niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział Dwudziesty Dziewiąty

Wróciłam do swojego domu, który był miejscem spoczynku kilkunastu wampirów, które zabiłam w czasie, kiedy miałam wyłączone człowieczeństwo. Wzdrygnęłam się na sam widok zmasakrowanych ciał, które wydzielały okropny zapach. Zostawiłam otwarte drzwi i zaczęłam zastanawiać się, co z nimi zrobić. W czasie, kiedy ja byłam zajęta myśleniem, do mieszkania weszła zgrabna szatynka.
- Potrzebna pomoc? - zapytała z uśmiechem, kładąc na czysty kawałek podłogi kilka siatek. Spojrzałam na nie, po czym na dziewczynę, dziwiąc się, że wampirzyca jeszcze nie wyjechała. Westchnęłam, po czym omiotłam spojrzeniem dom.
- Dawaj broń - rozkazałam wystawiając dłoń. Sarah uśmiechnęła się szeroko i wyjęła z siatki worki na martwe ciała. Skąd je miała, tego nie wiedziałam i chyba nawet nie chciałam.

*

Bonnie obudziła się w dziwnie znajomym miejscu. Poznawała kolor ścian i nawet układ mebli. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej, od razu dostrzegając na komodzie obok łóżka, bransoletkę. Przetarła oczy, za nim po nią sięgnęła. Założyła ją na nadgarstek, czując jak przepływa przez nią magia. Kiedy się odwracała, aż krzyknęła, jak zobaczyła przed sobą poważnego Kol'a.
- Nie masz nic innego do roboty, tylko mnie straszysz? - zapytała, kiedy połączyła dwa do dwóch. Była w rezydencji Mikaelson'ów, w pokoju Kol'a. Ale zaraz, najmłodszy z Mikaelson'ów poważny? Bennett zaczęła się trochę martwić.
- Właściwie to mam - stwierdził powoli, jakby bojąc się powiedzieć, tego co musiał jej oznajmić. 
- Kol, to nie czas na gierki, co jest? - zapytała zdenerwowana - I gdzie Caroline i Elena, nic im nie jest, co się stało? - zasypała go pytaniami. Spuścił wzrok. Gdyby nie to, że Bonnie była pewno, że to ten sam Pierwotny, stwierdziłaby, że go podmienili.
- Caroline nic nie jest - zaczął, a mulatka czuła jak wielka gula w gardle, nie pozwala jej się odezwać. Spojrzała mu prosto w oczy, kręcąc głową, czując do czego zmierza.
- Nie, nie, nie - powtarzała jak mantrę, czując jak w jej oczach, wzbierały się łzy - Kol, nie, to niemożliwe!
- To zaklęcie to było za dużo - ciągnął i poczuł dziwne ukłucie w sercu. Bolał go widok, cierpiącej dziewczyny, nawet jeśli tak właściwie byli wrogami - Elena nie żyje, Bonnie. Zaklęcie ją wykończyło - powiedział i patrzył jak czarownica na niego patrzy. Zamknęła oczy, ale łzy i tak spływały jej po policzkach. - Przykro mi, Bonnie, naprawdę - dodał trochę ciszej. 
Nastolatka otworzyła oczy, tylko by na niego spojrzeć. To, że w jego oczach zobaczyła szczerość i, że mimo wszystko naprawdę jej współczuł, sprawiło, że coś w niej pękło. W jednej chwili, nie wiedziała czy był to impuls, czy po prostu potrzebowała kogoś na kim mogła by się wypłakać, ale w tej jednej chwili rzuciła się na chłopaka. Nic nie mówili, ona po prostu się w niego wtuliła i zaczęła szlochać. Kol, nie wiedząc co innego zrobić, objął ją. I pozostali tak.

*

Caroline siedziała na kanapie w salonie, u Mikaelson'ów. W jednej chwili usłyszała jak Bonnie mówi coś do Kol'a, jednak blondynka była za bardzo pochłonięta, obserwowaniem Katherine i Elijah. Gdyby nie to, że była wykończona psychicznie, pewnie by się roześmiała. Teraz jedyne, co mogła robić to patrzeć. Nie chciała nawet pojechać do domu, kiedy Rebekah jej to zaproponowała. Wydawała się być nawet na chwilę miła. Caroline wykręciła się, mówiąc, że chce poczekać na Bonnie. 
- Dlaczego jej tak nienawidzisz? - zapytał w końcu Pierwotny. Katherine tylko obróciła wzrok, nie chciała, żeby Elijah wiedział o tym, co się stało wieki temu. Pierwsze, to nie była jego sprawa, a drugie uznałby ją za słabą nastolatkę, potrzebującą pomocy lekarskiej. 
- A dlaczego cię to tak obchodzi? - odpowiedziała pytaniem. Klaus wybrał dobrą chwilę, żeby akurat w tamtej chwilki wejść do salonu. Rozejrzał się, jakby w poszukiwaniu kogoś, aż w końcu, jego wzrok spoczął na Caroline, która nadal patrzyła na zakochaną parę. Ominął ich i podszedł do blondynki, stając jej na drodze.
- Zasłaniasz. Mi. Widok - powiedziała, akcentując każde słowo. Niklaus uniósł do góry jedną brew, po czym ukląkł przed nią. Forbes odwróciła wzrok. 
- Jestem tego świadom - powiedział z małym uśmiechem. 
- To co nas łączy jest sprawą moją i Faith Woodhope - wycedziła Pierce, zwracając znowu uwagę wampirzycy, która ukradkiem patrzyła na Pierwotnego. 
- Ach, wiedziałem, że nasza przyjaciółeczka ma słabość do dzieci, ale nie wiedziałem, że ukradła jedno tobie, Katherine - wtrącił się w końcu Klaus, wywołując zdziwienie swojego rodzeństwa i przerażony wzrok brunetki. 
- To prawda? - zapytał oszołomioną dziewczynę, Elijah. Katherine spojrzała na niego, po czym w mgnieniu oka zniknęła.
- No, jeden problem z głowy - uśmiechnął się Klaus, co inni skwitowali jednym gniewnym spojrzeniem. - Irytowała mnie - wzruszył ramionami.

*

- Jak na kogoś, kto ma wybuchowy temperament, jesteś w tej chwili przerażająco spokojna, Linlie - stwierdził James, siedząc naprzeciwko kobiety, która z zimnym wyrachowaniem. Podniosła niechętnie spojrzenie, które utkwione miała w talerzu przed sobą.
- Wyczuwam złą energię - powiedziała nagle, kręcąc głową i wstając.
- Jesteś Yodą? - zakpił - Wyczuwasz zaburzenia w mocy? - jego uśmiech, znikł tak szybko jak się pojawił, kiedy zgiął się w pół i jęknął.
- James, kochany - uśmiechnęła się słodko - Pamiętasz naszą zabawę, kiedy byliśmy młodsi?
Miałem takie fajne życie, za nim cie poznałem, jęknął w środku.
- Tą, w której zawsze kończyłem w jeziorze Hope Lake? - upewnił się nadal na kolanach. Kobieta zaszła go od tyłu i położyła dłonie na jego barkach.
- Nie zawsze w jeziorze - stwierdziła marszcząc brwi. James uniósł brwi - Czasami kończyłeś w morzu.
- W obu było zimno - mruknął pod nosem.
- Och, a za chwilę możesz skończyć w górze lodowej - uśmiechnęła się szeroko. James pobladł.
Zanotować: Nie zadzieraj z osobnikami płci żeńskiej z rodziny Woodhope.
...Inaczej możesz zamarznąć na śmierć...lub gorzej.


*

Katherine nie mogąc już powstrzymać złości, weszła do najbliższego baru. Spodziewała się totalnej pustki, jednak to co, a raczej kogo zobaczyła, nieźle ją zaskoczyło. Po chwili jednak szoku, przypomniało sobie, kto dzisiaj umarł. Uśmiechnęła się złośliwie i podeszła do baru, siadając koło mężczyzny.
- Ciężka noc? - zapytała słodko, biorąc do reki butelkę najbliższego trunku. Nie spojrzała nawet na etykietkę, tylko od razu zaczęła z niej pić, czując ostry smak napoju, który powoli spływał jej po gardle.
- Oh, zamknij się - warknął brunet i wstał. Już miał wychodzić, kiedy dziewczyna złapała go za nadgarstek.
- Nie bądź taki, Damon - jęknęła, patrząc na niego z wielkim uśmiechem, chociaż jej oczy zdradzały zirytowanie.
- Katherine, Elena nie żyje - powiedział groźnie - Więc radziłbym ci zostawić mnie w ŚWIĘTYM SPOKOJU! - ryknął na nią i odstawił z hukiem szklankę na blat. Pierce przełknęła ślinę i również odłożyła butelkę, tylko, że znacznie ciszej. Za nim się obejrzała, Salvatore'a nie było, a ludzie patrzyli się na nią jak na kosmitkę. Wywróciła oczami, wróciła do picia. Wyglądało na to, że została sama. Jak zwykle zresztą...

*

Stefan siedział razem z Rebekhą w sypialni u niego w hotelu. Nie bardzo przejął się śmiercią Eleny. Nie miał raczej powodu do zmartwień. Nie był z nią blisko, odkąd wybrała jego brata. Za to bardzo interesował się Bonnie i Caroline, a wiedział, że one na pewno bardzo przeżywały śmierć przyjaciółki. Zdecydował jednak, że należą mu się w końcu wakacje i to takie, z kimś komu na nim zależy. Wstał i podszedł do szafy i wyciągnął wielką walizkę, ignorując spojrzenie Rebekhi.
- Co ty robisz? - podeszła do niego i położyła rękę, na jego ramieniu - Pakujesz się? Wyjeżdżasz?
- Tak - odpowiedział, po długiej chwili milczenia, zapinając walizkę i odwracając się w stronę dziewczyny - I możesz jechać ze mną - odpowiedział.
- Gdzie wyjedziemy? Za granicę. Byłam już wszędzie.
- Tak, to prawda - odparł w zamyśleniu - Ale ja nie byłem.
- Stefan... - zaczęła, ale chwyciła swoją torebkę.
- Idziesz? - zapytał przy drzwiach.
Blondynka miała w środku dylemat. Zamiast jednak myśleć, co podpowiadał jej rozum, Rebekah po raz kolejny posłuchała serca, tym razem modląc się, żeby jej nie zawiodło.

*

Caroline i Bonnie wróciły do swojego mieszkania w akademiku. Zastały w nim coś, co je nie tylko zdziwiło, ale także zaniepokoiło. Kiedy z niego wychodziły w środku panował bałagan. Po rozrzucane na ziemi leżały butelki, paczki po czipsach i tym podobne, ale zamiast tego zastały porządek. Podłoga błyszczała, kanapa była odkurzona, podobnie jak reszta mebli w mieszkaniu, a gdzieś w głębi niego można było usłyszeć wolne wdechy i wydechy. Bonnie zatrzasnęła drzwi i spojrzała pytająco na przyjaciółkę, która w odpowiedzi wzruszyła ramionami i mimo iż nie miała ochoty krzyczeć, ani mierzyć się teraz z intruzem, zawołała:
- Halo! Jest tu ktoś?! - możliwe, że takie wołanie zawsze kończy się w horrorze śmiercią, jednak dziewczyny wolały się na tym nie skupiać. Teraz, kiedy Elena nie żyje, musiały wymyślić jakiś sposób, żeby zabić czas.
- Spodziewałam się czegoś więcej - usłyszały z pokoju Bonnie, kobiecy z wyraźnym angielskim akcentem głos. Caroline zamarła, a Bennett spojrzała w stronę otwierających się drzwi od sypialni przyjaciółki - Jakiegoś alarmu, podobno w tych czasach jest na nie moda - stwierdził głos.
- Jeśli zaraz nie wyjedziesz... - blondynka ucięła, kiedy zobaczyła nastolatkę z wyrazem czystego zaciekawienia.
- Kim ty do cholery jesteś? - zapytała czarownica, lustrując dziewczynę od góry do dołu. Miała znajome rysy twarzy, zwłaszcza te zielone oczy, które wpatrywały się w nie jakby się czegoś doszukując. Ubrana była w jeansy, które miały pełno dziur i luźną niebieską bluzkę z napisem "Never Give Up", na nogach miała botki w brązowym kolorze, a na szyi medalik z kryształem. Na środkowym palcu, prawej ręki błyszczał pierścionek z lapis-lazuli. Jej włosy miały kolor tak jasny, że na pierwszy rzut oka, można było stwierdzić, że są białe, kiedy w rzeczywistości były koloru blond.
- Aurora Salvatore, córka Stefana Salvatore, a wy? - zapytała z cwanym uśmieszkiem.
Forbes i Bennett wymieniły się spojrzeniami i obie natychmiast spoważniały. Coś tu było w cholerę, nie tak jak powinno być.

*

Sarah krążyła jeszcze wokoło przez kilka minut, kiedy w końcu opadła na kanapę i spojrzała na mnie, gdyż ja nadal stałam i wpatrywałam się w nicość. W tym roku wydarzyło się więcej niż się spodziewałam. Przyjechałam tu szukać odpowiedzi, czekając, aż w końcu może znajdę to czego szukałam przez te sześćset lat, okazało się, że znalazłam stara kobietę, która podaje się za moją ciotkę i tajemniczych wrogów z którymi trzyma się Nathan - mój dawny wróg. Czy teraz nim był? Nie wiedziałam, ale wolałam się od niego trzymać z daleka. Dystans zawsze był dobry, przynajmniej dla kogoś takiego jak ja i mój ród. Chciałabym się tylko w końcu dowiedzieć, dlaczego Marcel trzymał przede mną sekrety. Rozumiałam, że może chce mnie chronić, ale nie mówienie prawdy, jest właściwie rzeczą, która mnie rani. 
- Faith... - usłyszałam jak dziewczyna wstaje i coś do mnie mówi, więc odwróciłam się w jej stronę i spojrzałam na nią, widząc na jej twarzy przerażenie. Zaraz, przerażenie na twarzy byłej łowczyni? O co tu chodzi? Dowiedziałam się dopiero, kiedy podążyłam  za jej wzrokiem. Ujrzałam jakiegoś mężczyznę, który przypominał mi kogoś. To takie uczucie, kiedy patrzysz na pewną osobę i masz wrażenie, że znasz ją ze zdjęcia.
- Gdzie księga? - zapytał ostro, a ja mimo poważnej sytuacji miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Pierwsze, nie wiedziałam i jaką książkę chodzi, drugie, czy ten gościu musi wyglądać tak strasznie dziwnie znajomo? 
- Mam dużo ksiąg, więc byłoby miło gdybyś się sprecyzował o jaką dokładnie ci chodzi - oznajmiłam uprzejmi, mówiąc jak do małego dziecka. Możliwe, że to go wkurzyło, bo podszedł bliżej i zmierzył mnie wzrokiem. Miałam wrażenie, że zapyta jeszcze raz to samo pytanie, jak to zwykle robią ludzie na filmach, ale tego nie zrobił.
- Nie bądź taka cwana, Woodhope - wycedził przez zęby. Sarah się cofnęła i schowała za mną, prawdopodobnie żeby pozwolić mi rozprawić się z tym intruzem samodzielnie. Potraktowałam to z ulgą, ale byłam też ba tego mężczyznę zła. Dopiero co z Sarą posprzątałyśmy dom i teraz znowu ma być brudny od krwi. Nie fajnie. 
- Słuchaj facet, czego ty chcesz i kto cię przysłał? - zapytałam nie wiedząc jak się do niego zwrócić. Może powinnam po prostu nic nie mówić i potraktować go magią? Nie, lepiej nie. Co ja bym teraz zrobiła dla jednej chwili z Bree. 
- Jeśli nie będziesz współpracować, ucierpisz. Jesteś celem tylko przez długi Marcel'a Gerarda - wyjaśnił zimno i podszedł bliżej, za to ja z Sarą się cofnęłyśmy. Uśmiechnął się pod nosem i jeszcze raz spróbował się przybliżyć, kiedy ja korzystając z tego, że byłam przy blacie kuchennym, dyskretnie sięgnęłam po zestaw z nożami, wyciągając z niego jeden. 
- Marcel? O co tutaj chodzi? - zapytałam udając wzburzenie. Przynajmniej teraz będę miała wymówkę, żeby wypytywać go o to, co go tak męczyło.
- Gerard miał oddać nam trzy wampirzyce, uzdolnione - dodał z obrzydliwym uśmiechem - W ramach zapłaty, za jedną z przysług które mu wyświadczyliśmy.
- A jeśli nie zapłaci? - spytałam, mocniej chwytając narzędzie, które miałam w dłoni za plecami. Czułam na sobie przerażony wzrok byłej łowczyni i nie mogłam się powstrzymać i lekko pogładziłam jej wolną dłonią ramie.
- Wtedy weźmiemy ciebie - oblizał usta - W końcu niecodziennie spotyka się hybrydę z rodu Woodhope, zwłaszcza tak... atrakcyjną.
Skrzywiłam z odrazą. Poczekałam aż podejdzie tak, żebym mogła bez problemu patrzeć mu prosto w oczy. Nie zawahałam się ani chwili, kiedy jednym ruchem ręki wbiłam mu nóż w gardło. Mężczyzna chwycił nóż i upadł na kolana, wrzeszcząc z bólu. Wilkołak - poznałam po jego oczach, które nabrały pomarańczowej barwy. Nie zwlekałam ani chwili, tylko walnęłam go mocno w krocze. Jęknął jeszcze głośniej.
- Sprzątałam tu - warknęłam, chwytając Hale i wybiegając z mieszkania.

*

Hello, ludzie. Witam po krótkiej przerwie. Okej, może nie tak krótkiej, ale rozumiecie przekaz, nie? Powracam więc, mimo iż mam wiele innych opowiadań do skończenia. Albo na przykład tych, które zaczęłam kilka tygodni temu... Ale nie oceniajcie mnie, okay? Mam dużo pomysłów i staram się je realizować. Anyways, co myślicie o rozdziale? Zły, dobry, przeciętny, okropny? Heh, wątpię, żebyście w ogóle napisali komentarz, ale co mi tam.
Pozdrawiam i z góry oznajmiam - nie mam pojęcia kiedy dodam kolejny rozdział.
xxJuliaxx

1 komentarz:

  1. Powiem Ci, że rozdział jest naprawdę dobry. :) Umiesz pisać ciekawie i płynnie. Bardzo mi się to spodobało.
    W sumie cieszę się że Elena nie żyję, nigdy jej nie lubiłam. A Katherina zawsze jest taka fajna, trochę szkoda mi Damona ale trudno. Co do Stefana.. hm.. on i Rebeca no cóż... też fajne, przynajmniej nie cierpi przy Elenie. A Bonnie i Kol *,* OMG cudownie, akurat ich bardzo lubię tak samo jak Klausa z Caroline.
    Podsumowując rozdział jest bardzo dobry! Czekam na więcej i zapraszam:

    http://swiatmordercow.blogspot.com/ ;)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy