piątek, 12 września 2014

Rozdział Trzynasty

Słysząc świt powietrza, Marcel odwrócił się szukając źródła dźwięku. Napotkał jednak głuchą ciszę i nic po za tym. Spojrzał na wejście główne, które było zamknięte, następnie na wszystkie stoły oraz słupy, stojące nieopodal. Nikogo jednak nie zauważył, kiedy miał się odwrócić poczuł rękę na swoim ramieniu i chwilę później leżał na zimnej posadzce. Jęknął z bólu i spojrzał na napastnika. Nienawiść mieszała mu się z pogardą i strachem, lecz nie zamierzał tego nawet pokazywać.
- Jak leci, Marcellus? - jego chłodny głos, niemal wbił się w mężczyznę jak kilof w skałę. Podniósł się raptownie i zmrużył groźnie brwi, otrzepując się z kurzu. Zdobył się na odwagę i popatrzył mu w oczy. Jedne co w nich widział to śmierć. A raczej coś na  wzór żądzy krwi.
- Mówiłem, że zapłacę - powiedział z naciskiem, obserwując każdy ruch jego przeciwnika z uwagą. Jeden fałszywy ruch i byłoby po nim. Lepiej nie igrać z losem. Mężczyzna okrążył go, po czym wrócił na swoje miejsce, udając zainteresowanie.
- Masz zapłacić - rozkazał. - Inaczej dziewczyna zginie.
- Jestem królem! - warknął głośno. Nie będzie się poniżać przed nim. Może przestać być słabszy, zrobi to dla przyjaciółki. Ona zawsze w niego wierzyła. - To jest MOJE miasto, a ty nie będziesz w nim rządzić. - powiedział ostro, z dużą ilością nienawiści, wściekłości i oburzenia.
- Jesteś królem? - prychnął  kpiąco jakby rozbawiony jego zdaniem i wybuchem. Jego rządy już dawno się skończyły, wraz z przyjazdem Mikaelsonów - Król bez swojej królewny? - zapytał złośliwie. Gerard wydał z siebie coś na wzór pomruku, jednak w środku aż kipiał ze złości. Poza tym tego chłopaka za bardzo się nie bał. Był zacznie inny niż jego szef, jak się nazwali. W głosie znacznie przewyższał u niego sarkazm i ironia, a na twarzy miał ten swój charakterystyczny uśmiech. Arogancki. Nie tak jak jego przełożony, który w głosie zawsze miał tą obleśna nutę i chamskie odzywki, tak podobne do niego.
- Zamknij japę - odezwał się w końcu, uśmiechając się o dziwo nie sztucznie - A gdzie Twój szef? No wiesz, ten który wydaje Ci rozkazy i każe odwalać za siebie brudną robotę?
Chłopak zmienił swój wyraz twarzy i już nie widać było na niej wyższości tylko ukrywaną wściekłość. Nie furię. On nie odwalał za nikogo brudnej roboty. Nikt nim nie dyrygował. Jak ten debil mógł w ogóle tak mówić. Gdyby nie to, że był potrzebny, dawno leżałby z kołkiem w sercu.
- Jeszcze słowo, a obiecuję, że nie będzie Ci tak wesoło - syknął wyprowadzony z równowagi.
- I co mi zrobisz? - rozłożył ręce - Nie możesz mnie zabić. - miał rację. Cholerną rację, on nie mógł go zabić. Jednak jego przyjaciółka mogła, niestety była zbyt lojalna, tak samo jak czarownice z rodu Bennett.
- Ja nie mogę - na jego usta wstąpił cwany uśmieszek, a palec podniósł jakby go ostrzegał - Ale co innego Twoi poddani. Te naiwne pionki, które okłamujesz na każdym kroku, Gerard. Jak myślisz co się stanie kiedy poznają prawdę? - podszedł do niego o krok.
- Jesteś żałosny - stwierdził nagle, zadziwiając po raz pierwszy chłopaka - Chcesz skrzywdzić Faith, bo ktoś Ci kazał, a nie rusza Cię to, że jest ona niewinna? Od wieków poszukuję rodziny, naiwnie wierząc, że jej nie porzuciła, a ty tak po prostu chcesz to wszystko zniszczyć? - kolejne pytanie, wbiło się w jego serce - To na co pracowała przez ponad sześć wieków. Chcesz zabić dziewczynę, która całe życie poświęciła poszukiwaniom! - patrzył osłupiały na zwykłego wampira, który właśnie uświadomił mu coś. Sztylet, który mu wbił, pozostawał głęboko i za nic nie chciał dać się wyciągnąć.
- Nigdy nie chciałem jej skrzywdzić - wyszeptał, lecz ciemnoskóry nie był w stanie usłyszeć cokolwiek, gdyż wypowiedział słowa za cicho. - Masz zapłacić, jeśli tego nie zrobisz... - zaciął się na ułamek sekundy -...porozmawiamy inaczej - syknął rozpływając się w powietrzu.

*


- Mamy aspirynę? - zapytała Caroline, trzymając się za głowę i marszcząc czoło w grymasie bólu. Podeszła do Bonnie, która sięgała ręką do górnej szafki. Jej oczy miały senny wyraz twarzy, jednak tak jak jej przyjaciółka odczuwała znajome odczucie kaca. 
- Ta... - zacięła się, zamykając jednak drzwiczki - Nie - powiedziała zrezygnowana.
- Ale przecież była - zdziwiła się. Pamiętała jak ją tu z Bennett wsadzały, nie mogła tak sobie po prostu wyparować. Nawet w tym świecie jest to niemożliwe. Spojrzała podejrzliwie na nią i uniosła brwi w geście pytającym.
- Kol ją zabrał - odpowiedziała, patrząc na nią. Jęknęła niezadowolona, podchodząc do czajnika i wstawiając wodę. Kiedy się zagotowała, zalała wrzątkiem wcześniej przygotowaną herbatę i odstawiła na blat, wąchając znajomy aromat ziół. Usiadła na krześle i czekała aż napój wystygnie, do tego stopnia, że będzie można ją upić.
- Jak to zabrał? Tak po prostu? - naskoczyła na nią, jednak ona tylko machnęła lekceważąco ręką na jej pytania. Nie chciała poruszać tematu Pierwotnego. Nie chciała na niego patrzeć i najlepiej jakby zniknął. Wyjechał, bez słowa pożegnania. Lecz musiała przyznać, że jak się go bliżej pozna to jest nawet znośny. Gdyby nie było czegoś takiego jak świat nadprzyrodzony była pewna co Caroline powiedziała by o nim. Gdyby nie był wampirem i mordercą miał by miano seksownego chłopaka, którego każda chciała na własność. 
- Tak - odparła lakonicznie po krótkim milczeniu obu stron.
- Jesteśmy tu tak krótko a ja już mam ich wszystkich po dziurki w nosie - pokręciła głową. Mulatka podniosła do ust kubek i powoli, by się nie oparzyć, upiła łyk napoju. Miała ochotę zapomnieć o nich wszystkich. Nagle wpadła na pomysł.
- Caroline? - odezwała się, zwracając jej uwagę - Może zadzwońmy po Elenę? Tak dawno się nie widziałyśmy z nią - powiedziała prawie błagalnie. Blondynka rzuciła jej zdziwione spojrzenie, jednak zastanowiła się nad tym pomysłem i po chwili stwierdziła, że to nawet niezły pomysł.
- Dobra - zgodziła się głosem przepełnionym entuzjazmem. Wyjęła komórkę i wybrała numer przyjaciółki. Chwileczkę z nią gadała, po czym się rozłączyła - Przyjedzie, ale za dwa dni. Jest z Damon'em gdzieś w Hollywood - wzruszyła rękami.
- Przynajmniej ona ma wakacje - mruknęła czarownica.

*

- Gdzie wczoraj byłaś? - zapytałam, wchodząc o kuchni i zastając w niej dziewczynę, która przykładała sobie do głowy kompres z wodą i lodem. Wyglądała marnie, jednak na ustach błąkał jej się zadziorny uśmieszek. 
- A tu i tam - powiedziała wymijająco, z jękiem. Westchnęłam patrząc na Kylie, jednak nie zamierzałam wgłębiać się bardziej w jej życie prywatne. W ogóle nie powinno mnie ono interesować, gdyż nie jesteśmy ze sobą blisko. Być może kierowała mną po prostu troska. Widząc po minie nastolatki, wiedziałam, że jest szczęśliwa, dlaczego zbędnymi pytaniami miałabym to niszczyć? 
- Niech ci będzie - poddałam się niepewnie - Sarah! - zawołałam w salonie, dlatego, że wzrokiem nigdzie jej nie widziałam. Szatynka, jak tylko usłyszała swoje imię, poderwała się z łóżka, nieprzytomnie rozglądając się po pokoju. Zbiegła ze schodów i spojrzała na mnie.
- Musicie zawsze mnie budzić, kiedy wreszcie utnę sobie drzemkę? - zapytała z wyrzutem i dopiero teraz, zauważyłam, że na włosach ma totalny bałagan. Oczy miała podkrążone i lekko zmrużone. Podeszłam do niej.
- Hej, dlaczego tak wyglądasz? - zdumiałam się, lecz szybko odsunęłam od dziewczyny.
- Jestem głodna - warknęła nagle, jednak nie swoim głosem. Ten był zupełnie inny. Gardłowy i taki... straszny. Z jej dziąseł zaczęły wystawać kły, a ona sama rzuciła się na mnie. Zszokowana jej zachowaniem, szybko obezwładniłam ją magią. Widziałam jak żyłki pod oczami, pulsują, jednak Sarah nawet na moment się nie uspokoiła. Jakby to, że zadawałam jej ból, jej je ruszało, a tylko podsycało głód. Wyczuwałam jej chęć krwi, łaknęła jej, ale najgorsze było to, że to nie była ona.
- Puszczaj mnie - huknęła, a z kuchni wyszła zaalarmowana hałasem Kylie. Zatrzymała się. 
- Co tu się u licha dzieje? - oburzyła się, patrząc to na mnie to na koleżankę
- Skąd mam wiedzieć? - sapnęłam nabierając powietrza. Spojrzałam ponownie na szatynkę, która wiła się pod moimi nogami. Zmarszczyłam brwi.


*

- Zrobiłeś to? - zapytała z uśmiechem i niecierpliwością. Kiwnął jej głową, podchodząc do ogniska. 
- Kiedy spała - oznajmił, patrząc na tańczące płomyki ognia. Już wkrótce, już wkrótce przywróci ją do życia. Nie mógł się doczekać tej chwili, wypełniała go duma. Jednak jego partnerka nie podzielała w duszy jego zdania. Owszem kochała go, była mu wdzięczna za wszystko co zrobił. Było jej żal jedynie Bennett, za co chciała się skarcić w myślach, jednak tego nie zrobiła. Gdyby była na jej miejscu, również chciałaby ratować przyjaciół, a teraz? Teraz jeśli ona wróci, zabije ich wszystkich. Bała się o niego, przecież on nie może umrzeć. Już raz go straciła nie chciała tego ponownie przechodzić. 
- Dlaczego chcesz to zrobić? - zapytała rozpaczliwie, patrząc ukochanemu w oczy - Czy jest Ci ze mną źle? - spytała z bólem na co on chwycił ją za rękę. 
- Nie, dobrze wiesz, że Cię kocham - mówił opanowanym głosem, jednak na słowa rudowłosej zrobiło mu się w pewnym sensie smutno. Nie było mu z nią źle. Nie chciał jej zostawiać, nie chciał się z nią rozstawać, ale jego rodzeństwo jest potworami. Musiał ich zabić, sam jednak nie mógł tego zrobić. - Ale to konieczne.
- Kocham Cię - wyszeptała - Ale nie zgadzam się z Tobą - powiedziała nieco głośniej, wyrywając go z przemyśleń. 
- Sage... - zaczął jednak dziewczyna natychmiast mu przerwała wchodząc w słowa.
- Nie. - oświadczyła stanowczo - Pomogę Ci - spauzowała, a na jej twarzy malował się chytry uśmieszek, który miał zamaskować tylko smutek, który rozrywał ją na części - Ale Esther także jest potworem - uniosła podbródek i podeszła do niego na tyle blisko, że mogła objąć go w pasie.
- Moja matka nie jest potworem! - zaprzeczył energicznie.
- Nikt nie jest - powiedziała z ironią - Przestaliśmy szukać potworów pod naszymi łóżkami, gdy zrozumieliśmy że one są w nas. - zacytowała.
- To nie ma nic od rzeczy.
- Ma i dobrze o tym wiesz, Finn - syknęła - To nie wy jesteście potworami, one są w was. - zamilkła i odsunęła się od niego z miną zwycięscy.

*

- Zrób coś! - powiedziała bliska histerii. Warknęłam pod nosem i schyliłam się, jednak za nim cokolwiek zrobiłam skupiłam się na Hale, która nadal syczała i warczała. 
- Somnum - wyszeptałam, a ona zapadła w dłuugi sen. Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na jej szyję. Miała mały ślad na karku, jakby została...
- Co jej jest? Czy ona żyje? Faith? - spanikowała, na co ja wstałam. 
- Kylie, uspokój się. Nie pomożesz jej swoim rykiem - spojrzała na mnie, jednak ja wiele nie myśląc, wzięłam nieprzytomną wampirzycę i zaniosłam do jej sypialni, kładąc na miękkim łóżku. Wróciłam w wampirzym tempie do drugiej nastolatki, lecz nie zaszczyciłam jej nawet jednym spojrzeniem. Od razu chwyciłam kurtkę i dobiegłam w ludzkim tempie do drzwi.
- Gdzie ty się wybierasz, ona jest nieprzytomna! - pokazała zdenerwowana ręką, w stronę jej sypialni. Zamknęłam na chwilę oczy, a ponownie je otwierając, patrzyłam wprost w rozwścieczone oczy ciemnookiej.
- Chcę jej dobra, myślisz, że po co bym ją przemieniała? - wybuchłam, podniesionym głosem - Nie obudzi się dopóki nie przerwę zaklęcia - szybko wyjaśniam, chcąc jak najszybciej pojawić się w wyznaczonym miejscu.
- Czarownice muszą być bardzo złe - stwierdziłam do siebie - Słuchaj, jeśli nie znajdę lekarstwa, ona może umrzeć - nie tracąc czasu zniknęłam, pozostawiając dziewczynę samą. Z jej oczu popłynęło kilka łez, szybko je starła i pojawiła się w pokoju wampirzycy. Usiadła koło niej na łóżku i chwyciła za rękę, ściskając mocno i naszeptując jakieś niezrozumiałe słowa.

*

- Witaj Davino - wymusiłam uśmiech, powstrzymując się od syku, czy warknięcia. Byłam zła. Nie zdecydowanie nie zła, ja byłam wściekła. Próbują mi uśmiercić... przyjaciółkę do cholery! Jeśli ja nic z tym nie zrobię, to nikt przede mną tego nie zrobi. Nie stracę kolejnych znajomych. Nie ma bata.
- Faith Woodhope, zawitała do mojego domu - powiedziała niby uprzejmie, niby bez sarkazmu, ale ja i tak wiedziałam, że nie jest szczęśliwa widząc mnie. To zrozumiałe, w końcu przyjaźnię się z Marcelem, wampirem który ją oszukiwał. No cóż, co ja mogę powiedzieć? Takie życie, a losu nikt nie zmieni.
- Widzę, nie musisz przypominać - rozejrzałam się, patrząc trochę za szatynkę, która spojrzała na mnie jak na idiotkę, jednak nie przerywała mi - Jest ktoś u ciebie? - zapytałam, nikogo nie dostrzegając. Zmarszczyła brwi.
- Nie - powiedziała lakonicznie, trochę zaciekawiona - Czego chcesz? - zapytała. Zawsze ktoś coś chce, nie ważne, kto. Oczekuję, że Davina coś dla niej zrobi, jednak ona także miała moc. Potrafiła się bronić, a już na pewno nie pozwoli poniżać się przemądrzałej Faith.
- Od ciebie, teoretycznie nic -odezwałam się trochę nerwowo. Boże, ja jestem nerwowa, musieli mi też coś wstrzyknąć.
- Więc? Słuchaj, ja...
- Boże, Davina - warknęłam - Jesteś wiedźmą, do jasnej cholery. Zaproś mnie, a potrwa to tylko chwilę - ponagliłam ją wzrokiem. Spojrzała na mnie, po czym wybuchła szyderczym śmiechem. Ta dziewczyna bardzo się zmieniła. Ja też nie mam czasu, Dav - syknęłam w myślach. - Nie mam czasu, ok? Ściga mnie. Zaproś mnie dobrowolnie, albo użyje siły - pogroziłam.
- Grozisz mi? - podniosła obie brwi do góry, na co ja zaśmiałam się trochę histerycznie.
- Tak, a do więzienia mnie nie wsadzisz - moje tęczówki zmieniły kolor. Stały się wyraźniejsze, żółte oczy.
- Wejdź - powiedziała, troszeczkę przestraszona. Nie chciała kolejnych konfliktów z hybrydą. Nie, miała na to ani czasu ani ochoty. Najlepiej zrobić co chce, a później ma się spokój. Przeszłyśmy do salonu. Zatrzymałam się i rozglądałam. Nie było tam niczego co mogło przypominać tajne wejście.
- Gdzie masz te magiczne strzykawki? - spytałam prosto z mostu. Czas mnie gonił. Sarah umierała. Ten kto jej to zrobił zapłaci. Słono, nawet własnym życiem.
- Nie wiem o czym mówisz - udała głupią, stając. Mruknęłam coś pod nosem i przyparłam ją do ściany.
- Gadaj, albo ty też zginiesz - ostrzegłam. Otworzyła szerzej oczy i próbowała użyć swojej magi, jednak ja jej to uniemożliwiłam. Zablokowałam jej moce.
- Co ty zrobiłaś? - głos jej zadrżał, a ręce drgały, jakby chciała mnie uderzyć. Dobra moja, teraz tylko niech się podda, a ja zrobię to co chce i wszyscy będą szczęśliwi. Po za tym co zginie.
- Ta wiedza jest ci zbędna, Claire - warknęłam groźnie, pokazując kły i żyłki pod oczami - Gadaj, gdzie je masz - rozkazałam. Popatrzyła na mnie wyraźnie się wahając. Westchnęła, po czym lekko mnie odepchnęła. Poprowadziła mnie do regału z książkami. Popchnęła go i gestem ręki pokazała bym weszła. Kilka zakurzonych półek, ale mnie obchodziła ta skrzynia. Podeszłam do niej i bez problemu otworzyłam. Ujrzałam kilka strzykawek, chwyciłam w dłoń odpowiednią i podniosłam wyżej pokazując nastolatce.
- Co w niej jest? - zapytałam, nie wysilając się nawet na serdeczny ton głosu. Spojrzała na nią i wzięła głęboki wdech. Jej oczy wyrażały zdeterminowanie. Oj wiedźmo, wszystko, żeby odzyskać magię, co nie? Nie interesowałam się nią. Miałam własną misję.
- Werbena, oleander... - spauzowała szeptając coś do siebie - Woda ze źródła i krew nietoperza - oznajmiła pewnym głosem. Rzuciłam narzędzie (zbrodni) w kąt i wyszłam z pomieszczenia. Od razu pokierowałam się do drzwi, jednak zatrzymał mnie jej głos.
- Ej! A moje moce? - zapytała oburzona. Machnęłam ręką.
- Proszę - rozpłynęłam się w powietrzu.

*


- Damon, przestań! - Elena się zaśmiała, kiedy ten znowu uciszył ją pocałunkiem. Czuła się z nim świetnie. Kochana, potrzebna... Zabrał ją do Hollywood, o którym marzyła od małego. Nie chciała wracać. W sumie na samą myśl o studiach ogarniała ją rozpacz. Wiedziała, że przecież miała iść na nie razem z Caroline i Bonnie, jednak z całego serca wolała zostać tutaj. Jej wyjazd jak na złość, został niestety skrócony, przez Forbes, która chciała by ta koniecznie przyjechała do Nowego Orleanu.
- Ale teraz? - jęknął i wydał pomruk niezadowolenia, kiedy Gilbert odwróciła twarz i jego usta natrafiły na jej policzek.
- Chciałabym jeszcze skorzystać z kilku rzeczy - powiedziała błagalnie - Po jutrze wyjeżdżamy - przypomniała.
- Eleno, dobrze wiesz, że nie musimy - powiedział - Powiedz blondie, że coś ci wypadło - zasugerował, na co westchnęła. Popatrzyła na niego poważnie, patrząc na ten jego łobuzerski uśmiech.
- Nie mogę. Damon miałam z nimi studiować, pamiętasz? - spojrzał na nią z kpiną. Zaśmiał się, jednak po chwili znowu wbił się w jej usta. Do pokoju wdarły się promienie słoneczne, rażące w oczy. Elena uśmiechnęła się radośnie i dała ponieść się emocjom.

*

- Gdzie byłaś? - spytała zachrypniętym głosem, kiedy weszłam do pokoju. Choć próbowała to ukryć, widać było, że płakała. Spojrzałam na nią, po czym na ofiarę. Jej oddech stawał się cięższy, prawie, że niewyczuwalny. Przełknęłam ślinę i opanowałam drżenie rąk. Nie mogłam sobie na to pozwolić.
- Musiałam zbadać pewne rzeczy - ucięłam. Trucizna jaką jej wstrzyknęli była słaba. Wystarczyło tylko dać swojej krwi i po sprawie. Podeszłam szybko do niej i nagryzłam nadgarstek, z którego od razu poleciała krew. Przytknęłam ranę do ust szatynki, która boleśnie wgryzła się w nią i zaczęła  łapczywie pić.
- Co jej jest? - zignorowałam ją. Wstała i stanęła na przeciwko mnie. Zacisnęła dłonie w pięści, mierząc mnie wzrokiem - Odpowiedz mi! - podniosła głos. Zdziwiona spojrzałam na nią, widząc w jej oczach jednocześnie  złość jak i smutek. Dziewczyna przestała sączyć lekarstwo i odpłynęła. Podniosłam się z łóżka, na którym siedziałam i poprawiłam włosy.
- Kylie, co się z wami dzieje? - zapytałam, gestykulując rękoma - Sarah zwariowała, ty też zaczynasz - powiedziałam.
- Może dlatego, że mam dość! - wzięła głęboki wdech, a ja niezauważalnie zrobiłam krok do tyłu - Nie prosiłam o to! Nie chciałam być wampirem! - ale ja ci tego nie zrobiłam. Ja też tego nie chciałam. Nikt mi się o zgodę nie pytał, a ja i tak jestem tym czym jestem. Pretensje powinna kierować do władcy miasta, bo to on mi kazał je przemienić. Właśnie kazał, a od kiedy ja kogokolwiek słucham? Powinnam była odmówić, w jakiś sposób zaprotestować, a bez wahania przemieniłam niewinne nastolatki w krwiożercze bestie. Niby się kontrolują, ale to nie to samo. Kiedyś w końcu zabiją pierwszą ofiarę i wyłączą uczucia, jedyną rzecz jaką odróżniają się od wampirów, które pogodziły się ze swoją naturą. Zabijają bez skrupułów.
- Ale to nie moja wina! - zaprzeczyłam, na co prychnęła - Kylie, ja nie chciałam tego!
- Ale to zrobiłaś - głos jej zadrżał, a w nim słychać było wyrzut - Zmieniłaś nas w potwory! - krzyknęła oskarżycielsko.
- Nie jesteście nimi - oponowałam, unosząc lekko brodę, by dodać sobie pewność siebie.
- Jaja sobie robisz? Ogarnij się, Faith - pokręciła głową, a w oczach zalśniły łzy. Zamilkłam. Jaka ja byłam głupia, sądząc, że możemy się zaprzyjaźnić. Każdy przecież wie, że nie da się przyjaźnić z bestią, taką jak ja.  Chciałam coś powiedzieć, jednak nie pozwoliło mi na to jej zdanie. - Nie mogę udawać, że wszystko jest okej. - oznajmiła - Bo nie jest. Próbowałam to zaakceptować, wmówić sobie, że to nic złego. Przecież życie toczy się dalej - uśmiechnęła się jakby, po czym skierowała swój wzrok na mnie, znowu będąc smutna. Nie, raczej rozczarowana - Ale nie potrafię. Nie umiem, dobra? Nie jestem twarda, nie jestem tobą! - wykrzyczała, a pierwsze łzy stworzyły na jej twarzy dróżkę - Nie jestem tak nieczuła, okrutna i bezduszna jak ty! - wrzasnęła, czując jednak, że przesadziła. Była jednak uparta. Odetchnęła, w końcu wiedząc, że wszystko z siebie wyrzuciła. Ruszyła w kierunku drzwi, rzucając mi jeszcze jedno spojrzenie pełne bólu.
Ale skąd miała wiedzieć, że właśnie po jej wyjściu, rozpłakałam się? Że właśnie ta zwykła nastolatka dotarła do skutego od wieków lodem serca? Nie mogła, właśnie. Nikt nie mógł. Nikt nie mógł wiedzieć, że wielka Faith Woodhope, hybryda, zaczęła czuć skuchę. Zaczęło jej zależeć. Jej? Przecież to śmieszne, ona nie potrafi czuć.

*

- Widzę, że nie masz humoru - stwierdził, kiedy spostrzegł zaschnięte łzy na policzkach czarnowłosej. Już nawet żartować mu się odechciało, widząc dziewczynę w tym stanie.
- Spostrzegawczy jesteś - zaśmiała się ponuro, patrząc na mężczyznę. Bolało ją. Bolało ją wszystko, po kolei. To, że jest wampirem, to, że jest taka naiwna, że jest podła, że skrzywdziła Faith. Nie czekaj, przecież ona nie potrafi czuć. Nie da się skrzywdzić kogoś kto nie czuje.
- Co się stało? - zapytał, jednak wysilił się na rozbawiony uśmieszek, kiedy ta spojrzała na niego.
- Nic co musisz wiedzieć, Enzo - syknęła ostro, lecz nawet to nie zraziło bruneta do dalszych pytań. Wstał i pociągnął zdziwioną w tej chwili Kylie, na parkiet.
- Co ty wyprawiasz? Puszczaj! -  zaśmiała się z jego wygłupów. W ciemności jakie panowały w lokalu, nie mógł dostrzec rumieńców na jej twarz. Zakręcił ją kilka razy w czasie końcówki szybkiej piosenki, po czym szybko i zręcznie przyciągnął ją do siebie. Kładąc jedną rękę na jej plecach, a drugą odgarniając kosmyk włosów, który zleciał jej na twarz.
- Zamierzam tańczyć - powiedział beztrosko z uśmiechem patrząc w jej ciemne oczy.
- Nie umiem tańczyć - oświadczyła z naciskiem, mając nadzieję, że odstawi ją na jej stałe miejsce i odpuści. Nie umiała tańczyć. O dziecka było to je przekleństwo, nie móc iść na szkolną potańcówkę, czy na imprezę. No bo jak? Żeby tylko stać i obserwować, już chyba lepiej zostać w domu i się dołować.
- Nie szkodzi - wzruszył ramionami - Z chęcią Cię nauczę - uśmiechnął się rozbawiony. Chciała coś odpowiedzieć, jednak zamknęła usta, kiedy pociągnął ja na środek sali. Zapatrzyła się w jego piwne oczy nie zdając sobie sprawy z tego co robi.
- Nie wiedziałam, że nie jesteś tylko seryjnym mordercą - zauważyła.
- Jeszcze wiele nie wiesz - uśmiechnął się. Wirowali tak jeszcze kilka minut i jedynie Enzo wiedział, że są w środku uwagi. Kylie, jednak nie zdawała sobie sprawy, że tańczy. Czuła się, jakby coś ją prowadziło, jakby robiła to od dziecka. To było dziwne uczucie, bardzo. Bała się odezwać, nie chciała psuć tej chwili. Jednak wszystko co dobre, szybko się kończy. Po chwili poczuła, jak zatrzymują się. Spojrzała na publiczność, która biła brawa. Zmierzyła Enzo wzrokiem, który mógłby zabić. Przybliżył swoje wargi do jej ust. Zmarszczyła brwi nie wiedząc o co chodzi, jednak po chwili jak rażona piorunem, odskoczyła od niego, wytrzeszczając oczy. Spojrzał na nią pytająco, mając jednocześnie w oczach dezorientację i niezrozumienie. Spojrzała na ludzi i przerażona tym co by zrobiła, gdyby nie podmuch powietrza, wybiegła w wampirzym tempie z lokalu.

*


 Pociągnęłam nosem i spojrzałam na powoli budzącą się szatynkę. Chwila minęła za nim zorientowała się co się stało, gdzie jest i co chciała zrobić. Jej wzrok padł na mnie. W tej chwili nie wyrażał już strachu tylko czyste zdumienie. Usiadła do pozycji siedzącej i nieprzytomnie stwierdziła, że nie było wśród nich Kylie. 
- Gdzie ona jest? - jej głos wydawał się mieć tyle złości, choć ja dobrze wiedziałam, że kierowała nią troska. Mimo to spuściłam wzrok, czując jej palące spojrzenie.
- Wyszła - wybąkałam, chcą jak najbardziej skryć czerwone od płaczu oczu. Cierpiałam, ale głosik w podświadomości mówił mi, że zasłużyłam. Skrzywdziłam je, Kylie i Sarah. Nie było ważne to, że nie chciałam, że miałam dobre intencję albo, że mnie do tego można powiedzieć zmusili. Że zrobiłam to pod wpływem emocji. Czy to by coś zmieniło? Obie nadal będą wampirami i nawet moje przeprosiny nie cofną tego co się stało. 
- Jak to wyszła? - gwałtownie podniosła się i wstała, lustrując mój wygląd wzrokiem. Nie zmieniłam pozycji, a mimo to dostrzegła mój stan. Ty idiotko, w końcu to córka łowców . - Faith, czy ty płakałaś? - jej głos złagodniał, choć nie powinien. Pierwszy raz widziała tą dziewczynę ukazującą jakiekolwiek emocję. Nagle zrobiło jej się żal, na jej widok. Jednak nawet to nie zmieniało faktu, że czarnowłosej nie ma, a jedyną osobą, która z nią przebywała to właśnie Faith 
- Nie - zaprzeczyłam wstając i opuszkami palców przejeżdżając po komodzie, stojącej koło mnie. - Pokłóciłam się z nią - wyznałam.
- O co? - zapytała, biorąc głęboki wdech. 
- Czy masz mi to za złe? - zapytałam ignorując jej pytanie. 
- Co? - podeszła bliżej, cierpliwie czekając aż dopowiem o co chodzi. Ostatkiem sił wymusiłam od siebie odwagę.
- Że cię przemieniłam w wampira? - wyszeptałam niemal niesłyszalnie, jednak będąc wampirem Sarah słyszała wszystko bardzo wyraźnie. Spojrzała na mnie łagodnie, co w normalnej sytuacji by mnie rozjuszyło. Nie musiałam czekać na odpowiedź. Bez wahania ją dostałam.
- Nie - powiedziała, a ja raptownie podniosłam na nią wzrok, zdziwiona. - O to poszło? O to co nam zrobiłaś? 
- Tak - rzuciłam, wzdychając i nieśmiało się uśmiechając w jej stronę. 


*

Kylie zatrzymała się słysząc za sobą świst. Odwróciła głowę w stronę przeciwnika. Jej oczy jakby zasłaniała mgła. Obleśne macki jakby trzymały ja za ramiona i wciągały w dół. Ogarnęła ją rozpacz i smutek, nie pożegnała się z Sarah. Przeklinała się, że opuściła dom Faith, teraz instynktownie wyczuwała, że grozi jej niebezpieczeństwo.
- Panna Grimm, jak mniemam - męski głos z wyraźnym akcentem, wyrwał ją z otępienia. A może tylko jej się zdawało i nic nie słyszała. Wysiliła się by zobaczyć kto to powiedział, jednak jedyne co zobaczyła to zarys sylwetki.
- Pomóż - nagle straciła dech w piersiach, wydawało jej się, że upada. Jej wypowiedź była co najmniej żałosna. Wampir proszący o pomoc? Nie wiedziała jak, ale utrzymała trzeźwe myśli i kiedy usłyszała znajomy akcent, omal nie pisnęła z radości. Słyszała tylko wyrywki ich rozmowy, a po kilku minutach przeraźliwy krzyk. Nie słyszała już bijącego serca. Coś w jej głowie zaskoczyło i zorientowała się co się stało. Po raz kolejny rozpłakała się i krzyknęła.
- Nie! Nie proszę, nie umieraj - znalazła się przy ciele mężczyzny, który jej pomógł. Nie mógł być martwy, nie mógł! Nie mogła jednak dojrzeć poszarzałego ciała i żyłek. Pod dłońmi wyczuwała jedynie twarde jak kamień coś. Za nic nie chciała uwierzyć, że to coś, to ten, który chciał ją pocałować. 
Obserwujący wszystko z boku Nathan, westchnął na tę łzawą scenkę. Jej krzyki nie za bardzo nie robiły na nim wrażenia, aczkolwiek go irytowały. Nie musiał jej zabijać, mógł pozwolić jej żyć, ale nie mógł pozwolić sobie na takie coś.  Musiał pokazać, że z nim i jego przełożonym się nie zadziera, a to był jedyny sposób. Po za tym, chciał tego. Nigdy nie ukrywał, że śmierć sprawiała mu przyjemność. Jedni umierają, by drudzy mogli żyć. Tak to powiedziała pewna urocza osóbka, z którą miał do czynienia. Podszedł do drżącej dziewczyny i dotknął jej ramienia, które dygotało jakby nastolatka przed chwilą z lodowatej wody wyszła. Niespodziewanie rzuciła się na niego, jednak chłopakowi udało się w ostatniej chwili wyrwać napastniczce serce z piersi. Jej oczy wytrzeszczyły się ze zdziwienia, a skóra momentalnie poszarzała. Odrzucił jej ciało na bok razem z organem, który trzymał cały czas w ręce. Rozejrzał się, po miejscu zbrodni. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy nikogo nie zauważył. Zmaterializował się przy Marcelu, który właśnie przechodził po chodniku. 
- Gdzie nasza urocza Faith? - zapytał, śmiejąc się radośnie, jak dziecko, które dostało nową zabawkę.
- Nie tutaj - warknął, już mając się na niego rzucić. 
- Cóż, powiedz jej, że jej przyjaciółka leży martwa w rowie, a znajomy przesyła jej pozdrowienia - polecił, mając już odejść, kiedy zawrócił - I dorzuć, ze na prawdę przykro mi z powodu Kylie Grimm - zniknął, a mężczyzna oszołomiony stał w jednym miejscu próbując to wszystko przetrawić. Kolejna z trio odpadła kto będzie następny? Sarah czy Katie? Z każą minutą, jego nadzieję, na uwolnienie się od nich, nikły. Wyciągnął szybko telefon i natychmiast wykręcił numer do przyjaciółki.

*

- Dalej, Care - pogoniła przyjaciółkę, stojąc w progu drzwi. Blondynka wywróciła oczami, ale posłusznie wykonała nieme polecenie. Szybko dotarła do drzwi i razem z mulatką wyszły.
- Jak źle wyglądam? - zapytała zrozpaczona swoim wyglądem. Bonnie spojrzała na nią dziwnie, po czym się zaśmiała.
- Źle? Wspaniale - uśmiechnęła się do Forbes, która udawała obrażoną. Pokręciła rozbawiona głową, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. Szybko zeszły po schodach na dół i skręciły do sekretariatu. Poszły do kobiety za biurkiem i zmierzyły ją przyjaznym spojrzeniem. Najważniejsze zawsze było pierwsze wrażenie. Staruszka miała na sobie stary sweterek koloru beżu i długie siwe włosy, opadające jej na ramiona. Długaśna brązowa spódnica we wzroki i błękitna bluzka, dodawały jej wieku. Szpilki wydawały się być dla niej ociupinkę za małe, jednak wielki wisior odciągał uwagę od jej ubioru. Spojrzała na Bonnie i Caroline z ciepłym uśmiechem, zdejmując z nosa okulary i kładąc jej na papiery.
- Witajcie dziewuszki - obie nastolatki czuły się przy niej swobodnie - Czego wam potrzeba? - zapytała, spoglądając to na czarownicę to na wampirzycę. Bennett położyła przed nią kartkę.
- Lista zajęć do wyboru - powiedziała, patrząc na przyjaciółkę, która poszła za jej przykładem.
- Miałyśmy ją oddać, dzisiaj rano - wyjaśniła, widząc na jej twarzy grymas. Jednak ten grymas tylko maskował jej rozbawienie. Przejechała wzrokiem po liście i odezwała się głosem pełnym entuzjazmu.
- Widzę, że panowie Mikaelson mają na was duży wpływ - mruknęła delikatnie zachrypłym głosem, wchodząc do składzika, gdzie widać było kilka szaf z dokumentami. Spojrzały po sobie, ale obie wzruszyły ramionami nie wiedząc o co jej chodzi. Ruszyły w kierunku szklanych drzwi, pchając je i wychodząc na dwór. Obie myślały co na myśli ma ta kobieta. Oczywiście, największą zagadką było to skąd ta niepozorna staruszka znała Mikaelsonów? Chyba nie była ich kochanką czy coś?
- Widzę, że panowie Mikaelson mają na was duży wpływ - odezwała się Caroline, przedrzeźniając sekretarkę. Bennett się zaśmiała, patrząc na otaczającą ją zieleń.
- Idziesz na sztukę? - zapytała, nagle.
- Tak - westchnęła - Za dużo to my nie mamy razem zajęć - powiedziała, trochę smutno.
- Nie szkodzi. - uśmiechnęła się pokrzepiająco, patrząc na grupkę przed nimi - Zawsze możemy razem odrabiać lekcję. - roześmiały się i nagle Bonnie sztucznie spoważniała.
- Wiesz co Kol powiedział? - zapytała, ni stąd, ni zowąd. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy Caroline spojrzała na nią zdziwiona - Że jak co, zawsze możesz poprosić Klausa o korepetycję - Care się na chwilę zatrzymała.
- Ach tak? - pokiwała głową - Jak chce to niech sobie sam idzie na korepetycję! Idiota.- oznajmiła i przyśpieszyła krok, zakładając ręce pod biustem. Przyjaciółka szybko ją dogoniła, cicho się śmiejąc.

*

- Coś ty powiedział? - chciałam zabrzmieć groźnie, jednak nie udało mi się. Brzmiałam co najmniej żałośnie. W oczach stanęły mi łzy, spojrzałam na Sarah. Nie zauważyła tego. Otarłam je i szybko wyszłam z domu, kierując się do auta.
- Ktoś zabił Kylie - powtórzył spokojnie, co mnie jeszcze rozzłościło - Kazał przekazać, że znajomy przysyła pozdrowienia i, że przykro mu z powodu Kylie Grimm - powiadomił, słysząc jednak zachrypły głos w słuchawce. Dawny znajomy, więc to on zabił przyjaciółkę Sarah. Pożałuję tego, jedno było jednak pewne. To nie on otruł szatynkę. Nie wiedzieć czemu ten znajomy mi nie pasował do tej roli. Dojechałam do miejsca, które wskazał Marcel. Rozłączyłam się i z całej siły walnęłam go w twarz. Podniósł rękę do bolącego miejsca i warknął. 
- Kim ON jest? - zapytałam ostro, nawet nie wysilając się by zabrzmieć miło. Zdecydowanie nie była to prośba, a rozkaz. Spojrzał na mnie i pokręcił głową. Nie mógł jej powiedzieć. 
- Nie mogę, Faith - oznajmił bezradnie, patrząc w moje oczy.
- Nie możesz?! - odsłoniłam przypadkowo kły - Ja nie mogę znieść myśli, że to przeze mnie nie żyje! Masz mi powiedzieć prawdę! Rozumiesz? - odsunął się o krok, wyglądając na zdezorientowanego na moją twarz i całkiem przypadkiem dostrzegł na niej zaschnięte łzy. Nie były od płaczu po Kylie, tylko od wyrzutów sumienia i tylko ja to wiedziałam. Otworzył usta, jednak po chwili wydobył się z niego tylko pomruk. 
- Płakałaś - stwierdził, podchodząc bliżej. Od razu zaprzeczyłam, próbując wysilić się na coś więcej niż tylko nienawistny wzrok. - Nie kłam, widzę. Możesz okłamywać tych durni wokoło, ale mnie nie, Faith - zaśmiał się, podchodząc do mnie. Nie chciałam na niego patrzeć. Nie chciałam go słyszeć, chciałam zadośćuczynienia za śmierć Kylie, a nie litości. Ale miał rację, jeszcze w życiu nie udało mi się go oszukać w kwestii uczuć. Zawsze wiedział co czuję, co próbuję przed nim ukryć. Teraz najpewniej będzie wykorzystywał mój stan. Świetnie.
- Zostaw mnie! - cofnęłam rękę, energicznie kręcąc głową - Masz mi powiedzieć prawdę, muszę wiedzieć, ok? Przeze mnie Kylie nie żyję - powiedziałam dobitnie, jakby drżącym głosem. Roztrzęsionym. 
- To nie była twoja wina...
- Była! Przemieniłam ją, a nie powinnam! Pokłóciłam się z nią, ona się wściekła i wyszła - mówiłam. Obwiniałam się o czyjąś śmierć, chyba drugi raz w życiu. W sumie słusznie, to ja ją zmieniłam, to ja odpowiadałam za jej śmierć. To wszystko była moja wina. - Możesz mnie znienawidzić. Możesz mnie nienawidzić za wszystko co zrobiłam, za to kogo zabiłam, kogo skrzywdziłam. Bo to wszystko moja wina. Jestem potworem - wyszeptałam i nie wytrzymałam. Łzy popłynęły świeżymi strumieniami, po moich policzkach. Spojrzał na mnie jakby oburzony moimi słowami. Zrobił krok w moją stronę, jednak ja się znowu odsunęłam. 
- Ciebie nie da się nienawidzić - pierwszy raz widział ją płaczącą, a emocję na ten widok były nie do opisania. Czuł się wściekły na siebie, okłamał ją. Przez niego przemieniła Kylie, Sarah i Katie w wampiry, a teraz obwinia się za nich śmierć. Nie mógł jej teraz powiedzieć prawdy, bo nie była na to gotowa. On nie był gotów by mówić jej o swoich problemach. Chciał by było tak jak dawniej, widzieć ją zawsze roześmianą. Skrzywdził ją, a ona teraz potrzebuje jego wsparcia. Nie potrafił patrzeć jak płaczę. 
- Da się. - rzuciłam obojętnie, szlochając - Jestem bezduszna, nieczuła, okrutna...  - wymieniałam. Podbiegł do mnie w wampirzym tempie, delikatnie chwytając za ramiona i trzymając w żelaznym uścisku. Nie próbowałam się wyrywać. Spojrzałam mu prosto w oczy, które buchały ogniem. Ogniem? Może lepiej określić to jako złość. Był zły. 
- Powtórz to co powiedziałaś - polecił. Przełknęłam ślinę i spojrzałam w dół - Ale patrz mi w oczy. - zaszlochałam, ale posłusznie podniosłam głowę.
- Jestem...nieczuła...be-bezduszna, okrutna... - powtórzyłam. W trakcie mówienia trzeciego słowa, pocałował moje czoło, odwracając moją uwagę.
- Daj mi powód, dla którego miałbym w to uwierzyć - rozkazał. Chciał jej pomoc, ulżyć w cierpieniu. Nie potrafiłam jednak wydusić z siebie nawet słowa, jednak on cierpliwie czekał. 
- Bo to jest prawda - odparłam po minucie.
- Prawda jest taka, że ciągle kłamiesz - powiedział, mocniej mnie tuląc, a ja bezradnie opadłam w jego ramiona. Przytuliłam się do niego mocno, a on przybliżył swoje usta do mojego ucha - Ale nie potrafisz okłamać mnie, Faith. Dobrze o tym wiesz - wzięłam głęboki wdech i kiedy myślałam, że już się wypłakałam, znowu poleciały mi łzy. Marcel opiekuńczo głaskał mnie po włosach, a ja zamknęłam oczy i jeszcze mocniej się do niego przytuliłam. Czułam się w jego objęciach bezpiecznie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że ktoś nas obserwuje. 

*

_____________________________________

Przepraszam za tą beznadziejną scenę Faith. Aaa, i Enzo za długo nie pożył :D Niestety. W sumie miał przeżyć, ale tak jakoś wyszło, że przeżywam żałobę. Podziękujcie ArtisticSmile :D Enzo, umarł. Kylie też, lubiliście ją? No więc, pokomplikowałam, ale co tam :D 
Pozdrawiam i czekam na wasze opinie ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy