wtorek, 14 października 2014

Rozdział Szesnasty

Hej, taka mała prośba do was. Ostatnio znalazłam dość ciekawego bloga. Historia jest naprawdę super napisana, ale nikt nie komentuje. Autorka ma świetny styl pisania, więc błagam - zostawicie chociaż jeden komentarz. O nic więcej nie proszę. Jeden głupi komentarz, nawet jedno słowo "czytam" bardzo motywuje. ---------> The Black Legions
_______________________________
- A co powiecie na zakupy? - zaproponowała Caroline, kiedy na chwilę przystanęły. Bonnie spojrzała na Elenę pytająco.
- No nie wiem - powiedziała nieprzekonana Gilbert. Forbes wybałuszyła oczy i spojrzała na obie przyjaciółki, które miały nie przekonany wyraz twarzy. Nagle zatrzymała wzrok na czymś za nimi. Przełknęła ślinę i próbując spokojnie oddychać, chwyciła obie przyjaciółki za ramię i pociągnęła do najbliższego sklepu, nie zważając na ich sprzeciwy.
- Kol tu jest - oświadczyła. Obie miały wyraz twarzy mówiący "WTF?", co nawet trochę nie zdziwiło blondynki.
- I co z tego? - pierwsza z szoku, wybudziła się Gilbert. Obie spojrzały na ni,a zirytowane. Caroline pacnęła ją mocno w tył głowy - Auć! Za co to? - oburzyła się masując tylną część głowy.
- Będzie chciał cię zabić, geniuszu - powiedziała z sarkazmem Bennett, po czym westchnęła zirytowana. Pokręciły głowami, a Elena zaczęła rozglądać się dookoła. Nikogo nie widziała, więc po namyślę, patrząc jeszcze na przyjaciółki, poprawiła torebkę i wyszła ze sklepu. Kiedy wyszła, obróciła się kilka razy wokół własnej osi, po czym spojrzała na drzwi z uśmiechem, spoglądając na zdenerwowane dziewczyny w środku.
- I co? Nic mi nie jest. - Nie minęła chwila, a została brutalnie popchnięta na ścianę, nie mogąc wziąć, nawet jednego wdechu, przez dłoń, która trzymała ją za gardło, lekko podnosząc. Przerażona spojrzała na swojego oprawcę, próbowała się wyszarpać, kładąc ręce na napastniku i próbując go odepchnąć, ale widząc, ze to nie działa, znowu położyła dłonie na ręce przeciwnika.
- Co my tu mamy? - udał wielce zdziwionego, po czym zaśmiał się - Elena Gilbert - przycisnął ją jeszcze mocniej do ściany. W tym czasie Bonnie i Caroline wbiegły ze sklepu i stanęły trochę oddalone od chłopaka.
- Puszczaj mnie - wychrypiała dziewczyna. Bonnie stała jak sparaliżowana. A przez tą jedną chwilę myślała, że może Kol nie jest taki zły. Ale oczywiście musiał udowodnić, jak bardzo się myliła. Caroline także stała w miejscu, nie zdolna by wykonać jakikolwiek ruch. Za bardzo się bała, że jeśli to zrobi, Pierwotny zabije jej przyjaciółkę. Nerwowo spoglądała to na niego, to na nią.
- Dlaczego miałbym to zrobić? - spytał retorycznie. Jego dłoń zmierzała już w kierunku serca Eleny, a po chwili wbił ją w jej klatkę piersiową, chwytając serce. Dziewczyna jęknęłam i za nim Forbes zareagowała, Bonnie krzyknęła.
- Kol, proszę nie! - wyrwało się jej z gardła, za nim zdążyła pomyśleć nad tym co robi. Przełknęła ślinę i patrzyła na jego reakcję. Caroline zmarszczyła brwi, myśląc, że już wszystko stracone. Elena, której wzrok uciekał, spojrzała zdziwiona na Kol'a. Niesłyszalnie westchnął, zaciskając zęby i patrząc do góry. Wyjął rękę z jej ciała i odrzucił wampirzycę na ścianę. Dziewczyna uderzyła o nią i zostawiła na niej ślad, w postaci rozwalonych cegieł. Osunęła się po murze, jęcząc z bólu. Blondynka posłała czarownicy jedno spojrzenie i podbiegła do przyjaciółki, kucając przy niej.
- Dziękuję - wyszeptała, tak żeby tylko on usłyszał. Nie chciała by dziewczyny pomyślały, że jest wampirowi jakoś szczególnie wdzięczna. Gdyby jej nie posłuchał, użyła by magii. Mikaelson nie robił jej żadnej łaski. Uniósł do góry brwi, wzdychając teatralnie.
- Z wielką przyjemnością, patrzyłbym na jej śmierć - wytarł rękę w chustę, którą wyciągnął z kieszeni. Bennett spojrzała na niego. Więc dlaczego jej posłuchał? - Ale mam dzisiaj dzień dobroci, więc jej odpuszczę - oznajmił, podchodząc do Bonnie, jednak ta widząc to odsunęła się o krok, niepewnie na niego spoglądając.
- Idź już - powiedziała powoli - Albo pożałujesz - uniosła pewnie głowę do góry. Uśmiechnął się diabolicznie i przechodząc koło niej, wyszeptał.
- Jak sobie życzysz - po czym zniknął. Wiedźma rozluźniła się i podbiegła do Eleny, patrząc na nią zmartwiona.
- Wszystko dobrze? - zapytała z troską. Gilbert pokiwała głową. Caroline spojrzała na brunetkę pytająco, jednak ta tylko wzruszyła ramionami.


*

Rudowłosa na nowo, pełna nadziei, podeszła do ukochanego, całując go delikatnie w policzek. Spojrzał na nią trochę zdziwiony, ale nie odezwał się ani słowem. Raz była smutna, a raz pełna szczęścia, już nawet on jej nie rozumiał. Wrócił wzrokiem do swojej matki, która chodziła w te i we wte, jakby czegoś szukając. Wampirzyca korzystając z okazji odezwała się do chłopaka.
- Finn? - zapytała, zwracając uwagę nieobecnego chłopaka.
- Tak? - spytał, kierując powoli swoje oczy na Sage, po czym chwycił ją za rękę i wyczuwając jej spięcie, ścisnął mocno.
- Kiedy zamierzacie to zrobić? - pytanie zrozumiał od razu, jednak nie rozumiał, dlaczego dziewczyna o to pytała. Jeśli chciała odwieść go od jego pomysłu, to jej się nie uda. Jednak w jej głosie, wyczuł troskę. Pewnie się martwi -pomyślał.
- Po jutrze - oznajmił po namyśle, wzdychając ciężko i patrząc na płomienie w kominku, przed nim - O północy, na polanie. Dlaczego pytasz?
- Chcę wiedzieć ile życia mi zostanie razem z tobą - odparła, wiedząc już wcześniej, że o to zapyta. Przygotowała się na każdą ewentualność, byleby nie wpaść i nie zniweczyć jej planu i Faith.
- Będziemy razem. Po drugiej stronie - Sage spojrzała na niego i dobrze, że patrzył przed siebie i nie widział wyrazu jej twarzy. Jak on sobie to wyobrażał? Czy na prawdę, nie wiedział co wiąże się z zabiciem całego gatunku wampirów, na całym świecie? Przecież to Finn, był naiwnie lojalny, ale nie głupi. Na miłość Boską! Czy on nie rozumie konsekwencji? Przez lata pomagał swojej matce - wiedźmie, a nic się nie nauczył. Szkoda, że za późno by mu o tym wszystkim przypominać. Chwyciła komórkę i szybko wstukała wiadomość, na numer, który dostała chwilę po ostatnim spotkaniu z czarownicą. Napisała, kiedy i gdzie zaczną zaklęcie. Miała wielką nadzieję, że uda jej się uratować wampiry, siebie i Mikaelsona. Nacisnęła przycisk wyślij i schowała telefon. Oparła się o ramie mężczyzny i zamknęła oczy. Reszta należy do Woodhope.


*


 Zaraz po wyjściu zdenerwowanej Pierce, dziewczyna na nowo spokojnie sobie wszystko przetrawiła. Kylie Grimm, nie żyje co najbardziej wstrząsnęło Katherine, ku zdziwieniu nastolatki też wściekło. Od razu postanowiła co zrobi. Katie za każdym razem, kiedy zostawała sama korzystała z okazji i dzwoniła do kobiety, która od jakiegoś czasu nie dawała jej spokoju. Nie zdradziła też jak się nazywa, a posługiwała się tylko nazwą kodową. Pustynny wilk i to jedyne co o niej widziała. Wyciągnęła Iphone z pod poduszki i wybrała numer kobiety, wzdychając i rozglądając czy aby na pewno nikogo nie ma w pobliżu.
- Halo? - kobieta odebrała po trzech sygnałach. Jej aksamitny i jakby czysty głos, długo rozbrzmiewał w jej uszach, za nim odzyskała mowę.
- To ja, Katie - odezwała się lekko nerwowo, poruszając rękoma i gładząc kolana. Krótka chwila ciszy, została przerwana przez rozmówczynię blondynki.
- Dlaczego dzwonisz? Mówiłam byś dzwoniła tylko kiedy chodzi o...
- O Faith - przerwała jej ostro, nie bardzo przejmując się do kogo mówi. Nie interesowało ją to, podczas przemiany zmieniła się. Dodała sobie pewności siebie.
- Co wiesz? - jej oschły ton, nie zrobił żadnego wrażenia na dziewczynie, za to tylko podniósł jej satysfakcję.
- Kylie Grimm nie żyje - oznajmiła, wstając i podchodząc do lustra. Położyła jedną rękę na komodzie, opierając się, a drugą trzymała telefon. Patrzyła na siebie w skupieniu.
- Co jakaś durna nastolatka ma wspólnego z Faith? Ona nie koleguje się z ludźmi - argumentowała, zła, że dziewczyna męczy ją niepotrzebnymi informacjami. Katie wywróciła oczami, ale wymusiła na sobie miły głos.
- Ta durna nastolatka, jak ją określiłaś, była wampirem. Plus była z nią bardzo blisko - powiedziała zirytowana.
- Jesteś pewna? - zdziwiła się. Blondynka potwierdziła to krótkim "tak" - Dobrze informuj mnie na bieżąco - nie zdążyła nic dodać, bo kobieta przerwała połączenie. Warknęła do siebie, po czym spojrzała na lustro.
- Jak sobie życzysz - wycedziła do siebie, kładąc telefon na drewnie.


*

Stałam w kościele. Dawno w nim nie byłam i chociaż omijałam go szerokim łukiem, czułam coś na wzór ulgi. Spojrzałam ukradkiem na Sarah, która stała zaraz koło mnie. Jej oczy przykryte były ciemnymi okularami, by nikt nie widział jak czerwone od płaczu są. Wszyscy obecni w budynku ubrani byli na czarno, nawet ja skłoniłam się w stronę niewygodnego ubioru w postaci czarnej sukienki, zmusiłam się nawet by założyć szpilki. W chwili kiedy usłyszałam szept koło ucha, wywróciłam oczami i zacisnęłam lekko pięści. Hale jakby nie widziała mężczyzny koło mnie, ale przeszła obojętnie koło nas i weszła by wygłosić swoją przemowę. Zapewne to jego obwiniała za śmierć Kylie, byleby nie niszczyć sobie kontaktów ze mną. Z jakiegoś powodu coś jej na to nie pozwalało. Marcel pochylił się do mojego ucha.
- Przestań - nakazał szeptem, jednak ja uparcie wpatrywałam się w szatynkę, mówiącą o Grimm. Splotłam ręce na brzuchu.
- Co? - zapytałam cicho, modląc się by nikt nie usłyszał naszej rozmowy. Gerard westchnął i uśmiechnął się do siebie rozbawiony, poprawiając kurtkę, po czym znowu zaczął mówić, tym razem z wyraźnie wyczuwalnym wyrzutem.
- Udawać, że nic się nie wydarzyło - powiedział, mając na myśli nasze ostatnie spotkanie, które było wyraźnym dowodem na to, że mam słabości. Nienawidziłam płakać, dla mnie to była oznaka słabości, a ja takowych nie powinnam posiadać. Nie ja.
- Nie przypominam sobie niczego szczególnego - zacisnęłam usta w wąską linię, poprawiając grzywkę i nerwowo przystępując z nogi na nogę.
- Płakałaś - oświadczył dobitnie, chcąc mi to...uświadomić? Według mnie po prostu przypomnieć, że coś takiego jak uczucia istnieją nawet we mnie, albo najzwyczajniej w świecie mi dokuczyć.
- Nie - zaprzeczyłam, patrząc z uwagą jak Sarah opuszcza podest i idzie w naszą stronę.
- Płacz nie jest oznaką słabości - powiedział, również patrząc na Sarah - Tylko oznaką tego, że było się twardym za długo - oznajmił, patrząc na mnie. Szatynka już przeciskała się w naszą stronę.
- Być może nie w moim przypadku - mruknęłam bezgłośnie, delikatnie uśmiechając się w stronę wampirzycy. W chwili, kiedy ksiądz wygłaszał ostatnie słowa, odwróciłam gwałtownie głowę, przerażona, zawracając przypadkowo uwagę obu wampirów. W jednej chwili go wdziałam, drugiej jednak wydawał się być tylko przewidzeniem. Zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Ale przecież go widziałam!
- Co jest? -  zaniepokoiła się Sarah, jakby wybudzona. Przez większość czasu, po prostu biernie na to wszystko patrzyła.
- Faith, co się dzieje? - odwróciłam głowę, widząc, że ludzie rozchodzą się. Widziałam, że trumna jeszcze tam stała, a ja musiałam się pożegnać. Zignorowałam ich pytania, wiedząc, że jeśli odpowiem uznają, że wariuje po śmieci koleżanki. Odbija mi, ale przecież nikt nie musi o tym wiedzieć. Szybkim krokiem wyszłam z rzędów ławek, jednak zwolniłam kroku, kiedy dochodziłam do Kylie. Wzięłam głęboki wdech po drodze i stanęłam prze trumną, która jeszcze była otwarta. Zamknęłam oczy, ale po chwili kiedy usłyszałam, że Marcel i Sarah ruszają się z miejsca, otworzyłam je.
- Przepraszam - wyszeptałam w końcu -  Przepraszam też, że jestem nieczuła, że jestem okrutna, że cię zawiodłam...  Obiecuję, że ten kto Cię zabił zginie.- wygłaszałam mowę nad jej martwym ciałem, jakby w nadziei, że mnie usłyszy. - Ale... Nie spocznę dopóki nie dowiem się prawdy - wyszeptałam do niej, widząc jak blisko znajduje się mój przyjaciel i przyjaciółka. Drżącą ręką dotknęłam jej włosów, po czym pocałowałam swoje dwa palce, przykładając do jej czoła. W jednej sekundzie czułam się jakbym straciła cząstkę siebie, jednak po minucie to dziwne odczucie zniknęło, jakby wcale nie istniało. Odwróciłam się w chwili, kiedy usłyszałam strzęp rozmowy Marcela z Sarah. Nie powiem zdziwiło mnie to, przecież się nie lubią, a tu nagle takie coś.
- ...nie można jej izolować. - to zdanie skończyło ich konwersację, a ja wiedziałam tylko, że chodziło o mnie. Spojrzałam na nich przelotnie, po czym zaczęłam iść w stronę wyjścia z kościoła. Znowu jednak zatrzymałam się jeden krok, przed drzwiami. Kiedy doszedł mnie świst powietrza zza pleców, raptownie się odwróciłam. Napotkałam jednak podejrzliwe spojrzenie Gerarda i Hale. Kiedy przypadkowo spojrzałam w dół, w sekundzie schyliłam się i podniosłam dziwną zgniecioną karteczkę. Rozprostowałam ją i w myślach przeczytałam:


Jesteś pewna, że dotrzymasz obietnicy?

Żadnego podpisu, wskazówki czy czegoś w tym stylu. Przełknęłam ślinę, skądś znając to pismo. Nie miałam tylko pojęcia skąd i czy odpowiedź by mnie zadowoliła. Jednak to, że ktoś mnie obserwuje jest przerażająco straszne i niepokojące, na tyle by nikomu o niczym nie mówić. 
- Co tam masz? - zapytała Sarah, podchodząc do mnie by zobaczyć co trzymam w ręce. Zgniotłam jednak ponownie papier, zaciskając pięść i uśmiechając się do niej miło.
- Nic takiego - ucięłam temat, odchodząc.


*

Kiedy Elena, Caroline i Bonnie wróciły do domu, Forbes korzystając a tego, że Salvatore'a nie ma, zarządziła, że mają usiąść w koło na podłodze. Bennett zrobiła to dość niechętnie. Gilbert uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc do czego to doprowadzi. Zaczęły rozmawiać o różnych rzeczach, początkowo Bon żywo wyrażała swoje zdanie. Na temat szkoły, tego co chce robić, o tym co się ostatnio wydarzyło. Caroline oczywiście dokładała swoje trzy grosze, mówiąc wszelkie szczegóły jakie mulatka ominęła. Kiedy przyszła pora na Elenę, ta cała w rumieńcach opowiadała o wakacjach w Hollywood. Celowo ominęła szczegóły jej życia prywatnego, wręcz intymnego z Damon'em. Nie chciała tym zanudzać przyjaciółek, a raczej wolała im o tym nie wspominać. Czarownica za to ożywiła się kiedy dziewczyny zaczęły rozmawiać o Pierwotnych. Początkowo wolała się nie wtrącać, zwłaszcza w temacie Klausa.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam ich dosyć - powiedziała z westchnięciem, najbardziej pragnąć się po prostu położyć w swoim łóżku i najprościej w świecie zasnąć. Cały tydzień był okropny, zarówno dla niej jak i dla mulatki.
- Ja prawie umarłam ze strachu - oznajmiła po chwili z powagą, spoglądając na blondynkę, która przytaknęła ochoczo głową. Zgadzała się z nią w najdrobniejszym calu. Elena nienawidziła Pierwotnych, w szczególności Rebekhi, Klausa i Kol'a. Obwiniała ich za śmierć swojej rodziny i nawet największy dobry uczynek nie wymaże ich win z jej pamięci.
- Oj, nie przesadzaj - Forbes mimo iż także lękała się wtedy o życie swojej przyjaciółki, miała szampański humor. Przecież Gilbert żyje i ma się całkiem dobrze, jak na osobę, która była tak blisko śmierci.
Już dotykała tego czarnego dna, otchłani śmierci, kiedy wszystko wróciło do normy. Jak za dotknięciem magicznej różdżki.
- Po za tym - zaczęła, tu uważnie spoglądając na blondynkę. Bonnie zupełnie była z rozmowy wyłączona, za co z całego serca dziękowała Bogu - uważam, że Kol powinien zostać martwy.
- Ja też - zgodziła się - Myślę, że ktoś taki jak on nie powinien w ogóle stąpać po ziemi - wyraziła swoje zdanie, na co szatynka się zaśmiała.
- Właśnie. Oświadczam, że Kol Mikaelson jest bezmyślny, okrutny, bezlitosny.. - wyliczała z uśmiechem.
- ...Niebezpieczny. Nie liczy się z nikim, zabija bez skrupułów, nie potrafi czuć, nie słucha nikogo, nie widzi nikogo po za sobą - do wyliczanki przyłączyła się nastolatka, jednak w pewnej chwili Bonnie wstała gwałtownie, co zdziwiło lekko przyjaciółki.
- Ale on przecież nie jest taki zły! - zaprzeczyła, nie uważając na to co mówi, jakby nie zdając sobie z tego sprawy -  Nie zrobił nikomu krzywdy. No...no i mnie uratował! - powiedziała radośnie - Nie zapomnijcie, że mnie uratował i nie zabił Eleny. Prawda Eleno? - nagle jej oczy rozszerzyły się, a ona jakby zgasła i unikała wzroku, zszokowanych przyjaciółek, przyglądających jej się bardzo uważnie. - Ale to tylko moje zdanie. Nie zwracajcie na mnie uwagi - oznajmiła cicho, skulając się i z powrotem siadając.
- Ale mógł mnie zabić - rzuciła, nadal nie przekonana dziewczyna. Jednak Caroline nawet nie zwracała na nią uwagi.
- Bonnie Bennett! - użyła swojego oskarżycielskiego tonu głosu, mierząc ją wzrokiem - Czy my o czymś nie wiemy?! - zapytała, zupełnie onieśmielając Bennett. Po chwili odzyskała mowę.
- Nie! - oburzyła się, przybierając jak najbardziej obojętny wyraz twarzy, na jaki ją było stać - Oczywiście, że nie, Care!
- To dlaczego go bronisz? - spytała sprytnie, unosząc brwi do góry. Elena tylko spojrzała na wiedźmę rozbawiona.
- Co?! Ja go nie bronię! - prawie, że krzyknęła. Ona miałaby go bronić? Cały czas nie dawało jej to spokoju. Dlaczego tak się uniosła? Dlaczego nie mogła pozostać na to bierna? Pewnie przez impuls! Na pewno. Bonnie Bennett nigdy nie będzie bronić Kol'a Mikaelsona! O nie!
- Tak? Mnie się wydaje inaczej - nagle z jakiegoś powodu, sobowtór wybuchnął śmiechem. Obie dziewczyny spojrzały na nią pytająco, nie wiedząc o co jej chodzi. Ta jednak za nic nie mogła się uspokoić. To był jej szczery śmiech od kilku dni.
- Teraz to ja nie wiem o co chodzi - stwierdziła zdezorientowana Care, przyglądając się jak Gilbert się uspokaja.
- Przepraszam - wysapała, po czym zwróciła się w stronę Bennett - Bonnie nie obraź się, ale Kol cię posłuchał - mówiła dobitnie - Ciebie Bonnie. A teraz ty go bronisz, więc... - spojrzała wymownie na blondynkę, która w jednej chwili załapała aluzję .
- Bonnie...
- O co wam chodzi? - zdenerwowała się Bennett.
- Zakochałaś się? - spytała prosto z mostu. Mulatka po raz kolejny podniosła się gwałtownie i omiotła wzrokiem przyjaciółki.
- Nie, a teraz przepraszam muszę wyjść - rzuciła oschle, szybko wychodząc za drzwi. Nawet nie myślała, gdzie pójdzie. Najzwyczajniej w świecie chciała ochłonąć i w głębi duszy, żałując całego tego spotkania.


*


Katherine z wściekłą miną wmaszerowała do opuszczonego domu, wyznaczonego przez chłopaka. Jak tylko go ujrzała, dała upust swoim emocją, które zżerały ją odkąd dowiedziała się o śmierci Kylie. 
- Do reszty cię pogieło!? - warknęła na niego niemiło. Spojrzał na nią, kręcąc z politowaniem głową, jeszcze bardziej wkurzając dziewczynę.
- Nie, moja droga - uśmiechnął się do niej arogancko - Właśnie myślałem nad twoją propozycją - oznajmił, przyglądając się jej. Znalazła go, po ponad pół roku. Nic jednak z jej doskonałego planu, nad którym tak długo myślała, nawet przez chwile nie miał myśli by się na to zgodzić. Arogancka wampirzyca jeszcze nigdy go tak nie zirytowała, jak teraz. Zamilkła na krótką chwilę. 
- Co zdecydowałeś? - spytała, tonem, który można by porównać do wymuszonej uprzejmości. Potrzebowała go by dotrzeć do Faith, inaczej jej zemsta się nie powiedzie. Coś takiego nie chodziło w grę. O nie! Żółtooka musiała zapłacić za to co zrobiła. 
- Że nie przyjmę twej oferty - oznajmił beztrosko. Nie zamierzał skrzywdzić Woodhope, ale na pewno nie pozwoli też zrobić tego komuś takiemu jak Katherine. Powstrzyma ją, nawet jeśli miałby posunąć się do złamania kodeksu i zginąć. 
- Co? - warknęła, raz kolejny. Jak on mógł nie przyjąć jej propozycji? Przecież chciał ją zabić! Pomaga tej grupie! 
- Chyba nie jesteś głucha, co? - uśmiechnął się pokazując jej drzwi. Został jednak przyciśnięty do ściany. Nawet nie próbował się wyrwać. Co prawda, Pierce była od niego silniejsza, jednak bez problemu mógł się z nią rozprawić. Co ona mogła mu zrobić? Nic, właśnie. 
- Najpierw zabijasz Kylie, przyjaciółkę tej suki, a teraz jej szlachetnie bronisz? - zaśmiała się szyderczo, po czym puściła go i kopnęła w brzuch. Pokręcił głową, po czym wstał uśmiechając się. Zmrużyła oczy, oczekując najgorszego.
- Jeszcze raz - podszedł do niej i za nim się obejrzała, chwycił jej serce, zabierając dech - nazwiesz ją tak w mojej obecności, a obiecuję, że legendarna Katherine Pierce, stanie się tylko wspomnieniem, rozumiesz? - wysyczał, patrząc w jej oczy. Niewyraźnie skinęła głowa, a szatyn puścił jej organ, pozwalając nabrać powietrza. Ukucnęła, trzymając się za mostek i oddychając powoli. 
- Jesteś żałosny - w tym tygodniu, mówi mu to już druga osoba . Prychnął.
- Mówi to osoba, która puszcza się z każdym facetem - powiedział z pogardą, czym wywołał, że twarz Kateriny trochę zrzedła. Przełknęła ślinę i wstała, dumnie unosząc głowę i spoglądając na szatyna. Uśmiechnęła się słodko. 
- Ach, tak? - założyła ręce pod biustem - Ja przynajmniej mam inne sposoby na zyskanie ukochanej osoby, niż nękanie jej przyjaciół - wybąkała niewyraźnie, szybko znikając i zostawiając chłopaka samego. Musiała sobie radzić sama, trudno i tak wiedziała, że jeśli chce się coś zrobić dobrze, trzeba to zrobić samemu.

*



- Sammy, nie obrażaj się! - zawołał Dean, kiedy powiedział mu co myśli o jego planie. Musiał wyrazić swoje zdanie. Nie mógł pozwolić by jego własny brat, z jakiejś zemsty po wyimaginowanej zdradzie, zabił niewinną dziewczynę.
- Dean, miałeś mi pomóc! - powiedział z wyrzutem w jego stronę. Zatrzymał się spuszczając w dół ręce.
- Sam, rozumiem cię - powiedział powoli, spoglądając na niego w skupieniu. - Ale na Boga! To tylko dziewczyna!
Sam westchnął, wiedząc już, że brat mu nie pomoże i musi radzić sobie sam. Miał szczerą nadzieję, że jednak zmieni zdanie, ale najwyraźniej się na to nie zanosiło. Spuścił głowę, po czym znowu ją uniósł spoglądając mu w oczy. Kiedy zauważył, że robi się powoli ciemniej, uśmiechnął się. Idealna pora na straszenie i knucie niecnych planów.
- Na dziewczyna była dla mnie kimś więcej - oświadczył cicho - I zasługuje na taki sam ból, jaki ja przeżywałem - oznajmił na odchodnym, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę. Dean długo stał w tym samym miejscu, nie wierząc, że jego własny brat stał się tak mściwy. Nie pozwoli mu zniszczyć tej całej Bennett, bo ona ta to nie zasługiwała. Urojona zdrada, która wymyślił chłopak była niedorzeczna. Najprawdopodobniej spowodowana ciągłymi wyjazdami. Nie mógł wierzyć, że mu się uda, ale na pewno spróbuje ją uratować. Z nim to nigdy nie wiadomo, a zawsze lepiej się upewnić. Po kilku minutach stania w ciszy, również się odwrócił, jednak on obrał kierunek zupełnie inny. Kiedy skręcił w uliczkę z barami, od razu wybrał ta najgłośniejszą. W lokalu na Bourbon Street, pachniało alkoholem, ale najważniejsze było to, że ładnych panienek, było tu od groma. Uśmiechnął się do siebie, po czym zasiadł na jednym ze skórzanych siedzeń, czekając na zamówiony wcześniej napój. Nie minęła minuta, kiedy do jego stołu dosiadła się urocza brunetka, ze zmysłowym uśmiechem, doprowadzającym szatyna do obłędu. 
- Witaj nieznajomy - uśmiechnęła się uwodzicielsko, zakładając nogę na nogę i patrząc mu prosto w oczy. Od razu spostrzegł, że pomimo uśmiechu, była czymś bardzo strapiona, ale uznał, że nie warto się w to bardziej zagłębiać. 
- Witaj, nieznajoma - również odwzajemnił gest. Nagle rozejrzała się wokoło, po czym znowu wróciła do niego wzrokiem i wstała, dochodząc do niego. Położyła dłoń na jego koszuli i pociągnęła lekko.
- Może się stąd wyrwiemy? - zapytała, wodząc palcem po jego torsie. Wstał jak oczarowany, jednak w połowie drogi zorientował się kim owa nieznajoma jest. W jednej chwili przycisnął ją do ściany, będąc już koło łazienek. Ta myśląc, że jest to forma pieszczoty i, że chłopak jest tak zakochany, że nie wytrzymał, jęknęła cicho. W jednej chwili jednak, kiedy Dean dobył kołka, schowanego na wszelki wypadek za plecami, odepchnęła go. Jednak drewno zdążył wbić w jej ciało, za nim odbił się od ściany. Miał zaatakować jeszcze raz, jednak został przyciśnięty do ściany przez nieznajomego mężczyznę. Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie myślała, że jeszcze kiedykolwiek go ujrzy. 
- Radzę ci odejść, póki masz czas - oznajmił ze spokojem. Dean zmierzył go wzrokiem, ale wiedział, że nie da mu rady. Posłusznie, choć niechętnie, wyrwał się i odszedł patrząc na nich z nienawiścią. Jeszcze pożałuje! Kiedy mężczyzna odwrócił się w stronę wampirzycy, na jego twarzy, choć nie widoczny, zagościł uśmiech. Podszedł do zaskoczonej lekko dziewczyny, spoglądając na jej twarz. Po chwili opanowała się i przybrała na twarz obojętny wyraz, byleby mężczyzna nie widział jej radości na jego widok. 
- Elijah - wyszeptała, jakby zdyszana.
- Katerina - przywitał się pogodnie. 


*
_______________________________
WOW, ale zleciało. Jestem w trakcie pisanie dwudziestego rozdziału, ale nie prędko go dodam. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Mam jeszcze cztery blogi na których piszę, więc nie zawsze mam czas na wszystkie. No, bo błagam was, mam się rozdwoić? Nie uśmiecha mi się to, a po za tym? Czeka mnie Religia i tajemnice wykute na pamięć, po co mi to? Nie idę przecież na zakonnicę, nie? Hmm, to chyba na tyle.
Pozdrawiam i życzę udanego tygodnia? 
Julia <3

1 komentarz:

  1. No heeej. :D
    Kurde, popłakałam się na końcówce. Tak bardzo w tym opowiadaniu brakowało mi Kalijah. Cieszę się, jak debil, hahah. :D
    Ale o rany, muszę nadrobić cały blog. Łuhuhu, dosyć sporo tego było! :o Po pierwsze to Ci powiem, że lubię Faith. W sumie jest kochana, ostra, umie walczyć o swoje, a nawet jest wrażliwa. Tak jakby. xD Strasznie uwielbiam przyjaźń Marcela i Faith. Mam nadzieję, że ich relacje wrócą do poprzednich, bo byli wprost genialni! :D
    Jestem zachwycona Kennett, bo to chyba najczęściej występujący ship na tym blogu. No, ale to nieważne, są tacy super. *o* Szczególnie Kol, który już ją uratował i w ogóle nawet darował życie Elenie (choć to nie było konieczne hyhyhy). Świetni! :D Przynajmniej Care i Elcia wiedzą, że Bonnie się w nim zakochała albo... cokolwiek. :p
    Tak BTW. Sammy chodził kiedyś z Bonnie? :o WHATWHATWHAT? xD Jak to się stało, hahah. xD No i ogólnie to łaa! Są bracia Winchester! :D Ale super, hahah. Ale dziwnie widzieć Sama takiego groźnego i takiego zabije-cie-bo-mam-na-to-taką-ochotę. Niczym stalker. xD Dean chciał poderwać Kath, heheh, i zabić, hehehe, nie ma takiej opcji! Bo jest Elijah, kochany normalnie, znowu płaczę hahah. xD
    Stefan i Rebakah tworzą taką śliczną i słodką parę, powiedziałabym nawet, że "rzygam tęczą", ale to brzmi dość... "drastycznie", więc powiem tylko, że ich kocham, o. :D
    Za to brakuje mi Klaroline i w ogóle samego Klausa, bo go nie było już od, huhu, bardzo dawna, ale co tam. Fajnie by było, gdyby jednak się pojawiał i znęcał się nad Care. :D Tak na marginesie dodam, że ich nieliczne sceny też mi się podobały! Ogólnie wszystko mi się podoba, szczególnie Twój styl pisania. Piszesz lepiej niż niejedne starsze od Ciebie nawet o dziesięć lat! Powaga, mam wielkie zazdro. :/ Widzę przed Tobą świetlaną przyszłość xD
    I ten! Kim jest ten tajemniczy-były chłopak Faith? Wcześniej myślałam, że to Damon, ale jednak nie. xD Nie znam nikogo kto ma niebieskie oczy i jest sarkastyczny, oprócz właśnie Damona, dlatego nie mam pojęcia kim jest ta osoba, która sprawiła, że serducho Faith mocniej zabiło. :O
    Katie do domu! Buu, nie lubię jej, zresztą nie lubiłam od samego początku, a kiedy zaczęła planować śmierć Faith, to ją znienawidziłam, w ogóle jak pomiatała Kylie i Sarah, to jeszcze bardziej, a już kompletnie, kiedy okazało się jej wspólniczką jest Katherine. Niee zabijaj jej, błagam! Znaczy się Kath, bo ta Katie powinno umrzeć w cierpieniach, buu. :( Petrova se może z Elijahą skakać po łące i cieszyć się z życia. <3
    Biedna Kylie, szkoda mi jej, mimo że była w pewnych momentach strasznie złośliwa. :p Enzo też mi żal, chociaż mało go było! xD
    A Finn może się trzepnąć i tak mu nie wyjdzie, hehehe, współczuję Sage chłopaka, ale każdy ma inny gust, no nie? xD Esther, motherfucker, ty też sio. Niech oni w końcu dadzą spokój tym biednym pierwotnym :( Wszyscy mają coś do nich, lol. Nie wiem, co im tak bardzo przeszkadzają wampiry. :/
    Podsumowując – uwielbiam wszystkie parki i nieparki, które pojawiły się w tym opowiadaniu, a także akcję, która cały czas się rozwija bardziej i bardziej. Dawaj mnie tego tajemniczego chłopaka, bo umrę z ciekawości .-. No i poproszę kolejny rozdział. :D Jesteś świetna! :D
    Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, ciepełka, słoneczka, dobrych ocen i mniej nauki! <3
    change-from-victim.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy