niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział Dwudziesty Pierwszy

Bonnie wreszcie wyszła z pokoju, jednak nie miała się dobrze. Oczy miała opuchnięte od płaczu a włosy potargane. Rozejrzała się i stwierdziła, że Caroline jeszcze nie wróciła. Na zegarze widniała godzina 10:30, więc miała jeszcze pół godziny do namysłu czy iść do szkoły na pierwszy dzień nauki czy zostać w domu.
Doprowadziła się do porządku i szybko chwyciła torbę. Z westchnięciem opuściła mieszkanie i wybiegła na chodnik. Nawet nie próbowała się uśmiechnąć, nie miała na to ani siły ani ochoty. Była w dołku, bala się chodzić sama po ulicy. Perspektywa Sama i jej oko w oko, sam na sam była przerażająca, ale postanowiła twardo, że za nic nie powie Caroline prawdy. Było bezpieczniej kiedy nic nie wie.
Do szkoły doszła po kwadransie spaceru. Szybko weszła przez wielkie drzwi do budynku i skierowała się pod salę, w której miała mieć pierwszą lekcję. Do dzwonka o dziwo zostało dwadzieścia minut. Zrezygnowana usiadła na schodach i postanowiła przeczekać. Na dworze znowu zaczęło padać. Westchnęła i oparła głowę na rekach.

*

- Bree? - stanęłam jak wryta, kiedy przed drzwiami ukazała mi się postać staruszki. Uśmiechała się do mnie miło, ale... Jakby wyczekując innej reakcji, niż ta którą zastała. 
- Faith, jak miło cię znowu widzieć - przepuściłam ją w drzwiach po czym zamknęłam kluczem. Odwróciłam się i opanowując niepokój i zdziwienie, zaparzyłam herbatę i podałam ją babci. Oparłam się o blat i westchnęłam, poprawiając włosy i patrząc na kobietę.
- Dlaczego przyjechałaś? - zapytałam wprost. Bez żadnego słodzenia czy czegokolwiek. Przełknęła łyk napoju i spojrzała na mnie lekko zdumiona i zatroskana. Czyżbym o czymś nie wiedziała?
- Czyli to nie ty wysłałaś ten list - stwierdziła zmęczonym głosem. Zmarszczyłam brwi nie wiedząc o co chodzi. Staruszka widząc moją minę, wyjęła ze starej, połatanej torby, pozgniataną kartkę i położyła na blat. Spojrzałam najpierw na nią, później na papier i chwyciłam go w dłonie.

Droga Bree!

Mam do Ciebie ważną sprawę. Błagam przyjedź jesteś mi potrzebna, a nie mam do kogo innego się zwrócić. Marcellus jest teraz zajęty czymś innym. Nadal łaknie krwi i całego miasta dla siebie. Nie pogodziliśmy się jeszcze, a on cały czas mnie denerwuje. Mam ochotę skręcić mu kark, ale wiem, że później bym żałowała. Wiesz w końcu jaka jestem. Zabiłam też Esther Mikaelson, znasz może? Wredna, irytująca, próbowała zabić swoje dzieci. Cóż, miałam z nią bliskie spotkanie i uwierz mi, że na pewno ma coś z głową. Po za tym - Klaus. Mam go serdecznie dosyć. Jak on śmie mnie w ogóle nachodzić? No i ta głupia Hayley. Wiesz myślę, że zabiję to jej dziecko, choćby po to by utrzeć nosa Klausowi. 
Pozdrawiam i jeszcze raz - błagam, przyjedź. To pilne

Faith Woodhope

Przerwałam czytanie i z niedowierzaniem zerknęłam w stronę Bree.
- To nie ja to pisałam! - oznajmiłam oburzona tym, że ktoś się pode mnie podszywał.
- Tak myślałam - przyznała kobieta z przekonaniem i głęboko się zamyśliła. - To nie było ani twoje pismo ani styl.
- To dlaczego przyjechałaś? - zapytałam teraz nie rozumiejąc powodu jej wizyty.
- Musiałam się upewnić - odparła prosto, dopijając herbatę. Zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać. Odruchowo chwyciłam się za blat i po omacku, znalazłam rączkę lodówki. Otworzyłam ją i wyjęłam torebkę z krwią. Byłam...wyczerpana? Opróżniłam całą torebkę i wyrzuciła do kosza, po chwili kierując wzrok na spokojną staruszkę przede mną.
- Mogłaś zadzwonić - powiedziałam z wyrzutem. Tak. Z wyrzutem, bo ten dzień nie zapowiadał się dobrze. Miałam co do niego złe przeczucia, a mój niepokój pogłębiał się, kiedy patrzyłam na bezbronną Greyson. Nie była może...całkowicie...bezbronna, ale jest przecież tylko wiedźmą.
- Mogłam - przyznała niewzruszona.
- Tylko tyle masz do powiedzenia? - jęknęłam, po czym podniosłam głos - Nie wiesz jaka jest tu teraz sytuacja. Mogą cię zabić, nawet nie będziesz wiedziała kiedy to się stanie!
- Nie krzycz - rozkazała swoim chłodnym głosem, który tym razem na mnie nie podziałał.
- Będę krzyczeć! Jesteś jedyną osobą, która mi została. Jedyną! Nie chcę znowu zostać sama! - nie wiedziałam kiedy, zaczęłam się tak unosić. Wiedziałam, jednak, że zaczynam być w tym momencie żałosna. Zachowuję się jak... zwykła dziewczyna i to nie pasowało mi ani trochę. Nie kontrastowało z moją naturą.
Kobieta wstała i chwyciła moją twarz w dłonie, przybierając troskliwy wyraz twarzy.
- Patrz na mnie - nakazała. Zrobiłam to o co prosiła - Nigdy więcej nie będziesz musiała być sama, rozumiesz? Zawsze przy tobie będę - mówiła stanowczym tonem. Powstrzymałam łzy. Nie mogłam stać się słaba i uległa. Jednak jej ton sprawił, że mimo iż nie powinnam, uwierzyłam w jej słowa.

*

- Co robisz? - w drzwiach nagle pojawiła się Katie. Nie była przestraszona, była nerwowo nastawiona do tego co ma się zaraz stać. Zaraz... Nie. Wieczorem na polanie, w świetle księżyca i...krwi. Bała się, ale dlaczego? Czuła wyrzuty sumienia, ale dlaczego? Przecież tego właśnie chciała. Chciała by Faith cierpiała tak samo, jak ona cierpiała tego feralnego dnia. Tego w którym się zaczęło. 
- Czekam na ciebie - powiedziała, odwracając się do blondynki i ukazując rząd białych zębów, ułożonych w uśmiech. Nie byle jaki, ale szyderczy uśmiech.
- O co chodzi? - dziewczyna weszła w głąb pokoju i niepewnie wędrowała wzrokiem za ruchami wampirzycy. W końcu jej spojrzenie spoczęło na czymś w dłoni brunetki, dopiero po chwili zorientowała się, że jest to sztylet. Podniosła przerażony wzrok na Katherine.
- Pamiętasz co ci mówiłam? - zapytała z uśmiechem, którego tak bardzo się bała - Ja muszę pozostać czysta, ale ty... - wręczyła jej ostrze. - Możesz wreszcie zemścić się na Faith za to co ci zrobiła. - odeszła od niej i wróciła do poprzednich zajęć. Blondynka zerknęła na broń, przymykając lekko powieki i biorąc jeden głęboki wdech, zaciskając dłoń na sztylecie. Czuła nierówności na rękojeści, ale nie przeszkadzało jej to. Po chwili otworzyła oczy, ale z iskrami wcześniej niewidocznej pewności siebie. Faith Woodhope zabiła jej rodzinę... Zasługuje na wieczne cierpienie.

*

Rebekah siedziała w kuchni, pijąc spokojnie kawę, kiedy do jej uszu doszedł krzyk, a raczej wołanie. Westchnęła zirytowana, kiedy zorientowała się, że osobą którą ją woła jest Elijah. Pokręciła głowa i odstawiła kubek, wchodząc do holu i patrząc na brata, który zdenerwowany zmierzał w jej stronę. 
- Elijah, co się stało? - spytała widząc jego stan. Poważnie spojrzał na siostrę.
- Widziałem go - powiedział, bezradnie opadając na fotel i patrząc przygnębiony przed siebie. Rebekah zmarszczyła brwi i podeszła bliżej patrząc ponaglająco na Pierwotnego. - Mikaela.
Rebekah wstrzymała oddech, po czym zaśmiała się. Przecież on nie żył! Jednak po chwili spojrzała na śmiertelnie poważną twarz wampira i przestała się śmiać, a usiadła naprzeciw niego.
- Klaus go zabił - wyszeptała zdumiona, a po chwili usłyszała huk. Do domu wszedł hybryda i spojrzał uśmiechnięty na rodzeństwo.
- Kogo zabiłem? - zapytał z uśmiechem, nalewając sobie bourbon i wypijając od razu połowę - Co to za grobowe miny? Powinniście się cieszyć! - zawołał radośnie, na co Bekah spojrzała na niego z drwiną. Mieli poważny problem, a on sobie najnormalniej w świecie żartował.
- Z czego? - warknęła blondynka.
- Davina Claire nie żyje - oznajmił uroczyście, na co Elijah podniósł głowę do góry.
- Co zrobiłeś? - spytał oburzony, a w jego głosie zabrzmiała nagana. Klaus zaśmiał się z niego, po czym opanowawszy się, odpowiedział.
- Nie ja, tylko przyjaciółeczka Marcela - odparł już mniej entuzjastycznie. Elijah potrafił popsuć mu humor, bardziej niż nikt inny. 
- Mam większy problem - powiedziała blondynka - Mikael żyje, Elijah go widział. - mylił się. Jednak Rebekah potrafi mu bardziej popsuć humor. Jego twarz zmieniła się na przerażenie, ale też wściekłość.
- Coś ty powiedziała? - warknął na nią, niebezpiecznie blisko do niej podchodząc i mierząc wzrokiem. Pierwotna nie zwracała na to uwagi. Nie było na to czasu, trzeba było działać.
- To co słyszałeś, Nick - powiedziała poważnie, nie siląc się ani na uprzejmy, ani na miły ton głosu. Była tak samo przestraszona faktem, że ich ojciec żył, ale uznała, że lepiej zachować spokój. Niekiedy może to ją uratować, bo przecież dlaczego miałaby panikować?  Duma jej na to nie pozwalała.
- Wredna suka - syknął nagle pod nosem, po czym spojrzał na rodzeństwo - Wiedziałem, że coś knuje - mówił do siebie. Po czym chwycił komórkę i wykręcił numer. Rebekah podniosła się szybko i zmierzyła go zawistnym spojrzeniem.
- Coś ty zrobił? - podniosła głos, już mając wyrwać mu słuchawkę, kiedy jakaś ręka ją zatrzymała. Zacisnęła zęby, zatrzymując się i patrząc na brata.
- Marcel, gdzie Faith? -warknął do słuchawki, reszty Rebekah nie chciała słuchać. Za to Elijah tak. Przysłuchiwał się całej rozmowie. Kiedy skończyli rozmawiać, Klaus ze złością nacisnął czerwoną słuchawkę i schował urządzenie do kieszeni, jak najszybciej kierując się do drzwi. Kiedy naciskał klamkę i otwierał drzwi, jego siostra zamknęła je z hukiem ręką. Patrzyła na niego wyczekująco, za to Elijah patrzył na to z daleka. Wolał nie ingerować w tą konwersację.
- Gdzie idziesz? - zapytała ozięble, nie spuszczając go z oczu. Pierwotny zmrużył oczy, ale posłusznie odpowiedział.
- Davina umarła przez zaklęcie - wyjaśnił niespokojnie - Faith je rzucała, być może Davina połączyła się jakoś z naszym ojcem, a jej śmierć go jakoś...sprowadziła z powrotem.
- Ale Faith nam pomagała - wtrącił się Elijah, na co Klaus prychnął.
- Właśnie. Może nie wiedziała o więzi? - zaproponowała Bekah, patrząc jak Klaus śmieje się pod nosem.
- Wiedziała - powiedział przekonany o swoim, ale blondynka nie dała za wygraną. Nawet jeśli jej nie lubiła, to nie da jej umrzeć.
- Jeśli ty zginiesz, Marcel z tobą - powiedziała Pierwotna, zwracając na siebie uwagę obu braci - Dlaczego miałaby tak ryzykować? - zapytała, na co hybryda, wlepił w nią wzrok.
- Może ją o to zapytajmy - zaproponował, wychodząc z domu.

*

- Dzwoniłam do Marcela, wie - powiadomiłam Bree, w pośpiechu chowając komórkę do kieszeni i dopijając krew. Staruszka w skupieniu obserwowała co robię, a ja nie zwracałam na to uwagi. Byłam wściekła, zdenerwowana. Wiedziałam, że tym razem nie mogę pozwolić sobie na żaden błąd. Katherine wysłała do mnie wiadomość, że ma Sarah, ale nie byłam pewna czy to prawda. W dodatku nie miałam pewności też czy ktoś nie może na tym ucierpieć. Bałam się, choć nie wiedziałam czego. Przecież to było zwykłe spotkanie. 
- Idę z tobą - zadeklarowała nagle, na co ja stanęłam i popatrzyłam na nią jak na jakąś wariatkę. Pokręciłam szybko głową, wywołując burzę włosów, po czym nerwowo je poprawiłam. 
- Nie - zaśmiałam się histerycznie. - Nie idziesz - spoważniałam, widząc jej minę.
- Idę - powtórzyła wstając i spoglądając na mnie. W jej wyrazie twarzy było coś, czego wcześniej nie zauważałam. Taki jakby błysk smutku czy zmęczenia, ale coś... Coś mówiło mi, że o czymś nie wiem. Jakby wiedziała coś, ale...
- Bree, nie - upierałam się, aż w końcu uległam. Nie mogłam jej rozkazywać. Bądź co bądź ona była ode mnie starsza, nie na odwrót. 

*

Bonnie siedziała na schodach, dopóki nie usłyszała dzwonku, oznaczającego nadejście lekcji. To była jej czwarta lekcja, więc przed nią jeszcze trzy wykłady i wróci spokojnie do domu. Wraz z pracą domową i marnym samopoczuciem. Ruszyła się wreszcie z miejsca i weszła do sali. Usiadła prawie na samej górze i wyciągnęła książki. Teraz miała historię, więc zakładała, że nie obędzie się bez podstawowych pytań. Na przykład: kiedy powstał Nowy Orlean, co o nim wiecie, kto założył Nowy Orlean? Dla tubylców nic prostszego, ale dla Bonnie? Dla Bonnie było to istne piekło, bo nic o tym mieście nie wiedziała. Kiedy wszytko wyciągnęła, poczuła, że ktoś przy niej usiadł, już miała go stamtąd wyrzucić, kiedy strach uwięził słowa w jej gardle.
- Jak tam, Bonnie? - zapytał z uśmiechem, na co Bennett chciała wstać, ale widząc jego spojrzenie ponownie usiadła na swoim miejscu. 
- Witajcie! - dobiegł ją głos profesora, który właśnie wszedł do sali. Nie było już powrotu, musiała zostać. Jednego nie rozumiała. Dlaczego pierwotny wampir, siedział własnie koło niej i słuchał wykładu?  - Jestem profesor James Grey i będę was uczył historii - przedstawił się, rysując kredą swoje imię i nazwisko na tablicy. Bonnie oderwała wzrok od chłopaka i zaczęła patrzeć się na mężczyznę. Miał na sobie prochowiec i krawat.
- Bywało gorzej - mruknęła cicho i skupiła całą swoją uwagę na nauczycielu, który dalej opowiadał o sobie.  Kiedy James skończył swój wykład, usiadł przy biurku i przez chwile obserwował swoich uczniów. Kiedy Bon odetchnęła z ulgą, po sali znowu rozniósł się głos profesora. 
- Żebyście się nie zanudzili na śmierć, zrobimy sobie mały teścik, co wy na to? - zaproponował, na co w klasie dało się od razu usłyszeć jęki i szmery. - Oczywiście nie będzie się to zaliczało do waszej oceny - powiedział z uśmiechem. Kilka dziewczyn z pierwszych ławek, zaczęło patrzeć maślanymi oczami na mężczyznę, na co Bennett mruknęła.
- Lizuski - powiedziała najciszej jak się dało, jednak Kol będąc AŻ tak blisko niej, wszystko słyszał. Uśmiechnął się zadziornie i uważnie słuchał nauczyciela, co było nie małym szokiem nawet dla Bonnie. 
- Więc tak. Pierwsze pytanie: Kiedy powstał Nowy Orlean? - wszyscy zaczęli wyciągać notesy. Mulatka zaczęła przepisywać pytanie w zeszycie, po czym zaczekała na kolejne. I kolejne, i kolejne, i kolejne... Było tego trochę. A dokładniej mniej niż spodziewał się Kol. 
- Już po mnie - szepnęła, chowając kartkę. 
- To będzie taki test sprawdzający waszą wiedzę. Zrobicie go w domu i wierzę, że obędzie się bez oszustw. - oznajmił. Bennett musiała przyznać, że był dość przystojny i dla niego była skłonna uczyć się z książek, a nie z internetu. Czego w końcu nie robi się dla przystojnego nauczyciela historii? No oprócz konieczności siedzenia z najniebezpieczniejszym wampirem w ławce.
Kiedy pan Grey, rozpoczął już normalny wykład, trzeba było uważnie słuchać by cokolwiek zrozumieć. Mulatka pominęła fakt, że koncentrację utrudniał jej Kol. Widać było, że mimo iż słuchał wykładowcy, wzrok miał wlepiony w dziewczynę.
- O czym rozmawiamy, panno... - zawiesił głos, wywołując jak się spodziewał Kol, Bonnie. Dziewczyna podniosła głowę i widząc wzrok wszystkich na niej, zorientowała się o kogo mowa.
- Bennett - dokończyła lekko speszona. Aż się w środku skręcała.
- Więc? O czym rozmawiamy? - powtórzył spokojnie pytanie.
- O najstarszej części Nowego Orleanu - odpowiedziała uspokajając się, ale w duchu modliła się by nie zadał tego jednego, konkretnego pytania.
- A jest nią...? - i masz. Na to nie znała odpowiedzi. Rozejrzała się dyskretnie po sali w poszukiwaniu pomocy, ale nikogo nie zauważyła.
- Francuska Dzielnica - odezwał się Mikaelson z uśmiechem. Pan Grey przeniósł na niego wzrok i uśmiechnął się z wdzięcznością. Oczywiście udawaną, bo w środku był zły.
- Dziękuję panno Bennett - zwrócił się do niego z sarkazmem, na co pokiwał głową.
- Nie ma za co - odparł i dopiero teraz cała klasa zaczęła się śmiać. Profesor zmierzył go morderczym spojrzeniem i wrócił do prowadzenia lekcji.
- Wracając do tematu...

*


  Na polane dotarłyśmy stosunkowo szybko. W końcu musiałam się zatrzymywać, bo Bree mogła by mi gdzieś w międzyczasie paść ze zmęczenia. To było dość nużące, ale wiedziałam, że kobieta robi to specjalnie. Nie miałam jednak pojęcia dlaczego? Rozmawiałyśmy, jakby to było ostatnie nasz spotkanie, ale nie było! Nie mogło być. Tak więc stałyśmy na polanie, kiedy ktoś mną nagle rzucił. Tak rzucił i to nie byle kto. Spojrzałam ze złością na Klausa, który stał przy staruszce, ale na moje szczęście, jakby nie zwracał na nią uwagi.
- To był twój plan? - spytała z wyrzutem Rebekah, stojąca nieopodal brata. Zmarszczyłam czoło i wstałam. Mój plan? A co ja tym razem zrobiłam?
- Nie rozumiem - pokręciłam głową. Blondynka spojrzała na mnie dziwnie, jakby wyczuwając, że nie kłamię, ale nie miała odwagi przerwać Niklausowi. Zresztą kto miał? Nie było wśród nich Elijah co było dla mnie niemałym szokiem. Myślałam, że słynne "Always an Forever" ma znaczenia dla całej trójki, a nie jak się okazuje tylko dla Rebekhi. Ale może Pierwotny miał po prostu inne plany i nie mógł przyjść?
- Mikael żyje, nie udawaj, że nic nie wiesz - warknął Klaus, podchodząc do mnie. Chwila zastanowienia i dotarło do mnie, że chodzi o ich ojca, który jak mniemam jest martwy. Teraz pytanie czy ja mam omamy czy oni?
Pokręciłam głową, na znak, że nie wiem o co chodzi.
- Zabiłaś Davine, czy jest możliwość, że była z nim połączona? - wtrąciła się Rebekah. Z chęcią zwróciłam swój wzrok na nią, byleby nie patrzeć na hybrydę, której z pewnością nienawidziłam bardziej. - Że kiedy ona umarła, Mikael ożył?
- Nie... - zaczęłam niepewnie, ale wtedy przypomniałam sobie o dodatkowej sile, jaką miała Claire, kiedy ją zabijałam. Jakiś opór z zewnątrz i faktycznie mogło to być zaklęcie, ale nie. Zaklęcie łączące tak nie działa, bo potrzebne jest do tego żywe ciało. - Mogła go wskrzesić wcześniej - wyjaśniłam pewnie.
- To dlaczego dopiero teraz go zobaczyliśmy? - spytał sprytnie Niklaus i znowu musiałam się zastanowić, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Żadna teoria. W chwili, kiedy miałam powiedzieć, że nie wiem, do odpowiedzi wyrwała się Bree.
- Zaklęcie blokady - wmówiła z przejęciem, patrząc w moją stronę. Rebekah podeszła bliżej. Teraz stała koło Klausa, który jak dla mnie trochę ochłonął. - Faith czy ta dziewczyna miała coś co emanowało magią? Miała przeklęty przedmiot? - spojrzałam po wszystkich i sięgnęłam pamięcią, do dnia kiedy u niej byłam. Zacisnęłam powieki i próbowałam odwzorować to spotkanie.

 ...- Witaj Davino - wymusiłam uśmiech, powstrzymując się od syku, czy warknięcia. Byłam zła. Nie zdecydowanie nie zła, ja byłam wściekła. Próbują mi uśmiercić... przyjaciółkę do cholery! Jeśli ja nic z tym nie zrobię, to nikt przede mną tego nie zrobi. Nie stracę kolejnych znajomych. Nie ma bata.
- Faith Woodhope, zawitała do mojego domu - powiedziała niby uprzejmie, niby bez sarkazmu, ale ja i tak wiedziałam, że nie jest szczęśliwa widząc mnie... 

Zmarszczyłam czoło, próbując przypomnieć sobie więcej szczegółów. Spojrzeć na coś, co przedtem przykuło moja uwagę.

...- Nie wiem o czym mówisz - udała głupią, stając. Mruknęłam coś pod nosem i przyparłam ją do ściany.
- Gadaj, albo ty też zginiesz - ostrzegłam. Otworzyła szerzej oczy i próbowała użyć swojej magi, jednak ja jej to uniemożliwiłam. Zablokowałam jej moce....

Próbowałam się jeszcze bardziej skupić. To nadal nie było to. Wzięłam głęboki wdech.

...Poprowadziła mnie do regału z książkami. Popchnęła go i gestem ręki pokazała bym weszła. Kilka zakurzonych półek, ale mnie obchodziła ta skrzynia. Podeszłam do niej i bez problemu otworzyłam.... 

Otworzyłam szeroko oczy i powtórzyłam  w myślach moment jej gestu ręki. Zatrzymałam wzrok na nadgarstku. No jasne, to dlatego spotkałam opór z jej strony, kiedy wymawiałam zaklęcie! Zwróciłam wzrok na Bree.
- Miała bransoletkę - oznajmiłam wreszcie.
- To było zaklęcie - zwróciła się do Klausa - Związała go z bransoletą zaklęciem. - powiedziała, na co Rebekah spojrzała na niego z wymownym "A nie mówiłam?"
- Jej śmierć... - podniósł na nią wzrok -...przerwała zaklęcie?- chciał się upewnić.
- Tak. Zaklęcie było przerywane za każdym razem, kiedy Davina ściągała bransoletkę. - powiedziała i wtedy stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Klaus i Rebekah zostali przez kogoś odepchnięci, a za nim ja zareagowałam, ktoś zaszedł od tyłu Bree. Dopiero kiedy było już po fakcie spostrzegłam kto jest twórcą tych zdarzeń. Przez całe to zamieszanie z Mikael'em, całkowicie zapomniałam, że miałam się tu z kimś spotkać. Ale to było za wiele... Za wiele. Nagle Marcel pojawił się jakby znikąd i stanął przy mnie, też nie wierzą w to co widzi. One wszystkich zaszokowały tym śmiałym czynem.

*
- To twoja ostatnia lekcja? - zapytał, kiedy Bonnie podeszła pod kolejną salę. Zmarszczyła brwi i spojrzała na pognieciony plan lekcji. 
- Nie... Jeszcze folklor - powiedziała w zamyśleniu. W tej chwili doszła do wniosku, że z Kol'em da się prowadzić dosyć normalną rozmowę, bez efektów specjalnych w postaci zabijania, grożenia i robienia sobie na złość. Zwykła rozmowa, którą prowadzi dwójka wrogów. Tak, w jej głowie brzmiało to lepiej.
- Dlaczego to robisz? - Bennett wywróciła oczami. Stary Kol wraca, czas wycofać myśli o tym, że z Pierwotnym wampirem da się rozmawiać. 
- Co? - zapytała, siadając na schodach i opierając się o ścianę. Odłożyła torbę na stopień koło siebie, a komórkę wyjęła i zaczęła się nią bawić. Byleby mieć czym zająć oczy. Nie chciała i nie miała ochoty patrzeć na kogoś kogo z całego serca nienawidzi. Teraz po części rozumiała Caroline, najwyraźniej Mikalesonowie mają to w genach. Nie potrafią zrozumieć aluzji, którą wysyłają im dziewczyny. No ale Klausa nie można winić, w końcu wszyscy już mówią, że ma obsesję na punkcie jej przyjaciółki, Care. Ale Kol po prostu uwielbiał ją denerwować, mimo iż w teorii się nie znają.
- Udajesz - powiedział dobitnie, kucając naprzeciwko niej. Caroline chciała by naprawił to, co zepsuł, ale dlaczego nie czuł się jakby robił to tylko dlatego, że mu kazała? Dlaczego czuł, że robi to dla niej, a nie ze względu na niemą groźbę ze strony Klausa? W końcu jeśli raniąc Bennett zrani Forbes, Niklaus wkroczy do akcji i Pierwotny znowu wyląduje na kolejne 100 lat w trumnie.
- Nie udaję - zaprzeczyła lakonicznie. Czy to możliwe, że ograniczała się tylko do jednego zdania dlatego, że rozmawiała z Kol'em? Nie chciała by się nią interesował, by siedział tu z nią i nachodził, kiedy próbuje znowu naprawić swoje życie od nowa. Chciała by dał jej spokój, by mogła przestać zaprzątać sobie nim głowy. Przecież miał rodzinę, na pewno znalazły by się też jakieś chętne dziewczyny, a wszyscy jego wrogowie myśleli, że nie żyje. Miał szanse na nowe życie, a cały czas przeszkadzał i niszczył nadzieje Bonnie, na JEJ nowy start. 
- Naprawdę? Więc skoro nie udajesz, powiedz prawdę - rozkazał po chwili, patrząc na nią przenikliwym wzrokiem. Obserwował każdy jej ruch, byleby nie przeoczyć znaku, który sugeruje, że mulatka kłamie. - Kim jest Sam i co wydarzyło się wczoraj? 
Bonnie przestała bawić się komórką, ale wlepiła w nią wzrok. To wina jej umysłu czy głosu Mikaelsona, że nagle chciała mu wszystko powiedzieć? Nie chciała by brał ją na litość, ale też wiedziała, że nie był przecież zdolny do okazania jej. Tak czy siak nie mogła mu powiedzieć kim był Sam, bo wtedy Kol go zabije i w to nie wątpiła. Dlaczego jednak nie chciała by Wichester zginął? Na to potrzebuje trochę czasu, za nim zdobędzie odpowiedź.
- Dlaczego chcesz wiedzieć? - zapytała, próbując z całych sił uniknąć odpowiedzi na pytania wampira. Kol spojrzał na nią z uwagą, jakby doszukując się czegoś, co choć trochę przybliży mu prawdę. Zastanawiał się co mogło tak zniszczyć czarownicę, że nie chce powiedzieć mu prawdy? Pomijając to, że są wrogami, oczywiście. Ale co skłoniło ją do ukrywania prawdy przed własnymi przyjaciółmi?
- Nie zmieniaj tematu - powiedział ostro, ale nie zrobiło to wrażenia na Bonnie. Miała już coś powiedzieć, kiedy zadzwonił dzwonek, który ostatecznie uratował ją od odpowiedzi. Wstała, chowając telefon do torby i wolno zaczęła iść w stronę klasy. Zapowiadała się długa lekcja w towarzystwie Kol'a. Ale był jedne plus. Można było od niego bez problemu ściągać i nie obawiać się złych odpowiedzi. W końcu jest jednym z tych co wiedzą o tym mieście wszystko.

*

Nabrałam łapczywe haust powietrza i otworzyłam ze zdziwienia usta, spoglądając jak z ust staruszki wypływa stróżka krwi. Spojrzałam na jej klatkę piersiową i zauważyłam dziurę w koszulce. Wielką czerwoną plamę, powiększającą się z każdym moim mrugnięciem. Nie... - pomyślałam bliska płaczu, ale było za późno. Ciało kobiety upadło bezdźwięcznie na trawę. Marcel stojący za mną spoglądał na to, chyba myśląc, że po prostu pozostawię ją, ale nie mogłam. Z oczu popłynęły mi po raz drugi w życiu strumieniami łzy, upadłam płacząc i unosząc głowę staruszki na kolana. Pokręciłam głową i nagryzłam nadgarstek przystawiając go do ust mojej przybranej babci, jednak ta nie reagowała. Nie piła, a wlewana w nią krew nie uleczała jej.
- Nie... - szepnęłam, ale było za późno. - Nie nie możesz być martwa. Bree, nie zostawiaj mnie! Bree, nie rób mi tego, proszę! - Marcel koło mnie ukucnął, a kobiety odpowiedzialne za to zdarzenia przyglądały się temu z niemałą przyjemnością, chociaż Katie, z mniej widoczną radością. Katherine stała i zaśmiała się szyderczo z mojego żałosnego zachowania. - Obudź się! - krzyczałam bezsilnie - Słyszysz nie wolno Ci mnie zostawiać! Nie wolno rozumiesz! Obiecałaś mi, ze mnie nie zostawisz! Że nie będę sama! - na polanie widziałam Pierwotnych - Obiecałaś... - Klaus, nawet on spojrzał na mnie z lekko widocznym bólem. Zauważył, że jego protegowany bezskutecznie próbuje mnie zabrać od ciała staruszki. Ten widok zabolał go najbardziej. Rebekah chciała do mnie podejść, ale Pierwotny zagrodził jej ręką przejście, dając do zrozumienia, że powinna zostać na miejscu. A przecież jeszcze przed chwilą to właśnie oni chcieli mnie zabić, bo myśleli, że za zabiciem Daviny stoi ukryty cel. Patrzyli ze zdziwieniem jak mój przyjaciel próbuje zabrać ode mnie ciało mojej opiekunki. Jedynej kobiety - zaraz po starcach, którzy mnie wychowali - która okazała mi serce, dobroć, miłość. Była dla mnie jak matka, która też mnie porzuciła. Nie pozwalałam mu na zabranie mnie od niej. - Nie! - krzyknęłam i rzuciłam się w wampirzym tempie na sobowtóra, który nie spodziewając się tego, nawet nie drgnął. Dwoje z rodzeństwa Pierwotnych zdążyli zobaczyć tylko żółte tęczówki i żyłki pod oczami. Marcel w ostatniej chwili złapał mnie w pasie, a wampirzyca korzystając z tego szybko zwiała. - Zabiję Cię! - krzyknęłam za nią - Zabiję... - powiedziałam już ciszej i zalałam się potokiem słonych łez - Zabiję... - nagle poczułam ten znajomy ból. Nie potrafiłam nic zrobić, ostatnia najbliższa mi osoba zginęła. Nie żyje. Zaczęłam się wyrywać, jakbym myślała, ze to pomoże uśmierzyć moje cierpienie.
 - Uspokój się - szepnął ciemnoskóry, ale ja nie potrafiłam. Nie mogłam przestać.
 - Nie mogę! Nie mogę! Niech to przestanie boleć! - krzyczałam będąc w jego objęciach - Proszę, niech przestanie! - wrzasnęłam i usiadłam na na trawie - To tak bardzo boli! - wymówiłam ochrypłym głosem, trzymając się Marcela. Ona nie żyję. Ona naprawdę umarła. Zostałam sama. Całkiem sama, nie mam już nikogo. 
Przed oczami zobaczyłam uśmiechniętą twarz babci i znowu zaczęłam płakać. Dosłownie dusiłam się płaczem, nie mogąc złapać porządnego łyka powietrza. Zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie uwolnić cały ból, jaki we mnie drzemał. "Nigdy więcej nie będziesz musiała być sama. Zawsze przy tobie będę" Kolejna salwa cierpienia, ale większa niż wcześniejsza. Okłamała mnie. Zostawiła mnie. Jak wszyscy inni. Nikogo nie obchodzę.
- Faith... - przyjaciel, próbował mnie pocieszyć, ale nic nie mogło mi pomóc - Faith... Już wszytko okej.
- Nic nie jest, okej! - fuknęłam wyrywając mu się - Ona nie żyje. Ona umarła, porzuciła mnie - dałam nacisk na te dwa zdania - Nie mam nikogo. Wszyscy nie żyją!
- Faith, nie rób tego... - powiedział zbliżając się do mnie i chwytając za ramiona, jednak ja patrzyłam nieobecnym wzrokiem gdzie indziej. Już nie zwracałam uwagi na jego prośby. To było jedyne wyjście. Jedyne, bym przestała zawodzić się na najbliższych - Proszę cię,  nie rób tego. Nie wyłączaj tego. - prosił błagalnym tonem, ale było za późno. Odepchnęłam go, nie czując nic. Kompletna pustka. Resztką nienawiści spojrzałam na ostatnie miejsce, gdzie wcześniej stała morderczyni. Chciałam by cierpiała tak, jak ja. Chciałam zemsty i nic nie mogło mnie powstrzymać. Nic, bo wszystko straciłam. Moje oczy straciły blask. Pojawiła się obojętność, która dała mi ukojenie. Nic nie czułam. Było tylko jedno wielkie nic. Zrobiłam to. Wyłączyłam je. Wyłączyłam człowieczeństwo.


*

_________________________________

Pamiętacie jak prosiłam Was o wybranie liczby od 19 do 25? Cóż, chodziło mi o wyłączenie człowieczeństwa Faith. Cała moja rodzina zagłosowała ( nie wiedziała o co chodzi) na 25, ale ja lubię robić zawsze na odwrót. Po za tym pozostałam wierna Zuzie, po jeśli dobrze pamiętam, wybrałaś 21, tak?  Tak więc, Faith wyłączyła emocje, a Mikael  jest na wolności. Powiedzcie, spodziewaliście się, że Bree umrze? Ja szczerze nie wiem jak mogłam to zrobić. Jestem podła.
Okej, okej... Zrobiłam sobie gifa :D Rozpoznajecie o kogo chodzi?



czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział Dwudziesty

Kiedy Marcel wrócił do swojej siedziby, ja jeszcze przez chwilę spacerowałam pustymi ścieżkami. Dzisiejszy dzień był, dniem wolnym od wszelkich imprez. Przynajmniej na zewnątrz, bo w środku wielu lokali na pewno ludzie balowali do białego rana. Z uśmiechem wpatrywałam się w ciemność, która mnie otaczała, przynajmniej dopóki na kogoś nie wpadłam. To znaczy, prawie, bo w ostatniej chwili zatrzymałam się i spojrzałam z wrogością na przybysza.
- Kogóż my tu mamy - zapytał, udając zdziwienie, po czym spojrzał na mnie z wymuszoną uprzejmością. Pewnie znowu zabiłam kogoś, kogo nie powinnam w ogóle tknąć.
- Mnie - odparłam odsuwając się od niego. Było w nim coś co przerażało nawet mnie - Czego chcesz? - zapytałam, niemalże warknięciem. Powinnam bardziej nad sobą panować, chwila minie a i on dowie się kim jestem.
- Może usiądziemy? - zaproponował uprzejmie, pokazując gestem ręki na ławkę obok mnie. Omiotłam ją tylko wzrokiem. Była stara, ale gustowna, prawie w moim stylu.
- Dziękuję, postoję - powiedziałam, zakładając ręce pod biustem. Klaus westchnął, ale usiadł na ławce i spojrzał na mnie, jakby na coś czekał. Cóż ja nie miałam do powiedzenia nic. Mikaelson próbował już zabić Marcela, raz nawet mnie i ja mam zacząć z nim jakąkolwiek formę rozmowy?
- Mam dla ciebie propozycję - oświadczył. Nadal zastanawiałam się, dlaczego nadal tam stoję. Mogłam przecież zniknąć w ułamku sekundy i mieć go z głowy.
- Nie przyjmę jej - powiedziałam z góry. Pierwotny wstał i stanął centralnie przede mną, wpatrując się w moją twarz. Po chwili na jego twarz wstąpił szatański uśmieszek.
- Przyjmiesz - stwierdził - Inaczej Marcel zginie.

*

Bonnie szła obok Pierwotnego nic nie mówiąc. Była pogrążona we własnych rozmyśleniach. Po części krążyły one wokół Sama, ale też Kol'a, który nie zamierzał rozpoczynać konwersacji. Przynajmniej tak pomyślała Bonnie, która nie mogła wyzbyć się uczucia, że chłopak cały czas się jej przygląda. Nie potrafiła jednak spojrzeć i upewnić się, czy jest tak w rzeczywistości. Szła z zwieszoną głową. Nawet jeśli to ukrywała to cieszyła się z tego, że ma przy sobie Mikaelson'a. Głównie dlatego, że gdyby nie on pewnie by już nie żyła. Sam był zdolny do zabicia kogoś, a nawet gorzej. Nie panował nad gniewem, którego skutki bardzo dobrze znała Bennett. Aż za dobrze. Postanowiła jednak, że za nic nie powie skąd go zna, Kol'owi.
Kol szedł bardziej z przodu i spoglądał co jakiś czas na mulatkę, nie mówiąc nawet słowa. Było już późno, widział jak dziewczyna otula się ramionami. Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że jest za zimno by chodzić w krótkim rękawku. Z westchnięciem ściągnął swoją kurtkę i założył na ramiona czarownicy.
Dopiero wtedy dziewczyna wybudziła się z otępienia i ze zdezorientowaniem i zdziwieniem spojrzała na Pierwotnego.
- Co ty...? - zaczęła lekko oburzona, lecz musiała w duchu przyznać, że od razu zrobiło jej się cieplej.
- Tak, Bonnie? Chcesz coś dodać? - zapytał stając i uśmiechając się łobuzersko.
- Tak - powiedziała twardo - Dajesz mi kurtkę, choć dobrze wiesz, że to jest...
- Niezręczne? - zaśmiał się - Skądże. Na dworze jest zimno, a ja mam dzień dobroci - oznajmił, nie dając jej dokończyć. Zamknął ją na chwilę. Zaczęli znowu iść.
- Ty i dzień dobroci? - teraz ona wybuchła śmiechem - Prawie zabiłeś Sama, a teraz udajesz, że jesteś dobry - prychnęła. Kol uśmiechnął się do siebie, po czym spojrzał na Bonnie, która z wahaniem, ale założyła kurtkę chłopaka na siebie.
- Więc nazywa się Sam? - zapytał z aroganckim uśmiechem. Bennett otworzyła szerzej oczy, kiedy zorientowała się jak wpadła. Przecież on nie powinien się o tym dowiedzieć. - To mi wiele ułatwi - stwierdził.
- Nie zabijesz go - oznajmiła, na co Kol na nią spojrzał. Z uwagą zlustrował jej wyraz twarzy, zastanawiając się, dlaczego dziewczyna chce by go nie zabijać. Przecież Sam dobierał się do niej.
- To jakiś twój chłopak czy co? - spytał z kpiną, jednak powstrzymał się od złośliwych uwag, kiedy zobaczył jak Bennett odwraca głowę. Jej wcale nie było do śmiechu.
- Kiedyś - mruknęła niewyraźnie, ale wampir był koło niej na tyle, że ją usłyszał. Nie wiedział dlaczego, coś nie pozwalało mu jej krzywdzić. Za wszelką cenę, chciał się pozbyć tego "obowiązku", jednak ilekroć próbował się go wyzbyć, coś go hamowało. Byłby wdzięczny, gdyby to "coś" zniknęło z jego życia na zawsze.
- Zawsze masz tych swoich niby przyjaciół, nie? - zapytał w końcu. Bonnie spojrzała na niego spod łba.
- Nie udawaj, że cię to obchodzi - warknęła niemiło w jego stronę. Kol spojrzał przed siebie. Jemu nie zależało. Nigdy w życiu. Jeśli ona tak myśli, najwidoczniej jest wielkim błędzie.
- Nie obchodzi, Bennett - syknął - Ale gdyby cię zabił, świat stałby się nudny. Więc które z tych idiotów go zna? Błagam, nie mów, że ta Blondie.
Dziewczyna pokręciła głową. Nie miała bladego pojęcia, dlaczego Pierwotny miał się tym interesować, ale uznała, że jeśli mu powie, ten jej odpuści. Zaczęła myśleć nad tym, kto z jej przyjaciół wie o Samie, jednak zdała sobie sprawę, że żaden z nich. Zdziwiła się nawet przed sobą.
- Nikt - wyszeptała i zdała sobie sprawę, że została w tym całkiem sama. Co zrobi, jeśli Winchester wróci? Użycie magi byłoby zbyt niebezpieczne.
Pierwotny spojrzał na nią.
- Nikt? Żaden z nich? - dopytywał.
- Żaden - ucięła - Kol, przestań mnie wypytywać! - warknęła.
- Jestem ciekaw, co na to powie Blondie - uśmiechnął się złośliwie. Kiedy tylko zobaczyła to wiedźma od razu, wzięła głęboki wdech. Zacisnęła dłonie na kurtce, wdychając jej zapach.
- Nie zrobisz tego - stwierdziła z obawą. Kol spojrzał na nią, przy okazji uśmiechając się do niej.
- Chcesz się przekonać? - spytał. Bonnie zacisnęła zęby. Gorączkowo myślała nad tym co teraz zrobić. Żałowała, że nie mogła go w jakikolwiek sposób zranić. Tak cieleśnie i boleśnie. W końcu zdała sobie sprawę z tego, że stoją przy jakimś drzewie.
- Nie zrobisz mi tego, prawda?
- Jeśli powiesz mi skąd go znasz, to nad tym pomyślę - uniósł do góry kąciki ust. Bennett myślała szybko jak go oszukać, przecież nie powie mu prawdy o tym, co Sam jej zrobił. Jeszcze nie zgłupiała by zwierzać się wrogowi ze swoich tajemnic. Jakby to wyglądało, gdyby powiedziała jemu - wrogowi a przyjaciołom nawet słówka by nie pisnęła? Nie za fajnie.
- Był moim chłopakiem - doszli wreszcie pod akademik dziewcząt. Bennett nie zamierzała mu zdradzać niczego innego z jej życia intymnego.
- Dlaczego zerwaliście? - spytał.
- Nie twój interes - syknęła. Zaraz potem dociśnięta była przez Kol'a do ściany. Oddech zaczął jej szaleć, ale zwaliła winę na strach, jaki panował teraz w jej ciele. Mimo to nie dorównywał do tego, kiedy do ściany przygniatał ją Sam, a nie Pierwotny.
W końcu odważyła się podnieść na niego oczy. Jego przenikliwy wzrok prześwietlał ją, co nie ułatwiało jej sprawy. Przełknęła ślinę i z wahaniem, spuszczając wzrok, odpowiedziała.
- Zranił mnie - wyszeptała niemal bezgłośnie.
- Jak? - dopytywał.
- Kol, proszę - jej głos się załamał, a uścisk chłopaka zelżał - Ja nie chcę do tego wracać - wyszeptała błagalnie. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym Bonnie słysząc jedno zdanie i świst, podniosła głowę. Po chwili stania w miejscu, wbiegła do budynku, a w głowie nadal huczało jej jedno zdanie. "I tak się dowiem"

*

Stałam przed nim z kamiennym wyrazem wyrazem twarzy, ale w środku gotowałam się ze złości. On śmiał mi grozić? Jeszcze mało tego - grozić, że zabije Marcela? Ha! Prędzej umrę niż na to pozwolę. Może i był jakimś tam Pierwotnym, ale to nie daje mu jakiś specjalnych przywilejów.
- Śmiesz mi w ogóle grozić? - spytałam, mrużąc powieki, zaciskając mocniej dłonie na ramionach, złożonych pod biustem i przypatrując się z pogardą Klausowi.
- Nie wiem, kochana. - odparł z diabolicznym uśmiechem - Grożę? - zapytał niewinnie. Zacisnęłam zęby. Zamierzał mnie przekonać swoim słynnym "kochana"? Cóż z przykrością stwierdzam, że na mnie to nie działa. Nie jestem jego kochanką! Ba! Ja nawet chciałam go zabić. 
- Klaus, daruj sobie - prychnęłam, na co on spojrzał na mnie z uwagą - Nie zabijesz go - stwierdziłam pewnym głosem. Uśmiechnął się niewinnie, odsuwając o krok i rozkładając ręce.
- Jesteś pewna? - zapytał, czym faktycznie wywołał u mnie wątpliwości. Przecież to Klaus, zabija każdego, a jakiś tam Marcel nie jest dla niego wyjątkiem. Dlaczego miałby być? Przecież Pierwotny jest nieobliczalny, nie można tylko machnąć na niego ręką. 
- Klaus, zabiję cię, jeśli skrzywdzisz Marcela - oświadczyłam. Mikaelson się zaśmiał, ale naprawdę strasznie, jak na niego. Ciarki po plecach aż przechodzą.
- Jestem pierwotną hybrydą. Nie można mnie zabić - pokręciłam lekko głową. Ja na wszystko znajdę sposób. - Nie jesteś ani trochę zainteresowana tym co chcę ci powiedzieć? - spytał. 
- Słucham - poddałam się. Choć niechętnie to robię, to lepiej znać plany wrogów. Musiałam dowiedzieć się co planuje zrobić i komu ewentualnie zagraża. Najlepiej by było gdybym się go pozbyła od razu, niestety najpierw musiałabym wykombinować kołek.
- Dowiedziałem się od jednej wiedźmy, że planują mnie zabić - zaczął spokojnie, a ja nawet mu nie przerwałam, kiedy dowiedziałam się o spiskowaniu za placami Marcela. - Jedna z nich, współpracuje z potężną czarownicą.
- Zakładam, że powinno mnie to obchodzić - zgadałam. Klaus spojrzał na mnie z politowaniem i miał coś od siebie dorzucić, ale się powstrzymał i kontynuował.
- Davina Claire jest niebezpieczna...
- Davina? - zapytałam. Tym razem byłam zbita z tropu. Co Dav chciała zrobić Klaus'owi? Przecież jeśli on zginie, Marcel też, a ona jest z nim związana. Może udaję, że on jej już nie obchodzi, ale przecież nie można wyzbyć się najbliższej osoby z serca tak łatwo. Nawet ja mam z tym czasami problem, a co dopiero szesnastoletnia czarownica! 
- Znasz ją? - zdziwił się.
- Tak. Marcel mi o niej wspominał, ale dlaczego ona chce cie zabić? Przecież jeśli ty zginiesz...
- Marcel też - dokończył. Coraz bardziej mi się to nie podobało. Nagle dogaduję się z człowiekiem, który próbował mnie zabić? To jest chore, a teraz mam mu pomagać, bo nagle się zrozumieliśmy? Przecież to nie wchodzi w grę. Jak on to sobie wyobraża? Że nagle staniemy się przyjaciółmi, bo połączy nas wspólny cel?  - Dlatego potrzebuję ciebie - wyjaśnił.
- Do czego mnie potrzebujesz? - zapytałam. Ok, Davina jest potężną wiedźmą, bo przeszła przez żniwa, ale czy nie da się jej zabić z zaskoczenia? Ktoś taki jak Klaus, pierwotny nie powinien mieć z tym szczególnego problemu.
- Z tego co opowiadała mi Rebekah, jesteś czarownicą - wytłumaczył powoli, jakby myślał, że jestem na tyle tępa, że go nie zrozumiem - Tak samo potężną, co Davina i jej wspólniczka.
- Kim jest ta druga? - zapytałam rzeczowo.
- Nie wiem, ale z tego co mi mówiono, możliwe, że moja matka - powiedział, przypatrując się mojej reakcji. Byłam teraz jakaś nieobecna. Przecież ją zabiłam.
- Ale ona nie żyje - argumentowałam, na co Pierwotny się zaśmiał.
- Cóż, Esther zawsze będzie chciała zabić swoje dzieci, a Druga Strona nie jest dla niej problemem - przypomniał ponuro. 
- Nienawidzę cię, ale Marcel jest dla mnie ważny - powiedziałam poważnie, odkładając zawiść na bok - Nie pozwolę by Davina cię zabiła, tym bardziej, że jej też nie lubię. 
- Podoba mi się twój tok myślenia - uśmiechnął się diabolicznie.
- Nie tobie jednemu - odparłam, pochylając głowę.

*

- Bonnie, to ty?! - zawołała z kuchni Caroline, kiedy usłyszała trzask drzwi i szybki oddech. Mulatka szybko weszła do salonu, po czym zaczęła siłować się z kluczem. Wreszcie kiedy drżącymi dłońmi udało jej się zamknąć zamek, odwróciła się w chwili, gdy blondynka wyszła z pomieszczenia. Spojrzała na przyjaciółkę zdziwiona. Po policzkach Bennett spływały łzy. - Co się stało? Bonnie! - krzyknęła, kiedy dziewczyna czmychnęła jak najszybciej do sypialni. Nie zdążyła podbiec, a drzwi został zakluczone.
- Nic! - odkrzyknęła, jednak głos trząsł jej się od nadmiaru emocji. Nie dość, że nie mogła przestać płakać, to nie mogła pozbyć się tego okropnego uczucia, które towarzyszyło jej od czasu, kiedy spotkała Sama.
- Bonnie, otwórz! - powiedziała rozpaczliwie, bębniąc w drzwi i nasłuchując. Jedyne co mogła dosłyszeć to niemiarowy oddech czarownicy i ciche łkanie.
- Odejdź - wyszeptała, ale była pewna, że ją usłyszy - Zostawcie mnie wszyscy, ty, Kol... - rozpłakała się na dobre. Była na siebie zła, że jest taka słaba. Nie! Ona była zła na Kol'a.
Forbes przestała swojej czynności i zmarszczyła brwi.
Kol? - zapytała się w myślach i ostrożnie wycofała do swojej sypialni. Usiadła zamyślona na łóżku i spojrzała na zegar. Była pierwsza. Nie mogła więc zadzwonić. Westchnęła i postanowiła, że choćby miała osobiście pójść do rezydencji Mikaelsonów to dowie się prawdy. Nawet jeśli oznaczało to spotkanie z Klausem...

*
*Następny dzień*

- Klaus, nękasz mnie telefonami... - zaczęłam, trzymając telefon ramieniem i szukając czegoś w szufladzie -...i łudzisz się,  że tym sposobem dowiesz się jaki mam plan? - sapnęłam i finalnie wyjęłam wielką księgę z pentagramem na okładce. Położyłam ją z hukiem na stół i otworzyłam.
- Wystarczy popatrzeć na to co robisz - odezwał się głos za mną, a ja jak strzała wyprostowałam się natychmiast i spojrzałam na oprawce mojego chwilowego strachu. Zdenerwowana odłożyłam komórkę i zmierzyłam go wzrokiem. - Witaj kochana - przywitał się, podchodząc i spoglądając na pożółknięte stronice.
- Nie nazywaj mnie tak - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Nie denerwuj się tak i tak nic mi nie zrobisz - prychnął, przewracając kartki i traktując mnie jak dziecko.
- Zrobię - uśmiechnęłam się sztucznie i spojrzałam na jego uśmiech. Zamknął od razu buzię i nic nie odpowiedział, zupełnie jakby mu odebrało dobrych argumentów. Pokręciłam ze zirytowaniem głową, po czym wyrwałam mu z rąk księgę.
- Od kiedy się znacie? - zapytał niespodziewanie. Od razu wiedziałam o kogo chodzi. Popatrzyłam na niego ukradkiem.
- O bardzo dawna - odparłam krótko, nie odwracając wzroku od lektury i jakoś próbując zignorować jego spojrzenie.
- Czyli wiecie od sobie wszystko? - spytał ponownie, a ja jak na rozkaz zatrzasnęłam książkę i spojrzałam na jego zwycięski uśmieszek. Wiedziałam od razu, że wypróbowywał moje siły. Taki test czy jestem odporna psychicznie.
- Przeszedłeś tu studiować moje życie prywatne? - zapytałam zła.
- Skądże - zaprzeczył od razu - Chcę znać plan, którego jak się okazuje nie masz! - podniósł głos na co stanęłam aż za blisko niego.
- Prosiłeś mnie o pomoc, szantażowałeś, ale oczekujesz, że będę ci posłuszna? - zaśmiałam się szyderczo - Nie znasz mnie kolego, więc pozwól, że przybliżę ci mój tok myślenia, dobrze? - warknęłam i patrzyłam jak patrzy na mnie z kamienną miną. Nawet teraz nie mogłam go rozszyfrować. Raz jest wesoły, drugi raz wściekły.
- Nie lubię cię, ale pomagam bo Marcel jest moim przyjacielem. Doceń to. Mogłam po prostu znieść twoją linię na kogoś z twojego rodzeństwa i pozwolić Davinie cię zabić. - syknęłam i nieoczekiwanie, coś zaskoczyło w głowie Mikaelsona.
- Właśnie - wyszeptał zaskoczony.
- Co? - podniosłam głos zdezorientowana.
- Nie martwi się o Marcela, bo chcę przenieść moją linię krwi - wyjaśnił, na co ja od razu spojrzałam na niego zdumiona. To by miało sens. Jeśli uratuje jego linię, nie musi się o nic więcej martwić. Co za wredna, cwana małpa!
- Suka - syknęłam pod nosem i wróciłam do wertowania książki, tym razem wiedząc czego szukam.

*

- Bonnie, musisz kiedyś wyjść! - zawołała Caroline zrozpaczona. Nawet jeśli chciała jej pomóc, nie mogła, gdyż nie wiedziała co się stało. Oczywiście mogła zrobić to siłą, rozkazać, ale ona taka nie była. Westchnęła, słysząc tylko głuchą ciszę. Wzięła z komody klucze, a komórkę wsadziła do kieszeni. 
Szybko skierowała się do drzwi i wyszła. Zeszła szybkim krokiem ze schodów i jak najszybciej wmaszerowała na parking. Wczoraj wszystko sobie przemyślała i postanowiła, że pojedzie do Kol'a. Mimo wszystko musiała chociaż spróbować dowiedzieć się czegoś o wczorajszym spotkaniu jego i Bennett. Nawet jeśli nienawidziła jego i jego rodzin, nic nie było wstanie powstrzymać jej przed przybyciem pod willę rodzeństwa. Dotarła do niej i pierwsze co zrobiła, będąc pod drzwiami to kulturalne zapukanie w drzwi. Kilka stuknięć wystarczyło.
- Caroline? - drzwi otworzył Elijah, przyglądając się jej badawczo i patrząc uważnie na jej twarz. Była zła i dopiero teraz ta wściekłość był dostrzegalna w oczach, które buchały iskierkami.
- Przyszłam do twojego brata, zastałam go? - zapytała, ale jakby ozięble. Nie chciała zachowywać się tak w stosunku do Pierwotnego, którego jako jedynego z całej rodziny lubiła. Niestety nie panowała nad tym.
- Niklaus wyszedł... - zaczął, ale blondynka natychmiast mu przerwała.
- Nie on. Kol - syknęła, wychylając się. Bez pozwolenia gospodarza weszła do rezydencji i ku jej zdumieniu zastała jego i...Rebekhę. Przeklęła się, że w ogóle tu weszła, ale zachowała pozory. Przecież obiecała Stefanowi, że jej odpuści i chociaż spróbuje być miła.
- Witaj Caroline - powiedziała Bekah z przekąsem, nie podnosząc wzroku znad książki. Kol zaśmiał się pod nosem, ale nie mógł oderwać wzroku od przybyłej. Zastanawiał się po co tu przyszła? Może w końcu uległa Klausowi i razem stworzą swoją bajeczkę o pięknej i bestii?
Jednak coś mu się nie  zgadzało. Pewnie ta aura anioła śmierci i gniew w oczach...
- Coś ty jej zrobił? - warknęła i pozwoliła sobie na uwolnienie furii i wyżycie się na najmłodszym z Mikaelsonów. Chłopak zdziwił się jej pytaniem, jednocześnie nie wiedząc o kogo jej chodzi. Jego siostra co jakiś czas ukradkiem na nich zerkała.
- Możesz jaśniej? - spytał spokojnie. Po chwili odzyskując humor, uśmiechnął się drwiąco. To jeszcze bardziej zdenerwowało dziewczynę.
- Byłeś wczoraj z Bonnie - zaczęła przez zaciśnięte zęby, podchodząc bliżej ale stwierdziła, że lepiej byłoby zachować dystans, więc zatrzymała się. - Zdajesz sobie sprawę w jakim stanie weszła do mieszkania? - zapytała, mierząc go sądnym spojrzeniem.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jednak nie jesteś z Klausem - odezwał się złośliwie. Forbes nie wytrzymała i w jednej chwili rzuciła nim o ścianę. Z powodu zaskoczenia Kol nie zdołał się uchronić przed silnym uderzeniem o ścianę. Dziwne było to, że jego siostra nie zareagowała, a zaśmiała się. Pierwotny zerknął na nią od razu piorunując spojrzeniem.
- Gadaj, co się stało. - wycedziła.
- Nic szczególnego, Blondie - w jednej chwili Care została przyciśnięta przez niego do ściany. Nie nacieszył się jednak widokiem, ledwo łapiącej powietrze Caroline, gdyż do pomieszczenia wmaszerował Elijah.
- Kol, puść ją - powiedział tak stanowczo, że chłopak niechętnie zostawił ją w spokoju. - Caroline, co się stało? - zwrócił się do dziewczyny. Blondynka powoli przeniosła na niego wzrok, otrzepując ubrania.
- Bonnie wróciła wczoraj do domu - powiedziała mu - ale cała roztrzęsiona... To wszystko jego wina! - krzyknęła w jego stronę. Najstarszy Pierwotny spojrzał na swojego brata z naganą, a na Care ze współczuciem.
- Skąd możesz wiedzieć, że to przeze mnie? - zapytał nadal zły na wampirzyce, Kol. Blondynka spiorunowała go i gdyby nie obecność Elijah'y który stał i patrzył na nią ponaglająco i Rebekhi, która dyskretnie śmiała się z ich rozmowy, rzuciłaby się z pewnością na chłopaka i rozszarpała.
- Bonnie zamknęła się w pokoju i nie wychodzi - warknęła do chłopaka.
- Może to nie moja wina? - zasugerował.
- Nie twoja? - zaśmiała się trochę histerycznie - To ty z nią byłeś, ty z nią rozmawiałeś, ty ją skrzywdziłeś... Zresztą to o tobie wspomniała za nim w ogóle się rozsypała - oskarżyła. Kol pokręcił głową i westchnął, po czym zaśmiał się.
- Niech sama ci powie - powiedział beztrosko - Po za tym, co ma mnie ona obchodzić? - prychnął. Nerwy puściły Caroline i w jednej chwili, przycisnęła go do ściany i walnęła z kolana w brzuch.
- Powinna cię obchodzić. - warknęła i nie słuchała jego jęku - Wiesz co? Ona mimo, że cię nienawidzi to ani razu cie nie skrzywdziła. Jeśli przez ciebie będzie cierpiała, uwierz kupię ci bilet w jedną stronę w zaświaty, rozumiesz?
Elijah spojrzał wyczekująco na swojego młodszego brata, który z bólem spojrzał na dziewczynę.
- Co ja mam do tego? - zapytał, ale gdzieś w  głębi wiedział, że los mulatki nie jest mu obojętny.
- Napraw to - rozkazała, po czym zniknęła. Elijah podszedł do niego i pomógł mu wstać, za to jego siostra wybuchła śmiechem. Pierwotny spiorunował ją wzrokiem, a brunet spojrzał z irytacją.
- No, no, no. Kol nie wiedziałam, że doprowadzasz do takiego stanu - klasnęła w dłonie. - Brawo!
- Zamknij się, Bekah - warknął.

*

 Spojrzałam na stronę, po czym na malunki na podłodze. Dorysowałam tylko jedne znak i chwyciłam księgę w ręce. W czasie tych czynności Niklaus cały czas mnie obserwował. Nie bardzo zwracałam na niego uwagę, był bowiem jakiś nieobecny i dopiero kiedy zaczęłam wypowiadać zaklęcie, ożywił się.
- Co robisz? - ze zirytowaniem przerwałam odczytywanie zaklęcia.
- Ratuję twoje życie - oznajmiłam spokojnie. Przymknęłam na chwilę oczy. Najwyraźniej Davina odczuła, że próbuję ją uśmiercić, bo stawiała opór. A raczej jej umysł stawiał coraz to więcej murów, które boleśnie wdarły się mi do głowy.
- Jak? - dopytywał.
- Zabiję Davinę Claire - powiedziałam wznawiając opór. Nawet nie wiedziałam ile tak stałam, kiedy linie, które namalowałam zaczęły płonąć. Zaczarowany płomień raził w oczy, ale mimo to nadal wypowiadałam formułkę. Musiałam ją zabić. Dla Marcela. Ból nasilał się a ja zrozumiałam dlaczego. Próbowałam zachwiać równowagę.

*

 Nastolatka nagle chwyciła się za mostek, próbując złapać oddech. Nagle jej płuca zapomniały jak się oddycha. Upadła i ze zdziwieniem stwierdziła, że coś jakby ją dusi. Jakby jakieś macki oplatały jej ciało, a ona nie mogła się wydostać. Jęknęła z bólu i zamknęła oczy. Przed oczami ukazała jej się czarna postać. Kobieta z niebieskim pasemkiem włosów, stojąca po środku jakiś symboli. Po krótkiej chwili dostrzegła też mężczyznę. Klaus, jego rozpoznała od razu. Na jej twarzy wystąpił grymas bólu, chwyciła się za brzuch i poczuła jak coś dopływa do jej gardła. Odkaszlnęła i to co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach. Krew. Pokręciła głową z przerażeniem i spróbowała wstać, jednak nie mogła. Upadła i syknęła. 
Nie mogła oddychać, wstać ani się poruszyć. Najgorsze było to, że wiedziała co się dzieje. Umierała i nie mogła nic tym zrobić. Bala się, ale nie o swoje życie. 
Zaczęła się krztusić jeszcze bardziej, aż w końcu upadła, tym razem martwa. 
Nagle po mieszkaniu rozniósł się trzask, a zza korytarza wyłoniła się postać mężczyzny. Uśmiechnął się widząc, że wiedźma która go więziła nie żyje, a magia z jej bransolety straciła swoje znaczenie. Wystawił jedną nogę za próg i powoli ze skrzypnięciem podłogi wyszedł z jej pokoju. 

*

- Już - wyszeptałam zaskoczona, odkładając księgę. Przyjrzałam się Klausowi, po czym zerknęłam na okno. Zaczęło padać. Ale jak to? Padać o 10? Współczuję tym, co idą na zajęcia w szkole. 
- Jesteś pewna? - zapytał, podchodząc do mnie. Spojrzałam na niego, po czym na symbole na podłodze. Pokiwałam twierdząco głową.
- Tak.. - powiedziałam z wahaniem - Nie uważasz, że poszło za łatwo? - spytałam. Klaus przytaknął i w skupieniu przyglądał mi się. Wiedział, że coś poszło nie tak, mimo iż Davina nie żyje. Coś mu nie pasowało. 
- Za łatwo - przyznał zdenerwowany z nie wiadomego mi powodu.

*

niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział Dziewiętnasty

- Może wreszcie raczysz mi wytłumaczyć, co robiłeś z tą całą Faith? - wybuchła Elena, będąc już w samochodzie. Nie więcej niż godzinę temu, szybko pożegnała się z Caroline, a jeszcze wcześniej znalazła swojego chłopaka z wiedźmą, która uratowała jej życie. Była na niego zła. Nawet ten jego uśmiech, nie zdołał zmniejszyć jej furii.
- Rozmawiałem - odparł, wzruszając ramionami. Nie wiedział, dlaczego Elena tak bardzo była na niego wściekła. Zrozumiałby gdyby faktycznie coś złego zrobił, ale tak nie było.  Doszło co prawda do małej sprzeczki, a Salvatore miał zamiar wyrwać jej z piersi serce, ale do niczego więcej nie doszło. Ale oczywiście Gilbert musiała być mega wielką zazdrośnicą.
- Widziałam was w barze. - oznajmiła, odwracając od niego głowę. - A ty stałeś z nią...
- I jej groziłem. Eleno, robisz z igły widły - powiedział zirytowany, czym zamknął dziewczynę na krótką chwilę. Wzięła głęboki wdech i rozprostowała dłonie.
- Damon, jeśli kłamiesz... - ostrzegła, jednak Damon jednym szybkim ruchem podgłośnił radio, wpatrując się przed siebie z uśmiechem. Wampirzyca dała mu kuksańca w bok, i obrażona odwróciła się od niego. 

*

  Bonnie usiadła na stołku, wpatrując się w Kol'a, który oddalił się na chwilę, by zamówić napój. Bennett nie pozwoliła mu na kupowanie jej czegokolwiek. Po drodze wstąpiła po wodę. Westchnęła zrezygnowana, wiedząc, że Pierwotny znowu coś wymyślił. Przecież go nienawidziła! Dlaczego, więc siedziała w lokalu, którego wcale nie znała, w części miasta, którego nie znała, z osobą, która gdyby chciała mogłaby ją zabić, choćby teraz? Oparła głowę na rękach, podpartych na blacie. Smętnym wzrokiem, wpatrywała się w trunki przed nią. Nie zauważyła nawet, kiedy Kol przysiadł się do niej. Uśmiechnął się i upił łyka ze szklanki, trzymanej w ręce, po czym odstawił ją na miejsce.
- Ech, a ja myślałem, że tylko Elijah jest taki sztywny - mruknął, wiedząc, że tym przyciągnie jej uwagę. Mulatka podniosła niechętnie głowę i spojrzała na niego. Zastanawiała się jak on utrzymuje ten swój super humor. Musiał naprawę niczym się nie przejmować. 
- A ja, że tylko Klaus jest takim nudziarzem - odparowała przyjmując jego taktykę. Otworzył usta, jednak natychmiast je zamknął. Bonnie odwróciła głowę, ponownie przyjmując obojętny wyraz twarzy. Mikaelson chociaż wiedział, że dziewczyna robi mu po prostu na złość, podjął się niemego wyzwania. Upił jeszcze jednego łyka z naczynia, po czym wstał i chwycił jej rękę, pociągając do siebie. Brunetka zdziwiona wstała, jednak widząc jego diaboliczny uśmieszek, mina jej zrzedła. Ona miała tańczyć z nim? Z Kol'em, pierwotnym wampirem, zabójcą? Hahaha, nie! Nigdy. 
- Kol, nie - zaprotestowała pośpiesznie, odwracając się od niego. Szatyn uśmiechnął się szeroko na jej reakcje. Pociągnął ją z powrotem, a Bonnie okręciła się i wpadła na niego. Trzymał jedną ręką jej dłoń na jej brzuchu, a drugą oplatał ją w talii. Dziewczynie przyśpieszył oddech, na co chłopak uśmiechnął się do siebie. 
- Mówiłaś coś, Bennett? - zapytał rozbawiony. Obrócił ją do siebie, trzymając bardzo blisko. - Chyba nie chcesz, żeby ludzie się na nas gapili, nie? - spytał chytrze i dopiero wtedy czarownica spostrzegła, że od kilku chwil parę osób się im przygląda. Spiorunowała go wzrokiem, ale po chwili wahania położyła ręce na jego karku. Zaczęli poruszać się w rytm muzyki, ale Bennett nawet jeden raz na niego nie spojrzała. Kol westchnął, po czym widząc, że zapatrzyła się gdzieś, okręcił ją kilka razy pod ręką. Zaczął tańczyć z nią bardziej żywo, kiedy rozpoczęła się szybka muzyka. Bonnie nie była tym faktem zadowolona, nie umiała za bardzo tańczyć. Kiedy kolejny raz Pierwotny zakręcił ją omal nie upadła na podłogę. W ostatnim momencie złapał ją i jedyne co czuła to jego silne ramiona. Nabrała wielki haust powietrza, oddychając z ulgą. Zaśmiała się cicho sama z siebie, zdając sobie sprawę z tego jak okropnie musiała wyglądać. 
- Nie, proszę. Nie chcę już - błagała Bonnie, po kilku przetańczonych piosenkach.
- Ale dlaczego? - zapytał, robiąc szatańską minę i przygniatając ją do słupa, który stał po środku. Bonnie spojrzała na niego poważnie. Czy on sobie żartował? Przecież ona padała już z nóg, a on? Właśnie. On był wampirem i kilka tańców, nie robiło na nim żadnego wrażenia. Nie odczuwał przecież zmęczenia tak bardzo jak ona.
- Pobawiłeś się, ok. Ale teraz ja jestem zmęczona.- odezwała się ostro, jednak nic nie mogła poradzić na uśmiech, który pojawił jej się na ustach. 
- Jak chcesz - wzruszył ramionami, odsuwając się i dając dziewczynie przejść. Popatrzyła na niego podejrzliwie i zdyszana, usiadła na swoim miejscu, odkręcając wodę i upijając z niej łyka. 
- Co? - natarczywy wzrok Kol'a bardzo drażnił mulatkę, choć próbowała nie zwracać na to uwagi. Upił łyk alkoholu, uśmiechając się rozbawiony, jednak nie odzywając się nawet słowem, nadal przypatrując jej się z uwagą. Dziewczyna odniosła wrażenie, że pożera ją wzrokiem. - Przestań się gapić! - warknęła. Zmrużyła oczy, po czym prychnęła i wzniosła oczy do góry. Wstała gwałtownie i nie oglądając się na niego, wyszła z lokalu, zakładając ręce pod biustem. Rozejrzała się po ulicy i stwierdziła, że przesiedziała z Pierwotnym więcej niż powinna. Słońce powoli zachodziło, a ludzie wracali do domów. Kol nie wyszedł za nią, pewnie myślał, że wróci. Przeszła mały kawałek, dosłownie kilka kroków, kiedy jednak zatrzymała się, wytrzeszczając oczy. Przełknęła ślinę, nie mogąc wydobyć z siebie choćby słowa. Po prostu stała jak wryta, a widok jaki zastała zmroził jej krew w żyłach. Sparaliżowana strachem, nie ruszyła się, kiedy mężczyzna przed nią, podszedł do niej i stając krok przed nią. Oddech jej przyśpieszył, a serce nienaturalnie zaczęło bić. Jej klatka piersiowa unosiła się w gorę i w dół, jeszcze szybciej, kiedy szatyn przycisnął ją do ściany.
- Witaj Bonnie, jak minęły wakacje? - zapytał, przechylając głowę w prawo i wpatrując się w nią. Jego ręce zacisnęły się na jej ramieniu jeszcze mocniej, wywołując ból, przez który jęknęła. Spojrzała w końcu w jego oczy, dygocząc.
- Sam - wyjąkała, drżącym głosem, bliska płaczu.

*

Zatrzymałam się z uśmiechem. Spuściłam ręce swobodnie, odwracając się i patrząc na opartego o słup Marcela. Pokręciłam głową, wzdychając.
- Cóż to za maniery - podniósł się i zrobił krok w moją stronę - Wchodzić do czyjegoś domu? Bez pukania? 
Roześmiałam się i również podeszłam bliżej. Uniosłam oczy na jego twarz doszukując się czegoś więcej, niż tylko rozbawienia i małego smutku. 
- Ty to robisz prawie codziennie - mruknęłam złośliwie, wiedząc, że usłyszy. Zaśmiał się, zakładając ręce na klatce piersiowej i patrząc wprost na moje ręce.
- Co tu robisz? - w końcu odważył się zapytać. W rzeczywistości, zbierał się już jakiś czas, kiedy mnie obserwował i szukał odpowiedzi. Byłam tajemnicza i on najbardziej to wiedział i rozumiał. Już nawet Bree miała ze mną problem, bo nic nigdy nie chciałam jej mówić. Prawda była taka, że chciałam. I to bardzo. Nie chciałam jednak obarczać jej moimi problemami, zawsze brałam wszystko na siebie. Ci którzy mnie nie znają uważają za potwora. Cóż nie mogę ich za to obwiniać. Przecież każdy zna prawdę. Wampiry i wilkołaki są bestiami, a czarownice w tym świecie stanowiły wyjątki. Oczywiście i wyjątki mają lukę, której nie da się załatać byle czym.
Uśmiechnęłam się słabo do ziemi, na którą patrzyłam. Tak bardzo brakowało mi mojego przyjaciela, którego kochałam nad życie. Żałowałam tej kłótni i tych wszystkich złośliwości, ale przecież jeszcze nigdy nie przepraszałam za coś takiego. Ba! W ogóle za nic nie przepraszałam, było to dla mnie bardziej obce, a nawet jeśli taka sytuacja się zdarzyła, to jestem pewna, że wcale nie żałowałam. 
- Chciałam coś powiedzieć - powiedziałam krótko, co go trochę zdziwiło. 
- Słucham - oznajmił spokojnie, choć w środku skręcał się z ciekawości. Uniosłam lekko głowę, pozwalając gęstym włosom przykrywając moją twarz i oczy.
- Przepraszam - zamknęłam oczy. Marcel stał teraz w bezruchu i nie wiedziałam czy na pewno był tak bardzo wstrząśnięty tym co  powiedziałam czy po prostu nie wiedział co powiedzieć. 
- Co? 
- Nie powtórzę - ostrzegłam, ponosząc już pewniej głowę i już normalnie patrząc na jego niemałą z wrażenia twarz. - Nie patrz tak na mnie. Jestem ci winna przeprosiny za wszystko co zrobiłam względem ciebie - wyjaśniłam, na co się lekko zaśmiał. 
- Faith, jedyna osobą, która powinna przepraszać to ja...
- Nie - przerwałam mu ostro, niemal wchodząc w słowo. - Jestem nieśmiertelna i mam za sobą już kilka wieków, ale nie jestem głupia. 
- Ale... - nie pozwoliłam mu się odezwać. 
- Nie. Marcel, nie! - zaprotestowałam, bo wiedziałam, że jeśli teraz zacznie mi mówić jak mu przykro to uderzę go z liścia. Niech się ogarnie. Co się stało z tym niezwyciężonym Marcelem Gerardem, niepokonanym władcą? - Nie rozumiesz? Nie chcę się kłócić, po czyjej stronie leży wina. Wiesz, że straciłam do ciebie zaufanie, ale nie mogę udawać, że jest mi z tym dobrze, bo nie jest. Jest mi okropnie źle i każdego dnia myślę sobie, że przecież mogę przeprosić. - nabrałam powietrza, dobierając słowa - Nie jesteś bez winy. Okłamujesz mnie na każdym kroku, ukrywasz prawdę i unikasz odpowiedzi, ale jednocześnie wiem, że nie możesz nic na to poradzić. Wiem, że chodzi o coś ważnego, ale... 
- Ale? - dopytywał, kiedy się zacięłam.
- Ale obiecuję się nie wtrącać - skończyłam, śmiejąc się do siebie - Przez wieki kłamałam i spiskowałam, nie mówiąc ci nic, więc nie mogę mieć do ciebie pretensji.
- Nagle cię oświeciło? - zapytał wlepiając we mnie wzrok. Wtedy spostrzegłam, że od początku czuję się jakby obserwowana. Nie zwróciłam na to jednak zbytniej uwagi, zważywszy na to, że ostatnio widziałam martwych ludzi, których zdecydowanie nie powinnam widzieć.
- Nie - powiedziałam przekonana, uśmiechając się do niego promiennie - Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy zabiłam Esther Mikaelson - wyjawiłam, ale Marcel nie zdążył otworzyć ust, kiedy za jego plecami odezwał się żeński głos, który aż ociekał jadem.
- A więc wielka Faith Woodhope, zabiła matkę Mikaeslonów - Katherine uśmiechnęła się do mojego przyjaciela sztucznie, po czym z nienawiścią zwróciła się bezpośrednio do mnie - A ja zachodziłam w głowę, kto to mógł zrobić. Okazało się, że ty.
Uśmiech zszedł z mojej twarzy tak szybko jak się pojawił. Marcel pokręcił zirytowany głową. Miał jej serdecznie dość. Ja za to warknęłam pod nosem.
- Katherine - mruknęłam znudzona jej postawą.
- Och, widzę, że gołąbeczki już się pogodziły - zachichotała wrednie. - Myślałam, że po tym co przed tobą ukrywa...
- Więc jak zwykle zrozumiałaś wszystko na opak. - przerwałam jej - Wyjaśniliśmy sobie wszytko, w czasie, kiedy ty knułaś za moimi plecami razem z tą swoją blondyneczką - Katie - oznajmiłam chłodno. Marcel stanął koło mnie.
- Jednak nadal nie powiedział ci prawdy - uśmiechnęła się chytrze, układając wargi w smutny uśmieszek, zakładając ręce na piersi. - Nie wspomniał też, że to on zabił Kylie, ten który razem ze swoją grupą go śledzi i grozi.
- O czym ty mówisz? - zapytałam, marszcząc brwi. Gerard nie wtrącał się choć wiedział, że wampirzyca za chwilę wszystko wypapla. Pierce na chwilę spoważniała.
- O tym, że Nathan Casstro żyje - uśmiechnęła się zwycięsko - I ma się całkiem dobrze.
- Blefujesz - syknęłam i gdyby nie to, że Marcel chwycił mnie za nadgarstek, nie skończyłoby się to dla dziewczyny dobrze.
- Dlaczego miałabym to robić? - zapytała z kpiną. - Dobrze wiesz, że najbardziej boli prawda, a ja chcę twojego cierpienia.
Zacisnęłam żeby i zacisnęłam dłonie w pięści.
- Więc prawda jest taka, że przez 36 marnych lat, byłaś okłamywana. Nathan żyje i ma zamiar cię zabić, a ty nie możesz go zranić - zaśmiała się szyderczo.
- Zabiję każdą znaną ci osobę - wywarczałam.
- Bo tylko to umiesz robić, prawda? Zabierać cudze rzeczy... osoby. Zabijać, bo to właśnie robisz - przybliżyła się - To właśnie robi potwór, taki jak ty. Biedna sierotka, huh? - prychnęła, ale za nim wyrwałam się przyjacielowi, by w końcu ją uderzyć, zniknęła. Czyli to co robiła najlepiej.Uciekała.
- Nie jest tego warta - odezwał się po raz pierwszy Marcel.
- Powiedziała, że on żyje - mój głos lekko drżał, ale tylko od nadmiaru złości, jaki w sobie dusiłam.
- Faith... - zaczął, jednak mu przerwałam, ucinając jego odpowiedź. A już miał nadzieję, że wszystko się ułoży.
- Czy on żyje?
- Nie wiem - powiedział po chwili, zdając sobie sprawę z tego, że naprawdę nie wie.
- Co? - zapytałam zdziwiona.
- Serio. Nie wiem o kim przez cały czas mówiłyście i kim jest ten Nathan - wyznał.
- Czyli to kolejny ślepy zaułek - powiedziałam, po czym westchnęłam. Jedno jest pewne. Nie czułam żalu, ale wściekłość. Jeśli ta suka miała rację i faktycznie, jakimś cudem Nathan żył, to nie pozostaje mi nic innego jak go zabić. Nie ważne co czułam. Ważne co czuję teraz czyli - nienawiść.

*
Bonnie przełknęła ślinę, patrząc przerażona na chłopaka. Jeszcze w życiu nie bała się tak jak teraz. Stojąc oko w oko z potworem, jakim był Sam. Kilka lat temu zostawiła go, ale chłopak wydawał się tego nie rozumieć. Dosłownie. Nękał ją telefonami, nachodził w domu, raz musiała nawet wzywać policję. Zranił ją i to bardzo dotkliwie. Za nic nie chciała tego powtarzać, jednak on znowu się tu pojawił. Stał przed nią, wpatrując się w jej oczy. Bonnie ukradkiem spojrzała na swoje ręce. Wystarczyłoby gdyby miała więcej siły, mogłaby go odepchnąć i spróbować uciec.
- Sam - odezwała się cicho, jednak zebrała się na odwagę i dodała, tym razem głośniej - Sam, zostaw mnie - rozkazała, jednak jego dłonie zacisnęły się mocniej na jej ramionach.
- Bonnie, Bonnie, Bonnie - pokręcił głową rozbawiony - Przecież wiesz, że ja cię nigdy nie zostawię.
Bennett w chwili kiedy, poczuła jego oddech na swoim policzku, krzyknęła. Sam spojrzał na nią z politowaniem. Nikt jej nie usłyszał, ale w jednej sekundzie Winchester, wylądował kilka metrów dalej. Upadł na zimną posadzkę i spojrzał wrogo na swojego oprawcę. Mulatka jeszcze nigdy nie sądziła, że tak bardzo ucieszy się na widok swojego wroga. Jednak nawet radość na jego obecność nie ukoiła jej strachu. Czarownica nadal trzęsła się na całym ciele. Była w szoku, co gorsza bała się.
Szatyn spojrzał najpierw na Kol'a później na Bonnie, która z niepokojem przysunęła się bliżej ściany. Niemalże się do niej przytulała. Pierwotny beztroskim krokiem podszedł do łowcy i ukucnął koło niego.
- Jeżeli jeszcze raz zobaczę cię w pobliżu tej pięknej, młodej damy - zaczął na poważnie, po czym już bardziej uśmiechnięty - to będzie ostatnia rzecz jaką zdołasz w swoim życiu zrobić, rozumiesz?
Sam prychnął. Mikaelson wstał, a kiedy Winchester celował w niego bronią coś na dachu budynku błysło. Bennett nie zdołała się odezwać, kiedy strzała poleciała w stronę wampira. Ten jednak zręcznie ja chwycił, a kiedy młodszy mężczyzna zamachnął się by uderzyć go pięścią w twarz, Kol rzucił nim o ścianę.
- Widzę, że nie nauczyli cię też szacunku dla starszych - stwierdził Pierwotny, przygniatając go za szyję i lekko podnosząc, sprawiając, że łowca powoli zaczął się dusić - Cóż, jeszcze raz ją choćby palcem tkniesz, zginiesz - oznajmił wesoło, ale znowu musiał go puścić by złapać drugą strzałę, która prawie wbiła mu się w ramie. W tym czasie Winchester zdołał uciec i zniknąć z pola widzenia wampira.
Mulatka dopiero wtedy odetchnęła z ulgą, minimalnie odsuwając się od muru i z wdzięcznością spoglądając na swojego wybawcę. Spojrzała na swoje ręce, po czym odruchowo przejechała dłońmi po ramionach. Skrzywiła się z bólu. Na pewno będzie miała siniaki.
- Kto to był? - zapytał, powoli kierując swój wzrok na dziewczynę, która wzruszyła ramionami. Nie mogła mu powiedzieć. Za nic w świecie  nie wyjawi mu, że wie kim był ten mężczyzna i nie powie mu też co ją z nim łączyło.
- Nie wiem - skłamała. Nawet nieźle wychodziło jej kłamanie, prosto w oczy wampira, który mógł ją zahipnotyzować. Pierwotny zaśmiał się.
- Nie wiesz? - zapytał, na co kiwnęła głową - Najwyraźniej on wie, bo jakbyś nie zauważyła dobierał się do ciebie - oznajmił z sarkazmem.
- To, że się do mnie dobierał, nie znaczy, że mnie znał - broniła się zacięcie, wściekle wpatrując się w Kol'a.
- To skąd znał twoje imię? - na to pytanie Bonnie nie miała logicznej odpowiedzi ani żadnej wymówki. Ponadto wywołała tylko zwycięski uśmiech na twarzy Pierwotnego. Pokręciła głową, po czym wyminęła chłopaka i zła, ruszyła szybko przed siebie. Nawet nie dbała o to, że Sam mógł czaić się gdzieś w ciemnościach.
Mikaelson szybko dogonił mulatkę i szedł ramie w ramię z nią.
- Nie możesz po prostu zniknąć? - zapytała zirytowana, że musi czuć jego obecność.
- Nie jestem duchem, więc przykro mi bardzo, ale nie - odpowiedział ze śmiechem. Najwyraźniej znowu wrócił mu humor, bo uśmiechał się od ucha do ucha. Bonnie jednak do śmiechu nie było. Była przerażona, że jej były może gdzieś się jeszcze kręcić i zrobić coś jej i co gorsza - jej przyjaciółkom. Nagle zdała sobie sprawę, że nie wie, cz Elena nadal jest w Nowym Orleanie. Chyba nie wyjechałaby sobie od tak bez pożegnania z nią, prawda?
- Gdzie idziesz? - zapytał. Już drugi raz tego dnia, kiedy Bennett zdała sobie sprawę z tego, że nie wie. Trzeba było wziąć mapę.
- Do domu - odpowiedziała krótko, nie dając po sobie znać, że nic nie wie.
- To chyba w drugą stronę - uśmiechnął się, kiedy dziewczyna przystanęła i spojrzała na niego.
- Co ty nie powiesz? - mruknęła z ironią. - Dobra - podniosła ręce, w geście kapitulacji - Poddaję się, jeśli znasz drogę, to prowadź - rozkazała. Chłopak uśmiechnął się, na co mulatka wywróciła oczami i prychnęła, kiedy zaczął iść w drugą stronę. Warknęła coś pod nosem, po czym ruszyła za nim, chwytając się za ramiona i próbując zignorować panujący mróz.

*

- Więc, jak to się stało? -  zapytała Caroline, idąc ramie w ramie ze Stefanem. Nie miała do kogo się zwrócić, kiedy Elena wyjechała z Damon'em, a Bonnie zniknęła gdzieś bez słowa. Cieszyła się, że szatyn znalazł chwilę czasu by się z nią spotkać i pogadać. Zupełnie jak za dawnych czasów.
- Co? - spytał, przypatrując się jak kopie mały kamyk. Uśmiechnęła się do niego delikatnie. Wzięła wdech.
- No wiesz... - zaczęła wymachując rękoma w górę i w dół - Jak to się stało, że jesteś z Rebekhą?
Salvatore przez chwilę myślał. Nie wiedział jak wytłumaczyć to co zaszło między nim a Pierwotną. Przecież nawet on wiedział, że kiedyś się nienawidzili.
Forbes postanowiła, że zostawi swoją nienawiść na boku ze względu na szczęście przyjaciela. Widziała w nim zmianę. Częściej się uśmiechał, a to było najważniejsze. Że ponury Stefan zniknął.
- Nie wiem - uśmiechnął się - Kocham ją, Care - wyznał szczerze.
- Stefan, ja chciałam... - zawahała się, po czym wzięła głęboki wdech. Musiała mu powiedzieć co myśli i co w duchu postanowiła. - Chciałam ci powiedzieć, że przestanę tak oceniać Rebekhę. Wiem, ze ci na niej zależy, ale wiem też, że ona to ona... Może cię skrzywdzić.
- Caroline... - zaczął, jednak blondynka przerwała mu podnosząc rękę i idąc przed siebie.
- Nie przerywaj mi - rozkazała władczym tonem - Ale wiem też, że jesteś z nią szczęśliwy, a Elena cię zraniła i nie możesz z nią być. Z jednej strony wiem, że to idiotyczne się tak zachowywać, ale muszę. Rebekah jest jaka jest i tego za chiny nikt nie zmieni, ale ty też. Masz swoje zdanie. Szanuję je i wiem, że go nie zmienisz. - skończyła. Stefan popatrzył na nią z wdzięcznością. Teraz to dopiero był szczęśliwy. Caroline przestała tak pałać wrogością do jego dziewczyny.
- Dziękuję - powiedział do niej. Forbes uniosła kąciki ust do góry i zaśmiała się radośnie. Miała to z głowy i teraz mogła spokojnie porozmawiać z nim o innych rzeczach. Byleby zostawić temat Pierwotnej za sobą.

*

Byłam pogrążona we własnych myślach, za nim razem z Marcelem wyszłam z budynku. Nim się obejrzałam była noc. Zimna i bezlitosna. W Salem mówiłam, że przyszła Królowa. Śmieszne, ale moja opiekunka brała to na poważnie. Powinnam jej za podziękować. 
Kiedy Gerard się zatrzymał, spojrzałam na niego zdziwiona, po czym pokierowałam swój wzrok na powód jego zatrzymania się.
- Witaj przyjacielu! - Klaus stał przed nami, ale nawet ja nie miałam dzisiaj ochoty na rozmowę z nim. 
- Klaus - powiedziałam tylko, po czym pokręciłam głową.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał Marcel, odwracając wzrok od kwiatów, które dziwnie blisko mnie stały. 
- Odwiedzam przyjaciela, nie można? - uśmiechnął się przebiegle. Skierował jednak swój wzrok na mnie, co trochę mnie płoszyło. Był taki przenikliwy, byłam niemal pewna, że coś chce. Inaczej co by tu robił? W nocy i akurat przypadkowo natknął się na nas. Trochę trudno mi w to uwierzyć.
- Nie - odpowiedział prawie natychmiast - Nie mam teraz czasu na pogawędki - oznajmił wymijając go. Zrobiłam to samo, jednak w ostatniej chwili zatrzymana zostałam, przez jego głos. 
- Wybierasz się gdzieś? - zapytał, rzucając mi wymowne spojrzenie. Coś knuł. Ewidentnie i ja nawet nie wiedziałam co. 
- Wyobraź sobie, że tak - odparował, jednak zauważył jego natarczywy wzrok. Oczywiście musiał być skierowany na mnie, bo ja nigdy nie mam dnia spokoju. Zawsze coś się wokół mnie dzieje.
- Z Faith, zgadłem? - zapytał, ponownie. Zacisnęłam zęby, po czym ze spokojem, jakbym coś recytowała, odpowiedziałam za chłopaka.
- Tak, przeszkadza ci to? - zlustrowałam go nieprzyjemnym wzrokiem. Jednego czego w sobie nienawidziłam to to, że za czasami za szybko ulegam pokusom. Uśmiechnął się wyzywająco. 
- Oczywiście, że nie - zaprzeczył, nadal mając na ustach ten swój uśmiech. - Mam jedną prośbę - oznajmił, na co razem z Marcelem, jednocześnie na siebie spojrzeliśmy. Czyli mam szykować łopatę i kogoś zabić czy może najpierw wykonać jakieś zaklęcie i zamówić sobie trumnę? Co jak co, ale nie wychodzi się dobrze na współpracy z Niklausem Mikaelson'em. 
- Ty nie umiesz prosić - stwierdził po chwili Gerard.
- Racja - przyznał, na co ciemnoskóry spojrzał na niego zdziwiony. Nie spojrzałam nawet na te durne podejrzane kwiaty, kiedy zostałam przygnieciona do ściany. Syknęłam z bólu, kiedy dłoń hybrydy zacisnęła się na moim gardle. Kątem oka zauważyłam, że Marcel został rzucony o ścianę. Nie zauważyłam jednak przez kogo. 
Miałam pecha, gdyż Klaus dorównywał siłą do mojej i wcale mnie to nie cieszyło. 
- Więc...na czym skończyliśmy? - zapytał, ale nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdyż zza jego pleców, ktoś krzyknął.
- Rebekah?! - Stefan stał osłupiały wpatrując się w blondynkę. A więc Pierwotna rzuciła moim przyjacielem o ścianę. Klaus westchnął zirytowany, kiedy dostrzegł, że jego siostra zostawiła władcę w spokoju i spojrzała na chłopaka. 
- Stefan, ja - szukała wymówki, w czasie, kiedy Caroline wpatrywała się w Mikaelson'a, jakby szukając na coś dowodu. 
- Co tu tutaj robisz? - zapytał zdenerwowany Salvatore, patrząc na wampirzycę. Rebekah przeklęła się za to, że pozwoliła się tu przyprowadzić. Nie przypuszczała, że jej brat doprowadzi do czegoś takiego.
- Klaus, puść ją - dziękowałam Bogu za tą dziewczynę. Była pełna światła, a niby zwykła blondynka. Nie bardzo przejmowałam się swoją pozycją, ale kiedy usłyszałam z boku, że ktoś się podnosi, musiałam sprawdzić kto, jednak nie mogłam. 
- Caroline, miło, że wpadłaś - stwierdził Klaus, na chwilę kompletnie o mnie zapominając. Już nawet stracił zainteresowanie swoją siostrą, która pochłonięta była rozmową z młodszym z braci Salvatore. 
- Nie miałam dziś za dobrego dnia - oznajmiła podchodząc do niego. - Więc z łaski swojej, zostaw ją w spokoju, albo...
- Albo co? - zapytał z sarkazmem - Co ty mi możesz zrobić? - spytał z kpiną. 
- Wymyślę coś - zapewniła, po czym wymownie kiwnęła na mnie głową. Z niechęcią odszedł ode mnie, unosząc ręce do góry w geście poddaństwa. Chwyciłam się za gardło, rozmasowując je delikatnie. Jego uścisk był mocny, nawet jak dla mnie. 
- Jak chcesz - powiedział, kiedy Forbes do mnie podeszła. Pokiwałam jej głową, że nic mi nie jest, po czym zmierzyłam Klaus'a morderczym spojrzeniem. Chwilę później zniknął. Zupełnie niespodziewanie, tak samo jak się pojawił. Odkaszlnęłam i zwróciłam oczy w kierunku Marcela. Ominęłam dziewczynę i podbiegłam do niego. 
- Nic ci nie jest? - zapytałam.
- Kiedyś za to zapłaci - oznajmił patrząc na mnie. Przytaknęłam tylko, nie wiedząc co innego powinnam zrobić. Jednocześnie byłam ciekawa co ode mnie chciał, za nim pojawił się Stefan z Caroline.
_________________________

Wydaje mi się, że całkowicie zepsułam scenę z Kol'em :( :( :(  I jest mi z tego powodu okropnie źle. 
Więc, dobrze jak obiecałam tak dodaje. Następny rozdział za tydzień w niedziele lub poniedziałek ;) Btw. zrobiłam ostatnio zwiastun, nie za dobry, ale chyba może być nie? Sprawdźcie w zakładce "Zwiastun" 
Pozdrawiam 
Julia :* 

środa, 5 listopada 2014

Rozdział Osiemnasty

- Gdzie ona jest? - wycedziłam przez zęby, spoglądając surowo na Marcela, stojącego w salonie i patrzącego mi prosto w oczy. Geniusz, nie wiedział, że nie umie mnie okłamać.
- Nie wiem - powiedział, wzruszając ramionami i podchodząc do drzwi. Nie chciał o tym mówić. To widać było nawet w mowie jego ciała, unikał kontaktu wzrokowego i...mnie. Niestety, musiałam w tej chwili odłożyć dumę na bok i dowiedzieć się prawdy z dwóch powodów. Pierwszy: Sarah zniknęła. Puf i po prostu jej nie ma. Drugi: Marcel jest moim przyjacielem mimo wszystko i nie mogę, go sobie tak spisać na straty, nawet pomimo cierpienia jakie mi zadał. Zjawiłam się w jednej chwili przed nim, zachęcająco unosząc brwi.
- No słucham - zachęciłam, na co on prychnął, jednak widząc, że ta strategia nie działa, obrał najwidoczniej inną. Odsunął się posłusznie ode mnie i złożył ręce na klatce piersiowej
- Nie ma o czym mówić, Faith. Zostaw ten temat - oznajmił wyniośle, przybierając ten swój słynny władczy wyraz twarzy, który niestety nie działała na mnie. Jego taktyka tylko podsycała moją ciekawość.
- Moja... - zacięłam się w tym miejscy na krótką chwilę -...przyjaciółka, zniknęła i żądam wyjaśnień od ciebie, inaczej twoje życie zamieni się w ciąg przykrych wypadków - ostatnie słowa wymówiłam jako przysięgę, a nie groźbę. Bardzo, ale to bardzo martwiłam się o niego, a on nawet nie zwracał na to uwagi. Czy on nie rozumiał, że przed chwilą stoczyłam walkę z Esther Mikaelson i prawie cała rasa wampirów wyginęła? A... no racje, przecież nic mu nie mówiłam.
- Ale ja nic nie wiem - bronił się zacięcie. Wzięłam głęboki wdech, po czym szybkim acz stanowczym ruchem, walnęłam go w brzuch. Niech dziękuje Bogu, że postanowiłam użyć tylko części swojej siły, bo było by z nim gorzej. Jęknął z bólu i zgiął się w pół.
- Gdzie Sarah? - powtórzyłam pytanie, tym razem ostro, co poskutkowało.
- Pocałowałem ją - wykrztusił, przytłumionym głosem, niemal jękiem. Otworzyłam szerzej oczy i rozchyliłam usta, jakby nie wierząc jego słowom. W ostateczności miałam wyraz twarzy pt. WTF?
- Żeś co zrobił? - kiedy po kilku minutach niezręcznej ciszy, odzyskałam głos, moje pytanie bynajmniej nie było zbyt dobrze sformułowane, ale zawsze. Nie tyle co zdziwiło mnie, że to może być powód jej wyjazdu, ale to, że... No, na Boga! Po co on ją całował? On miałby się zakochać? Rozumiem, może chwila słabości, ale w takim razie mówiłby to w swoim stylu, a teraz zachowywał się jak jakiś durny nastolatek. Do cholery, mam zakochanego przyjaciela? Jeszce nigdy nie przypuszczałam, że postawi mnie w takiej sytuacji. Pamiętam, dobrze, że pierwszego dnia opowiadał mi o swoim romansie z Sophie Devereaux, ale to było nic. Mam planować ślub, czy jak?
- Pocałowałem ją - powtórzył głośniej, bardziej rozpaczliwiej niż wcześniej. Pokiwałam głową. Oh, okej. Dobra. Może być... CO?
- Mogłabym wiedzieć, jaki był powód? - zapytałam na pozór spokojnie, lecz w duchu gotowałam się. Z niewiadomych przyczyn byłam na niego za to zła, ale nic nie mogłam na to poradzić.
- Zrobiłem to - wstał ociężale - Bo, chciałem ją wypróbować i tyle - przybrał maskę i jakby uważał, że ja się na to nabiorę. Chciałeś grać zimnego drania? Ja zagram zimną sukę.
- A więc, nie było żadnego drugiego dna? - pytałam upewniając się. Patrzył na mnie trochę zdezorientowany, ale pokiwał obojętnie głową - To jest prawdziwy powód?
- Tak. - krótka odpowiedź, dała mi nauczkę. Teraz dam ją jemu.
- Hm - mruknęłam, patrząc najpierw w lewo, potem w prawo, po czym prychnęłam, kręcąc głową.
- Zabawki się nudzą - rzucił, jakby od niechcenia, podchodząc bliżej.
- Ale te wartościowe, nawet wyrzucone, zostają w sercach - wyrzuciłam mu w twarz, odchodząc od niego i wychodząc z salonu i pędząc do sypialni.

*

Bonnie długo patrzyła mu w oczy, póki nie pojęła w jakiej się znajdują pozycji. Ona z nim, na zewnątrz, bez pomocy kogokolwiek. Kiedy odzyskała władzę nad głosem, uniosła wyżej głowę.
- Puść mnie - rozkazała na co Kol się uśmiechnął. Nie wiadomo dlaczego, ale nie zrobił tego. Bennett od razu pomyślała, że trzeba było zostawić tą durną komórkę w jego rękach, a nie narażać swoje życie. Nie wiedziała nawet, dlaczego po prostu nie użyła swojej magi. Przecież to było takie proste, a nie mogła się jakoś do tego zmusić.
- Oh, nie wygłupiaj się - powiedział rozbawiony, trochę rozluźnił uścisk i odsunął się dosłownie na milimetr. 
- Kol - próbowała wyrwać ręce, ale nie bardzo jej się to udawało - Mówię serio. Oddawaj telefon i mnie puść - warknęła, na co się  zaśmiał. Dziwne, ale zrobił co mu kazała i wyjął posłusznie urządzenie, potulnie przypatrując się jej i wystawiając rękę z komórką. Spojrzała na niego podejrzliwie, ale widząc ten jego anielski wyraz twarzy, odebrała swój telefon. O dziwo bez komplikacji, jednak odchodząc i odwracając się do niego plecami, popełniła wielki błąd. Wziął jej ręce do tyłu i unieruchomił ją, co sprawiło, że urządzenie wypadło jej z ręki, a Pierwotny przyłożył swoją głowę do jej policzka.
- Zaprosisz mnie? - wyszeptał jej do ucha, na co je ponownie przyśpieszył oddech, choć tego nie ukazywała. Spróbowała się wyrwać, ale natychmiast poczuła ból, więc syknęła z bólu. 
- Nie - modliła się by nagle wpadła tu Caroline albo Elena. Dlaczego kiedy ich potrzebowała, to ich nie było? 
- Bo? - dopytywał już trochę zirytowany. Bonnie szarpnęła rękoma, ale nadal nie mogła się wyswobodzić. Tylko pogorszyła ból, bo gdyby wcale się nie wyrywała nic by nie czuła. Kol trzymał ją w żelaznym uścisku, ale tak naprawdę jakby go nie czuła.
- Jesteś chory - powiedziała z bólem. Pierwotny pomyślał z irytacją, że robi się to potwornie nudne. W kółko to samo. To zawsze on jest tym złym, chorym psychicznie wampirem, ale kiedy zapytać go o zdanie, to nie. Po co? Przecież i tak nikt się z nim nie liczy. Puścił ją i odwrócił w swoją stronę, trzymając za ramiona. Na jego twarzy zawitał łobuzerski uśmieszek.
- Bonnie - zaczął spokojnie - Zaprosisz mnie, proszę? - choć z trudem wymówił ostatnie słowo, akcentując je, to miał z tego satysfakcję. Czarownica długo wpatrywała się w niego nie wiedząc czy czasem się nie przesłyszała.
- Kol, - odsunęła się od niego natychmiast - Upadłeś na głowę? - zapytała poważnie.
- Nie powtórzę więcej - podniósł palec do góry, po czym zrobił krok w jej stronę.
- Nie zaproszę cię! - oburzyła się w jednej chwili. Chłopak pokręcił głową - Myślisz, że po co znowu wznosiłam blokadę?
- Dobrze zdaję sobie sprawę, dlaczego to zrobiłaś, Bennett - zaśmiał się pod nosem. Wiedział, że to on był powodem wykonania zaklęcia. Jakże mogłoby być inaczej, skoro to jego bała się najbardziej.
- Więc chyba znasz moją odpowiedź -wycofała się do drzwi, jednak Kol, szybko pojawiając się w ich progu, zatrzymał ją.
- Proszę cię. Mam inne zajęcia od nękania cię w domu - powiedział kpiąco.
- Och, doprawdy - uśmiechnęła się sztucznie - Już wiem. Zabijanie, picie, straszenie... Mam wymieniać dalej? - spytała retorycznie. Szatyn zacisnął zęby. Miał ochotę zabić ją, ale coś mu nie pozwalało. To denerwowało go najbardziej.
- Nie musisz - uśmiechnął się sztucznie, odpowiadając po chwili - Ale będziesz żałować.
- Grozisz mi? - prychnęła. Cały strach prysnął, jak bańka mydlana. On ma jej grozić? Jednym spojrzeniem mogła go powalić na ziemię, prosiłby ją łaskę. Właśnie. A dlaczego teraz tego nie zrobi?
- Skądże znowu, droga Bonnie - ukłonił się jej nisko. Kpił z niej. Perfidnie w twarz się z niej śmiał, a ona nic z tym nie robiła.
- Wynoś się stąd - rzuciła z pogardą, już mając się schylać po telefon, jednak w ostatniej chwili, nie zrobiła tego. - Może kiedyś, teraz nie masz tu czego szukać. - wzruszyła ramionami.
Miała przejść, ale on najpierw rozbawiony, potem trochę z wymuszonym uśmiechem, zagrodził jej drogę.
- Do zobaczenia - rzucił, jakby wycofując się z czegoś. - Wkrótce - dodał.
Bonnie zacisnęła powieki i ze zdziwieniem stwierdziła, że w jednej chwili jakby rozpłynął się w powietrzu.
- Bonnie? Nic ci nie jest? - Bennett usłyszała przerażony głos przyjaciółki. Odwróciła się i niemal natychmiast rzuciła się jej na szyję. W jednej chwili zrozumiała, dlaczego Mikaelson zniknął. Odetchnęła z ulgą.
- Twoje? - Caroline podniosła z ziemi komórkę, wystawiając ją w kierunku mulatki. Spojrzała na nią i po chwili wahania, zabrała ją z jej ręki.
- Tak - westchnęła, spoglądając na Elenę - A tobie? - zapytała z troską. Forbes jeszcze przez chwilę wpatrywała się podejrzliwie w dziewczynę, jednak po chwili wzruszając do siebie ramionami, zaprzestała.
- Nie. - Gilbert uśmiechnęła się krzywo, po czym weszła do mieszkania. Zaraz za nią to samo zrobiła reszta. Czarownica cieszyła się mimo wszystko, że jej przyjaciółki o niczym nie wiedzą. Ale poprzysięgła w duchu, że jeśli jeszcze raz stanie się coś takiego, nie będzie się wahać. Użyje na nim magi.
- Naprawdę przepraszam - powiedziała, kiedy wszystkie trzy znalazły się w pomieszczeniu. Spojrzały na nią zdziwione, czekając aż rozwinie swoją wypowiedź.
- Za co? - odezwała się blondynka, spoglądając na przyjaciółkę, która jeszcze chwilę się wahała.
- To moja krew, została użyta do wskrzeszenia Esther - wyznała, na co Elena uśmiechnęła się rozbawiona, nawet nie zauważając, że Damon'a nadal nie ma w mieszkaniu. Caroline podbiegła do niej i mocno przytuliła.
- Naprawdę, nie masz za co - wyszeptała, przyciskając ją jeszcze do siebie.

*

- Katie! - zawołała Katherine, stojąc z wieszakiem w ręku, oglądając uważnie kreację, która była na niej zawieszona. Druga zaś leżała na łóżku. Katherine przystawiła ją do ciała i spojrzała na siebie w lustrze. Kiedy blondynka w końcu wróciła, stanęła zdziwiona koło ramy łóżka, przyglądając się dziewczynie, która teraz stała do niej przodem. Gdyby teraz ją ubrała, wyglądała by w niej pięknie, jednocześnie też kusząco. - I jak? - uśmiechnęła się słodko. Katie zazdrościła jej urody, a jeszcze bardziej tej pewności siebie.
- Co i jak? - zapytała, udając głupią i trzymając jedną rękę na ramie łóżka. Pierce spojrzała na nią zła, ale wiedziała, że wampirzyca robi to specjalnie.
- Jak wyglądam? - zapytała ponownie, tym razem trochę zirytowana. Katie nie miała już oporów. Wiedziała, że i tak musi odpowiedzieć, inaczej zginie. Najpierw musiała zabić Faith, później niech się dzieje co chce.
- Bosko - wycedziła, kipiąc z zazdrości. Z chęcią zerwałaby jej ten uśmieszek z ust, a zabrała suknie. Dlaczego ze wszystkich kobiet na świecie, ona musiała utknąć z nią? Z fałszywą Katherine, która w każdej chwili mogła ją zdradzić. Musiała na każdym kroku się pilnować. Nie zrobić głupstwa i nie wychylać się póki nie jest to konieczne. Odeszłaby od niej, jednak nie uzyskała jeszcze odpowiedzi na pytanie: Dlaczego chcesz ją zabić? Poradziłaby sobie teraz sama. Miała wieczność, ale musiała dowiedzieć się, co zdarzyło się w przeszłości, że brunetka tak mocno nienawidzi hybrydy.
- Dla ciebie też coś mam - powiedziała, odkładając wieszak na miejsce. Podeszła do łóżka i wzięła do ręki drugą suknie, na której utknął wzrok Katie. Była czarna, ale zdaniem Temple mniej wyzywająca.
- Dla mnie? - zdziwiła się, biorąc jej z ręki ubiór. Oglądnęła ją ze wszystkich stron, po czym spojrzała dziwnie na sobowtóra. Przytaknęła odchodząc od niej.
- Tak - potwierdziła - Przymierz ją - rozkazała, na co od razu przystała, jednak stanęła w progu.
- Ale - zawahała się, spoglądając na nią podejrzliwie - Po co mi ona? - zapytała.
- Zobaczysz - odparła zagadkowo, poganiając ją. Dziewczyna chwilę stała w miejscu, po czym wzięła głęboki wdech i jak dziecko popędziła, rozpromieniona do pokoju.

*

Zatrzymałam się, kiedy usłyszałam, że ktoś chodzi po kuchni. Zmarszczyłam brwi i wyszłam z pokoju, nagle stając jak wryta i patrząc z pół piętra na Marcela, który mierzył wzrokiem chłopka, poznanego przeze mnie wczoraj w lokalu na Bourbon Street. Szybko zeszłam i obrzuciłam Damon'a wrogim spojrzeniem.
- Czego tu szukasz? - zapytał ciemnoskóry, patrząc jak brunet się uśmiecha. Kiedy odzyskałam chwilowo utracony głos, spowodowany nagłym zobaczeniem chłopaka, odezwałam się z wrogością w głosie.
- To Damon Salvatore - przedstawiłam, bardziej mówiąc do Salvatore'a niż do przyjaciela. Spojrzał na mnie zdziwiony. Znał to nazwisko, bo zaraz na początku przyjazdu, opowiedziałam mu, że będę musiała ich odnaleźć.
- Umiem mówić - powiedział z sarkazmem - Mogę się przedstawiać. 
Prychnęłam, zakładając ręce pod biustem. 
- Nie jesteś tu mile widziany - oznajmiłam ponuro, podchodząc do niego, po czym z uśmiechem, dorzuciłam - Nie masz czasem dziewczyny? - zapytała, chytrze. Marcel postanowił zostawić mnie z im samą, bo udał się do góry. Nagle jego obecność stała się bardzo zbędna. 
- Elena chodzi sobie z dziewczynami po sklepach - wzruszył ramionami, na co ja zaśmiałam się donośnie. Nagle zdałam sobie sprawę, że uratowałam jego dziewczynę. Szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej. Zostawiłabym ją na pastwę Klausa i miałabym swoją zemstę. 
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie więcej jak godzinę temu, prawie została poświęcona w rytuale, nie? - spytałam złośliwie. Przechylił głowę w bok, po czym wkurzony podszedł do mnie. Chyba mówiąc o jego dziewczynie, zdenerwowałam go. No cóż, lepiej, że dowiedział się tego ode mnie. Miałabym wielką przyjemność poinformować jego Elenę, że jej chłopak lata cały czas za innymi laskami, ale byłoby to z mojej strony podłe. 
- O czym ty mówisz? - przycisnął mnie do ściany, na co ja zachichotałam rozbawiona. Jego siła z moją siłą? Nie ma porównania. Pozwoliłam mu, więc na złudną władzę nade mną. 
- Że... - uśmiechnęłam się - A może niech sama ci powie? Może będziesz miał okazję powiedzieć jej ile lasek już przeleciałeś w czasie, kiedy ona była o krok od śmierci.
- Ty głupia... - przetrwał. Gerard który cały czas przysłuchiwał się naszej rozmowie, odepchnął go. 
- No dalej - zachęciłam go, kręcąc głową - Jesteś taki sam jak reszta - prychnęłam, a jego już nie było. Rozmasowałam sobie gardło, patrząc w miejsce gdzie przed chwilą stał Damon.
- Nic ci nie jest? - zapytał z troską.
- Nie - odwróciłam wzrok od drzwi, po czym odwróciłam się i weszłam na pierwszy stopień. - Idę spać. - oznajmiłam krótko. Usłyszałam tylko cichy szept: DOBRANOC.

*

Nadszedł październik. Bonnie razem z Eleną i Caroline miały na głowie wiele rzeczy. Głównie związanych ze szkołą, która rozpoczynała się już 6 dnia, czyli za tydzień. Razem z dziewczynami, kupiły książki już wczoraj, dzisiaj wystarczyło zabrać plan lekcji z sekretariatu i spakować się.
Elena była dzisiaj jednak bardziej milcząca niż zwykle. Szła ze spuszczoną głową, gorączkowo myśląc, co ma powiedzieć przyjaciółkom. Całą noc nie spała, próbując ułożyć sensowna wymówkę, która za bardzo nie zasmuci dziewczyn. Kiedy doszły do sekretarki i odebrały plany, spojrzały zdziwione na Gilbert, która stała z przepraszającym uśmiechem.
- A co z tobą? - spytała Caroline. Szatynka wzruszyła ramionami, ciągnąc je i stawiając przed sobą. Uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Elena...
- Nie zostaję tu - przerwała jej niemal natychmiast. Poprawiła torebkę i spuściła wzrok widząc zawiedzione spojrzenia obu piękności. Wzięła głęboki wdech.
- Ale... Dlaczego? - mulatka wydawała się być zła - Przecież obiecałaś. Miałyśmy plany... - nie dokończyła, widząc jej wzrok. Zorientowała się co to oznacza w chwili, kiedy swoje dochodzenie zaczęła Forbes.
Jej przyjaciółka się rozmyśliła. Doszła do tego, kiedy wyjawiła powód, o który prosiła Care. Elena wolała wrócić z Damon'em do Hollywood, niż studiować z własnymi przyjaciółkami. W końcu się przyznała, że jej chłopak był ważniejszy pd nich.
- Care, daj spokój - odezwała się Bonnie, przerywając jej wywód. Zmierzyła Elenę spojrzeniem, mówiącym samo za siebie. Gilbert znała ten wzrok. Widziała go, kiedy była zajęta Stefanem. Zawiodła Bennett i nie mogła nic na to poradzić. Przecież to nie ona wybrała. Nic nie poradzi na to, że jest zakochana po uszy i woli spędzać czas ze swoim ukochanym, a nie z przyjaciółkami, które zna od dziecka.
- Bonnie... - sobowtór jeszcze próbowała ratować sytuację. Wiedziała jednak, że jest na straconej pozycji. Bon była nieugięta. Nie chciała jej słuchać.
- Elena, rozumiem - przerwała jej - Naprawdę. - odeszła, odwracając się na pięcie. Dziewczyna spojrzała za nią błagalnie, po czym skierowała oczy na blondynkę. Uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco.
- Przejdzie jej - pocieszała, sama jednak w to nie wierząc - Wiesz jaka jest Bon.
- Mam nadzieję - wyszeptała, odwzajemniając uśmiech.

*

Kiedy słońce zaczęło świecić po twarzy chłopaka, ten otworzył ociężale powieki i rozejrzał się po pomieszczeniu. Miał wstać, jednak coś mu nie pozwalało. Syknął z bólu, po czym spojrzał zdezorientowany na swoje nadgarstki. Lewą i prawą rękę miał w kajdanach, które były na łańcuchach, przykutych po obu stronach. Szarpnął nimi słabo, a po lochu rozniosło się echo, brzęczących kajdan. Nagle żelazne drzwi otworzyły się, a w nich stanęło dwóch mężczyzn. Jeden z nich ubrany był w garnitur i uśmiechał się do więźnia obleśnie. Drugi jednak był ubrany w jeansy i skórzaną kurtkę, a na jego ustach błąkał się łobuzerski uśmiech. Coś jednak w oczach go zdradzało, być może nikt tego nie widział. Albo nie chciał widzieć.
- Leonardo! - zawołał pogodnie, unosząc na chwile ręce w górę. Jego usta zdobił drwiący uśmiech, wywołujący wstręt i grymas na twarzy niewolnika. - Jak się masz? - zapytał, tym razem używając swojego standardowego tonu. Obleśnego i chamskiego zarazem, budzącego strach we wrogach. W jego oczach czaiły się groźne błyski.
- Byłoby o wiele lepiej - sapnął, słabo ruszając łańcuchami, zerkając na nie, po czym znowu kierując wzrok na mężczyznę. - Gdybyś mnie rozkuł, estiércol - warknął niemiło. Mężczyzna skrzywił się zniesmaczony tym określeniem. Westchnął, zagryzając teatralnie wargę.
- Wiesz, że tego nie zrobię - oświadczył z uśmiechem. Leonardo, prychnął marszcząc nos, jakby poczuł nagle coś obleśnego. - Powiesz gdzie ona jest? - zapytał tym razem trochę niespokojnie, pochylając się nad nim. Ten spojrzał na niego, po czym splunął mu w twarz.
- Nigdy nie zdradzę Faith i Marcela - mówił, akcentując każde słowo. - Możesz pomarzyć - dorzucił. Szatyn przypatrywał się tej scenie, zupełnie nie słuchając treści ich rozmowy.
Mężczyzna otarł twarz, po czym wytarł dłoń w spodnie.
- Cóż za marzenia się nie płaci - westchnął, nawet nie zaszczycając go jednym spojrzeniem - Ale za swój cięty język, owszem - obrócił się od niego, ale za nim zniknął za drzwiami, dodał - Nathan? - chłopak kiwnął mu głową, kierując głowę w stronę więźnia, wreszcie trzeźwiejąc. Złożył ręce na brzuchu.
- Dalej Nate - zachęcił go mężczyzna - Ciekawe. A co na to Su amada Faith? - uśmiechnął się, a chwile potem po pomieszczeniu rozległy się krzyki, które dosłyszał mężczyzna za drzwiami. Po chwili ruszył dalej, wiedząc, że ma swojego pionka z powrotem.

*

Bonnie szła tak długo, dopóki w pewnej chwili nie stanęła. Na dworze zrobiło się zimno, a chłodny wiatr targał koronami drzew, które widać było w oddali. Spojrzała na ulicę i auta, które ją otaczały. Nagle spojrzała na szyld obok niej. "Herbs de Sophie" - głosił napis na tablicy. Mulatka westchnęła i po chwili zastanowienia, weszła do sklepu, od razu czując zapach różnorodnych ziół. Dookoła dostrzegała kilka roślin. Po jej lewej widać było półki, więc od razu, nie zwracając uwagi na obserwującą ją brunetkę, weszła pomiędzy nie. Zaczęła się rozglądać, w końcu po kilku minutach wypatrywania nie wiadomo czego zatrzymała się przy stojaku, obok lady. Wzięła w rękę jedną fiolkę do ręki i zaczęła oglądać w palcach, marszcząc brwi. W buteleczce znajdował się jakiś biały proszek, wpadający w odcienie szarości.
- Quercus alba - zaakcentował ktoś zza jej pleców, uśmiechając się przy tym. Bennett zacisnęła dłoń na fiolce, mrucząc coś pod nosem niezadowolona - Z łaciny na nasze: Biały dąb. Tutaj w formie popiołu. 
Bonnie nawet nie zauważyła, kiedy Kol wszedł. Pewnie była bardziej zainteresowana popiołem, niż nim samym. W gruncie rzeczy ta buteleczka może się przydać. Zwłaszcza, że kiedy chce się wykonać zaklęcie na...kimś. Dziewczyna totalnie ignorując obecność chłopaka, podeszła do brunetki i w jej głowie nagle coś zaskoczyło. Już widziała wcześniej tą dziewczynę! 
- Biorę - oznajmiła jej. Brunetka spojrzała na fiolkę, podejrzliwie mierząc ją wzrokiem, po czym podała jej cenę. Kiedy mulatka zapłaciła, kobieta podała jej fiolkę, lecz kiedy miała ją wziąć, ta złożyła dłoń w pięść. 
- Bonnie Bennett, prawda? - dziewczyna odezwała się. Pierwotny westchnął zirytowany. Bon spojrzała na nią zdziwiona. 
- S... - zawahała się, po czym uśmiechnęła - Sophie! 
- Tak - odwzajemniła gest. 
- Też tu jestem - odezwał się chłopak, czując się ignorowany. Obie piękności spiorunowały go wzrokiem, a mulatka wywróciła przy tym oczami. Boże, jak ona go nienawidziła! 
- Wiem, mamy to gdzieś - oznajmiła uśmiechając się złośliwie. Oparła się o blat i przyjrzała czarownicy. Wskazała głową na fiolkę.
- Nie zmarnuj tego - ostrzegła, po czym napotkała zdenerwowane spojrzenie Mikaelsona. Bonnie zaśmiała się w myślach i schowała buteleczkę do kieszeni. 
- Nie boisz się tego co mogę ci zrobić? - zapytał z drwiącym uśmieszkiem, unosząc brwi. Sophie oderwała wzrok od spokojnej Bonnie i spojrzała z kpiną na Kol'a.
- A co mi możesz zrobić, wampirze? - prychnęła, po czym zniknęła na zapleczu. Szatyn spojrzał na nią, po czym spostrzegł, że mulatka wyszła. 
Brunetka odetchnęła z ulgą, widząc, że na zewnątrz jest dużo ludzi. W publicznych miejscach nie była aż tak bardzo narażona na niebezpieczeństwo. Nadal w pamięci miała obraz jej i tego mężczyzny, który chciał ją zgwałcić. Na samą myśl, o tym, że cała ta sytuacja miała się powtórzyć, wzdrygnęła się. Nigdy w życiu nie chciała się tak znowu czuć. Bezradnie, bezsilna i... uległa komuś obcemu.
Kiedy już zaczynała myśleć, że Kol odpuścił sobie dziś męczenie jej, ten znikąd pojawił się obok niej. 
- Myślałam, że zostałeś z Sophie - syknęła idąc dalej. Kol spojrzał na nią, po czym zaśmiał się pod nosem.
- Jesteś zazdrosna? - zapytał, na co ona prychnęła. Ona? Zazdrosna? Oh, nie! Zwykła ciekawość i tyle. Po za tym, gdyby faktycznie został z czarownicą, ona miałaby przynajmniej spokój, chociaż... Pokłóciła się z Eleną, a teraz miała przy sobie Pierwotnego, który raczej jej teraz nie zostawi, więc miała zapewnioną ochronę. Chłopak będzie za nią chodzić, a nie zanosiło się na to by miał co innego do roboty. 
- Nie - odparła lakonicznie, ograniczając się jednak do krótkich odpowiedzi. 
- Gdzie idziesz? - zapytał. Bennett dopiero teraz zorientowała się, że idzie bez celu. W końcu nie znała tego miasta. Nic. Kompletna pustka, gdzie miałaby iść, skoro nic tu nie poznaje. Dzielnica była piękna. Pełna ludzi i różnych światełek, ale nic po za tym nie widziała. Żadnej tabliczki z nazwą ulicy. - Ach, racja. Przecież ty nie jesteś stąd - powiedział złośliwie. Zatrzymała się. 
- Racja - przyznała cicho, po czym się odwróciła. Wielu ludzi mijało ją bez słowa, rzucając ukradkowe spojrzenia. Nie miała pojęcia gdzie iść. Boże! Jak ona może myśleć, że może chodzić gdziekolwiek z Kol'em?! Przecież to on! Zabójca, morderca, wampir!
- Więc? Gdzie pójdziesz? - dopytywał z uśmiechem. Bonnie prychnęła. Wiedziała, że Pierwotny tylko czeka aż ona poprosi go o radę. Ha! Jego niedoczekanie. W życiu tego nie zrobi. Chociaż, może być przydatny... Nie! Bennett nie będzie go o nic prosić. Nigdy, przenigdy.
- Do domu - odparła, wzruszając po chwili ramionami. Kiedy zrobiła krok do przodu, chłopak złapał ją za nadgarstek. Zdziwiona cofnęła się, mierząc go wzrokiem.
- Co? - westchnęła. Zupełnie nie miała ochoty na kolejne kłótnie, zwłaszcza z nim w roli głównej. Chciała wyszarpać rękę, jednak po chwili zaniechała tego pomysłu, widząc. że Mikaelson chce coś powiedzieć.
- Chodź - chwycił ją za ramię. Dostrzegł w jej oczach zrezygnowanie, a szokiem dla niego było to, że dziewczyna wcale nie chciała się z nim droczyć. Nawet się nie wyrywała. Dała się prowadzić, ale zdecydowanie próbowała utrzymać pomiędzy nimi dystans. Bennett nie miała ochoty na rozmowę, ale chłopak miał w głowie już plan. Wiedział jak poprawić jej humor.

*

 - Znowu ty - mruknęłam pod nosem, widząc Damon'a, stojącego przy barku. Na moje szczęście nie zobaczył mnie. Po ostatniej rozmowie z nim, o mało co, dowiedziałby się prawdy. Mało tego pewnie dociekałby i szukał odpowiedzi. Dowiedziałby się, że też kilku ciekawostek o MOJEJ rodzinie, czego z całego serca nie chciałam. Jeszcze drugiego Salvatore'a mi brakowało, żebym musiała się tłumaczyć.
Szybkim krokiem, puszczając ręce, swobodnie w dół tułowia, dosiadłam się obok. Przecież nie będę go unikać, nie jestem taka. Durny idiota! Po za tym, na pewno się mnie boi, po tym jak Marcel prawie go zabił. To znaczy chciał, ale opanował się w ostatniej chwili.
- Witaj - przywitał się oschle. Prychnęłam, po czym zabierając szklankę, mamrocząc niewyraźne dziękuję i biorąc butelkę whiskey, wstałam idąc do stolika. Ułożyłam na nim alkohol i nalałam do szklanki, siadając na skórzanej kanapie. Brunet długo wpatrywał się zdziwiony we mnie, dopóki się nie opanował i również nie wstał. Podszedł i niechętnie usiadł naprzeciwko mnie. Zaczął wpatrywać się we mnie, kiedy ja uśmiechając się pod nosem, upiłam łyka napoju.
- Coś nie tak? - zapytałam beztrosko. Damon w końcu, postanowił się odezwać, jednak teraz nie bardzo mnie to ucieszyło.
- O co ci chodzi? - spytał, a ja unosząc brwi odłożyłam naczynie, szybko układając ręce na blacie i składając je na nim.
- Można jaśniej? 
- Co masz do mnie i mojego brata? - a więc był u Stefana! Pewnie nie wrócił na noc i męczył niepotrzebnymi pytaniami młodszego braciszka. Nie dziwię mu się, przecież gadam do niego jakbyśmy się przynajmniej z lata znali, kiedy zamieniliśmy ze sobą raptem dwa słowa. 
- Nic - odparłam, po czym poczułam jak wstaje i przygniata mnie do ściany. Ludzie zaczęli na nas dziwnie patrzeć, ale ja uśmiechnęłam się szeroko.
- Gadaj - rozkazał, przyciskając moje gardło. Zaczęłam tracić dech w piersiach, ledwo nabierałam powietrza. Był silny, nie można mu było tego odmówić. Ułożyłam ręce na jego dłoni, udając, że chcę go z siebie rzucić. 
- Damon Salvatore, stuletni wampir - mówiłam przytłumionym głosem, unosząc na niego wzrok - Zabity przez ojca, zakochany w sobowtórze... - urwałam i spojrzałam za niego. 
- Damon! - zza jego pleców, krzyknęła Elena, patrząc na niego z niedowierzaniem. Salvatore obrócił na nią głowę, co ja wykorzystałam.
- I słaby jak każdy - wykrztusiłam, łapiąc go za ręce, robiąc mały obrót i rzucając na barek z alkoholem. Naczynia i butelki roztrzaskały się w drobny mak, a wampir przeleciał na drugi koniec sali.
- Boże - szepnęła szatynka dopadając do ukochanego. Ludzie w popłochu zaczęli opuszczać lokal, robiąc harmider. Caroline stała jak wryta, wpatrując się we mnie. Poprawiłam z uśmiechem włosy, po czym położyłam na ladzie banknot. Kiedy przechodziłam koło niej, rzuciłam tylko jedno zdanie.
- Przepraszam za bałagan - po czym opuściłam bar. Damon odprowadził mnie wzrokiem, a Elena powiedziała sobie, że już nigdy się do mnie nie odezwie.

*

Stanęła przed drzwiami, biorąc jeden, głęboki wdech, próbując ukoić stargane nerwy. Bała się tego spotkania, jej reakcji na wieść o tym czym się stała.W końcu ją też zostawiła bez słowa pożegnania, głupiej kartki z napisem "Wyjeżdżam", po prostu zniknęła z mapy. Tak, puf. Ba! Nie odbierała jej połączenia, kasowała e-maile i unikała wszelkiego kontaktu, w postaci jakichkolwiek rozmów.
Po jakiś czasie, dziewczyna przestała się nią interesować. Przestała, gdy dowiedziała się prawdy, lecz mimo to żal pozostał w jej sercu. Niezrozumiałe odczucia, bo przecież mogła odebrać, odpisać lub nawet wpaść na durną kawę.
Szatynka przymknęła oczy i wykorzystując resztki odwagi, zapukała delikatnie pięścią. Po chwili usłyszała, że ktoś mówi "idę", więc po sekundzie wahania, otworzyła powieki.
- Dzień... - drzwi otworzyły się. Dziewczyna zaczęła mówić, jednak głos ugrzązł jej w gardle, kiedy podniosła wzrok na osóbkę przed nią.
- Hej - wymamrotała niewyraźnie, składając ręce i tępo się w nie wpatrując. Schyliła trochę głowę.
- Och... Łowczyni zawitała w progi mego domu - odezwała się w końcu z sarkazmem, nie mogąc wytrzymać napięcia, jakie między nimi powstało. Zamilkła jednak, widząc nastolatkę w dość opłakanym stanie. Przestała się uśmiechać, kiedy dziewczyna podniosła zaszklone oczy, w których zobaczyła błyszczące łzy.
- Już nią nie jestem.

*

___________________________________________

Trochę nie wyszło mi, ale grunt, że jest :) I wow, już tyle wyświetleń. Dziękuję Wam <3 I co myślicie na temat Leonardo? Teraz dopiero skojarzyłam, dlaczego go tak nazwałam. Kto oglądał TMNT wie o co mi chodzi :D Tak czy inaczej. Następny rozdział w niedziele, tak więc życzę miłego tygodnia i pozdrawiam
 Julia :*

Obserwatorzy