niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział Trzeci

Głupia blondynka - pomyślałam, ale zaraz się skarciłam - wcale nie jest głupia tylko ty nieodpowiedzialna. Obiecałam sobie, że nie będę oceniać z góry, bez względu na kolor włosów, pochodzenie, czy maść. To nie było fair. Gdyby ktoś usłyszał moją historię, i powiedział  co o niej myśli na pewno nie było by to coś miłego dla uszu. Po za tym ona była wampirem, co wywnioskowałam za pomocą magii. Kiedy mnie dotknęła, poczułam znajome igiełki, rozchodzące się od środka dłoni, aż po opuszki palców. Więc, skoro ktoś ją przemienił, musiał mieć powód, i na pewno nie z powodu włosów.
Wczoraj odkryłam, że w mieście zmieniło się to, że wilkołaki chowały się na bagnach, czarownice bały się użyć magii, a Marcel rządzi wszystkim i wszystkimi. Jedyne co mi się spodobało to, to ostatnie. Nie,żebym była za brutalnym stosunkiem do czarownic i ich magii, oraz za wygnaniem wilków  do lasu, ale wszystko miało teraz swój alfabetyczny porządek. Nikt nie robił czegoś na własną rękę.
- Pani za kimś czeka? - z rozmyśleń wyrwał mnie męski, gardłowy głos, dochodzący zza moich pleców. Uśmiechnęłam się, wstałam z brązowej, drewnianej ławki i zwróciłam się bezpośrednio do mężczyzny. Miał kasztanowe włosy, niebieski T-shirt, nie pozwalający zobaczyć mi jego mięśni, oraz jeansy. Był szczupły, i miał łagodne rysy twarzy. 
- Owszem - odpowiedziałam, podchodząc w wampirzym tempie do chłopaka i wgryzając się w jego tętnicę. Naokoło moich oczu, pojawiły się żyłki, a ja wpłynęłam na jego umysł, nie wypowiadając żadnego słowa, co pozwoliło mi bardziej delektować się jego słodką krwią, spływającą mi do gardła i dającą orzeźwienie. Oderwałam kły od jego szyi, a twarz wróciła do poprzedniego stanu. Moja ofiara żyła, nie chciałam robić przyjacielowi kłopotów. Marcel i tak miał ich dużo. Trzymając go za ramiona, zaczęłam intensywnie patrzeć mu w jego zielone oczy.
- Zemdlałeś, nie pamiętasz co się stało, ani kto cię zaatakował. Pójdziesz teraz do szpitala i każesz sobie opatrzyć obrażenia. - mówiłam - Nie wezwiesz policji - dodałam. Puściłam go, odsunęłam się o krok, za nim na mnie spojrzał już mnie nie było. 

*

Czarownica po kilku minutach, znalazła coś na wypad do baru i uczczenie ich przyjazdu. Zdecydowała się na granatową tunikę i białe legginsy.  Nic innego nie znalazła, a nie chciało jej się niepotrzebnie szukać jakiejś sukienki. Caroline miała wrócić za pół godziny, więc mulatka szybko wzięła ubrania i wślizgnęła się do łazienki. Położyła rzeczy na stołku, rozebrała się i wrzuciła to co miała przed chwila na sobie do kosza na pranie. Weszła do kabiny prysznicowej, ustawiła wodę na gorącą i przekręciła tak, że zaczęła oblewać jej ciało. Woda lekko parzyła jej skórę, jednak po chwili zaczęła się ona do tego przyzwyczajać. Zamknęła oczy, uśmiechnęła się szeroko i przestała myśleć o czymkolwiek.

*

Po godzinie blondynka wróciła do domu. Ku jej szczęściu w sklepie, który o dziwo ominęła, znalazła piękną  fioletową suknię oraz jeansową kurtkę. Weszła do salonu, w którym było dość cicho. Zmarszczyła brwi, zamknęła za sobą drzwi i westchnęła.
- Bonnie! - zawołała głośno. Usłyszała skrzypnięcie i "wrota" do jej pokoju się otworzyły, a w w przejściu pojawiła się mulatka, uśmiechem na twarzy i ubrana w tunikę i legginsy. Wyszła, zamykając drzwi. Obróciła się wokół własnej osi, prezentując swój ubiór, przyjaciółce. 
- Wyglądasz bosko! - zachwyciła się i pochwaliła Forbes. - Zaraz wracam, tylko się przebiorę - popędziła do swojej sypialni, włożyła na siebie nowe ciuchy i równie szybko jak tam weszła, wyszła. 
- Gotowa? - spytała, lekko się wiercąc Bonnie.
- Jak nigdy. - odpowiedziała szczęśliwa.


- Wiesz, spotkałam dzisiaj taką jedną dziewczynę - wypaliła Caroline, ale w środku skarciła się, że musi takimi rzeczami się martwić. W końcu to tylko jakaś brunetka, tylko blondynce wydawało się, że tamta jest inna? 
- No, i? - spytała, coraz to bardziej zainteresowana Bonnie.
- No, nie wyróżniała się tak za bardzo, ale... - niebieskooka nie mogła wyrazić słowami, tego co miała na myśli. Wszystkie zdania wydawały jej się nie pasować. Bennett spojrzała na przyjaciółkę, marszcząc brwi. 
- Ale? 
- Ale miałam takie przeczucie, że jest zła - wydusiła z siebie, lekko się wahając i sprawdzając w myślach czy dobrze to ujęła.
- Zła? W jakim sensie? - dopytywała mulatka. Zła. To słowo huczało i błąkało się w głowie wiedźmy jak natrętna melodia, która za nic nie chce przestać się powtarzać. Mimo uśmiechu na ustach, trochę zasmuciła ją wiadomość o siłach zła. Myślała, że jeśli wyjadą z Mystic Falls to się skończy. Będą żyć normalnie.
- To, nie wiem - przyznała, wykrzywiając usta w szeroki uśmiech - nieważne. Zostawmy to i chodźmy się bawić! - krzyknęła, ale nie za głośno. Czarownica zaczęła się śmiać, szczęśliwa, że Caroline nie chce drążyć tematu tej dziewczyny.


- Gdzie byłaś? - zapytał mnie kiedy wchodziłam, Marcel, przyglądając mi się badawczo jak odwracam się do niego i słodko uśmiecham.
- Na obiedzie. - odpowiedziałam, wymijając przyjaciela i wchodząc do góry po schodach do swojej sypialni. Gerard podążał za mną. Bał się o nią, ale równocześnie dobrze wiedział, że potrafi o siebie zadbać. Weszłam do pokoju, zdjęłam kurtkę i odłożyłam na łóżko torebkę.
- Z kim? - spytał - Jeśli można wiedzieć.
- Nie można. - powiedziałam ostro, spoglądając na ciemnoskórego surowo i przestając się uśmiechać. Jego nadmierna troska kiedyś obróci się przeciwko niemu. Rozumiem, że się o mnie martwi, ale dobrze wie kim jestem i, że nie można mnie zabić.
- Faith... -zaczął, ale mu przerwałam.
- Marcel, mam 607 lat - powiedziałam, oddychając spokojnie i próbując nie używać za zimnego tonu - Rozumiem twoją troskę, ale urodziłam się dużo wcześniej niż ty i uwierz, że potrafię o siebie zadbać - próbowałam go przekonać. Jego twarz była łagodna, i chyba do niego dotarło. Wiem dobrze, że zawsze był ze mną blisko i stara się z całych sił mnie chronić, ale trzymając mnie na smyczy przypomina mi ojca, który nie pozwala swojej nastoletniej córce pójść na koncert. Patrzył na mnie, po czym westchnął i pokiwał głową.
- Wiem, ale nie wybaczyłbym sobie gdybyś zginęła - wyszeptał zgodnie z prawdą.
- Wiesz, też, że nie można mnie zabić - zmrużył oczy - Jestem jak druga Pierwotna - zażartowałam, śmiejąc się. Władca miasta uśmiechnął się, po czym wyszedł z mojej sypialni.


- Rebekah, może oświecisz mnie i powiesz z kim wczoraj się spotykałaś? - zaczepił siostrę Klaus, kiedy ta usiadła na kanapie, z książką. 
- Emm, raczej  nie - otworzyła przedmiot i zaczęła czytać. Mikaelson usadził się na przeciwko niej, ale blondynka nawet nie zwracała na niego. W pewnym momencie, do domu wszedł Elijah trzaskając lekko drzwiami. Wszedł do salonu.
- Witaj bracie - przywitał się z mieszańcem, po czym spojrzał na siostrę. Zmarszczył brwi.
- Niklaus, nie zgadniesz kogo dzisiaj widziałem - stwierdził najstarszy z rodzeństwa, przenosząc wzrok na Klausa. Rebekah zauważalnie drgnęła, co zauważył niebieskooki, więc uśmiechnął się.
- Marcela? 
- Pannę Forbes - oznajmił spokojnie. Klaus zamarł w bez ruchu, a blondynka próbowała ukryć rozbawienie na jego reakcję. Ale z drugiej strony, wiedziała, że teraz oberwie, że nie powiedziała mu wcześniej o przyjeździe Caroline. Zamknęła książkę i w wampirzym tempie znalazła się w swoim pokoju na górze. Jej brat wstał, i choć na zewnątrz był spokojny, to w środku trochę zły.
- Ale ona została w Mystic Falls - wykrztusił w końcu. Elijah spojrzał na niego i się uśmiechnął.
- Usłyszałem jak rozmawiały - zaczął - Mówiły, że muszą coś uczcić. - Klaus, westchnął. Usiadł  z powrotem, na siedzenie i głęboko się zamyślił. Tymczasem Elijah opuścił pokój i znowu wyszedł.  

*

Dwie dziewczyny usiadły na skórzanych siedzeniach, na przeciwko siebie. Blondynka uśmiechała się od ucha do ucha, tak samo jej towarzyszka. Obie zamówiły po kieliszku szampana. Czekając na swoje zamówienie jedna z nich postanowiła poruszyć temat, szkoły.
- Zdecydowałaś już na co będziesz chodzić? - spytała Bonnie, sama zastanawiając się na co chciałaby iść.
- Jeszcze nie, ale na pewno na historię miasta - powiedziała powoli, przyglądając się przyjaciółce badawczo - A ty? 
- Ja? Nie wiem, może na coś o czarownicach - mówiła niepewnie - na historię Nowego Orleanu, oczywiście, bo skoro mamy mieszkać tu cztery lata...
Po kilku minutach, dostały swoje napoje. Obie milczały, ale mimo to były szczęśliwe. Blondynka jednak nadal była lekko zaniepokojona, cały czas myślała nad jej ostatnim pobytem w barze. Kiedy to Rebekah popsuła ta magiczną chwilę. Najgorsze było to że żadna z dziewczyn - Bonnie czy Caroline, nie wiedziały czy Pierwotna nie postanowiła jednak wygadać się Klausowi. Bennett natomiast była radosna, ale i spokojna. Nie widziała nic złego w tym, że hybryda miał się dowiedzieć o ich przyjeździe, bo ani on ani nikt inny tutaj nie wie gdzie mieszkają, więc sama wiedza o ich uczeniu się w Nowym Orleanie, jest bezużyteczna. 
- Masz już kogoś na oku? - spytała jakby od niechcenia, chwytając naczynie, i patrząc jak mulatka robi to samo.
- W sensie, że jakieś cicho? - spytała by się upewnić, na co blondynka przytaknęła. Wiedźma chwilę się zastanowiła - Jeszcze nie, ale... 
Nagle przypomniała sobie o Jeremym. O ich miłości, o uczuciu jakie ich łączyło, później to wszystko w jednej chwili, sekundzie zniknęło. Ocknęła się i zauważyła, że Caroline o dłuższej chwili się jej przygląda. Szybko się otrząsnęła i szeroko uśmiechnęła.
- Nieważne, a ty? - Caroline westchnęła, ale nie drążyła tematu, dziwnego zachowania czarownicy.
- Hmm... - zaczęła - Na razie nikt.
- A, więc... - podniosła kieliszek, i spojrzała na niebieskooką - za nowe miłości! 
- I za nowy początek! - zderzyły się kieliszkami, po czym upiły po łyku szampana. 

*
Siedziałam na drewnianym, starym krześle na dole popijając wodę, gdy z korytarza wyłonił się Marcel. Szybkim krokiem podszedł do mnie, usiadł na przeciwko, patrząc jak ze spokojem wyciągam czekoladowego batonika z kieszeni kurtki. Otworzyłam go i ugryzłam kęs. Przeżuwałam wolno, ale ciemnoskóry wydawał się być na tyle cierpliwy, że mi nie przerywał. Kiedy skończyłam chwilę mi się przyglądał, po czym uśmiechnął się.
- Jak samopoczucie? - spytał jakby od niechcenia. Zmrużyłam oczy, zlustrowałam wzrokiem, po czym upewniając się, że ktoś go nie zauroczył, odpowiedziałam.
- Świetnie, dlaczego pytasz? - westchnął.
- Nie wiem - przyznał - Miałabyś ochotę gdzieś ze mną pójść?
- Gdzie? - dopytywałam. Zawahał się chwilę, po czym wymownie spojrzał mi w oczy.
- Na bagna - odpowiedział, czym wywołał u mnie szczery i ogromy uśmiech. Odebrał to jako zgodę, wstał i poszedł do wyjścia. Poszłam w jego ślady. Przepuścił mnie w drzwiach i razem ruszyliśmy w stronę lasu.

*
Jeszcze jeden krok. Wyszłam z gęstwiny i ujrzałam małą osadę. Drewniane domki, jakaś przyczepa i pełno namiotów. Gdzieniegdzie porozrzucane były podarte ubrania, co mogło skazywać jedno. Wilkołaki. W powietrzy dało się wyczuć stęchliznę. Przeszłam kawałek, po czym zatrzymał mnie jakiś blondyn. Wysoki, z zarostem.
- Słucham? - spytałam uprzejmie, ale za nim cokolwiek powiedział u mojego boku pojawił się Marcel, z władczym wyrazem twarzy. Spojrzał na mnie dając do zrozumienia, że to on będzie mówił.
- Chcemy rozmawiać z przywódcą stada - oznajmił spokojnie, ale nie była to prośba, tylko rozkaz, więc nieznajomy nie mając wyboru zaprowadził nas do małego, lekko rozwalonego i zabitego deskami domku. Kazał poczekać chwilę, a po chwili wrócił z jakąś szatynką i brunetem. Dziewczyna była w ciąży. 
- Marcel jaka niemiła niespodzianka - przywitał się kąśliwie chłopak, po czym spojrzał na mnie pytająco.
- Czego chcesz? - warknęła dziewczyna.
- I kim jest ona? - dodał, wskazując na mnie palcem. Uśmiechnęłam się sztucznie, po czym z wampirzą siłą przygniotłam bruneta za gardło do ściany. Dusił się, był wilkiem, więc nie mogłam go zabić tymczasowo.
- Nie nauczyli Cię, że nie wytyka się palcem? - powiedziałam, po czym niechętnie go puściłam i wróciłam na swoje miejsce, czyli koło przyjaciela, który niezrażony moim wybrykiem, nadal stał w tym samym miejscu.
Potarł gardło i zmierzył mnie morderczym wzrokiem. 
- Hayley - zwrócił się do szatynki - jeśli nie zrobisz czegoś ze swoimi wilczkami to je w końcu zabiję, je albo Ciebie, rozumiesz? - ostrzegł, czym wywołał u dziewczyny zdziwienie. Hayley spojrzała na swojego, jak myślę partnera wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.
- Nie możesz mnie zabić - stwierdziła pewnym głosem - jestem w ciąży z Klausem - Z Klausem? Wolne żarty - pomyślałam, po czym upewniając się czarami, że mam rację , odezwałam się do dziewczyny.
- Aha, więc teraz Tyler nazywa się Klaus ? - spytałam złośliwie, czym wywołałam u Hayley zakłopotanie. 
- Nie wiem o czym mówisz - syknęła. Marcel przyglądał mi się badawczo, brunet też.
- W odróżnieniu od tutejszych czarownic, nie muszę wykonywać jakiś błędnych rytuałów, by wiedzieć, kto jest biologicznym ojcem dziecka, złotko -  Przełknęła głośno ślinę. Obaj mężczyźni byli tak samo zdziwieni moim odkryciem, ale w końcu jeden się ocknął. 
- To kim ty jesteś? - zadał chyba najgłupsze pytanie na świecie, jakie kiedykolwiek, mogłam usłyszeć od wilka.
- Wampirem z bonusem - powiedziałam dumna - A teraz do rzeczy - tu spojrzałam na ciężarną - Albo zrobicie coś z pieskami, albo sama je zabiję, zrozumiano? 
Chwyciłam Marcela za ramię i razem z nim zniknęliśmy tak szybko jak się pojawiliśmy, zostawiając przerażone wilkołaki samych.  

*
- To jak? Co teraz robimy? - spytała mulatka kiedy byli na zewnątrz lokalu. Blondynka spojrzała na nią, zastanawiając się chwilę. 
- Nie wiem - przyznała - Może lody? - zaproponowała.
- No, nie wiem - brunetka nie była dobrze nastawiona do tego pomysłu.
- Oh, Bonnie no weź! - Caroline z całych sił próbowała ją przekonać, idąc ramie w ramię razem z nią - Będzie jak za dawnych lat.
Wiedźma zawahała się przez chwilę, nie była przekonana co do tego czy warto iść na zwykłe lody, ale nie chciała odmawiać przyjaciółce przyjemności. Westchnęła teatralnie.
- Dobrze - zgodziła się, czym wywołała u niej uśmiech. Blondynka mocno ją przytuliła, po czym pokierowały się do najbliższej lodziarni.

*
Przez całą drogę powrotną, czułam że mojego  przyjaciela coś dręczy. Po tym spotkaniu z wilkami, lekko się wkurzyłam. Niby zwykła osada, a proszę. Znajdzie się zawsze ktoś kto jest za bardzo arogancki. Hayley dobrze wykorzystuje swoją ciąże, ale ja i tak znam prawdę. Choćby otoczyła się nie wiem jaką osłoną to kłamstwo wyjdzie na jaw. Chciałabym tylko zobaczyć minę Klausa Mikaelsona kiedy dowie się, że ta wilczyca nosi nie jego dziecko. Ale muszę przyznać, że dziewczyna dobrze udaję. 
- Co miałaś na myśli, mówiąc, że to nie jest w ciąży z Klausem? - zapytał kiedy znaleźliśmy się w budynku, skręcając w prawo. Zatrzymałam się.
- Bo nie jest - burknęłam, niezadowolona, że tylko ja znam prawdę. Marcel westchnął, i usiadł na brązowym, drewnianym krześle, spoglądając na mnie nie przekonany co do mojej wypowiedzi.
- Skąd możesz to wiedzieć, Faith? Spojrzałaś na nią i tak po prostu oznajmiasz, że jest w ciąży z kimś innym? - dopytywał - dziecko jest hybrydą tylko Klaus nią jest, więc to on jest ojcem.
Pokręciłam głową. Rozumiałam, że ktoś taki jak Hayley może mi nie wierzyć czy nawet ten brunet, ale on? Wiedział kim jestem, wiedział co potrafię, że jestem inna. Co jak co, ale w sprawach czarownic to ja wiem więcej.
- Marcel wytłumaczę Ci to, ty tępy tępaku. Dziecko jest hybrydą - przyznałam, a ciemnoskóry uśmiechnął  się tryumfująco, lecz nie zwróciłam na to uwagi - ale on nie może być ojcem, bo bękart jest śmiertelny.
- To znaczy? - z jego twarzy zniknął "banan"
- Klaus jest Pierwotnym, geny jakie ma jako Pierwotny czyli możliwość zabicia go tylko kołkiem z białego dębu, przeszła by też na jego potomka. - tłumaczyłam, dobrze znałam się na tego typu rzeczach i widać tylko ja jedna. Marcela nagle oświeciło, i zadał mi kolejne pytanie, zaraz kiedy usiadłam na przeciwko niego na krześle.
- Ale jest tylko jedna hybryda. - nadal nie kumał. Westchnęłam poirytowana. 
- Dwie, kiedyś było więcej, ale to inna historia. - powiedziałam wolno tak by to zrozumiał - Tyler Lockwood, jest drugą hybrydą, ale jego można zabić zwykłym kołkiem, czy oderwać łeb.
- Teraz rozumiem, ale czy on o tym wie? - uśmiechnęłam się zadowolona. Mogłabym pracować jako nauczycielka i tłumaczyć nastolatków jak się robi dzieci.
- Zgaduję, że nie. - odparłam - żyje w przekonaniu, że ma następce, tylko dlatego, że czarownice się pomyliły.
- Ale nadal nie powiedziałaś skąd to wszystko wiesz. - stwierdził z wyrzutem, wywołując u mnie salwę śmiechu. Spojrzał poważnie na mnie i przybrał ten władzy wyraz twarzy jaki zwykle nosi.
- Ty durniu patentowany - wykrztusiłam nadal krztusząc się śmiechem - jestem też czarownicą.
- Brałaś coś? - spytał, po czym wstał - idę, ktoś znowu wszczął bójkę w barze, a ty lepiej zmień dilera.
Wyszedł, a ja nadal śmiejąc się z błahego powodu, nalałam sobie wody i spróbowałam uspokoić, pijąc ją małymi łyczkami.
 *
- Miałaś racje - powiedziała liżąc swojego loda. Caroline, spojrzał na nią również jedząc swojego.
- W czym? - spytała, nie odrywając wzroku od pędzących po ulicy aut.
-  Waniliowe są pycha - zaśmiała się krótko, jedząc już wafelka. Wyjęła telefon i spojrzała na zegarek. Była piąta, ale one nie za  bardzo się tym przejmowały. Miały chwilę dla siebie. Księżyc już wschodził, a lekki wiatr targał im włosy. W oddali słychać było jeszcze ptaki, i powoli zapalały się przeróżne światełka. Miały szansę odpocząć od zła, niebezpieczeństwa, smutku, śmierci wampirów, wilkołaków.... Finn?
Wzrok Bennett utkwił w mężczyźnie po drugiej stronie. Na chwilę zamarła, po czym szturchnęła ramieniem przyjaciółkę.
- Co jes..? - Bonnie pokazała jej Pierwotnego, palcem. - Przecież Matt go zabił! - powiedziała głośno z niedowierzaniem i lekkim strachem w głosie 
- Mnie to mówisz? 
- Lepiej stąd chodźmy, jak nas zobaczy to mamy przechlapane - wyszeptała. Razem z mulatką wyrzuciły resztki lodów, wstając z ławki. Szybkim krokiem odeszły kawałek, by Mikaelson ich nie nie zauważył. Po czym natychmiast zaczęły kierować się w stronę swojego domu.

*

Zaraz kiedy blondynka znalazła się razem z brunetką w domu, wyjęła swoją komórkę, i wybrała numer chłopaka z, którym musiała teraz szybko porozmawiać. Nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła telefon do ucha. Szatyn odebrał po dwóch sygnałach.
- Halo? - odezwał się pogodnym głosem.
- Hej, Stefan to ja - przywitała się szybko z zielonookim, po czym wzięła głęboki wdech. Nadal nie mogło do niej dotrzeć, że koleś, którego zabił Salvatore magicznie ożył.
- Hej, coś się stało? - spytał zaniepokojony, tak późnym telefonem przyjaciółki.
- Finn jest w mieście - kiedy wypowiedziała to zdanie, po drugiej stronie zapadła długa cisza. - Ej, nadal tam jesteś?
- Tak - odezwał się po dłuższym milczeniu. - Ale jak?
- Nie wiem - przyznała - Dzwonię żeby Cię tylko o tym powiadomić.
- Ok - już miała się rozłączyć kiedy szatyn, ją zatrzymał - A Kol?
- Co, Kol? - mulatka wyszła z pokoju, i jak oparzona stanęła na sam dźwięk tego imienia. 
- Jeśli jest Finn, to Kol nie wykluczone, że też - wyjaśnił, a Caroline przez chwilę się zastanowiła. Możliwe, ale skoro on żyją to oznacza, że wszyscy Mikaelsonowie są w komplecie.
- Okej, muszę kończyć, Stef - pożegnała się.
- Pa - rozłączył się. Blondynka westchnęła, i szybko znalazła się w swojej sypialni. Bonnie nadal stała w tym samym miejscu. Bała się, że Kol też żyje. To nie mogła być prawda, nie. Jego właśnie bała się najbardziej, i najbardziej nienawidziła. Nawet nie wiedziała dlaczego, dlatego trzymała się  od niego jak najdalej, jest to możliwe.



1 komentarz:

  1. Bonnie powinnaś się cieszyć ze kochany Kol żyje a nie ! Rozdział bardzo dobry, wciągnął mnie :) A no i oczywiście najlepsza z możliwych rzeczy to ta, że Klaus nie jest ojcem. TAK TAK TAK ! Ogólnie pomysł z dzieckiem w serialu się mi początkowo nie podobał, ale teraz się do niego przekonuję :) Czyżby między Faith i Marcelem coś było ? Fajnie w sumie :) Czekam na kolejne rozdziały, pisz pisz pisz ! Chciałabym już przeczytać moment konfrontacji Klausa i Caroline, może być ciekawie. Mam nadzieję że stawiasz również na Kennet <3 ! Czekam z niecierpliwością <3 Udanych wakacji ! Pozdrawiam

    Zuzka !
    xxx

    realitybeingadream.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy