niedziela, 21 września 2014

Rozdział Czternasty

PRZEPRASZAM ZA ZWŁOKĘ. MUSIAŁAM GOOGLE'A NAPRAWIĆ
_______________________________________

/Bułgaria, 1490r./
Zamknęłam oczy, jedyne co odwracało moją uwagę od posiłku, to płacz. Nie płacz kobiety, mężczyzny czy też mej ofiary. Płacz dziecka, przeraźliwy jazgot. Odrzuciłam bezwładne ciało chłopaka, i otarłam chusteczką wargi, które miałam w krwi. Skierowałam się w stronę źródła, widząc znanego mi mężczyznę. W ludzkim tempie podbiegłam do niego, unosząc długą suknię do góry, by przypadkiem nie potknąć się i nie upaść. Kiedy tylko ujrzałam go, z dzieckiem na rękach, zmarszczyłam brwi. Podeszłam do groźnie wyglądającego mężczyzny. Co on robi z dzieckiem? Co na to jego żona, co z jego córką? Milion pytań przemknęło mi na myśl, widząc uroczą twarzyczkę noworodka. Spojrzał na mnie błagalnie.
- Proszę cię - zrobił do mnie kilka kroków, przyglądałam mu się w skupieniu. - Musisz mi pomóc - powiedział rozpaczliwie, ale w jego głosie była złość. W jednej chwili zrozumiałam.
- Co się stało? - zapytałam.
- Musisz ją wychować - oznajmił mi. Zamarłam ze wzrokiem wbitym w niemowlę. Urocze dziecko. Pokręciłam głowa, robiąc krok w tył, mrugając niedowierzająco. Nie, ja nie mogłam jej odchować. To nie było moje dziecko! Na miłość Boską! Co z jej prawdziwą matką, czy ona żyje? Czy ona ją zostawiła? Nie. Opanowałam się, biorąc głęboki wdech, niepotrzebnego tlenu. To było nieślubne dziecko. Spójrz mu w oczy! Spójrz! Widziałam rozczarowanie. To BYŁO nieślubne dziecko, wyrywane zapewne z rąk jej rodzicielki.
- Nie mogę. - zaprotestowałam spokojnie - To nie jest moja córka.
- Może być - powiedział dość szybko. Za szybko. Wcisnął mi dziecko w ramiona, jednak ja natychmiast mu je oddałam.
- Nie - oświadczyłam ostro i stanowczo, wywołując na jego twarzy grymas. Zmierzył mnie wzrokiem po czym prychnął pogardliwie, obracając się na pięcie. Rzucił pod nosem kilka przekleństw. Spojrzałam kątem oka na bok. Co on teraz zrobi? Porzuci je? Odeszłam.

Nastał mrok. Ciszę przerywało co chwilę hukanie sowy i to czego się spodziewałam. Płacz. Płacz, który mimo skamieniałego serca, poczułam. Żałosne wołanie o pomoc, małego niewinnego i bezbronnego dziecka. Które miało całą przyszłość przed sobą. Walczyłam ze sobą. Nie mogę go tam zostawić, ale przecież to cudze dziecko. Nie jestem jego matką, ale czy to mnie usprawiedliwi jeśli dziewczynka umrze z głodu, wyziębienia czy tez po prostu zostanie zjedzona? Nie. Zacisnęłam usta w wąską linię, jeszcze chwilę się wahając. W jednej chwili znalazłam się w odpowiednim miejscu, schylając się i pozwalając włosom swobodnie opadać w dół, w czasie kiedy ja spojrzałam na płaczące dziecko. Blada twarzyczka świeciła w bladym świetle księżyca, wyróżniając się z ciemności. Oczy miała po matce. Zdecydowanie ten sam kolor, ten ciemny kolor. Buzia tak podobna do niej... Jestem hybrydą, wampirem bez serca, nie poradzę sobie. Nie poradzę sobie z noworodkiem, do cholery, nie jestem osobą do tego odpowiednią! Obejrzałam się za siebie, nikt nie znajdował się w pobliżu. Przygryzłam wargę. Nie poradzę sobie, nie potrafię zaopiekować się niemowlakiem. Płakała, ciepłe łzy spływały po jej zaróżowionych policzkach. Cholera... Niewinne łzy... Ciebie też zostawiono, do cholery, jak się czułaś!? - zapytał głosik w głowie, podpowiadający co mam zrobić. Oczy rozbłysły żółcią, a z mojego gardła wydobyło się ciche westchniecie. Ostatnia chwila, muszę zdecydować. Zirytowana odwróciłam wzrok i wywróciłam oczami. Podniosłam dziecię z ziemi  i wzięłam na ramiona,delikatnie i uspokajająco kołysząc, by się uspokoiło. Rozejrzałam się po lesie, ale nadal nikogo nie widziałam.  Spojrzałam na nią i się mimowolnie uśmiechnęłam.
- Jesteś bezpieczna... - cicho wyszeptałam do jej ucha - ...Nadio.

*

- Nik, to ty robisz?! - Klaus spojrzał znudzony na siostrę, odrzucając blondynkę, na bok. Uśmiechnął się wycierając ręką twarz.
- Stoję - odparł niewinnie. Wściekła Rebekah, podeszła do ciała, i z wyrzutem spojrzała na niego. Jak zawsze musiał wszystko niszczyć. Wreszcie wszyscy byli w komplecie, Kol żył, Finn też. Już nawet Kol, był mniej porywczy od niego. Dziękowała Bogu, że Elijah taki nie jest.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała. Wzruszył ramionami, odsuwając się z uśmiechem.
- Bekah, żywię się ludźmi, chyba logiczne, że czasami umierają - wytłumaczył niewzruszony. Blondynka pokręciła głową, nie mając na niego siły. Ona też piła z żyły, ale nie zabijała. Było to bezsensowne i najwyraźniej tylko ona w tej rodzinie, to wiedziała. Odwróciła wzrok od nich obu i wyszła z salonu. Po co miała się tym przejmować? Jedyną nadzieją na uratowanie jej rodziny, to Hayley, ale przecież Klaus nie chcę tego dziecka. Co? Ma mu je wmusić? Nagle jej rozmyślania zeszły na zupełnie inny tor. Stefan i nagle wszystko przestało istnieć. Pierwotna uśmiechnęła się do siebie, jakby zapominając, że jeszcze przed chwilą jej brat zabił człowieka. Kochała Salvatore'a, nad życie, ale nienawidziła jego słodkiej Caroline. Szczerze z całego serca, wydawałoby się, że też nawzajem. Nie przejmowała się jej krytyką, wiedziała, że Forbes robi jej to na złość, byleby nie była ze Stefanem. Ostatnio kiedy była z nim na randce, czuła się cudownie. Szkoda, że czas tak szybko się kończył...

*


Finn razem z Sage, stali obok wielkiego pentagramu, usypanego z soli, czekając na swoją rolę. Sage zajęta była myśleniem co się stanie później? Przywrócą Esther, ale za jaką cenę? Nie chciała tracić ukochanego, którego kochała ponad życie. Dlaczego w ogóle chciał to zrobić? Zabić swoje rodzeństwo, siebie i wszystkie wampiry na całym świecie. Po co mu to było? Po co to wszystko? Nie chciała go o nic pytać i tak wiedziała jaka byłaby jego odpowiedź. Przyszedł czas by się pogodzić z jego decyzją, choćby nie wiem jak sie z nią nie zgadzała, nie mogła jej poważyć. Byli razem, razem umrą. 
Finn z niecierpliwością wyczekiwał, aż wiedźma skończy wstępne zaklęcia. Tęsknił za matką, ale bał się, że nie zdąży pożegnać się ze swoją lubą. Widział w jej oczach zrezygnowanie i rozpacz i prawie czuł, jak wewnątrz powoli się rozsypuję. Nie zgadzała się z nim, ale to nie był jego wybór. Byli potworami, nie kochali, nie umierali, tworzyli kolejne monstra. Jak mógł na to biernie patrzeć? Od zawsze był honorowy, ale najbardziej lojalny matce. Pierwotnej czarownicy, która chciała śmierci własnych dzieci. Nie bardzo rozumiał drzemiący w Sage, ból i złość. Jeśli umrą, pozostaną po drugiej stronie, na zawsze razem. Dlaczego więc, wyczuwał te wszystkie emocję swojej dziewczyny? Szatynka w kręgu, pokazała ręką by podszedł. Zrobił posłusznie co kazała i wszedł do pentagramu, widząc drżenie rąk rudowłosej. Wzięła dwa głębokie wdechy i kazała mu się nie przejmować. Nie musiała mówić na głos, Mikaelson rozumiał ja bez słów. Spojrzał na szatynkę i wyciągnął rękę. Dziewczyna wzięła do ręki zdobiony sztylet, który jednocześnie mógł uśpić Pierwotnego i powoli rozcięła jego dłoń, upuszczając na drewno pod sobą. Ku zdziwieniu obydwu wampirów, drewno zmieniło kolor. Srebrne żyłki, przykrywały niemal cały brązowy kolor. Zdezorientowana wampirzyca, miała już rzucić się na wiedźmę, jednak płomienie jakie w tej samej chwili wznieciła, jej to uniemożliwiły. Ognisty pentagram, odwrócił skutecznie uwagę Finn'a, tak jak zaplanowała Kelly. Bez problemu wbiła kołek w jego pierś, boleśnie przekręcając. Sage krzyknęła przerażona, mając już w oczach pierwsze łzy. Drewno jednak nie sprawiło, że wampir poszarzał czy wysechł. Rozbłysło coś w oddali, a ze światła wynurzyła się  szczupła sylwetka. Wampirzyca bez chwili zwłoki podbiegła do Mikaelson'a, klękając przy nim bezradnie. Niespodziewanie szatyn zaczerpnął głęboko powietrza, spazmatycznie oddychając. Jego źrenice rozszerzyły się, kiedy ujrzał drewno w swoim ciele. Natychmiast je z siebie wyciągnął i odrzucił w bok. Już miał podbiec do czarownicy, kiedy chłodny i stanowczy głos zatrzymał go tuż przed skręceniem jej karku. 
- Finn, stój! - kobieta podeszła bliżej syna. Przełknął ślinę, znacząco patrząc na Sage. 
- Esther - wyszeptała.
- Matko. 
- Witaj, synu - powiedziała już łagodniej, spoglądając po przybyłych.

*


Powoli się uspokajałam. Zaciskałam pięści na jego kurtce, łkając jeszcze. Ostatnie łzy jakby nie miały końca. Nienawidziłam płakać, było to dla mnie oznaką słabości, którą za wszelką cenę, chciałam w sobie zdusić. Czasami jednak nie da się z tym wytrzymać i po prostu każdemu nerwy puszczają. Każde uczucie domaga się wolności, nienawiść, smutek i ogarniająca cię rozpacz, duszą klatkę piersiową nie pozwalając ci oddychać. Tęsknota, rozsadza ci głowę, jednak z całych sił próbujesz to ukryć, zaprzeczyć w każdy możliwy sposób. Wyciągając z przeszłości wszelkie powody do nienawiści, byleby nie musieć przebaczać. To jest takie trudne, czasami dla niektórych nawet nie możliwe. Zdrada? Czy kiedykolwiek na prawdę jej doświadczyłam? Oczywiście, lecz teraz wahałam się. Pewnie źle osądziłam Marcela, przecież był moim przyjacielem, a ja go tak potraktowałam. Babcia miała rację, całkowitą rację, żałuję tego jak postąpiłam. Powinnam była przestać się tak zachowywać. Przestać ranić. Zraniłam je, a z Kylie nawet nie zdążyłam się pożegnać i przeprosić. O mój Boże, co ja zrobiłam? Dlaczego do cholery się tak czuję, winna? Nic nie zrobiłam, po za przemienieniem ich. Na Zeusa, nic im nie zrobiłam. Nie zabiłam, nie skrzywdziłam w cielesny sposób. Teraz... teraz chciałam zemsty. Dostanę ją. Otworzyłam powoli oczy, spoglądając na mężczyznę, do którego cały czas się przytulałam. Patrzył na mnie w ten sam sposób co kiedyś w Nowym Orleanie, jeszcze za nim się zaprzyjaźniliśmy.
- Przepraszam - wyszeptałam cicho, tak żeby tylko on to usłyszał. Jego ręce nadal oblatały mnie w pasie, a oczy miał utkwione w moich. Cieszył się. Cieszył się jak cholera. Nic tego nie zmieni.
- To ja powinienem przeprosić - powiedział powoli i spokojnie, uważając tym razem na każde wypowiedziane przez niego słowo.
- Nie - przerwałam mu raptownie, kiedy po raz kolejny otwierał usta by przeprosić. Nie chciałam tego słuchać, musiałam zrobić coś dla czarnowłosej. Przynajmniej tyle ile ułożyłam sobie w głowie. Odsunęłam się  od niego, nie pozwalając mu na ponowne objęcie mnie. Przybrałam odpowiedni wyraz twarzy i wzięłam głęboki wdech, jednocześnie prawą ręką ocierając resztki z płaczu, które nadal pozostawały na mojej twarzy. Spojrzał na mnie zdezorientowany, przecież chciałam przeprosin. - Gdzie jest jej ciało? - postarałam się by głos mi nie zadrżał i ku mojej radości nawet się nie załamał. Zacisnął zęby, ale z wyrazem twarzy jakby miał zaraz  kogoś zabić, złapał mnie za dłoń i pociągnął za sobą. Kiedy tylko dotarliśmy, spostrzegłam, że nie było tam tylko ciała Kylie, ale też jakiegoś nieznanego mi chłopaka. Zastanawiało mnie kim był dla niej, ale oczywiste było to, że już się nie dowiem. Obydwoje nie żyli, a martwi nie mówią. Podeszłam do Grimm i ostrożnie, podniosłam ją z ziemi. Zostawiłam jednak bruneta, który nadal leżał na ziemi. Uznałam, że jego i tak znajdą mieszkańcy.
- Gdzie ją zabierasz? - spytał, kiedy wsadziłam ją na tyle siedzenie BMW. Odetchnęłam, przymykając oczy dosłownie na chwilę, po czym ponownie je otwierając, zamknęłam drzwi, jednak tak cicho jakbym nadal miała nadzieję, że może jeśli zrobię hałas, ona się zbudzi. Zupełnie jakby tylko zapadła w sen, a ja nie chciałam jej z niego wybudzać.
- Do Sarah - oznajmiłam krótko, ale widząc jego pytające spojrzenie dodałam. - Wyprawię jej pogrzeb - oznajmiłam, pojawiając się z drugiej strony auta.
- Dla wampira? - już miał się zaśmiać, jednak widząc mój wzrok, odpuścił. - Rozumiem - pokiwałam głową, jakbym czekała na ciąg dalszy. Otwierałam nawet usta, jednak natychmiastowo je zamknęłam i wsiadłam za kierownicę, wyjmując wcześniej kluczyki i wkładając je do stacyjki. Przekręciłam je i spojrzałam na niego.
- Wybaczysz mi? - zapytał z nadzieją. Chwilę się w niego wpatrywałam. W dalszym ciągu, nie odzyskał całego mojego zaufania. Ba! Prawie, że wcale go nie ma, ale po tym co dla mnie zrobił, chyba coś mu się należy. Nie mogę wiecznie, go unikać, nawet jeśli w rzeczywistości na prawdę mam wieczność.
- W swoim czasie - powiedziałam, odjeżdżając z piskiem opon, zostawiając ślad na ulicy. W bocznym lusterku, widziałam, że ciemnoskóry zniknął. Z pewnością miał ważniejsze sprawy.

*

Obaj bracia, siedzieli na przeciwko siebie w jednym z wielu barów na Bourbon Street, rozmawiając o tym co dalej. Dean wrócił z polowania wczoraj wieczorem i dopiero dzisiaj mieli czas by o wszystkim porozmawiać. W głębi duszy starszy z nich nie popierał swojego młodszego braciszka. Nie uważał też, że doprowadzenie tej biednej dziewczyny na skraj wytrzymałości może mu pomóc. Kierowali się wieloma zasadami, a jedną z nich było nie krzywdzenie niewinnych cywili. Bonnie Bennett z pewnością nie zrobiła nic złego, a plan wsadzenia jej do wariatkowa lub zabicia, był absurdalny. Jednak Sam był jego bratem, więc jego obowiązkiem było go wspierać, a jeśli trzeba to powstrzymać przed zrobieniem głupoty. 
- Słuchasz mnie w ogóle? - zapytał, widząc nieobecny wzrok Dean'a. Spojrzał na niego i natychmiastowo pokiwał głową, dając znak, że tak. 
- Zmieńmy temat, ok? - powiedział trochę zirytowany - Gadasz o niej od godziny - w istocie tak właśnie było. Zaraz po powrocie, obsypywany był informacjami o Bennett i pytany co dalej mają zrobić. Jego brat na prawdę ma na jej punkcie obsesję.
- W takim razie o czym chcesz rozmawiać, huh? - nie podobało mu się, że jego brat nie bierze go na poważnie, ale obiecał, że mu pomoże, więc na razie pozostawał cicho.
- Może o tej blondynce za tobą? - uśmiechnął się uwodzicielsko w jej stronę, po czym jednak uśmiech z jego twarzy zrzedł troszeczkę. - Auć, za co? - powiedział w jego stronę, kiedy ten kopnął go pod stołem. Sam spojrzał na niego z naganą i wyszeptał w jego stronę.
- To jest Caroline Forbes, przyjaciółka Bonnie Bennett - wyjaśnił, z mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Dean od razu przestał się na nią gapić i spojrzał na młodszego.
- Seksowna - mężczyzna zrezygnowany patrzył na starszego. Skoro była tu jej przyjaciółka, nie wykluczone, że ona sama też gdzieś tu chodzi. Musiał się ulotnić, jak najszybciej, byleby go nie widziała. Wstał, a za jego przykładem poszedł Dean. - Pozwolisz, że postawię jej drinka? - zapytał, już mając do niej podejść, jednak jego towarzysz natychmiastowo zatrzymał go ręką.
- Porąbało cię?
- Dobra, dobra, ok... Tylko pytałem.

*

/Los Angeles, 1978r./
W swoim życiu masz kilka chwil, które kochasz i kilka których nienawidzisz. Czasami masz wrażenie, że nie zasłużyłaś na nie, ale nic nie mówisz. Biernie patrzysz na wszystko co cię otacza i próbujesz to ignorować. To uczucie wewnątrz ciebie nie daje ci spokoju i wreszcie zjawia się ktoś, kto to niszczy. Całą obojętność na świat wokół ciebie i wszystkich. Zastępuje to czymś innym, jak zamiennikiem którego uczymy się w szkole. Jedni nie chcą się tego nauczyć, nie chcą niczego zmieniać, jednak drudzy po prostu nie potrafią tego zrobić, wypychają to, czasami nawet nieświadomie. Ta osoba zastępuje nasze skamieniałe serce, na serce pełne uczuć, których się bałaś. Troska, strach, wiele innych uczuć, które dusiłaś, ale największym zawsze była miłość. Miłość powraca, a ty nie możesz niczego zrobić, jesteś bezsilna, na to co on robi. Powoli i niechętnie odkrywasz dlaczego tak się stało. Na początku odrzucasz to, nie przyznajesz się przed sobą, ze to prawda. Kolejnym puntem jest uległość, powoli zaczynasz mięknąc pod niego wzrokiem. Uśmiechasz się, po raz pierwszy od dłuższego czasu, na jego widok, jednak wmawiasz, że to nienawiść. Następnie tęsknisz za nim, jego charakterem, zapachem kurtki, aroganckim uśmiechem, oczami głębokimi jak ocean, dotykiem i słowami przeznaczonymi tylko dla ciebie. Jednak nadal wmawiasz, że to nienawiść. Po tym,  jak tylko go widzisz rumienisz się, ale ukrywasz to za maską odrazy i obrzydzenia. Zaczynasz zaciskać zęby, bo któraś część twojego umysłu, chce go, zaś druga, każe iść jak najdalej niego, by oszczędzić twój czas. Słuchasz oczywiście tej drugiej opcji, wściekła, że nawet twój umysł jest przeciwko tobie. Uciekasz od niego, ale on najzwyczajniej w świecie pojawia się na twojej drodze, po raz kolejny wybudzając niechciane uczucie, które tak bardzo starałaś się przed nim ukryć. Ta historia, nie jest zmyślona, ale pojawiła się w moim umyśle, kiedy zobaczyłam coś co przypomniało mi jak pracuje serce. Natychmiastowo rzuciłam się na kolana koło niego, tego którego chciałam przed chwilą zabić. Chciałam i nawet teraz chcę, widząc jak głupi był i dał się zabić. Nie oddychał, nie słyszałam bicia serca, jednak jego twarz. Nadal miała w sobie ten urok, ale zaraz, dlaczego po chwili poczułam jak pieką mnie oczy? Płakałam, płakałam nie znając nawet powodu, dlaczego. Do cholery, przecież sama nie raz sprawiałam, że ludzie umierają, dlaczego teraz nie mogłam patrzeć na martwe ciało, kogoś kto był dla mnie nikim? Był, przecież chciałam jego śmierci, modliłam się o nią. Wzięłam kilka wdechów i poczułam jak ktoś kładzie szybko ręce na moich policzkach i przyciąga moją twarz, po czym całuje. Dopiero kiedy zorientowałam się, kto mnie pocałował, odepchnęłam go z całej siły i warknęłam wściekła, ocierając oczy. Spojrzałam na niego. Miał się całkiem dobrze, żył. Do cholery on żył, a ja się tak dałam. Wstał z ziemi.
- Mówiłem, że na mnie lecisz - powiedział podchodząc bliżej. Przygniotłam go do ściany, wściekle patrząc w jego oczy, które beztrosko rozbierały mnie od góry do dołu.
- Ty parszywy... - nie mogłam znaleźć odpowiedniego epitetu, który wyraził by moją furię i nienawiść do niego. Nawet nie próbował mnie odepchnąć.
- Faith, czy nie mówiłaś, że chcesz mnie zabić? - zapytał niewinnie - Bo teraz masz okazję - patrzyłam na niego osłupiała, nie wykonując jakiegokolwiek ruchu. Chciałam go ugryźć, sprawić ból, skręcić kark cokolwiek ale nie potrafiłam wykrzesać z siebie nawet słowa. Nie mogła poruszyć rękoma, jakby ktoś powstrzymywał i dopiero po chwili zorientowałam się, że to ja byłam tą osobą. Nie chciałam go skrzywdzić, a tak bardzo chciałam mu powiedzieć, że go nienawidzę, że go zabiję, że jest dla mnie nikim, tylko śmieciem, ale ta myśl nawet mnie przerażała, bo nie była prawdziwa. Na boga, ona nie była prawdziwa i nie mogłam przyznać tego nawet sobie. Chciałam żeby przestał, ale nawet to nie przechodziło mi przez gardło. Po prostu stałam, aż w końcu coś zaskoczyło mi w głowie. Alarm.
- Przeleć sobie prostytutkę - warknęłam, a on chociaż to ukrył był zdziwiony - Nie jestem taka jak reszta twoich byłych.  - puściłam go, kręcąc głową. Odeszłam o kilka kroków.
- Właśnie o to chodzi! - zawołał za mną i musiałam się zatrzymać i pozwolić mu by mnie dogonił - Jesteś inna niż wszyscy. Nie rozumiem, dlaczego oceniasz mnie z góry. - pokręcił głową i uniósł palec, by mnie uciszyć. Zdziwiona jego postawą, zamilkłam. - Nie przerywaj mi. Nienawidzisz mnie? Ok, wmawiaj tak sobie, ale nie spisuj mnie na straty, tylko dlatego, że myślisz, że chcę cię tylko przelecieć, jak to pięknie określiłaś. Nic nie wiesz o mnie, więc nie myśl sobie, że możesz tak sobie po prostu powiedzieć, że mam się przespać z kimś innym, kiedy wcale mnie to nie obchodzi. - chciałam powiedzieć "co?", ale zupełnie odebrało mi mowę, więc nie przerywałam jego monologu. - Nie chcę iść z tobą do łóżka - powiedział niemal rozpaczliwie, patrząc mi w oczy - Do cholery, nawet raz tak nie pomyślałem, ale ty oczywiście musisz ocenić mnie z góry.
- Ja nie oceniam z góry - wycedziłam cicho.
- Znam twoją historię, na tyle, że wiem iż nie jesteś potworem. Jednak zmuszasz innych by tak myśleli. Nie rozumiem i nawet nie chcę rozumieć, dlaczego to robisz, ale na mnie to nie działa. - zignorował moje słowa. - Chcesz robić tak dalej? Proszę cie bardzo, ale takim tokiem myślenia nie zajdziesz za daleko - zakończył.
- Słuchaj, takim tokiem myślenia jak to nazwałeś, zaszłam już z kilka wieków, więc nie gadaj mi o...
- Ale ja stwierdzam fakty - przerwał mi ostro. Zaśmiał się po chwili - Na prawdę nie rozumiem, dlaczego chcesz znaleźć kogoś kto cię porzucił.
- Może dlatego, że mam ku temu powody - warknęłam.
- Niby jakie?
- Chcę wiedzieć, dlaczego jestem tym czym jestem - wyrzuciłam mu w twarz - Chcę wiedzieć, dlaczego każdego dnia, kiedy budziłam się nad ranem nie było przy moim łóżku mamy, która mówiła by mi jak bardzo mnie kocha, dlaczego kiedy chciałam męskiej rady, nie było przy mnie taty, który wspierał by mnie w trudnych chwilach - głos mi się załamał, więc wzięłam głęboki wdech - Dlaczego przez nich chciałam umrzeć... - spauzowałam i podniosłam wzrok, który był wbity w ziemię - Nie muszę ci się tłumaczyć! - krzyknęłam.
- Właśnie to zrobiłaś.
- Wiesz co? Zgnij w piekle - powiedziała na odchodnym i ruszyłam przed siebie, zostawiając chłopaka w zaułku.

*

- Ona nie żyje? - zapytała łamliwym głosem, hamując łzy. Spojrzałam na nią smutno, ale pokiwałam twierdząco głową, stojąc przed ciałem i czując jak Sarah upada koło niej na kolana. Uparcie patrzyłam przed siebie zmęczonym wzrokiem. Słyszałam jak szlocha nad jej zwłokami, a ja nic nie mogłam na to poradzić. Nigdy nie potrafiłam pocieszać, czułam się niezręcznie zakłopotana. Nagle dziewczyna wstała i stanęła twarzą w twarz ze mną. Była wściekła i jednocześnie zdesperowana.
 - Przykro mi - powiedziałam, przechylając lekko głowę. Zacisnęła mocno zęby, formując usta w wąską linię.
- Jesteś wiedźmą - oznajmiła, jakbym sama tego nie wiedziała. - Możesz ją przywrócić! - krzyknęła, tracąc panowanie nad słowami. Stałam jednak niewzruszona. Sarah cały czas o niej myślała. Nawet jeśli spędziły tylko kilka chwil, a Grimm strasznie ją wkurzała i denerwowała, to tęskniła za nią jak cholera. A teraz ją straciła, została z niej tylko pusta kukła i wspomnienia, które z całą pewnością nie wrócą jej życia.
- To nie jest takie proste - oznajmiłam zrezygnowana. Dziewczyna wyglądała, jakby miała mi zaraz przywalić.  Cała się gotowała, była wściekła, a furia odbierała jej zdrowy rozsądek. 
- Możesz to zrobić! - wrzasnęła zrozpaczona. Pokręciłam głową. 
- Nie mogę, Sarah. Dobrze o tym wiesz.
- Właśnie o to chodzi, że nic nie wiem! - zacisnęła dłonie w pięści, patrząc na mnie - Nie wiem kto ją zabił, nie wiem kto mnie otruł, nie wiem dlaczego nie chcesz jej przywrócić?! - jej gniew był w stu procentach usprawiedliwiony. 
- Nie mogę zachwiać równowagi - oświadczyłam dobitnie, wpatrując się w dłonie. Natura potrzebuje równowagi, a ja nie mogę jej zachwiać jakbym była nie wiadomo kim. Też tęskniłam za Kylie, ale nie pozwolę by ją przywrócono do życia. Nie jestem aż taką egoistką. 
- Pieprzyć twoją równowagę! - machała rękami. Przełknęłam ślinę. - Ona powinna żyć!
- Obiecuję, że zabiję tego kto ją uśmiercił - podniosłam wzrok i ominęłam ją zgrabnym ruchem, wychodząc z domu. Szatynka przez chwilę stała w miejscu, po czym ukucnęła przy Kylie i powolnym ruchem, trzęsąc się jeszcze ze złości, zamknęła jej powieki. Wyglądała teraz jakby spała. Spoczywaj w spokoju. 

*

Katie spoglądała na Katherine, jednak nie miała odwagi wydusić z siebie choćby słowa. Brunetka szybko przebierała w jakiś papierach, po czym odrzuciła plik dokumentów na bok i rzuciła się na szkatułkę z biżuterią, znowu czegoś szukając. Blondynka długo zbierała się na odwagę, aż w końcu usiadła cicho po turecku na łóżko, gdzie znajdowały się papiery. Upewniając się, że Pierce nie patrzy, spojrzała na nagłówek. Wielkimi wytłuszczonymi literami napisane było "Akt zgonu", jednak nie zdążyła doczytać kogo, gdyż napis został zasłonięty przez białe, małe pudełeczko. Wywróciła oczami i spojrzała na Katherine. Ciemne loki opadały swobodnie na  jej ramiona, a ubiór doskonale wpasował się w jej tajemniczy wygląd.
- Po co to wszystko? - zapytała, bez cienia uprzejmości. Sobowtór jednak zignorowała jej ton i podeszła bliżej, uśmiechając się chytrze.
- Nasza Faith miała wielu znajomych - oznajmiła zagadkowo, biorąc do ręki dokumenty. Katie wywróciła oczami, kręcąc z politowaniem głową. Przecież każdy ma znajomych.
-  To chyba normalne, nie? - zapytała arogancko.
- Ale nie kiedy obaj są w sobie zakochani - uśmiechnęła się słodko, przeglądając strony, uważnie śledząc tekst. Nastolatka naiwnie wierzyła, że wyjdzie z tego cało, jednak Katherine miała inne plany. Jak tylko stanie się bezużyteczna, Petrova ją zabije. Na razie była potrzebna i odgrywała główna rolę. Katie zmarszczyła czoło, zastanawiając się o co chodzi. Przecież Woodhope nie czuje. Przypatrywała się badawczo dziewczynie, myśląc, że może coś jej się pokręciło.
- O czy  ty mówisz? - spytała w końcu, spoglądając na jej minę, typu "WTF?"
- Nie wiesz? - westchnęła - Faith straciła w życiu jednego faceta - opowiadała - A raczej myśli, że straciła - mruknęła rozbawiona - Tak czy inaczej, byli w sobie zakochani, tylko o tym nie wiedzieli.
- Dramat szkolny - dorzuciła od siebie Katie, po chwili składając wszystko do kupy. No właśnie, wiec jeśli ten chłopak żyje, można narazić go na niebezpieczeństwo, a wtedy złapią ją w pułapkę. Wspaniały plan, wystarczy wymyślić realizację.
- Mniej więcej - dodała szybko, patrząc na fragment, który przykuł jej uwagę - Można wykorzystać to przeciwko niej. - oznajmiła. Katie szybko to wszystko przetrawiła, ale zaraz po kilku minutach usłyszała jej chichot. Zdziwiona spojrzała w jej stronę, a ta posłała jej radosne spojrzenie.
- Mamy go.


1 komentarz:

  1. Rozdział świetny. Wybacz, że tak późno, ale nie mogłam wpaść wcześniej. Mniejsza. Odcinek bardzo w moim stylu, wszystko miało swoje miejsce i ciekawe zakończenie. Oby tak dalej i czekam na nn <3
    Ściskam xxxx

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy