i spojrzał na nią zdenerwowany. - Rozwalanie wszystkiego dookoła nie pomoże ci jej znaleźć. 
- Lepiej pomyśl, gdzie może być - wtrącił ostro Stefan, nadal mając zawieszoną głowę. Salvatore na serio martwił się o Caroline i oczywiście Bonnie, chociaż był pewien, że Kol martwił się o nią najbardziej z nich wszystkich. I szczerze było my trochę z tego powodu wstyd, bo przecież Bennett też była jego przyjaciółką. 
- Myślisz, że... - urwał przez dzwonek telefonu szatyna, który od razu odebrał. Mikaelson'owie spojrzeli na niego, kiedy usłyszeli warknięcie po drugiej stronie. Stefan na daremno próbował uspokoić brata, kiedy ten zaczął na niego przeklinać.
- Jak to zniknęła? - przerwał mu w pewnym momencie i wszyscy rzucili mu pytające spojrzenie - Damon, co masz na myśli, mówiąc, że Elena zniknęła?
- Nie wiem Stefan, może to, że jej nie ma?! - krzyknął i po drugiej stronie wyraźnie było słychać, że ktoś rozbił szkło po drugiej stronie i to wcale nie był dobry znak.
- Więc mamy większy problem niż myślałem - mruknął do siebie, co nie uszło uwadze starszego Salvatore'a.
- Co? - na chwilę się uspokoił i skupił całą swoją uwagę na rozmowie z szatynem. 
- Bonnie, Caroline i Katherine również zniknęły - oznajmił od razu, czekając na jego reakcję. 
- Blondie i mała wiedźma zniknęły? - chciał się upewnić. Kij z Katherine, ale nikt nie będzie mieszał z Forbes i Bennett, przynajmniej nie na jego warcie. Po za tym, gdyby Elena dowiedziała się, że Damon pozwolił by jej przyjaciółki ktoś skrzywdził, byłoby po nim.
- Myślimy, że Mikael je porwał - powiedział w skrócie. Po drugiej stronie nastała chwile ciszy, którą Damon przerwał rzucając butelkę o ścianę. 
- Przecież był martwy. Synalek go zabił, nie? - spytał, na co Klaus się skrzywił nieznacznie, a Stefan tylko rzucił mu przelotne spojrzenie.
- Nie wiemy, gdzie mogą być, a...
- Przygotuj pokój gościnny Stef, przyjeżdżam - i z tym zdaniem się rozłączył. Schował urządzenie do kieszeni jeansów i westchnął. Nie wiedział kompletnie co robić. 

*

- To niemożliwe - powiedziałam po chwili, przyjmując obojętny głos, chociaż nie bardzo mi to wyszło i prawdopodobnie zadrżał mi głos. Linlie spojrzała na mnie z politowaniem, a James z ciekawością. 
- A jednak - oznajmiła z małym wahaniem, wszystko, żeby mnie nie rozdrażnić. - I najwidoczniej pan Black przywrócił ci człowieczeństwo - uśmiechnęła się szeroko i po raz pierwszy znalazłam w niej coś na wzór dobra. 
- Ja go nie kocham - oznajmiłam krótko, na co szatynka uśmiechnęła się z przekąsem i uniosła do góry brwi, wyraźnie mi nie wierząc.
- Tego nie powiedziałam - otworzyłam usta, ale natychmiast je zamknęłam, wiedząc, że dałam się wrobić. Pokręciłam głową, sprowadzając swój wzrok na James'a. 
- Jesteś z rodu Salvatore? - zapytałam, nadal nie mogąc w to w pełni uwierzyć i lekko się tego obawiając. 
- Tak - odpowiedział krótko, a ja westchnęłam. Wstałam i spojrzałam na dwa ciała, nadal leżące nieprzytomnie niemal pod moimi nogami. Odwróciłam wzrok i ponownie wzięłam kilka głębokich wdechów, nagle zdając sobie sprawę, że mam coś do załatwienia.
- No super - stwierdziłam, kładąc ręce na biodrach i spoglądając na Linlie - Jeśli jesteś faktycznie moją...ciotką, dlaczego nie pokazałaś się wcześniej? - zapytałam, na co kobieta wzruszyła ramionami.
- Nie wiedziałam, że istniejesz - odpowiedziała, a ja posłałam jej pytające spojrzenie, które od razu zauważył James.
- Linlie i Eletriss pokłóciły się i straciły kontakt ze sobą, jeszcze za nim się urodziłaś - wyjaśnił krótko, w czasie kiedy ja zmarszczyłam brwi i przełknęłam ślinę, nie wiedząc co dokładnie w tej chwili czuję.
- Eletriss? - zapytałam zauważając, że padło imię, którego nie rozpoznawałam. Obije spojrzeli na mnie i przez chwilę czułam się naprawdę żałośnie. Żałośnie, bezradnie i dziwnie.
- Tak miała na imię twoja matka - oznajmiła cicho, patrząc na mnie uważnie. I nagle coś w tym wzroku mnie ruszyło. Nie wiedziałam czy to przez kolor oczu czy może przez sposób w jaki nam mnie patrzyła, ale w tej chwili już nie mogłam. Wszystkie mury, zapory i inne rzeczy powstrzymujące mnie od złamania się, zniknęły. W jednej chwili zalałam się łzami, nie mogąc już powstrzymać kłębiących się we mnie emocji. Wszystko zwaliło się na mnie jak lawina z gór. Cały ten żal, złość, smutek, bezradność i inne uczucia, które trzymałam w środku, żeby nie zostać zranionym. Nagle to wszystko puściło i zdusiło mnie od środka, nie pozwalając oddychać. Ból był niewyobrażalny, nie potrafiłam przestać łkać i opadłam bezsilnie na kanapę, ciesząc się jednocześnie, że Marcel i Nathan nadal byli nieprzytomni. I nie miałam pojęcia, jak długo tak wstrzymywałam się przed porządnym wypłakaniem się. Pamiętałam jak bardzo wściekła byłam, kiedy zginęli staruszkowie, którzy mnie wychowali, ale w porównaniu z tym co się  na mnie zwaliło, to było nic. Teraz jedyne co mogłam zrobić, to siedzieć na tej kanapie i płakać.

*

Zaraz po rozmowie Stefana z Damon'em, Elijah i Klaus udali się do osobnego pokoju, żeby pomyśleć gdzie czasem może chować się Mikael z dziewczynami. Do tego jeszcze nie mieli pojęcia, po co je w ogóle porywał. To było w tym najgorsze, bo nie mieli pojęcia czy czasem nie pakują się w jakąś pułapkę.
- Musi mieć dużo miejsca - stwierdził Elijah, starając się z całych sił brzmieć choć w połowie tak samo spokojnie, jak to ma w zwyczaju. Jednak nie udało mu się to za bardzo. Kiedy w grę wchodziła Katerina nie potrafił opanować swoich emocji, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że Katherine potrafi o siebie zadbać.
- Może jakiś magazyn? - zaproponował Klaus, chodząc w tą i z powrotem. Podniósł dłoń do czoła i zaczął masować swoje skronie. Po raz pierwszy w życiu czuł się zupełnie bezradnie i to bynajmniej nie szło mu na rękę. Martwił się. Tak, martwił się o Caroline. Wiedział od dłuższego czasu, że darzy ją jakimś silnym uczuciem, ale aż do teraz nie potrafił go opisać. W tej chwili, jednak nie zawracał sobie nim głowy, jedyna rzecz jaka była w tej chwili ważna, to odzyskanie Forbes, a później...później się zobaczy.
- Znając Mikael'a byłoby to za oczywiste - oznajmił Elijah po chwili, jednak za nim ktokolwiek z nich odezwał się ponownie, w progu usłyszeli, że ktoś stłukł coś. A mówiąc ktoś, mieli na myśli Damon'a, który jakimś cudem znalazł się już w rezydencji. Nikt jednak nie pytał jak, nawet jeśli dotarcie do Nowego Orleanu tak szybko było praktycznie niemożliwe.
- Wiem! - wykrzyknęła nagle Rebekah, wchodząc do pokoju w którym przebywali jej bracia. Obaj spojrzeli na nią zaciekawieni, a Niklaus zniecierpliwiony. Blond włosa piękność spojrzała na nich z uwagą.
- Co wiesz? - zapytał, nie cierpiąc czekać na odpowiedź Klaus. Kol, który stanął za siostrą, postanowił się nad nimi zlitować i chociaż sam próbował udawać, że zniknięcie Bonnie na niego nie wpłynęło, to jego oczy zdradzały wszystko.
- Wiemy, gdzie są dziewczyny - oznajmił, po chwili patrząc na blondynkę, po czym na Klaus'a, który jakby się rozpromienił i podszedł do brata - Są w starym domu na granicy miasta. Zgaduje, że w dawnej piwnicy, która...
- ...jest wystarczająco duża żeby pomieścić przynajmniej z dziewięć osób - dokończyła dumnie panna Mikaelson. Nie minęła nawet sekunda, a Klaus zabrał kurtkę, a Elijah swoją marynarkę i razem z Kol'em już ich nie było.

*

_________________________________________________
Czasami Mikaelson'owie stają się lekko porywczy i co później z tego wynika? Nic dobrego. I... Oficjalnie stwierdzam, że Faith odzyskała człowieczeństwo. Wszystko przez głęboko skrywany ból, a nie jakąś tam miłość do Nathan'a... Ona go kocha, tylko jeszcze o tym nie wie, więc shhhhh...! :D
EDIT: heh, nowy szablon. Jak wam się podoba?  Anyways, więc tak, nowy rozdział nie wiem, kiedy. Ale nie traćcie wiary i Niech Moc Będzie Z Wami! 

Obserwatorzy