- To zbieżność nazwisk? - zapytał jakiś cienki damski głos, zza ściany. Profesor spojrzał na dziewczynę z tajemniczym uśmiechem, wyjmując z teczki plik dokumentów.
- Jest pan jego krewnym? Znaczy się tego Grey'a z książki - tym razem odezwał się dosyć normalny głos. Mimo tego Bon usłyszała w nim coś innego. Wiedziała, że ta dwójka dziewczyn chamsko podlizuje się nauczycielowi i pewnie były z grupy tych lizusek, które spotkała na czwartej lekcji.
- A przypominam go? - zapytał nachylając się zza biurka do nastolatek. Zachichotały donośnie.
- Nie - odparły chórem, obie rozbawione kręcąc głową.
- Hmm, a szkoda - powiedział udając zawiedzionego. Bonnie odwróciła z obrzydzeniem głowę i jak najszybciej się stamtąd ulotniła. Rozejrzała się po korytarzu. Nadal było tam pełno ludzi. Najgorszy był widok zakochanej pary, która na pokaz całowała się na środku drogi. Bennett wzdrygnęła się ze wstrętem i po chwili znalazła się znowu pod salą. Standardowo rzuciła torbę na schody i wyciągnęła telefon. Odblokowała go i spojrzała na wyświetlacz. Jeszcze 10 minut. Ukradkiem spojrzała na miejsce gdzie powinien stać Pierwotny, jednak go nie było. Dziwne uczucie tęsknoty było nie do zniesienia, więc korzystając z wolnego czasu oparła głowę o ścianę. Znowu ją to dopadło. Wewnętrzny dołek. Nie znała jednak powodu dla którego to uczucie pojawiło się dopiero teraz. Czyżby Kol w jakiś sposób odwracał jej uwagę od otaczających ją problemów?
- Czyżbyś się beze mnie nudziła? - usłyszała głos koło ucha. Podskoczyła i spojrzała zdziwiona na chłopaka koło niej. kucał tuż przy niej i uśmiechał się zadziornie
- Nie pochlebiaj sobie - warknęła i odwróciła głowę by nie zauważył jej uśmiechu. Przeklęła się w duchu za swoje zachowanie. Uśmiechać się z jego powodu? Z nią na serio było coś nie tak. Po za tym jeszcze chwilę temu bała się o swoje życie, a teraz? W sumie teraz mogli jej skoczyć, bo miała przy sobie Mikaelson'a. Phi! Ale to nazwała.
- W końcu powiesz prawdę - stwierdził powracając do drażliwego tematu. Bonnie wróciła do niego wzrokiem. Zastanawiała się skąd u niego taka upartość.
- Nigdy - powiedziała zmęczona. Nagle zdała sobie sprawę, że to faktycznie może być jego sprawka. Że zapomina o jakichkolwiek problemach i całą swoją uwagę kieruje na niego. On to robi specjalnie. Przemknęło jej przez myśl.
- Hej, nie uważasz, że ten cały profesorek jest podejrzany? - zapytał nagle. Bonnie zerknęła ukradkiem na przystojnego nauczyciela przyglądając mu się przez chwilę. Potem spojrzała na Kol'a.
- Nie... - oznajmiła i musiała przyznać, że nie dziwi się tym dwóm dziewczynom. Mężczyzna był na serio seksowny. - Po za tym, co ty robiłeś z Charlotte? - zapytała znienacka. Pierwotny spojrzał na nią zdumiony.
- Charlotte? - zmarszczył brwi - Aaa, Charlotte! - nagle sobie przypomniał. po czym spojrzał rozbawiony na Bonnie.
- Co? - spytała widząc jego minę.
- Jesteś zazdrosna - stwierdził. Bonnie nie wytrzymała i walnęła go w ramię, na co on się zaśmiał. Bennett pokręciła głową. Niby to Kol był pierwotnym wampirem, liczącym sobie już tysiąc lat, a Bonnie i tak czuła się przy nim starsza. Mikaelson był wiecznym nastolatkiem.
- Nie jestem - syknęła w chwili kiedy zadzwonił dzwonek. Wstała z torbą na ramieniu, ale zatrzymała się sparaliżowana, patrząc na osobę stojącą z dyrektorem. Kol widząc jej minę, stanął przed nią i spojrzał na nią.
- Co jest? - zapytał. Bonnie podejmowała właśnie trudną decyzję. Bezpieczniejsza byłaby w szkole, niż w domu gdzie chłopak może wejść. W końcu nie był wampirem i ograniczenia do zaproszenia go nie obowiązywały.
- Nie czuję się dobrze - powiedziała cicho. Wampir spojrzał na nią ze zdezorientowaniem, po czym spojrzał w kierunku dyrektora. Chwila minęła za nim zorientował się, że drugą osobą jest niejaki Sam.
- Ufasz mi? - zapytał chwytając ją za ramiona i sprawiając, że na chwilę na niego zerknęła . Spojrzała na niego zdumiona. Pytał jej się czy mu ufa. Czy on oszalał? Oczywiście, że nie! Byli wrogami, on mógł w każdej chwili skręcić jej kark, zabić lub torturować. Porwać lub wywieźć gdziekolwiek i nikt by się nawet nie zorientował.
- Ja... - zająknęła się - Po części - wykrztusiła w końcu, nie odrywając wzroku od Sama. Kol złapał ją w talii, wywołując jej zdziwienie i jeszcze większy strach. Bała się Winchester'a, a zapomniała, że przed sobą ma kogoś groźniejszego. W jednej chwili, albo mignęło jej przed oczami życie, albo to drugie. Dopiero po fakcie zorientowała się, że nie jest już w szkole. Rozejrzała się zdziwiona. Nie, to definitywnie nie była szkoła.
*
Marcel wpatrywał się tępo w ciało staruszki. Nadal nie chciał dopuścić do siebie myśli, że jego przyjaciółka wyłączyła człowieczeństwo. Długo zajęło mu ogarnięcie się wewnętrznie i spojrzenie na oszołomionych Pierwotnych.
- Jest hybrydą - wyszeptała w końcu Rebekah, patrząc na ciemnoskórego i podchodząc do niego. Powoli docierało do niej, że cały czas kłamał. Ale dlaczego? Dlaczego oszukiwał wszystkich wokół? Jemu nie mogło na niej naprawdę zależeć. Nie mogło, to był on. Niezwyciężony i nieczuły Marcel Gerard, tak zwany władca miasta. Miało mu zależeć na jakiejś tam Faith? Rebekah za nic nie kupowała tej bajeczki.
- Tyle to sam widziałem - powiedział Klaus, wpatrując się we władce.
- Jak mogłeś nas okłamywać!? - wybuchła Bekah, ignorując fakt, że Marcel wcale nie słuchał jej wywodu - Przez cały czas ukrywałeś prawdę, bawiłeś się nami! Tylko po to by chronić tą swoja zdzirowatą przyjaciółeczkę, kiedy za twoimi plecami Davina, knuła jak nas wszystkich pozabijać...!
- Nie obchodzi mnie to! - krzyknął rozpaczliwie - Dobra! Nie obchodzi. - nie zwracał uwagi na jej spojrzenie i minę Mikaelson'a. Nie pojął też jak blondynka mogła obrażać Faith po tym wszystkich co dla niej zrobiła.
- Jesteś szalony, ty... - dziewczyna szukała słów, które pokazały by mu jej odczucia względem niego. Nie widziała czającego się smutku na jego twarzy. Była wściekła, sam fakt, że jakaś tam wampirzyca wyłączyła człowieczeństwa nie interesował ją.
- Ja? - zaśmiał się histerycznie - Przez wszystkie lata byłaś lojalna Klaus'owi, prawda Klaus? - spytał wskazując gestem ręki na niego. Hybryda pokiwała głową - Dlaczego? Dlaczego to robiłaś, Rebekho? - zapytał, kierując słowa do blondynki. Pierwotna oburzona spojrzała na niego.
- Bo jest moim bratem - oznajmiła - Nie chciałam by cierpiał, mimo tych wszystkich rzeczy które zrobił. Co to ma do rzeczy? - spytała nie rozumiejąc jego pytania. Przecież dobrze zdawał sobie sprawę z tego co teraz powiedziała. Na tym polegała rodzina. Na pomaganiu sobie, wybaczaniu i wspieraniu.
- Faith nie jest tylko moją przyjaciółką - powiedział stając i kręcąc głową - Jest jak siostra, jest jak rodzina.
- Nie mów, że cię ona obchodzi - prychnęła arogancko.
- Bekah... - Klaus próbował interweniować. Jego siostra za bardzo dawała ponieść się emocjom. Znowu mówi o jedno słowo za dużo niż powinna. Nie mógł też zareagować na zdania, które wychodziły z jej ust.
- Nie powiedziałem wam prawdy, bo wiedziałem, że ją skrzywdzicie - powiedział, po czym skierował się bezpośrednio do Pierwotnej. - Nie oczekuje zrozumienia od ciebie, bo chyba każdy wie, że nie dorosłaś do bycia czymś więcej niż pustą lalką - warknął, po czym zniknął. Panna Mikaelson prychnęła pod nosem, w ogóle nie biorąc sobie do serca słów Gerarda. Śmiał jej robić wykłady na temat tego jaka jest? Cóż niech ustawi się w kolejce, bo do niej to nie docierało. Zresztą jak wszystko. Miała swoje zdanie i go nie zmieni. Nawet po takiej ckliwej mowie, jaką sobie wygłosił Marcel.
*
- Mając na myśli denerwowanie jej... - zaczął Elijah patrząc jak Klaus uśmiecha się do niego tajemniczo. Nawet on wiedział, że niebezpiecznie jest pogrywać z jego bratem. Nie wiadomo jaki plan zemsty chodzi mu po głowie -...nie chciałeś powiedzieć, że będziesz ją torturować? - zapytał, na co Klaus zaśmiał się. Potrząsnął głową, upijając łyk ze szklanki.
- Nic z tych rzeczy - zaprzeczył. Elijah uniósł brwi do góry. Może i posądzał brata o resztki człowieczeństwa, ale nie sądził, że okaże swoją łaskę komuś kogo szczerze nienawidzi. Chyba, że Pierwotny o czymś nie wiedział co było chyba najlogiczniejszą opcją.
- Co masz na myśli? - zapytał w końcu. Mikaelson wzruszył ramionami, nadal uśmiechając się tajemniczo. Nie zamierzał skrzywdzić przyjaciółki Marcela, zwłaszcza, że prawdopodobnie nie da się jej zabić. Nie możliwe było, że została stworzona z krwi jego i sobowtóra. Ponadto wątpił też by była jakąś tam zwykłą hybrydą, samo jej aroganckie zachowanie i pewność siebie wskazywała na to, że miała powód by się tak zachowywać. Wierzył, że przy odrobinie szczęścia i przy odpowiedniej taktyce dowie się o niej wszystkiego.
- Zamierzam przeszkodzić jej w zabiciu twojej byłej - oznajmił w końcu. Elijah spojrzał na niego marszcząc brwi. Co jego Katerina miała wspólnego z wyłączeniem człowieczeństwa Woodhope? Przecież kiedy ostatnio z nią rozmawiał mówiła, że się zmieniła.
- Dlaczego Faith chce zabić Katerinę? - zerknął ukradkiem na podśmiechującą się w salonie Rebekah. Postanowił nie zwracać na nią szczególnej uwagi, gdyż bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że obie dziewczyny szczerze się nienawidzą.
- Bo jej podopieczna zabiła tą staruchę! - zawołała z salonu, na co Niklaus westchnął. Czasami był tak zirytowany jej zachowaniem, że miał ochotę wsadzić ją do trumny na jakieś kolejne kilkaset lat.
- To prawda? - spytał zawiedziony i w głębi rozczarowany. Myślał, że Katherine się zmieniła a tu takie coś.
- Nie do końca - przyznał z wahaniem - Ona jej wbiła sztylet, a sama Katherine nic nie zrobiła - powiedział i choć niechętnie, to zastanawiał się co mogła zrobić brunetka, że Faith tak bardzo ją nienawidziła.
- Dlaczego one tak się nienawidzą? - spytał w pewnej chwili.
- Te suki tak mają! - krzyknęła znowu z salonu Rebekah, oczywiście musząc wtrącić swoje trzy grosze. Chłopacy zignorowali ją i jednocześnie na siebie spojrzeli.
- Tego zamierzam się dowiedzieć - uśmiechnął się szeroko.
*
Klaus po wyjściu z siedziby Marcela, od razu skierował się do miejsca, które wskazał mu ciemnoskóry. Gerard nie miał nic przeciwko użyciu jednej z wiedźm, zwłaszcza teraz. Czuł, że jemu już wszystko jedno. Przeszkadzało mu, że Marcel nie walczy już o wszystko tak jak kiedyś. Był inny, był wojownikiem, a teraz zachowywał się jak ktoś kogo Niklaus nie znał. Był słaby. Nie mógł jednak nic na to poradzić. Nie mieli już tych samych relacji co kiedyś, być może przestali być nawet przyjaciółmi. W każdym razie Klasowi na razie na tym nie zależało. Po części podobała mu się cała ta sytuacja. Nie musiał troszczyć się o nikogo, tym bardziej o swojego protegowanego. Na razie zamierzał skupić się na wcielaniu w życie jego planu, który miał na celu poznanie prawdy. Nienawidził Katherine i życzył jej śmierci, ale pech chciał, że akurat ona razem z jej podopieczną zabiła tą kobietę. Jego plan polegał na przeszkadzaniu Faith w zabiciu Kateriny i doprowadzenia jej do włączenia człowieczeństwa. Miał zamiar też zignorować fakt, że Mikael grasuje na wolności.
*
- Bonnie! - zawołała Caroline, wchodząc do domu i szukając wzrokiem przyjaciółki. Ku jej zdziwieniu nie zauważyła jej nigdzie, a wszystko było na swoim miejscu. Westchnęła i pomyślała, że może nadal siedzi w swoim pokoju. Odłożyła torebkę na kanap,ę, po czym podeszła do drzwi i zapukała w nie. Nikt nie odpowiedział, więc po chwili nacisnęła klamkę i weszła do jej sypialni, jednak tam też jej nie zastała. Wystraszyła się i jak najszybciej znalazła się przy drzwiach, które zaraz otworzyła. Zdziwiła się, kiedy zauważyła w progu wysokiego mężczyznę, który trzymał rękę w górze, pewnie chcąc zapukać.
- Hej, właśnie miałem zapukać - zaczął szatyn, uśmiechając się łagodnie do blondynki i podając jej rękę - Jestem Sam - przedstawił się.
Forbes zdumiała się jeszcze bardziej, nie wiedząc kim jest nieznajomy. Podała mu rękę, ale tylko z uprzejmości.
- Caroline - uśmiechnęła się nieprzekonana. Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Oboje wpatrywali się w siebie, po czym Sam ukradkiem spojrzał do środka. Nie widział w salonie mulatki. Kiedy oderwał wzrok od wnętrza pomieszczenia, zatrzymał spojrzenie na wampirzycy. Przeleciał ją wzrokiem, po czym korzystając z jej zainteresowania, odezwał się.
- Szukam Bonnie, zastałem ją? - zapytał z uśmiechem. Caroline musiała w duchu przyznać, że był przystojny, ale czego chciał od Bon? Nie dość, że był podejrzany to dziwniejsze było to, że wiedział gdzie czarownica mieszka. Nie dość tego, Care zauważyła, że cały czas zagląda jej przez ramie do domu.
- Nie - powiedziała krótko i może trochę za ostro, po czym dodała już łagodniej widząc jego minę. Lepiej było go nie denerwować, bo nie wiadomo było czym lub kim jest. - Wyszła.
Winchester wymusił uśmiech maskując złość i spojrzał na dziewczynę. Doszedł do wnioski, że mimo wszystko może poczekać u niej w mieszkaniu, wtedy zabije jej przyjaciółkę, a ją samą porwie.
- Mogę poczekać na nią tutaj? Mam bardzo ważną sprawę - powiedział udając zdesperowanego, co w pewnym sensie złamało pannę Forbes. Uznała, że skoro ma coś do jej przyjaciółki to równie dobrze mogą razem poczekać na nią w mieszaniu, a w najgorszym razie może go wykopać za drzwi.
- Jasne - odeszła o krok i nie wymawiając magicznego słowa "wejdź", wpuściła go do pomieszczenia. Więc nie jest wampirem - pomyślała uważnie mu się przyglądając, po czym zamknęła za nim drzwi i ruszyła za nim.
- Hej, właśnie miałem zapukać - zaczął szatyn, uśmiechając się łagodnie do blondynki i podając jej rękę - Jestem Sam - przedstawił się.
Forbes zdumiała się jeszcze bardziej, nie wiedząc kim jest nieznajomy. Podała mu rękę, ale tylko z uprzejmości.
- Caroline - uśmiechnęła się nieprzekonana. Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Oboje wpatrywali się w siebie, po czym Sam ukradkiem spojrzał do środka. Nie widział w salonie mulatki. Kiedy oderwał wzrok od wnętrza pomieszczenia, zatrzymał spojrzenie na wampirzycy. Przeleciał ją wzrokiem, po czym korzystając z jej zainteresowania, odezwał się.
- Szukam Bonnie, zastałem ją? - zapytał z uśmiechem. Caroline musiała w duchu przyznać, że był przystojny, ale czego chciał od Bon? Nie dość, że był podejrzany to dziwniejsze było to, że wiedział gdzie czarownica mieszka. Nie dość tego, Care zauważyła, że cały czas zagląda jej przez ramie do domu.
- Nie - powiedziała krótko i może trochę za ostro, po czym dodała już łagodniej widząc jego minę. Lepiej było go nie denerwować, bo nie wiadomo było czym lub kim jest. - Wyszła.
Winchester wymusił uśmiech maskując złość i spojrzał na dziewczynę. Doszedł do wnioski, że mimo wszystko może poczekać u niej w mieszkaniu, wtedy zabije jej przyjaciółkę, a ją samą porwie.
- Mogę poczekać na nią tutaj? Mam bardzo ważną sprawę - powiedział udając zdesperowanego, co w pewnym sensie złamało pannę Forbes. Uznała, że skoro ma coś do jej przyjaciółki to równie dobrze mogą razem poczekać na nią w mieszaniu, a w najgorszym razie może go wykopać za drzwi.
- Jasne - odeszła o krok i nie wymawiając magicznego słowa "wejdź", wpuściła go do pomieszczenia. Więc nie jest wampirem - pomyślała uważnie mu się przyglądając, po czym zamknęła za nim drzwi i ruszyła za nim.
*
W wampirzym tempie znalazłam się pod drzwiami, odpowiedniego pokoju hotelowego i jednym ruchem ręki wyważyłam je magią. Weszłam do środka z uśmiechem rozglądając się i w końcu dostrzegając Katie i Katherine. Blondynka odwróciła się jako pierwsza i spojrzała na mnie z przerażeniem, którego nie umiałam rozszyfrować. Przecież nic złego jej nie zrobię. Jeszcze.
Pierce zerknęła na mnie z szyderczym uśmiechem, kręcąc głową i podchodząc do mnie.
- Sierotka wróciła? - spytała z przesłodzonym głosem, wpatrując się we mnie, ale nie zauważyła żadnej zmiany na mojej twarzy. W rzeczywistości po prostu miałam gdzieś jej słowa. Najważniejsze było to, że się zemszczę.
- Tak - przechyliłam głowę w lewo i podeszłam do niej jeszcze bliżej. - Wróciła i żyje ale... - spojrzałam na nią z udawanym smutkiem - Ty za chwilę nie - popchnęłam ją na ścianę i przygwoździłam magią. Dziewczyna szarpała się i ze złością wpatrywała we mnie. Jak mogła się tak łatwo podejść, przecież wiedziała, że jest hybrydą.
- Chcesz mnie zabić? - prychnęła, ale nie zwracałam uwagi na jej słowa.
- Ty - warknęłam na Katie, która histerycznie się zaśmiała, po czym przyległa do ściany, patrząc przerażonym wzrokiem we mnie - Ty mała zdziro, umrzesz pierwsza - z całej siły chwyciłam ją za ubrania i rzuciłam na stół, który od uderzenia rozwalił się na kawałki. Kat jęknęła z bólu, a po jej policzkach popłynęły łzy bólu.
- Zostaw mnie - dźwignęła się na rękach i oparła o ścianę. Szatański uśmiech ozdobił moją twarz, a żółte tęczówki zaświeciły się. Żyłki pod oczami stały się wyraźniejsze, chwyciłam ją za bluzkę i przysunęłam bliżej siebie.
- Pamiętam Cię Katie Temple - syknęłam i wgryzłam jej się w tętnice, po czym odrzuciłam jej ciało pod nogi sobowtóra. Otarłam buzię wierzchem dłoni.
- A ja myślałam, że tylko ja jestem taką suką - mruknęła Katerina, na co została jeszcze bardziej przyciśnięta do ściany.
- Pamiętam. Twoje oczy są tak bardzo podobne do ojca. Włosy identyczne jak twojej matki - syknęłam, kucając koło niej i spoglądając w jej zielonkawe oczy - Podobały mi się wrzaski twojej mamusi, teraz żałuję, że pozwoliłam Ci wtedy żyć - warknęłam. - Umrzesz przed wchodem słońca.
Wstałam, kopiąc ciało blondynki i stanęłam przed Katherine.
- Ostatnie słowo? - zapytałam, na co zmierzyła mnie wzrokiem i zatrzymała spojrzenie na czymś za mną. Wywróciłam oczami i odwróciłam się w stronę obiektu zainteresowania mojego wroga.
- Tak, zabij mnie teraz - powiedziała. Zdecydowanie wolała umrzeć z moich rąk niż rąk Klausa.
- Znowu ty - westchnęłam, po czym prychnęłam. Niklaus uśmiechnął się co trochę mnie zmyliło. Czego tu chciał? Jeśli chciał zabić Pierce, musiał niestety obejść się smakiem.
- Znowu ja - powtórzył, po czym podszedł o kilka kroków w moją stronę, nie patrząc na umierającą Katie, tylko na brunetkę, która nadal magią była przyciśnięta do muru. - Puść ją - rozkazał wskazując na nią głową.
- Dlaczego miałabym to zrobić? - spytałam. Klaus chwycił mnie za gardło i rzucił mną o ścianę. Syknęłam z bólu, kiedy chwycił mnie ponownie za szyję i ścisnął, unosząc mnie lekko do góry. Zamknęłam oczy i walnęłam go w twarz, po czym magią zadałam ból i odepchnęłam. Przez jedną chwilę nieuwagi, przerwałam zaklęcie i Katherine korzystając z tego uciekła. Przeklęłam i podeszłam zrezygnowana do Klausa.
- Jeszcze raz wejdziesz mi w drogę - warknęłam - zabiję cię. - po czym również zniknęłam.
*
- Dlaczego on nadal żyje? - zapytał z wyrzutem, spoglądając na ledwo żyjącego mężczyznę pod swoimi nogami. Szatyn uśmiechnął się, maskując prawdziwe odczucia co do niego. Nienawidził go, ale niech sobie myśli inaczej. Lepiej dla niego, bo w każdej chwili mógł go dowolnie zmanipulować, a on i tak by się o tym nie dowiedział. Nadal myślał, że ma swojego pionka z powrotem.
- Bo oddycha - powiedział z głupawym uśmiechem, zakładając ręce do tyłu i patrząc na niego prowokująco. Mężczyzna westchnął i spojrzał raz na niego raz na ciało, po czym odezwał się głosem ociekającym jadem i nawet nie silił się by być miłym choć w małym stopniu.
- Chodziło mi raczej o to dlaczego go nie zabiłeś? - wyjaśnił zaciskając zęby i kopiąc ciało, po czym ukucnął koło niego i chwycił jego szczękę w dłoń. Z pogardą odrzucił ją i prychnął.
- A, o to! - udał, że dopiero się ocknął i podszedł do swojego tak zwanego szefa - Powiedźmy, że nadal nie powiedział mi tego co chcę wiedzieć - powiedział beztrosko wzruszając ramionami i ukazując niebieskie iskierki w oczach, po czym zaśmiał się.
- Przypominam ci, Nate - zaakcentował jego imię, gestem go ostrzegając - Że w tym miesiącu, kończy się termin na wpłatę pana Gerarda. Jeśli nie zapłaci, Faith przypłaci to życiem - powiedział po czym szybkim krokiem wyszedł z sali. Nathan zaklął pod nosem, po czym podniósł za ubranie do góry Leo i spojrzał w jego oczy.
- Gadaj Leonardo - warknął na co Leo się zaśmiał, ale po chwili jęknął, kiedy usłyszał zgrzyt. To jego kość nagle się złamała, a on uderzył ciałem o mur za nim.
- Nie zdradzę Faith i Marcela - powtórzył po raz kolejny. Szatyn podniósł go, przyciskając do ściany i zacisnął zęby.
- Jeśli mi nie powiesz ona zginie - powiedział starając się na obojętny ton.
- Faith jest nieśmiertelna - prychnął po czym uniósł dumnie zakrwawiony podbródek i spojrzał w oczy żywego diabła - Nie zdradzę Faith i Marcela - powtórzył dumnie. Nathan chwycił go mocniej i z całej siły zakręcił nim i rzucił go na drugi koniec pomieszczenia. Wziął głęboki wdech. Czekały go godziny poszukiwań.
- Bo oddycha - powiedział z głupawym uśmiechem, zakładając ręce do tyłu i patrząc na niego prowokująco. Mężczyzna westchnął i spojrzał raz na niego raz na ciało, po czym odezwał się głosem ociekającym jadem i nawet nie silił się by być miłym choć w małym stopniu.
- Chodziło mi raczej o to dlaczego go nie zabiłeś? - wyjaśnił zaciskając zęby i kopiąc ciało, po czym ukucnął koło niego i chwycił jego szczękę w dłoń. Z pogardą odrzucił ją i prychnął.
- A, o to! - udał, że dopiero się ocknął i podszedł do swojego tak zwanego szefa - Powiedźmy, że nadal nie powiedział mi tego co chcę wiedzieć - powiedział beztrosko wzruszając ramionami i ukazując niebieskie iskierki w oczach, po czym zaśmiał się.
- Przypominam ci, Nate - zaakcentował jego imię, gestem go ostrzegając - Że w tym miesiącu, kończy się termin na wpłatę pana Gerarda. Jeśli nie zapłaci, Faith przypłaci to życiem - powiedział po czym szybkim krokiem wyszedł z sali. Nathan zaklął pod nosem, po czym podniósł za ubranie do góry Leo i spojrzał w jego oczy.
- Gadaj Leonardo - warknął na co Leo się zaśmiał, ale po chwili jęknął, kiedy usłyszał zgrzyt. To jego kość nagle się złamała, a on uderzył ciałem o mur za nim.
- Nie zdradzę Faith i Marcela - powtórzył po raz kolejny. Szatyn podniósł go, przyciskając do ściany i zacisnął zęby.
- Jeśli mi nie powiesz ona zginie - powiedział starając się na obojętny ton.
- Faith jest nieśmiertelna - prychnął po czym uniósł dumnie zakrwawiony podbródek i spojrzał w oczy żywego diabła - Nie zdradzę Faith i Marcela - powtórzył dumnie. Nathan chwycił go mocniej i z całej siły zakręcił nim i rzucił go na drugi koniec pomieszczenia. Wziął głęboki wdech. Czekały go godziny poszukiwań.
*
- Gdzie byłaś? - zapytał, kiedy usłyszał, że wchodzę do mieszkania. Westchnęłam beztrosko, po czym usiadłam na kanapie i uśmiechnęłam się do niego szeroko. Nie widziałam za bardzo sensu by ukrywać miejsce mojego pobytu, jednak uwielbiałam go denerwować, co z kolei było silniejsze.
Zamknęłam buzię i odwróciłam od niego wzrok. Odskoczył od ściany i przykucnął koło mnie, niechętnie spojrzał na moją twarz. Wiedziałam, że nie zacznie swoich ckliwych wymów, bo był na to za mądry. Wiedział, że nie przywróci mi mojego, jakże okropnie ciążącego człowieczeństwa, jakimiś słowami. Był na to za bardzo doświadczony.
- Udam, że cię tu nie ma, okej? - zapytałam i wstałam, ale zostałam przygnieciona do kanapy w chwili, kiedy zrobiłam krok w przód. Zdezorientowana spojrzałam na niego, próbując doszukać się jakichkolwiek znaków skruchy czy planu wpisanego na czole. Nic z tych rzeczy, nic nie było. Nic co wskazywało by na chęć pomocy mi.
- Ale ja tak nie potrafię - wymruczał mi do ucha. Zdziwiłam się bardziej niż kiedykolwiek, ale po chwili nie chcąc by cokolwiek poszło za daleko, odepchnęłam go z całej siły. Jednak odwracając się spostrzegłam, że jestem otoczona przez bandę wampirów. Zmarszczyłam brwi, po czym spojrzałam na tego niedorajdę.
- Serio? Gang młodocianych krwiopijców, przeciwko mnie? - prychnęłam i podeszłam do niego - Chyba nie sądzisz, że mi coś zrobią, ukochany? - przejechałam palcem po jego torsie, udając czułość. Pozostał na to bierny, ale wcale się tym nie zraziłam.
- Diego - kiwnął na niego. Warknęłam pod nosem i z całych sił odrzuciłam go na koniec pokoju, tak że wylądował w holu, nieprzytomny. Pierwszy wampir, który do mnie podbiegł stracił serce, drugi głowę, następny wylądował z raną po ugryzieniu na posadzce, plamiąc mi krwią dywan. Westchnęłam, wiedząc, że teraz albo będzie musiał iść do Klausa albo do mnie. Cóż, ja odpadam, a Klaus zabije go w sekundzie, czyli skazany jest na bolesną i powolną śmierć. Po kilku minutach, mój dom usiany był trupami, walającymi się po kątach, a podłoga przybrała szkarłaty kolor, chociaż przysięgam, że dywan był niebieski, a podłoga brązowa. Został tylko jeden - Diego, niestety w tym samy momencie koło niego pojawił się Marcel, który magicznie się ocknął.
- Masz na sumieniu mniej więcej... - obejrzałam się za siebie, uśmiechając się z twarzą umazaną od krwi - Setkę wampirów - powiedziałam radośnie, kierując następnie spojrzenie na murzyna, który stał koło Gerarda.
- Nie, ty masz, bo ty ich zabiłaś - bronił się, na co ja zaśmiałam się trochę strasznie.
- Nie - zaśmiałam się wesoło - To ty ich tu wysłałeś wiedząc, że ich zabiję - powiedziałam jak do dziecka, po czym z zawrotną szybkością chwyciłam Diega i zabrałam go do holu, stając z nim na środku i nie pozwalając mu się wyrwać. A szarpał się jak nie wiem i trudno było go utrzymać.
- Faith proszę - błagał, powoli podchodząc do mnie, ale ostatecznie widząc moją reakcję stając w progu do holu. - Oszczędź go, wiem, że jesteś dobra...
- Poprawka. Ja BYŁAM dobra, teraz jestem zła - zaśmiałam się odsłaniając jego szyję i ujawniając swoja prawdziwą twarz - I chcę byście wszyscy cierpieli. Kawałek po kawałku, każdego z was zniszczę. - powiedziałam groźnie po czym wbiłam swoje kły w tętnice wampira i pozwoliłam mu upaść i męczyć się z jadem wilkołaka.
- Ulecz go - rozkazał na co ja uśmiechnęłam się niby przepraszająco.
- ...Zaczynając od Katherine kończąc na Nathanie i reszcie... - zignorowałam jego wypowiedź i zarazem polecenie - Zemsta jest słodsza niż oczekiwałam - powiedziałam poważnie, po czym zniknęłam i zostawiłam go z umierającym przyjacielem.
Zamknęłam buzię i odwróciłam od niego wzrok. Odskoczył od ściany i przykucnął koło mnie, niechętnie spojrzał na moją twarz. Wiedziałam, że nie zacznie swoich ckliwych wymów, bo był na to za mądry. Wiedział, że nie przywróci mi mojego, jakże okropnie ciążącego człowieczeństwa, jakimiś słowami. Był na to za bardzo doświadczony.
- Udam, że cię tu nie ma, okej? - zapytałam i wstałam, ale zostałam przygnieciona do kanapy w chwili, kiedy zrobiłam krok w przód. Zdezorientowana spojrzałam na niego, próbując doszukać się jakichkolwiek znaków skruchy czy planu wpisanego na czole. Nic z tych rzeczy, nic nie było. Nic co wskazywało by na chęć pomocy mi.
- Ale ja tak nie potrafię - wymruczał mi do ucha. Zdziwiłam się bardziej niż kiedykolwiek, ale po chwili nie chcąc by cokolwiek poszło za daleko, odepchnęłam go z całej siły. Jednak odwracając się spostrzegłam, że jestem otoczona przez bandę wampirów. Zmarszczyłam brwi, po czym spojrzałam na tego niedorajdę.
- Serio? Gang młodocianych krwiopijców, przeciwko mnie? - prychnęłam i podeszłam do niego - Chyba nie sądzisz, że mi coś zrobią, ukochany? - przejechałam palcem po jego torsie, udając czułość. Pozostał na to bierny, ale wcale się tym nie zraziłam.
- Diego - kiwnął na niego. Warknęłam pod nosem i z całych sił odrzuciłam go na koniec pokoju, tak że wylądował w holu, nieprzytomny. Pierwszy wampir, który do mnie podbiegł stracił serce, drugi głowę, następny wylądował z raną po ugryzieniu na posadzce, plamiąc mi krwią dywan. Westchnęłam, wiedząc, że teraz albo będzie musiał iść do Klausa albo do mnie. Cóż, ja odpadam, a Klaus zabije go w sekundzie, czyli skazany jest na bolesną i powolną śmierć. Po kilku minutach, mój dom usiany był trupami, walającymi się po kątach, a podłoga przybrała szkarłaty kolor, chociaż przysięgam, że dywan był niebieski, a podłoga brązowa. Został tylko jeden - Diego, niestety w tym samy momencie koło niego pojawił się Marcel, który magicznie się ocknął.
- Masz na sumieniu mniej więcej... - obejrzałam się za siebie, uśmiechając się z twarzą umazaną od krwi - Setkę wampirów - powiedziałam radośnie, kierując następnie spojrzenie na murzyna, który stał koło Gerarda.
- Nie, ty masz, bo ty ich zabiłaś - bronił się, na co ja zaśmiałam się trochę strasznie.
- Nie - zaśmiałam się wesoło - To ty ich tu wysłałeś wiedząc, że ich zabiję - powiedziałam jak do dziecka, po czym z zawrotną szybkością chwyciłam Diega i zabrałam go do holu, stając z nim na środku i nie pozwalając mu się wyrwać. A szarpał się jak nie wiem i trudno było go utrzymać.
- Faith proszę - błagał, powoli podchodząc do mnie, ale ostatecznie widząc moją reakcję stając w progu do holu. - Oszczędź go, wiem, że jesteś dobra...
- Poprawka. Ja BYŁAM dobra, teraz jestem zła - zaśmiałam się odsłaniając jego szyję i ujawniając swoja prawdziwą twarz - I chcę byście wszyscy cierpieli. Kawałek po kawałku, każdego z was zniszczę. - powiedziałam groźnie po czym wbiłam swoje kły w tętnice wampira i pozwoliłam mu upaść i męczyć się z jadem wilkołaka.
- Ulecz go - rozkazał na co ja uśmiechnęłam się niby przepraszająco.
- ...Zaczynając od Katherine kończąc na Nathanie i reszcie... - zignorowałam jego wypowiedź i zarazem polecenie - Zemsta jest słodsza niż oczekiwałam - powiedziałam poważnie, po czym zniknęłam i zostawiłam go z umierającym przyjacielem.
*
Bonnie chciała uspokoić szalejący oddech, ale nie mogła. Nie mogła też wyrzucić z głowy Sama, który cały czas wyświetlał jej się w myślach. Za nic nie mogła przestać się tak czuć. Była bezsilna, wiedziała, że Winchester znajdzie ją wszędzie, gdziekolwiek by nie poszła. A diabli wiedzą, jak on to wszystko robi. Przyłożyła swoją dłoń do mostka i zorientowała się, że od dłuższego czasu Kol przygląda jej się. Miała go dość. Jego i jego rodziny, Sama, tego profesora, lizusek. Wszystkich po kolei.
- Co się gapisz? Masz mnie natychmiast zabrać do domu - rozkazała i ruszyła przed siebie, próbując go wyminąć, kiedy ten chwycił ją w tali i odwrócił w swoją stronę. Spuściła wzrok. Nie chciała jego litości, nie chciała by się nią jako tako interesował, nie chciała by tu z nią stał, nie chciała go w swoim życiu.
- Kim on jest? - zapytał intensywnie wpatrując się w jej oczy i jednocześnie nie pozwalając jej się wyrwać. Nie chciała podnosić oczy, bo wiedziała, że wtedy się złamie. Wiedziała, że kiedy z nim jest nie może ufać sobie choć w najmniejszym calu.
- Myślisz, że ci powiem? - prychnęła oburzona, mimo swoich obaw na niego patrząc - Myślisz, że powiem to komuś kogo nienawidzę?! - szarpnęła ciałem, ale nie potrafiła wyrwać się z jego uścisku. Ile razy postawi ją w tak niezręcznej sytuacji? Ile razy jeszcze będzie udowadniać, że jest przy nim tylko marnym człowiekiem? Ile!?
- Myślę, że powiesz mi ze względu na swoje bezpieczeństwo, bo z tego co widzę boisz się - powiedział puszczając ją i mierząc wzrokiem.
- Nie boję się, mam cię dość! - warknęła, dając wreszcie upust swoim emocjom - Mam dość tego, że wtrącasz się w moje prywatne sprawy, mam dość ciebie i twojego sposobu życia, mam dość was wszystkich - wykrzyczała, po czym wzięła głęboki wdech i podniosła dotychczas spuszczony wzrok na Pierwotnego, który wydawał się być zdziwiony jej wyskokiem.
- Cóż, to nie znaczy, że robię to dla ciebie - zaczął na co Bennett się zdenerwowała.
- Mam gdzieś czy robisz to dla mnie czy dla siebie! - krzyknęła - Nie możesz mi pomóc, nie rozumiesz?
Kol nie tyle co nie rozumiał, a nie chciał. Ale wiedział, że mimo iż na wierzchu dziewczyna jakoś się trzyma, to w środku się rozsypuje. Sam przechodził kiedyś taki okres, ale...
- Więc, co obchodzi cię życie tego całego Sama? - zapytał, podchodząc do niej, na co ona standardowo się odsunęła. Spuściła wzrok, na co zmrużył oczy - Bo był kimś więcej, prawda?
- Zabierz mnie do mojego mieszkania - syknęła.
- Nie dopóki mi nie odpowiesz - postawił na swoim Mikaelson, po czym zauważył w jej minie zmianę. Była...zawstydzona?
- Był, czy teraz możesz mnie stąd zabrać? - zapytała cicho, na co pokiwał głową i chwycił ją, po chwili znikając.
- Nie możesz zostać? - spytał z zawodem Kol. Dziewczyny spojrzały na niego dziwnie.
- Niestety nie...
- Ależ nalegam - powiedział z naciskiem Pierwotny, nie odrywając wzroku od chłopaka - Jestem pewien, że brat wybaczy ci twoją... nieobecność - zaśmiał się pod nosem. Twarz Sama na chwilę zastąpił strach, ale opanował się i przyjął wyzwanie.
- Nie masz nic przeciwko, prawda Caroline? - zaakcentował jej imię Sam, po czym uzyskując jej zaproszenie wszedł z powrotem do środka. Bonnie ze strachem, wtuliła głowę w bok Mikaelson'a.
- Wejdź - wyszeptała, zapewniając sobie ochronę na resztę wieczoru.
- Co się gapisz? Masz mnie natychmiast zabrać do domu - rozkazała i ruszyła przed siebie, próbując go wyminąć, kiedy ten chwycił ją w tali i odwrócił w swoją stronę. Spuściła wzrok. Nie chciała jego litości, nie chciała by się nią jako tako interesował, nie chciała by tu z nią stał, nie chciała go w swoim życiu.
- Kim on jest? - zapytał intensywnie wpatrując się w jej oczy i jednocześnie nie pozwalając jej się wyrwać. Nie chciała podnosić oczy, bo wiedziała, że wtedy się złamie. Wiedziała, że kiedy z nim jest nie może ufać sobie choć w najmniejszym calu.
- Myślisz, że ci powiem? - prychnęła oburzona, mimo swoich obaw na niego patrząc - Myślisz, że powiem to komuś kogo nienawidzę?! - szarpnęła ciałem, ale nie potrafiła wyrwać się z jego uścisku. Ile razy postawi ją w tak niezręcznej sytuacji? Ile razy jeszcze będzie udowadniać, że jest przy nim tylko marnym człowiekiem? Ile!?
- Myślę, że powiesz mi ze względu na swoje bezpieczeństwo, bo z tego co widzę boisz się - powiedział puszczając ją i mierząc wzrokiem.
- Nie boję się, mam cię dość! - warknęła, dając wreszcie upust swoim emocjom - Mam dość tego, że wtrącasz się w moje prywatne sprawy, mam dość ciebie i twojego sposobu życia, mam dość was wszystkich - wykrzyczała, po czym wzięła głęboki wdech i podniosła dotychczas spuszczony wzrok na Pierwotnego, który wydawał się być zdziwiony jej wyskokiem.
- Cóż, to nie znaczy, że robię to dla ciebie - zaczął na co Bennett się zdenerwowała.
- Mam gdzieś czy robisz to dla mnie czy dla siebie! - krzyknęła - Nie możesz mi pomóc, nie rozumiesz?
Kol nie tyle co nie rozumiał, a nie chciał. Ale wiedział, że mimo iż na wierzchu dziewczyna jakoś się trzyma, to w środku się rozsypuje. Sam przechodził kiedyś taki okres, ale...
- Więc, co obchodzi cię życie tego całego Sama? - zapytał, podchodząc do niej, na co ona standardowo się odsunęła. Spuściła wzrok, na co zmrużył oczy - Bo był kimś więcej, prawda?
- Zabierz mnie do mojego mieszkania - syknęła.
- Nie dopóki mi nie odpowiesz - postawił na swoim Mikaelson, po czym zauważył w jej minie zmianę. Była...zawstydzona?
- Był, czy teraz możesz mnie stąd zabrać? - zapytała cicho, na co pokiwał głową i chwycił ją, po chwili znikając.
*
W oka mgnieniu Bonnie razem z Kol'em znaleźli się w pod akademikiem. Bennett nie zamierzała odzywać się do Pierwotnego, była na niego za bardzo zła. Kol za to postanowił, że skoro tym razem złamał Bon to i następnym razem mu się uda.
- Bonnie, wreszcie jesteś! - usłyszała, kiedy otworzyła drzwi, jednak nie cieszyła się z widoku jaki zastała. Stanęła jak wryta wpatrując się z przerażenia w Winchestera, popijającego bourbon. Caroline zdziwiła się jej reakcją, ale ciągnęła - To Sam, chciał z tobą porozmawiać - przedstawiła go, każąc mu ręką podejść. Kol spojrzał niepewnie na Bonnie, po czym bez wahania objął ją jedną ręką w pasie i przysunął bliżej siebie. Forbes zdumiała się jeszcze bardziej, ale słowem się nie odezwała. Zmierzyła go tylko nienawistnym spojrzeniem.
- Zapomniałem, że miałem spotkać się z bratem - uśmiechnął się przepraszająco, ale wzrok miał utkwiony w wampirze, który z groźbą w oczach uśmiechał się. Care spojrzała pytająco na przyjaciółkę, która ze strachem, niemal niewidzialnie zaprzeczyła głową.- Nie możesz zostać? - spytał z zawodem Kol. Dziewczyny spojrzały na niego dziwnie.
- Niestety nie...
- Ależ nalegam - powiedział z naciskiem Pierwotny, nie odrywając wzroku od chłopaka - Jestem pewien, że brat wybaczy ci twoją... nieobecność - zaśmiał się pod nosem. Twarz Sama na chwilę zastąpił strach, ale opanował się i przyjął wyzwanie.
- Nie masz nic przeciwko, prawda Caroline? - zaakcentował jej imię Sam, po czym uzyskując jej zaproszenie wszedł z powrotem do środka. Bonnie ze strachem, wtuliła głowę w bok Mikaelson'a.
- Wejdź - wyszeptała, zapewniając sobie ochronę na resztę wieczoru.
*
______________________________
Przeglądałam ostatnio rozdziały i chyba na serio mam obsesję na punkcie Kol'a i Bonnie....
Powinnam do jakiegoś specjalisty iść...
Eee, tam. W każdym razie... Jestem meeeega w żałobie, i ten kto oglądał #ArrowMidSeasonFinale z pewnością wie o co mi chodzi... Więc ten teges...
Next chapter będzie jak zwykle za tydzień, a ja już zaczynam pisać 25, przy okazji rycząc jak nienormalna i przeklinając ten odcinek.
Well, could be worse, right?
Cóż ja mogę jeszcze dodać? Mam nadzieję, że nie będę musiała zabijać kogokolwiek w tych rozdziałach, po za tym jeśli się nie mylę... Ktoś wrócił z zaświatów. A jak wrócił?
Pamiętacie jak mówiłam, jedni umierają by inni mogli żyć? Więc Davina kopnęła w kalendarz (sorry Dav), a duży groźny gościu, postanowił się teraz na kimś zemścić.
Kto zgadnie na kim?:D
Przeglądałam ostatnio rozdziały i chyba na serio mam obsesję na punkcie Kol'a i Bonnie....
Powinnam do jakiegoś specjalisty iść...
Eee, tam. W każdym razie... Jestem meeeega w żałobie, i ten kto oglądał #ArrowMidSeasonFinale z pewnością wie o co mi chodzi... Więc ten teges...
Next chapter będzie jak zwykle za tydzień, a ja już zaczynam pisać 25, przy okazji rycząc jak nienormalna i przeklinając ten odcinek.
Well, could be worse, right?
Cóż ja mogę jeszcze dodać? Mam nadzieję, że nie będę musiała zabijać kogokolwiek w tych rozdziałach, po za tym jeśli się nie mylę... Ktoś wrócił z zaświatów. A jak wrócił?
Pamiętacie jak mówiłam, jedni umierają by inni mogli żyć? Więc Davina kopnęła w kalendarz (sorry Dav), a duży groźny gościu, postanowił się teraz na kimś zemścić.
Kto zgadnie na kim?:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz