piątek, 3 października 2014

Rozdział Piętnasty

Jedna sprawa. Napisałam na polskim, krótkiego i (według mnie) beznadziejnego One Shot'a. Chcecie go przeczytać? 
________________________________________

- Elena! - obie rzuciły się dziewczynie na szyję, jak tylko ujrzały ją w drzwiach. Szatynka odwzajemniła uścisk od razu, jednak kiedy chciała wejść do mieszkania, coś jej nie pozwalało. Niewidzialna bariera. Spojrzała zdezorientowana na przyjaciółki. Care spojrzała na nią przepraszająco. - Wejdź - powiedziała Bonnie, z uśmiechem, przepuszczając dziewczynę. Gilbert odchrząknęła teatralnie, niewidzialnie wskazując na próg. Blondynka niechętnie odwróciła głowę w tą stronę, a Bennett już dawno tam patrzyła.
- Też tu jestem - uśmiechnął się sarkastycznie, opierając obie ręce o futrynę i unosząc zachęcająco brwi. Wszystkie trzy bez wyjątku wywróciły oczami.
- Serio? - spytała z wyrzutem w stronę szatynki. Elena wzruszyła ramionami, patrząc na nie.
- Uparł się - wyjaśniła krótko. Tymczasem Salvatore nadal stał w tym samym miejscu, wyczekując zaproszenia ze strony wiedźmy. Przysłuchiwał się z uwaga ich rozmowie i kiedy w końcu stracił cierpliwość, odezwał się.
- Zamierzasz mnie zaprosić czy mam tu stać cały dzień? - sobowtór zaśmiała się i spojrzała na Bennett, z proszącym wyrazem twarzy.
- Wejdź Damon - rzuciła, wchodząc wgłąb pokoju. Czarnowłosy odetchnął i beztrosko wszedł i uwalił się na kanapę, zajmując ją całą. Trzy dziewczyny spojrzały po sobie i kiwnęły głowami, uśmiechając się. Bon odeszła kilka kroków do tyłu, pozwalając przejść Caroline i Elenie. Forbes stanęła koło nóg niebieskookiego, a Gilbert koło jego głowy. Cicho policzyły do trzech i w wampirzym tempie, zrzuciły nieświadomego Salvatore'a, trzymając go za nogi i ramiona, na drewnianą podłogę. Wszystkie trzy zaśmiały się z jego reakcji.
- Co do...? - spojrzał groźnie na blondynkę i szatynkę, warcząc. Usiadły na kanapie z wielkimi uśmiechami.
- Ups - oznajmiły chórem. Damon pokręcił głową i wstał, podchodząc do barku z alkoholem. Wziął szklankę i nalał sobie trunku, uważnie przysłuchując się rozmowie przyjaciółek.

*

- Ktoś tu nie ma humoru - zaśmiała się Rebekah, siadając koło Stefana, na łóżku w jej sypialni. Spojrzał na nią ponuro. Westchnął i przytulił ją mocno do siebie, wdychając zapach jej blond włosów. Zdziwiła się, jednak odwzajemniła ten gest. 
- Mój brat przyjechał do Nowego Orleanu - oznajmił, odrywając się od niej i patrząc jej w oczy. Miały taką piękną barwę, że nie dało się od nich oderwać wzroku. Bekah zmarszczyła brwi, wyciągając przed siebie ręce i się przeciągając.
- A co on tu robi? - zapytała łagodnie. Wiedziała, że odkąd Elena wybrała jego brata, ten temat był dla niego wrażliwy. Uśmiechnął się delikatnie, nie chcąc obarczać swoimi problemami.
- Nie wiem - przyznał, z westchnięciem - Pewnie przyjechał razem z Eleną. 
- Ugh... Nienawidzę jej - mrugnęła do siebie, lecz Stefan i tak ją usłyszał. Mimowolnie uniósł kąciki ust do góry. Uwielbiał Rebekhę, za jej świetne poczucie humoru, nawet jeśli czasami była niemiła. Niestety taka była jej natura i nic na to nie poradzi. Wierzył w jej dobre strony, więc nie zwracał na to uwagi. Nawet kiedy zamiast szukać Bonnie, poszła sprawdzić co z wilkami, nie potrafił się na nią gniewać. Chwila nie minęła, a on znowu był wesoły na jej widok w głowie.
- Nie rozmawiajmy o niej - poprosiła cicho, nie patrząc mu w oczy. Dziwnie onieśmielała ją, jego obecność.
- Jak sobie życzysz - powiedział, uśmiechając się pod nosem, po czym szybko i zwinnie przygniótł Pierwotną do materacu.
- Co ty robisz? - zaśmiała się, lecz po chwili szatyn zamknął jej usta, pocałunkiem. Blondynka objęła jego szyję i przyciągnęła do siebie.
- Nie rozmawiam o Elenie - odpowiedział, znowu ją całując. Ich chwilę przerwał złośliwy głos, dochodzący zza nich.
- A więc, tym zajmujecie się w wolnej chwili - Kol uśmiechnął się pod nosem. Obaj odskoczyli od siebie jak oparzeni. Stefan wydawał się być lekko zakłopotany, a Rebekah była wprost wściekła. Zmierzyła brata morderczym spojrzeniem.
- Nie umiesz pukać? - wycedziła przez zęby, siadając na łóżku. - Zajmij się sobą - warknęła.
- Nudzi mi się - powiedział, ignorując obecność Salvatore'a. Stefan i Bekah, spojrzeli na siebie, wymieniając się spojrzeniami.
- Znajdź sobie dziewczynę - oznajmiła ostro.
- Że niby gdzie? - zapytał znudzony i zirytowany.
- Jakby nie było tu pełno wolnych dziewczyn - mrugnął pod nosem szatyn. Rebekah w tym czasie wymyśliła jak spławić Kol'a  i bynajmniej nie było trudne. Przekręciła głowę i uśmiechnęła się do chłopaka.
- A co z Bonnie Bennett? - dopiero po chwili, do Pierwotnego dotarło to zdanie. Bekah na prawdę chce zarobić. - Wiesz, skoro ją tak ko... - specjalnie nie dokończyła, a Mikaelson zniknął. Blondynka odwróciła się do swojego chłopaka i delikatnie musnęła jego wargi.
- Bonnie nie była by zadowolona, gdyby to usłyszała - powiedział rozbawiony.
- Dlatego jej tu nie ma - pocałowała go, a w myślach dodała: Jeszcze.

*

Kolejny łyk whiskey, a zaraz potem kolejny i kolejny. Nie wiedzieć czemu czułam się otępiała, choć przed chwilą rozerwałam tętnicę jednej z miejscowych dziewczyn i czułam się wspaniale. Kiedy tylko weszłam do baru, wspomnienia wróciły jak bumerang. Mimo bólu i bezsilności, wściekłości i wstydu, nie płakałam, nie miałam już na to siły. Szukałam pocieszenia w alkoholu, a nie tak jak kiedyś w ramionach Marcela i to bolało najbardziej z tego wszystkiego. Choć próbowałam to ukryć, czułam się winna. Zaczęłam to. Nie potrafię podnieść się tak jak wcześniej. Nie potrafię przestać czuć, nie wyłączając tej nieodrębnej części mnie. Człowieczeństwa, a przecież nie wolno mi tego zrobić. Mam Bree, mam moce, mam życie, a nie potrafię przestać... Prychnęłam sama do siebie, kręcąc z politowaniem głową. Proszę, przecież jestem hybrydą, a przejmuje się życiem zwykłej nastolatki, która i tak jest już martwa. Nie żywa, nie wróci, a ja jej nie  wskrzeszę, choćbym miała zginąć. Wystąpienie przeciwko naturze ciągnie za sobą konsekwencje, których mogłabym nie znieść. Zmieniłam się. Wzięłam głęboki wdech. Bardzo się zmieniłam. 
Dziwnie zakłopotana i zaniepokojona spojrzałam lewą stronę i o mały włos, prawie upuściłabym szklankę. Stał tam... Zamrugałam i obejrzałam się za siebie, po czym znowu spojrzałam na niego. Jednak jego tam nie było. Zniknął. Wstałam jak oparzona z krzesła i rozejrzałam się po lokalu. Stał tam, z tym swoim aroganckim uśmiechem na ustach i charakterystyczną skórzaną kurtką. Oczami niebieskimi, w których tonęła każda dziewczyna. Oddech przyśpieszył mi, jednak stałam. Wzięłam kilka wdechów i przyłożyłam rękę do mostka. Ciężko usiadłam i chwyciłam szklankę, ale nie wypiłam zawartości. Spojrzałam na nią niepewnie, po czym powoli odłożyłam, schylając głowę. Pewnie za dużo wypiłam. Przecież on umarł...

*
Sage z bólem obserwowała ukochanego. Czuła, że niedługo się rozstaną, tak bardzo się tego bała. Kochała go, ale on był ślepy na wszystko wokół. Nie dostrzegał, jak bardzo jest to pochopna decyzja. Zginąć za własne rodzeństwo? Trzeba uczyć się na błędach, a nie popełniać te same na okrągło. 
- Kiedy zaczynamy? - usłyszała pytanie z ust Finn'a. Odruchowo spojrzała na jego matkę, której wyraz twarzy nic nie zdradzał. Kamienna maska, przysłaniała prawdziwe oblicze potwora, którym była.
- Za kilka dni. - oznajmiła beznamiętnie, szykując coś na ołtarzu, czego rudowłosa mnie mogła dostrzec. Była za daleko, a do tego Mikaelson zasłaniał jej widok. W duchu odetchnęła z ulgą. Miała jeszcze kilka dni na wymyślenie sposobu, na uratowanie Finn'a. Jedyny sposób jaki do tej pory krążył po głowie Sage, to potężna wiedźma. Nie pójdzie do tutejszej Daviny, o której opowiadał jej Pierwotny. Była by to strata czasu, a Claire by jej nie pomogła, przecież jest wampirem.
- Wszystko dobrze? - ciche pytanie wydobyło się z ust mężczyzny, który podszedł do niej i spojrzał na nią z troską. Wampirzyca sztucznie się uśmiechnęła. 
- Tak - odparła lakonicznie. 
- Sage... - wyszeptał - Nie okłamuj mnie. Coś cię gryzie - pokręciła głową, nie patrząc na niego. W końcu położył swoje dłonie, na jej policzkach, tym samym każąc jej na siebie spojrzeć. - Proszę... 
- Nie chcę byś umierał - jęknęła żałośnie, patrząc na niego. Zobaczył w jej oczach łzy, które z jakiegoś powodu, nie chciały płynąc. Całe zdarzenie widziała Esther, którą coś w sercu ruszyło, jednak nie wiedziała co. Odwróciła wzrok, jednak przysłuchiwała się ich rozmowie. - Kocham cię...
- Ja ciebie też - przytulił ją szybko. Zamknęła oczy i pozwoliła sobie odpłynąć w zapomnienie. Nie da mu 
umrzeć, musi być sposób... Musi. 

*


Wolnym krokiem wszystkie trzy dziewczyny spacerowały po ścieżce, koło akademika. Elena ubrana w piękną niebieską sukienkę, śmiała się razem z Caroline, ubraną w jeansową spódniczkę i fioletową bluzkę i Bonnie ubraną w ciemne legginsy i długą ciemnozieloną bluzkę, przykrytą kurtką. W końcu rozmowa zeszła na temat Pierwotnych.
- Więc... - zaczęła Elena - Kol, Finn i Sage żyją? - dziewczyny przytaknęły - Narobili jakiś kłopotów? - zapytała. Bonnie się skrzywiła, a Care odpowiedziała z entuzjazmem.
- Tylko Sage i Finn - odparła z uśmiechem, który za nic nie chciał zejść z jej ust. Cieszyła się na spotkanie z przyjaciółką, ale zazdrościła jej też tego, że wyjechała do Hollywood. W sumie nawet jej służy, Gilbert była teraz tą samą dziewczyną, którą była przed przemianą w wampira. No prawie tą samą. 
- A Kol? 
- On nic - odpowiedziała natychmiast Bennett, wywołując podejrzliwe spojrzenia obecnych. Chciała ominąć temat Pierwotnego, ale Caroline jak to ona. Musiała wiedzieć wszystko. Zatrzymała mulatkę, stając przed nią. 
- Yhm - odchrząknęła teatralnie, przykładając pięść do ust - Nawet ja muszę przyznać, że coś zrobił - oznajmiła, patrząc znacząco na szatynkę. 
- Właśnie. Bon coś ukrywasz? - Elena była rozbawiona. Zaczęła nawet podejrzewać, że jej przyjaciółka czegoś jej nie mówi. Mało tego zachowywała się dość dziwnie, jak na nią. Zupełnie jakby stało się coś ważnego, ale nie była pewna czy powinna mówić to na głos. W końcu jeśli jeszcze niczego im nie powiedziała, znaczy, że nie ma ku temu powodów. 
- Nie - powiedziała pośpiesznie, znowu idąc na przód, ale nie patrząc im w oczy. Caroline spojrzała na nią, po czym na sobowtóra. 
- Kol uratował jej życie - poinformowała ją. Gilbert zakryła usta dłonią - Dwa razy - dorzuciła.
- To nic takiego - dodała Bonnie lekko nerwowo. 
- O  Boże, Bonnie! I nic mi nie powiedziałyście? - oburzyła się. Czarownica nie zamierzała odpowiadać. Nie widziała ku temu powodów, po co to wszystko rozpowiadać? Mulatka uważała, że było to bezsensowne, co było, to się nie odstanie. Na samą myśl o Mikaelsonie przechodziły ją dreszcze.
- Tak jakoś wyszło, Eleno - wzruszyła ramionami i szła dalej. Blondynka zaraz ją dogoniła, to samo zrobiła druga dziewczyna. 
- Tak jakoś wyszło?! Bonnie, opowiadaj! - i tak przez całą drogę, Bennett była zmuszona powtarzać tą samą historię co Caroline.

*

Odkąd Bonnie, Caroline i Elena, zniknęły, Damonowi strasznie zaczęło się nudzić. Od ponad godziny nie widział nikogo kim mógł by się zabawić, a samotność dość mocno mu doskwierała. Nawet picie w samotności, ostro go irytowało. Przez myśli, przeszło mu, że mógł by się spotkać ze Stefanem, być może przeszkodzić w czymś, ale od razu odrzucił ten pomysł. Odkąd Elena wybrała Damona, jego relację z bratem popsuły się i ani on, ani Stefan nie zamierzali ich naprawiać. Zawsze na ich przeszkodzie stać będzie Elena Gilbert, dziewczyna którą kochał nad życie. Póki ona istnieje, nie istnieje pokój między nimi. Wstał ospale z kanapy, na której cały czas leżał. Rozejrzał się i dopiero po chwili postanowił co zrobi. W wampirzym tempie zniknął z mieszkania, a pojawił się przed nieznajomą dziewczyną. Stanęła jak wryta, mając zamiar krzyczeć, jednak strach zupełnie ją sparaliżował.
- Nie krzycz - wypowiedział intensywnie patrząc jej w oczy - Gdzie znajdę w tym durnym mieście dobry bar? - zapytał z uwodzicielskim uśmiechem, trzymając ją za ramiona. Spojrzała na niego mętnym wzrokiem.
- Na Bourbon Strret, znajdują się najlepsze lokale w Nowym Orleanie - rzuciła machinalnie, po czym wzięła głęboki wdech. Salvatore wypowiedział niemy rozkaz i zniknął.


*

Kiedy myślisz, że wszystko będzie dobrze, zawsze coś jest źle... 
- Jackson... - chwyciła go za ramię, z łzami w oczach. Straciła go. W jego oczach nie było smutku, tylko żal i rozczarowanie. Zawiodła go.
- Od kiedy o tym wiesz? - zapytał przez zaciśnięte zęby, nie patrząc na nią, tylko drewnianą podłogę. Przygryzła wargę, ale powiedziała sobie twardo, że on zasługuję na prawdę. I choć bardzo cierpiała, musiała ją wyznać. Okazał jej swoją dobroć, a ona tak po prostu oszukała wszystkich myśląc tylko o sobie. 
- Od kilku miesięcy - wyszeptała na tyle głośno by mógł ją usłyszeć. Wziął głęboki wdech i od razu wypuścił powietrze, patrząc jak dziewczyna schyla głowę. 
- I tak po prostu wszystkim wmawiałaś, że jesteś w ciąży z Klausem?! - oburzył się. Wilczyca pokręciła głową, próbując wyrzucić natrętne myśli. To nie była jej wina. Dlaczego wszyscy oceniają ją teraz z góry, kiedy każdy może popełnić kilka błędów? Kilka małych błędów, przecież to nic wielkiego. Boże, dzieciak miał innego ojca i co z tego?
- Możesz nie krzyczeć? - zapytała, podnosząc dumnie głowę - I tak. Zwyczajnie was wszystkich wykiwałam - przyznała, nie panując nad słowami. - Skłamałam wiele razy i jest mi z tym dobrze. Bo wiesz, w przeciwieństwie do was, potrafię poświęcić wszystko by ratować kogoś na kim mi zależy - oznajmiła zimno, ocierając łzy i obojętnie patrząc na bruneta. Chciał prawdy, dostał ją. Niech nie ma teraz pretensji do niej, że jej wyznania tak bardzo go bolą. Podniósł dłoń, ale natychmiast ją opuścił. Próbował doszukać się w jej oczach chociaż małego cienia poczucia winy, jednak znalazł w nich tylko zawziętość jaką się cechowała. Nic po za tym. 
- Rozumiem - pokiwał głową, mrużąc oczy. Prychnął jakby rozbawiony. Hayley jakby chciała coś dodać, jednak w ostatniej chwili ugryzła się w język - Klaus cię zabije, jeśli dowie się prawdy - stwierdził. Pokiwała smutno głową, odsuwając się od niego i poprawiając sweter. 
- Proszę nie mów mu - błagała. Zamknął oczy i jedyne co stawało mu przed oczami, to widok martwej mulatki w kałuży krwi.
- Dlaczego miałbym tego nie robić? - spytał retorycznie, na co Hay prawie zakrztusiła się powietrzem. Chciał jej martwej, chciał by Pierwotni się dowiedzieli. Chciał im powiedzieć wszystko czego dowiedział się od niej, by wykorzystać jej słabości. Jedyne co jej pozostawało to ucieczka. Podszedł do niej i chwycił jej rękę. Kiedy myślała, że ją pocałuje, zakuł ją w kajdanki. Zdezorientowana szarpnęła rękę, jednak to nie pomogło. 
- Jackson proszę...! - zawołała za nim rozpaczliwie, nadal szarpiąc się z kajdankami. Pokręciła głową, oddychając spazmatycznie, ale po chwili jej uwagę przykuła komórka leżąca nieopodal niej. Uśmiechnęła się z wdzięcznością i chwyciła ją w dłoń, wykręcając numer chłopaka. - Tyler - zaczęła z ulgą, kiedy odebrał - Potrzebuję twojej pomocy.

*

Mijała godzina za godziną, kiedy ja nadal nie wychodziłam z baru. Nie mogłam się upić, było to w moim przypadku niemożliwe, a nawet nie próbowałam. Nie po tym co widziałam, a raczej sobie wmówiłam, że widziałam. Zrezygnowana miałam już wstać, kiedy zatrzymał mnie męski głos.
- Już wychodzisz? - spojrzałam na czarnowłosego mężczyznę, który uśmiechał się do mnie łobuzersko. Zatrzymałam się i obróciłam do niego, opierając dłonie o blat.
- Zależy kto pyta - odwzajemniłam uśmiech. Zdawało się, że w ciemności chłopak nie widział czerwonych oczu od płaczu. Nawet lepiej.
- Damon Salvatore - przedstawił się, dając mi rękę, jednak ja gwałtownie wstałam i spojrzałam na zdziwionego wampira.
- Muszę iść - powiedziałam już się odwracając, jednak Damon złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie, głaszcząc moją dłoń. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o co mu chodzi, jednak wiedziałam, że próbuje mnie zatrzymać.
- Zostań - rozkazał, patrząc mi w oczu. Prychnęłam, wiedząc, że próbuje użyć na mnie perswazji.
- Na mnie to nie działa - wyszarpałam rękę i usiadłam z powrotem na krześle, wpatrując się w Salvatore'a, który wydawał się nie rozumieć całej tej dziwnej sytuacji.
- Pijesz werbenę? - zapytał. Pokręciłam głową rozbawiona - Kim ty do cholery jesteś?! - podniósł głos, który ociekał jadem. Uniosłam brwi i wzięłam głęboki wdech szykując się do odpowiedzi, która strasznie zaczynała mnie nudzić.
- Jestem wampirem z bonusem - odparłam znudzonym tonem, odrzucając włosy do tyłu. Pech chciał, że akurat w tym momencie światło poświeciło na moją twarz, a wampir zobaczył zaschnięte łzy, na moich policzkach.
- Postawię ci drinka, jeśli powiesz co się stało. - oznajmił, dziwnie poruszony moim widokiem. Przełknęłam ślinę.
- Nagle zaczęło cię to obchodzić? - prychnęłam zła. Zaśmiał się, kręcąc głową, jakby rozbawiony moimi słowami.
- Nie - powiedział z sarkazmem - Wcale, ale nudzi mi się, więc z chęcią posłucham historyjki o tragedii, która cię dotknęła. - wyjaśnił krótko. Zamyśliłam się. Mam opowiadać Salvatore'owi całą historię, jednak w ogóle go nie znam. W sumie jakby zaczął to rozpowiadać mogę go zabić, albo żeby temu zapobiec zahipnotyzować.
- To nie jest za bardzo tragedia - powiedziałam nieprzekonana, ale pokiwałam głową.
- Wiesz picie w złym towarzystwie, ci nie służy - oznajmił.
- Oh, a ty jesteś dobrym towarzystwem? - zdziwiłam się śmiejąc z niego. Nagła zmiana nastawiła pozytywnie Damona.
- Przekonaj się - uśmiechnął się uwodzicielsko.

*

- Nie chcę być złośliwa Bonnie - ostrzegła Elena, z poważnym wyrazem twarzy. - Ale wydaje mi się, że się zakochałaś - powiedziała ostrożnie, ważąc każde słowo. Po tym co powiedziała jej o Pierwotnym, zaczęła podejrzewać, że czarownica mogła się w nim zakochać. Sam ton głosu, kiedy o nim mówiła ją zdradzał, ale zawsze mogło być, tak, że tylko jej się wydaje. Bennett zaśmiała się rozbawiona, lecz przestała, kiedy zobaczyła poważny wyraz twarzy obu dziewczyny.
- Chyba nie mówisz serio? - zapytała z obawą. Caroline spojrzała na nią przepraszająco, kiedy nastolatka wbiła wzrok w nią.
- Nie - znowu spojrzała im w oczy, po czym pokręciła głową - Nie, dziewczyny. Nie! - protestowała gestykulując rękoma. Na samą myśl o tym chciało jej się płakać. Boże, ona i Kol? Yhym, nie! Zdecydowanie nie! 
- Bon, ale sama przyznaj... - zaczęła blondynka, spoglądając na Elenę.
- Nie, Care - podniosła ostrzegawczo palec, uciszając ją - Koniec tematu - ucięła. 
- A co ze studiami? - odezwała się Gilbert, unosząc kąciki ust w szeroki uśmiech i spoglądając na milczące przyjaciółki.
- Już wybrałyśmy - oznajmiły chórem, wolno przypominając sobie, co się wtedy zdarzyło. Zaczęły opowiadać szatynce co wybrały, a na koniec opowiedziały jej o tej dziwnej staruszce i jej komentarzu, który je oburzył. Wampirzyca chwilę myślała, nad tym wszystkim, aż doszła do wniosku, że starsza pani miała rację. W końcu Niklaus Mikaelson miał talent plastyczny, którym świadkiem była Caroline. To by się zgadzało, bo Forbes wybrała sztukę. Bonnie skorzystała z rad Kol'a, więc na prawdę mają na nie wielki wpływ. Jednak dziewczyna wiedziała, że gdyby powiedziała im o tym, wściekły by się. 
- Ok, a co ty robiłaś w  Hollywood? - zapytała ciekawa blondynka, po czym uśmiechnęła się, kiedy jej przyjaciółka się zarumieniła.
- A różne rzeczy - odparła zawstydzona. Bonnie wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Care.
- Aha - powiedziała przedłużając słowo, ale obie odpuściły sobie szczegóły. 

*

- Dzięki Bogu - wyszeptała z ulgą Hayley, widząc, że Tyler dotarł na czas. Podbiegł do niej i spojrzał na kajdanki, po czym na Marshall. 
- Kto to zrobił? - zapytał, chwytając kajdanki i rozwalając je rękoma. Dziewczyna rozmasowała bolący nadgarstek i uśmiechnęła się słabo w jego stronę.
- Jackson - odpowiedziała z bólem, idąc obok chłopaka do jego samochodu. Wstydziła się, że tak szybko dała się zdemaskować. Co się stało z dawną Hayley, która walczyła o wszystko mimo ceny? 
- Dlaczego? - stanął koło drzwi i spojrzał na nią przenikliwie. Wzruszyła ciężko ramionami, kładąc odruchowo rękę na brzuchu i nieśmiało spoglądając na Lockwood'a. W głowie miała milion zdań jakie chciała mu powiedzieć, ale żadne jej nie pasowało.
- Dowiedział się prawdy o dziecku - wyznała cicho, schylając głowę - Zamierza wszystko powiedzieć Klausowi - oznajmiła. Chłopak wytrzeszczył oczy. Ekstra, teraz już po nim. Co do cholery podkusiło ją do powiedzenia prawdy? Przecież wiedziała, że i bez tego jest na czarnej liście. Był na pierwszym miejscu, a żyje tylko dzięki Caroline.
- Wsiadaj - wycedził, przez zaciśnięte zęby, siadając na miejscu kierowcy. Szybko wycofał auto i zaczął jechać dobrze znaną sobie drogą, zupełnie nie zwracając uwagi na dziewczynę obok niego. Hayley czuła się podle, że tak to wszystko wyszło. Na dodatek czuła, że go zawiodła i naraziła na niebezpieczeństwo. Odwróciła od niego wzrok i spojrzała za szybę. Minęli już las, a wjechali na drogę. Marshall na chwilę zamknęła oczy i oparła głowę o szkło. Nie minęła minuta, kiedy usnęła.

*

- Więc... - zaczęłam, biorąc szklankę z trunkiem, którą podstawił mi Damon - Sarah została otruta, podejrzewam, że przeze mnie. Kylie się wściekła i jak to ona, wyrzuciła wszystko co w sobie dusiła - upiłam łyka whiskey, patrząc jak Salvatore uważnie mi się przygląda. Rozprostowałam palce i kontynuowałam - Że to wszystko przeze mnie, że jestem nieczuła i takie tam - wzruszyłam rękoma. 
- To nie wszystko- stwierdził, na co wywróciłam oczami. Westchnęłam zirytowana.
- Coś mnie w moim skamieniałym sercu ruszyło - specjalnie ominęłam część w której płakałam. - Po tym jak uleczyłam Sarę, mój niby przyjaciel zadzwonił z wiadomością, że Kylie nie żyje - uniosłam wyżej głowę - Pojechałam tam. Nakrzyczałam na niego...
- A kim jest ten przyjaciel? - zapytał, pijąc z gwinta. 
- Marcel Gerard - odpowiedziałam, ale zero reakcji. Jakby go nie znał. W sumie on nie jest Stefanem, więc może nie wiedzieć, że panuje tutaj coś na wzór alfabetycznego porządku. W końcu się dowie - ...ale coś...we mnie...pękło - z trudem wypowiadałam następujące słowa - Nie ważne. Załamałam się trochę.
- Kontynuuj - rozkazał z uśmiechem. Wzięłam głęboki wdech, ale wykonałam posłusznie polecenie, patrząc na niego trochę wściekle, ale on coś knuł. Robiło mi się jakoś lepiej.
- Przyszłam tutaj - powiedziałam, jakby było to co najmniej oczywiste - Wypiłam parę drinków, ale... - zacięłam się, kręcąc głową i wzdrygając się - Widziałam kogoś, więc przestałam. - skończyłam, wzruszając ramionami. 
- Kogo? - dopytywał. 
- Kogoś kto nie żyje - wybuchł śmiechem. Zacisnęłam szczękę, lecz z gardła i tak wydobyło się warknięcie. 
- Jesteś pewna, że wypiłaś tylko kilka drinków? - zapytał rozbawiony. Wstałam.
- Masz rację, picie w złym towarzystwie mi nie służy - syknęłam, szybko idąc w stronę wyjścia. Damon szedł za mną równie szybko i przed wyjściem zatrzymał mnie. 
- Nie chciałem cię urazić, ale powinnaś się nad tym zastanowić - stwierdził ze śmiechem. Uśmiechnęłam się sztucznie.
- Słuchaj, Damon - mówiłam powoli, jak do małego dziecka - Jeśli się nie zamkniesz, obiecuję ci piekło na ziemi, kapujesz? 
- Ostra - podszedł bliżej.
- Idiota.
- Ale jaki przystojny - oparł się o ścianę. - Za to ty, jesteś strasznie nerwowa, wiedziałaś? - zapyta, uśmiechając się sarkastycznie.
- Wiem, że nie mam ochoty rozmawiać z zacofanym, nieodpowiedzialnym i kompletnie obrzydliwym debilem, jakim jesteś ty. - uśmiechnęłam się słodko, po czym zniknęłam.
- Jeszcze zmienisz zadanie. Każda zmienia.

*

- Sage - odezwałam się, widząc ją przed sobą. Zagryzła wargę i obejrzała się za siebie nerwowo. Spojrzałam na nią jak na idiotkę, ale widziałam, że coś jest na rzeczy.
- Musimy porozmawiać - oznajmiła szybko, chwytając mnie za ramię. Pociągnęła mnie do drzwi, otworzyła je i wepchnęła mnie. Wygląd co najmniej był paskudny. Ciemne ściany, porozrzucane wszędzie różne rzeczy. Drzwi które skrzypiały i stare meble. Pewnie jeszcze z wojny secesyjnej. Spojrzałam na rudowłosą. Była ubrana w długi wiśniowy płaszcz i czarne kozaki. Zapewne dlatego, że na dworze powoli zaczynało się robić zimno, a ona nie chciała wyróżniać się z tłumu.
- Zaciągnęłaś mnie tutaj - dotknęłam opuszkami palców, zakurzonych książek na regale koło mnie, i odwróciłam lekko głowie w jej stronę, nadal zamyślona. - Po co? O czym chciałaś rozmawiać? - mój głos roznosił się echem po pomieszczeniu. Wpatrywałam się w książki dopóki Sage się nie odezwała.
- Możesz mi pomóc - wyjaśniła. Westchnęłam. Mogłam, ale nie muszę, to duża różnica.
- W czym? - ton mojego głosu był oziębły, a ja sama nie wysilałam się by go zmienić. Zawahała się, ale w końcu podjęła decyzje. Znalazła ją jakimś cudem, teraz albo nigdy.
- Finn chce się poświęcić - oświadczyła. Otworzyłam szerzej oczy i odwróciłam się natychmiastowo w jej stronę, nie wiedząc czy czasem się nie przesłyszałam. Finn jeden z najrozsądniejszych facetów, chce się poświęcić, a jedyna ofiara jaka mi przychodziła do głowy to w rytuale.
- W rytuale - zgadłam. - Po co?
- Chce zabić wszystkie wampiry - wytłumaczyła, podchodząc do mnie. Pokręciłam z politowaniem głową - Przywrócił Esther do życia, krwią Bennett, a teraz razem planują zabić ich wszystkich.
- Że co? Chce zabić swoje rodzeństwo? - zapytałam, również pochodząc bliżej - To czyste szaleństwo. - wyszeptałam, na chwilę odstawiając swoją nienawiść na bok. Nie czas na to. Trzeba ją powstrzymać, ją i Finn'a. Teraz już wiedziałam,  po co Sage  prosiła mnie o pomoc. Kochała go, ale ja miałam na uwadze coś innego. Jeśli umrze cały gatunek wampirów, Druga Strona zostanie przeciążona. Chwyciłam ją za ramie.
- Musisz mi pomóc - powiedziała rozpaczliwie - Na początku im pomagałam, zgadzałam się z otruciem tej dziewczyny, by odciągnąć cię od ich planu, schwytałam Bonnie Bennett, ale to zaszło za daleko. - wpatrywałam się w nią osłupiała. On otruł Sarah, a ja mam mu pomóc? Przez myśl, przeszło mi, że mam gdzieś Drugą Stronę i niech się nawet rozpadnie, ale wtedy pojawiła się druga myśl. Nie mogę myśleć tylko o sobie.
- Musisz powiedzieć mi co jeszcze wiesz. - puściłam ją, a ona wyraźnie odetchnęła z ulgą. Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Słyszałam jak rozmawiali o przemienieniu jednego z sobowtórów w człowieka - zastanawiała się jeszcze chwilę - Tak, to na pewno. Złączą Kol'a, Klausa, Elijah, Finn'a i Rebekah w jedno i zabiją.
- Ale nie mają kołka z białego dębu - powiedziałam zamyślona, myśląc nad całą tą sytuacją.
- Mają.
- Ok - westchnęłam, krążąc po pokoju - Kiedy zamierzają wykonać rytuał? - zapytałam.
- Za kilka dni, nie wiem dokładnie, ale na pewno o północy - oznajmiła. Zatrzymałam się.
- Masz się dowiedzieć - poleciłam ostro - Później się ze mną skontaktujesz - przytaknęła i rozpłynęła się w powietrzu. Nie ma bata, uratuję ich, jeszcze przed złączeniem w jedno. Biedna Sage, umrze razem z Finn'em. Ale przynajmniej będą ze sobą na wieki.

*

  _______________________________
Jeju... 2013 wyświetleń! Dziękuję wam <3


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy