Wkroczyli do siedziby rzekomego władcy, od razu zauważając go z butelką w ręku. Rebekah nie miała ochoty na ponowne spotkanie z nim, jednak nie znała żadnej wiedźmy skłonnej im pomóc i nie chciała się też narażać. Wolała choć raz schować swoją dumę do kieszeni i poprosić go pozwolenie, niż żałować. Po za tym on jako jedyny znał brunetkę, która jest przez Bekahę podejrzewana o bycie hybrydą.
- Co takiego skłoniło Cię do odwiedzenia mojego królestwa? - zapytał z aroganckim uśmieszkiem, na chwile rozkładając ręce. Pierwotna wywróciła oczami, zaciskając zęby, by przypadkowo mu nie odpyskować.
- Potrzebujemy czarownicy. - oznajmiła, na co ciemnoskóry podniósł do góry brwi - Wiem, że masz jedną pod ręką.
- Nie mam - odparł zmieniając ton z uprzejmego na ostry - Ona i tak by się nie zgodziła.
- Czy w takim razie możemy prosić o inną? - zapytała ponownie, ukrywając, że to co powiedział Gerard ją zdziwiło.
- Nie - odparł krótko, po chwili jednak spojrzał na Stefana i dodał - Zależy do czego jest potrzebna - powiedział na co blondynka rzuciła wymowne spojrzenie Salvatore'owi, wiedząc, że mężczyzna chce uzyskać odpowiedź od niego.
- Musimy znaleźć pewną osobę... - powiedział dość niepewnie.
- Kim jest ten szczęściarz? - zapytał, pewien, że chodzi o jakiegoś chłopaka, jednak to co usłyszał lekko go zdziwiło.
- To Bonnie Bennett - wtrąciła się dziewczyna - porwano ją i nie możemy jej znaleźć.
- Zrobię wyjątek - powiedział, odkładając butelkę. Blondynka zdumiała się, że tak łatwo poszło. Myślała, że będzie go musiała zmusić, a on? Tak po prostu się zgadza? Coś nie pasowało wampirzycy, ale nie zamierzała się tym martwić. To w końcu jego problemy, nie jej. Jej problemem była Sage i na tym miała się skupić.
*
Kol siedział w jednym z barów, myśląc, że przestanie rozmyślać o tym co powiedziała mu jego siostra. Nie tylko ty chcesz ratować wiedźmy. Bzdura, nie chciał ich ratować, z Bennett było przypadkiem. Szedł sobie drogą, kiedy zauważył faceta, który się do niej dobierał. Ze względu tego, że była to czarownica to zrobił ten jeden raz dobry uczynek. Nie miał zamiaru go powtarzać, chyba, że będzie to konieczność, w co wątpił. W pewnym momencie, kiedy widział się z Bekhą, wiadomość o porwaniu troszeczkę go poruszyła. Po za tym są marne szanse na to, że czarownicą o której mówiła Rebekah to Bonnie Bennett. Kto miałby ją porywać? Jednak ciekawość, która męczyła Kol'a była za duża, choć to ukrywał. Postanowił, że kiedy spotka blondynkę to ją o to zapyta, ale na razie miał ochotę na dobrą zabawę.
*
Wolnym krokiem weszłam na podwórko jednego z domów na sprzedaż. Bez najmniejszych problemów dostałam się do środka, zrywając wcześniej tablicę z napisem: " Na sprzedaż ". Zostawiłam walizki w holu, wchodząc do kuchni. Nowoczesna. Jedynym plusem tego mieszkania było to, że był oddalony od Marcela o jakieś kilka kilometrów. Nie chciałam go widzieć na oczy. Przynajmniej nie teraz. Jego zdanie o jego statusie było dla mnie jasne. Jest ważniejszy ode mnie i choć w głębi duszy wiedziałam, że to może być nieprawda to nie dopuszczałam tego do myśli. Chciał przebaczenia? Niech je zdobędzie, ale nie zwykłym "Sorry". Miałam dość, czegoś takiego. Nie chciałam by powtórzyła się sytuacja z rodzicami, którzy mnie porzucili. Musiał przeprosić, jeśli mu na mnie zależy to to zrobi.
*
- To Nelly - wskazał na brunetkę w kręconych włosach, siedzącą przy stole naprzeciwko Rebekhi - Pomoże wam - oznajmił.
- Dziękuje - powiedział Stefan, na co blondynka się skrzywiła. Ciemnoskóry zlustrował go wzrokiem.
- Nie dziękuj - zaprotestował - Zrobiłem wyjątek, tylko dlatego, że zaginęła jedna z Bennett'ów, nie dla Ciebie. - oznajmił, po czym zniknął.
- Jakie zaklęcie mam rzucić? - zapytała uprzejmie Nelly, spoglądając na bluzkę w ręce Pierwotnej. Ta położyła ją na stolik, patrząc na dziewczynę.
- Lokalizujące - wskazała na rzecz. Nelly uśmiechnęła się zadowolona. Najwyraźniej cieszyła się, że może użyć swojej magii. W Nowym Orleanie było to zabronione, co jak zawsze utrudniało, ale jak się ma przy sobie kogoś takiego jak Rebekah to na wszytko znajdziesz sposób.
- Kogo szukacie? - zapytała wiedźma.
- Sage, rudowłosa wampirzyca - odparła szczegółowo Bekah. Wiedźma rozłożyła na powierzchni mapę średniej wielkości, po czym rozsypała po niej jakiś proszek wyglądający jak popiół z jemioły. Później chwyciła ubranie i zaczęła wymawiać zaklęcie po łacinie:
-Hortor ventus reperias mulier nomine - Sage. Ubi currently est demonstravi. - powtórzyła trzy razy, a popiół na mapie zaczął się poruszać. Na końcu zatrzymał się na w czterech miejscach, na co czarownica zmarszczyła brwi, po chwili odzywając się do dziewczyny i chłopaka, którzy zdumieni patrzyli na mapę i całe zdarzenie.
- Nie mogę jej znaleźć - rzekła smutna - Musiała mieć inną wiedźmę, która rzuciła blogujące zaklęcie.
- Nie można go jakoś zniszczyć? - zapytał wyraźnie zrozpaczony cała tą sytuacją. Brunetka spojrzała na niego. Chciała im pomóc, naprawdę, ale nie mogła. Chyba, że...
- Są dwa wyjścia - powiedziała z lekkim wahaniem w głosie.
- Jakie? - ponagliła niezdecydowaną dziewczynę, Rebekah.
- Trzeba albo zabić tą, która zaczarowała miejsce pobytu Sage, albo znaleźć silniejszą wiedźmę. - szatyn wziął głęboki wdech. Blondynka wstała i oddaliła się razem z nim od budynku, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Dlaczego tej dziewczyny nie ma zawsze kiedy ktoś ją potrzebuje?
- Trzeba albo zabić tą, która zaczarowała miejsce pobytu Sage, albo znaleźć silniejszą wiedźmę. - szatyn wziął głęboki wdech. Blondynka wstała i oddaliła się razem z nim od budynku, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Dlaczego tej dziewczyny nie ma zawsze kiedy ktoś ją potrzebuje?
*
- Obudziłaś się - stwierdziła wampirzyca, przyglądając się wiedźmie, która jak tylko ją dostrzegła prychnęła i pokręciła głową. Już miała nadzieję, że to wszytko jej się przyśniło, a ona obudzi się w swoim łóżku, w swoim mieszkaniu.
- Czego ode mnie chcesz? - warknęła, powtarzając pytanie które zadała wcześniej. Rudowłosa westchnęła, ale postanowiła, że odpowie jej, po w najbliższym czasie nie da jej spokoju.
- Dowiesz się jutro - powiedziała zirytowana. Jutro? Dopiero jutro? - pomyślała, ale wiedziała, że prędzej czy później i tak się stąd wydostanie. Zerknęła na Sage, kątem oka. Miała kamienny wyraz twarzy, co nie pomagało Bonnie, a jedynie zirytowało.
*
Wyciągnęłam telefon, który zaczął dzwonić i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwoni: Marcel G. Zawahałam się, już chciałam odebrać i powiedzieć: Hej, c u Ciebie? Ale niestety szara rzeczywistość mi nie pozwalała. Owszem tęskniłam za nim. Przecież to mój przyjaciel, a przynajmniej go za niego uważałam. Z wahaniem nacisnęłam przycisk: Wycisz. Schowałam komórkę do kieszeni i zamknęłam oczy, kompletnie tracąc ochotę na kawę, którą sobie przygotowałam.
*
"Tu Faith, jestem zajęta, zostaw wiadomość albo zadzwoń później". To usłyszał kiedy zadzwonił do najbliższej swojemu sercu osoby. Postanowił, że nagra się na jej poczcie, skoro ta od niego nie odbiera.
- Hej, Faith. - powiedział na wstępie - Słuchaj, przepraszam, że Cię tak potraktowałem. Nie chciałem naprawdę. Jesteś dla mnie najważniejsza, nie chcę Cię stracić. - głos mu się na chwilę załamał, co oczywiście wywołało u niego irytacje, ale kontynuował - Zadzwoń, proszę. Mam coś dla Ciebie. - rozłączył się, chowając swoje urządzenie. Zdawał sobie sprawę, że mówiąc w ten sposób robił z siebie idiotę, oraz, że brunetka może nie być przekonana tym wyznaniem, ale wiedział, że prędzej czy później na pewno się odezwie.
*
- Jak to? Zaklęcie blokujące? - nadzieje Caroline na szybkie odnalezienie przyjaciółki, runęły w gruzach. Cały czas zastanawiała się, dlaczego Sage porwała Bonnie, ale nic nie przychodziło jej do głowy.
- Tak, ale spokojnie - uspokajał ją - znajdzie się, obiecuję.
- Stefan, to wszytko moja wina - powiedziała. Zawiodła się na sobie, przecież miały skończyć z rzeczami nadprzyrodzonymi. Po za tym, po słowach przyjaciela zrobiło jej się tylko troszeczkę lepiej. Obwiniała się za to, że wiedźma zniknęła. Mogła jakoś zareagować.
- Care, nie mów tak - oburzył się zielonooki - Słuchaj, zaraz u Ciebie będziemy, Rebekah ma pewien plan.
- Okej, to ja czekam - usłyszała sygnał oznaczający koniec połączenia. Usiadła na fotelu, ciekawa jaki plan Pierwotna niby wymyśliła. Nie ma szans, żeby był lepszy niż dotychczasowe. To było nie możliwe.
*
- Chyba miałyśmy się zaprzyjaźnić, nie? - zapytała znudzona jak zwykle blondynka, patrząc na dwie pozostałe.
- Może, ale nie mam zamiaru z Tobą gadać - oznajmiła szorstko Kylie, spoglądając na Sarę.
- Ja też nie - poparła szatynka. Katie czuła się bezsilna, wobec dwóch dziewczyn, ale nie zamierzała tego okazywać, więc zmierzyła je tylko spojrzeniem. Nie mogła się doczekać, aż zrealizuje swój plan, musiała tylko zadzwonić do dziewczyny, która wszytko przygotowywała, jednak przy Kylie i Sarze, było to niemożliwe, zwłaszcza, że obie lubią tą idiotkę Faith. Katie jak i brunetka z, którą współpracowała nienawidziły równie dziewczyny, która była źródłem problemów drugiej.
- Co ja wam zrobiłam? - zapytała udając przejęcie i smutek.
- Jesteś inna - odparła krótko Kylie, w czasie kiedy Sarah z uwagą przyglądała się Kat. Wiedziała już, że coś knuła. W jej głosie nie wyczuła ani smutku, ani niczego innego świadczącego o jej rzekomej skrusze.
- Przeszłam przemianę! - szybko zareagowała - Tak jak wy!
- My nadal jesteśmy miłe - skwitowała obojętnie Kylie z grobową miną, na co Sarah cicho się zaśmiała, a Katie pomyślała "Zamknij się, ofiaro losu".
*
Po kilku minutach siedzenia w kuchni, poczułam, że muszę sprawdzić telefon. Takie przeczucie, że może coś, lub ktoś mu przemówił do rozumu. Odblokowałam go i od razu weszłam w kontakty, zatrzymałam się na poczcie głosowej wciskając zieloną słuchawkę. Po sekundzie odezwał się głos. "Tu Twoja poczta: Masz jedną wiadomość" Zmarszczyłam brwi i nacisnęłam jedynkę, tak jak rozkazał mi głos. Po chwili usłyszałam w słuchawce, głos władcy miasta.
- " Hej, Faith. Słuchaj przepraszam, że Cię tak potraktowałem. Nie chciałem, naprawdę. Jesteś dla mnie najważniejsza, nie chcę Cię stracić. - czułam, że głos mu się załamał, co nie często się zdarzało - Zadzwoń, proszę. Mam coś dla Ciebie." - Koniec. Poczułam jak oczy robią mi się szklane, co zezłościło mnie, że nie wiem. Ja nie płaczę. Nie mogę okazać słabości. Nie. Otrząsnęłam się i zamknęłam oczy. Bez zaufania nie ma nic. - pomyślałam. - Jutro. - obiecałam sobie - Jutro.
*
- Wejdźcie - zaprosiła ich Caroline do środka, mierząc jednak dziewczynę srogim spojrzeniem. Ta odwzajemniła jej tym samym. Stefan oparł się o oparcie kanapy, to samo zrobiła jego dziewczyna.
- Więc, co to za wspaniały plan? - zapytała Care nie wytrzymując krępującej ciszy jaka powstała. Rebekah wymieniła z szatynem porozumiewawcze spojrzenia. Pierwszy odezwał się zielonooki, patrząc na przyjaciółkę z lekką obawą.
- Nie sądzę, żeby Ci się spodobał - oznajmił nie przekonany, nie patrząc na nią. Niebieskooka spojrzała na nich ponaglającym wzrokiem, teatralnie kręcąc głową.
- Chcemy by Kol nam pomógł - przedstawiła szybko Bekah, mając dość czekania. Reakcja Forbes była natychmiastowa. Otworzyła szeroko oczy i usta, spoglądając to na Stefana to na znienawidzoną przez siebie Pierwotną.
- Co?! - jedyne słowo jakie zdołała wykrztusić. Szok był nie jedynym zmartwieniem wampirzycy. Bała się, że jeśli faktycznie poproszą Kol'a o pomoc, to Bonnie może być na nią zła. Na pewno wolałaby czekać już z tydzień w niewoli niż żyć ze świadomością, że jej wróg uratował jej życie. Z drugiej strony jednak poszło by na pewno szybciej.
- Słuchaj, Blondie - zaczęła wampirzyca - Kol, może i jest idiotą, ale nie odmówi pomocy w odnalezieniu Bennett - powiedziała z takim przekonaniem, że Care prawie w to uwierzyła, jednak była zaskoczona.
- Skąd możesz to wiedzieć? - zapytał Salvatore.
- Znam go - odrzekła
- Dlaczego miałby to robić? - zapytała podniesionym głosem. Wampir też zastanowił się nad słowami dziewczyny. Po co Kol miałby ratować Bonnie?
- Nie siedzę w jego głowie - burknęła - Ale skoro obaj się nienawidzą, to chyba normalne, że mój brat zrobił by to nawet dla zwykłej przyjemności.
- Twój brat jest kompletnym idiotą - skwitowała. Bekah spojrzała na nią z lekkim uśmiechem.
- Może, ale jeśli okaże się, że za tym wszystkim stoi Finn... - spojrzała wyczekująco na wampiry.
- Zrobi to dla zabawy. - odezwał się Stef.
- Bingo! Ale musimy zrobić to jutro - oznajmiła siostra Klausa - Albo nawet po jutrze.
- Bo? - zapytali jednocześnie chórem.
- Bo teraz mamy ważniejszy problem. Trzeba znaleźć Finna. - na to zdanie obaj przytaknęli.
*Następny dzień*
Z uśmiechem na ustach i wspaniałym samopoczuciem, obudziłam się w jedwabnej pościeli. Było po pełni i aż eksplodowałam, tyle miałam energii. Wspaniałe uczucie, gdybym nie miała na głowię jednego dużego problemu. Powód mojego nieszczęścia miał nawet imię i nazwisko. Marcel Gerard. Wywróciłam oczami, ale posłusznie wyjęłam spod poduszki. Ponownie wyszukałam jego imię i z westchnięciem nacisnęłam na słuchawkę. Nie musiałam długo czekać.
- Faith? - zapytał z wyczuwalną nutką nadziei, na co ja pokręciłam głową.
- Tak ja, tumanie - przywitałam się z sarkazmem - Słuchaj, masz mi powiedzieć cała prawdę. - rozkazałam władczym tonem, mając iskierki w oczach. Gerard westchnął widocznie zastanawiając się nad czymś poważnie.
- Co chcesz wiedzieć? - zapytał zrezygnowany, wiedząc, że nie odpuszczę,
- Do czego potrzebne Ci te dziewczyny? - zadałam najbardziej trapiące mnie pytanie. Ciemnoskóry po drugiej stronie, był bardzo zmieszany. Mówić jej prawdę czy nie?
- Ufasz mi? - zapytał, na co ja odpowiedziałam dopiero po krótkim milczeniu.
- Kiedyś mocniej niż teraz, M. - oznajmiłam zgodnie z prawdą. Możliwe, że robiłam aferę z niczego, ale nie zamierzałam być dłużej oszukiwana. Mój przyjaciel coś przede mną ukrywał, moim zadaniem było odgadnąć co.
- Faith, obiecuję, że Ci wszytko wyjaśnię - obiecał - Ale teraz nie mogę.
- Dlaczego? - dopytywałam wygrzebując się z pościeli i wstając. Podeszłam do lustra, spojrzałam na siebie. Istne czupiradło.
- To skomplikowane - odparł w końcu. - Gdzie teraz jesteś?
- W domu? - powiedziałam z ironią - Jest ósma rano, dopiero wstałam.
- Ale gdzie dokładnie? - powiedział z deka poirytowany moim dziecinnym zachowaniem, co ja skwitowałam szerokim uśmiechem.
- Na drugim końcu świata - odrzekłam, po czym słysząc jak się w środku gotuje, dodałam - Na... - wyjrzałam za okno, które miałam w sypialni, na drugim piętrze - ... Venness Street, 45, na przeciwko domu jakiejś walniętej staruszki.
- Ok, muszę kończyć, odezwę się - usłyszałam dźwięk oznaczający koniec połączenia. Jak na pierwszą rozmowę po niepotrzebniej kłótni, było świetnie.
*
Rebekah zirytowana, z większą niż to wymagało siłą , odłożyła telefon na łóżko. Finn ewidentnie nie odbierał od niej telefonów, co sprawiło, że jego siostra nabrała jeszcze więcej podejrzeń. W tej samej chwili, do jej pokoju wpadł najmłodszy z Mikaelsonów, dzisiaj wstał zaskakująco szybko. Wszedł do pokoju Bekhi z wesołym uśmiechem, co tylko mocniej poirytowało dziewczynę. Obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
- Wynoś się z mojego pokoju! - warknęła, miała zamiar wyrzucić go siłą, ale jakby za bardzo go wkurzyła to mógł im potem nie zechcieć pomóc.
- Po co te nerwy, siostrzyczko? - rzucił spokojnie.
- Nie wiesz czasem, gdzie podział się Finn? - zapytała jakby nigdy nic. Na twarz Pierwotnego wtargnął złośliwy uśmieszek.
- Chyba miał wyjechać z tą swoją Sage, co nie?
- Taa, faktycznie wyjechał - mruknęła z ironią pod nosem.
- Co on ma do rzeczy? - zapytał pogodnie siadając na jej biurku.
- Pamiętasz tą wiedźmę o której Ci mówiłam? - spytała retorycznie nie oczekując odpowiedzi - Sage ją porwała, myślimy, że mogła to zrobić dla Finna. - wyjaśniła na co on zmarszczył brwi, zastanawiając się o kogo chodzi siostrze.
- Po co mu czarownica?
- Im silniejsza, tym lepsza, Kol. Zwłaszcza w przypadku tej dziewczyny - wzięła głęboki wdech.
- Sage ją porwała? - zapytał, przypominając sobie coś - To po to, chciałaś jej bluzkę. Chciałaś ją znaleźć. - stwierdził, na co ta parsknęła.
- Wreszcie coś wiesz. - uniosła kąciki ust do góry, układając je w ten sam złośliwy uśmieszek co zawsze. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej opuściła swoją sypialnie, schodząc po schodach na dół.
*
- Powiesz mi wreszcie, dlaczego tu siedzę?! - wybuchła w końcu Bennett. Sage wstała i podeszła do niej z morderczym wyrazem twarzy. Spojrzała w jej oczy, próbując zahipnotyzować, jednak dziewczyna przed porwaniem brała werbenę, co uniemożliwiło perswazję.
- Bierzesz werbenę? - zdumiała się z chytrym uśmieszkiem. Bonnie prychnęła, ale nic nie odpowiedziała. Chciała znać odpowiedź na jej pytanie. - Słuchaj, wiedźmo. Jesteś tu bo należysz do rodu Bennett'ów - oznajmiła, na co druga zmarszczyła brwi - Twoja moc jest bezcenna.
- Nadal nie wyjaśniłaś, dlaczego mnie tu trzymasz? - zauważyła trafnie spoglądając na arogancki uśmiech wampirzycy.
- Dzisiaj przychodzi ten, kto kazał mi Cię porwać - stwierdziła - On Ci wszystko wyjaśni.
Przynajmniej wiedziała, że ten ktoś to facet, co jednak jej nie uspokoiło. Nie chciała umrzeć z rąk Sage, ani nikogo innego. Chciała się tylko stąd wydostać, jednak to mogło trochę potrwać, zważywszy na to, że siedziała tu już dwa dni, licząc ten. Jeśli oni jej nie zabiją, zrobi to głód , który męczył ją już od wczoraj.
- Zgaduję, że nie masz tu nic do jedzenia. - odezwała się ponownie, do rudowłosej siedzącej w rozkroku na łóżku. Wywróciła oczami.
- Nie? Po co? - zapytała z mocno wyczuwalną ironią w głosie. Po co, miałby mieć jedzenie? Ona jako wampir nie jadła, wystarczyła jej krew.
- Żebym nie umarła z głosu? - syknęła w odpowiedzi.
- Kochana... Nie umrzesz z głodu, jesteś tu od dwóch dni, przeciętny człowiek wytrzymuje do dwóch tygodni bez pokarmu. - Przeciętny człowiek, jestem zupełnie nie przeciętna - pomyślała z sarkazmem, lustrując porywaczkę wzrokiem.
- Bierzesz werbenę? - zdumiała się z chytrym uśmieszkiem. Bonnie prychnęła, ale nic nie odpowiedziała. Chciała znać odpowiedź na jej pytanie. - Słuchaj, wiedźmo. Jesteś tu bo należysz do rodu Bennett'ów - oznajmiła, na co druga zmarszczyła brwi - Twoja moc jest bezcenna.
- Nadal nie wyjaśniłaś, dlaczego mnie tu trzymasz? - zauważyła trafnie spoglądając na arogancki uśmiech wampirzycy.
- Dzisiaj przychodzi ten, kto kazał mi Cię porwać - stwierdziła - On Ci wszystko wyjaśni.
Przynajmniej wiedziała, że ten ktoś to facet, co jednak jej nie uspokoiło. Nie chciała umrzeć z rąk Sage, ani nikogo innego. Chciała się tylko stąd wydostać, jednak to mogło trochę potrwać, zważywszy na to, że siedziała tu już dwa dni, licząc ten. Jeśli oni jej nie zabiją, zrobi to głód , który męczył ją już od wczoraj.
- Zgaduję, że nie masz tu nic do jedzenia. - odezwała się ponownie, do rudowłosej siedzącej w rozkroku na łóżku. Wywróciła oczami.
- Nie? Po co? - zapytała z mocno wyczuwalną ironią w głosie. Po co, miałby mieć jedzenie? Ona jako wampir nie jadła, wystarczyła jej krew.
- Żebym nie umarła z głosu? - syknęła w odpowiedzi.
- Kochana... Nie umrzesz z głodu, jesteś tu od dwóch dni, przeciętny człowiek wytrzymuje do dwóch tygodni bez pokarmu. - Przeciętny człowiek, jestem zupełnie nie przeciętna - pomyślała z sarkazmem, lustrując porywaczkę wzrokiem.
*
Ruszyłam się z miejsca, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Niechętnie zaprzestałam oglądania kwiatu, który stał w kuchni przy oknie i pojawiłam się w holu, podchodząc do klamki. Nacisnęłam ją i przed oczami stanął mi niski staruszek z lekko widoczną brodą, oraz czymś co wyglądało na listę z podpisami. Zapewne listonosz.
- Panienka Faith? - spytał, na co pokiwałam głową, zaskoczona jego znajomością mojego imienia. - Paczka kwiatowa dla pani - oznajmił, każąc mi za sobą iść. Podeszliśmy do małej ciężarówki, a staruszek wyjął z niej wielki bukiet, niebieskich kwiatów. Podał mi go, po czym podłożył pod oczy listę, dając długopis. Szybko podpisałam, pożegnałam się i weszłam do domu. Odłożyłam kwiaty na blat w kuchni i spojrzałam na nie. Chwila minęła za nim zorientowałam się, że to były niebieskie orchideę. Te same, które podarowano mi kiedy spotkałam Marcela. Kochałam ich wyrazisty kolor i zapach. Mimowolnie się uśmiechnęłam, przekręcając, lekko głowę. Starał się, ale nadal nie wyjaśnił do czego potrzebne mu są Sarah, Kylie i Katie. Dopóki, mi tego nie wyjaśni, nie ma przebaczenia. Nie takiego na jakie zasługuje.
/Nowy Orlean, 1871r./
- Witam, panienkę Faith - ciemnoskóry podszedł do mnie z rękoma za plecami. Ukryłam uśmiech, zachowując kamienny wyraz twarz. - Piękny wieczór - pochwalił, na co poniosłam do góry brwi.
- Witam, Marcel. - przywitałam się trochę oschle. Nie lubiłam ludzi, którzy się do mnie przybliżali i niepotrzebnie słodzili. Komplementami mogą dużo stracić, a mało zyskać.
- Przyniosłem coś dla, Pani. - oznajmił wyjmując zza pleców niebieski kwiat. Nie wytrzymałam i uśmiechnęłam się szeroko. Orchidea, jeden z moich ulubionych kwiatów na świecie, nie miałam jednak za dużo czasu by kupować je, a później wyrzucać. Podał mi ją, a ja bezceremonialnie wzięłam ją do ręki, przytykając do nosa, by w końcu poczuć ten zapach. Te niebieskie pachniały czekoladą, musiały się być świeże. Orchidee, wytwarzały zapach na krótki czas, zwykle kiedy zapylały.
- Dziękuję - wymamrotałam wiedząc, że mnie usłyszy. - Nie musiałeś.
- Wyjątkowe kobiety, potrzebują wyjątkowych rzeczy - stwierdził z uwodzicielskim uśmiechem i nutką arogancji w głosie. Zarumieniałam się delikatnie, co mnie zirytowało. Ten mężczyzna wyzwalał we mnie uczucia, które zawsze starałam się ukrywać. To do mnie niepodobne. On nie chciał mnie uwodzić, a jednak udaje mu się to nie świadomie. W sensie, że budzi moje człowieczeństwo ukryte głęboko w sercu.
- Nie jestem wyjątkowa. - zaprzeczyłam - Nigdy nie byłam.
- Jesteś. Za to każdy Cię uwielbia. Owiewasz tajemnicą, udajesz nieczułą, a do tego jesteś niesamowicie piękna - jego oczy zabłysły. Pokręciłam głową.
- Nie wolno okłamywać dam - powiedziałam z naganą.
- Dlatego, mówię całą prawdę - odparł.
*
- Nie odbiera ode mnie - powiedziała z rozpaczą do telefonu. Starała się. Na prawdę się starała. Chciała pomóc, ale prawda była taka, że była bezsilna. Myślała, że może zlokalizować zaklęciem Finna, ale wiedziała, że jej brat nie jest na tyle głupi. Skoro Sage zabezpieczyła się wiedźmą, to niewykluczone, że on też.
- Podaj mi jego numer, może ode mnie odbierze - powiedział zdeterminowany Stefan, na co Rebekah pokręciła energicznie głową.
- Nie odbierze. Jestem pewna, że już wie, że go szukamy - westchnęła zrezygnowana - Teraz jestem pewna, że to dla niego Sage ją porwała.
- Caroline nas zabije - szepnął do siebie zielonooki. Kazał dziewczynie zostać w domu i czekać, oraz przyrzekł jej, że znajdą jej przyjaciółkę, jeśli powie jej teraz, że nie dadzą rady... Był prawie pewien, że wampirzyca wydrapie mu oczy, albo gorzej - skręci kark.
- Został jeszcze mój brat - zaproponowała pośpiesznie blondynka, przypominając sobie o Mikaelsonie.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego mógłby nam pomóc. - stwierdził - Oni się nienawidzą, po za tym co takiego ma Kol, czego my nie mamy? - niebieskooka uśmiechnęła się przebiegle.
- Dopóki nie osiągnie celu, nie spocznie - powiedziała powoli - Pomoże nam zobaczysz - obiecała, rozłączając się.
- Kol! - zawołała brata, który pojawił się zaraz przed nią z uśmiechem jakby miał kogoś zaraz zabić. - Potrzebuję Twojej pomocy - uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jego młodsza siostrzyczka prosiła go o pomoc. Nie sądził, że doczeka się tego dnia.
- W czym, siostrzyczko? - zapytał uprzejmym tonem, nie sądząc, że chodziło o Bonnie.
- Jesteś wspaniałym i wrednym bratem. Zgaduję, że znasz bardzo dużo czarownic po swojej stronie - przyjrzał jej się uważnie.
- Kogo szukacie? - zapytał z deka zdenerwowany, tym, że Bekah tak bardzo mu słodziła.
- Może znasz? Brunetka, wiedźma, nie lubicie się za bardzo? - opisała zaginioną, a widok twarzy jej brata był dla niej bezcenny.
- Sage porwała Bonnie? - miał ochotę sam się walnąć, za to, że zabrzmiał jakby się tym przejął.
- Czyżbyś się tym przejął? - zapytała udając zdziwienie. Chłopak zmierzył ją wściekłym spojrzeniem. Nie przejął się tym. Wcale.
- Nie - burknął ostro - Ale z chęcią zobaczę jej minę, kiedy dowie się kto ją znowu ratował.
*
Spoglądając na jeżdżące samochody i słuchając śpiewu ptaków, jak zwykle musiałam natrafić na kogoś kto każdemu psuje humor. Zatrzymałam się by nie wpaść na parę przede mną.
- Znowu ty - westchnęłam na widok Pierwotnej - A ty to brat, co nie? - wskazałam na szatyna uśmiechającego się cynicznie.
- Kol Mikaelson - podał mi rękę. Wywróciłam oczami, na cała tą szopkę.
- Wiem kim jesteś - powiedziałam niemiło w jego stronę - Czego chcecie? - zapytałam nie mogąc się po prostu doczekać odpowiedzi.
- Pomocy - odezwała się Rebekah. Zamknęłam oczy. Teraz to ja czasu nie mam.
- Odczepicie się wtedy ode mnie? - obaj pokiwali niechętnie kiwając głową - Zgoda, ale po jutrze.
- Potrzebujemy Cię - powiedziała oburzona dziewczyna, ale zaraz została skarcona przez Mikaelson'a.
- Jak kocha to poczeka - rzuciłam w stronę Kol'a, który tylko zacisnął zęby odprowadzając mnie wzrokiem.
- Choć, wrócimy za dwa dni - oznajmił siostrze, odchodząc. Był wściekły. Żałował, że się na to zgodził.
*
- Gdzie Marcel? - zapytałam zimno, najbliżej stojącego wampira. Ten zmierzył mnie wzrokiem, po czym chamsko uśmiechnął, podchodząc coraz to bliżej mnie.
- Jest zajęty - z każdym słowem przybliżał się do mnie bliżej. Nowy - pomyślałam - Co taka ślicznotka robi tu sama? - w końcu poczułam jego ohydny oddech przy twarzy. Uniosłam kąciki do góry, w tym samym czasie kiedy zauważyłam przyjaciela na balkonie.
- A wiesz... - zaczęłam uwodzicielskim tonem, przyciągając go do siebie - Lubię znęcać się nad nowymi - wyszeptałam mu do ucha, widząc, że ciemnoskóry schodzi by interweniować. Mężczyzna, który się do mnie przystawiał zmarszczył brwi, nie mając zielonego pojęcia, o co mi chodzi. Zręcznie wyrwałam mu serce. Upadł, a ja z obojętnym wyrazem twarzy spojrzałam na władcę. To, że zabiłam jego podwładnego, wkurzyło go. Ale przecież nie mógł mnie ukarać.
- Nie będzie mnie przez dwa dni - oznajmiłam lodowato - Radzę Ci mnie nie szukać i zastanowić co jest dla Ciebie ważne - otwierał usta, by coś odpowiedzieć, ale w tym samym czasie zostawiłam go i zniknęłam.
*
Wsiadłam do swojego białego BMW, przekręcając kluczyk w stacyjce. Auto zamruczało przyjaźnie, na co ja lekko się uśmiechnęłam. Czekała mnie długa droga, z Nowego Orleanu do rodzinnego miasta. Musiałam tam pojechać. Ochłonąć, przemyśleć wszystko i co najważniejsze odpocząć. Miałam szczerą nadzieję, że mi się to uda. Ruszyłam z podjazdu, odprowadzona wzrokiem tej świrniętej staruszki, która obserwowała mnie od dłuższego czasu. Zignorowałam ją i wycofałam pojazd. W głowie nadal miałam rozmowę z Mikaelsonami. Musieli mieć spory kłopot, skoro Rebekah schowała swoją dumę do kieszeni, a Kol nie rzucił się na mnie. Obiecałam sobie, że im pomogę. W końcu co innego miałam do roboty? Chyba nie pojednanie z Marcelem? W każdym razie, mam zamiar o tym zapomnieć, a raczej spróbować.
*
Do pokoju w końcu wszedł ktoś nowy. Ktoś kogo niestety nie darzyła sympatią mulatka, nie tak jak Sage, która podeszła do niego i pocałowała w policzek. Zdaniem Bonnie była tylko wykorzystywana, przez wampira. Finn usiadł na łóżku, przypatrując się z ciepłym uśmiechem wiedźmie, do której dotarło, że to on był "szefem" rudowłosej.
- To ty? Czego ode mnie chcesz? - naskoczyła natychmiast na Pierwotnego.
- Czy to nie oczywiste? - zapytał retorycznie, ale kiedy nie uzyskał odpowiedzi od dziewczyny, pokręcił tylko z dezaprobatą głową - Twojej pomocy.
- Mojej? - zdumiała się, po czym prychnęła - W życiu Ci nie pomogę, możesz pomarzyć.
- Nie marz, realizuj - wtrąciła się ostro ruda, z diabolicznym uśmieszkiem.
- Ja Ci się nie pytam, Bonnie - odparł - Pomożesz mi czy tego chcesz czy nie - w jego ustach zabrzmiało to jak groźba, ale nastolatka nie zamierzała się tak łatwo zastraszyć.
- Może przynajmniej mnie rozwiążesz? - zapytała warknięciem - Jestem człowiekiem, mam swoje potrzeby - ku jej uldze, Mikaelson kiwnął na swoją dziewczynę, a ta szybko rozwiązała ją. Brunetka rozmasowała zaczerwienione od sznurów nadgarstki, wstając. Nogi bolały ją niemiłosiernie, ale była uradowana, że w końcu może chodzić.
- Masz pięć minut - oznajmił wskazując na drzwi od łazienki - Sage, przypilnuj jej - rozkazał, po czym wyszedł z pomieszczenia.
*
no cześć cześć :D
OdpowiedzUsuńFajny długi rozdział, podoba mi się to! Jejku Kol pomoże w uratowaniu Bonnie, taki kochany <3 Gdzie jest Klaus? Chcę więcej Mikaelsona ! Lubię Faith, niech się bawi Marcelem, niech cierpi a potem piękne love story! Para Stebekah jest genialna, rozumieją się i są świetni xD Ej nie mogę uwierzyć, że masz 11 lat :O Ja w twoim wieku pisałabym coś na wzór "Bonnie Bennett została porwana. Bonnie Bennett porwała Sage. Sage jest ruda i zła. Nikt nie lubi Sage. Sage została zmuszona do tego przez Finna." SERIO! Nawet nie chcę myśleć co będzie gdy będziesz mieć 17 jak ja! Wydasz książkę, mówię Ci! Dobra, czekam na kolejny rozdział bo ten był świetny :) Liczę na Klaroline :)