niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział Dwudziesty Pierwszy

Bonnie wreszcie wyszła z pokoju, jednak nie miała się dobrze. Oczy miała opuchnięte od płaczu a włosy potargane. Rozejrzała się i stwierdziła, że Caroline jeszcze nie wróciła. Na zegarze widniała godzina 10:30, więc miała jeszcze pół godziny do namysłu czy iść do szkoły na pierwszy dzień nauki czy zostać w domu.
Doprowadziła się do porządku i szybko chwyciła torbę. Z westchnięciem opuściła mieszkanie i wybiegła na chodnik. Nawet nie próbowała się uśmiechnąć, nie miała na to ani siły ani ochoty. Była w dołku, bala się chodzić sama po ulicy. Perspektywa Sama i jej oko w oko, sam na sam była przerażająca, ale postanowiła twardo, że za nic nie powie Caroline prawdy. Było bezpieczniej kiedy nic nie wie.
Do szkoły doszła po kwadransie spaceru. Szybko weszła przez wielkie drzwi do budynku i skierowała się pod salę, w której miała mieć pierwszą lekcję. Do dzwonka o dziwo zostało dwadzieścia minut. Zrezygnowana usiadła na schodach i postanowiła przeczekać. Na dworze znowu zaczęło padać. Westchnęła i oparła głowę na rekach.

*

- Bree? - stanęłam jak wryta, kiedy przed drzwiami ukazała mi się postać staruszki. Uśmiechała się do mnie miło, ale... Jakby wyczekując innej reakcji, niż ta którą zastała. 
- Faith, jak miło cię znowu widzieć - przepuściłam ją w drzwiach po czym zamknęłam kluczem. Odwróciłam się i opanowując niepokój i zdziwienie, zaparzyłam herbatę i podałam ją babci. Oparłam się o blat i westchnęłam, poprawiając włosy i patrząc na kobietę.
- Dlaczego przyjechałaś? - zapytałam wprost. Bez żadnego słodzenia czy czegokolwiek. Przełknęła łyk napoju i spojrzała na mnie lekko zdumiona i zatroskana. Czyżbym o czymś nie wiedziała?
- Czyli to nie ty wysłałaś ten list - stwierdziła zmęczonym głosem. Zmarszczyłam brwi nie wiedząc o co chodzi. Staruszka widząc moją minę, wyjęła ze starej, połatanej torby, pozgniataną kartkę i położyła na blat. Spojrzałam najpierw na nią, później na papier i chwyciłam go w dłonie.

Droga Bree!

Mam do Ciebie ważną sprawę. Błagam przyjedź jesteś mi potrzebna, a nie mam do kogo innego się zwrócić. Marcellus jest teraz zajęty czymś innym. Nadal łaknie krwi i całego miasta dla siebie. Nie pogodziliśmy się jeszcze, a on cały czas mnie denerwuje. Mam ochotę skręcić mu kark, ale wiem, że później bym żałowała. Wiesz w końcu jaka jestem. Zabiłam też Esther Mikaelson, znasz może? Wredna, irytująca, próbowała zabić swoje dzieci. Cóż, miałam z nią bliskie spotkanie i uwierz mi, że na pewno ma coś z głową. Po za tym - Klaus. Mam go serdecznie dosyć. Jak on śmie mnie w ogóle nachodzić? No i ta głupia Hayley. Wiesz myślę, że zabiję to jej dziecko, choćby po to by utrzeć nosa Klausowi. 
Pozdrawiam i jeszcze raz - błagam, przyjedź. To pilne

Faith Woodhope

Przerwałam czytanie i z niedowierzaniem zerknęłam w stronę Bree.
- To nie ja to pisałam! - oznajmiłam oburzona tym, że ktoś się pode mnie podszywał.
- Tak myślałam - przyznała kobieta z przekonaniem i głęboko się zamyśliła. - To nie było ani twoje pismo ani styl.
- To dlaczego przyjechałaś? - zapytałam teraz nie rozumiejąc powodu jej wizyty.
- Musiałam się upewnić - odparła prosto, dopijając herbatę. Zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać. Odruchowo chwyciłam się za blat i po omacku, znalazłam rączkę lodówki. Otworzyłam ją i wyjęłam torebkę z krwią. Byłam...wyczerpana? Opróżniłam całą torebkę i wyrzuciła do kosza, po chwili kierując wzrok na spokojną staruszkę przede mną.
- Mogłaś zadzwonić - powiedziałam z wyrzutem. Tak. Z wyrzutem, bo ten dzień nie zapowiadał się dobrze. Miałam co do niego złe przeczucia, a mój niepokój pogłębiał się, kiedy patrzyłam na bezbronną Greyson. Nie była może...całkowicie...bezbronna, ale jest przecież tylko wiedźmą.
- Mogłam - przyznała niewzruszona.
- Tylko tyle masz do powiedzenia? - jęknęłam, po czym podniosłam głos - Nie wiesz jaka jest tu teraz sytuacja. Mogą cię zabić, nawet nie będziesz wiedziała kiedy to się stanie!
- Nie krzycz - rozkazała swoim chłodnym głosem, który tym razem na mnie nie podziałał.
- Będę krzyczeć! Jesteś jedyną osobą, która mi została. Jedyną! Nie chcę znowu zostać sama! - nie wiedziałam kiedy, zaczęłam się tak unosić. Wiedziałam, jednak, że zaczynam być w tym momencie żałosna. Zachowuję się jak... zwykła dziewczyna i to nie pasowało mi ani trochę. Nie kontrastowało z moją naturą.
Kobieta wstała i chwyciła moją twarz w dłonie, przybierając troskliwy wyraz twarzy.
- Patrz na mnie - nakazała. Zrobiłam to o co prosiła - Nigdy więcej nie będziesz musiała być sama, rozumiesz? Zawsze przy tobie będę - mówiła stanowczym tonem. Powstrzymałam łzy. Nie mogłam stać się słaba i uległa. Jednak jej ton sprawił, że mimo iż nie powinnam, uwierzyłam w jej słowa.

*

- Co robisz? - w drzwiach nagle pojawiła się Katie. Nie była przestraszona, była nerwowo nastawiona do tego co ma się zaraz stać. Zaraz... Nie. Wieczorem na polanie, w świetle księżyca i...krwi. Bała się, ale dlaczego? Czuła wyrzuty sumienia, ale dlaczego? Przecież tego właśnie chciała. Chciała by Faith cierpiała tak samo, jak ona cierpiała tego feralnego dnia. Tego w którym się zaczęło. 
- Czekam na ciebie - powiedziała, odwracając się do blondynki i ukazując rząd białych zębów, ułożonych w uśmiech. Nie byle jaki, ale szyderczy uśmiech.
- O co chodzi? - dziewczyna weszła w głąb pokoju i niepewnie wędrowała wzrokiem za ruchami wampirzycy. W końcu jej spojrzenie spoczęło na czymś w dłoni brunetki, dopiero po chwili zorientowała się, że jest to sztylet. Podniosła przerażony wzrok na Katherine.
- Pamiętasz co ci mówiłam? - zapytała z uśmiechem, którego tak bardzo się bała - Ja muszę pozostać czysta, ale ty... - wręczyła jej ostrze. - Możesz wreszcie zemścić się na Faith za to co ci zrobiła. - odeszła od niej i wróciła do poprzednich zajęć. Blondynka zerknęła na broń, przymykając lekko powieki i biorąc jeden głęboki wdech, zaciskając dłoń na sztylecie. Czuła nierówności na rękojeści, ale nie przeszkadzało jej to. Po chwili otworzyła oczy, ale z iskrami wcześniej niewidocznej pewności siebie. Faith Woodhope zabiła jej rodzinę... Zasługuje na wieczne cierpienie.

*

Rebekah siedziała w kuchni, pijąc spokojnie kawę, kiedy do jej uszu doszedł krzyk, a raczej wołanie. Westchnęła zirytowana, kiedy zorientowała się, że osobą którą ją woła jest Elijah. Pokręciła głowa i odstawiła kubek, wchodząc do holu i patrząc na brata, który zdenerwowany zmierzał w jej stronę. 
- Elijah, co się stało? - spytała widząc jego stan. Poważnie spojrzał na siostrę.
- Widziałem go - powiedział, bezradnie opadając na fotel i patrząc przygnębiony przed siebie. Rebekah zmarszczyła brwi i podeszła bliżej patrząc ponaglająco na Pierwotnego. - Mikaela.
Rebekah wstrzymała oddech, po czym zaśmiała się. Przecież on nie żył! Jednak po chwili spojrzała na śmiertelnie poważną twarz wampira i przestała się śmiać, a usiadła naprzeciw niego.
- Klaus go zabił - wyszeptała zdumiona, a po chwili usłyszała huk. Do domu wszedł hybryda i spojrzał uśmiechnięty na rodzeństwo.
- Kogo zabiłem? - zapytał z uśmiechem, nalewając sobie bourbon i wypijając od razu połowę - Co to za grobowe miny? Powinniście się cieszyć! - zawołał radośnie, na co Bekah spojrzała na niego z drwiną. Mieli poważny problem, a on sobie najnormalniej w świecie żartował.
- Z czego? - warknęła blondynka.
- Davina Claire nie żyje - oznajmił uroczyście, na co Elijah podniósł głowę do góry.
- Co zrobiłeś? - spytał oburzony, a w jego głosie zabrzmiała nagana. Klaus zaśmiał się z niego, po czym opanowawszy się, odpowiedział.
- Nie ja, tylko przyjaciółeczka Marcela - odparł już mniej entuzjastycznie. Elijah potrafił popsuć mu humor, bardziej niż nikt inny. 
- Mam większy problem - powiedziała blondynka - Mikael żyje, Elijah go widział. - mylił się. Jednak Rebekah potrafi mu bardziej popsuć humor. Jego twarz zmieniła się na przerażenie, ale też wściekłość.
- Coś ty powiedziała? - warknął na nią, niebezpiecznie blisko do niej podchodząc i mierząc wzrokiem. Pierwotna nie zwracała na to uwagi. Nie było na to czasu, trzeba było działać.
- To co słyszałeś, Nick - powiedziała poważnie, nie siląc się ani na uprzejmy, ani na miły ton głosu. Była tak samo przestraszona faktem, że ich ojciec żył, ale uznała, że lepiej zachować spokój. Niekiedy może to ją uratować, bo przecież dlaczego miałaby panikować?  Duma jej na to nie pozwalała.
- Wredna suka - syknął nagle pod nosem, po czym spojrzał na rodzeństwo - Wiedziałem, że coś knuje - mówił do siebie. Po czym chwycił komórkę i wykręcił numer. Rebekah podniosła się szybko i zmierzyła go zawistnym spojrzeniem.
- Coś ty zrobił? - podniosła głos, już mając wyrwać mu słuchawkę, kiedy jakaś ręka ją zatrzymała. Zacisnęła zęby, zatrzymując się i patrząc na brata.
- Marcel, gdzie Faith? -warknął do słuchawki, reszty Rebekah nie chciała słuchać. Za to Elijah tak. Przysłuchiwał się całej rozmowie. Kiedy skończyli rozmawiać, Klaus ze złością nacisnął czerwoną słuchawkę i schował urządzenie do kieszeni, jak najszybciej kierując się do drzwi. Kiedy naciskał klamkę i otwierał drzwi, jego siostra zamknęła je z hukiem ręką. Patrzyła na niego wyczekująco, za to Elijah patrzył na to z daleka. Wolał nie ingerować w tą konwersację.
- Gdzie idziesz? - zapytała ozięble, nie spuszczając go z oczu. Pierwotny zmrużył oczy, ale posłusznie odpowiedział.
- Davina umarła przez zaklęcie - wyjaśnił niespokojnie - Faith je rzucała, być może Davina połączyła się jakoś z naszym ojcem, a jej śmierć go jakoś...sprowadziła z powrotem.
- Ale Faith nam pomagała - wtrącił się Elijah, na co Klaus prychnął.
- Właśnie. Może nie wiedziała o więzi? - zaproponowała Bekah, patrząc jak Klaus śmieje się pod nosem.
- Wiedziała - powiedział przekonany o swoim, ale blondynka nie dała za wygraną. Nawet jeśli jej nie lubiła, to nie da jej umrzeć.
- Jeśli ty zginiesz, Marcel z tobą - powiedziała Pierwotna, zwracając na siebie uwagę obu braci - Dlaczego miałaby tak ryzykować? - zapytała, na co hybryda, wlepił w nią wzrok.
- Może ją o to zapytajmy - zaproponował, wychodząc z domu.

*

- Dzwoniłam do Marcela, wie - powiadomiłam Bree, w pośpiechu chowając komórkę do kieszeni i dopijając krew. Staruszka w skupieniu obserwowała co robię, a ja nie zwracałam na to uwagi. Byłam wściekła, zdenerwowana. Wiedziałam, że tym razem nie mogę pozwolić sobie na żaden błąd. Katherine wysłała do mnie wiadomość, że ma Sarah, ale nie byłam pewna czy to prawda. W dodatku nie miałam pewności też czy ktoś nie może na tym ucierpieć. Bałam się, choć nie wiedziałam czego. Przecież to było zwykłe spotkanie. 
- Idę z tobą - zadeklarowała nagle, na co ja stanęłam i popatrzyłam na nią jak na jakąś wariatkę. Pokręciłam szybko głową, wywołując burzę włosów, po czym nerwowo je poprawiłam. 
- Nie - zaśmiałam się histerycznie. - Nie idziesz - spoważniałam, widząc jej minę.
- Idę - powtórzyła wstając i spoglądając na mnie. W jej wyrazie twarzy było coś, czego wcześniej nie zauważałam. Taki jakby błysk smutku czy zmęczenia, ale coś... Coś mówiło mi, że o czymś nie wiem. Jakby wiedziała coś, ale...
- Bree, nie - upierałam się, aż w końcu uległam. Nie mogłam jej rozkazywać. Bądź co bądź ona była ode mnie starsza, nie na odwrót. 

*

Bonnie siedziała na schodach, dopóki nie usłyszała dzwonku, oznaczającego nadejście lekcji. To była jej czwarta lekcja, więc przed nią jeszcze trzy wykłady i wróci spokojnie do domu. Wraz z pracą domową i marnym samopoczuciem. Ruszyła się wreszcie z miejsca i weszła do sali. Usiadła prawie na samej górze i wyciągnęła książki. Teraz miała historię, więc zakładała, że nie obędzie się bez podstawowych pytań. Na przykład: kiedy powstał Nowy Orlean, co o nim wiecie, kto założył Nowy Orlean? Dla tubylców nic prostszego, ale dla Bonnie? Dla Bonnie było to istne piekło, bo nic o tym mieście nie wiedziała. Kiedy wszytko wyciągnęła, poczuła, że ktoś przy niej usiadł, już miała go stamtąd wyrzucić, kiedy strach uwięził słowa w jej gardle.
- Jak tam, Bonnie? - zapytał z uśmiechem, na co Bennett chciała wstać, ale widząc jego spojrzenie ponownie usiadła na swoim miejscu. 
- Witajcie! - dobiegł ją głos profesora, który właśnie wszedł do sali. Nie było już powrotu, musiała zostać. Jednego nie rozumiała. Dlaczego pierwotny wampir, siedział własnie koło niej i słuchał wykładu?  - Jestem profesor James Grey i będę was uczył historii - przedstawił się, rysując kredą swoje imię i nazwisko na tablicy. Bonnie oderwała wzrok od chłopaka i zaczęła patrzeć się na mężczyznę. Miał na sobie prochowiec i krawat.
- Bywało gorzej - mruknęła cicho i skupiła całą swoją uwagę na nauczycielu, który dalej opowiadał o sobie.  Kiedy James skończył swój wykład, usiadł przy biurku i przez chwile obserwował swoich uczniów. Kiedy Bon odetchnęła z ulgą, po sali znowu rozniósł się głos profesora. 
- Żebyście się nie zanudzili na śmierć, zrobimy sobie mały teścik, co wy na to? - zaproponował, na co w klasie dało się od razu usłyszeć jęki i szmery. - Oczywiście nie będzie się to zaliczało do waszej oceny - powiedział z uśmiechem. Kilka dziewczyn z pierwszych ławek, zaczęło patrzeć maślanymi oczami na mężczyznę, na co Bennett mruknęła.
- Lizuski - powiedziała najciszej jak się dało, jednak Kol będąc AŻ tak blisko niej, wszystko słyszał. Uśmiechnął się zadziornie i uważnie słuchał nauczyciela, co było nie małym szokiem nawet dla Bonnie. 
- Więc tak. Pierwsze pytanie: Kiedy powstał Nowy Orlean? - wszyscy zaczęli wyciągać notesy. Mulatka zaczęła przepisywać pytanie w zeszycie, po czym zaczekała na kolejne. I kolejne, i kolejne, i kolejne... Było tego trochę. A dokładniej mniej niż spodziewał się Kol. 
- Już po mnie - szepnęła, chowając kartkę. 
- To będzie taki test sprawdzający waszą wiedzę. Zrobicie go w domu i wierzę, że obędzie się bez oszustw. - oznajmił. Bennett musiała przyznać, że był dość przystojny i dla niego była skłonna uczyć się z książek, a nie z internetu. Czego w końcu nie robi się dla przystojnego nauczyciela historii? No oprócz konieczności siedzenia z najniebezpieczniejszym wampirem w ławce.
Kiedy pan Grey, rozpoczął już normalny wykład, trzeba było uważnie słuchać by cokolwiek zrozumieć. Mulatka pominęła fakt, że koncentrację utrudniał jej Kol. Widać było, że mimo iż słuchał wykładowcy, wzrok miał wlepiony w dziewczynę.
- O czym rozmawiamy, panno... - zawiesił głos, wywołując jak się spodziewał Kol, Bonnie. Dziewczyna podniosła głowę i widząc wzrok wszystkich na niej, zorientowała się o kogo mowa.
- Bennett - dokończyła lekko speszona. Aż się w środku skręcała.
- Więc? O czym rozmawiamy? - powtórzył spokojnie pytanie.
- O najstarszej części Nowego Orleanu - odpowiedziała uspokajając się, ale w duchu modliła się by nie zadał tego jednego, konkretnego pytania.
- A jest nią...? - i masz. Na to nie znała odpowiedzi. Rozejrzała się dyskretnie po sali w poszukiwaniu pomocy, ale nikogo nie zauważyła.
- Francuska Dzielnica - odezwał się Mikaelson z uśmiechem. Pan Grey przeniósł na niego wzrok i uśmiechnął się z wdzięcznością. Oczywiście udawaną, bo w środku był zły.
- Dziękuję panno Bennett - zwrócił się do niego z sarkazmem, na co pokiwał głową.
- Nie ma za co - odparł i dopiero teraz cała klasa zaczęła się śmiać. Profesor zmierzył go morderczym spojrzeniem i wrócił do prowadzenia lekcji.
- Wracając do tematu...

*


  Na polane dotarłyśmy stosunkowo szybko. W końcu musiałam się zatrzymywać, bo Bree mogła by mi gdzieś w międzyczasie paść ze zmęczenia. To było dość nużące, ale wiedziałam, że kobieta robi to specjalnie. Nie miałam jednak pojęcia dlaczego? Rozmawiałyśmy, jakby to było ostatnie nasz spotkanie, ale nie było! Nie mogło być. Tak więc stałyśmy na polanie, kiedy ktoś mną nagle rzucił. Tak rzucił i to nie byle kto. Spojrzałam ze złością na Klausa, który stał przy staruszce, ale na moje szczęście, jakby nie zwracał na nią uwagi.
- To był twój plan? - spytała z wyrzutem Rebekah, stojąca nieopodal brata. Zmarszczyłam czoło i wstałam. Mój plan? A co ja tym razem zrobiłam?
- Nie rozumiem - pokręciłam głową. Blondynka spojrzała na mnie dziwnie, jakby wyczuwając, że nie kłamię, ale nie miała odwagi przerwać Niklausowi. Zresztą kto miał? Nie było wśród nich Elijah co było dla mnie niemałym szokiem. Myślałam, że słynne "Always an Forever" ma znaczenia dla całej trójki, a nie jak się okazuje tylko dla Rebekhi. Ale może Pierwotny miał po prostu inne plany i nie mógł przyjść?
- Mikael żyje, nie udawaj, że nic nie wiesz - warknął Klaus, podchodząc do mnie. Chwila zastanowienia i dotarło do mnie, że chodzi o ich ojca, który jak mniemam jest martwy. Teraz pytanie czy ja mam omamy czy oni?
Pokręciłam głową, na znak, że nie wiem o co chodzi.
- Zabiłaś Davine, czy jest możliwość, że była z nim połączona? - wtrąciła się Rebekah. Z chęcią zwróciłam swój wzrok na nią, byleby nie patrzeć na hybrydę, której z pewnością nienawidziłam bardziej. - Że kiedy ona umarła, Mikael ożył?
- Nie... - zaczęłam niepewnie, ale wtedy przypomniałam sobie o dodatkowej sile, jaką miała Claire, kiedy ją zabijałam. Jakiś opór z zewnątrz i faktycznie mogło to być zaklęcie, ale nie. Zaklęcie łączące tak nie działa, bo potrzebne jest do tego żywe ciało. - Mogła go wskrzesić wcześniej - wyjaśniłam pewnie.
- To dlaczego dopiero teraz go zobaczyliśmy? - spytał sprytnie Niklaus i znowu musiałam się zastanowić, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Żadna teoria. W chwili, kiedy miałam powiedzieć, że nie wiem, do odpowiedzi wyrwała się Bree.
- Zaklęcie blokady - wmówiła z przejęciem, patrząc w moją stronę. Rebekah podeszła bliżej. Teraz stała koło Klausa, który jak dla mnie trochę ochłonął. - Faith czy ta dziewczyna miała coś co emanowało magią? Miała przeklęty przedmiot? - spojrzałam po wszystkich i sięgnęłam pamięcią, do dnia kiedy u niej byłam. Zacisnęłam powieki i próbowałam odwzorować to spotkanie.

 ...- Witaj Davino - wymusiłam uśmiech, powstrzymując się od syku, czy warknięcia. Byłam zła. Nie zdecydowanie nie zła, ja byłam wściekła. Próbują mi uśmiercić... przyjaciółkę do cholery! Jeśli ja nic z tym nie zrobię, to nikt przede mną tego nie zrobi. Nie stracę kolejnych znajomych. Nie ma bata.
- Faith Woodhope, zawitała do mojego domu - powiedziała niby uprzejmie, niby bez sarkazmu, ale ja i tak wiedziałam, że nie jest szczęśliwa widząc mnie... 

Zmarszczyłam czoło, próbując przypomnieć sobie więcej szczegółów. Spojrzeć na coś, co przedtem przykuło moja uwagę.

...- Nie wiem o czym mówisz - udała głupią, stając. Mruknęłam coś pod nosem i przyparłam ją do ściany.
- Gadaj, albo ty też zginiesz - ostrzegłam. Otworzyła szerzej oczy i próbowała użyć swojej magi, jednak ja jej to uniemożliwiłam. Zablokowałam jej moce....

Próbowałam się jeszcze bardziej skupić. To nadal nie było to. Wzięłam głęboki wdech.

...Poprowadziła mnie do regału z książkami. Popchnęła go i gestem ręki pokazała bym weszła. Kilka zakurzonych półek, ale mnie obchodziła ta skrzynia. Podeszłam do niej i bez problemu otworzyłam.... 

Otworzyłam szeroko oczy i powtórzyłam  w myślach moment jej gestu ręki. Zatrzymałam wzrok na nadgarstku. No jasne, to dlatego spotkałam opór z jej strony, kiedy wymawiałam zaklęcie! Zwróciłam wzrok na Bree.
- Miała bransoletkę - oznajmiłam wreszcie.
- To było zaklęcie - zwróciła się do Klausa - Związała go z bransoletą zaklęciem. - powiedziała, na co Rebekah spojrzała na niego z wymownym "A nie mówiłam?"
- Jej śmierć... - podniósł na nią wzrok -...przerwała zaklęcie?- chciał się upewnić.
- Tak. Zaklęcie było przerywane za każdym razem, kiedy Davina ściągała bransoletkę. - powiedziała i wtedy stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Klaus i Rebekah zostali przez kogoś odepchnięci, a za nim ja zareagowałam, ktoś zaszedł od tyłu Bree. Dopiero kiedy było już po fakcie spostrzegłam kto jest twórcą tych zdarzeń. Przez całe to zamieszanie z Mikael'em, całkowicie zapomniałam, że miałam się tu z kimś spotkać. Ale to było za wiele... Za wiele. Nagle Marcel pojawił się jakby znikąd i stanął przy mnie, też nie wierzą w to co widzi. One wszystkich zaszokowały tym śmiałym czynem.

*
- To twoja ostatnia lekcja? - zapytał, kiedy Bonnie podeszła pod kolejną salę. Zmarszczyła brwi i spojrzała na pognieciony plan lekcji. 
- Nie... Jeszcze folklor - powiedziała w zamyśleniu. W tej chwili doszła do wniosku, że z Kol'em da się prowadzić dosyć normalną rozmowę, bez efektów specjalnych w postaci zabijania, grożenia i robienia sobie na złość. Zwykła rozmowa, którą prowadzi dwójka wrogów. Tak, w jej głowie brzmiało to lepiej.
- Dlaczego to robisz? - Bennett wywróciła oczami. Stary Kol wraca, czas wycofać myśli o tym, że z Pierwotnym wampirem da się rozmawiać. 
- Co? - zapytała, siadając na schodach i opierając się o ścianę. Odłożyła torbę na stopień koło siebie, a komórkę wyjęła i zaczęła się nią bawić. Byleby mieć czym zająć oczy. Nie chciała i nie miała ochoty patrzeć na kogoś kogo z całego serca nienawidzi. Teraz po części rozumiała Caroline, najwyraźniej Mikalesonowie mają to w genach. Nie potrafią zrozumieć aluzji, którą wysyłają im dziewczyny. No ale Klausa nie można winić, w końcu wszyscy już mówią, że ma obsesję na punkcie jej przyjaciółki, Care. Ale Kol po prostu uwielbiał ją denerwować, mimo iż w teorii się nie znają.
- Udajesz - powiedział dobitnie, kucając naprzeciwko niej. Caroline chciała by naprawił to, co zepsuł, ale dlaczego nie czuł się jakby robił to tylko dlatego, że mu kazała? Dlaczego czuł, że robi to dla niej, a nie ze względu na niemą groźbę ze strony Klausa? W końcu jeśli raniąc Bennett zrani Forbes, Niklaus wkroczy do akcji i Pierwotny znowu wyląduje na kolejne 100 lat w trumnie.
- Nie udaję - zaprzeczyła lakonicznie. Czy to możliwe, że ograniczała się tylko do jednego zdania dlatego, że rozmawiała z Kol'em? Nie chciała by się nią interesował, by siedział tu z nią i nachodził, kiedy próbuje znowu naprawić swoje życie od nowa. Chciała by dał jej spokój, by mogła przestać zaprzątać sobie nim głowy. Przecież miał rodzinę, na pewno znalazły by się też jakieś chętne dziewczyny, a wszyscy jego wrogowie myśleli, że nie żyje. Miał szanse na nowe życie, a cały czas przeszkadzał i niszczył nadzieje Bonnie, na JEJ nowy start. 
- Naprawdę? Więc skoro nie udajesz, powiedz prawdę - rozkazał po chwili, patrząc na nią przenikliwym wzrokiem. Obserwował każdy jej ruch, byleby nie przeoczyć znaku, który sugeruje, że mulatka kłamie. - Kim jest Sam i co wydarzyło się wczoraj? 
Bonnie przestała bawić się komórką, ale wlepiła w nią wzrok. To wina jej umysłu czy głosu Mikaelsona, że nagle chciała mu wszystko powiedzieć? Nie chciała by brał ją na litość, ale też wiedziała, że nie był przecież zdolny do okazania jej. Tak czy siak nie mogła mu powiedzieć kim był Sam, bo wtedy Kol go zabije i w to nie wątpiła. Dlaczego jednak nie chciała by Wichester zginął? Na to potrzebuje trochę czasu, za nim zdobędzie odpowiedź.
- Dlaczego chcesz wiedzieć? - zapytała, próbując z całych sił uniknąć odpowiedzi na pytania wampira. Kol spojrzał na nią z uwagą, jakby doszukując się czegoś, co choć trochę przybliży mu prawdę. Zastanawiał się co mogło tak zniszczyć czarownicę, że nie chce powiedzieć mu prawdy? Pomijając to, że są wrogami, oczywiście. Ale co skłoniło ją do ukrywania prawdy przed własnymi przyjaciółmi?
- Nie zmieniaj tematu - powiedział ostro, ale nie zrobiło to wrażenia na Bonnie. Miała już coś powiedzieć, kiedy zadzwonił dzwonek, który ostatecznie uratował ją od odpowiedzi. Wstała, chowając telefon do torby i wolno zaczęła iść w stronę klasy. Zapowiadała się długa lekcja w towarzystwie Kol'a. Ale był jedne plus. Można było od niego bez problemu ściągać i nie obawiać się złych odpowiedzi. W końcu jest jednym z tych co wiedzą o tym mieście wszystko.

*

Nabrałam łapczywe haust powietrza i otworzyłam ze zdziwienia usta, spoglądając jak z ust staruszki wypływa stróżka krwi. Spojrzałam na jej klatkę piersiową i zauważyłam dziurę w koszulce. Wielką czerwoną plamę, powiększającą się z każdym moim mrugnięciem. Nie... - pomyślałam bliska płaczu, ale było za późno. Ciało kobiety upadło bezdźwięcznie na trawę. Marcel stojący za mną spoglądał na to, chyba myśląc, że po prostu pozostawię ją, ale nie mogłam. Z oczu popłynęły mi po raz drugi w życiu strumieniami łzy, upadłam płacząc i unosząc głowę staruszki na kolana. Pokręciłam głową i nagryzłam nadgarstek przystawiając go do ust mojej przybranej babci, jednak ta nie reagowała. Nie piła, a wlewana w nią krew nie uleczała jej.
- Nie... - szepnęłam, ale było za późno. - Nie nie możesz być martwa. Bree, nie zostawiaj mnie! Bree, nie rób mi tego, proszę! - Marcel koło mnie ukucnął, a kobiety odpowiedzialne za to zdarzenia przyglądały się temu z niemałą przyjemnością, chociaż Katie, z mniej widoczną radością. Katherine stała i zaśmiała się szyderczo z mojego żałosnego zachowania. - Obudź się! - krzyczałam bezsilnie - Słyszysz nie wolno Ci mnie zostawiać! Nie wolno rozumiesz! Obiecałaś mi, ze mnie nie zostawisz! Że nie będę sama! - na polanie widziałam Pierwotnych - Obiecałaś... - Klaus, nawet on spojrzał na mnie z lekko widocznym bólem. Zauważył, że jego protegowany bezskutecznie próbuje mnie zabrać od ciała staruszki. Ten widok zabolał go najbardziej. Rebekah chciała do mnie podejść, ale Pierwotny zagrodził jej ręką przejście, dając do zrozumienia, że powinna zostać na miejscu. A przecież jeszcze przed chwilą to właśnie oni chcieli mnie zabić, bo myśleli, że za zabiciem Daviny stoi ukryty cel. Patrzyli ze zdziwieniem jak mój przyjaciel próbuje zabrać ode mnie ciało mojej opiekunki. Jedynej kobiety - zaraz po starcach, którzy mnie wychowali - która okazała mi serce, dobroć, miłość. Była dla mnie jak matka, która też mnie porzuciła. Nie pozwalałam mu na zabranie mnie od niej. - Nie! - krzyknęłam i rzuciłam się w wampirzym tempie na sobowtóra, który nie spodziewając się tego, nawet nie drgnął. Dwoje z rodzeństwa Pierwotnych zdążyli zobaczyć tylko żółte tęczówki i żyłki pod oczami. Marcel w ostatniej chwili złapał mnie w pasie, a wampirzyca korzystając z tego szybko zwiała. - Zabiję Cię! - krzyknęłam za nią - Zabiję... - powiedziałam już ciszej i zalałam się potokiem słonych łez - Zabiję... - nagle poczułam ten znajomy ból. Nie potrafiłam nic zrobić, ostatnia najbliższa mi osoba zginęła. Nie żyje. Zaczęłam się wyrywać, jakbym myślała, ze to pomoże uśmierzyć moje cierpienie.
 - Uspokój się - szepnął ciemnoskóry, ale ja nie potrafiłam. Nie mogłam przestać.
 - Nie mogę! Nie mogę! Niech to przestanie boleć! - krzyczałam będąc w jego objęciach - Proszę, niech przestanie! - wrzasnęłam i usiadłam na na trawie - To tak bardzo boli! - wymówiłam ochrypłym głosem, trzymając się Marcela. Ona nie żyję. Ona naprawdę umarła. Zostałam sama. Całkiem sama, nie mam już nikogo. 
Przed oczami zobaczyłam uśmiechniętą twarz babci i znowu zaczęłam płakać. Dosłownie dusiłam się płaczem, nie mogąc złapać porządnego łyka powietrza. Zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie uwolnić cały ból, jaki we mnie drzemał. "Nigdy więcej nie będziesz musiała być sama. Zawsze przy tobie będę" Kolejna salwa cierpienia, ale większa niż wcześniejsza. Okłamała mnie. Zostawiła mnie. Jak wszyscy inni. Nikogo nie obchodzę.
- Faith... - przyjaciel, próbował mnie pocieszyć, ale nic nie mogło mi pomóc - Faith... Już wszytko okej.
- Nic nie jest, okej! - fuknęłam wyrywając mu się - Ona nie żyje. Ona umarła, porzuciła mnie - dałam nacisk na te dwa zdania - Nie mam nikogo. Wszyscy nie żyją!
- Faith, nie rób tego... - powiedział zbliżając się do mnie i chwytając za ramiona, jednak ja patrzyłam nieobecnym wzrokiem gdzie indziej. Już nie zwracałam uwagi na jego prośby. To było jedyne wyjście. Jedyne, bym przestała zawodzić się na najbliższych - Proszę cię,  nie rób tego. Nie wyłączaj tego. - prosił błagalnym tonem, ale było za późno. Odepchnęłam go, nie czując nic. Kompletna pustka. Resztką nienawiści spojrzałam na ostatnie miejsce, gdzie wcześniej stała morderczyni. Chciałam by cierpiała tak, jak ja. Chciałam zemsty i nic nie mogło mnie powstrzymać. Nic, bo wszystko straciłam. Moje oczy straciły blask. Pojawiła się obojętność, która dała mi ukojenie. Nic nie czułam. Było tylko jedno wielkie nic. Zrobiłam to. Wyłączyłam je. Wyłączyłam człowieczeństwo.


*

_________________________________

Pamiętacie jak prosiłam Was o wybranie liczby od 19 do 25? Cóż, chodziło mi o wyłączenie człowieczeństwa Faith. Cała moja rodzina zagłosowała ( nie wiedziała o co chodzi) na 25, ale ja lubię robić zawsze na odwrót. Po za tym pozostałam wierna Zuzie, po jeśli dobrze pamiętam, wybrałaś 21, tak?  Tak więc, Faith wyłączyła emocje, a Mikael  jest na wolności. Powiedzcie, spodziewaliście się, że Bree umrze? Ja szczerze nie wiem jak mogłam to zrobić. Jestem podła.
Okej, okej... Zrobiłam sobie gifa :D Rozpoznajecie o kogo chodzi?



1 komentarz:

  1. Ojeeedy, przychodzę zdecydowanie spóźniona, matulu, przepraszam :( Nie jest tak, że nie czytam, bo czytałam i rozdział jest świetny, ale o tym później, tylko moja wena na komentowanie uleciała, raz było już za późno, raz za wcześnie, a potem czasu brakło. :( Wybaczysz mi? Jestem beznadziejna, wiem. :(
    Co do rozdziału - jak już wcześniej mówiłam - jest cudowny. Bree była i się zmyła, biedna staruszka. No, ale ktoś w końcu musiał umrzeć. Nie no, czarny humor (albo niehumor). Smutne w sumie, szczególnie dla Faith. :( I może jestem głupia, ale ja się strasznie cieszę, kiedy ktoś wyłącza uczucia :D A jak Faith to już w ogóle. Nie mogę się doczekać, jak dalej potoczy się to wszystko dalej. :D
    Dalej nie mogę zrozumieć, czemu Katherine tak się naraża! No co za czubek z niej. Teraz naraziła się na wielki gniew Faith bez emocji. Na pewno ją zabije :( Nie mogę w to uwierzyć. :(
    Ale Kol na nią naciska, no. Wiadomo, że ciekawość potrafi zabić, ale przecież w końcu sama mu kiedyś tam powie. Chyba. :D Tak czy inaczej, dalej twierdzę że są słodcy i kochani i powinni być już na zawsze razem. No, serio. xD
    Aaa! Słyszałam, że (chyba) od 22. rozdziału ma być Klaroline. Jenyjenyjeny, czekam na ten moment! <3 Jeszcze Kalijah i będzie normalnie cud, miód i majonez, łii! xD A tam, takie skryte marzenia. :D
    Rozdział boski, jeszcze raz przepraszam za moje opóźnienie i pozdrawiam, życzę weny i pomysłów. <3

    change-from-victim.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy