sobota, 30 maja 2015

Rozdział Dwudziesty Ósmy.

Caroline i Bonnie miały wrażenie, że nigdy nie wydostaną się z tego miejsca. Było tam zimno i nie tylko Care umierała...a raczej usychała z głodu, ale też Bennett, która jako człowiek potrzebowała większej ilości jedzenia. Możliwe, że nie wyglądałaby tak, jak wygląda teraz, jednak kiedy Forbes, dłużej się nad tym zastanawiała, doszła do wniosku, że może stało się coś, za nim tu trafiły.
Katherine, najwidoczniej wyłączona z całej tej, milczącej rozmowy, spojrzała na obie dziewczyny z lekkim podziwem. Przez całe życie nie była osobą wierzącą, ale teraz? Co jej pozostawało? Dawno już zauważyła w jaki sposób Kol patrzy na Bennett i zachowanie Klaus'a w stosunku do Forbes, ale nie wierzyła, że przekształci się to w coś bardziej głębokiego. Oczywiście, każdy jest zdolny do miłości. Na przykład ona, chociaż wiedziała, że gdzieś w głębi ta niesamolubna cześć Kateriny wiedziała, że nie zasługuje na bycie kochaną.
Długo siedziały w ciszy, być może dłużej niż wcześniej, ale w końcu w chwili, kiedy Pierce otworzyła usta, drzwi otworzyły się, że skrzypnięciem i do środka weszli, albo bardziej wpadli Kol, Klaus i Elijah. Na widok tego ostatniego Katherine uśmiechnęła się, chociaż jej radość zmyła się, kiedy zauważyła, że cała trójka jest nieprzytomna.
Bonnie ocknęła się i otworzyła leniwie oczy, natychmiast sprawdzając co jest źródłem dźwięku. Oczy dziwnie jej się powiększyły, kiedy zobaczyła Mikaelson'ów nieprzytomnych, leżących na podłodze i bezbronnych.
Caroline gdyby mogła krzyknęłaby na całe gardło jak głupi mogą być czasami Pierwotni, ale powstrzymała się. Spojrzała jednak w stronę nadal otwartych drzwi i zobaczyła w nich nikogo innego, a Mikael'a. Posłał jej złośliwe spojrzenie i wyszedł.

GODZINĘ WCZEŚNIEJ

Klaus i jego bracia dotarli na miejsce i w najmniej oczekiwanym momencie, upadli natychmiast na ziemię. Kol zacisnął zęby, byleby nie krzyknąć z bólu. Spojrzał w kierunku mężczyzny, który posłał jego i resztę na kolana. Szczęka mu opadła, kiedy zobaczył swojego ojca. Nie domyślał się, że aż tak łatwo wpadli w pułapkę. Elijah spojrzał w milczeniu w na Klaus'a i od razu zauważył wyraz jego twarzy. Przepełniony nienawiścią i pogardą, dokładnie takie same odczucia zobaczył na twarzy Mikael'a.
Klaus już miał wstać, mimo bólu, kiedy jego świat zastąpiła nieoczekiwana ciemność. Upadł i ostatnie, co widział, to cwany uśmiech jego przybranego ojca.

*

To nie był pierwszy raz, kiedy czułam się całkowicie sama. Ale pierwszy raz, kiedy kogoś to  w ogóle obchodziło. Linlie usiadła koło mnie i przytuliła, głaszcząc po włosach i szepcząc jakieś słowa w języku, którego właściwie nie znałam, ale niektóre słowa były dziwnie znajome. Kilka minut później, otarłam w końcu wierzchem dłoni oczy i wzięłam głęboki wdech. W tej chwili nie mogłam sobie pozwolić na żadne słabości, musiałam wziąć się w garść. Wstałam i spojrzałam na dwa ciała nadal nieprzytomne. Byłam na siebie zła, że dałam ponieść się emocjom, ale także dumna i dziwnie usatysfakcjonowana, bo Nathan leżał pokonany przeze mnie.
Właściwie, to nie wiem nawet co, ja takiego w nim widziałam.
- Czekaj - nagle coś mi się przypomniało i momentalnie stanęłam jak wryta, przypominając sobie, co zrobiłam kiedy, miałam wyłączone człowieczeństwo - Czy ja czasem nie wysłałam Mikaelson'ów na misję samobójczą?! - wytrzeszczyłam oczy, bo właśnie zdałam sobie sprawę, że to zrobiłam.
Linlie i James tylko spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Co? - zapytali jednocześnie.
- Cholera jasna, siedem osób martwych na moim koncie więcej - mruknęłam do siebie, zapominając całkiem o Marcelu i Nathan'ie i wybiegłam z pomieszczenia.

*

Bonnie i Caroline w skupieniu obserwowały, jak mężczyźni zaczynali się budzić. Katherine, która cały czas wzrok miała wbity w ziemię, jakby wewnętrznie z czymś walcząc, natychmiast otrzeźwiała i ubrała swoją codzienną maskę sarkazmu i obojętności. 
- Paczcie, śpiące królewny się obudziły - skwitowała, kiedy ujrzała, że każdy z nich z jękiem, otwiera oczy. Kol, który natychmiast na nią spojrzał i posłał wrogie spojrzenie. 
- Czy ja zawsze muszę mieć takiego pecha, że trafiam do dziewczyn, które mnie nienawidzą? - jęknął jeszcze raz i szturchnął nogą braci, bo ręce miał przywiązane z tyłu do słupa. 
Klaus zamrugał kilkakrotnie, za nim dostrzegł Caroline, która lekko, prawie niewidocznie podniosła kąciki ust do góry. Elijah jakby zapatrzył się w Pierce jak w obrazek, bo nawet nie dostrzegł, kiedy drzwi po raz kolejny się otworzyły i dziewczyny wyraźnie się wzdrygnęły i jakby odruchowo cofnęły. Mikael spojrzał po wszystkich, za nim zwrócił swój wzrok na swoich synów.
- Widzę, że już oprzytomnieliście - uśmiechnął się ironicznie i Kol prychnął, patrząc na Bonnie, która wydawała się jakby nieobecna.
- Jakby cię to obchodziło - syknął Klaus, patrząc na swojego ojczyma spod łba. 
- Och, obchodzi - powiedział, po czym uśmiechnął się do Bonnie - Prawda, Bennett? 
Bonnie miała ochotę powiedzieć mu "wal się", bo w rzeczywistości już dawno wiedziała, co Mikael chciał zrobić, ale nie odezwała się ani słowem, chcąc po prostu się stąd wydostać.
Wszystkie pary oczy zwróciły się na nią i miała wrażenie, jakby miała coś na twarzy.
- Prawda, Mikaelson - warknęła i w odpowiedzi poczuła na sobie jego spojrzenie i kiedy popatrzyła przed siebie, zauważyła, że Kol uśmiecha się pod nosem.
- Podzielisz się z resztą klasy? - zapytała Katherine zniecierpliwiona.
- Pan Psychopata z beznadziejnym fryzem  zamierza połączyć nas z nimi - wskazała głową na Pierwotnych, którzy spojrzeli na nią z zaciekawieniem.
- Dziękuję ci, Bonnie - zaczął z wymuszonym uśmiechem Mikael - A ja myślałem, że jesteś jedną z tych głupich, bezużytecznych wiedźm.
- Uważaj na słowa - warknęła Caroline.
- Jeszcze słowo, a przysięgam zginiesz w męczarniach - wycedził Kol, z przymrużonymi oczami, a Bonnie nie mogła powstrzymać zszokowanego spojrzenia w jego stronę. Mikaelson jednak nie patrzył w jej stronę, ale wpatrywał się w Mikael'a, oczami pełnymi powagi i gniewu. Katherine przez chwilę poczuła się naprawdę dziwnie, patrząc tak na tych dwóch idiotów, którzy nadal ze sobą nie są. Z pewnością Elijah poczuł się tak samo, bo wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Niklaus'em.
- Ach, uwielbiam takie sytuacje - stwierdził i przykucnął koło czarownicy, na co Kol szarpnął rękoma, próbując je wyswobodzić.
- Odejdź od niej - syknął wściekły i Caroline mu zawtórowała, nie kryjąc jadu, jaki można było wyczuć z kilku kilometrów.
- Bonnie Bennett, ta która jakimś cudem zawsze jest tą, która na tym wszystkim cierpi - powiedział z kpiną, patrząc jej w oczy z zamiarem zranienia jej. Bonnie podniosła na niego oczy i mimo iż wiedziała, że mężczyzna mówi to specjalnie, coś w sercu ją zakuła i musiała odwrócić wzrok. Głęboko w sobie mulatka wiedziała, że w jego słowach kryła się ta jedna, okrutna, bolesna prawda.
- Trafiłem w czuły punkt, mam rację? - zapytał i w odpowiedzi dziewczyna zamknęła oczy - Powiedz mi, dlaczego nadal trzymasz ich stronę, kiedy możesz przejść na moją? - zapytał i przez chwilę Bonnie naprawdę się wahała.
- Może dlatego, że jesteś potworem...
- Ja? A oni? - wskazał na Kol'a, Elijah'ę i Klaus'a, przerywając jej - Czym oni różnią się ode mnie? - zapytał i brunetka, nie musiała się nawet wysilać, żeby zdobyć w sobie odpowiedź.
- Tym, że są zdolni do miłości - oznajmiła stanowczo i ostro i nagle zapadła głęboka cisza i Bonnie, spojrzała się wprost na Kol'a, który wpatrywał się w nią z szokiem i niedowierzaniem - A każdy zdolny do miłości, jest wart ocalenia - oświadczyła i przy tym zdaniu, Klaus spojrzał na Caroline, która wpatrywała się w Bonnie, bez słowa.
- Brać ich - oznajmił Mikael wstając i wychodząc z pomieszczenia, za nim jego ludzie zabrali ich do góry.

*

- Faith Woodhope, natychmiast się zatrzymaj! - dobiegł mnie głos Linlie, kiedy stałam już w progu. Zaklęłam pod nosem po łacinie i odwróciłam się w stronę kobiety, która patrzyła na mnie surowym wzrokiem i miałam wrażenie, ze brała lekcję od Bree. Na jej wspomnienie, trochę posmutniałam, ale twardo patrzyłam na szatynkę.
- Tak? - zapytałam i przystępowałam z nogi na nogę, niecierpliwiąc się. Linlie popatrzyła na mnie jeszcze raz, tym razem podchodząc bliżej.
- Nigdzie nie idziesz - oświadczyła stanowczo, a ja przez chwilę tylko mrugałam powiekami. Pochyliłam trochę głowę do przodu.
- Co proszę? - spytałam, bo myślałam, że się przesłyszałam. Ok, rozumiem, kobieta podaje się za moją ciotkę. Rozumiem też, że coś w jej sercu na mój widok jej drgnęło. I rozumiem, że może włączył jej się ten słynny matczyny instynkt, ale według mnie to trochę za późno, żeby bawić się w wielką szczęśliwa rodzinkę.
- Słyszałaś mnie - odpowiedziała, a w jej oczach płonęły wściekłe ogniki i jej oczy przez chwilę wydawały mi się prawie czerwone.
- Och, słyszałam - oznajmiłam, kręcąc głową - I teraz zastanawiam się, co daje ci prawo, do rozkazywania mi.
Gdyby wzrok umiał zabijać, co w przypadku wiedźm jest możliwe, to Bóg mi świadkiem, leżałabym teraz w kostnicy.
- Jestem twoją...
- Ciotką, tak wiem, powtarzasz się - przerwałam jej ostro i odeszłam od niej o krok. - Nie zamierzam tutaj zostawać, kiedy moi przyjaciele są w niebezpieczeństwie - odparłam stanowczo i wytrzymałam jej wzrok.
- To misja samobójcza - oburzyła się - Jeśli to co, mówiłaś to prawda i Mikael Mikaelson rzeczywiście porwał te dziewczyny, to...
- To jestem jedyną osobą, która jest w stanie go powstrzymać - dokończyłam, po raz kolejny przerywając jej w pół zdania - Bo zgaduje, że ci idioci dali się porwać.
- Nie pozwolę ci - odpowiedziała i chociaż głos trochę jej zadrżał, prawie niewyczuwalnie, to wiedziałam, że straciła pewność siebie.
- Trochę za późno, żeby bawić się w dom, nie uważasz? - powiedziałam z taką ilością jadu, że Katherine byłaby ze mnie dumna. Odwróciłam się i po chwili już mnie nie było.

*

- Au! - jęknęła Katherine, która chyba była z nich wszystkich tam najdłużej, kiedy Mikael brutalnie posadził ją na trawie, tak, że klęczała. To samo zrobił z resztą. Słońce powoli zachodziło, ale mimo to Pierce od razu zauważyła, że koło wielkiego kamienia, który stał pośrodku wielkiego kręgu, stała nieruchomo brunetka i Katerina musiała trochę wyostrzyć wzrok, żeby dobrze jej się przyjrzeć.
- Elena! - wykrzyknęła Caroline, kiedy podążyła za wzrokiem Petrovy. Gilbert spojrzała się w ich stronę i tylko posłała smutny uśmiech, za nim odwróciła wzrok. 
Pierwotni tylko na to wszystko patrzyli i chyba liczyli na cud.

*

Nie miałam czasu na rzucanie zaklęcia lokalizującego. Nawet gdybym się na to zdecydowała, to nie zdążyłabym znaleźć Rebekhi, bo jej krew jest potrzebna do zaklęcia. A czas, który z pewnością zawsze będzie mnie nienawidzić mi nie pomagał.
Potrząsnęłam głową, gorączkowo przeszukując w głowie, jakiś innych sposobów. I nagle znalazłam. I był to chyba najbardziej dziwny plan, jaki zdarzyło mi się wymyślić. Wstałam i od razu pognałam tam gdzie prowadziła mnie intuicja, czyli do starego magazynu na drugim końcu miasta.

*

Kiedy tam dotarłam, zakradłam się jak najszybciej do Bonnie, która była najbliżej całego zdarzenia. Mikael rozmawiał z Eleną. Zaraz z Eleną?! Co ona tam robiła? Pokręciłam głową i lekko szturchnęłam łokciem, klęcząc koło niej. Ta, odwróciła się w moja stronę z jakimś przybitym wyrazem twarzy, który od razu zastąpiła ulga. 
- Co ty tu robisz? - syknęła cicho, prawie bezgłośnie. Westchnęłam w duchu i kiwnęłam głową na Klaus'a.
- Jeśli on umrze, Marcel także - powiedziałam szeptem. Bennett spojrzała na mnie dziwnie. Odwróciłam wzrok, patrząc czy nikt jeszcze nie patrzy. Napotkałam twarz osoby, która jeszcze niedawno próbowałam zabić na tysiąc sposobów, oczywiście Klaus musiał mi przeszkodzić. Bo nie miał nic innego do roboty. 
- Elena jest potrzebna do zaklęcia - powiedziała cicho, zaczynając objaśniać mi, o co tutaj chodzi - Mikael zamierza połączyć nas z Pierwotnymi, żeby później zabić. 
- A co z Rebekhą? - zapytałam nie zauważając jej tutaj.
- Myślę, że Mikael uważa, że jest jego jedyną córką, która nie narobiła za wielkiego chaosu - odparła.
- Czyli postanowił ją zostawić w spokoju - mruknęłam do siebie. Zerknęłam jeszcze raz w stronę najstarszego z Mikaelson'ów. Chwyciłam bransoletkę, która miałam na sobie od wieków i wsadziłam delikatnie do jednej z jej dłoni, która miała związaną razem z drugą za plecami. Spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Pochyliłam się nad nią i szybko wyszeptałam jej plan, po czym w ostatniej chwili odbiegłam do niej i schowałam się za pobliskim drzewem. 
- No, droga Bonnie - Mikael w końcu podszedł do dziewczyny i brutalnie postawił ją na nogi, chwytając  mocno za ramię. Nastolatka trzymała przedmiot, który ode mnie dostała i zachowywała się normalnie. 
- Jak na kogoś, kto jest tak stary masz zadziwiający brak kultury - stwierdziła Caroline, Katherine musiała parsknąć śmiechem. Mikaelson spiorunował je spojrzeniem, po czym odszedł z mulatka do kamienia, którego wcześniej Bonnie obserwowała. Kiedy już tam stała, spojrzała w stronę Kol'a. Posłała mu uśmiech, którego chłopak nie zrozumiał, ale przestał się wyrywać. 
- Masz, tutaj - wskazał mężczyzna palcem zaklęcie. Bennett zerknęła ukradkiem na mnie, udając, że się zastanawia. Kiwnęłam na nią głową. Wzięła do ręki wyrwaną kartkę i odeszła od wampira, stając koło Eleny. 
"Sanguis Doppelganger Præcipio tibi solvere populum sempiternum vitaeque simul cum conventionali texere vitae"tak powinno brzmieć zaklęcie. Natomiast Bonnie, zamiast je wypowiedzieć, zawahała się. To była moja chwila. Korzystając ze swoich swoich mocy, wtargnęłam do jej umysłu i przekazałam właściwe zaklęcie.
- Doppelganger sanguis, et aqua purgavit lamia praecipio vobis inmortalitatem ferre iubes illam superficiem terrae, et ventus, et in omni terra exigi structura cum vita. - powtarzała jeszcze kilka razy, za nim wiatr się zerwał. Razem z moja mocą, Bennett była prawie tak silna jak ja. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy reszta obecnych spojrzała na Mikaela ze zdziwieniem, bo w tej samej chwili upadł. Wyszłam w końcu z cienia i mówiłam zaklęcie razem z mulatką widziałam, że jest wykończona, ale trzeba było go wykończyć. Drugą ręką machnęłam tak, że więzy, które trzymały wampiry w szachu, zerwały się. Drugą rzeczą jaką później zauważyłam, to, że Elena ledwo trzyma się na nogach. Znikąd w moim ręku pojawił się biały kołek. W wampirzym tempie dopadłam do pierwotnego i bez nawet sekundy zawahania, wbiłam mu kołek w serce. Mężczyzna wrzasnął i upadł, a zaklęcie które cały czas wypowiadałam, jeszcze bardziej wzmocniło moc drewna, sprawiając, że biały dąb zaczął się palić jeszcze mocniej i prawie to po minucie wbicia go.  Kiedy wszystko ucichło, odetchnęłam z ulga, jednak nie na długo, bo kiedy spojrzałam w  stronę młodej czarownicy, ta była o krok od upadku. 
- Bonnie! - krzyknęłam w chwili kiedy, Kol do niej podbiegł i w ostatniej chwili złapał ją zanim upadła. Kątem oka zobaczyłam, że Caroline klęczy nad czyimś ciałem. Katherine za to stała i temu wszystkiemu się przyglądała. W jednej chwili usłyszałam jak ktoś szlocha i dopiero po chwili dotarło do mnie, że była to blond włosa wampirzyca. Niby wszystko było dobrze, ale nadal czułam, że w pewnym sensie była to przegrana.

*

_______________________________
UUPPPSSS.... Nie chciałam tego robić, tak jakoś wyszło. Każda śmierć, niesie za sobą nowe życie - potraktujcie to jako wskazówkę. Jak myślicie, co zrobię? 


1 komentarz:

  1. Świetny!!! Przerwać w takim monencie ?! Kto zginął(mam nadzieje,że nie Klaus)?Przeczytałam wszystko jednym tchem !!! Masz talent !!! Z niecierpliwością czekam na następny!!!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy