niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział Dziewiętnasty

- Może wreszcie raczysz mi wytłumaczyć, co robiłeś z tą całą Faith? - wybuchła Elena, będąc już w samochodzie. Nie więcej niż godzinę temu, szybko pożegnała się z Caroline, a jeszcze wcześniej znalazła swojego chłopaka z wiedźmą, która uratowała jej życie. Była na niego zła. Nawet ten jego uśmiech, nie zdołał zmniejszyć jej furii.
- Rozmawiałem - odparł, wzruszając ramionami. Nie wiedział, dlaczego Elena tak bardzo była na niego wściekła. Zrozumiałby gdyby faktycznie coś złego zrobił, ale tak nie było.  Doszło co prawda do małej sprzeczki, a Salvatore miał zamiar wyrwać jej z piersi serce, ale do niczego więcej nie doszło. Ale oczywiście Gilbert musiała być mega wielką zazdrośnicą.
- Widziałam was w barze. - oznajmiła, odwracając od niego głowę. - A ty stałeś z nią...
- I jej groziłem. Eleno, robisz z igły widły - powiedział zirytowany, czym zamknął dziewczynę na krótką chwilę. Wzięła głęboki wdech i rozprostowała dłonie.
- Damon, jeśli kłamiesz... - ostrzegła, jednak Damon jednym szybkim ruchem podgłośnił radio, wpatrując się przed siebie z uśmiechem. Wampirzyca dała mu kuksańca w bok, i obrażona odwróciła się od niego. 

*

  Bonnie usiadła na stołku, wpatrując się w Kol'a, który oddalił się na chwilę, by zamówić napój. Bennett nie pozwoliła mu na kupowanie jej czegokolwiek. Po drodze wstąpiła po wodę. Westchnęła zrezygnowana, wiedząc, że Pierwotny znowu coś wymyślił. Przecież go nienawidziła! Dlaczego, więc siedziała w lokalu, którego wcale nie znała, w części miasta, którego nie znała, z osobą, która gdyby chciała mogłaby ją zabić, choćby teraz? Oparła głowę na rękach, podpartych na blacie. Smętnym wzrokiem, wpatrywała się w trunki przed nią. Nie zauważyła nawet, kiedy Kol przysiadł się do niej. Uśmiechnął się i upił łyka ze szklanki, trzymanej w ręce, po czym odstawił ją na miejsce.
- Ech, a ja myślałem, że tylko Elijah jest taki sztywny - mruknął, wiedząc, że tym przyciągnie jej uwagę. Mulatka podniosła niechętnie głowę i spojrzała na niego. Zastanawiała się jak on utrzymuje ten swój super humor. Musiał naprawę niczym się nie przejmować. 
- A ja, że tylko Klaus jest takim nudziarzem - odparowała przyjmując jego taktykę. Otworzył usta, jednak natychmiast je zamknął. Bonnie odwróciła głowę, ponownie przyjmując obojętny wyraz twarzy. Mikaelson chociaż wiedział, że dziewczyna robi mu po prostu na złość, podjął się niemego wyzwania. Upił jeszcze jednego łyka z naczynia, po czym wstał i chwycił jej rękę, pociągając do siebie. Brunetka zdziwiona wstała, jednak widząc jego diaboliczny uśmieszek, mina jej zrzedła. Ona miała tańczyć z nim? Z Kol'em, pierwotnym wampirem, zabójcą? Hahaha, nie! Nigdy. 
- Kol, nie - zaprotestowała pośpiesznie, odwracając się od niego. Szatyn uśmiechnął się szeroko na jej reakcje. Pociągnął ją z powrotem, a Bonnie okręciła się i wpadła na niego. Trzymał jedną ręką jej dłoń na jej brzuchu, a drugą oplatał ją w talii. Dziewczynie przyśpieszył oddech, na co chłopak uśmiechnął się do siebie. 
- Mówiłaś coś, Bennett? - zapytał rozbawiony. Obrócił ją do siebie, trzymając bardzo blisko. - Chyba nie chcesz, żeby ludzie się na nas gapili, nie? - spytał chytrze i dopiero wtedy czarownica spostrzegła, że od kilku chwil parę osób się im przygląda. Spiorunowała go wzrokiem, ale po chwili wahania położyła ręce na jego karku. Zaczęli poruszać się w rytm muzyki, ale Bennett nawet jeden raz na niego nie spojrzała. Kol westchnął, po czym widząc, że zapatrzyła się gdzieś, okręcił ją kilka razy pod ręką. Zaczął tańczyć z nią bardziej żywo, kiedy rozpoczęła się szybka muzyka. Bonnie nie była tym faktem zadowolona, nie umiała za bardzo tańczyć. Kiedy kolejny raz Pierwotny zakręcił ją omal nie upadła na podłogę. W ostatnim momencie złapał ją i jedyne co czuła to jego silne ramiona. Nabrała wielki haust powietrza, oddychając z ulgą. Zaśmiała się cicho sama z siebie, zdając sobie sprawę z tego jak okropnie musiała wyglądać. 
- Nie, proszę. Nie chcę już - błagała Bonnie, po kilku przetańczonych piosenkach.
- Ale dlaczego? - zapytał, robiąc szatańską minę i przygniatając ją do słupa, który stał po środku. Bonnie spojrzała na niego poważnie. Czy on sobie żartował? Przecież ona padała już z nóg, a on? Właśnie. On był wampirem i kilka tańców, nie robiło na nim żadnego wrażenia. Nie odczuwał przecież zmęczenia tak bardzo jak ona.
- Pobawiłeś się, ok. Ale teraz ja jestem zmęczona.- odezwała się ostro, jednak nic nie mogła poradzić na uśmiech, który pojawił jej się na ustach. 
- Jak chcesz - wzruszył ramionami, odsuwając się i dając dziewczynie przejść. Popatrzyła na niego podejrzliwie i zdyszana, usiadła na swoim miejscu, odkręcając wodę i upijając z niej łyka. 
- Co? - natarczywy wzrok Kol'a bardzo drażnił mulatkę, choć próbowała nie zwracać na to uwagi. Upił łyk alkoholu, uśmiechając się rozbawiony, jednak nie odzywając się nawet słowem, nadal przypatrując jej się z uwagą. Dziewczyna odniosła wrażenie, że pożera ją wzrokiem. - Przestań się gapić! - warknęła. Zmrużyła oczy, po czym prychnęła i wzniosła oczy do góry. Wstała gwałtownie i nie oglądając się na niego, wyszła z lokalu, zakładając ręce pod biustem. Rozejrzała się po ulicy i stwierdziła, że przesiedziała z Pierwotnym więcej niż powinna. Słońce powoli zachodziło, a ludzie wracali do domów. Kol nie wyszedł za nią, pewnie myślał, że wróci. Przeszła mały kawałek, dosłownie kilka kroków, kiedy jednak zatrzymała się, wytrzeszczając oczy. Przełknęła ślinę, nie mogąc wydobyć z siebie choćby słowa. Po prostu stała jak wryta, a widok jaki zastała zmroził jej krew w żyłach. Sparaliżowana strachem, nie ruszyła się, kiedy mężczyzna przed nią, podszedł do niej i stając krok przed nią. Oddech jej przyśpieszył, a serce nienaturalnie zaczęło bić. Jej klatka piersiowa unosiła się w gorę i w dół, jeszcze szybciej, kiedy szatyn przycisnął ją do ściany.
- Witaj Bonnie, jak minęły wakacje? - zapytał, przechylając głowę w prawo i wpatrując się w nią. Jego ręce zacisnęły się na jej ramieniu jeszcze mocniej, wywołując ból, przez który jęknęła. Spojrzała w końcu w jego oczy, dygocząc.
- Sam - wyjąkała, drżącym głosem, bliska płaczu.

*

Zatrzymałam się z uśmiechem. Spuściłam ręce swobodnie, odwracając się i patrząc na opartego o słup Marcela. Pokręciłam głową, wzdychając.
- Cóż to za maniery - podniósł się i zrobił krok w moją stronę - Wchodzić do czyjegoś domu? Bez pukania? 
Roześmiałam się i również podeszłam bliżej. Uniosłam oczy na jego twarz doszukując się czegoś więcej, niż tylko rozbawienia i małego smutku. 
- Ty to robisz prawie codziennie - mruknęłam złośliwie, wiedząc, że usłyszy. Zaśmiał się, zakładając ręce na klatce piersiowej i patrząc wprost na moje ręce.
- Co tu robisz? - w końcu odważył się zapytać. W rzeczywistości, zbierał się już jakiś czas, kiedy mnie obserwował i szukał odpowiedzi. Byłam tajemnicza i on najbardziej to wiedział i rozumiał. Już nawet Bree miała ze mną problem, bo nic nigdy nie chciałam jej mówić. Prawda była taka, że chciałam. I to bardzo. Nie chciałam jednak obarczać jej moimi problemami, zawsze brałam wszystko na siebie. Ci którzy mnie nie znają uważają za potwora. Cóż nie mogę ich za to obwiniać. Przecież każdy zna prawdę. Wampiry i wilkołaki są bestiami, a czarownice w tym świecie stanowiły wyjątki. Oczywiście i wyjątki mają lukę, której nie da się załatać byle czym.
Uśmiechnęłam się słabo do ziemi, na którą patrzyłam. Tak bardzo brakowało mi mojego przyjaciela, którego kochałam nad życie. Żałowałam tej kłótni i tych wszystkich złośliwości, ale przecież jeszcze nigdy nie przepraszałam za coś takiego. Ba! W ogóle za nic nie przepraszałam, było to dla mnie bardziej obce, a nawet jeśli taka sytuacja się zdarzyła, to jestem pewna, że wcale nie żałowałam. 
- Chciałam coś powiedzieć - powiedziałam krótko, co go trochę zdziwiło. 
- Słucham - oznajmił spokojnie, choć w środku skręcał się z ciekawości. Uniosłam lekko głowę, pozwalając gęstym włosom przykrywając moją twarz i oczy.
- Przepraszam - zamknęłam oczy. Marcel stał teraz w bezruchu i nie wiedziałam czy na pewno był tak bardzo wstrząśnięty tym co  powiedziałam czy po prostu nie wiedział co powiedzieć. 
- Co? 
- Nie powtórzę - ostrzegłam, ponosząc już pewniej głowę i już normalnie patrząc na jego niemałą z wrażenia twarz. - Nie patrz tak na mnie. Jestem ci winna przeprosiny za wszystko co zrobiłam względem ciebie - wyjaśniłam, na co się lekko zaśmiał. 
- Faith, jedyna osobą, która powinna przepraszać to ja...
- Nie - przerwałam mu ostro, niemal wchodząc w słowo. - Jestem nieśmiertelna i mam za sobą już kilka wieków, ale nie jestem głupia. 
- Ale... - nie pozwoliłam mu się odezwać. 
- Nie. Marcel, nie! - zaprotestowałam, bo wiedziałam, że jeśli teraz zacznie mi mówić jak mu przykro to uderzę go z liścia. Niech się ogarnie. Co się stało z tym niezwyciężonym Marcelem Gerardem, niepokonanym władcą? - Nie rozumiesz? Nie chcę się kłócić, po czyjej stronie leży wina. Wiesz, że straciłam do ciebie zaufanie, ale nie mogę udawać, że jest mi z tym dobrze, bo nie jest. Jest mi okropnie źle i każdego dnia myślę sobie, że przecież mogę przeprosić. - nabrałam powietrza, dobierając słowa - Nie jesteś bez winy. Okłamujesz mnie na każdym kroku, ukrywasz prawdę i unikasz odpowiedzi, ale jednocześnie wiem, że nie możesz nic na to poradzić. Wiem, że chodzi o coś ważnego, ale... 
- Ale? - dopytywał, kiedy się zacięłam.
- Ale obiecuję się nie wtrącać - skończyłam, śmiejąc się do siebie - Przez wieki kłamałam i spiskowałam, nie mówiąc ci nic, więc nie mogę mieć do ciebie pretensji.
- Nagle cię oświeciło? - zapytał wlepiając we mnie wzrok. Wtedy spostrzegłam, że od początku czuję się jakby obserwowana. Nie zwróciłam na to jednak zbytniej uwagi, zważywszy na to, że ostatnio widziałam martwych ludzi, których zdecydowanie nie powinnam widzieć.
- Nie - powiedziałam przekonana, uśmiechając się do niego promiennie - Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy zabiłam Esther Mikaelson - wyjawiłam, ale Marcel nie zdążył otworzyć ust, kiedy za jego plecami odezwał się żeński głos, który aż ociekał jadem.
- A więc wielka Faith Woodhope, zabiła matkę Mikaeslonów - Katherine uśmiechnęła się do mojego przyjaciela sztucznie, po czym z nienawiścią zwróciła się bezpośrednio do mnie - A ja zachodziłam w głowę, kto to mógł zrobić. Okazało się, że ty.
Uśmiech zszedł z mojej twarzy tak szybko jak się pojawił. Marcel pokręcił zirytowany głową. Miał jej serdecznie dość. Ja za to warknęłam pod nosem.
- Katherine - mruknęłam znudzona jej postawą.
- Och, widzę, że gołąbeczki już się pogodziły - zachichotała wrednie. - Myślałam, że po tym co przed tobą ukrywa...
- Więc jak zwykle zrozumiałaś wszystko na opak. - przerwałam jej - Wyjaśniliśmy sobie wszytko, w czasie, kiedy ty knułaś za moimi plecami razem z tą swoją blondyneczką - Katie - oznajmiłam chłodno. Marcel stanął koło mnie.
- Jednak nadal nie powiedział ci prawdy - uśmiechnęła się chytrze, układając wargi w smutny uśmieszek, zakładając ręce na piersi. - Nie wspomniał też, że to on zabił Kylie, ten który razem ze swoją grupą go śledzi i grozi.
- O czym ty mówisz? - zapytałam, marszcząc brwi. Gerard nie wtrącał się choć wiedział, że wampirzyca za chwilę wszystko wypapla. Pierce na chwilę spoważniała.
- O tym, że Nathan Casstro żyje - uśmiechnęła się zwycięsko - I ma się całkiem dobrze.
- Blefujesz - syknęłam i gdyby nie to, że Marcel chwycił mnie za nadgarstek, nie skończyłoby się to dla dziewczyny dobrze.
- Dlaczego miałabym to robić? - zapytała z kpiną. - Dobrze wiesz, że najbardziej boli prawda, a ja chcę twojego cierpienia.
Zacisnęłam żeby i zacisnęłam dłonie w pięści.
- Więc prawda jest taka, że przez 36 marnych lat, byłaś okłamywana. Nathan żyje i ma zamiar cię zabić, a ty nie możesz go zranić - zaśmiała się szyderczo.
- Zabiję każdą znaną ci osobę - wywarczałam.
- Bo tylko to umiesz robić, prawda? Zabierać cudze rzeczy... osoby. Zabijać, bo to właśnie robisz - przybliżyła się - To właśnie robi potwór, taki jak ty. Biedna sierotka, huh? - prychnęła, ale za nim wyrwałam się przyjacielowi, by w końcu ją uderzyć, zniknęła. Czyli to co robiła najlepiej.Uciekała.
- Nie jest tego warta - odezwał się po raz pierwszy Marcel.
- Powiedziała, że on żyje - mój głos lekko drżał, ale tylko od nadmiaru złości, jaki w sobie dusiłam.
- Faith... - zaczął, jednak mu przerwałam, ucinając jego odpowiedź. A już miał nadzieję, że wszystko się ułoży.
- Czy on żyje?
- Nie wiem - powiedział po chwili, zdając sobie sprawę z tego, że naprawdę nie wie.
- Co? - zapytałam zdziwiona.
- Serio. Nie wiem o kim przez cały czas mówiłyście i kim jest ten Nathan - wyznał.
- Czyli to kolejny ślepy zaułek - powiedziałam, po czym westchnęłam. Jedno jest pewne. Nie czułam żalu, ale wściekłość. Jeśli ta suka miała rację i faktycznie, jakimś cudem Nathan żył, to nie pozostaje mi nic innego jak go zabić. Nie ważne co czułam. Ważne co czuję teraz czyli - nienawiść.

*
Bonnie przełknęła ślinę, patrząc przerażona na chłopaka. Jeszcze w życiu nie bała się tak jak teraz. Stojąc oko w oko z potworem, jakim był Sam. Kilka lat temu zostawiła go, ale chłopak wydawał się tego nie rozumieć. Dosłownie. Nękał ją telefonami, nachodził w domu, raz musiała nawet wzywać policję. Zranił ją i to bardzo dotkliwie. Za nic nie chciała tego powtarzać, jednak on znowu się tu pojawił. Stał przed nią, wpatrując się w jej oczy. Bonnie ukradkiem spojrzała na swoje ręce. Wystarczyłoby gdyby miała więcej siły, mogłaby go odepchnąć i spróbować uciec.
- Sam - odezwała się cicho, jednak zebrała się na odwagę i dodała, tym razem głośniej - Sam, zostaw mnie - rozkazała, jednak jego dłonie zacisnęły się mocniej na jej ramionach.
- Bonnie, Bonnie, Bonnie - pokręcił głową rozbawiony - Przecież wiesz, że ja cię nigdy nie zostawię.
Bennett w chwili kiedy, poczuła jego oddech na swoim policzku, krzyknęła. Sam spojrzał na nią z politowaniem. Nikt jej nie usłyszał, ale w jednej sekundzie Winchester, wylądował kilka metrów dalej. Upadł na zimną posadzkę i spojrzał wrogo na swojego oprawcę. Mulatka jeszcze nigdy nie sądziła, że tak bardzo ucieszy się na widok swojego wroga. Jednak nawet radość na jego obecność nie ukoiła jej strachu. Czarownica nadal trzęsła się na całym ciele. Była w szoku, co gorsza bała się.
Szatyn spojrzał najpierw na Kol'a później na Bonnie, która z niepokojem przysunęła się bliżej ściany. Niemalże się do niej przytulała. Pierwotny beztroskim krokiem podszedł do łowcy i ukucnął koło niego.
- Jeżeli jeszcze raz zobaczę cię w pobliżu tej pięknej, młodej damy - zaczął na poważnie, po czym już bardziej uśmiechnięty - to będzie ostatnia rzecz jaką zdołasz w swoim życiu zrobić, rozumiesz?
Sam prychnął. Mikaelson wstał, a kiedy Winchester celował w niego bronią coś na dachu budynku błysło. Bennett nie zdołała się odezwać, kiedy strzała poleciała w stronę wampira. Ten jednak zręcznie ja chwycił, a kiedy młodszy mężczyzna zamachnął się by uderzyć go pięścią w twarz, Kol rzucił nim o ścianę.
- Widzę, że nie nauczyli cię też szacunku dla starszych - stwierdził Pierwotny, przygniatając go za szyję i lekko podnosząc, sprawiając, że łowca powoli zaczął się dusić - Cóż, jeszcze raz ją choćby palcem tkniesz, zginiesz - oznajmił wesoło, ale znowu musiał go puścić by złapać drugą strzałę, która prawie wbiła mu się w ramie. W tym czasie Winchester zdołał uciec i zniknąć z pola widzenia wampira.
Mulatka dopiero wtedy odetchnęła z ulgą, minimalnie odsuwając się od muru i z wdzięcznością spoglądając na swojego wybawcę. Spojrzała na swoje ręce, po czym odruchowo przejechała dłońmi po ramionach. Skrzywiła się z bólu. Na pewno będzie miała siniaki.
- Kto to był? - zapytał, powoli kierując swój wzrok na dziewczynę, która wzruszyła ramionami. Nie mogła mu powiedzieć. Za nic w świecie  nie wyjawi mu, że wie kim był ten mężczyzna i nie powie mu też co ją z nim łączyło.
- Nie wiem - skłamała. Nawet nieźle wychodziło jej kłamanie, prosto w oczy wampira, który mógł ją zahipnotyzować. Pierwotny zaśmiał się.
- Nie wiesz? - zapytał, na co kiwnęła głową - Najwyraźniej on wie, bo jakbyś nie zauważyła dobierał się do ciebie - oznajmił z sarkazmem.
- To, że się do mnie dobierał, nie znaczy, że mnie znał - broniła się zacięcie, wściekle wpatrując się w Kol'a.
- To skąd znał twoje imię? - na to pytanie Bonnie nie miała logicznej odpowiedzi ani żadnej wymówki. Ponadto wywołała tylko zwycięski uśmiech na twarzy Pierwotnego. Pokręciła głową, po czym wyminęła chłopaka i zła, ruszyła szybko przed siebie. Nawet nie dbała o to, że Sam mógł czaić się gdzieś w ciemnościach.
Mikaelson szybko dogonił mulatkę i szedł ramie w ramię z nią.
- Nie możesz po prostu zniknąć? - zapytała zirytowana, że musi czuć jego obecność.
- Nie jestem duchem, więc przykro mi bardzo, ale nie - odpowiedział ze śmiechem. Najwyraźniej znowu wrócił mu humor, bo uśmiechał się od ucha do ucha. Bonnie jednak do śmiechu nie było. Była przerażona, że jej były może gdzieś się jeszcze kręcić i zrobić coś jej i co gorsza - jej przyjaciółkom. Nagle zdała sobie sprawę, że nie wie, cz Elena nadal jest w Nowym Orleanie. Chyba nie wyjechałaby sobie od tak bez pożegnania z nią, prawda?
- Gdzie idziesz? - zapytał. Już drugi raz tego dnia, kiedy Bennett zdała sobie sprawę z tego, że nie wie. Trzeba było wziąć mapę.
- Do domu - odpowiedziała krótko, nie dając po sobie znać, że nic nie wie.
- To chyba w drugą stronę - uśmiechnął się, kiedy dziewczyna przystanęła i spojrzała na niego.
- Co ty nie powiesz? - mruknęła z ironią. - Dobra - podniosła ręce, w geście kapitulacji - Poddaję się, jeśli znasz drogę, to prowadź - rozkazała. Chłopak uśmiechnął się, na co mulatka wywróciła oczami i prychnęła, kiedy zaczął iść w drugą stronę. Warknęła coś pod nosem, po czym ruszyła za nim, chwytając się za ramiona i próbując zignorować panujący mróz.

*

- Więc, jak to się stało? -  zapytała Caroline, idąc ramie w ramie ze Stefanem. Nie miała do kogo się zwrócić, kiedy Elena wyjechała z Damon'em, a Bonnie zniknęła gdzieś bez słowa. Cieszyła się, że szatyn znalazł chwilę czasu by się z nią spotkać i pogadać. Zupełnie jak za dawnych czasów.
- Co? - spytał, przypatrując się jak kopie mały kamyk. Uśmiechnęła się do niego delikatnie. Wzięła wdech.
- No wiesz... - zaczęła wymachując rękoma w górę i w dół - Jak to się stało, że jesteś z Rebekhą?
Salvatore przez chwilę myślał. Nie wiedział jak wytłumaczyć to co zaszło między nim a Pierwotną. Przecież nawet on wiedział, że kiedyś się nienawidzili.
Forbes postanowiła, że zostawi swoją nienawiść na boku ze względu na szczęście przyjaciela. Widziała w nim zmianę. Częściej się uśmiechał, a to było najważniejsze. Że ponury Stefan zniknął.
- Nie wiem - uśmiechnął się - Kocham ją, Care - wyznał szczerze.
- Stefan, ja chciałam... - zawahała się, po czym wzięła głęboki wdech. Musiała mu powiedzieć co myśli i co w duchu postanowiła. - Chciałam ci powiedzieć, że przestanę tak oceniać Rebekhę. Wiem, ze ci na niej zależy, ale wiem też, że ona to ona... Może cię skrzywdzić.
- Caroline... - zaczął, jednak blondynka przerwała mu podnosząc rękę i idąc przed siebie.
- Nie przerywaj mi - rozkazała władczym tonem - Ale wiem też, że jesteś z nią szczęśliwy, a Elena cię zraniła i nie możesz z nią być. Z jednej strony wiem, że to idiotyczne się tak zachowywać, ale muszę. Rebekah jest jaka jest i tego za chiny nikt nie zmieni, ale ty też. Masz swoje zdanie. Szanuję je i wiem, że go nie zmienisz. - skończyła. Stefan popatrzył na nią z wdzięcznością. Teraz to dopiero był szczęśliwy. Caroline przestała tak pałać wrogością do jego dziewczyny.
- Dziękuję - powiedział do niej. Forbes uniosła kąciki ust do góry i zaśmiała się radośnie. Miała to z głowy i teraz mogła spokojnie porozmawiać z nim o innych rzeczach. Byleby zostawić temat Pierwotnej za sobą.

*

Byłam pogrążona we własnych myślach, za nim razem z Marcelem wyszłam z budynku. Nim się obejrzałam była noc. Zimna i bezlitosna. W Salem mówiłam, że przyszła Królowa. Śmieszne, ale moja opiekunka brała to na poważnie. Powinnam jej za podziękować. 
Kiedy Gerard się zatrzymał, spojrzałam na niego zdziwiona, po czym pokierowałam swój wzrok na powód jego zatrzymania się.
- Witaj przyjacielu! - Klaus stał przed nami, ale nawet ja nie miałam dzisiaj ochoty na rozmowę z nim. 
- Klaus - powiedziałam tylko, po czym pokręciłam głową.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał Marcel, odwracając wzrok od kwiatów, które dziwnie blisko mnie stały. 
- Odwiedzam przyjaciela, nie można? - uśmiechnął się przebiegle. Skierował jednak swój wzrok na mnie, co trochę mnie płoszyło. Był taki przenikliwy, byłam niemal pewna, że coś chce. Inaczej co by tu robił? W nocy i akurat przypadkowo natknął się na nas. Trochę trudno mi w to uwierzyć.
- Nie - odpowiedział prawie natychmiast - Nie mam teraz czasu na pogawędki - oznajmił wymijając go. Zrobiłam to samo, jednak w ostatniej chwili zatrzymana zostałam, przez jego głos. 
- Wybierasz się gdzieś? - zapytał, rzucając mi wymowne spojrzenie. Coś knuł. Ewidentnie i ja nawet nie wiedziałam co. 
- Wyobraź sobie, że tak - odparował, jednak zauważył jego natarczywy wzrok. Oczywiście musiał być skierowany na mnie, bo ja nigdy nie mam dnia spokoju. Zawsze coś się wokół mnie dzieje.
- Z Faith, zgadłem? - zapytał, ponownie. Zacisnęłam zęby, po czym ze spokojem, jakbym coś recytowała, odpowiedziałam za chłopaka.
- Tak, przeszkadza ci to? - zlustrowałam go nieprzyjemnym wzrokiem. Jednego czego w sobie nienawidziłam to to, że za czasami za szybko ulegam pokusom. Uśmiechnął się wyzywająco. 
- Oczywiście, że nie - zaprzeczył, nadal mając na ustach ten swój uśmiech. - Mam jedną prośbę - oznajmił, na co razem z Marcelem, jednocześnie na siebie spojrzeliśmy. Czyli mam szykować łopatę i kogoś zabić czy może najpierw wykonać jakieś zaklęcie i zamówić sobie trumnę? Co jak co, ale nie wychodzi się dobrze na współpracy z Niklausem Mikaelson'em. 
- Ty nie umiesz prosić - stwierdził po chwili Gerard.
- Racja - przyznał, na co ciemnoskóry spojrzał na niego zdziwiony. Nie spojrzałam nawet na te durne podejrzane kwiaty, kiedy zostałam przygnieciona do ściany. Syknęłam z bólu, kiedy dłoń hybrydy zacisnęła się na moim gardle. Kątem oka zauważyłam, że Marcel został rzucony o ścianę. Nie zauważyłam jednak przez kogo. 
Miałam pecha, gdyż Klaus dorównywał siłą do mojej i wcale mnie to nie cieszyło. 
- Więc...na czym skończyliśmy? - zapytał, ale nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdyż zza jego pleców, ktoś krzyknął.
- Rebekah?! - Stefan stał osłupiały wpatrując się w blondynkę. A więc Pierwotna rzuciła moim przyjacielem o ścianę. Klaus westchnął zirytowany, kiedy dostrzegł, że jego siostra zostawiła władcę w spokoju i spojrzała na chłopaka. 
- Stefan, ja - szukała wymówki, w czasie, kiedy Caroline wpatrywała się w Mikaelson'a, jakby szukając na coś dowodu. 
- Co tu tutaj robisz? - zapytał zdenerwowany Salvatore, patrząc na wampirzycę. Rebekah przeklęła się za to, że pozwoliła się tu przyprowadzić. Nie przypuszczała, że jej brat doprowadzi do czegoś takiego.
- Klaus, puść ją - dziękowałam Bogu za tą dziewczynę. Była pełna światła, a niby zwykła blondynka. Nie bardzo przejmowałam się swoją pozycją, ale kiedy usłyszałam z boku, że ktoś się podnosi, musiałam sprawdzić kto, jednak nie mogłam. 
- Caroline, miło, że wpadłaś - stwierdził Klaus, na chwilę kompletnie o mnie zapominając. Już nawet stracił zainteresowanie swoją siostrą, która pochłonięta była rozmową z młodszym z braci Salvatore. 
- Nie miałam dziś za dobrego dnia - oznajmiła podchodząc do niego. - Więc z łaski swojej, zostaw ją w spokoju, albo...
- Albo co? - zapytał z sarkazmem - Co ty mi możesz zrobić? - spytał z kpiną. 
- Wymyślę coś - zapewniła, po czym wymownie kiwnęła na mnie głową. Z niechęcią odszedł ode mnie, unosząc ręce do góry w geście poddaństwa. Chwyciłam się za gardło, rozmasowując je delikatnie. Jego uścisk był mocny, nawet jak dla mnie. 
- Jak chcesz - powiedział, kiedy Forbes do mnie podeszła. Pokiwałam jej głową, że nic mi nie jest, po czym zmierzyłam Klaus'a morderczym spojrzeniem. Chwilę później zniknął. Zupełnie niespodziewanie, tak samo jak się pojawił. Odkaszlnęłam i zwróciłam oczy w kierunku Marcela. Ominęłam dziewczynę i podbiegłam do niego. 
- Nic ci nie jest? - zapytałam.
- Kiedyś za to zapłaci - oznajmił patrząc na mnie. Przytaknęłam tylko, nie wiedząc co innego powinnam zrobić. Jednocześnie byłam ciekawa co ode mnie chciał, za nim pojawił się Stefan z Caroline.
_________________________

Wydaje mi się, że całkowicie zepsułam scenę z Kol'em :( :( :(  I jest mi z tego powodu okropnie źle. 
Więc, dobrze jak obiecałam tak dodaje. Następny rozdział za tydzień w niedziele lub poniedziałek ;) Btw. zrobiłam ostatnio zwiastun, nie za dobry, ale chyba może być nie? Sprawdźcie w zakładce "Zwiastun" 
Pozdrawiam 
Julia :* 

2 komentarze:

  1. Mam nadzieję, ze będzie dużo Klaroline i może Kennet? Czekam na Next.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie skomentowałam, głupia ja. :/
    Hej. :D
    Elena jaka zazdrośnica. xD Ha, biedny Damon, no ale jak kocha, to niech cierpi. Znaczy... no.
    Kennett jest świetna. Jak zawsze. Ile razy Ci to powtarzałam? xD No nic. Cudowny taniec, jedy, oni są idealni, ej bez kitu *o* Nie potrafię się dzisiaj wyrazić, wybacz mi za to. Uznaję scenę za perfekcyjną do bólu i romantyczną (nie za słodko, ale słodko (...)). :D Potem Sam wkroczył, ołoł! I dostał lanie. W sumie, czego on się spodziewał? Że wszystko pójdzie gładko? No ej. xD Bonnie jest nie-do-tknięcia kiedy Kol czuwa, hahah. :D PERFECT MATCH! <3
    Jeszcze kolejni, co normalnie ich uwielbiam! Maith (wybacz, kocham wymyślać nazwy dla shippów xD choć są beznadziejne xD). Ich friendship jest niemal jak Steroline. No dobra. Przesadziłam. xD Są zupełnie inni, wyjątkowi i w ogóle. Bardzo podoba mi się ich relacja. :D
    Katherine, nie daj się zabić, błagam Cię! Chociaż tutaj! xD
    A tak btw. to dzięki za moment Steroline. <3 W TVD totalnie zepsuli ich przyjaźń, matoły :(
    I Stefan niech przywyknie do super-złej Rebeki, w końcu to Rebekah, prawda? :D Stebekah tez jest cudowna. Podziwiam. *o*
    I troszku Klaroline! :D Nie mogę się doczekać na więcej! <3
    Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, radości i dobrych ocen <3
    change-from-victim.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy