czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział Dwudziesty

Kiedy Marcel wrócił do swojej siedziby, ja jeszcze przez chwilę spacerowałam pustymi ścieżkami. Dzisiejszy dzień był, dniem wolnym od wszelkich imprez. Przynajmniej na zewnątrz, bo w środku wielu lokali na pewno ludzie balowali do białego rana. Z uśmiechem wpatrywałam się w ciemność, która mnie otaczała, przynajmniej dopóki na kogoś nie wpadłam. To znaczy, prawie, bo w ostatniej chwili zatrzymałam się i spojrzałam z wrogością na przybysza.
- Kogóż my tu mamy - zapytał, udając zdziwienie, po czym spojrzał na mnie z wymuszoną uprzejmością. Pewnie znowu zabiłam kogoś, kogo nie powinnam w ogóle tknąć.
- Mnie - odparłam odsuwając się od niego. Było w nim coś co przerażało nawet mnie - Czego chcesz? - zapytałam, niemalże warknięciem. Powinnam bardziej nad sobą panować, chwila minie a i on dowie się kim jestem.
- Może usiądziemy? - zaproponował uprzejmie, pokazując gestem ręki na ławkę obok mnie. Omiotłam ją tylko wzrokiem. Była stara, ale gustowna, prawie w moim stylu.
- Dziękuję, postoję - powiedziałam, zakładając ręce pod biustem. Klaus westchnął, ale usiadł na ławce i spojrzał na mnie, jakby na coś czekał. Cóż ja nie miałam do powiedzenia nic. Mikaelson próbował już zabić Marcela, raz nawet mnie i ja mam zacząć z nim jakąkolwiek formę rozmowy?
- Mam dla ciebie propozycję - oświadczył. Nadal zastanawiałam się, dlaczego nadal tam stoję. Mogłam przecież zniknąć w ułamku sekundy i mieć go z głowy.
- Nie przyjmę jej - powiedziałam z góry. Pierwotny wstał i stanął centralnie przede mną, wpatrując się w moją twarz. Po chwili na jego twarz wstąpił szatański uśmieszek.
- Przyjmiesz - stwierdził - Inaczej Marcel zginie.

*

Bonnie szła obok Pierwotnego nic nie mówiąc. Była pogrążona we własnych rozmyśleniach. Po części krążyły one wokół Sama, ale też Kol'a, który nie zamierzał rozpoczynać konwersacji. Przynajmniej tak pomyślała Bonnie, która nie mogła wyzbyć się uczucia, że chłopak cały czas się jej przygląda. Nie potrafiła jednak spojrzeć i upewnić się, czy jest tak w rzeczywistości. Szła z zwieszoną głową. Nawet jeśli to ukrywała to cieszyła się z tego, że ma przy sobie Mikaelson'a. Głównie dlatego, że gdyby nie on pewnie by już nie żyła. Sam był zdolny do zabicia kogoś, a nawet gorzej. Nie panował nad gniewem, którego skutki bardzo dobrze znała Bennett. Aż za dobrze. Postanowiła jednak, że za nic nie powie skąd go zna, Kol'owi.
Kol szedł bardziej z przodu i spoglądał co jakiś czas na mulatkę, nie mówiąc nawet słowa. Było już późno, widział jak dziewczyna otula się ramionami. Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że jest za zimno by chodzić w krótkim rękawku. Z westchnięciem ściągnął swoją kurtkę i założył na ramiona czarownicy.
Dopiero wtedy dziewczyna wybudziła się z otępienia i ze zdezorientowaniem i zdziwieniem spojrzała na Pierwotnego.
- Co ty...? - zaczęła lekko oburzona, lecz musiała w duchu przyznać, że od razu zrobiło jej się cieplej.
- Tak, Bonnie? Chcesz coś dodać? - zapytał stając i uśmiechając się łobuzersko.
- Tak - powiedziała twardo - Dajesz mi kurtkę, choć dobrze wiesz, że to jest...
- Niezręczne? - zaśmiał się - Skądże. Na dworze jest zimno, a ja mam dzień dobroci - oznajmił, nie dając jej dokończyć. Zamknął ją na chwilę. Zaczęli znowu iść.
- Ty i dzień dobroci? - teraz ona wybuchła śmiechem - Prawie zabiłeś Sama, a teraz udajesz, że jesteś dobry - prychnęła. Kol uśmiechnął się do siebie, po czym spojrzał na Bonnie, która z wahaniem, ale założyła kurtkę chłopaka na siebie.
- Więc nazywa się Sam? - zapytał z aroganckim uśmiechem. Bennett otworzyła szerzej oczy, kiedy zorientowała się jak wpadła. Przecież on nie powinien się o tym dowiedzieć. - To mi wiele ułatwi - stwierdził.
- Nie zabijesz go - oznajmiła, na co Kol na nią spojrzał. Z uwagą zlustrował jej wyraz twarzy, zastanawiając się, dlaczego dziewczyna chce by go nie zabijać. Przecież Sam dobierał się do niej.
- To jakiś twój chłopak czy co? - spytał z kpiną, jednak powstrzymał się od złośliwych uwag, kiedy zobaczył jak Bennett odwraca głowę. Jej wcale nie było do śmiechu.
- Kiedyś - mruknęła niewyraźnie, ale wampir był koło niej na tyle, że ją usłyszał. Nie wiedział dlaczego, coś nie pozwalało mu jej krzywdzić. Za wszelką cenę, chciał się pozbyć tego "obowiązku", jednak ilekroć próbował się go wyzbyć, coś go hamowało. Byłby wdzięczny, gdyby to "coś" zniknęło z jego życia na zawsze.
- Zawsze masz tych swoich niby przyjaciół, nie? - zapytał w końcu. Bonnie spojrzała na niego spod łba.
- Nie udawaj, że cię to obchodzi - warknęła niemiło w jego stronę. Kol spojrzał przed siebie. Jemu nie zależało. Nigdy w życiu. Jeśli ona tak myśli, najwidoczniej jest wielkim błędzie.
- Nie obchodzi, Bennett - syknął - Ale gdyby cię zabił, świat stałby się nudny. Więc które z tych idiotów go zna? Błagam, nie mów, że ta Blondie.
Dziewczyna pokręciła głową. Nie miała bladego pojęcia, dlaczego Pierwotny miał się tym interesować, ale uznała, że jeśli mu powie, ten jej odpuści. Zaczęła myśleć nad tym, kto z jej przyjaciół wie o Samie, jednak zdała sobie sprawę, że żaden z nich. Zdziwiła się nawet przed sobą.
- Nikt - wyszeptała i zdała sobie sprawę, że została w tym całkiem sama. Co zrobi, jeśli Winchester wróci? Użycie magi byłoby zbyt niebezpieczne.
Pierwotny spojrzał na nią.
- Nikt? Żaden z nich? - dopytywał.
- Żaden - ucięła - Kol, przestań mnie wypytywać! - warknęła.
- Jestem ciekaw, co na to powie Blondie - uśmiechnął się złośliwie. Kiedy tylko zobaczyła to wiedźma od razu, wzięła głęboki wdech. Zacisnęła dłonie na kurtce, wdychając jej zapach.
- Nie zrobisz tego - stwierdziła z obawą. Kol spojrzał na nią, przy okazji uśmiechając się do niej.
- Chcesz się przekonać? - spytał. Bonnie zacisnęła zęby. Gorączkowo myślała nad tym co teraz zrobić. Żałowała, że nie mogła go w jakikolwiek sposób zranić. Tak cieleśnie i boleśnie. W końcu zdała sobie sprawę z tego, że stoją przy jakimś drzewie.
- Nie zrobisz mi tego, prawda?
- Jeśli powiesz mi skąd go znasz, to nad tym pomyślę - uniósł do góry kąciki ust. Bennett myślała szybko jak go oszukać, przecież nie powie mu prawdy o tym, co Sam jej zrobił. Jeszcze nie zgłupiała by zwierzać się wrogowi ze swoich tajemnic. Jakby to wyglądało, gdyby powiedziała jemu - wrogowi a przyjaciołom nawet słówka by nie pisnęła? Nie za fajnie.
- Był moim chłopakiem - doszli wreszcie pod akademik dziewcząt. Bennett nie zamierzała mu zdradzać niczego innego z jej życia intymnego.
- Dlaczego zerwaliście? - spytał.
- Nie twój interes - syknęła. Zaraz potem dociśnięta była przez Kol'a do ściany. Oddech zaczął jej szaleć, ale zwaliła winę na strach, jaki panował teraz w jej ciele. Mimo to nie dorównywał do tego, kiedy do ściany przygniatał ją Sam, a nie Pierwotny.
W końcu odważyła się podnieść na niego oczy. Jego przenikliwy wzrok prześwietlał ją, co nie ułatwiało jej sprawy. Przełknęła ślinę i z wahaniem, spuszczając wzrok, odpowiedziała.
- Zranił mnie - wyszeptała niemal bezgłośnie.
- Jak? - dopytywał.
- Kol, proszę - jej głos się załamał, a uścisk chłopaka zelżał - Ja nie chcę do tego wracać - wyszeptała błagalnie. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym Bonnie słysząc jedno zdanie i świst, podniosła głowę. Po chwili stania w miejscu, wbiegła do budynku, a w głowie nadal huczało jej jedno zdanie. "I tak się dowiem"

*

Stałam przed nim z kamiennym wyrazem wyrazem twarzy, ale w środku gotowałam się ze złości. On śmiał mi grozić? Jeszcze mało tego - grozić, że zabije Marcela? Ha! Prędzej umrę niż na to pozwolę. Może i był jakimś tam Pierwotnym, ale to nie daje mu jakiś specjalnych przywilejów.
- Śmiesz mi w ogóle grozić? - spytałam, mrużąc powieki, zaciskając mocniej dłonie na ramionach, złożonych pod biustem i przypatrując się z pogardą Klausowi.
- Nie wiem, kochana. - odparł z diabolicznym uśmiechem - Grożę? - zapytał niewinnie. Zacisnęłam zęby. Zamierzał mnie przekonać swoim słynnym "kochana"? Cóż z przykrością stwierdzam, że na mnie to nie działa. Nie jestem jego kochanką! Ba! Ja nawet chciałam go zabić. 
- Klaus, daruj sobie - prychnęłam, na co on spojrzał na mnie z uwagą - Nie zabijesz go - stwierdziłam pewnym głosem. Uśmiechnął się niewinnie, odsuwając o krok i rozkładając ręce.
- Jesteś pewna? - zapytał, czym faktycznie wywołał u mnie wątpliwości. Przecież to Klaus, zabija każdego, a jakiś tam Marcel nie jest dla niego wyjątkiem. Dlaczego miałby być? Przecież Pierwotny jest nieobliczalny, nie można tylko machnąć na niego ręką. 
- Klaus, zabiję cię, jeśli skrzywdzisz Marcela - oświadczyłam. Mikaelson się zaśmiał, ale naprawdę strasznie, jak na niego. Ciarki po plecach aż przechodzą.
- Jestem pierwotną hybrydą. Nie można mnie zabić - pokręciłam lekko głową. Ja na wszystko znajdę sposób. - Nie jesteś ani trochę zainteresowana tym co chcę ci powiedzieć? - spytał. 
- Słucham - poddałam się. Choć niechętnie to robię, to lepiej znać plany wrogów. Musiałam dowiedzieć się co planuje zrobić i komu ewentualnie zagraża. Najlepiej by było gdybym się go pozbyła od razu, niestety najpierw musiałabym wykombinować kołek.
- Dowiedziałem się od jednej wiedźmy, że planują mnie zabić - zaczął spokojnie, a ja nawet mu nie przerwałam, kiedy dowiedziałam się o spiskowaniu za placami Marcela. - Jedna z nich, współpracuje z potężną czarownicą.
- Zakładam, że powinno mnie to obchodzić - zgadałam. Klaus spojrzał na mnie z politowaniem i miał coś od siebie dorzucić, ale się powstrzymał i kontynuował.
- Davina Claire jest niebezpieczna...
- Davina? - zapytałam. Tym razem byłam zbita z tropu. Co Dav chciała zrobić Klaus'owi? Przecież jeśli on zginie, Marcel też, a ona jest z nim związana. Może udaję, że on jej już nie obchodzi, ale przecież nie można wyzbyć się najbliższej osoby z serca tak łatwo. Nawet ja mam z tym czasami problem, a co dopiero szesnastoletnia czarownica! 
- Znasz ją? - zdziwił się.
- Tak. Marcel mi o niej wspominał, ale dlaczego ona chce cie zabić? Przecież jeśli ty zginiesz...
- Marcel też - dokończył. Coraz bardziej mi się to nie podobało. Nagle dogaduję się z człowiekiem, który próbował mnie zabić? To jest chore, a teraz mam mu pomagać, bo nagle się zrozumieliśmy? Przecież to nie wchodzi w grę. Jak on to sobie wyobraża? Że nagle staniemy się przyjaciółmi, bo połączy nas wspólny cel?  - Dlatego potrzebuję ciebie - wyjaśnił.
- Do czego mnie potrzebujesz? - zapytałam. Ok, Davina jest potężną wiedźmą, bo przeszła przez żniwa, ale czy nie da się jej zabić z zaskoczenia? Ktoś taki jak Klaus, pierwotny nie powinien mieć z tym szczególnego problemu.
- Z tego co opowiadała mi Rebekah, jesteś czarownicą - wytłumaczył powoli, jakby myślał, że jestem na tyle tępa, że go nie zrozumiem - Tak samo potężną, co Davina i jej wspólniczka.
- Kim jest ta druga? - zapytałam rzeczowo.
- Nie wiem, ale z tego co mi mówiono, możliwe, że moja matka - powiedział, przypatrując się mojej reakcji. Byłam teraz jakaś nieobecna. Przecież ją zabiłam.
- Ale ona nie żyje - argumentowałam, na co Pierwotny się zaśmiał.
- Cóż, Esther zawsze będzie chciała zabić swoje dzieci, a Druga Strona nie jest dla niej problemem - przypomniał ponuro. 
- Nienawidzę cię, ale Marcel jest dla mnie ważny - powiedziałam poważnie, odkładając zawiść na bok - Nie pozwolę by Davina cię zabiła, tym bardziej, że jej też nie lubię. 
- Podoba mi się twój tok myślenia - uśmiechnął się diabolicznie.
- Nie tobie jednemu - odparłam, pochylając głowę.

*

- Bonnie, to ty?! - zawołała z kuchni Caroline, kiedy usłyszała trzask drzwi i szybki oddech. Mulatka szybko weszła do salonu, po czym zaczęła siłować się z kluczem. Wreszcie kiedy drżącymi dłońmi udało jej się zamknąć zamek, odwróciła się w chwili, gdy blondynka wyszła z pomieszczenia. Spojrzała na przyjaciółkę zdziwiona. Po policzkach Bennett spływały łzy. - Co się stało? Bonnie! - krzyknęła, kiedy dziewczyna czmychnęła jak najszybciej do sypialni. Nie zdążyła podbiec, a drzwi został zakluczone.
- Nic! - odkrzyknęła, jednak głos trząsł jej się od nadmiaru emocji. Nie dość, że nie mogła przestać płakać, to nie mogła pozbyć się tego okropnego uczucia, które towarzyszyło jej od czasu, kiedy spotkała Sama.
- Bonnie, otwórz! - powiedziała rozpaczliwie, bębniąc w drzwi i nasłuchując. Jedyne co mogła dosłyszeć to niemiarowy oddech czarownicy i ciche łkanie.
- Odejdź - wyszeptała, ale była pewna, że ją usłyszy - Zostawcie mnie wszyscy, ty, Kol... - rozpłakała się na dobre. Była na siebie zła, że jest taka słaba. Nie! Ona była zła na Kol'a.
Forbes przestała swojej czynności i zmarszczyła brwi.
Kol? - zapytała się w myślach i ostrożnie wycofała do swojej sypialni. Usiadła zamyślona na łóżku i spojrzała na zegar. Była pierwsza. Nie mogła więc zadzwonić. Westchnęła i postanowiła, że choćby miała osobiście pójść do rezydencji Mikaelsonów to dowie się prawdy. Nawet jeśli oznaczało to spotkanie z Klausem...

*
*Następny dzień*

- Klaus, nękasz mnie telefonami... - zaczęłam, trzymając telefon ramieniem i szukając czegoś w szufladzie -...i łudzisz się,  że tym sposobem dowiesz się jaki mam plan? - sapnęłam i finalnie wyjęłam wielką księgę z pentagramem na okładce. Położyłam ją z hukiem na stół i otworzyłam.
- Wystarczy popatrzeć na to co robisz - odezwał się głos za mną, a ja jak strzała wyprostowałam się natychmiast i spojrzałam na oprawce mojego chwilowego strachu. Zdenerwowana odłożyłam komórkę i zmierzyłam go wzrokiem. - Witaj kochana - przywitał się, podchodząc i spoglądając na pożółknięte stronice.
- Nie nazywaj mnie tak - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Nie denerwuj się tak i tak nic mi nie zrobisz - prychnął, przewracając kartki i traktując mnie jak dziecko.
- Zrobię - uśmiechnęłam się sztucznie i spojrzałam na jego uśmiech. Zamknął od razu buzię i nic nie odpowiedział, zupełnie jakby mu odebrało dobrych argumentów. Pokręciłam ze zirytowaniem głową, po czym wyrwałam mu z rąk księgę.
- Od kiedy się znacie? - zapytał niespodziewanie. Od razu wiedziałam o kogo chodzi. Popatrzyłam na niego ukradkiem.
- O bardzo dawna - odparłam krótko, nie odwracając wzroku od lektury i jakoś próbując zignorować jego spojrzenie.
- Czyli wiecie od sobie wszystko? - spytał ponownie, a ja jak na rozkaz zatrzasnęłam książkę i spojrzałam na jego zwycięski uśmieszek. Wiedziałam od razu, że wypróbowywał moje siły. Taki test czy jestem odporna psychicznie.
- Przeszedłeś tu studiować moje życie prywatne? - zapytałam zła.
- Skądże - zaprzeczył od razu - Chcę znać plan, którego jak się okazuje nie masz! - podniósł głos na co stanęłam aż za blisko niego.
- Prosiłeś mnie o pomoc, szantażowałeś, ale oczekujesz, że będę ci posłuszna? - zaśmiałam się szyderczo - Nie znasz mnie kolego, więc pozwól, że przybliżę ci mój tok myślenia, dobrze? - warknęłam i patrzyłam jak patrzy na mnie z kamienną miną. Nawet teraz nie mogłam go rozszyfrować. Raz jest wesoły, drugi raz wściekły.
- Nie lubię cię, ale pomagam bo Marcel jest moim przyjacielem. Doceń to. Mogłam po prostu znieść twoją linię na kogoś z twojego rodzeństwa i pozwolić Davinie cię zabić. - syknęłam i nieoczekiwanie, coś zaskoczyło w głowie Mikaelsona.
- Właśnie - wyszeptał zaskoczony.
- Co? - podniosłam głos zdezorientowana.
- Nie martwi się o Marcela, bo chcę przenieść moją linię krwi - wyjaśnił, na co ja od razu spojrzałam na niego zdumiona. To by miało sens. Jeśli uratuje jego linię, nie musi się o nic więcej martwić. Co za wredna, cwana małpa!
- Suka - syknęłam pod nosem i wróciłam do wertowania książki, tym razem wiedząc czego szukam.

*

- Bonnie, musisz kiedyś wyjść! - zawołała Caroline zrozpaczona. Nawet jeśli chciała jej pomóc, nie mogła, gdyż nie wiedziała co się stało. Oczywiście mogła zrobić to siłą, rozkazać, ale ona taka nie była. Westchnęła, słysząc tylko głuchą ciszę. Wzięła z komody klucze, a komórkę wsadziła do kieszeni. 
Szybko skierowała się do drzwi i wyszła. Zeszła szybkim krokiem ze schodów i jak najszybciej wmaszerowała na parking. Wczoraj wszystko sobie przemyślała i postanowiła, że pojedzie do Kol'a. Mimo wszystko musiała chociaż spróbować dowiedzieć się czegoś o wczorajszym spotkaniu jego i Bennett. Nawet jeśli nienawidziła jego i jego rodzin, nic nie było wstanie powstrzymać jej przed przybyciem pod willę rodzeństwa. Dotarła do niej i pierwsze co zrobiła, będąc pod drzwiami to kulturalne zapukanie w drzwi. Kilka stuknięć wystarczyło.
- Caroline? - drzwi otworzył Elijah, przyglądając się jej badawczo i patrząc uważnie na jej twarz. Była zła i dopiero teraz ta wściekłość był dostrzegalna w oczach, które buchały iskierkami.
- Przyszłam do twojego brata, zastałam go? - zapytała, ale jakby ozięble. Nie chciała zachowywać się tak w stosunku do Pierwotnego, którego jako jedynego z całej rodziny lubiła. Niestety nie panowała nad tym.
- Niklaus wyszedł... - zaczął, ale blondynka natychmiast mu przerwała.
- Nie on. Kol - syknęła, wychylając się. Bez pozwolenia gospodarza weszła do rezydencji i ku jej zdumieniu zastała jego i...Rebekhę. Przeklęła się, że w ogóle tu weszła, ale zachowała pozory. Przecież obiecała Stefanowi, że jej odpuści i chociaż spróbuje być miła.
- Witaj Caroline - powiedziała Bekah z przekąsem, nie podnosząc wzroku znad książki. Kol zaśmiał się pod nosem, ale nie mógł oderwać wzroku od przybyłej. Zastanawiał się po co tu przyszła? Może w końcu uległa Klausowi i razem stworzą swoją bajeczkę o pięknej i bestii?
Jednak coś mu się nie  zgadzało. Pewnie ta aura anioła śmierci i gniew w oczach...
- Coś ty jej zrobił? - warknęła i pozwoliła sobie na uwolnienie furii i wyżycie się na najmłodszym z Mikaelsonów. Chłopak zdziwił się jej pytaniem, jednocześnie nie wiedząc o kogo jej chodzi. Jego siostra co jakiś czas ukradkiem na nich zerkała.
- Możesz jaśniej? - spytał spokojnie. Po chwili odzyskując humor, uśmiechnął się drwiąco. To jeszcze bardziej zdenerwowało dziewczynę.
- Byłeś wczoraj z Bonnie - zaczęła przez zaciśnięte zęby, podchodząc bliżej ale stwierdziła, że lepiej byłoby zachować dystans, więc zatrzymała się. - Zdajesz sobie sprawę w jakim stanie weszła do mieszkania? - zapytała, mierząc go sądnym spojrzeniem.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jednak nie jesteś z Klausem - odezwał się złośliwie. Forbes nie wytrzymała i w jednej chwili rzuciła nim o ścianę. Z powodu zaskoczenia Kol nie zdołał się uchronić przed silnym uderzeniem o ścianę. Dziwne było to, że jego siostra nie zareagowała, a zaśmiała się. Pierwotny zerknął na nią od razu piorunując spojrzeniem.
- Gadaj, co się stało. - wycedziła.
- Nic szczególnego, Blondie - w jednej chwili Care została przyciśnięta przez niego do ściany. Nie nacieszył się jednak widokiem, ledwo łapiącej powietrze Caroline, gdyż do pomieszczenia wmaszerował Elijah.
- Kol, puść ją - powiedział tak stanowczo, że chłopak niechętnie zostawił ją w spokoju. - Caroline, co się stało? - zwrócił się do dziewczyny. Blondynka powoli przeniosła na niego wzrok, otrzepując ubrania.
- Bonnie wróciła wczoraj do domu - powiedziała mu - ale cała roztrzęsiona... To wszystko jego wina! - krzyknęła w jego stronę. Najstarszy Pierwotny spojrzał na swojego brata z naganą, a na Care ze współczuciem.
- Skąd możesz wiedzieć, że to przeze mnie? - zapytał nadal zły na wampirzyce, Kol. Blondynka spiorunowała go i gdyby nie obecność Elijah'y który stał i patrzył na nią ponaglająco i Rebekhi, która dyskretnie śmiała się z ich rozmowy, rzuciłaby się z pewnością na chłopaka i rozszarpała.
- Bonnie zamknęła się w pokoju i nie wychodzi - warknęła do chłopaka.
- Może to nie moja wina? - zasugerował.
- Nie twoja? - zaśmiała się trochę histerycznie - To ty z nią byłeś, ty z nią rozmawiałeś, ty ją skrzywdziłeś... Zresztą to o tobie wspomniała za nim w ogóle się rozsypała - oskarżyła. Kol pokręcił głową i westchnął, po czym zaśmiał się.
- Niech sama ci powie - powiedział beztrosko - Po za tym, co ma mnie ona obchodzić? - prychnął. Nerwy puściły Caroline i w jednej chwili, przycisnęła go do ściany i walnęła z kolana w brzuch.
- Powinna cię obchodzić. - warknęła i nie słuchała jego jęku - Wiesz co? Ona mimo, że cię nienawidzi to ani razu cie nie skrzywdziła. Jeśli przez ciebie będzie cierpiała, uwierz kupię ci bilet w jedną stronę w zaświaty, rozumiesz?
Elijah spojrzał wyczekująco na swojego młodszego brata, który z bólem spojrzał na dziewczynę.
- Co ja mam do tego? - zapytał, ale gdzieś w  głębi wiedział, że los mulatki nie jest mu obojętny.
- Napraw to - rozkazała, po czym zniknęła. Elijah podszedł do niego i pomógł mu wstać, za to jego siostra wybuchła śmiechem. Pierwotny spiorunował ją wzrokiem, a brunet spojrzał z irytacją.
- No, no, no. Kol nie wiedziałam, że doprowadzasz do takiego stanu - klasnęła w dłonie. - Brawo!
- Zamknij się, Bekah - warknął.

*

 Spojrzałam na stronę, po czym na malunki na podłodze. Dorysowałam tylko jedne znak i chwyciłam księgę w ręce. W czasie tych czynności Niklaus cały czas mnie obserwował. Nie bardzo zwracałam na niego uwagę, był bowiem jakiś nieobecny i dopiero kiedy zaczęłam wypowiadać zaklęcie, ożywił się.
- Co robisz? - ze zirytowaniem przerwałam odczytywanie zaklęcia.
- Ratuję twoje życie - oznajmiłam spokojnie. Przymknęłam na chwilę oczy. Najwyraźniej Davina odczuła, że próbuję ją uśmiercić, bo stawiała opór. A raczej jej umysł stawiał coraz to więcej murów, które boleśnie wdarły się mi do głowy.
- Jak? - dopytywał.
- Zabiję Davinę Claire - powiedziałam wznawiając opór. Nawet nie wiedziałam ile tak stałam, kiedy linie, które namalowałam zaczęły płonąć. Zaczarowany płomień raził w oczy, ale mimo to nadal wypowiadałam formułkę. Musiałam ją zabić. Dla Marcela. Ból nasilał się a ja zrozumiałam dlaczego. Próbowałam zachwiać równowagę.

*

 Nastolatka nagle chwyciła się za mostek, próbując złapać oddech. Nagle jej płuca zapomniały jak się oddycha. Upadła i ze zdziwieniem stwierdziła, że coś jakby ją dusi. Jakby jakieś macki oplatały jej ciało, a ona nie mogła się wydostać. Jęknęła z bólu i zamknęła oczy. Przed oczami ukazała jej się czarna postać. Kobieta z niebieskim pasemkiem włosów, stojąca po środku jakiś symboli. Po krótkiej chwili dostrzegła też mężczyznę. Klaus, jego rozpoznała od razu. Na jej twarzy wystąpił grymas bólu, chwyciła się za brzuch i poczuła jak coś dopływa do jej gardła. Odkaszlnęła i to co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach. Krew. Pokręciła głową z przerażeniem i spróbowała wstać, jednak nie mogła. Upadła i syknęła. 
Nie mogła oddychać, wstać ani się poruszyć. Najgorsze było to, że wiedziała co się dzieje. Umierała i nie mogła nic tym zrobić. Bala się, ale nie o swoje życie. 
Zaczęła się krztusić jeszcze bardziej, aż w końcu upadła, tym razem martwa. 
Nagle po mieszkaniu rozniósł się trzask, a zza korytarza wyłoniła się postać mężczyzny. Uśmiechnął się widząc, że wiedźma która go więziła nie żyje, a magia z jej bransolety straciła swoje znaczenie. Wystawił jedną nogę za próg i powoli ze skrzypnięciem podłogi wyszedł z jej pokoju. 

*

- Już - wyszeptałam zaskoczona, odkładając księgę. Przyjrzałam się Klausowi, po czym zerknęłam na okno. Zaczęło padać. Ale jak to? Padać o 10? Współczuję tym, co idą na zajęcia w szkole. 
- Jesteś pewna? - zapytał, podchodząc do mnie. Spojrzałam na niego, po czym na symbole na podłodze. Pokiwałam twierdząco głową.
- Tak.. - powiedziałam z wahaniem - Nie uważasz, że poszło za łatwo? - spytałam. Klaus przytaknął i w skupieniu przyglądał mi się. Wiedział, że coś poszło nie tak, mimo iż Davina nie żyje. Coś mu nie pasowało. 
- Za łatwo - przyznał zdenerwowany z nie wiadomego mi powodu.

*

1 komentarz:

Obserwatorzy