niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział Siedemnasty

Okey, okey... Więc tak od razu mówię, że racja mogłam przesadzić z Kol'em i Bonnie xd. I właśnie też do mnie dotarło, że jest mało Klaroline, ale w trakcie pisania rozdziału 22. Więc tak. Nie martwcie się. Po prostu nie miałam na składzie żadnego dobrego wątku z  Caroline i Klausem, więc nie chciałam ich tu wsadzać. Ale! (bo zawsze jakieś jest) Będzie ich dużo w następnych rozdziałach czyli w 22, 23, 24, 25 itp. Także ten tego. Ach, tak! Ten tajemniczy chłopak 3:) No co mogę powiedzieć? Będzie kluczową postacią co się później wyjaśni why. A i mam już napisane kilka rozdziałów na przód jak już wspomniałam, więc chcecie kolejną notkę już we wtorek lub środę?
___________________________________________________
- Gdzie się wybierasz? - usłyszałam za sobą głos Marcela, po czym donośne kroki Sarah z góry, która już schodziła na dół, dowiedzieć się o co chodzi. Zatrzymałam się przed drzwiami, z ręką na klamce i zaciśniętymi ustami. Podniosłam głowę, odwracając się lekko w jego stronę.
- Gdzieś - odparłam spokojnie. Gerard spojrzał na mnie, oceniając czy nie kłamię. Przynajmniej ja tak przypuszczałam. Zmarszczył brwi, po czym spojrzał na zegar. 
- O dziesiątej w nocy? - podszedł do mnie o krok, jednak ja naciskałam już klamkę. Sarah wpadła do pomieszczenia, spoglądając to na mnie, to na niego. Przystanęła na jednym stopniu, jedną ręką opierając się o balustradę, drugą zaś opuściła swobodnie wzdłuż ciała. 
- Gdzie idziesz? - tym razem to dziewczyna zadała pytanie. Nie wyglądała za bardzo, patrząc na jej potargane włosy. Otworzyłam drzwi, wzdychając cicho i dopierając po cichu słowa.
- Muszę coś załatwić - oznajmiłam, po czym skierowałam następujące słowa do wampirzycy - Wrócę, zaraz po tym jak uratuję was wszystkich - zaskakująco łatwo, wypowiadałam te słowa, jakby nic nie znaczyły. Marne zdania, obrane w nieznany morał. W błyskawicznym tempie, wybiegłam, zamykając z hukiem drzwi. Szatynka aż się wzdrygnęła, już mając wchodzić do góry, jednak coś jakby ją olśniło. Zeszła ze schodów, podchodząc do drzwi i teatralnie wskazując na nie. 
- Czy ona właśnie powiedziała, że nas wszystkich uratuje? - Marcel spojrzał nagle zdziwiony w miejsce w którym przed chwilą stałam.


*

Klaus jak rażony piorunem, wtargnął do parku widząc przed sobą poszukiwaną od godziny osobę, podbiegł do niej w wampirzym tempie. Przycisnął ją do drzewa, w tym samym momencie kiedy ja przechodziłam obok. Zaalarmowana podeszłam bliżej, choć dobrze wiedziałam, że czas mnie goni.
Blondynka którą już poznałam wcześniej - Caroline, z niepokojem i niezwykłą złością, wpatrywała się w rozwścieczonego Pierwotnego. 
- Puszczaj ją! - już po raz drugi w tym dniu, ktoś napadał na jej przyjaciółkę, jednak teraz była to przesada. Spora przesada, i gdyby Care mogła to Mikaelsona by zabiła. Mężczyzna ją zignorował, choć w duchu żałował, że musi zabić Elenę. Głównie dlatego, że Forbes znienawidzi go wtedy na zawsze, ale przecież  to nic straconego, prawda? Zawsze może ją odzyskać, przynajmniej on tak uważał. Gilbert zesztywniała ze strachu i w popłochu spoglądała na przerażoną Bonnie, stojącą najdalej nich. W wampirzym tempie, znalazłam się jeszcze bliżej nich, wiedząc, dlaczego Klaus chce ją zabić. Pewnie dowiedział się, że jej krew jest potrzebna. Nie zdążyłam zareagować, a blondyn wbił rękę w jej klatkę piersiową, ale został niemal natychmiastowo odepchnięty. Zdezorientowana spojrzałam na napastnika, po czym na Bennett, jeszcze bardziej skamieniałą niż przedtem. Kol uśmiechnął się do brata, który warknął i podniósł się z ziemi. Podbiegłam do Eleny, zaraz potem dołączyła do mnie Caroline. 
- Lepiej zrób z nim porządek - rozkazałam w jej stronę. Nagryzłam nadgarstek i przyłożyłam go do ust szatynki. W tym samym czasie, Kol i Klaus odbywali dość niemiłą rozmowę. 
- Oszalałeś? - warknął Mikaelson, podchodząc bliżej młodszego brata i mierząc go wzrokiem, jakby chcąc zabić. 
- Raczej nie - powiedział uśmiechając się nadal - Ale sugerowałbym to tobie - wzruszył ramionami. 
- Naprawdę, teraz cię nie rozumiem, Kol - syknął, po czym uniósł kąciki ust w zwycięski uśmiech. Przecież Pierwotny tak sobie, od tak, nie odpuścił zemsty. - Jeśli ona nie zginie, prawdopodobnie my umrzemy.
Szatyn pokręcił z niedowierzaniem głową, jakby nie wierząc w jego słowa. Ich nie dało się zabić! Jednak widząc jego poważną minę, zmrużył oczy.
- O czym ty mówisz, bracie? - zapytał, spoglądając za siebie, na Elenę. Caroline w skupieniu podsłuchiwała ich rozmowę, zupełnie nie rozumiejąc jej treści. Bonnie zaś próbowała nie pokazywać jak bardzo jest wstrząśnięta tym wszystkim po kolei. Żadna jednak nie wtrącała się w ich dialogi.
- O tym, że nasza matka żyje! - krzyknął zirytowany. Kol nawet nie próbował ukryć jak ta wiadomość go zdziwiła. Przecież zginęła, nie było sposobu na uratowanie jej z Drugiej Strony! 
- Co ona ma z tym wspólnego? - spytał, po chwili.
- Właśnie - do rozmowy, po kilku przemyśleniach dołączyła blond włosa piękność. Nie rozumiała, dlaczego wszyscy tak bardzo chcą śmierci jej przyjaciółki. 
- Jesteś naprawdę, taki głupi? - zapytał, śmiejąc się, po czym spojrzał na szatynkę - Jej krew jest potrzebna do rytuału, jeśli zginie - Nic się nie uda, a my będziemy żyć - uśmiechnął się, po czym zrobił dwa kroki w przód, gdzie znajdowała się Bonnie i ja. Pierwotny zagrodził mu jednak drogę, stając pomiędzy nim a dziewczynami. 
- Jest inne wyjście - oznajmił twardo. Bennett zmarszczyła brwi i pomogła przyjaciółce wstać. Ta oparła się o drzewo, głęboko oddychając.
- Teraz nagle jej bronisz? - zapytał, na co Kol prychnął i pokręcił głową. Ironiczny uśmieszek zniknął z jego twarzy dopiero po następujących słowach, wypływających z ust jego brata - Chyba, że nie robisz tego dla niej - dodał, patrząc badawczo na mulatkę, za szatynem.
- Nie wolno ci jej skrzywdzić - to głos Care, wywołał śmiech Klausa. 
- Myślisz, że dasz radę mnie? - spytał z drwiną. - Jestem hybrydą! - krzyknął w jej stronę. Uśmiechnęła się pomimo dziwnego zakłucia w sercu.
- Ja nie - odparła powoli z entuzjazmem - Ale ona tak - wskazała na mnie. Odwróciłam się jednak gwałtownie, i spojrzałam na miejsce w którym teoretycznie powinna stać Gilbert. Zaklęłam pod nosem.
- Widzisz!? - zawołał Klaus, jednak wszyscy, nawet ja, mierzyli go niechętnymi spojrzeniami - Teraz już po nas! - ryknął, już mając się rzucić na Kol'a, kiedy coś, a raczej ktoś powalił go na ziemie. Jęknął z bólu, a najmłodszy Mikaelson obejrzał się za siebie, szukając źródła. Bonnie stała, dosyć przerażona faktem, dlaczego użyła magii. Pokręciła jednak głową i kiedy hybryda się uspokoił, uwolniła go od zaklęcia. 
- Idioci - warknęłam pod nosem i zniknęłam.


*

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że chcesz zginąć? - powiedział z kpiną Klaus, mierząc wzrokiem Kol'a, jednak wzrok nadal utkwiony miał w Caroline, która rozmawiała z Bonnie. Mikaelson pokręcił głową.
- Nie chcę, bracie - odpowiedział po minucie, lecz zastanowił się chwilę - Ale nie zamierzam dać ci zabić Gilbert - oświadczył wyniośle, jakby dumny ze swojej wypowiedzi. Kiedy Caroline do nich podeszła na twarzy hybrydy, pojawił się niezauważalny uśmiech, który próbował ukryć, pod maską złości. 
- Dlaczego Kol? Nagle coś się zmieniło...? Czy może ktoś? - tą uwagę skierował do mulatki za nimi, ale Kol zignorował jego zaczepki, jakby Bennett w ogóle tu nie było. Chciał śmierci Eleny Gilbert, jednak coś mimo ochoty na zemstę, nie pozwalało mu tego zrobić, ani nikomu innemu. Zwłaszcza jeśli tym kimś innym miał być jego brat. 
- Nie - odparł ostro, a zarazem zimno - Jeśli ktoś ma ją zabić, będę to ja - rzucił beztrosko, lecz pożałował swoich słów, wraz z tryumfalnym uśmiechem Klausa, bo już wiedział, że ten coś knuje. Pierwotny wiedział, że lepiej było mu powiedzieć, że robi to by mu dokuczyć, jednak czasu nie cofnie. 
- Więc dalej - zachęcił go ręką, pokazując na sobowtóra. Uniósł brwi udając zdziwionego, po czym zaśmiał się lekko, widząc, że najmłodszy z Mikaelsonów nadal stoi w miejscu, wahając się. 
- Klaus, nie zabijesz mojej przyjaciółki - oznajmiła, trochę oburzona Caroline, podchodząc bliżej. Klaus wlepił w nią wzrok.
- Jeśli my zginiemy, razem z nami cała populacja wampirów - nie odrywał od niej spojrzenia, jakby bojąc się, że kiedy to uczyni Forbes zniknie - Wolisz mieć na sumieniu jedną osobę czy tysiąc? - zapytał, wiedząc, że trafi w czuły punkt. Caroline bowiem była wyczulona na tego typu rzeczy i nie lubiła zabijać. Klaus miał rację, i nawet ktoś taki jak blondynka musiała to przyznać. Lepiej mieć na sumieniu jedną osobę niż tysiące innych. Ale Elena jest jej przyjaciółką! Nie może pozwolić jej zginąć. 
- Wolę nie zabijać przyjaciółki - podniosła leniwie wzrok, który uparcie trzymała wcześniej wbity w ziemię - i pozwolić zginąć reszcie wampirów, których nawet nie znam - oświadczyła, delikatnie podnosząc głos. Mikael prychnął, spoglądając na jej poważną twarz.
- Jeśli zginę ja, twoja Elena też - podszedł bliżej o krok, kiedy ona jednak się o krok odsunęła - Co za różnica kiedy zginie? - zapytał. 
- Wielka! - krzyknęła oburzona. 
- Cóż może pomyśl o innych, Caroline - te słowa mocno zabolały blondynkę, jednak za nic nie dała tego po sobie poznać. Bonnie spuściła głowę, nagle zdając sobie sprawę, jak Esther zmartwychwstała. Wiedziała już do czego Finn'owi potrzebna była krew Bennett i mimo, że nie była winna, czuła wyrzuty sumienia. W końcu po części to ona przyczyniła się do wskrzeszenia jej. 
- Nie sądzicie, że warto byłoby ją znaleźć? - wtrącił Kol, przerywając ich bitwę na spojrzeń. Oderwali od siebie wzrok. 
- Lepiej jeśli ja jej poszukam - zadeklarował mierząc go pogardliwym spojrzeniem, lecz Care od razu zareagowała.
- O nie! - zawołała - Nie idziesz sam, jestem pewna, że znowu spróbujesz zabić Elenę - powiedziała i ruszył za nim, zostawiając Bonnie w towarzystwie Pierwotnego. 

*

Kobieta ze spokojem rozsypywała sól, po zimnej jeszcze trawie. Kiedy skończyła tą czynność, weszła do środka pentagramu, magią zapalając pochodnie i spoglądając w niebo. Finn z poważnym uśmiechał się w stronę matki, jednak Sage nerwowo rozglądała się za wiedźmą, która aktualnie się spóźniała. Za nie więcej niż pół godziny wszyscy Pierwotni zostaną złączeni w jedno i po ich planie nici. Ona i cały gatunek krwiopijców zginie na zawsze. Schowała drżące ręce do kieszeni, by żaden z obecnych ich nie zauważył. Pierwszy raz w życiu naprawdę obawiała się co może się stać. Nie przeżyłaby gdyby Finn zginął, co gorsza ona i tak by umarła. Bała się, ale nic nie mogło ukoić jej strachu przed nieznanym. Była bliska płaczu, za co z całego serca była zła. Nie mogła dać po sobie poznać, że jest słaba. Nie była taka! Jest silna i przetrwa. Musi.

*

Marcel stał w domu Faith, jeszcze kilka minut w miejscu, po wyjściu Woodhope. Nie mógł się ruszyć, tak bardzo sparaliżował go strach po życie przyjaciółki. Czy ona naprawdę nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa? Po jakie licho pakowała się w kłopoty, skoro nie znała konsekwencji! Tego Gerad nie mógł pojąć. A co jeśli coś jej się stanie? Przecież nie pożegnali się, nie pogodzili, jakie tragiczne było by zakończenie gdyby jej się coś stało. Czuł się głupio, nawet beznadziejnie. Wiedział, że to wszystko jego wina, że gdyby nie był takim durniem, to wszystko by się nie wydarzyło! Przygnębiona jeszcze przed chwilą Sarah, tryskała wręcz energią, co bardzo zmyliło mężczyznę. Ubrała szybko jakiś sweter, nawet nie patrząc na to, że zupełnie nie kontrastuje z resztą stroju. Usiadła przy stole, zawzięcie szukając czegoś w telefonie. Nie zauważyła nawet kiedy ciemnoskóry wszedł do kuchni i stanął za nią. Szatynka była zdeterminowana by dowiedzieć się całej prawdy. Była w stanie zapłacić każdą cenę, nawet jeśli oznaczało to odnowienie kontaktu z pewnymi osobami. Przed oczami następujące osoby, aż wreszcie znalazła jedną. Bardzo niemiłą lecz skuteczną czarownicę. Musiała do niej pojechać, ale w ostatniej chwili wyczuła, że ktoś stoi za jej plecami. Jedyną osobą, jaka była w domu był Marcel, więc z wyrazem mordu, wstała i spojrzała na niego. 
- Wyłaź z tego domu - wysyczała wściekła, w dłoni nadal trzymając urządzenie z numerem dziewczyny. 
- Obwiniasz mnie za śmierć Kylie - powiedział powoli, mając już coś dodać, jednak prychnięcie nastolatki mu w tym przeszkodziło, a on sam nie przerywał jej wypowiedzi. 
- Nie wasz się wymieniać jej imienia w mojej obecności - warknęła niemiło, nie przejmując się jego uczuciami. Jeśli takowe posiadał - dodała w myślach z przekąsem. Odsunął się od niej na bezpieczną odległość, twierdząc, że lepiej jeśli oddzielać będzie ich przynajmniej próg salonu. 
- Sarah, posłuchaj - rozkazał takim tonem, że twarz łowczyni trochę złagodniała, lecz nadal pozostawała surowa i wrogo nastawiona przeciwko niemu. - Nie ja ją zabiłem. Nic...
- ...Nie zrobiłeś - dokończyła za niego, naciskając na zieloną słuchawkę i czekając aż wiedźma odbierze. Stało się tak po kilku sygnałach. 
- Tak, słucham? - usłyszała głos, który dawał się we znaki zmęczenia. Najprawdopodobniej obudziła ją, ale czego nie robi się dla przyjaciółki?
- To ja - powiedziała szybko, wychodząc w ludzkim tempie z domu, zostawiając zdezorientowanego Marcela w mieszkaniu, nawet nie oglądając się za siebie. Szła szybkim krokiem - Sarah Hale - dodała, słysząc głuchą ciszę w słuchawce. Dziewczyna po drugiej stronie odetchnęła z ulgą. Sarah odwróciła się by zobaczyć czy Marcel za nią idzie. Nie szedł, więc po chwili odwróciła się z powrotem, natrafiając jednak na kogoś. Podniosła nieśmiało głowę, już mając przeprosić, jednak kiedy otwierała usta, zorientowała się na kogo trafiła.
- Jesteś tam? - odezwał się głos w słuchawce. Dziewczyna potwierdziła, chrząkając najpierw, krótkim "tak'. Gerard spojrzał na nią wyczekująco, jakby myślał, że wampirzyca, ze względu na niego, przerwie natychmiast rozmowę i zacznie z nim gadać. Hale wiedziała, że władca przyzwyczajony był do luksusu i lojalności swoich podwładnych, toteż nie zdziwiła się kiedy ten warknął na nią i przygniótł bezszelestnie do drzewa. 
- Dlaczego dzwonisz? - spytała spokojnie - Wyjechałaś i nie odzywałaś się słowem - powiedziała z wyrzutem. Szatynka spojrzała wrogo w oczy ciemnoskórego, po czym przełykając ślinę, odpowiedziała.
- Potrzebuję twojej pomocy - odrzekła, w duchu modląc się by ta jej pomogła, mimo iż ją zraniła. 
- Och, łowczyni potrzebuje nagle mojej pomocy - rzuciła z ironią. Sarah zaklęła pod nosem, widząc jak wyraz twarzy Marcela się zmienia. 
- Jesteś łowcą? - wysyczał, zdając sobie sprawę z tego, że przemienił łowczynię w wampira. Wiedział, że jeśli ma gdzieś rodzina, ta będzie chciała zemsty, a to wyszłoby na jego niekorzyść.
- Kto to był? - zaniepokoiła się mimo złości - Masz kłopoty? - zapytała ponownie, tym razem słysząc szybki oddech byłej przyjaciółki. 
- Oddzwoń - wyszeptała na tyle głośno by dziewczyna była wstanie ją dosłyszeć. Schowała komórkę do kieszeni, wpatrując się w oczy Diabła... Chyba, że ten wymięka - dodała w myślach. Hale miała bardzo małe szanse na to, że wyjdzie z tego cało, bez jakichkolwiek obrażeń. Przecież on właśnie dowiedział się, że Sarah jest łowczynią... No w sumie byłą. Będzie chciał ją zabić. 
- Masz mi coś do powiedzenia, huh? - zapytał, przyciskając ją mocniej za ramiona do drzewa, przy czym zbliżając swoją twarz do jej. Nie wiadomo dlaczego, kiedy ani po co, Marcel pomyślał, że dziewczyna ma dość mocno pociągające usta. Chciał się za te myśli skarcić czy ukarać w jakikolwiek sposób, jednak było to niemożliwe.
- Nic co byłoby godne twojej uwagi, mości panie - warknęła niemiło, próbując się wyrwać, ale w ostateczności przerwała widząc jak mężczyzna na nią patrzy. Jakby był zamyślony, co gorsza nie wiedziała skąd ta nagła zmiana w jego zachowaniu. Raz jest zły, drugi raz obojętny i jakiś taki niewyraźny, jakby nie stąd. 
W istocie tak właśnie było, gdyż gorączkowo zastanawiał się nad pewną czynnością, która mogłaby zburzyć jego opinię twardego faceta. Właściwie przyjaźń z Faith, też jako tako w jakiś sposób niszczyła mu reputację, jednak ona to co innego. Do niej pałał uczuciem, które charakteryzuje się w przyjaźni, jednak niczym więcej. Przynajmniej na razie mu się tak wydaje. Kiedy spostrzegł, że twarz nastolatki złagodniała lekko, skorzystał z okazji, dostosowując się do jednej i prostej zasady, brzmiącej "Raz się żyje". 
Pocałował ją. 


*

- Co zrobiłaś? - pierwsze pytanie jaki z ust Katie, usłyszała Katherine. Westchnęła teatralnie i uśmiechnęła się pobłażliwie, wiedząc jak nieświadoma była ta mała, niepozorna osóbka, siedząca na przeciw niej na łóżku. Zastanawiała się przez chwilę czy powiedzieć jej o przygodzie z Elijah? Lepiej nie, po za tym ona sama nie wspomniała jej teraz za dobrze. Była taka jakaś zgaszona i w ogóle nie chciało jej się kontynuować zemsty na tej szajbusce Faith. Oczywiście, jak by to głupio brzmiało w jej ustach? Nie mogła jej powiedzieć o co chodzi, toteż ukrywała swoją jakże wielką rozpacz, wielkości kanionu. Teraz zastanawiała się co jest powodem tej rozpaczy? Bo przecież nie jakaś tam rozmowa z Elijah'ą! 
- Nic. - odparła ostro, chcąc jak najszybciej ulotnić się z pola rażenia, ciekawości Temple. Było to jednak niemożliwe. Blondynka miała brzydki zwyczaj wtrącania się w nie swoje sprawy.
- Zasługuję chyba na wyjaśnienia! - wstała, podnosząc głos i spoglądając na Pierce z ognikami w oczach. Chciała wiedzieć, ale jednocześnie zapomniała o jednej, drobnej rzeczy. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. 
- Nie, Katie. - uśmiechnęła się, mówiąc jakby zirytowanym głosem, odchodząc od niej o kilka kroków. - Nie zasługujesz, bo jesteś tylko nic nie wartą dziewczyną, która nie ma pojęcia co to jest prawdziwe życie - mówiła dobitnie, nie zwracając w ogóle uwagi jak jej słowa, dotknęły jej współlokatorkę. Katie bardzo często brała słowa innych ludzi do serca, jednak nie pokazywała tego choć  w małym calu. Nie chciała okazywać, że przejmuje się ich opinią. W końcu wszyscy myśleli, że Katie tak naprawdę jest pustą blondyną. 
- Jesteś podła - wycedziła, gryząc się w język w ostatniej chwili. Chciała powiedzieć coś znacznie gorszego nić zwykłe określenie "podła".
- Cóż, to jedna z moich zalet - uśmiechnęła się zalotnie, opuszczając sypialnie i wchodząc do salonu. Panna Temple wiedziała, że przegrała tą bitwę i nie ma sensu jej kontynuować. Z powrotem usiadła  na miękkie łóżko, wzdychając zrezygnowana.

*

Na niebie pojawiły się już pierwsze gwiazdy, błyszczące na niebie i przyciągające rozmarzone spojrzenia przechodniów. Za oknem pewnej staruszki, widać było jak wiatr kołysał delikatnie wielkim drzewem. W kominku Bree, wesoło tańczyły płomyki ognia, a ona sama ze spokojem i podejrzliwością obserwowała je, siedząc na swoim wielkim łożu. Zastanawiała się nad treścią jednego z listów, które dostała w ostatnim tygodniu. Była jakaś taka inna od reszty zwłaszcza, że rzekoma nadawczyni była jej podopieczną, a Greyson bardzo dobrze znała styl pisania Faith. Ten różnił się chociażby charakterem pisma i słownictwem. Pokręciła zrezygnowana głową, wiedząc, że coś tu nie gra. Nie mogła jednak temu zaradzić, gdyż nie chciała przeszkadzać dziewczynie dzwoniąc do niej. Miała przeczucie, że hybryda w tej chwili robi coś bardzo ważnego i bardzo lekkomyślne byłoby ignorowanie własnego instynktu. Odłożyła papier na bok, czując, że w duchu podejmuje właśnie najważniejszą decyzje i nie wiedząc dlaczego myślała, że ostatnią. Ale to był absurd. Bree Greyson była nieśmiertelna i nieśmiertelna pozostanie. Choćby niebo i ziemia miały się zachwiać, ona nie zginie.


*

- Będziemy tu tak stać? - zapytał Kol, spoglądając z uśmiechem na Bonnie, która wyglądała jakby ją miał zaraz zabić. W istocie bała się. Bardzo się bała i choć nie chciała tego za bardzo przyznawać to źródłem jej strachu był właśnie Kol. Czuła napływającą falę gniewu. Chciała uratować przyjaciółkę gdy tymczasem zostawiono ją na pastwę losu z denerwującym Pierwotnym, który bezczelnie wpatrywał się w nią od ponad pół godziny. Nie raczył zostawić jej w spokoju i pobiec za Klausem czy Care by odnaleźć Elenę, nie zniknął by pójść do domu czy napić się alkoholu. On wrednie stał w tym samym miejscu i wpatrywał się w nią. 
- Nie. - odparła ostro, zbierając się na odwagę i odwracając od niego. Chociaż czuła wyrzuty sumienia, że nie pomaga przyjaciołom, chęć ucieczki od Mikaelsona była większa. Nie zwracała nawet uwagi na to, że to właśnie on uratował jej życie. Dwa razy, bo przecież spłaciła swój dług ratując go przed jego własnym bratem. Nie zaszła daleko sama, już przy pierwszym mijanym sklepie zauważyła, że ktoś idzie za nią. 
- Wątpię byś chciała teraz zostawać sama - powiedział, doganiając mulatkę i idąc koło niej. Kol nie maił za wielu zajęć, a biec za biedną Gilbert  mu się nie uśmiechało. Uważał, że skoro na ratunek jej poszli Caroline i Klaus to na pewno on nie jest potrzebny. Po za tym mieli ze sobą wspaniałą Faith, więc nic im nie groziło. Kol uratował Elenę tylko raz i na tym poprzestanie. 
- To wątp sobie gdzie indziej - warknęła i zerknęła na ciemność. Właściwie oddałaby wszystko za chłopaka, koc i herbatę. Ta noc była tak zimna, że tylko okryć się kołdrą i obejrzeć dobry film. Skarciła się za myśl, że Kol mógł być w gruncie rzeczy najlepszą rzeczą jaka ją teraz spotkała. Ale na Miłość Boską! Przecież to Kol! Bonnie, ogarnij się! - krzyczała w myślach, jednak zadrżała kiedy zimy powiew wiatru musnął jej gołe ramiona. 
- Nie mam niestety gdzie - odparł niezrażony. Wiedział, że czarownica go nienawidziła i unika jak ognia, jednak wyczuwał też jej strach. Z niewiadomych przyczyn na chwilę zachciał by tak nie było. Takie myśli przerażały nawet jego samego. Dziewczyna niemal natychmiast prychnęła, ignorując zawzięcie to, że stawało się coraz zimniej. 
- A to pech - rzuciła z ironią, zatrzymując się wreszcie przed drzwiami akademika. Odetchnęła z ulgą, wyciągając z kieszeni klucze, od razu kierując się z sekretariatu na górę, odprowadzona tajemniczym uśmiechem staruszki. Szybko weszła do mieszkania, rzucając na kanapę torebkę. Mikaelson jednak został jakby odepchnięty niewidzialną barierą. Zdziwił się, bo przecież był już zaproszony. Po chwili podniósł swój wzrok na sprawczyni i od razu połapał się o co chodzi.
- Serio? - zapytał rozbawiony. Bennett ze zwycięskim uśmiechem spoglądała na niego, zakładając ręce pod biustem. Cieszyła się jak głupia, że udało jej się w czasie wykonać zaklęcie, jeszcze przed całym tym zdarzeniem. W środku odczuwała jednak, że Kol to w sumie jej ostatnia deska ratunku. Sama przecież się tu zanudzi, no ale to Kol! A jemu nie wolno ufać, chociaż jeśli się zastanowić barierę można wznosić i znosić w nieskończoność, więc jeśli teraz by go wpuściła, w każdej chwili znowu może go uziemić. 
- Myślałeś, że tego nie zrobię? - zapytała, patrząc jak ten wzdycha. Przekręcił głową. 
- Myślałem, że kiedy dwa razy cię uratowałem, to wystarczy - odparł z uśmiechem, widząc jak uśmiech dziewczyny zmniejszył się trochę. Podeszła bliżej na tyle, że chłopak był w stanie patrzeć jej w oczy. 
- I co teraz zrobisz? - zapytała ciekawa. Kol uśmiechnął się i wyjął z kieszeni komórkę. Bonnie zdezorientowana spojrzała na urządzenie i po chwili dotarło do niej, że należy do niej. Mikaelson widział, że jej uśmiech zmniejszył się, więc z wyrazem samozadowolenia pomachał telefonem przed jej nosem.
- A ty? - zapytał odsuwając się od progu drzwi. Dziewczyna przygryzła wargę i spojrzał raz na niego raz na jej własność. W duchu pomyślała, że Kol nigdy nie powinien się narodzić, przynajmniej dlatego, że ona go nie lubiła. 
- Oddawaj - rozkazała, choć wiedziała, że dobrowolnie nigdy nie odzyska urządzenia. Prędzej Bóg zejdzie z Nieba i stanie na Ziemi niż on to zrobi. Przecież to on. A każdy wie, jaki Mikaelson może być uparty. 
- Sama sobie weź - schował swoją kartę przetargową do kieszeni kurtki, znowu się uśmiechając. Biedna Bonnie nie widząc innego wyjścia wyszła niepewnie za drzwi i zbliżając się do Kol'a zauważyła, że ten spokojnie stoi. W jednej chwili jednak Mikaelson chwycił ją za nadgarstki i przygniótł do ściany obok progu. Ich twarze dzieliło kilka centymetrów, a serce Bennett przyśpieszyło niemiłosiernie. 
- A teraz co zrobisz? - zapytał z diabelskim uśmiechem, pozostawając w tej samej pozycji.

*


Kiedy dotarłam na polanę, zobaczyłam Sage stojącą na zewnątrz wielkiego pentagramu z soli. Nieopodal niej stała Elena, mająca strach w oczach i jakby nie mogąca się ruszyć. Zwolniłam i ujrzałam jak Esther, tak wywnioskowałam z opisu rudowłosej, podnosi kielich i wymawia zaklęcie. Pewnie zaczęli już łączyć ich w jedno. Klaus z tą blondynka zostali w tyle, więc mogłam liczyć tylko na siebie. Nawet lepiej. Jeśli Pan hybryda wkroczy i zepsuje mój plan, może pożegnać się ze swoją rasą raz na zawsze. Podbiegłam do dziewczyny, kiedy mnie zobaczyła odetchnęła z ulgą. W jednej chwili poczułam się, jakbym kogoś zdradzała. Przecież obiecałam jej pomóc, a tymczasem tylko czekałam by zabić ją i Finn'a. Zaraz oprzytomniałam. Nie mogę się teraz wahać. Podniosłam rękę, skupiając się na kielichu i wytrąciłam naczynie z rąk kobiety magią, zwracając przy okazji jej uwagę. Wraz z upadkiem pucharu, na ziemi rozlała się krew, a pochodnie w kątach zapłonęły ogniem. 

Sage odsunęła się odruchowo, patrząc przepraszająco w oczy ukochanego, który mierzył ją niezrozumiałym spojrzeniem. Panna Mikaelson badała mnie wzrokiem jednocześnie, kiwając Finn'owi głową. Momentalnie poczułam falę gorąca, kiedy zorientowałam się, że mężczyzna wbił mi w brzuch kołek z Białego Dębu. Na szczęście ominął serce. Uklękłam i cicho jęknęłam, zaciskając z gniewu zęby. Nawet nie zauważyłam, że Caroline z Klausem się pojawili i patrzyli na mnie, a Sage wydała z ciebie przytłumiony okrzyk. Otworzyłam usta, żeby nabrać powietrza i chwyciłam kołek, przeciągając go i wyciągając z ciała. Esther nawet nie próbowała ukryć zdziwienia. Chciała wyjść z pentagramu, jednak ten zapłonął, zagradzając jej wyjście.  Powaliłam w jednej chwili Mikaelsona i zawisłam nad  nim, trzymając w ręce broń. Sage wybałuszyła oczy i już miała do mnie podbiec, kiedy jednak została zatrzymana przez Forbes, która wczuwając, że Klaus nie zamierza się ruszyć, podbiegła do niej w wampirzym tempie, chwytając i wykręcając jej ręce do tyłu. Sage szarpała się, krzycząc.
- Nie! - jej rozpaczliwe wrzaski odbijały mi się w uszach jak echo - Proszę, nie! - nieme podziękowanie wydobyło mi się z gardła. Podniosłam wyżej kołek i zauważyłam, że czarownica podchodzi do Gilbert. Odrzuciłam Finn'a na bok i stanęłam w jednej chwili przed Eleną, widząc, że Pierwotny zrobił to samo. 
- Odejdź - syknęłam do niego. On jednak chwycił dziewczynę i rzucił nią o ścianę, już mając wyrwać mi z ręki kołek. Kiedy to zrobił doskoczył natychmiastowo do Eleny i wbił w jej ciało kołek. Zdziwiona rozwarła usta i chwyciła za kołek, raptownie odrzucając go na bok. Odetchnęłam z ulgą, bo sobowtór żył, ale Care zdążyła krzyknąć. Puściła wampirzyce i podbiegła do przyjaciółki, a Klaus podniósł z powrotem narzędzie, które od razu mu wyrwałam. Sage kucała przy chłopaku, łkając do niego ostatnie słowa. Zacisnęłam dłoń na drewnie i odsunęłam szybko dziewczynę na bok, ale poczułam ostry ból głowy. Przycisnęłam jednak wampira do drzewa i brutalnie wbijając mu kołek w serce. Otworzył szerzej oczy i ostatni raz nabrał powietrza do płuc, a po chwili na jego ciele pojawiły się żyłki. Jego ciało poszarzało, po czym zaczęło płonąć. Jedynym głosem jaki słyszałam był przeraźliwy wrzask Sage. Wyrwała się Pierwotnemu i dopadła do martwego ciała ukochanego, zaczynając płakać już na dobre. Nie obchodziło ją nawet to, że za godzinę umrze. Czuła rozrywający ból w klatce piersiowej. Ból, którego na pewno nie chciałam nigdy doświadczyć. Odeszłam od nich.
- Obiecałaś, że uratujesz - powiedziała, otępiałym głosem, nie mając siły by zemścić się za jego śmierć. Klaus mimo iż wiedział, że Finn chciał go zabić, miał niewidoczne łzy w oczach. Podeszłam do nadal płonącego pentagramu, wiedząc, że zostało mi coś jeszcze do zrobienia. 
- Jesteś silna - powiedziała z pochwałą Esther, stając na przeciw mnie. Była od mnie o wiele starsza a w oczach dostrzegałam dobroć, choć dobrze wiedziałam, że jest zła. 
- A ty głupia - spojrzałam na Elenę i Caroline, które trwały w uścisku. - Chciałaś zabić Elenę, dlatego, że jest sobowtórem, prawda? - zapytałam, na co uniosła dumnie głowę. 
- Jej krew jest potrzebna do rytuału - oznajmiła wyniośle. Spojrzałam na płomienie i myślą je zgasiłam. Przekroczyłam linie dzielącą ją. - Oni muszą zginąć.
- Bo natura potrzebuje równowagi, znam tę gadkę - przerwałam jej bezczelnie - Ale nie pozwolę cierpieć innym za grzechy twoich dzieci - oznajmiłam, po czym zamknęłam oczy i zaczęłam wypowiadać zaklęcie po cichu by nie mogła mi przerwać.
- Nie rób tego! - zdenerwowała się i z zamiarem dojścia do mnie, upadła - Popełniasz wielki błąd! - ostrzegła i po raz ostatni spojrzała na swojego syna. Zaczęła dławić się własną krwią, po czym przestała oddychać. Skrzywiłam się i upadłam na ziemię. Zakręciło mi się w głowie. 
- Dziękuję - usłyszałam szept z lewej strony. Wstałam jakoś i kiwnęłam na Caroline. 
- Nie dziękuj - zaprotestowałam, z prychnięciem - Nie zrobiłam tego dla ciebie. - odwróciłam się od niej. Mruknęła coś niezrozumiałego, wcale nie przejmując się moim zdaniem.
- Mimo to, dziękuję - dodała głośniej, dopiero po chwili spostrzegłam, że za nią stoi Gilbert, a Klaus zniknął. Westchnęłam przeciągle, chowając dłonie do kieszeni. Owalna dziura w mojej bluzce przyciągnie na pewno ciekawski wzrok Sarah i Marcela. 
- Nie mów nikomu o tym co widziałaś, Eleno - poprosiłam, po czym zniknęłam. 



*

______________________________________________

A miałam taką wielką ochotę by zabić Elenę... No cóż dziewczyna żyje, ale Finn i Sage pożegnali się z życiem, tak samo Esther. Ale nigdy nie mów nigdy. Jedni umierają by drudzy mogli żyć ( albo ożyć). Czy w też macie wrażenie, że stanie się coś złego? 
Pozdrawiam :) 

1 komentarz:

  1. Hej :D
    Co do Eleny to masz rację - mogłaś ją zabić, ale dzięki temu, że tego nie zrobiłaś to Kol znowu się wykazał :D Klaus odrobinę mniej, ale niech mu też będzie, hahah. :D W ogóle jak szybko się domyślił, Klaus to zawsze wszystko wie. :p
    Tak ogółem, to nie wiem, co odwaliło Sarze, że tak nagle wybuchła, ale doprowadziło to do niesamowitej sytuacji, za którą mam ochotę Cię wycałować, hehehe! :D Uwielbiam takie pełne napięcia momenty, dwie różne osoby, które wreszcie się łączą! ŁII! :D Zaczynam ich chyba shipować xD Wiem, że to za szybko, ale co tam, hahah. xd Marah, hahah, lol......
    Katherine to bez kitu wredna suka. :o Ale mimo wszystko jest super, hehe. Ciekawe o czym Kath gawędziła z Elijahą. xD
    Bree wkracza do akcji? Co tam jej ten nieznajomy napisał? :O
    No to Esther nie pożyła sobie za długo, haha, cóż, bywa. xD Nie no, w sumie fajnie, że sobie umarli, trochę szkoda mi Sage, ALE... skoro powiedziałaś, że jedni umierają, żeby inni mogli żyć, to teraz już czuję, że zaraz stanie się coś złego i nie wiem co to może być, ale zakładam, że ktoś wróci. Wiem, jestem taka domyślna, NIOCHNIOCH. xD
    Jak zawsze boska scena Kennett, nie mam się czego doczepić. Piszesz świetne opowiadanko i no. :D
    Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, ciepełka, słoneczka, dobrych ocen i takich tam. <3
    change-from-victim.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy