piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział Trzydziesty

- STEFAN! Ja nie żartuje, jak się tu nie zjawisz to przysięgam, powiem Damon'owi o twoim wypadku w basenie i ci żyć nie da! - zagroziła Caroline, krzycząc do telefonu, kiedy jej przyjaciel powiedział, że nie może przyjechać bo jest na wakacjach ze swoją dziewczyną. Forbes była już tak zirytowana tym wszystkim i wściekł na cały świat, że nie miała ochoty na kłótnie z młodszym Salvatore.
- Care, nie mogę - mówił zrezygnowanym głosem. Caroline gotowa rzucić komórką w ścianę, zamknęła oczy, czując, że za chwilę na nie wrzaśnie tak mocno, ze mu bębęki w uszach pękną mimo tego, że jest wampirem.
- Daj mi go - odezwała się niespodziewanie dziewczyna, siedząca na kanapie. Caroline nie widząc przeciwwskazań, podała jej urządzenie.
- Masz.
- Jeśli zaraz się stamtąd nie wyniesiesz, to na zawsze stracisz okazję na poznanie córki, tato - dała nacisk na słowo tato, żeby mężczyzna zrozumiał, o co jej chodzi.
- Czy to..? - Aurora podała blondynce komórkę i słuchała.
- Tak - odpowiedziała Forbes
- Będę jutro - odpowiedział i się rozłączył. Dziewczyna spojrzała na Aurorę, która niedbale ułożyła się na kanapie i uśmiechnęła pod nosem, kiedy Caroline zaskoczona niemal sprawiła, że z tego szoku, oczy wyszły jej z orbit.
- Tak to się robi z Salvatore'ami - powiedziała ze wzruszeniem ramionami.

*


Bonnie wyszła z mieszkania, chcąc uniknąć rodzinnej potyczki. W życiu by nie pomyślała, że Stefan ma córkę, jeszcze taką podobną do Damon'a. Chcąc, nie chcąc będzie musiała się z nią użerać, bo jak zna życie, Damon będzie tak pochłonięty żałobą po Elenie, że nie pozwoli dziewczynie z nim zamieszkać, a Stefan będzie zajęty Rebekhą i jej zachciankami. Były też dobre strony tego wszystkiego. Jej przyjaciel był szczęśliwy, a blond wampirzyca trzyma się od niej z daleka. A Damon, jak to Damon, zapije wszystko w alkoholu i w końcu zapomni o ukochanej. Zastanawiała się tylko, co teraz powinna zrobić. Mikael był martwy, Esther także. Faith na pewno miała swoje sprawy na głowie jak Marcel albo ktoś tam, nie wiedziała. Nawet nie utrzymywała z hybrydą kontaktu, po części winiła ją za śmierć przyjaciółki, a po części siebie. Przecież gdyby nie wyszła wtedy z rezydencji Mikaelson'ów, nic z tego by się nie wydarzyło. Zaklęła się, bo nie miała już o nich myśleć. Albo nie chciała. Nieważne, ważne, że była cała i zdrowa i teraz mogła wreszcie skupić się na nauce. W Nowym Orleanie nie ma już żadnych niebezpieczeństw.

*

Marcel prawdopodobnie rozmawiał z Nathan'em, bo kiedy z Sarah wpadłyśmy do budynku, nagle wszystko ucichło. Nastała taka cisza, że tylko Linlie z James'em postanowili do mnie podejść. Cofnęłam się natychmiast i podbiegłam do przyjaciela, ignorując Nate'a. 
- Więc, słucham!? - warknęłam na niego. Byłam na granicy wytrzymałości. Gniew, który w sobie dusiłam podczas spotkania z nieznajomym, nagle się ujawnił i byłam o krok od urwania mu głowy lub skręcenia karku.
- Co? O co chodzi? - zapytał, nie wiedząc, co tym razem zrobił.
- O co chodzi?! Byłyśmy z Sarą w moim domu, kiedy wpada jakiś gość, mówiąc, że chce zapłaty za twoje długi. Chciałbyś mi to może wytłumaczyć?! - wycedziłam i patrzyłam, jak mimo tego, że Marcel jest wampirem, robi się bardzo blady. Ba! On był po prostu jak prześcieradło. 
- Nic ci nie jest? - Nathan podszedł do miejsca, gdzie teraz odgrywał się cały ten dramat.
- Czy nic mi nie jest!? Czy wam nic nie jest, wy egoistyczne dupki!?  Dobrze wiem, że dla nich pracujesz, więc przestań już udawać, że ci na mnie zależy, bo wcale tak nie jest. Nigdy nie było, to wszystko była tylko gra, wszystko, żeby zostać pupilkiem szefa, co?! Sarah, Kylie i Katie były zapłatą, prawda?! Chciałeś je sprzedać jak świnie na rzeź!? - zwróciłam się do Gerard'a z obrzydzeniem w głosie. Nie mogłam uwierzyć, że mógł mi coś takiego zrobić.
- Faith, to nie tak jak myślisz... - zaczął, ale Linlie wcięła mu się w słowo. 
- Pustynny wilk, wrócił?! - zdziwiła się i po raz pierwszy, miałam ochotę uderzyć członka mojej rodziny. Tak mocno, żeby ją zabolało. Teraz się okazuje, że ona też o nich wiedziała i jedyną osobą, która nie miała o niczym pojęcia to...
- Co? Kim jest pustynny wilk? Lin, o co tutaj chodzi? - zwrócił się do żony James i na chwilę musiałam zamilknąć. Chyba jednak go polubię, bo najwidoczniej on także żył w niewiedzy. I dzięki Bogu, że mimo wszytko nie jestem sama w tym świecie kłamstw. 
- James, nie teraz - błagała oczami, jak jakaś łania w tarapatach. Spojrzałam po niej i po nim i zrobiło mi się go na chwilę żal. Prawdopodobnie także sądził, że może ufać ukochanej osobie z którą już trochę spędził czasu. 
- Więc kiedy? - spytał i pokręcił z dezaprobatą głową - Cała trójka - wskazał na nią, Nathan'a i Marcel'a - kłamaliście i po co? Mówiłaś, że bez zaufania nie ma nic, więc czemu nagle zmieniłaś zdanie?
- Dobrze wiesz, że tak nie jest - zaprzeczyła urażona jego oświadczeniem.
- Okłamałaś mnie I swoją siostrzenicę - podkreślił - Już nie wspomnę o tobie Marcelu - rzucił mu spojrzenie pełne bólu. 
- A ty? - wszeptałam już spokojniejsza i podeszłam do szatyna, który spojrzał na mnie i widziałam w jego oczach niepokój. Bał się mnie, czy może tego, co mogę mu zrobić? - Przez jeden cholerny moment myślałam, że ci zależy, dlatego zmieniłam cię w wampira - powiedziałam, przez zaciśnięte usta - Najwidoczniej się myliłam, we wszystkim.
Odwróciłam się na pięcie, nie miałam na to siły. 

*

- Rebekah wraca - oznajmił Elijah, wchodząc do salonu. Klaus tylko rzucił mu jedno spojrzenie, za nim wrócił do rysowania. Kol za to, był za bardzo pogrążony we własnych myślach, żeby zauważyć obecność najstarszego z braci. Mikaelson zmarszczył czoło, zastanawiając się o co, w tym wszystkim chodzi, ale nic nie powiedział, tylko usiadł w fotelu. 
- Czyżby Stefan postanowił jednak wrócić? - spytał z wrednym uśmieszkiem Niklaus. Elijah posłał mu spojrzenie pełne dezaprobaty. On cieszył się, że jego siostra jest wreszcie szczęśliwa.
- Raczej jego córka domaga się jego obecności - to wywołało taki szok u Klaus'a, że ołówek którym rysował się złamał. Spojrzał zaskoczony na brata, który czytał księgę. Mikaelson, który cały czas był gdzie indziej nawet nie zwrócił na to uwagi, więc kiedy hybryda poklepał go po plecach, był zdziwiony.
- Co, o co chodzi? - spytał rozkojarzony i w tej samej chwili wyglądał jak zagubiony chłopiec. 
- Stefan ma córkę - powiedział Klaus, rozbawiony jego reakcją. 
- Aurora Salvatore, pamiętam i co? - zapytał w końcu, odzyskując koncentracje i wstając. 
- Skąd wiesz jak się nazywa? - zdziwił się najstarszy z Pierwotnych. 
- Bekah do mnie dzwoniła, zaraz przed tym jak zakładam, zadzwoniła do ciebie - oznajmił i podszedł do wieszaka, żeby zabrać kurtkę. 
- Śpieszysz się gdzieś? - spytał Klaus, uśmiechając się chytrze - Masz jakąś gorącą randkę?
Kol nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się pod nosem i wyszedł. 

*

Sarah cicho do mnie podeszła i podała mi księgę, o którą ją prosiłam. Z westchnieniem ją chwyciłam i mu pokazałam. Patrzyłam jak Linlie patrzy na to z pragnieniem i nie wiedziałam dlaczego. Jakby już dawno tego szukała.
- Chcieli też to - gestem wskazałam na przedmiot w mojej lewej dłoni. Nikt się nie odezwał, tylko wszyscy patrzyli na mnie, to na księgę. Sarah stanęła koło mnie, jakby chcąc dodać mi otuchy. Byłam zła na Marcel'a za to, że się teraz nie odzywa.Wcześniej wydawało mi się, że ma dosyć dużo do powiedzenia. - Języki wam ucięło? Co to jest? - zapytałam ostrzej. 
Cisza. Nikt nic nie odpowiedział. Schowałam więc przedmiot do torby i potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. To było chore. Wszystko tutaj było chore, dziwne i nieprawdopodobne., Wszystko się sypało. Moja przyjaźń z Gerard'em, miasto i wrogowie, moja przeszłość i nawet rodzina, którą dopiero co poznałam.
- To historia naszego rodu - odezwał się James, podchodząc do mnie i stając naprzeciwko mnie. Mimo, że nie chciałam, spojrzałam mu w oczy. Chciałam prawdy i ją dostanę, nieważne jak bardzo mnie ona zaboli. 
- Dlaczego więc, miała ją Bree? - zapytałam wprost, nie rozumiejąc. Skoro należała do mojej rodziny, to dlaczego była w rękach obcej kobiety? 
- Nie wiemy. - wyznał ciężko - Szukałem jej przez ponad dwa wieki, myślałem, że spłonęła razem z twoim domem. 
Zaraz, co? Mój dom? 
- Mój dom? - wykrztusiłam i w tej samej chwili poczułam, że Sarah kładzie mi dłoń na ramieniu.
- Z tego co wiem, tak - powiedział z bólem. Specjalnie omijał części ze swoją żoną, za co byłam mu w tej chwili bardzo wdzięczna. - Nie mamy pojęcia czy ktoś przeżył, ale skoro ty żyjesz to ktoś musiał cię wtedy wynieść.
- Znaleźli mnie w lesie - powiedziałam - W 1407 roku, kilka dni po urodzeniu. 
- Tak... - zamyślił się - Zostawili coś, list, medalik? 
- Naszyjnik z kluczem - chwyciłam kluch i uniosłam go, żeby mógł zobaczyć - Nic więcej nie wiem. 
- To i tak więcej niż nic - stwierdził i położył mi dłonie na ramionach. Chciałam zamknąć oczy, ale tego nie zrobiłam. Zamiast tego wpatrywałam się w niego, chcąc wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego zostawili mnie w lesie, zamiast wziąć ze sobą?

*

- Jesteś jego przyjaciółką? - zapytała w końcu. Caroline zamknęła oczy, próbując zachować spokój. 
- Tak - odpowiedziała krótko i zniknęła w jednym z pokoi, chcąc znaleźć choć trochę prywatności. Nie pomogło jej to za bardzo, gdyż  Aurora podążyła za nią jak cień z wielkim uśmiechem. Obie więc weszły do sypialni blondynki. Panna Salvatore, która była już tu wcześniej usiadła na białej pościeli, które niemal zlewały się z kolorem jej włosów. Caroline wzięła głęboki wdech i musiała się powstrzymać od warknięcia na nowo przybyłą. Pamiętała jednak, że musi być miła, co było trudne, ponieważ  w tej chwili dziewczyna nie miała siły na udawanie. że jest szczęśliwa. Śmierć Eleny była dla niej jak gwóźdź do trumny. Nie dość, że Bonnie miała na karku...Sama, to ona miała Klaus'a. Właściwie przez to wszystko, nawet zapomniała, że on istnieje. Oczywiście, myślała o nim... To wyszło tak źle. Ona nie myślała o nim, ona chciała żeby on myślał o niej i to ją dołowało. Dlaczego miałaby tak myśleć? Są wrogami, dwa inne światy, przeciwieństwa. Była tak zamyślona, że nie zauważyła nawet, że Aurora ruszyła się ze swojego miejsca na jej łóżku i podeszła do średniej wielkości drewnianego pudełka, stojącego na komodzie koło szafy na ubrania Care.
- Co to? - zapytała zaciekawiona, trzymając w dłoni jakiś kawałek papieru, który Forbes rozpoznała od razu, zaraz kiedy zauważyła znajome pismo na dole kartki. Jej oczy rozszerzyły się, bo nie spodziewała się, że córka Stefana, znajdzie rysunek, który przywoływał tyle wspomnień.
- To jest... rysunek - odpowiedziała prosto i wzięła jej z ręki papier, odchodząc do niej plecami i wpatrując się w szkic, który przedstawiał ją samą i konia, na którego patrzyła w czasie tamtego balu.
- Wow, brawo, jesteś geniuszem - powiedziała sarkastycznie, kręcąc głową - Na serio, co to jest? - spytała poważnie. Caroline raczej nie miała chłopaka, a nawet jeśli to na pewno mają przerwę, bo sądząc po czerwonych oczach dziewczyny, można zobaczyć, że coś sprawiło, że płakała. Przynajmniej tak myślała panna Salvatore, a czy tak naprawdę było, nie miała pojęcia.
- Rysunek - wyszeptała i poczuła jak jej do jej oczu, napływają nowe łzy. Boże, dlaczego jestem taka emocjonalna dzisiaj, pomyślała, ocierając wierzchem dłoni powieki, nie chcąc by nastolatka zobaczyła ją w chwili słabości.
- Od... Nicholasa? - spytała delikatnie, nie pamiętając imienia, które napisane było na dole. Wampirzyca potrząsnęła głową na nie i nadal nie odwróciła się w stronę jasnowłosej.
- Klausa - odpowiedziała tak cicho, że Aurora prawie tego niedosłyszała.
- To dlaczego nie pogadacie? - zasugerowała łagodnie - Może...
- Jesteśmy teoretycznie wrogami - powiedziała trochę głośniej niż chciała, ale nie wiedziała jak uciszyć dziewczynę, bo wiedziała, ze jej słowa tylko ją zranią. Ona i Klaus, nigdy w życiu nie może się to zdarzyć.
- To może w praktyce, powinniście to zmienić?
Caroline zamyśliła się. Dlaczego ktoś kogo prawie nie zna, musi być tak bystry? Blond włosa dziewczyna odwróciła się do nastolatki, bo właśnie sprawiła, że teraz Caroline spojrzała na to z zupełnie innej perspektywy. I pomyśleć, że powiedziała tylko kilka zdań, pomyślała, to pewnie przez to, że to córka Stefana.
- Wiesz, co? Masz rację - przyznała jej, kiwając głową jakby chcąc sama siebie potwierdzić. Chwyciła komórkę, która leżała na stoliku, na który odłożyła rysunek.
- Powodzenia - rzuciła jej na pożegnanie z wielkim uśmiechem. Zaczynała być dobra w te klocki.

*

- Jesteście debilami - stwierdziłam po wszystkim, kręcąc głową - I nie mam już na ten wasz debilizm siły.
Wszyscy tylko na mnie spojrzeli. Na twarzach Nathan'a i Marcela malował się niepokój i poczucie winy, niemal wypisane na czołach. Linlie stała i patrzyła na mnie jakby urażona moim oświadczeniem, za to James pół siedział na stole i przeglądał księgę, którą bez problemu oddałam w jego ręce, wiedząc, że będzie tam bezpieczna. Cały czas panowała ciężka cisza, przerywana tylko miarowym oddechem Sary, która stała niezręcznie obok mnie. Uniosłam do góry brew, chcąc zapytać dlaczego właśnie tak się czuje, ale ona tylko wzruszyła ramionami i wlepiła wzrok w Marcel'a. Chwila mi zajęła za nim zorientowałam się, w jakich okolicznościach Hale opuściła Nowy Orlean, jednak za nim cokolwiek powiedziałam, James odezwał się, widocznie zaintrygowany.
- Zaliczam się do tej grupy, czy zrobisz dla mnie wyjątek? - zapytał z uśmiechem, nadal czytając księgę, jednak odrywając na ułamek sekundy oczy od strony.
- Każdy na swój sposób się do niej zalicza - oznajmiłam - Jednak dla ciebie zrobię wyjątek.
- Dziękuję - uśmiechnął się, potrząsając głową.
- Wiesz co, gdyby wyłączyć wasze sprzeczki, stworzylibyście nawet fajną rodzinkę - stwierdziła Sarah po chwili.
- Taa, tak samo myśli Elijah o swojej i zobacz, gdzie go to zaprowadziło - mruknęłam pod nosem, wystarczająco głośno żeby wszyscy mnie usłyszeli. Za nim ktokolwiek, kto chciał coś powiedzieć się odezwał, rozległ się huk. Odwróciłam szybko głowę, zaalarmowana tym dźwiękiem, kiedy okazało się, że Woodhope po prostu nie zbyt delikatnie odłożył księgę na stół.
- Potrzebujemy planu - oznajmił patrząc na żonę - Jeśli jest coś czego nam nie mówisz, to lepiej powiedz nam teraz - rozkazał ostro i zimno, tak, że przeszły mnie ciarki po plecach. Kobieta wydawała się być nie zdecydowana, patrzyła to na mnie to na niego, jakby w obawie przed czymś. Przełknęła jednak ślinę i westchnęła, pozwalając by ręce zwisały jej swobodnie po bokach.
- Pustynny wilk to inaczej szefowa, dla której pracował Pan Black, myślałam że zginął razem z twoją matką - wyznała w końcu. Sarah na chwilę się zamyśliła, bo znała to przezwisko, pamiętała, że kiedy była z Lisą i rozmawiały z Kylie, dziewczyna wspomniała o kimś takim i była prawie pewna, że był to ktoś ważny. Nagle jakby coś ją oświeciło. Pacnęła się z otwartej dłoni w twarz, co zwróciło moją uwagę.
- Tak, teraz pamiętam. Boże, jaka ja byłam głupia, to wszystko było ukartowane - powiedziała do siebie, po czym spojrzała na nas - Kylie powiedziała, że rozmawiała z Katie i, że ona miała jakąś umowę z pustynnym wilkiem i, że on cały czas sprawdzał, co się dzieje z Faith - powiedziała na jednym wdechu.
- Ale to niemożliwe - oświadczył twardo Nathan i poczuł, że robi mu się niedobrze.
- Nie, to całkiem dobre wytłumaczenie... - zaczęła, kiedy jej brutalnie przerwał.
- Nie, ty nie rozumiesz - warknął na nią - Ja... On kazał mi torturować Leonard'a, żeby wydobyć z niego twoją lokalizację, to nie mógł  być on - oznajmił.
- Zrobiłeś co!? - krzyknęłam na niego i w chwili kiedy chciałam do niego podbiec, ktoś chwycił mnie za ramię. Spojrzałam na James'a z wyrzutem, wyszarpując część ciała, jednak zaprzestając swoich dziwnych popędów.
- Słuchaj ja tam pracowałem... - zaczął się tłumaczyć.
- Mam gdzieś czy pracowałeś czy z kimś sypiałeś, skrzywdziłeś mojego przyjaciela, ty...
- Ej, ej, ej - wtrącił się do rozmowy po raz pierwszy Marcel, stając pomiędzy mną z Black'iem. Nawet nie zorientowałam się stałam tak blisko niego. - Spokojnie, może wróćmy do tematu?
- Mówiłaś, że pustynny wilk to kobieta? - ponowił wątek jej mąż, spoglądając na nią. Prychnęłam i skrzyżowałam ręce, jednak nadal nie odrywałam wzroku od chłopaka, który patrzył mi w oczy, jakby czegoś w nich nie widział.
- Przynajmniej kilka dekad temu - wzruszyła ramionami - Tak napisane było w legendach.
- Legendy kłamią - oznajmiliśmy razem z Sarah jednocześnie. Wszyscy unieśli brwi w geście pytającym. - I tylko kilka mówi prawdę - dodałam.
- W każdym razie - machnęła na nas ręką, co ja skwitowałam wywróceniem oczu - Grupa nieoficjalnie nazywa się Libra i jest jedną z najniebezpieczniejszych klanów jakie kiedykolwiek tutaj istniały, więc...
- Jak ich powstrzymamy? - zapytałam wprost przerywając jej w pół zdania. Spojrzała na mnie zaskoczona, już otwierając usta, żeby ze mną argumentować - No z jakiegoś powodu na nasz ród polują tak? Boją się, więc chcą nas wyeliminować, więc bądź tak łaskawa i wyjaśnij jak i zabić! - warknęłam do niej.
- Nie tym tonem do mnie! - odwarknęła.
- Odpowiadaj albo następną rzeczą jaką ujrzysz to twoje własne flaki - wycharczałam. Kobieta cofnęła się.
- Ich słabym punktem - zaczęła - jest to, że wystarczy zabić ich szefa i szefową, a reszta bandy się rozpłynie.
- Tak po prostu? - spytałam i się wyprostowałam.
- Tak po prostu - potwierdziła.
- Więc tak po prostu ich zabijemy - oznajmiłam i odwróciłam się od nich, gotowa wyjść.

*

...Nie było mnie z miesiąc. Na swoją obronę, mówię, że wciągnęłam się znowu w Transformers. I miałam przez to dużo pomysłów na opowiadania, które zaczęłam jednocześnie pisać z Lost And Secret. Spokojnie, kończę już to historię. Tak mniej więcej w dwa trzy tygodnie powinnam skończyć.
Więc...Co myślicie o Aurorze?
XXJuliaXX

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy