sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział Dwudziesty Siódmy

- Co ty tutaj robisz? - zapytałam, opierając się o słup i mierząc ją wzrokiem od góry do dołu. Spojrzała na mnie jak na idiotkę, po czym przejęła wzrokiem po Marcelu, Linlie i mężczyźnie, którego imienia nie znałam.
- Zadałabym to samo pytanie, ale chyba nie muszę - powiedziała z przekąsem, jak zwykle wykazując się swoim stoickim spokojem. Nie miałam pojęcia, dlaczego wróciła akurat teraz. Najchętniej urwałabym jej łeb i zakopała gdzieś w lesie, jednocześnie patrząc na cierpienie mojego byłego przyjaciela, który zdawał się być zakochany w tej wampirzycy.
- A ty kim, do cholery jesteś? - starsza kobieta podeszła do niej i wlepiła w nią wzrok, jednocześnie piorunując wzrokiem mnie i moją minę, która wyrażała tylko jedno zdanie: Nie zbliżaj się do niej.
- Jest moją przyjaciółką - oznajmiła zimno, zakładając ręce na piersi i wchodząc pomiędzy nią a szatynką, która uniosła do góry brwi.
- Okej, nie chcę się wtrącać, ale o co tu w ogóle chodzi? - zapytała Sarah, a jej wzrok ostatecznie pozostał na Nathan'ie, który uśmiechnął się łobuzersko w jej stronę, przyprawiając mnie o mdłości.
- Oni próbują włączyć moje człowieczeństwo, ale jak widzisz marnie im to wychodzi - w końcu się odezwałam po bitwie na wzrok z Linlie, która podawała się za siostrę mojej matki. Do tego oczywiście nie mogłam mieć pewności.
- A wyłączyłaś je z powodu...? - Hale zapytała mnie o to, jakby fakt, że nie mam uczuć w tej chwili, nie był dla niej zaskoczeniem. Linlie uniosła do góry brwi i założyła ręce pod biustem.
- Wróciłaś z jakiegoś konkretnego powodu czy dla Marcela? - zapytałam odchrząkując i omijając podejrzliwy wzrok Nathan'a i Marcel'a, którzy wpatrywali się we mnie jak w jakiś magiczny obrazek, który zaczął się własnie ruszać.
- Wróciłam z powodu śmierci Kylie - oznajmiła, okrążając mnie i stając przede mną. - Rozmawiałam z nią - oznajmiła, patrząc na mnie.
- I co plotkowaliście, jak to jest po drugiej stronie? - warknęłam na nią, na chwilę tracąc kontrolę. Cofnęła się trochę widząc moje żółte tęczówki - Czy może powiedziała ci, że ten pacan na którego robiłaś przed chwilą maślane oczka ją zabił? - syknęłam. Sarah odwróciła się w jego stronę i  zauważyła, że chłopak patrzy centralnie na nie.
- Wiedziałaś? - zapytał, a wszystkie pary oczu skierowały się na niego i mnie.
- O tym, że ją zabiłeś? - spytałam, jakby się zastanawiając - Tak i teraz powiedz mi, skrzywdziłeś jeszcze kogoś na kim mi zależało?
- Myślałam, że wyłączyłaś człowieczeństwo - stwierdziła Sarah, na co ja pokręciłam z politowaniem głową i spojrzałam na chwilę na nią.
- I tak jest - oznajmiłam - Co nie oznacza, że nie mogę wiedzieć co się stało z Leonardo, który magicznie zniknął. Dziwny zbieg okoliczności, że akurat kiedy przybyłam do Nowego Orleanu, prawda?
- Możliwe, że trochę mu się oberwało... - odsunęłam Hale trochę na bok, po czym wyginając rękę w lewo skręciłam chłopakowi kark.
- Przegiąłeś - warknęłam.

*

- Kol? - odezwała się Rebekah, kiedy jej bracia i chłopak wyszli z rezydencji. Zdziwiła się, kiedy zauważyła go siedzącego w salonie i popijającego burbon ze szklanej szklanki. Brat zdawał się na nią za bardzo nie zwracać uwagi. Wynikało to z powodu muzyki grającej w słuchawkach, ustawionej na full w komórce. Dziewczyna pokręciła z politowaniem głową i w wampirzym tempie znalazła się przed nim, pstrykając mu palcami przed oczami. To ostatecznie zwróciło jego uwagę. 
- Czego? - warknął, kiedy wyjął z uszu słuchawki.
- Może grzeczniej - zasugerowała złośliwie, kiedy zdobyła jego całkowitą uwagę. Podniósł na nią wzrok, który gdyby mógł, to by zabijał. Jego siostra zignorowała to i czekała wiedząc, że to jeszcze bardziej go zdenerwuje.
- Droga siostro, czy mogłabyś być tak łaskawa i wyjaśniła mi powód dla którego mnie denerwujesz? - spytał spokojnym głosem, co jeszcze bardziej zdziwiło Rebekhę, chociaż tego nie pokazała. Uśmiechnęła się zamiast tego, przechylając głowę w bok.
- Drogi bracie, powiedziałabym o tobie wszystko, ale nie sądziłam, że jesteś aż tak ślepy - oznajmiła przesłodzonym głosem, po chwili poważnie na niego patrząc. Kol oparł się o oparcie kanapy, odstawiając wcześniej szklankę na stół.
- Skończ te gierki, Bekah nie mam na nie czasu - powiedział ostro, a blondynka uniosła do góry brwi, spoglądając to na niego, to na szklankę whiskey.
- Zastanawiałam się dlaczego jesteś taki inny i co cię tak zmieniło - zaczęła patrząc na niego i jakby lustrując - I nagle zdaje sobie sprawę, że to nie coś, tylko ktoś.
- Bekah... - chciał jej przerwać, ale został uciszony i zignorowany.
- Nie mogłam stwierdzić kto, dopóki nie okazało się, że Bennett zniknęła - ciągnęła, a Mikaelson posłusznie zamilkł, patrząc na nią z uwagą, nie chcąc jej jakoś rozzłościć ciągłym przerywaniem - To przerażenie w twoich oczach, kiedy dowiedziałeś się, że jej nie ma... - spauzowała, chcąc zobaczyć jego reakcję.
- Sugerujesz, że co? Zaprzyjaźniłem się z Bonnie? - prychnął, ale tak jakby nerwowo i jego siostra od razu to zauważyła.
- Że się w niej zakochałeś, ty ślepy idioto - odpowiedziała z wywróceniem oczu i pokręceniem głową - Ja? W Bonnie? - spojrzał na nią, po czym się zaśmiał i próbował wstać, kiedy Rebekah posadziła go od razu z powrotem.
- Nie skończyłam - oznajmiła - Tak, ty! A twoja reakcja, mówi sama za siebie, Kol.
Szatyn potrząsnął głową widząc, że jego siostra nie zamierza tak tego zostawić. Zaczął patrzeć w inną stronę, nie chcąc by siostra widziała jego spojrzenie. Zawahał się, za nim odpowiedział.
- Nawet jeśli - oznajmił - Nadal nie mam pojęcia, po jakie licho mi to mówisz, Bekah. - warknął w końcu.
- Przyznałeś to w końcu - uśmiechnęła się zwycięsko - A mówię ci to dlatego, że osoba na której ci zależy, może być właśnie torturowana, a ty jak taki debil, siedzisz sobie i nic nie robisz.
- Nawet nie wiem. gdzie Nick zniknął - poddał się zrezygnowany. Rebekah uśmiechnęła się.
- Do jedynej osoby, która może wiedzieć kto porwał te dziewczyny - odrzekła i nie minęła chwila, a jego już nie było.

*

Natychmiast odwróciłam się, kiedy usłyszałam, że ktoś wchodzi na dziedziniec. 
- Faith, kochana! - usłyszałam głos Klaus'a  obok którego szli jeszcze Elijah i Stefan. Skrzywiłam się na sam ich widok, po chwili widząc, że młody Kol do nich dołączył. Rzuciłam okiem na Linlie, która mierzyła wzrokiem Mikaelson'ów i na mężczyznę obok, który patrzył na Stefan'a. 
- Jestem zajęta - oznajmiłam niemiło, stając plecami do reszty, gdzie leżał Nathan i Marcel. Klaus zauważył ich ciała i spojrzał na mnie pytająco. 
- Zbytnio nas to nie interesuje - stwierdził Kol, stając koło braci i mierząc mnie wzrokiem. Wydawał się być trochę rozbity z jakiegoś powodu. Uniosłam brwi i spojrzałam na Salvatore'a, który siedział cicho razem z Elijah'ą.  
- Ty, Salvatore - zwróciłam się do Stefana, jednak nie ominęłam wyrazu szoku na twarzy tajemniczego mężczyzny, który stal koło Linlie. Oboje spojrzeli na siebie. - Gdzie Caroline? Miałam jej coś powiedzieć.
- W tej sprawie przychodzimy - odezwał się i stanął naprzeciwko mnie - Zniknęła. - oświadczył. 
Uniosłam do góry brwi i zacmokałam. 
- I przyszliście do mnie całą grupą, bo jedna osoba sobie zniknęła? - zapytałam z niedowierzaniem. 
- Katherine i Bennett też - odezwał się Klaus, odwracając wzrok na dwójkę ludzi stojących kilka metrów dalej. Nikt jednak nie zwracał uwagi na Sarah, która prawdę mówiąc miała ubaw z całej tej sytuacji.
W kilka sekund poskładałam wszystko do kupy i zaśmiałam się, nie wierząc, że Mikaelson'owie są aż tak tępi.
- Myślicie, że powiem wam kto je porwał, bo sami się nie domyślacie - stwierdziłam bardziej niż zapytałam - Jesteście aż tak głupi czy tylko udajecie, bo teraz nie wiem. 
- Przejdziesz do rzeczy? - zapytał Elijah spokojnym tonem. Spiorunowałam go wzrokiem.
- Pomyślmy - zaczęłam - Zniknęła Katherine, którą kocha Elijah a.k.a obrońca uciśnionych, Bennett w której z kolei zakochał się Kol a.k.a walnięty dzieciak i Caroline, która jest obiektem westchnień Klaus'a a.k.a morderczej hybrydy. 
- Sugerujesz, że zostały porwane przez nich? - wtrąciła się Sarah, czytając pomiędzy wersami. 
- Przez osobę, która nienawidzi ich najbardziej - skinęłam głową - Klaus, pomyśl choć trochę, to nie boli. 
Niklaus zrobił kamienną minę i już wiedziałam, że zaszłam mu za skórę. 
- Jeszcze słowo, a twoja głowa wyląduje w koszu na śmieci, za nim zdążysz mrugnąć - powiedział, a ja się uśmiechnęłam.
- Chodzi o Mikael'a - oznajmiłam - Kojarzysz gościa? Nie przepada za wami - oznajmiłam - A teraz wybaczcie, ale mam sprawę do wyjaśnienia - odwróciłam się od nich i wzięłam bez problemu na ramię Nathana, a drugą ręką ciągnęłam Marcel'a, kierując się do środka.

*
Oba nieprzytomne ciała położyłam na podłodze w salonie, sama zasiadając na kanapie i doskonale wiedząc, gdzie jest alkohol, wyjęłam z szafki butelkę i przelałam trunek do szklanej szklanki. Nie zauważyłam nawet, kiedy Linlie weszła razem ze swoim kolegą do pomieszczenia, ponieważ tak bardzo zajęta byłam obmyślaniem sposobu na torturowanie Nathan'a i Marcel'a. W pewnej chwili, jednak ze szklanką z napojem w ręku, zmarszczyłam brwi. Naczynie było kilka centymetrów od moich ust, kiedy moje oczy przyćmiła mgła.
Wróciłam do swojego mieszkania, które wynajmowałam od czasu przyjazdu do Los Angeles. Zrzuciłam z siebie kurtkę, kładąc ją na kanapie i chwytając kubek z jakimś nie zaczętym jeszcze trunkiem. Upiłam jego zawartość, powoli opadając na siedzenie i patrząc przed siebie. Wiedziałam, że nie mogłam albo raczej nie potrafiłam poradzić sobie z wydarzeniami z dzisiejszego wieczora. Coś w klatce piersiowej mnie kuło, kiedy przypominałam sobie jego oczy, przerażone tym co mu zrobiłam. Nienawidził mnie, a właściwie go do tego zmusiłam, bo chociaż bardzo chciałam go mieć przy sobie, postanowiłam, choć raz podjąć słuszną decyzję i pozwolić mu odejść. 
Wiedziałam, że już nigdy go nie zobaczę i to bolało mnie najbardziej. Chciałam zrobić wszystko by zatrzymać to uczucie, żebym już nic nie czuła. Ale w jednej chwili uderzyło do mnie, że to nie jest możliwe chyba, że wyłączyłabym swoje człowieczeństwo. Nie chciałam tego robić. Istniał powód dla którego nie zrobiłam tego wcześniej. 
Odłożyłam szklankę, zamykając oczy i starając się skupić. Nie mogłam stać się gorsza niż jestem teraz, ale przecież istnieje inne wyjście. Zawsze istnieje, nawet jeśli dostrzeżenie go trochę trwa. Przewijałam w swojej głowie różne momenty w swoim życiu, szukając jakiegoś sposobu, czegoś co zastąpiło by moją pustkę w sercu, które przez wieki było skamieniałe. I wreszcie to zauważyłam. 
Pamiętałam, że Bree opowiadała mi kiedyś o tym, co czuje się po stracie czegoś co ceniliśmy nad życie. Opowiadała o tym ze swojej perspektywy i pamiętam, że powiedziała mi, że ludzie mają na to sposób, którego wampiry nigdy nie wykorzystują. Że usuwają z pamięci te okropne wspomnienia, samą swoją wolą i zapominają nawet, że coś takiego się stało, więc jeśli oni potrafili to zrobić będąc człowiekiem, to co stoi na przeszkodzie nieśmiertelnej i potężnej hybrydzie?
Wzięłam kilka wdechów, za nim zamknęłam ponownie oczy i skupiłam się jeszcze bardziej niż przedtem. Przez kilka chwil widziałam ciemność i nie czułam żadnej różnicy. Nic, a nic się nie działo, ale po tych minutach, które wydawały się trwać dłużej niż w rzeczywistości, coś się zmieniło. Coś zniknęło. 
Odłożyłam z hukiem szklankę i tępo się w nią wpatrywałam. Przełknęłam ślinę, próbując w miarę spokojnie oddychać. Nie zauważyłam nawet kiedy, ale Linlie usiadła przede mną na szklanym stole i zaczęła na mnie patrzeć, jednak ja nie chciałam podnieść na nią wzroku. Musiałam stwarzać pozory.
- Czyżbyś sobie o czymś przypomniała? - zapytała z przekąsem, co ja skwitowałam fałszywym prychnięciem i dobrze wiedziałam, że ona wie, że ja udaje,
- Wiedziałaś co się stanie - stwierdziłam, patrząc ukradkiem na moich dwóch kolegów, leżących dalej nieprzytomnie na dywanie.
- Możemy skończyć z tym wszystkim i wrócić do ważniejszych spraw - usłyszałam głos, dochodzący za kobietą.
- Takich jak? - zapytałam, podnosząc wzrok na mężczyznę.
- Takich jak Salvatore'owie - oznajmił, a ja zmarszczyłam brwi patrząc na niego, a po chwili na szatynkę, która dyskretnie się uśmiechnęła.
- Jak się nazywasz? - zapytałam, drżącym głosem, a kobieta wstała i podeszła do mężczyzny, kiwając mu głową.
- Dawniej James Salvatore - spojrzał na kobietę - Teraz James Woodhope.

*

- Nick, uspokój się - rozkazała Rebekah, kiedy jej bracia wrócili do rezydencji. Niklaus niemal wywalił drzwi, kiedy wchodził. Zniszczył też kilka mebli oraz stary wazon z Japonii. Mikaelson zatrzymał się i spojrzał na nią zdenerwowany. - Rozwalanie wszystkiego dookoła nie pomoże ci jej znaleźć. 
- Lepiej pomyśl, gdzie może być - wtrącił ostro Stefan, nadal mając zawieszoną głowę. Salvatore na serio martwił się o Caroline i oczywiście Bonnie, chociaż był pewien, że Kol martwił się o nią najbardziej z nich wszystkich. I szczerze było my trochę z tego powodu wstyd, bo przecież Bennett też była jego przyjaciółką. 
- Myślisz, że... - urwał przez dzwonek telefonu szatyna, który od razu odebrał. Mikaelson'owie spojrzeli na niego, kiedy usłyszeli warknięcie po drugiej stronie. Stefan na daremno próbował uspokoić brata, kiedy ten zaczął na niego przeklinać.
- Jak to zniknęła? - przerwał mu w pewnym momencie i wszyscy rzucili mu pytające spojrzenie - Damon, co masz na myśli, mówiąc, że Elena zniknęła?
- Nie wiem Stefan, może to, że jej nie ma?! - krzyknął i po drugiej stronie wyraźnie było słychać, że ktoś rozbił szkło po drugiej stronie i to wcale nie był dobry znak.
- Więc mamy większy problem niż myślałem - mruknął do siebie, co nie uszło uwadze starszego Salvatore'a.
- Co? - na chwilę się uspokoił i skupił całą swoją uwagę na rozmowie z szatynem. 
- Bonnie, Caroline i Katherine również zniknęły - oznajmił od razu, czekając na jego reakcję. 
- Blondie i mała wiedźma zniknęły? - chciał się upewnić. Kij z Katherine, ale nikt nie będzie mieszał z Forbes i Bennett, przynajmniej nie na jego warcie. Po za tym, gdyby Elena dowiedziała się, że Damon pozwolił by jej przyjaciółki ktoś skrzywdził, byłoby po nim.
- Myślimy, że Mikael je porwał - powiedział w skrócie. Po drugiej stronie nastała chwile ciszy, którą Damon przerwał rzucając butelkę o ścianę. 
- Przecież był martwy. Synalek go zabił, nie? - spytał, na co Klaus się skrzywił nieznacznie, a Stefan tylko rzucił mu przelotne spojrzenie.
- Nie wiemy, gdzie mogą być, a...
- Przygotuj pokój gościnny Stef, przyjeżdżam - i z tym zdaniem się rozłączył. Schował urządzenie do kieszeni jeansów i westchnął. Nie wiedział kompletnie co robić. 

*

- To niemożliwe - powiedziałam po chwili, przyjmując obojętny głos, chociaż nie bardzo mi to wyszło i prawdopodobnie zadrżał mi głos. Linlie spojrzała na mnie z politowaniem, a James z ciekawością. 
- A jednak - oznajmiła z małym wahaniem, wszystko, żeby mnie nie rozdrażnić. - I najwidoczniej pan Black przywrócił ci człowieczeństwo - uśmiechnęła się szeroko i po raz pierwszy znalazłam w niej coś na wzór dobra. 
- Ja go nie kocham - oznajmiłam krótko, na co szatynka uśmiechnęła się z przekąsem i uniosła do góry brwi, wyraźnie mi nie wierząc.
- Tego nie powiedziałam - otworzyłam usta, ale natychmiast je zamknęłam, wiedząc, że dałam się wrobić. Pokręciłam głową, sprowadzając swój wzrok na James'a. 
- Jesteś z rodu Salvatore? - zapytałam, nadal nie mogąc w to w pełni uwierzyć i lekko się tego obawiając. 
- Tak - odpowiedział krótko, a ja westchnęłam. Wstałam i spojrzałam na dwa ciała, nadal leżące nieprzytomnie niemal pod moimi nogami. Odwróciłam wzrok i ponownie wzięłam kilka głębokich wdechów, nagle zdając sobie sprawę, że mam coś do załatwienia.
- No super - stwierdziłam, kładąc ręce na biodrach i spoglądając na Linlie - Jeśli jesteś faktycznie moją...ciotką, dlaczego nie pokazałaś się wcześniej? - zapytałam, na co kobieta wzruszyła ramionami.
- Nie wiedziałam, że istniejesz - odpowiedziała, a ja posłałam jej pytające spojrzenie, które od razu zauważył James.
- Linlie i Eletriss pokłóciły się i straciły kontakt ze sobą, jeszcze za nim się urodziłaś - wyjaśnił krótko, w czasie kiedy ja zmarszczyłam brwi i przełknęłam ślinę, nie wiedząc co dokładnie w tej chwili czuję.
- Eletriss? - zapytałam zauważając, że padło imię, którego nie rozpoznawałam. Obije spojrzeli na mnie i przez chwilę czułam się naprawdę żałośnie. Żałośnie, bezradnie i dziwnie.
- Tak miała na imię twoja matka - oznajmiła cicho, patrząc na mnie uważnie. I nagle coś w tym wzroku mnie ruszyło. Nie wiedziałam czy to przez kolor oczu czy może przez sposób w jaki nam mnie patrzyła, ale w tej chwili już nie mogłam. Wszystkie mury, zapory i inne rzeczy powstrzymujące mnie od złamania się, zniknęły. W jednej chwili zalałam się łzami, nie mogąc już powstrzymać kłębiących się we mnie emocji. Wszystko zwaliło się na mnie jak lawina z gór. Cały ten żal, złość, smutek, bezradność i inne uczucia, które trzymałam w środku, żeby nie zostać zranionym. Nagle to wszystko puściło i zdusiło mnie od środka, nie pozwalając oddychać. Ból był niewyobrażalny, nie potrafiłam przestać łkać i opadłam bezsilnie na kanapę, ciesząc się jednocześnie, że Marcel i Nathan nadal byli nieprzytomni. I nie miałam pojęcia, jak długo tak wstrzymywałam się przed porządnym wypłakaniem się. Pamiętałam jak bardzo wściekła byłam, kiedy zginęli staruszkowie, którzy mnie wychowali, ale w porównaniu z tym co się  na mnie zwaliło, to było nic. Teraz jedyne co mogłam zrobić, to siedzieć na tej kanapie i płakać.

*

Zaraz po rozmowie Stefana z Damon'em, Elijah i Klaus udali się do osobnego pokoju, żeby pomyśleć gdzie czasem może chować się Mikael z dziewczynami. Do tego jeszcze nie mieli pojęcia, po co je w ogóle porywał. To było w tym najgorsze, bo nie mieli pojęcia czy czasem nie pakują się w jakąś pułapkę.
- Musi mieć dużo miejsca - stwierdził Elijah, starając się z całych sił brzmieć choć w połowie tak samo spokojnie, jak to ma w zwyczaju. Jednak nie udało mu się to za bardzo. Kiedy w grę wchodziła Katerina nie potrafił opanować swoich emocji, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że Katherine potrafi o siebie zadbać.
- Może jakiś magazyn? - zaproponował Klaus, chodząc w tą i z powrotem. Podniósł dłoń do czoła i zaczął masować swoje skronie. Po raz pierwszy w życiu czuł się zupełnie bezradnie i to bynajmniej nie szło mu na rękę. Martwił się. Tak, martwił się o Caroline. Wiedział od dłuższego czasu, że darzy ją jakimś silnym uczuciem, ale aż do teraz nie potrafił go opisać. W tej chwili, jednak nie zawracał sobie nim głowy, jedyna rzecz jaka była w tej chwili ważna, to odzyskanie Forbes, a później...później się zobaczy.
- Znając Mikael'a byłoby to za oczywiste - oznajmił Elijah po chwili, jednak za nim ktokolwiek z nich odezwał się ponownie, w progu usłyszeli, że ktoś stłukł coś. A mówiąc ktoś, mieli na myśli Damon'a, który jakimś cudem znalazł się już w rezydencji. Nikt jednak nie pytał jak, nawet jeśli dotarcie do Nowego Orleanu tak szybko było praktycznie niemożliwe.
- Wiem! - wykrzyknęła nagle Rebekah, wchodząc do pokoju w którym przebywali jej bracia. Obaj spojrzeli na nią zaciekawieni, a Niklaus zniecierpliwiony. Blond włosa piękność spojrzała na nich z uwagą.
- Co wiesz? - zapytał, nie cierpiąc czekać na odpowiedź Klaus. Kol, który stanął za siostrą, postanowił się nad nimi zlitować i chociaż sam próbował udawać, że zniknięcie Bonnie na niego nie wpłynęło, to jego oczy zdradzały wszystko.
- Wiemy, gdzie są dziewczyny - oznajmił, po chwili patrząc na blondynkę, po czym na Klaus'a, który jakby się rozpromienił i podszedł do brata - Są w starym domu na granicy miasta. Zgaduje, że w dawnej piwnicy, która...
- ...jest wystarczająco duża żeby pomieścić przynajmniej z dziewięć osób - dokończyła dumnie panna Mikaelson. Nie minęła nawet sekunda, a Klaus zabrał kurtkę, a Elijah swoją marynarkę i razem z Kol'em już ich nie było.

*

_________________________________________________
Czasami Mikaelson'owie stają się lekko porywczy i co później z tego wynika? Nic dobrego. I... Oficjalnie stwierdzam, że Faith odzyskała człowieczeństwo. Wszystko przez głęboko skrywany ból, a nie jakąś tam miłość do Nathan'a... Ona go kocha, tylko jeszcze o tym nie wie, więc shhhhh...! :D
EDIT: heh, nowy szablon. Jak wam się podoba?  Anyways, więc tak, nowy rozdział nie wiem, kiedy. Ale nie traćcie wiary i Niech Moc Będzie Z Wami! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy