______________________________________________
Brunetka rzuciła się na szyję dziewczynie, która właśnie weszła do jej pokoju. Blondynka odwzajemniła uścisk, tak bardzo za nią tęskniła.
- Bonnie, dzięki Bogu jesteś cała - wyszeptała, na co ktoś za jej plecami odchrząknął teatralnie, wywołując jej irytację.
- Pragnę przypomnieć, że to ja ją uratowałem - upomniał Kol, z uśmiechem na twarzy przypatrując się całej tej łzawej scence. Bonnie prychnęła, jednak nic nie powiedziała.
- Za co już podziękowałam - przypomniała ostro Caroline, mierząc go wzrokiem. Podniósł do góry brwi, jednak jego wzrok powędrował do mulatki, stojącej za nią. Wywróciła oczami i westchnęła zirytowana, widząc jego spojrzenie.
- Dziękuję Kol, za ponowne uratowanie mnie - powiedziała z trudem mówiąc dwa ostatnie słowa. Zwycięskie iskierki zabłysły w oczach chłopaka.
- Nie ma za co, Bennett - uśmiechnął się o dziwo nie złośliwie, po czym zniknął. Obie spojrzały na siebie zdziwione, po czym donośnie się zaśmiały znowu przytulając.
- Tęskniłam Care - powiedziała, kiedy oderwała się od przyjaciółki, która tak jak ona miała szkliste oczy, co oznaczało, że czaiły się tam łzy. Forbes uśmiechnęła się do niej i razem usiadły na łóżku czarownicy. Caroline, opowiedziała jej w skrócie co się wydarzyło w Salem, a Bonnie wyjaśniła jej o co chodziło z Kol'em, aż po moment w którym Pierwotny tak jakby pomógł jej w wyborze zajęć na studia.
- Jedno mnie zastanawia - powiedziała powoli.
- Dlaczego mi pomógł? - zapytała, bo to było jedyne co przyszło jej na myśl. Mikaelson, po części wyjaśnił jej o co chodziło, ale wiedziała w głębi duszy, że to nie o to chodziło.
- Nie. Tylko dlaczego podsunął Ci pomysł z historią - wyjaśniła, na co wiedźma zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc co w tym dziwnego. Wampirzyca widząc jej minę, ponowiła wypowiedź - Nikt nie lubi historii.
Obie wybuchły gromkim śmiechem.
*
- I jak tam ratowanie, Twojej uroczej Bennett? - Klaus nie mógł się powstrzymać od zadania mu tego pytania. Kol, zatrzymał się na schodach i próbując się opanować, odwrócił się w jego stronę.
- Zapytaj Rebekhę, bracie. - oznajmił - Albo lepiej tą swoją Blondie, jak ona miała? - udał, że się zastanawia. Pierwotny przygniótł najmłodszego Mikaelsona do ściany, co tylko poszerzyło złośliwy uśmiech Kol'a.
- Jeszcze słowo o niej, a skrócę Twój żywot - wywarczał, jednak nie krzyczał.
- Znowu groźby? - zdumiał się - Tylko to potrafisz? Grozić? - zaśmiał pod nosem i pewnie wylądował by ze skręconym karkiem, gdyby nie jego siostra, która z krzykiem weszła do holu.
- Nik, puść go! - podeszła tak szybko na ile pozwalały jej szpilki, które miała na sobie. Klaus niechętnie, ale odsunął się od niego, nadal krzywo na niego patrząc. Chłopak potarł gardło. - Czy zawsze musicie skakać sobie do gardeł? - spytała rozpaczliwe.
- Tylko, kiedy on się wkurzy - uśmiechnął się cynicznie. - Jak tylko ktoś wypowie imię tej Blondie, od razu skazany jest na przedwczesną śmierć - zaśmiał się i za nim jego brat zdążył zareagować, już go nie było.
- Zabiję go - syknął, patrząc na schody.
- Nie, to nasz brat, Nik! - zaprotestowała od razu - Ma prawo się tak zachowywać - broniła.
- Jest też strasznie denerwujący - wyszedł z holu i pokierował się po schodach na górę - Wolałem go już w trumnie - powiedział zrezygnowany.
- Jak możesz tak mówić?! - zawołała z dołu, oburzona Rebekah. Nie zwrócił szczególnej uwagi na jej uwagi, tylko wszedł do swojego pokoju.
*
- Katie! - zawołała Katherine, przy drzwiach. Dziewczyna pojawiła się w progu salonu, jak na rozkaz stając wyprostowana jak strzała. - Wychodzę, nie wiem kiedy wrócę - oznajmiła chłodno, na co wampirzyce ciarki przeszły. Bała się jej, w tej chwili to sobie uświadomiła.
- Gdzie idziesz? - odważyła się spytać.
- Na spotkanie z przyjacielem - oznajmiła zimno, wychodząc. Chciała zemsty. Zemsty na Faith, a ona zawsze dostaje to co chce. Nie ważne jaka by nie była tego cena. Najlepszym sposobem na dojście do niej, było dojście po przez jedyną osobę na której jej zależy. Była głupia jeśli sądziła, że Katherine nie dowie się o Bree i Marcelu. Wiadomo, że to jedyne słabości hybrydy. Tak o jej zdolnościach też się dowiedziała, nie wiedziała jednak, że ona ma zawsze plan B. W nadnaturalnym tempie znalazła się przed Gerardem i po mimo lęku, przed zostaniem bez serca, uśmiechnęła się uwodzicielsko.
- Nie martwisz się o to co mogę Ci zrobić? - prychnął arogancko, patrząc w jej oczy. W środku Petrova lekko się spłoszyła, ale uparcie utrzymywała z nim kontakt wzrokowy.
- Oh, dobrze wiem, że chcesz tego co ja - uśmiechnęła się, oblizując zachęcająco wargi, jednak ten zupełnie ją zignorował i szyderczo się roześmiał.
- Czyli? - zapytał, opierając się o drewniany słup. Szczerze? Brzydził się nią i mógł spokojnie porównać do prostytutki.
- Chcę śmierci Faith Woodhope - oznajmiła, na co twarz ciemnoskórego zmieniła się momentalnie. Nie śmiał się, nie uśmiechał, za to jego oczy wyrażały tylko i wyłącznie troskę o przyjaciółkę, oraz wściekłość jak w nim teraz buzowała. W jednej chwili doskoczył do niej, a w drugiej już przygniatał ją za szyję do ściany. Ledwo łapała powietrze i w efekcie zaskoczenia nie była w stanie się obronić i w jej stylu uciec. Jedyne co jej pozostawało to albo błaganie go o litość albo modlenie się, że mężczyzna ją oszczędzi. - Nie mów mi, że nie chcesz by umarła? - wychrypiała pewnym siebie głosem, na tyle głośno na ile pozawalało je powietrze łapane przez kilka sekund. W grę nie wchodziło upokorzenie się, tym bardziej przed nim. O nie! Katherine Pierce nie będzie płaszczyć się przed jakimś rzekomym władcą, co to to nie!
- Jak możesz w ogóle mówić? Nie czujesz do siebie wstrętu? - prychnął jeszcze bardziej przyciskając ją do muru, sprawiając, że dziewczyna wcale nie mogła oddychać.
- Nie za bardzo, ale wiesz... - wydusiła, próbując odepchnąć Marcela, jednak wypadała marnie. - Kwestia gustu...Wszyscy moi by..byli mnie kochali i nic ich nie odpychało - uśmiechnęła się szarpiąc się, bo przed oczami mimo tego, że była wampirem majaczyły jej mroczki.
- Pewnie albo byli ślepi albo głusi - odparł złośliwie, ponownie się śmiejąc. - Spróbuj ją tknąć a obiecuje, że wyrwę Ci ten kamień, który nazywasz sercem - syknął poważnie i rzucił ją na ziemię. Zakrztusiła się świeżym powietrzem i dopiero po chwili mogła spokojnie oddychać. Spojrzała na swojego oprawcę z pod łba. Cofał się przodem do niej, śmiejąc i kręcąc głową. Szydził z niej, nabijał się z niej. W końcu wstała, ale nie zamierzała wdawać się w jeszcze inne konwersacje z nim w roli głównej wiec, po chwili zniknęła Rozpływając się w powietrzy tak szybko, jak się pojawiła.
*
- Co powiesz na wypad do baru? - spytała nagle. Bennett spojrzała na nią, przekręcając głowę zaintrygowana - Wiesz... Podrywanie facetów, picie do nieprzytomności... - wyliczała z uśmiechem. Chwilę się zastanowiła. W sumie nie może jej się nic stać z wampirzycą, kiedy sama jest czarownicą. Po za tym wypad na Bourbon Street, może by pomógł jej zapomnieć o wcześniejszych dniach.
- Dobrze - zgodziła się, wstając, lekko chwiejnym krokiem z łóżka.
- A z Tobą wszystko w porządku? - spytała z troską.
- Tak, Care. Po prostu siedzenie z jednym z Pierwotnych jest trochę... - szukała odpowiedniego słowa, jednak Caroline ją w tym wyręczyła.
- Męczące. Uwierz wiem coś o tym - powiedziała mając na myśli Klausa. Też wstała i razem z nią udała się do drzwi.
- Dobrze - zgodziła się, wstając, lekko chwiejnym krokiem z łóżka.
- A z Tobą wszystko w porządku? - spytała z troską.
- Tak, Care. Po prostu siedzenie z jednym z Pierwotnych jest trochę... - szukała odpowiedniego słowa, jednak Caroline ją w tym wyręczyła.
- Męczące. Uwierz wiem coś o tym - powiedziała mając na myśli Klausa. Też wstała i razem z nią udała się do drzwi.
*
- Gdzie Kylie? - zapytałam wchodząc do salonu, w którym przebywała teraz tylko szatynka. Podniosła na mnie niechętnie wzrok.
- Wyszła - odparła, ale widząc moje spojrzenie, dorzuciła.- Jakieś dziesięć minut temu, pojęcia nie mam gdzie - westchnęła i znowu zanurzyła się w świecie czytanej przez nią książki. Mruknęłam coś pod nosem i przeniosłam się od kuchni.
- Wyszła - odparła, ale widząc moje spojrzenie, dorzuciła.- Jakieś dziesięć minut temu, pojęcia nie mam gdzie - westchnęła i znowu zanurzyła się w świecie czytanej przez nią książki. Mruknęłam coś pod nosem i przeniosłam się od kuchni.
*
Czarnowłosa z gracją kocicy, wtargnęła do zatłoczonego lokalu od razu kierując się do barku. Usiadła przy jednym z brunetów, pijących już alkohol i ponownie zanurzyła się we wspomnieniach.
/Nowy Orlean, 2013r./
- Ty na serio myślisz, że Ci odpuszczą? - z nie małym zaskoczeniem, rudowłosa zadawała kolejne pytania uzyskując odpowiedzi, które nie do końca ją zadowalały. Jedno czego w niej nie lubiła, była pewność siebie. Za często wierzyła, że coś jej się uda, bez dobrego powodu.
- A dlaczego by nie? - odpowiedziała pytaniem - W końcu, to tylko idioci - prychnęła i przechyliła kieliszek wlewając do gardła parzący napój. Nie rozumiała zachowania koleżanki. Tak, może trochę przesadzała z tymi całymi zawodami i wymądrzaniem się, ale ślepo wierzyła, że może coś w końcu się zmieni i z szarej myszki stanie się gwiazdą. A takie sposoby jakie teraz stosowała, najczęściej sprawdzały się.
- Ale o wiele starsi od Ciebie - przypomniała z przekąsem - I silniejsi. Kye, opamiętaj się, bo stanie Ci się krzywda - zawodziła, na co czarnowłosa tylko pokręciła głową z niemą prośbą o chwilę ciszy i wysłuchanie. Nienawidziła kazań. Głównie to jedna z rzeczy, której nienawidziła. Nie rozumiała, że ktoś może się nią interesować, więc po prostu puszczała jej uwagi mimo uszu.
- Opamiętaj się, Kye, bo stanie Ci się krzywda - przedrzeźniała ją. Po chwili zaśmiała się i spojrzała na rzekomą przyjaciółkę, która wyglądała jakby miała za chwilę wybuchnąć.
- Przestań! - powiedziała rozpaczliwie, wstając i mierząc ją niezrozumiałym spojrzeniem. - Jesteś okropna, nie byłaś taka kiedy się poznałyśmy! - wyrzuciła oskarżycielskim tonem w jej stronę. Po wyprowadzce, woda sodowa uderzyła jej do głowy. Kiedyś była miła, spokojna, zamknięta w sobie i pomocna, a teraz? Jest istnym monstrum! Nie liczy się z nikim, a najgorsze jest to, że zaczynała popadać w jakąś chorą paranoje, obsesję!
- Nie byłam, ale jestem teraz - zaśmiała się szyderczo, kręcąc rozbawiona głową - Jesteś dla mnie niczym. Właściwie... Jesteś tylko przeszkodą, na mojej drodze, Danielle. Najlepiej by było, gdybyś zniknęła - uśmiechnęła się słodko. Słowa uderzyły dziewczynę jak sztylety, głęboko przeszywając jej serce i przekręcając ostrze, by mocniej wbiło się w organ.
- Jesteś chora! - krzyknęła ze łzami w oczach. - Kylie... - czarnowłosa, kręcąc głową odpowiedziała używając najbardziej obojętnego tonu, jaki mogła z siebie wykrzesać. Mimo tego co mówiła, głęboko w sercu coś ja zakuło. Mocno i stanowczo, jednak mimo to kontynuowała.
- Danielle, nie jesteś już mi potrzebna, chyba rozumiesz... - spauzowała teatralnie, przekręcając głowę - Twoja obecność mi wadzi. - powiedziała dobitnie, jakby była to najoczywistsza rzecz pod słońcem, podkreślając każde słowo, jakby mówiła do małego dziecka.
- To Cię zniszczyło, Kye. Zniszczyło i nie chcesz tego przyznać! - podniosła głos, odwracając się i wybiegając z lokalu, jak najszybciej. Oczy nastolatki boleśnie ją zapiekły, a rosnąca gula w gardle nie dawała spokoju. Nie rozpłacz się! Tylko się nie rozpłacz! - myślała twardo, upijając łyka trunku i nerwowo poprawiając sukienkę, wygładzając niewidoczne fałdki. Wzięła głęboki wdech, powtarzając tą czynność jeszcze z kilka razu, dopóki gula w przełyku nie zniknęła całkowicie. Popatrzyła pustym wzrokiem w szklankę.
- Dam sobie radę sama. - wyszeptała do siebie, próbując samą siebie przekonać, że może być to prawda.
- Hej, boska - głos nieznajomego, wybudził dziewczynę z odrętwienia. Spojrzała na mężczyznę siedzącego koło niej i lustrując go wzrokiem, zmarszczyła brwi. Brunet... Bruneci są całkiem przystojni... - pomyślała, ale zaraz skarciła się za te myśli. Przecież nawet go nie zna! Jak mogła w ogóle tak pomyśleć?
- Witaj, nieznajomy - przywitała się tylko z grzeczności i nawet głuchy wyczuł by w jej głosie niechęć. Brunet nie zraził się jednak jej tonem i dalej podtrzymywał rozmowę. Musiał jakoś odreagować ostatnie dni, a piękna osóbka, siedząca obok niego, mogła mu w tym pomóc.
- Napijesz się ze mną? - zapytał, z czarującym uśmiechem. Gówno prawda, Ty sobie tak wmówiłaś - odezwał się głosik podświadomości, który od razu uciszyła.
- Z gościem, którego nie znam? - prychnęła rozbawiona - Taa, musiałabym być blondynką. - upiła łyk trunku, który miała pod ręką. Może i była kiedyś...łatwa, ale to się zmieniło. Nie zamierzała dwa razy powtarzać tego samego błędu. Nawet jeśli ten błąd, był seksowny, przystojny, czarujący i z akcentem.
- Oj, nie daj się prosić. - przekręcił głową - Jestem Enzo. - spojrzała na niego, powoli się łamiąc. Zamknęła na chwilę oczy, wdychając.
- Kylie - odwzajemniła uśmiech.
*
Nickelback - Gotta Be Someone
Forbes upiła łyk trunku i od razu wróciła na parkiet, który od jakiegoś czasu zajmowała Bennett, tańcząc z nieznajomym blondynem. Pod wpływem alkoholu nie przeszkadzało jej, że przebywa z nieznajomym. Caroline tymczasem szukała wzrokiem kolejnego wolnego faceta, z którym mogła jako tako potańczyć. Zawiedziona jednak, że nikogo takiego w tej chwili nie ma, usiadła i dopiła do końca napój jaki miała w szklance. Rozejrzała się i omal z krzesła nie spadła, kiedy ujrzała mężczyznę przed nią. Uśmiechał się lekko zmartwiony, jednak nadal rozbawiony. Dziewczyna przełknęła ślinę, wytrzeszczając oczy ze zdziwienia.
- Klaus - wyszeptała.
- Caroline, jak miło Cię widzieć - przywitał się. Blondynka pokręciła głową. Czy on zawsze muszą zjawiać się w niewłaściwym momencie? Wzięła głęboki wdech. Na szczęście nie była na tyle pijana, by zamienić z nim kilka zdań. Nie. On nie może zniszczyć tego dnia. Nie może, nie ma do tego prawa, ale dlaczego widząc go jakby się rozpromieniła w środku?
- Czego chcesz? Może szukasz ofiary, to do Ciebie podobne - mówiła ostrym tonem, ociekającym jadem i odrobiną obrzydzenia. Odwróciła od niego wzrok, zbyt zniesmaczona by w ogóle na niego patrzeć.
- Nie - zaprzeczył jakby urażony - Przechodziłem obok, postanowiłem się z Tobą przywitać - wyjaśnił, wstając. Dla niej wydawało się to niemal dziwne, jednak skoro już chciał wychodzić to nawet wolała nie protestować. Spojrzała na niego, a on na nią. Jednak kiedy już myślała, że odchodzi ten nagle obrócił się i chwycił ją za rękę, ciągnąc do siebie. Korzystając z szybkiej muzyki, okręcił ją kilka razy, po czym zatrzymał się i zaśmiał. - Teraz.. - spauzował - Mogę spokojnie odejść - uśmiechnął się radośnie, puszczając ją i wychodząc z lokalu. Dziwnie zadowolona, zamrugała kilka razy oszołomiona. Właśnie tańczyła z Pierwotnym. No prawie, bo tego tańcem by nie nazwała. Odwróciła się jednak i wróciła na swoje miejsce, nie bardzo wiedząc co teraz zrobić. Spoglądnęła na Bonnie, która bawiła się w najlepsze. Widząc ją i jej szczęście, po prostu się uśmiechnęła. Dlaczego ona nie miałaby się też bawić? Zaśmiała się z niewiadomych powodów.
- Caroline, jak miło Cię widzieć - przywitał się. Blondynka pokręciła głową. Czy on zawsze muszą zjawiać się w niewłaściwym momencie? Wzięła głęboki wdech. Na szczęście nie była na tyle pijana, by zamienić z nim kilka zdań. Nie. On nie może zniszczyć tego dnia. Nie może, nie ma do tego prawa, ale dlaczego widząc go jakby się rozpromieniła w środku?
- Czego chcesz? Może szukasz ofiary, to do Ciebie podobne - mówiła ostrym tonem, ociekającym jadem i odrobiną obrzydzenia. Odwróciła od niego wzrok, zbyt zniesmaczona by w ogóle na niego patrzeć.
- Nie - zaprzeczył jakby urażony - Przechodziłem obok, postanowiłem się z Tobą przywitać - wyjaśnił, wstając. Dla niej wydawało się to niemal dziwne, jednak skoro już chciał wychodzić to nawet wolała nie protestować. Spojrzała na niego, a on na nią. Jednak kiedy już myślała, że odchodzi ten nagle obrócił się i chwycił ją za rękę, ciągnąc do siebie. Korzystając z szybkiej muzyki, okręcił ją kilka razy, po czym zatrzymał się i zaśmiał. - Teraz.. - spauzował - Mogę spokojnie odejść - uśmiechnął się radośnie, puszczając ją i wychodząc z lokalu. Dziwnie zadowolona, zamrugała kilka razy oszołomiona. Właśnie tańczyła z Pierwotnym. No prawie, bo tego tańcem by nie nazwała. Odwróciła się jednak i wróciła na swoje miejsce, nie bardzo wiedząc co teraz zrobić. Spoglądnęła na Bonnie, która bawiła się w najlepsze. Widząc ją i jej szczęście, po prostu się uśmiechnęła. Dlaczego ona nie miałaby się też bawić? Zaśmiała się z niewiadomych powodów.
*
Z braku pomysłu, Rebekah w końcu zdecydowała się zadzwonić do niego. Do tego jedynego. Wyciągając komórkę, jednak dopadły ją wątpliwości. Czy nie będzie w czymś przeszkadzać? Chciała sama siebie walnąć. Przecież była pierwotnym wampirem, do cholery! Niby czego miała się bać? Cholera, on ją zmieniał, a raczej wyciągał na wierzch jej słabości. Jej kruchą stronę, którą ukrywała pod maską zimnej i wyrachowanej suki. Delikatnie zdenerwowana nacisnęła odpowiedni przycisk, za nim cała pewność siebie wyparowała. Kiedy usłyszała jego głos, poczuła jakby miała nogi z waty, jednak wytrwale utrzymywała charakterystyczny dla siebie ton głosu.
- Cześć, Bekah. Właśnie miałem dzwonić - oznajmił. Mimo swojej postawy zrobiło jej się ciepło na sercu, na słowa szatyna. Uśmiechnęła się do siebie.
- Na prawdę? Miałam Ci się spytać czy nie chciałbyś gdzieś ze mną wyjść? - odważyła się od razu przejść do rzeczy. Żadnej gry wstępnej, stawiła wszystko na jedną kartę. Salvatore spojrzał na zdjęcie trzymane w ręce, również się uśmiechając.
- Miałem pytać o to samo - powiedział pogodnie - Spotkamy się u Ciebie? - upewnił się, na co panna Mikaelson prawie pisnęła.
- Tak, tak... - zgodziła się trochę niepewnie.
- Coś nie tak? - Stefan od razu wyczuł niepokój swojej dziewczyny. Kochał ją. Kochał nad życie.
- Nie, tylko nie wiem czy zdołam się wyszykować - powiedziała lekko zawstydzona, lecz po kilku sekundach zaśmiała się. Może i była taka jak nastolatki w liceum, ale chyba zrobienie makijażu nie zrobi jej wielkiego problemu. W końcu ma na to kilka minut, nie? Chyba aż taką dziewuchą jak Caroline nie jest, co?
- Najwyżej poczekam - zapewnił.
- Ok, to ja czekam - rozłączyła się, szybko pojawiając się w swojej sypialni. Nie miała pojęcia co na siebie włożyć. Czy sukienkę czy może ubrać spodnie? Dramat ze szkoły, powrócił jak bumerang.
*
/Los Angeles, 1978r./
Uśmiech z mojej twarzy zniknął w sekundę, kiedy dostrzegłam opierającego się o blat, chłopaka. Tego wrednego i aroganckiego chłopaka, którego miałam zamiar zabić. Miesiąc temu, w zaułku na obrzeżach miasta, później pewnie spalić albo zakopać zwłoki. Cholera niech weźmie jego i jego komplementy, najlepiej by było gdyby zniknął, najlepiej na zawsze. Ten jego uśmiech... Boże, jak ja go nienawidzę.
- Kochanie, czyżbyś chciała się upić? - spytał udając zdziwienie. Zacisnęłam zęby, lecz nic nie odpowiedziałam. Podobno obojętność, boli bardziej niż nienawiść, dlaczego wcześniej tego nie wykorzystywałam? - Oj, nie udawaj, że mnie nie słyszysz - zrobił minę zbitego psa. Prawie się uśmiechnęłam. Nie ja nie mogłam tak reagować. Niech ktoś go stąd weźmie, bo nie wytrzymam. Czując jak ściska mi gardło, chwyciłam butelkę i przechyliłam gwint, sprawiając, że trunek w nim wlewał się mi do gardła. Nie wolno mi się uśmiechnąć - tą komendę powtarzałam jak mantrę.
- Tyle minęło, a ty nadal się na mnie gniewasz? - westchnął smutno - No cóż, to chyba nie potrzebne. Każdy wie, że w końcu mi ulegniesz - zaśmiał się i gdybym miała teraz broń, kule znajdujące się w magazynku, znajdowały by się teraz w jego ustach. Wtedy może by się tak nieziemsko nie uśmiechał. Boże, nie co ja pomyślałam, odwołuję się. Ja tak nie mogłam pomyśleć, nie ja tego nie robię. Y y, nie. Nie ma bata. Czas na plan B, panie wszystkowiedzący.
- Jeśli się nie zamkniesz, zginiesz - wycedziłam. Spojrzał na mnie tryumfalnie, za co miałam ochotę go walnąć. Któryś tam raz, straciłam rachubę.
- Ona mówi. Ludzie mamy nagłówek na dzisiejszą gazetę! - zachwycił się teatralnie. Wzniosłam oczy do góry, żałując, że nie zostałam a Chicago. Tak przynajmniej coś się działo. Coś miłego.
- Idiota - mruknęłam do siebie.
- Ech, dlaczego zaprzeczasz, że Ci się podobam? - rozłożył ręce. W głowie już miał plan. Wystarczyło tylko go wprowadzić w życie.
- Bo nie lubię kłamać - powiedziałam. Dlaczego on nie mógł się ode mnie odczepić? Dlaczego ciągle za mną łazi? Czy tak trudno jest po prostu unikać mnie?
- Yhm... Czyli zostajesz przy nienawiści? - zapytał z uśmiechem.
- Tak. - odparłam lakonicznie i kiedy miałam znowu na niego spojrzeć, nie było go. I na pewno zjawi się ponownie.
*
Szatyn dotarł pod drzwi rezydencji, dziesięć minut po ich rozmowie. Wiedział gdzie chciał zabrać ukochaną, jednak pozostawało to w tajemnicy. Miał nadzieję, że Rebekah ubierze się w coś wygodnego, a nie wystroi w sukienki. Utrudniło by to bardzo wiele, tego przecież nie chciał. Zapukał grzecznie do drzwi, otworzył mu Elijah, spokojny jak zwykle.
- Witaj, Stefanie - spokojny ton głosu mężczyzny, utwierdził Salvatore'a, że nic w Pierwotnym się nie zmieniło - Zapewne, przyszedłeś po moją siostrę - stwierdził.
- Tak, zastałem ją? - zapytał. Ale przecież było to głupie pytanie. Oczywiście, że ona tam była., przecież rozmawiali zaledwie kilka minut temu.
- Owszem - zawołał ją, a kiedy dziewczyna zeszła, posłusznie odsunął się, znowu ukrywając w domu. Blondynka nieśmiało uśmiechnęła się do niego, po czym niepewnie wyszła za próg i stanęła przed chłopakiem. Okręciła się dwa razy wokół własnej osi.
- I jak? - zapytała, na co zielonooki podniósł na nią wzrok. Jej blond włosy były rozpuszczone, opadające na ramiona, które okryte były cienkim swetrem. Pod nim ubrana była w bluzkę koloru delikatnego fioletu na grubych ramiączkach, oraz jegginsy wpadające w błękit.
- Wyglądasz olśniewająco - zachwycił się po czym wyciągnął dłoń w jej stronę - Możemy?
- Tak - promieniała ze szczęścia. Był to zdecydowanie najlepszy dzień w tym tygodniu.
- Witaj, Stefanie - spokojny ton głosu mężczyzny, utwierdził Salvatore'a, że nic w Pierwotnym się nie zmieniło - Zapewne, przyszedłeś po moją siostrę - stwierdził.
- Tak, zastałem ją? - zapytał. Ale przecież było to głupie pytanie. Oczywiście, że ona tam była., przecież rozmawiali zaledwie kilka minut temu.
- Owszem - zawołał ją, a kiedy dziewczyna zeszła, posłusznie odsunął się, znowu ukrywając w domu. Blondynka nieśmiało uśmiechnęła się do niego, po czym niepewnie wyszła za próg i stanęła przed chłopakiem. Okręciła się dwa razy wokół własnej osi.
- I jak? - zapytała, na co zielonooki podniósł na nią wzrok. Jej blond włosy były rozpuszczone, opadające na ramiona, które okryte były cienkim swetrem. Pod nim ubrana była w bluzkę koloru delikatnego fioletu na grubych ramiączkach, oraz jegginsy wpadające w błękit.
- Wyglądasz olśniewająco - zachwycił się po czym wyciągnął dłoń w jej stronę - Możemy?
- Tak - promieniała ze szczęścia. Był to zdecydowanie najlepszy dzień w tym tygodniu.
*
Jak zwykle świetny rozdział.
OdpowiedzUsuńStefan i Rebekha, Caroline(i chodź jeszcze o tym nie wie) i Klaus <3
Weny życze i czekam na nn ;)
P.S. Halo! ja jedyna tu jestem i komentuje? Ludzie obudźcie się!
Łojezy, tyle czasu mnie nie było. Przepraszam, że dopiero teraz docieram z komentarzem, ale miałam sporo na głowie. Będzie on krótki i zwięzły.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał, świetnie napisane i fabuła niezła. Uwielbiam to opowiadanie i cieszę się, że szablon się spisuje. Btw. Pytanie Klausa do Kola - bezcenne! <3
Pozdrawiam serdecznie i tak dalej.
xx
Nogitsune z darkness-of-the-soul