środa, 30 lipca 2014

Rozdział Piąty

Przepraszam, ale musiałam wstawić gify. A i tak, chciałam was prosić, żebyście wybrali liczbę od 19 do 25, jeśli ktokolwiek to czyta i napisali ją w komentarzu a bardzo mi to pomoże i w główniej mierze przyczynicie się do ważnego wydarzenia.
__________________________________

- Kol? - czarownica wydusiła z siebie tylko imię swojego wybawcy. Uśmiechnął się diabolicznie, po czym podszedł bliżej i spojrzał na ciało martwego mężczyzny.
- Oberwie mi się - mruknął niezadowolony patrząc nadal na niego. Brunetka zmarszczyła brwi - wiesz gdybyś zrobiła swoje czary-mary, byłoby łatwiej - stwierdził. Bonnie wzięła głęboki wdech, próbując się uspokoić. Właśnie próbowali mnie zgwałcić - myślała rozhisteryzowana - I uratował mnie Pierwotny który miał pozostać martwy. Dzień kończy się na prawdę wspaniale.
- Będziesz tak stać? - zapytał zirytowany. Bennett nadal osłupiała, nie potrafiła nic odpowiedzieć. Zamknęła oczy, po czym szybko je otworzyła w nadziei, że jej się to przyśniło. Niestety, Kol nadal tam stał, facet który chciał ją zgwałcić leżał martwy na ziemi, a ona była przerażona. W końcu odsunęła się od ściany i wzięła głęboki wdech. Nie chciała okazywać przed Mikaelsonem, że jest wstrząśnięta i, że się go boi.
- Spadaj - wykrztusiła tylko, po czym wyszła z zaułka, ale nie odeszła za daleko bo szatyn pojawił się przed nią.
- Żadnego podziękowania? - zapytał, czym wywołał panikę i chaos w głowie Bonnie. Dziękować mu taa, chyba w snach.
- Za co? - naskoczyła na niego, ale po chwili ocknęła się i przypomniała sobie z kim rozmawia - W ogóle jakim cudem Ty żyjesz?
- A wiesz, pomoc z drugiej strony - wyjaśnił szybko - Co tu robisz?
- Nie Twoja sprawa - syknęła, po czym ryzykując powaliła go magią na kolana. Kości Mikaelsona zaczęły się łamać, a dziewczyna zręcznie go wyminęła.
*
Zaraz po wejściu do domu, Bonnie weszła do swojego pokoju. Zrzuciła z siebie torebkę i usiadła na łóżko. Do tej pory nie mogła się otrząsnąć. On żyje?! Co ja teraz zrobię? - pomyślała, ale zaraz potem się zaśmiała - A co miałabym zrobić? Przecież nic mi nie zrobi, nie jest moim problemem. 
W głowie mimo wszystko nadal nie uzyskała odpowiedzi na nurtujące ją pytanie. Dlaczego ją uratował?

*
Zatrzymałam się w pół kroku, gdy usłyszałam, ze ktoś dzwoni. Wyjęłam komórkę i spojrzałam na wyświetlacz. Zmarszczyłam brwi, ale odebrałam.
- Halo? - cofnęłam się korytarzem do swojej sypialni, zamykając drzwi na klucz. 
- Witaj Faith - odezwał się głos po drugiej stronie. Uśmiechnęłam się zaskoczona. Łagodny głos, który rozpoznałabym wszędzie.
- Bree - powiedziałam tylko. 
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - zaniepokoiła się, na co się zaśmiałam. Pokręciłam z politowaniem głową.
- Oczywiście, że nie - odparłam szczęśliwa. Cieszyłam się jak głupia. Jezus, nie widziałam Bree od kilku wieków. Właściwie to nie wiem nawet jakim cudem ma telefon i mój numer. Nie traciłam jednak czasu nad takimi błahostkami. 
- Dawno się nie widziałyśmy - stwierdziła staruszka - Czy dowiedziałaś się czegoś? - zapytała z nadzieją. Zupełnie zapomniałam po co tu jestem! To znaczy, nie zapomniałam. Jednak byłam tak zajęta Mikaelsonami, że nie miałam czasu na wypytywanie. Po za tym, kto jest na tyle stary by wiedzieć co się stało sześć wieków temu?
- Niestety nie - powiedziałam staruszce.
- Co u Ciebie, Praesent? - wywróciłam oczami. Bree zawsze mnie tak nazywała. Po łacinie to "maleńka". Czasami mnie to wkurzało, bo w końcu jestem już dorosła, ale robiło mi się miło na sercu. W prawdzie wyciszam uczucia, ale ich nie wyłączam. Wiem jak zachowują się wampiry bez człowieczeństwa, wolę nie myśleć o hybrydzie. 
- Pamiętasz Mikaelsonów? - po drugiej stronie nastała cisza. - Tak to oni - potwierdziłam jej obawy.
- Co zrobili? - zapytała spokojnie i dało się wyczuć w jej głosie troskę.
- Raczej co robią - poprawiłam - A wiesz no... Próbują dociec czym i kim jestem - streściłam z ironią. Uśmiechnęłam się na jej kolejne słowa przepraszająco.
- W ogóle jak dowiedzieli się, że istniejesz? - wybuchnęła. Taa.. To jest ta część, której nie chcesz wiedzieć.  
- A wiesz... - podrapałam się po głowie - Bo tak jakby musiałam kogoś ratować, a ten ktoś był zagrożony atakiem z ich strony, a ja tak jakby musiałam użyć magii, później bo ten ktoś mnie wkurzył musiałam go tak jakby kopnąć, a do tego tak jakby użyłam też wampirzych mocy i ten ktoś tak jakby poleciał na drugi koniec pokoju - mówiłam od rzeczy i dopiero po chwili zorientowałam się, że użyłam więcej "tak jakby" niż w całym moim życiu.
- Faith... - jęknęła Greyson.
- No, ale ja musiałam go uratować! - broniłam swoje poczynania.

*

- Bonnie?! - krzyknęła Caroline wchodząc do pokoju i szukając wzrokiem przyjaciółki. Po chwili z kuchni wyłoniła się dziewczyna z kubkiem ciepłej, parującej herbaty w ręku. Nadal była w szoku. Blondynka dobrze jej się przyjrzała, wiedziała po jej minie, że coś się stało.
- Byłam u Stefana - zaczęła siadając na kanapie. To samo zrobiła Bennett. - Powiedział, że Kol też żyję.
- Wiem - odparła obojętnie patrząc przed siebie i upijając łyka napoju. Niebieskooka spojrzała zdumiona na mulatkę. Wie? Od kogo? - pomyślała od razu. W końcu nie dzwoniła do niej i nic nie mówiła. Patrzyła na nią w szoku i lekko się zaniepokoiła.
- Od kogo? - zapytała, na co ta wzruszyła ramionami - Bonnie?
- Miałam z nim bliskie spotkanie - wykrztusiła pijąc herbatę i w końcu spoglądając na ukochaną Klausa. Care od razu zaniepokoiła się, że Bonnie była z Pierwotnym. Był niebezpieczny, nieobliczalny i porywczy.
- Co się stało? - czarownica westchnęła ciężko. Nie chciała wspominać spotkania z jej wrogiem numer jeden, ale nie miała wyboru. Podzielała też niepokój jej przyjaciółki, Kol jest niebezpieczny i powinien pozostać martwy.
- On... - zawahała się. Nie wiedział czy może wykorzystać to słowo. Może po prostu przechodził obok i akurat wpadł na nią? Było to bardzo możliwe, bo jest wampirem i pewnie chciał kogoś delikatnie mówiąc - zjeść. - ...wpadł na mnie, kiedy zwiedzałam miasto - skłamała. Dziewczyna spojrzała na nią podejrzliwie, ale nic nie powiedziała.

*

Pierwotny z szampańskim humorem wmaszerował do wielkiej rezydencji. Na jego nieszczęście wpadł na swoją siostrę, która od razu na niego naskoczyła.
- Kol, co tym razem zrobiłeś? - zapytała wściekła. Pierwotny zatrzymał się zirytowany. 
- Dlaczego to zawsze ja jestem ten najgorszy? - odpowiedział urażony pytaniem. Blondynka wywróciła oczami i prychnęła.
- Ja Cię po prostu znam - odparła niezrażona - A teraz powiedz: Kogo zabiłeś?
- A tu Cię zaskoczę - uśmiechnął się wesoło, wywołując irytację u Pierwotnej, która westchnęła zniecierpliwiona - Uratowałem bezbronną dziewczynę - powiedział z niemal niewyczuwalnym sarkazmem.  Czym wywołał zdziwienie na twarzy blondynki a później śmiech. Bo przecież wiedźma Bennett nie jest bezbronna, co nie? Teraz to on wywrócił oczami. Czy oni na prawdę nie wierzą, że mógłbym kogoś uratować? Tak z dobroci serca? Serio, tak nisko o nim sądzą?
- Ta, jasne... A ja jestem księżniczką - prychnęła. Żarty jej brata wcale jej nie bawiły. Oczywiście wiedziała, że gdzieś w głębi Kol jest dobry, ale wiedziała też, że nie ratowałby zwykłego człowieka. To było niedorzeczne, nawet jeśli ma włączone uczucia, a tak jest. Mikaelson nie okazywał uczuć choć je miał. Rebekah dobrze go znała.
- Możesz spytać się Bennett jeśli mi nie wierzysz - odparł, czym wywołał zdziwienie na jej twarzy. Uśmiechnął się złośliwe z miny Bekhi, która z całą pewnością była w szoku. Jedyną osobą, której Kol nienawidził bardziej niż wszystkich innych była właśnie Bonnie Bennett. I wiedzieli to wszyscy, jej rodzeństwo, przyjaciele wiedźmy, a nawet Salvatore'owie. Szatyn ulotnił się, za nim ona zdążyła mrugnąć okiem.
*

  - Bonnie, zapomniałam jeszcze Ci czegoś powiedzieć - oznajmiła, zatrzymując ręką dziewczynę.
- Czego? - zapytała ziewając.
- Stefan jest z Rebekahą - brunetka wybałuszyła oczy. 
- Od kiedy? - zapytała, odwracając się maksymalnie do Caroline, która też nie była zadowolona tą wiadomością. Oczywiście obie dziewczyny wiedziały, że kiedyś ich przyjaciel był z Pierwotną, ale nie sądziły, że może to się powtórzyć. Nie po tym co ona zrobiła. 
- Nie wiem - przyznała - ale chyba od kiedy zjawił się w Nowym Orleanie. 
Miasto zła - tak określiła teraz Nowy Orlean, Bennett. Jeszcze kiedyś nazwała by je "miastem dobra".

*Następny dzień*

- Hej, nie śpij! - zawołała przyjaciółka wchodząc do pokoju mulatki - Bonnie, natychmiast wstawaj! - krzyknęła głośniej, ale czarownica tylko jęknęła i nakryła się szczelniej kołdrą. Caroline wzniosła oczy do góry i podeszła bliżej. Szybko zdjęła  z niej pościel, na co ta wydała okrzyk niezadowolenia.
- Ej...! - blondynka wywróciła oczami.
- Jest dziesiąta rano - oznajmiła Forbes zażenowana - Wstawaj, bo użyję siły - pogroziła. Bennett niechętnie wstała do pozycji siedzącej. Przetarła oczy wierzchem dłoni i zmęczonym wzrokiem spoglądała na przyjaciółkę, która zniecierpliwiona czekała aż ta się odezwie. 
- Nigdzie nie wychodzę - Bonnie wstała z łóżka, wzięła po drodze z szafy bluzkę oraz jakieś jeansy i stanęła przy drzwiach prowadzących do łazienki.
- Boże, przecież tylko spotkałaś go w mieście - Niebieskooka nie rozumiała, dlaczego jej przyjaciółka tak się tym przejmuję. Spotkała go gdzieś w mieście, więc nie mógł jej nic zrobić, prawda? 
- Idę muszę się odświeżyć - powiedziała pośpiesznie spuszczając wzrok. Taaak, spotkałam go, ale on uratował mi skórę przed jakimś popaprańcem, więc wiesz, wolę go nie spotkać ponownie -pomyślała z ironią czarownica wchodząc pod prysznic.

*
- Witaj zdrajco - przywitała się Caroline do Stefana, kiedy zadzwonił. Szatyn westchnął zirytowany. Nie rozumiał dlaczego dziewczyna tak sie zachowuje w stosunku do niego i Bekhi. Przecież nie zrobili nic złego.
- Nie odpuścisz - stwierdził zrezygnowany.
- Yyy, nie? To jedna z Mikaelsonów, a jak wiesz wszyscy chociaż raz próbowali nas zabić - blondynka wymówiła to na jednym wdechu, swoim oskarżycielskim tonem. Usiadła na krześle w kuchni i nalała sobie krwi by trochę ochłonąć. 
- Dobra - spasował zielonooki - Dzwonię zapytać się, czy u was wszystko w porządku? - ukochana Klausa odruchowo spojrzała na przyjaciółkę siedzącą przed telewizorem.
- Można tak powiedzieć - powiedziała  powoli, czym wywołała niepokój przyjaciela.
- Ale wszystko okej? - upewnił się.
- Tak, wiesz Stef muszę lecieć, pa! - rozłączyła się za nim zdążył jej przeszkodzić. Forbes spojrzała zatroskana na wiedźmę, po czym westchnęła.
*

Marcel szybkim krokiem wszedł po schodach prowadzących do pokoju przyjaciółki i zatrzymał się przed jej
 drzwiami. Wziął głęboki wdech i delikatnie zapukał. Nie usłyszał jednak "Proszę!" czy "Wejść!", zamiast tego drzwi otworzyły się z rozmachem i gdyby ciemnoskóry nie był wampirem oberwałby w twarz. W progu sypialni stanęła Faith z rozczochraną fryzurą, co bardzo zdziwiło władcę, ponieważ brunetka nigdy nie miała takich włosów.
*

- Faith? - zapytał niepewnie, czym wywołał u mnie zirytowanie. - Dobrze się czujesz? 
- Nie - warknęłam i wróciłam do pokoju, ale zostawiłam otwarte drzwi. Marcel wszedł i zaczął obserwować mnie jak rozczesuje włosy. Kiedy skończyłam, odwróciłam się do niego przodem i popatrzyłam wyczekująco na to czy ma zamiar mi coś powiedzieć czy wpadł mnie po wnerwiać.
- No słucham? - nie wytrzymałam.
- Co Ci się stało? - wzniosłam oczy do góry. Nie chciałam tego rozdrapywać, nic mi nie jest. Jestem zdrowa na umyśle i trzeźwo myślę.
- Nic - odparłam, a on spojrzał na mnie jak na idiotkę. Cóż musi się pogodzić z tym, że nie powiem mu co mi (nie) jest. - Przyszedłeś w jakiejś konkretnej sprawie czy chcesz się po prostu nade mną poznęcać? 
- Właściwie to tak - potwierdził nadal przyglądając mi się badawczo. Bolała mnie głowa, a światło delikatnie raziło mnie w oczy. - Wczoraj wieczorem coś do Ciebie przyszło. Paczka. - poinformował. Jęknęłam cicho i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia i Bóg mi świadkiem, że gdybym w ostatniej chwili nie chwyciła się ściany to leżałabym jak długa. Zamknęłam oczy, ignorując przyjaciela oraz zawroty głowy i w wampirzym tempie znalazłam się na dole. Chwilę później koło mnie pojawił się Gerard i mimo moich sprzeciwów kazał mi usiąść, a sam najpierw poszedł po szklankę lodowatej wody. Postawił ją przede mną. 
- Nie powinnaś bagatelizować tego, że coś Cię boli - stwierdził, ale ja spojrzałam na niego tylko z ukosa i upiłam łyka ze szklanki.
- Nie boli - zaprzeczyłam - Pokaż lepiej tą paczkę - zmieniłam temat. Nie miałam kompletnie ochoty na rozmowę z moim zdrowiem w tle. Westchnął, ale wykonał polecenie. Położył przede mną prostokątny pakunek, a ja od razu przyciągnęłam go do siebie. Odwróciłam na stronę gdzie zawiązany był sznurek, żeby szary papier nie odleciał i spojrzałam na nadawcę. 

Bree Greyson

Później spojrzałam na adresata. Napisana byłam tak jak się ze staruszką umówiłam.

Faith.W.

Bree miała mi coś wysłać, ale nie mogła zdradzić co, więc postanowiła, że wyśle mi paczką list i pakunek. Nie ukrywam trochę mnie to przerażało, ale w końcu ona ma więcej lat ode mnie i bardziej staroświeckie sposoby. 
- Od kogo to? - zapytał zaciekawiony, na co ja spojrzałam na niego zdziwiona.
- Nie patrzyłeś? 
- Wiesz, że szanuję Twoją prywatność - oznajmił wampir. Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym odpowiedziałam na jego pytanie.
- Od Bree - odpowiedziałam, pokiwał głową. Odwiązałam go i wzięłam do ręki list. Otworzyłam go i zaczęłam w myślach czytać jego treść.

Droga Faith, 
Mam nadzieję, że rozumiesz iż nie mogłam mówić takich rzeczy przez telefon.
Kilka wieków temu, po Twoim wyjeździe znalazłam w starym domu, na wybrzeżach Salem dziennik. Miał tą samą literę na okładce, co Ty w swoim nazwisku, jednak ta była bardziej na wzór ozdoby. Skojarzyłam fakty i zabrałam go ze sobą do domu. Nie mogłam go jednak otworzyć ani czarami ani niczym innym. Wiem, że kiedy byłaś mała znalazłaś maleńki kluczyk. Pamiętasz go? To ten, który mi pokazywałaś, kiedy odkryłaś kim jesteś. Miałaś go zawsze zawieszonego na szyi i nie nigdy nie zdejmowałaś. Ta księga ma taki sam mały otwór na klucz. 
Dlatego też, wysłałam księgę do Ciebie, gdyż teraz wiem, że dziennik należy do Twojej rodziny, Faith i tylko Ty możesz go otworzyć. W razie problemów, pisz, dzwoń, cokolwiek.

Do usłyszenia, PRAESENT 
Bree

- Co tam jest napisane? - zapytał kiedy odłożyłam list i osłupiała wpatrywałam się w resztę paczki. Uśmiechnęłam się po chwili szeroko i rzuciłam się niespodziewanie na jego szyję, mocno do siebie tuląc. Nie mogłam uwierzyć, że coś zostało po mojej rodzinie. Traciłam już nadzieję, że dowiem się co się z nimi stało, a teraz? Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. 
- Okej, tego się po Tobie nie spodziewałem - wymamrotał, a ja się od niego oderwałam. - Zmiękłaś Faith - stwierdził, ale to nie była prawda. Ja nigdy nie zmięknę, jestem nieśmiertelną osobą i w najbliższym czasie nie zamierzam mieć słabości. Odpakowałam księgę i wyjęłam z papieru. Usiadłam na stole i pokazałam ją Marcelowi. 
- Widzisz? - Zapytałam na co on pokiwał zdezorientowany głową - Należała do mojej rodziny.
- No, i co dalej? Zamierzasz ją otworzyć magią, wylać krew niewinnej osoby czy może spryskać wodą z tojadem i werbeną? - dopytywał, a ja z politowaniem pokręciłam głową.
- Otworzyć kluczem, matole. Kluczem. - Zaśmiał się, a ja mimo ciągłego bólu głowy weszłam jakoś po schodach.

*

Odłożyłam kronikę czy jak to się tam nazywało i usiadłam na łóżku marszcząc brwi. Głowa bolała jak cholera i wydawało mi się, że nigdy nie przestanie. Spojrzałam na kalendarz i w głowie zaświeciło mi się światełko. Wstałam i z trudem doczłapałam się do lustra. Stanęłam na przeciwko lustra, schyliłam głowę, skupiłam się na bólu i ponownie podniosłam głowę. 
- Pełnia - warknęłam do siebie, widząc świecące tęczówki. 

/1426r., Tereny Przyszłego Salem/  

Biegłam przed siebie.
Dyszałam, sapałam, nie mogłam złapać powietrza.
 Chwila nieuwagi i noga zahaczyła się o wystający pień. Potknęłam się i rozcięłam prawą nogę, po kilku sekundach zaczęła się z niej sączyć lepka maź. Po chwili do nozdrzy wdarł mi się metaliczny zapach i już wiedziałam, że była to krew. Świerza o szkarłatnym kolorze. Z  moich oczu zaczęły płynąć łzy, parząc zamarzniętą twarz. Ból głowy był nie do zniesienia. Promieniował dosłownie od środka aż po klatkę piersiową, aż w końcu po czubki palców u nogi. Zacisnęłam zęby, czułam jak rana się goi. Otworzyłam oczy, wiedziałam, że mój organizm próbuje powstrzymać przemianę. Moje kości pomimo tego, że było gdzieś po północy i księżyc był na niebie od dwóch godzin, jeszcze się nie łamały. Oparłam się o drzewo, wstając i czując jak wszystko zaczyna mnie boleć. Jeden, drugi, trzeci wdech. Spojrzałam wystraszona na niebo w górze. Pełnia się zbliżała. Czułam to, jeszcze kilka minut i się stanie. Nie mogłam pozwolić bym znowu skrzywdziła jakiś ludzi. Nie, nie mogę. Odepchnęłam się od drzewa i zaczęłam ponownie biec na północ. Potykałam się i raniłam delikatną skórę o ostre brzegi patyków, wystających na mojej drodze. Obijałam się o krzaki i duże konary drzew, biegłam  ile sił w nogach. Ból, migrena, złapałam się za głowę  i pokręciłam nią, ale nie zatrzymywałam się. Nie mogłam, nie, jeśli to zrobię przemienię się. Nie chcę tego. Pot moczył mi twarz, nie wiedziałam już czy nadal biegnę w wyznaczonym przez siebie kierunku. Wiedziałam tylko, że muszę znaleźć się jak najdalej wioski, by nikogo nie zranić. Nikogo więcej. Kolejne drzewo, kolejna niewyobrażalna fala ogromnego cierpienia zwaliła mi się na głowę, po czym przeniosła się na klatkę piersiową, nie dając mi oddychać. Upadłam i zaczęłam szlochać. Niech to przestanie boleć! Proszę niech przestanie boleć, błagałam w myślach. Oczy zaczęły świecić na żółto i już wiedziałam, zamknęłam oczy i wrzasnęłam na ten ból. Skręciłam się z bólu, te katusze były nie do wytrzymania, żebra zaczęły wbijać się w płuca, jakby potrącił mnie wóz. Krzyknęłam i przewróciłam się na plecy wyginając się.. Następne był kręgosłup, później nogi i ręce. Wrzeszczałam, błagałam...
Nikt nie uśmierzył mojego cierpienia. Chwila ciszy. Koniec przemiany. Stałam się tym. Byłam uwięziona w ciele wilka, nie mogłam nic zrobić. Instynkt panował nade mną, a nie ja nad nim. Zaczęłam warczeć i ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałam gdzie biegnę, co zrobię... Biała bestia podążała własnymi ścieżkami udeptanymi po ostatnim razie. Ja się nie liczyłam, moje zdanie się tu nie liczyło. Jednak dobrze wiedziałam, że kiedy powrócę do bycia człowiekiem, nie będę nic pamiętać. Wielki basior zabierze swoje wspomnienia jak tylko minie Pełnia Księżyca i odda je kiedy znów się pojawi. I tak w kółko, znowu i znowu i znowu.....


*

- Dalej, Bon-Bon - zaczęła wesoło Caroline, mając w głowie pomysł jak poprawić humor przyjaciółce - Idziemy zwiedzać! - Bennett spojrzała na nią, nie mając bladego pojęcia z kąt Caroline czerpie te swoje pomysły. Najpierw były lody, które zresztą były bardzo dobre, teraz zwiedzanie. Nie miała najmniejszej ochoty na chodzenie po mieście w którym nie mogła się bronić, używać magii. Miała nadzieję, że ten okres jej przejdzie i znowu zacznie normalnie żyć i  przestanie przejmować się... Zaraz, zaraz, przejmować się? No, tak przecież nie miała się przejmować chłopakami. 
- Niech Ci będzie - zgodziła się z wahaniem, wstając z kanapy i patrząc jak blondynka nie wierzy własnym oczom. Wywlokła ją na dwór za pierwszym razem! - Ale idę tam tylko po to, by zdobyć jakieś ciacho - na to zdanie uśmiechnęły się równocześnie. 

*

- Widzisz go? - zapytała szeptem wskazując głową, wysokiego bruneta, brunetka. Forbes spojrzała w tamta stronę i tylko pokręciła głową.
- Taa, ale nie w moim typie - odparła dziewczyna, siadając z westchnięciem na ławeczce obok nich. To samo uczyniła wiedźma, ale ona cały czas się uśmiechała. Nie mogła uwierzyć, że tak szybko zapomniała o tym cia... Oczy czarownicy rozszerzyły się, kiedy zorientowała się, co chciała pomyśleć. Potrząsnęła głową i znowu zamarła. No nie tego już za wiele. - pomyślała, widząc kto zmierza w ich kierunku. 


*

Otworzyłam oczy i zorientowałam się, że leżę w łóżku. Musiałam na kilka minut przysnąć. Wstałam i warknęła, bo czułam, że moje katusze się jeszcze nie skończyły. Nienawidziłam pełni, w ogóle nienawidziłam wilkołactwa. Po chuja, je wymyślili? Cholera, a miałam nie przeklinać. Dobra, czas na plan A.
Spojrzałam na najbliższe krzesło, moje nadzieje na to, że dostanę, się do butelki ze świeżą krwią samodzielnie runęły w gruzach. 
Plan B. Dałam sobie moralnego policzka. I nic, ból nie ustępował, a tylko się nasilił. Wzięłam głęboki wdech Dwie litery alfabetu odpadły, zostało jeszcze trzydzieści. Chociaż... Boże, dlaczego jedynym sposobem na pomoc mojemu organizmowi jest krew? Serio, mogli wymyślić coś innego. 
Ok, czas na plan C, który jak na razie stał się najrealniejszym.
- Marcel!! - wydarłam się na całe gardło, które od razu zapiekło.Auć - pomyślałam. Wytężyłam słuch i usłyszałam jak w wampirzym tempie zjawił się przed moimi drzwiami. Wnioskując z jego zirytowanej twarzy, zrozumiałam, że jest dość w kiepskim humorze. Wszedł do mojej sypialni. 
- Czego się tak drzesz? - zapytał aroganckim tonem.
- Podasz mi tamtą butelkę? - zapytałam i tylko czekałam, aż wybuchnie. 

*

- Sage? - zdziwiła się Caroline, jednocześnie rozumiejąc, że nie tylko Kol i Finn, zostali przywróceni do życia. Rudowłosa uśmiechnęła się szyderczo.
- Witaj, blondyneczko - odparła arogancko, po czym spojrzała na Bonnie - Mamy do pogadania - oznajmiła na co ta prychnęła i wstała.
- Nie, nie mamy - syknęła i zamierzała odejść, ale wampirzyca chwyciła ją za przed ramię. - Puszczaj! 
- Nie - nie nacieszyła się zwycięstwem. Blondynka kopnęła ją z całej siły w brzuch, tak, że wygięła się z bólu. Bennett wraz z Forbes, bez słowa ruszyły przed siebie, jednak brunetka nie zaszła za daleko, gdyż Sage z niemałą trudnością stanęła na własne nogi.
- Żegnam, Blondie - rzuciła, chwytając czarownicę i razem z nią znikając. 

*

Marcel pomasował skronie, ale nie wybuchł gniewem. Tak pewnie za bardzo mnie lubi. Podszedł bez słowa do biurka, wziął napój i rzucił w moją stronę. Z dużym trudem jakoś ją złapałam, ale próby odkręcenia nakrętki były gorsze. Wywróciłam oczami i popatrzyłam na przyjaciela, który spoglądał na mnie rozbawiony. Zacisnęłam zęby na ten widok i odrzuciłam krew. Złapał ją bez problemu,co jeszcze bardziej mnie zirytowało.
- Możesz? - kiwnęłam na nakrętkę, na co wampir się zaśmiał, ale posłusznie otworzył butelkę i podał mi ją z powrotem. Natychmiast podniosłam ją do ust i upiłam kilka dużych i łapczywych łyków. Poczułam się odrobinę lepiej, ale ból, który stopniowo się zmniejszył nadal nie ustępował do końca. Zakręciłam już sama, ale też nie łatwo mi poszło. 
- Jesteś bezbronna - stwierdził z typowym dla siebie uśmieszkiem. Zmrużyłam oczy, wściekła. Musiałam jednak panować nad złością.
- Bezbronna to ja będę, kiedy ktoś wreszcie wynajdzie na mnie broń mogącą mnie zabić - warknęłam groźnie, co wyszło mi bardziej przekonująco niż przypuszczałam. Spojrzałam odruchowo na lustro, moje oczy zaświeciły się na dwie, trzy sekundy. 
- Jasne... Po za tym, jesteś osłabiona - oznajmił nadal się uśmiechając.
- Może trochę - z mojego gardła znowu wydobyło się warknięcie - To przez pełnie, po niej wszystko wróci do normy. - westchnął i miał wychodzić, kiedy ja oburzona zatrzymałam go.
- A ja to co? Chyba mnie tu nie zostawisz? - Ostrożnie wstałam i wolnymi krokami szłam w jego stronę.
- Miałem taki zamiar - mruknął niewyraźnie - Kiedy jest pełnia, zachowujesz się jakbyś miała okres.

*

  

środa, 23 lipca 2014

Rozdział Czwarty

Następnego dnia, Bonnie szybko wstała, poszła pod prysznic, ubrała się i zjadła śniadanie. Wychodziła właśnie z pokoju, kiedy napotkała na swojej drodze Caroline. Spojrzała zdziwiona na zegarek, dochodziła siódma. Myślała, że blondynka jeszcze śpi, bo zwykle wstaje o ósmej. Zdezorientowana podeszła do przyjaciółki, która ubierała w pośpiechu kurtkę i brała komórkę.
- Gdzie tak pędzisz? - spytała, przyglądając się zdeterminowanej i lekko spiętej wampirzycy. Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na przyjaciółkę, uśmiechając się szeroko.
- Jadę do Stefana - odpowiedziała szybko, szukając kluczy do mieszkania.
- Po co? - dopytywała mulatka.
- Muszę z nim porozmawiać o tym co się wczoraj stało - powiedziała oddychając głośno z ulgą, gdy chwyciła kluczę. Podbiegła do drzwi, otworzyła je.
- Pa, nie wiem kiedy wrócę! - pożegnała się i już jej nie było. Czarownica westchnęła i po chwili zastanowienia postanowiła, że wybierze się na spacer, pozwiedzać miasto.

*

Caroline wsiadła do auta, wyjęła z kieszeni kluczyki i zapaliła silnik. Za nim jednak ruszyła,wyjęła z kurtki delikatnie pogniecioną karteczkę i odczytała adres. 

HOTEL STORYVILLE
1261 Esplanade Ave,
LA 70116

- No nie jest za daleko - pocieszała się blondynka, choć mimo wszystko nie uwierzyła sama sobie. - Najwyżej 17 minut chyba, że z moim szczęściem wpadnę na korek - mruknęła.
Blondynka ruszyła z pod kampusu i ruszyła w kierunku wskazanego hotelu. Wiedziała jednak, że prawdopodobnie się zgubi, bo nie znała tego miasta, więc włączyła GPS'a. 
Ech, mogłam go zaprosić do siebie - pomyślała kręcąc głową i włączając radio.

- Hej, Marcel! - przywitałam się ciepło, podchodząc do niego i kogoś z afro. Uśmiechnął się w odpowiedzi, mówiąc coś do mężczyzny.
- Dopilnuj by należycie ich ukarano - rozkazał. Kiedy podeszłam wampir, który miał zaraz odejść spojrzał na mnie wrogo, po czym posłał mojemu przyjacielowi pytające spojrzenie. Ciemnoskóry spojrzał na mnie, po czym na swojego kolegę.
- To Faith - przedstawił mnie murzynowi - Faith to jest Diego.
- Miło mi - odparłam zimno, lecz zaraz zostałam skarcona wzrokiem przez władcę miasta. Zignorowałam to, a Diego odszedł, odprowadzany wzrokiem. Uśmiechnęłam się z satysfakcją. Wiedziałam już, że go nie lubię, ale patrząc na to co zaszło zgaduję, że będę musiała się zachowywać. Może Diego to bliski kumpel Marcela? Westchnęłam, po czym popatrzyłam na Gerarda, który patrzył na mnie w sposób jakbym coś zrobiła źle.
- Co? - spytałam niewinnie, na co on pokręcił z politowaniem głową, i zaczął iść do przodu - No co? - podążałam za nim, gestykulując rękami jakbym czegoś nie wiedziała.

*

 - Hayley, o czym ona mówiła? - zapytał brunet, siedzącą szatynkę, która coś czytała.
- Jackson, mówiłam już, że nie wiem - skłamała nie patrząc na niego. Miała dość jego ciągłego wypytywania o dziecko. Dobrze wiedziała, że to nie dziecko Mikaelsona, ale nie zamierzała się do tego przyznać. Jeśli by to zrobiła, to może być pewna, że albo ona zginie albo młody Lockwood. Z drugiej strony, nie wiedziała nawet skąd ta dziewczyna zna prawdę. Widziała jak przygniotła Jacksona, a później mówi, że wyczuła magią dziecko. Musiałaby być hybrydą, ale przecież jak? Już dawno ich nie było, a ostatnimi dwiema jest Tyler i Klaus. Odwróciła na chwilę wzrok od książki i zauważyła, że chłopak wyszedł. Uśmiechnęła się i powróciła do lektury.
*

Bonnie wędrowała ulicami, gdy natrafiła na jakiś klub. Zmarszczyła brwi i spojrzała na szyld. Rousseau - nic jej to nie mówiło. Zaciekawiona weszła i uderzył ją mocny zapach alkoholu. Nie przejęła się tym za bardzo, weszła wgłąb, usiadła przy pierwszym z brzegu stoliku. Jedna z barmanek przykuła jej uwagę. Czarnowłosa.
Zmrużyła oczy, postanowiła podejść bliżej. Wstała, podeszła do barku i zawołała dziewczynę.
- Co podać? - delikatnie krzyknęła by przekrzyczeć muzykę. 
- Szklankę bourbonu - zamówiła Bennett, czekając aż ta naleje trunek do naczynia, po czym zgrabnie podała go mulatce. Ta wykorzystała ta okazję i niby przypadkowo dotknęła jej dłoni. Teraz wiedziała, że ta druga tez to poczuła. Obie były czarownicami.
- Nowa? - spytała innym tonem, bardziej zimnym, ale nadal trochę łagodnym. Dziewczyna spojrzała na nią dziwnie i zmarszczyła brwi, chwytając szklankę. 
- Jestem z Mystic Falls, jeśli o to chodzi - odpowiedziała, czarnowłosa pokiwała głową na znak, że rozumie.
- Zgaduję, że przyjechałaś kilka dni temu - Bonnie pokiwała głową - Musisz wiedzieć, że w tym mieście jest i król i zasady.
- Jakie? - zdziwiła się.
- Nie wolno używać magii, chyba, że takie słabe zaklęcia - wyjaśniła, patrząc jak ta się lekko wkurza. 
- A kim jest rzekomy władca?
- Nazywa się Marcel Gerard. - powiedziała. Super, teraz będę uziemiona. Brak magii, a wampiry to mogą sobie latać po mieście? Dla wiedźmy było to niedorzeczne. Jak miała się bronić w bardziej kryzysowej sytuacji? W Nowym Orleanie są Pierwotni, wszyscy, no chyba. Klaus, Elijah, Rebekah, Finn i... Kol. Jednak co do tego ostatniego nikt nie miał pewności 
- Jestem Sophie Deveraux - przedstawiła się ciepło, podając jej rękę tym samym wyrywając z rozmyśleń czarownicę.
- Bonnie Bennett - ocknęła się i wstała. Jej towarzyszka zamarła jednak na chwilę. Bennett? - pomyślała zdumiona.
*
Blondynka otworzyła drzwi wyjściowe i o mało co nie zemdlała z wrażenia, choć była nieśmiertelnym wampirem. W progu stał wyprostowany mężczyzna, który uśmiechnął się do niej, po czym wyciągnął rękę w stronę serca Pierwotnej. Mikaelson nie zdążyła zareagować a wampir wylądował bez organu na ziemi. Podniosła głowę znad ciała i napotkała wściekłe spojrzenie brata. 
- Czas wyrównać rachunki - powiedział do siostry. Ta wiedząc dokładnie o co i o kogo chodzi, kiwnęła tylko głową i wraz z Klausem ruszyła do siedziby władcy.

*
-Ja tylko mówię, że lepiej powiedzieć kochasiowi prawdę - broniłam się, widząc jak Marcel spogląda na mnie surowo. Wywróciłam oczami, na jego widok. 
- Żeby rozerwał mi gardło? Yhy, nie dzięki - powiedział stanowczo, dopijając whiskey. Zsunęłam się ze stolika, na podłogę. Stanęłam przed nim, zatrzymał się a ja zrobiłam minę kociaka, ze słodkimi oczkami z bajki o Shrek'u. 
- Nie - oznajmił poważnie, a ja zrobiłam obrażoną minkę i pokazałam mu język, na co pokręcił z politowaniem głową, ale zaraz zwrócił ją w stronę wejścia, gdyż ktoś trzasnął drzwiami tak mocno, że mógł być tylko wampirem. Zmarszczyłam brwi, ale za chwilę znowu na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Ciemnoskóry spojrzał na mnie porozumiewawczo. Blondynka i szatyn wkroczyli do mojego tymczasowego domu, jednego z nich rozpoznałam od razu. Nad blondynką musiałam się zastanowić, ale w końcu w moim mózgu zaskoczył kabelek, który przypominał mi, że Mikaelsonowie mają też siostrzyczkę - Rebekhę.
- Marcel, przyjacielu! - przywitał się a ja od razu pomyślałam: Ej, to moje przywitanie! 
- Klaus, jak miło, że wpadłeś - przywitał się mój przyjaciel zdziwiony jego wizytą. Nie zapraszał go tu, nie knuł nic i nikogo nie wysyłał by szkodzić Pierwotnemu. 
- Wyjaśnisz mi wizytę Twojego kolegi na progu mojego domu? - spytał i choć był wściekły ukrywał tą złość pod maską nerwowego spokoju. Podeszłam do władcy miasta, uśmiechnęłam się cwaniacko czym zwróciłam uwagę blondynki. Zmierzyła mnie wrogim spojrzeniem, zlustrowała wzrokiem, po czym zmarszczyła brwi.
- Rozumiem, że podejrzewasz mnie o spisek? - spytał Gerard, upewniając się, że dobrze myśli. Uśmiechnął się arogancko.
- A kogo innego? - prychnął w odpowiedzi, na co ja włączyłam się do awantury, tyle że ja nie próbowałam zabić nikogo wzrokiem.
- A czarownice? Zapomniałeś, że one też Cię nie lubią? - broniłam Marcela, a Klausa widocznie zatkało, więc posłałam mu swój tryumfujący uśmieszek. Blondynka korzystając, że jej brat się zamknął włączyła się do mojej konwersacji .
- Nie posunęły by się do tego - odezwała się przekonana o swoim ex-dziewczyna Marcela. 
- To wiedźmy nie wiesz co zrobią - westchnęłam - Nie macie innych zajęć, że przychodzicie do Marcela z takim błahym problemem? - zapytałam po chwili, czym wkurzyłam Pierwotnego, bo zaraz po tym zostałam przygnieciona za szyję do ściany. Ciemnoskóry miał do mnie podejść ale posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie. Rebekah stała, nie mogła uwierzyć, że odezwałam się tak do legendarnej hybrydy, która może mnie zabić wzrokiem(sarkazm). 
- Ja bym Ci się radził zamknąć, jeśli chcesz dożyć jutra - warknął, a ja uśmiechnęłam się.
- Z technicznego punktu widzenia - jestem martwa.
Zadałam mu ból głowy, po czym kopnęłam w brzuch korzystając z tego, że mnie puścił. Poleciał na stoliki. Wzięłam wdech, po czym poprawiłam fryzurę. 
- No... Coraz bardziej podoba mi się królowanie - przyznałam uśmiechnięta, patrząc jak oczy Rebekhi się rozszerzają. Gerard spoglądał na mnie zdumiony, no tak przecież miałam się nie ujawniać. Ale za nim oni posklejają fakty to wieki miną. W czasie tym Mikaelson, zdążył wstać i zniknąć razem z niebieskooką.
- Co się tak gapisz? Źle, że uratowałam Ci znowu tyłek? - zwróciłam się do króla, po czym nie czekając na odpowiedź zniknęłam za korytarzem.  
   *
Blondynka wzięła głęboki wdech i miała zapukać, kiedy drzwi same się otworzyły, a w nich pojawił się szatyn, z uśmiechem na ustach, ubrany w jeansy, czarny T-shirt i skórzaną kurtkę. Po chwili zaskoczenia, Caroline również się uśmiechnęła.
- Hej - przywitała się cicho.
- Hej, wejdź - zaprosił ją do środka. Weszła do holu, a Stefan zamknął za nią drzwi. Niebieskooka wkroczyła razem ze swoim przyjacielem do klasycznie urządzonej kuchni. Kuchenka, lodówka zapewne po to by przetrzymywać krew, piekarnik, zlewozmywak , wszystko co było w normalnej ludzkiej kuchni. Szafki koloru ciemnej jabłoni. Zielonooki podszedł do czajnika, wsypał kawę do szklanki, którą wcześniej wyjął i zalał ją wrzątkiem. Podał kubek zdezorientowanej blondynce. Chwyciła go nadal podziwiając mieszkanie przyjaciela.
- Więc... - zaczął pogodnie - widziałaś wczoraj Finna? - spytał, upewniając się.
- Tak, jak byłam z Bonnie na lodach - odpowiedziała, upijając łyka czarnego napoju i opierając się o blat po środku pokoju.
- Jesteś pewna, że to był on? - spytał powątpiewając, czy jego przyjaciółka na pewno widziała tego Finna Mikaelsona. Na własne oczy widział, a nawet się przyczynił do jego śmierci. Niemożliwe, że teraz lata sobie po mieście, jakby nic się nie stało.
- Sugerujesz, że mi się coś przewidziało? - zapytała lekko wzburzona, pytaniem Stefana.
- Nie, ale jak to możliwe, że on żyję? Przecież Matt go zabił - zaprzeczył.
- Nie wiem - przyznała, biorąc kolejny łyk kawy.

*

- Czy tylko mnie zdziwiło jej zachowanie? - zapytała wkurzona brata, który nawet nie przejął się tym co zrobiła brunetka na spotkaniu. 
- Bekah, ona jest po prostu wampirem - rzucił siadając w fotelu. Miał dość. Rebekah robiła aferę z byle powodu. Boże, dziewczyna tylko go walnęła, co w tym nadzwyczajnego?
- Użyła magii! - oburzyła się. Niemożliwe, żebym tylko ja to zauważyła - pomyślała z niedowierzaniem. Przecież widział jak to zrobiła!
- Masz urojenia - warknął, ale poważnie zastanowił się nad jej słowami. Nie mogła i użyć magii i siły wampira, bo musiałaby być hybrydą, a to nie możliwe. Mogła też mieć jakąś czarownicę, której nie zauważył. Blondynka jak zwykle histeryzowała, co już powoli irytowało Klausa.
- Ja mam urojenia?! - fuknęła zła na całego - Albo wiesz co mam Cię gdzieś, jak dziewczyna Cię zabiję, to będzie Twoja wina, nie moja - wyszła obrażona z rezydencji, a Pierwotny pokręcił głową i westchnął. Wreszcie wyszła - pomyślał

*

Brunetka szła powoli rozmyślając o tym jak skutecznie bronić się bez magii, gdy nagle ktoś szarpnął ją za ramię i wciągnął do ciemnego zaułka. Ujrzała średniego wzrostu mężczyznę, łysego i z ostrymi rysami twarzy. Uśmiechał się chamsko, trzymając mulatkę za ręce i przyciskając ją do ceglanej ściany. Bonnie wyrywała się z całych sił, ale po chwili zrozumiała, że szarpie się z wampirem. Miała zamiar użyć magii, ale przypomniała sobie o zakazie. 
- Puszczaj mnie! - krzyknęła, ale on brutalnie ją pocałował. Chciała go walnąć, zranić w jakikolwiek sposób, ale jej siła wypadała marnie. W końcu była tak na prawdę człowiekiem i wyróżniała się tylko magią, której nie mogła użyć, bo zapewne byłaby ukarana przez rzekomego władcę. Mężczyzna zjechał ustami na jej szyję. Krzyczała. Zaczęła się mocniej szarpać i wyrywać. Miała się rozpłakać kiedy koleś, który próbował ją zgwałcić, (jak zgadywała), wylądował na przeciwległej ścianie już bez serca. Bennett oddychając bardzo szybko, spojrzała na tego co ją uratował i jej rozpacz zastąpiło niewyobrażalnie ogromne przerażenie. Przycisnęła się do ściany i patrzyła jak jej wybawca wyciera rękę o chustę.

*

- Co u Bonnie? - zapytał Stefan, odstawiając kubek na blat. Caroline zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, dlaczego temat zszedł nagle na mulatkę .
- Dobrze, dlaczego pytasz? - spytała.
- Mówiłaś, że przejęła się wiadomością, że Kol żyje - wyjaśnił. Blondynka westchnęła i wskoczyła na blat, siadając na nim i spoglądając na przyjaciela.
- Prawdopodobnie żyje - poprawiła pokazując palcem jakby czegoś mu zakazywała, na co wywrócił oczami. - Nie lubią się, mówiąc delikatnie.
- Hmm... - mruknął niewyraźnie.
- Ej, a dlaczego w ogóle jesteś w Nowym Orleanie? - naskoczyła na niego nagle, zdając sobie sprawę, że nie do końca wie co było powodem jego przeprowadzki. W końcu nawet kiedy Elena była z Damon'em to on został, bez względu na wszystko. Coś jej nie pasowało. 
Młodszy Salvatore się lekko zmieszał.
- Mówiłem, że Elena wybrała Damona - trzymał się wcześniejszej wersji. Niebieskooka spojrzała na niego podejrzliwie.
- Kłamiesz - stwierdziła, śmiejąc się głośno. Spojrzał w jej oczy.
- Okej, dla dziewczyny - przyznał. Wiedział, że z Care nie miał szans. Jak się na coś uprze to nie odpuści.
- Ale jedyną dziewczyną, jaka jest w tym durnym mieście i ją znasz to.... - otworzyła szeroko usta i wybałuszała szeroko oczy. - Jaja sobie robisz?! - niemal krzyknęła.
- Nie. - odparł uśmiechając się szeroko na jej reakcję. 
- Rebekah Mikaelson, pierwotny wampir i suka?! Serio?! 
- Ech, wiedziałem, że się ucieszysz - mruknął spuszczając wzrok.

*
- Hej, ty! - doszedł mnie głos, który od razu rozpoznałam. Odwróciłam się niechętnie, patrząc wściekle na Pierwotną, która zakłóciła mój spokój. Mogli darować sobie zawracanie mi głowy. 
- Siostrzyczka hybrydy jak miło - przywitałam się zimno, uśmiechając się przy tym przesłodko i z satysfakcją patrzyłam jak ta się wkurza. Przyjemność patrzenia jak powstrzymuje się przed rozszarpaniem mi 
gardła - bezcenna.
- Czym ty jesteś? - zapytała ostro, nawet nie próbując ukryć wzburzenia jakie w niej panowało. Próbowałam powstrzymać śmiech.
- Głupie pytanie - skwitowałam - człowiekiem jak wszyscy. 
- Widziałam jak używasz magii - oświadczyła.
- Możliwe - odparłam.
- A potem jak odpychasz mojego brata tak, że poleciał na drugi koniec pokoju.
- Szczęście i nieograniczona przyjemność, patrzenia na klęskę Pierwotnego wampira - westchnęłam z rozkoszy, patrząc jak Rebekah próbuje zabić mnie wzrokiem. Wywróciłam oczami.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytała nagle, co mnie trochę zdziwiło, bo trochę zeszła z tematu. Podniosłam na chwilę brwi, po czym pokręciłam leciutko głową. 
- By bronić przyjaciela - krótka wypowiedź, proste słowa, a blondynka wyglądała jakby ktoś ją trafił żelazkiem w twarz. Była w szoku, zdumiona. 
- Co? - wykrztusiła, po czym zaśmiała się - Z nim się przyjaźnisz? Przy pierwszej lepszej okazji wyrzuci Cię do kosza.
- Jak Ciebie? O słonko, ja nie byłam w nim zakochana jak ty, kiedy brat Cię zasztyletował - zaśmiałam się szyderczo, odpowiadając na zaczepkę, która bardzo mnie wkurzyła, choć dobrze to ukryłam. 
- Skąd to wiesz? - mina jej zrzedła, a w oczach choć chciała to ukryć widać było smutek i żal.
- Jestem jego przyjaciółką - oznajmiłam twardo, po czym zgrabnie wyminęłam i nie przejmując się, że zostawiłam tam jedną z Mikaelsonów, ruszyłam przed siebie.

*
Jak ja ich nienawidzę! - pomyślałam jak tylko znalazłam się wystarczająco daleko od Pierwotnej - Dobrze znam historię mojego przyjaciela, ale on nie zrobiłby mi czegoś takiego!
Boże, dlaczego to ja muszę użerać się z Pierwotnymi?
Nagle zatrzymałam się widząc na chodniku tą samą arogancką dziewczynę co wczoraj. Zmierzała w moim kierunku. Natychmiast się odwróciłam, ale szatynka nie ustąpiła. 
- Ej, poczekaj! - warknęłam zirytowana. Najpierw blondynka, teraz szatynka, kto będzie następny ruda? Brunetka ?
- Jesteś dość odważna - przyznałam, kiedy już była przy mnie. Skrzyżowałam  na piesiach ręce. 
- Skąd wiedziałaś? - spytała lekko dysząc. Wywróciłam oczami, rozglądając się czy nikt nie idzie, po czym spojrzałam jej prosto w oczy.
- A czy to ważne? - zapytałam kręcąc teatralnie głową - wiem i tyle.
- Powiesz to Klausowi? 
- A więc jesteś z nim na "Ty"? - zdziwiłam się.
- On  nie może się dowiedzieć - powiedziała zdesperowana.- Zabiję mnie - powiedziała zrozpaczona. Nabrałam dużo powierza, w tym samym czasie kiedy podszedł do nas jakiś mężczyzna.W garniturze, a więc mógł być tylko jednym z...
- Co tu robisz, Hayley? - zdumiał się Elijah, spoglądając najpierw na nią, później na mnie.
- Super jeszcze Ciebie tu brakowało - mruknęłam  niezadowolona z ironią. Wilczyca lekko się przeraziła, na widok Mikaelsona, co było zrozumiane zwłaszcza, że ukrywa przed nim i jego rodzeństwem prawdę o biologicznym ojcu dziecka. 
- Nie muszę Ci się tłumaczyć - oznajmiła trochę za ostro, szturchając mnie w niezauważalnie w ramie. Zacisnęłam zęby, rozumiejąc aluzję. Dlaczego ja? - pytałam siebie. Nie mogę pozwolić by prawda wyszła na jaw, ale też  nie mogę pozwolić by ze złości za oszustwo Pierwotni zabili ojca dziecka czy samo  niewinne dziecko.
- Pan Mikaelson we własnej osobie - podjęłam pałeczkę, witając się ukłonem, tym samym rozluźniając ciężarną - Czym mogę służyć? - zapytałam, dezorientując mężczyznę.
- Na początek powiedz co robi tu Hayley? - rozkazał hipnotyzując mnie, a raczej próbując. Jako, że jestem czymś w rodzaju Pierwotnych nie można mnie zauroczyć. Szatynka delikatnie panikując spoglądała jak odpowiadam na pytanie.
- Robi ze mną zakupy dla dziecka - odpowiedziałam niby machinalnie. Hayley wybałuszyła oczy nie wierząc, że skłamałam. W środku śmiałam mu się w twarz. Taki naiwny, myśli, że zdoła mnie kontrolować. To takie śmieszne, że aż głupie. Elijah spojrzał na Marshall z troską po czym zniknął.
- Dzięki - wymamrotała po dłuższym milczeniu obu stron. Chyba nie była przyzwyczajona do dziękowania, wnioskując z tonu głosu i niechęci.
- Robię to tylko dlatego, że nie chcę by dziecko zginęło - odparłam ostro, ruszając przed siebie. Dziewczyna stała przez chwilę bez ruchu po czym również poszła w swoją stronę.    
  
*


- Rebekah nie jest taka jaka myślisz, że jest - bronił blondynki, Stefan. Z marnym skutkiem. Caroline w głębi duszy wiedziała, że jej przyjaciel ma rację, ale nie przyznawała się do tego. Nie chciała. Wiedziała jednak, że nie może robić mu wykładów, kiedy sama dokonywała gorszych wyborów. Westchnęła zrezygnowana.
- Dobra - powiedziała przeciągając sylaby - ale nadal jej nienawidzę.
- Proszę Cię tylko byś nie oceniała jej z góry - poprosił.
- Jeśli to możliwe - mruknęła nieprzekonana, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko - rozmawiałeś dzisiaj z Rebekhą, prawda?
- Tak - potwierdził nie wiedząc do czego zmierza niebieskooka. 
- Czy rozmawiałeś o tym, że nie wiem Finn wrócił? - spytała sklejając wszystko do kupy. Wiedziała dlaczego Stefan wydawał jej się podejrzany i dlaczego pytał czy widziała też Kola. Bo dowiedział się o wszystkim od Pierwotnej! 
Szatyn otworzył usta, pewnie by skłamać, po czym widząc zwycięską minę Caroline, z powrotem ją zamknął.
- Wiedziałam! - wykrzyknęła - a teraz gadaj, kto jeszcze zmartwychwstał? - rozkazała władczym tonem z iskierkami w oczach.
- Finn i Kol tylko tyle wiem - spojrzał na jej twarz - przysięgam! 
- Jak mogłeś mnie okłamać?! - zapytała oburzona. 
- Wiedziałem jaka będzie Twoja reakcja - odpowiedział przechylając głowę, z nieprzekonanym uśmieszkiem. Wampirzyca zrobiła minę typu "Seriosly?"  

*
- Rebekah, gdzie byłaś? - zapytał Klaus, po czym przyjrzał się uważniej jej twarzy. Była wściekła i smutna - Kto zginął z Twojej ręki, siostrzyczko, że masz takie wyrzuty sumienia? - uśmiechnął się złośliwie. Siostra spojrzała na niego, mając ochotę go zabić, po czym podeszła do barku z alkoholem, nalewając sobie burbonu i od razu wypijając połowę.
- Nikt nie zginął - odparła, niemal warknięciem w stronę hybrydy - A gdzie byłam, to nie Twój interes - odparła ostro. Pierwotny uśmiechnął się przebiegle.
- Czyżby nasz drogi Marcel zalazł Ci za skórę? - zgadywał, czując jak jego siostra próbuję zabić go wzrokiem. Uwielbiał ją wkurzać.
- Nie on. Tylko jego przyjaciółeczka - Odparła kąśliwie, poddając się i mając nadzieję, że Klaus odpuści. On jednak zdziwiony spojrzał na dziewczynę.
- On ma przyjaciół? - zdumiał się, ale po chwili zaśmiał się - Kolejny wampir do jego rodzinki? - zapytał, na co wampirzyca prychnęła i nalała sobie więcej trunku, gdyż poprzedni już wypiła.
- Ona wie o wszystkim - powiedziała - wie nawet o tym, że mnie zasztyletowałeś, kiedy chciałam być z Marcelem. - znowu prychnęła. Była widocznie zła i być może też poniżona. Nie wiedziała czy jej ex jej nie obgadywał i nie śmiał się z niej za jej plecami. Mikaelson otworzył szeroko oczy. Gerard nie mówił o tym nikomu. Nawet najbliższym z jego rodziny. To była jego tajemnica, jak wszystko z tamtych czasów.
- Musi być kimś ważnym - zauważył trafnie, spoglądając na wampirzyce.
- Wiem, że jest bardzo bliska Marcelowi i, że go dzisiaj broniła - powiedziała o wszystkim czego się dowiedziała od brunetki - oraz przyznała się do tego, że użyła magii i wampirzej siły - dodała dumna. Teraz jej brat nie mógł zaprzeczyć temu co widziała. Szczerze wątpiła, że ta dziewczyna może być mieszańcem, ale równie dobrze mogła zostać obdarzona takim darem przez jakąś potężną czarownicę.
- Ale ona nie może być hybrydą - zaprzeczył, czym zirytował blondynkę. 
- Mów jak do słupa - mruknęła do siebie - to czym jak nie hybrydą?! 
- Nie wiem - przyznał - trzeba się dowiedzieć - postanowił. Odkryłeś Amerykę, wiesz? -zapytała się w myślach wychodząc z pokoju i wchodząc po schodach do swojej sypialni.

*
- Weź wyjdź! Mam ich dość, jestem tu od kilku dni i już mnie nachodzą - żaliłam się Marcelowi, który wydawał się być dość zirytowany tym wszystkim. Wiem jestem bardzo wkurzająca teraz, ale jako mój przyjaciel jest skazany na słuchanie mnie, a że jest nieśmiertelny będzie mnie słuchał przez wieczność.
- Mówiłaś, że nie są problemem - zauważył podnosząc jedną brew do góry, a ja spiorunowałam go wzrokiem.
- Tak, ale wtedy miałam na myśli to, że nie mogą mnie zabić - wyjaśniłam.
- Jesteś za skomplikowana. - stwierdził, na co dostał ode mnie kuksańca w bok.
- Ja? Skomplikowana?! - fuknęłam na niego - Ty za to jesteś niewyobrażalnie wredny i mściwy - spojrzał na mnie jak na jakąś idiotkę.
- Ale za to jestem władcą miasta i mam poddanych, a ty co masz? - zapytał sprytnie, spoglądając na moją wnerwioną minę.
- Ja mam hybrydę - odparłam.
- Gdzie? Jakoś jej nie widzę. - udał głupiego. Spojrzałam na niego spod łba, po czym głośno warknęłam, a moje oczy zaświeciły się na żółto. Miałam ochotę przywalić mu. Ale tak zdrowo, mocno by poczuł, że ze mną się nie pogrywa. Ale przy moim szczęściu, skończyło by się to na połamaniu kilku kości, oderwaniu głowy, wyrwania serca, albo po prostu zabiciu go. Nie mogłam do tego dopuścić, bo świat stał by się nudny, a to znaczy, że ja musiałabym znaleźć sobie równie głupiego kretyna, który zaprzyjaźnił by się z hybrydą, a to mi się nie uśmiechało.
- Jesteś świadom, że mogę urwać Ci ten głupi łeb? - syknęłam  na niego, na co on uśmiechnął się rozbawiony.
- A ty, że będziesz wtedy samotna? - odpowiedział pytaniem, na pytanie. Spojrzałam na niego jak na debila, po czym obrażona od niego odeszłam. Zaśmiał się i ruszył do środka. 

poniedziałek, 21 lipca 2014

Liebster Blog Award

"Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego bloggera w ramach uznania za 'dobrze wykonaną robotę'. Jest przyznawana też blogom o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwości do ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

Dziękuję za nominację Lexi B <3

Pytania:
 Ile masz lat?
Jestem bardzo młoda, więc niektórzy mogą mnie za to hejt'ować. Mam 11 lat 
 Czytasz książki? Jeśli tak, jakie są twoimi ulubionymi?
 O Jezu... Nie wiem. Jestem fanką sagi "Pamiętników Wampirów". Ale w pamięci został mi jeszcze "Pamiętnik", "Ognista", "Niewidzialna" i "Wyspa Trzech Sióstr" (Mogłam czegoś nie wymienić)
Jakie stworzenia fikcyjne podobają Ci się najbardziej i dlaczego? Np. wampiry.  
 Najbardziej wilkołaki i czarownice. Głównie dlatego, że wychowałam się na fikcyjnych rzeczach i bardzo mnie fascynowały. Wilkołaki jak i czarownice były w mitologiach bardzo popularne, to też zainteresowałam się tym, zaraz po obejrzeniu "Merlina" i przeczytania kilku książek z wiedźmami w tle.   
Czego się boisz?
 Ludzie postrzegają mnie jako osobę nieustraszoną, ale boję się wielu rzeczy. Pająki i mrówki, czasami też ludzi.
Twoje marzenie?
 Przezwyciężyć nieśmiałość. Zacząć lepiej żyć. Lepiej pisać i grać w przedstawieniach.  
Co lubisz robić poza pisaniem?
 Czytać <3 Moja pasja, tak samo jak pisanie. Lubię też biegać i gadać do siebie w lustrze xd 
Ulubiony piosenkarz/piosenkarka/zespół?
 Ostatnio... AC/DC i Imagine Dragons. Within Temptation. Birdy i Avril Lavigne :) 
Jeśli mogłabyś, co zmieniłabyś w swoim życiu?
 Tryb życia. Pierwsze co mi wpadło do głowy.
Kim chciałabyś zostać w przyszłości?
 Aktorką... Ale też lekarką, artystką albo pisarką. Dużo do wyboru. 
Ulubione filmy i seriale?
 TVD, TO, SPN, TW. DR. HOUSE. A filmy, hmm... Harry Potter, Narnia, Step Up.... 
Jeśli czytasz mojego bloga, co o nim sądzisz?
Znalazłam się tam przypadkiem i choć nigdy nie ship'owałam Kola i Kath, oraz Klausa i Bonnie, to bardzo mnie wciągnął. Wygląd bloga jest prosty, ale bardzo pomysłowy. Od razu mi się spodobał. Fabuła bardzo wciąga, to jak opisujesz jest świetne. Dużo się od Ciebie nauczyłam.

Blogi, które nominuję:

Moje pytania:

1 Ile masz lat? 
2 Jakie masz hobby?
3 Kiedy zaczęłaś pisać?
4 Jeśli czytasz mojego bloga, co o nim sądzisz?
5 Dlaczego zaczęłaś pisać?
6 Jakie jest Twoje marzenie?
7 Kim chciałabyś być z TVD lub TO?
8 Wierzysz w istoty nadprzyrodzone, np: duchy?
9 Do jakiego zwierzęcia jesteś podobna?
10 Twoje trzy ulubione blogi?
11 Czy wierzysz w życie pośmiertne? 

Pozdrawiam wszystkich i życzę miłych wakacji! :*

niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział Trzeci

Głupia blondynka - pomyślałam, ale zaraz się skarciłam - wcale nie jest głupia tylko ty nieodpowiedzialna. Obiecałam sobie, że nie będę oceniać z góry, bez względu na kolor włosów, pochodzenie, czy maść. To nie było fair. Gdyby ktoś usłyszał moją historię, i powiedział  co o niej myśli na pewno nie było by to coś miłego dla uszu. Po za tym ona była wampirem, co wywnioskowałam za pomocą magii. Kiedy mnie dotknęła, poczułam znajome igiełki, rozchodzące się od środka dłoni, aż po opuszki palców. Więc, skoro ktoś ją przemienił, musiał mieć powód, i na pewno nie z powodu włosów.
Wczoraj odkryłam, że w mieście zmieniło się to, że wilkołaki chowały się na bagnach, czarownice bały się użyć magii, a Marcel rządzi wszystkim i wszystkimi. Jedyne co mi się spodobało to, to ostatnie. Nie,żebym była za brutalnym stosunkiem do czarownic i ich magii, oraz za wygnaniem wilków  do lasu, ale wszystko miało teraz swój alfabetyczny porządek. Nikt nie robił czegoś na własną rękę.
- Pani za kimś czeka? - z rozmyśleń wyrwał mnie męski, gardłowy głos, dochodzący zza moich pleców. Uśmiechnęłam się, wstałam z brązowej, drewnianej ławki i zwróciłam się bezpośrednio do mężczyzny. Miał kasztanowe włosy, niebieski T-shirt, nie pozwalający zobaczyć mi jego mięśni, oraz jeansy. Był szczupły, i miał łagodne rysy twarzy. 
- Owszem - odpowiedziałam, podchodząc w wampirzym tempie do chłopaka i wgryzając się w jego tętnicę. Naokoło moich oczu, pojawiły się żyłki, a ja wpłynęłam na jego umysł, nie wypowiadając żadnego słowa, co pozwoliło mi bardziej delektować się jego słodką krwią, spływającą mi do gardła i dającą orzeźwienie. Oderwałam kły od jego szyi, a twarz wróciła do poprzedniego stanu. Moja ofiara żyła, nie chciałam robić przyjacielowi kłopotów. Marcel i tak miał ich dużo. Trzymając go za ramiona, zaczęłam intensywnie patrzeć mu w jego zielone oczy.
- Zemdlałeś, nie pamiętasz co się stało, ani kto cię zaatakował. Pójdziesz teraz do szpitala i każesz sobie opatrzyć obrażenia. - mówiłam - Nie wezwiesz policji - dodałam. Puściłam go, odsunęłam się o krok, za nim na mnie spojrzał już mnie nie było. 

*

Czarownica po kilku minutach, znalazła coś na wypad do baru i uczczenie ich przyjazdu. Zdecydowała się na granatową tunikę i białe legginsy.  Nic innego nie znalazła, a nie chciało jej się niepotrzebnie szukać jakiejś sukienki. Caroline miała wrócić za pół godziny, więc mulatka szybko wzięła ubrania i wślizgnęła się do łazienki. Położyła rzeczy na stołku, rozebrała się i wrzuciła to co miała przed chwila na sobie do kosza na pranie. Weszła do kabiny prysznicowej, ustawiła wodę na gorącą i przekręciła tak, że zaczęła oblewać jej ciało. Woda lekko parzyła jej skórę, jednak po chwili zaczęła się ona do tego przyzwyczajać. Zamknęła oczy, uśmiechnęła się szeroko i przestała myśleć o czymkolwiek.

*

Po godzinie blondynka wróciła do domu. Ku jej szczęściu w sklepie, który o dziwo ominęła, znalazła piękną  fioletową suknię oraz jeansową kurtkę. Weszła do salonu, w którym było dość cicho. Zmarszczyła brwi, zamknęła za sobą drzwi i westchnęła.
- Bonnie! - zawołała głośno. Usłyszała skrzypnięcie i "wrota" do jej pokoju się otworzyły, a w w przejściu pojawiła się mulatka, uśmiechem na twarzy i ubrana w tunikę i legginsy. Wyszła, zamykając drzwi. Obróciła się wokół własnej osi, prezentując swój ubiór, przyjaciółce. 
- Wyglądasz bosko! - zachwyciła się i pochwaliła Forbes. - Zaraz wracam, tylko się przebiorę - popędziła do swojej sypialni, włożyła na siebie nowe ciuchy i równie szybko jak tam weszła, wyszła. 
- Gotowa? - spytała, lekko się wiercąc Bonnie.
- Jak nigdy. - odpowiedziała szczęśliwa.


- Wiesz, spotkałam dzisiaj taką jedną dziewczynę - wypaliła Caroline, ale w środku skarciła się, że musi takimi rzeczami się martwić. W końcu to tylko jakaś brunetka, tylko blondynce wydawało się, że tamta jest inna? 
- No, i? - spytała, coraz to bardziej zainteresowana Bonnie.
- No, nie wyróżniała się tak za bardzo, ale... - niebieskooka nie mogła wyrazić słowami, tego co miała na myśli. Wszystkie zdania wydawały jej się nie pasować. Bennett spojrzała na przyjaciółkę, marszcząc brwi. 
- Ale? 
- Ale miałam takie przeczucie, że jest zła - wydusiła z siebie, lekko się wahając i sprawdzając w myślach czy dobrze to ujęła.
- Zła? W jakim sensie? - dopytywała mulatka. Zła. To słowo huczało i błąkało się w głowie wiedźmy jak natrętna melodia, która za nic nie chce przestać się powtarzać. Mimo uśmiechu na ustach, trochę zasmuciła ją wiadomość o siłach zła. Myślała, że jeśli wyjadą z Mystic Falls to się skończy. Będą żyć normalnie.
- To, nie wiem - przyznała, wykrzywiając usta w szeroki uśmiech - nieważne. Zostawmy to i chodźmy się bawić! - krzyknęła, ale nie za głośno. Czarownica zaczęła się śmiać, szczęśliwa, że Caroline nie chce drążyć tematu tej dziewczyny.


- Gdzie byłaś? - zapytał mnie kiedy wchodziłam, Marcel, przyglądając mi się badawczo jak odwracam się do niego i słodko uśmiecham.
- Na obiedzie. - odpowiedziałam, wymijając przyjaciela i wchodząc do góry po schodach do swojej sypialni. Gerard podążał za mną. Bał się o nią, ale równocześnie dobrze wiedział, że potrafi o siebie zadbać. Weszłam do pokoju, zdjęłam kurtkę i odłożyłam na łóżko torebkę.
- Z kim? - spytał - Jeśli można wiedzieć.
- Nie można. - powiedziałam ostro, spoglądając na ciemnoskórego surowo i przestając się uśmiechać. Jego nadmierna troska kiedyś obróci się przeciwko niemu. Rozumiem, że się o mnie martwi, ale dobrze wie kim jestem i, że nie można mnie zabić.
- Faith... -zaczął, ale mu przerwałam.
- Marcel, mam 607 lat - powiedziałam, oddychając spokojnie i próbując nie używać za zimnego tonu - Rozumiem twoją troskę, ale urodziłam się dużo wcześniej niż ty i uwierz, że potrafię o siebie zadbać - próbowałam go przekonać. Jego twarz była łagodna, i chyba do niego dotarło. Wiem dobrze, że zawsze był ze mną blisko i stara się z całych sił mnie chronić, ale trzymając mnie na smyczy przypomina mi ojca, który nie pozwala swojej nastoletniej córce pójść na koncert. Patrzył na mnie, po czym westchnął i pokiwał głową.
- Wiem, ale nie wybaczyłbym sobie gdybyś zginęła - wyszeptał zgodnie z prawdą.
- Wiesz, też, że nie można mnie zabić - zmrużył oczy - Jestem jak druga Pierwotna - zażartowałam, śmiejąc się. Władca miasta uśmiechnął się, po czym wyszedł z mojej sypialni.


- Rebekah, może oświecisz mnie i powiesz z kim wczoraj się spotykałaś? - zaczepił siostrę Klaus, kiedy ta usiadła na kanapie, z książką. 
- Emm, raczej  nie - otworzyła przedmiot i zaczęła czytać. Mikaelson usadził się na przeciwko niej, ale blondynka nawet nie zwracała na niego. W pewnym momencie, do domu wszedł Elijah trzaskając lekko drzwiami. Wszedł do salonu.
- Witaj bracie - przywitał się z mieszańcem, po czym spojrzał na siostrę. Zmarszczył brwi.
- Niklaus, nie zgadniesz kogo dzisiaj widziałem - stwierdził najstarszy z rodzeństwa, przenosząc wzrok na Klausa. Rebekah zauważalnie drgnęła, co zauważył niebieskooki, więc uśmiechnął się.
- Marcela? 
- Pannę Forbes - oznajmił spokojnie. Klaus zamarł w bez ruchu, a blondynka próbowała ukryć rozbawienie na jego reakcję. Ale z drugiej strony, wiedziała, że teraz oberwie, że nie powiedziała mu wcześniej o przyjeździe Caroline. Zamknęła książkę i w wampirzym tempie znalazła się w swoim pokoju na górze. Jej brat wstał, i choć na zewnątrz był spokojny, to w środku trochę zły.
- Ale ona została w Mystic Falls - wykrztusił w końcu. Elijah spojrzał na niego i się uśmiechnął.
- Usłyszałem jak rozmawiały - zaczął - Mówiły, że muszą coś uczcić. - Klaus, westchnął. Usiadł  z powrotem, na siedzenie i głęboko się zamyślił. Tymczasem Elijah opuścił pokój i znowu wyszedł.  

*

Dwie dziewczyny usiadły na skórzanych siedzeniach, na przeciwko siebie. Blondynka uśmiechała się od ucha do ucha, tak samo jej towarzyszka. Obie zamówiły po kieliszku szampana. Czekając na swoje zamówienie jedna z nich postanowiła poruszyć temat, szkoły.
- Zdecydowałaś już na co będziesz chodzić? - spytała Bonnie, sama zastanawiając się na co chciałaby iść.
- Jeszcze nie, ale na pewno na historię miasta - powiedziała powoli, przyglądając się przyjaciółce badawczo - A ty? 
- Ja? Nie wiem, może na coś o czarownicach - mówiła niepewnie - na historię Nowego Orleanu, oczywiście, bo skoro mamy mieszkać tu cztery lata...
Po kilku minutach, dostały swoje napoje. Obie milczały, ale mimo to były szczęśliwe. Blondynka jednak nadal była lekko zaniepokojona, cały czas myślała nad jej ostatnim pobytem w barze. Kiedy to Rebekah popsuła ta magiczną chwilę. Najgorsze było to że żadna z dziewczyn - Bonnie czy Caroline, nie wiedziały czy Pierwotna nie postanowiła jednak wygadać się Klausowi. Bennett natomiast była radosna, ale i spokojna. Nie widziała nic złego w tym, że hybryda miał się dowiedzieć o ich przyjeździe, bo ani on ani nikt inny tutaj nie wie gdzie mieszkają, więc sama wiedza o ich uczeniu się w Nowym Orleanie, jest bezużyteczna. 
- Masz już kogoś na oku? - spytała jakby od niechcenia, chwytając naczynie, i patrząc jak mulatka robi to samo.
- W sensie, że jakieś cicho? - spytała by się upewnić, na co blondynka przytaknęła. Wiedźma chwilę się zastanowiła - Jeszcze nie, ale... 
Nagle przypomniała sobie o Jeremym. O ich miłości, o uczuciu jakie ich łączyło, później to wszystko w jednej chwili, sekundzie zniknęło. Ocknęła się i zauważyła, że Caroline o dłuższej chwili się jej przygląda. Szybko się otrząsnęła i szeroko uśmiechnęła.
- Nieważne, a ty? - Caroline westchnęła, ale nie drążyła tematu, dziwnego zachowania czarownicy.
- Hmm... - zaczęła - Na razie nikt.
- A, więc... - podniosła kieliszek, i spojrzała na niebieskooką - za nowe miłości! 
- I za nowy początek! - zderzyły się kieliszkami, po czym upiły po łyku szampana. 

*
Siedziałam na drewnianym, starym krześle na dole popijając wodę, gdy z korytarza wyłonił się Marcel. Szybkim krokiem podszedł do mnie, usiadł na przeciwko, patrząc jak ze spokojem wyciągam czekoladowego batonika z kieszeni kurtki. Otworzyłam go i ugryzłam kęs. Przeżuwałam wolno, ale ciemnoskóry wydawał się być na tyle cierpliwy, że mi nie przerywał. Kiedy skończyłam chwilę mi się przyglądał, po czym uśmiechnął się.
- Jak samopoczucie? - spytał jakby od niechcenia. Zmrużyłam oczy, zlustrowałam wzrokiem, po czym upewniając się, że ktoś go nie zauroczył, odpowiedziałam.
- Świetnie, dlaczego pytasz? - westchnął.
- Nie wiem - przyznał - Miałabyś ochotę gdzieś ze mną pójść?
- Gdzie? - dopytywałam. Zawahał się chwilę, po czym wymownie spojrzał mi w oczy.
- Na bagna - odpowiedział, czym wywołał u mnie szczery i ogromy uśmiech. Odebrał to jako zgodę, wstał i poszedł do wyjścia. Poszłam w jego ślady. Przepuścił mnie w drzwiach i razem ruszyliśmy w stronę lasu.

*
Jeszcze jeden krok. Wyszłam z gęstwiny i ujrzałam małą osadę. Drewniane domki, jakaś przyczepa i pełno namiotów. Gdzieniegdzie porozrzucane były podarte ubrania, co mogło skazywać jedno. Wilkołaki. W powietrzy dało się wyczuć stęchliznę. Przeszłam kawałek, po czym zatrzymał mnie jakiś blondyn. Wysoki, z zarostem.
- Słucham? - spytałam uprzejmie, ale za nim cokolwiek powiedział u mojego boku pojawił się Marcel, z władczym wyrazem twarzy. Spojrzał na mnie dając do zrozumienia, że to on będzie mówił.
- Chcemy rozmawiać z przywódcą stada - oznajmił spokojnie, ale nie była to prośba, tylko rozkaz, więc nieznajomy nie mając wyboru zaprowadził nas do małego, lekko rozwalonego i zabitego deskami domku. Kazał poczekać chwilę, a po chwili wrócił z jakąś szatynką i brunetem. Dziewczyna była w ciąży. 
- Marcel jaka niemiła niespodzianka - przywitał się kąśliwie chłopak, po czym spojrzał na mnie pytająco.
- Czego chcesz? - warknęła dziewczyna.
- I kim jest ona? - dodał, wskazując na mnie palcem. Uśmiechnęłam się sztucznie, po czym z wampirzą siłą przygniotłam bruneta za gardło do ściany. Dusił się, był wilkiem, więc nie mogłam go zabić tymczasowo.
- Nie nauczyli Cię, że nie wytyka się palcem? - powiedziałam, po czym niechętnie go puściłam i wróciłam na swoje miejsce, czyli koło przyjaciela, który niezrażony moim wybrykiem, nadal stał w tym samym miejscu.
Potarł gardło i zmierzył mnie morderczym wzrokiem. 
- Hayley - zwrócił się do szatynki - jeśli nie zrobisz czegoś ze swoimi wilczkami to je w końcu zabiję, je albo Ciebie, rozumiesz? - ostrzegł, czym wywołał u dziewczyny zdziwienie. Hayley spojrzała na swojego, jak myślę partnera wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.
- Nie możesz mnie zabić - stwierdziła pewnym głosem - jestem w ciąży z Klausem - Z Klausem? Wolne żarty - pomyślałam, po czym upewniając się czarami, że mam rację , odezwałam się do dziewczyny.
- Aha, więc teraz Tyler nazywa się Klaus ? - spytałam złośliwie, czym wywołałam u Hayley zakłopotanie. 
- Nie wiem o czym mówisz - syknęła. Marcel przyglądał mi się badawczo, brunet też.
- W odróżnieniu od tutejszych czarownic, nie muszę wykonywać jakiś błędnych rytuałów, by wiedzieć, kto jest biologicznym ojcem dziecka, złotko -  Przełknęła głośno ślinę. Obaj mężczyźni byli tak samo zdziwieni moim odkryciem, ale w końcu jeden się ocknął. 
- To kim ty jesteś? - zadał chyba najgłupsze pytanie na świecie, jakie kiedykolwiek, mogłam usłyszeć od wilka.
- Wampirem z bonusem - powiedziałam dumna - A teraz do rzeczy - tu spojrzałam na ciężarną - Albo zrobicie coś z pieskami, albo sama je zabiję, zrozumiano? 
Chwyciłam Marcela za ramię i razem z nim zniknęliśmy tak szybko jak się pojawiliśmy, zostawiając przerażone wilkołaki samych.  

*
- To jak? Co teraz robimy? - spytała mulatka kiedy byli na zewnątrz lokalu. Blondynka spojrzała na nią, zastanawiając się chwilę. 
- Nie wiem - przyznała - Może lody? - zaproponowała.
- No, nie wiem - brunetka nie była dobrze nastawiona do tego pomysłu.
- Oh, Bonnie no weź! - Caroline z całych sił próbowała ją przekonać, idąc ramie w ramię razem z nią - Będzie jak za dawnych lat.
Wiedźma zawahała się przez chwilę, nie była przekonana co do tego czy warto iść na zwykłe lody, ale nie chciała odmawiać przyjaciółce przyjemności. Westchnęła teatralnie.
- Dobrze - zgodziła się, czym wywołała u niej uśmiech. Blondynka mocno ją przytuliła, po czym pokierowały się do najbliższej lodziarni.

*
Przez całą drogę powrotną, czułam że mojego  przyjaciela coś dręczy. Po tym spotkaniu z wilkami, lekko się wkurzyłam. Niby zwykła osada, a proszę. Znajdzie się zawsze ktoś kto jest za bardzo arogancki. Hayley dobrze wykorzystuje swoją ciąże, ale ja i tak znam prawdę. Choćby otoczyła się nie wiem jaką osłoną to kłamstwo wyjdzie na jaw. Chciałabym tylko zobaczyć minę Klausa Mikaelsona kiedy dowie się, że ta wilczyca nosi nie jego dziecko. Ale muszę przyznać, że dziewczyna dobrze udaję. 
- Co miałaś na myśli, mówiąc, że to nie jest w ciąży z Klausem? - zapytał kiedy znaleźliśmy się w budynku, skręcając w prawo. Zatrzymałam się.
- Bo nie jest - burknęłam, niezadowolona, że tylko ja znam prawdę. Marcel westchnął, i usiadł na brązowym, drewnianym krześle, spoglądając na mnie nie przekonany co do mojej wypowiedzi.
- Skąd możesz to wiedzieć, Faith? Spojrzałaś na nią i tak po prostu oznajmiasz, że jest w ciąży z kimś innym? - dopytywał - dziecko jest hybrydą tylko Klaus nią jest, więc to on jest ojcem.
Pokręciłam głową. Rozumiałam, że ktoś taki jak Hayley może mi nie wierzyć czy nawet ten brunet, ale on? Wiedział kim jestem, wiedział co potrafię, że jestem inna. Co jak co, ale w sprawach czarownic to ja wiem więcej.
- Marcel wytłumaczę Ci to, ty tępy tępaku. Dziecko jest hybrydą - przyznałam, a ciemnoskóry uśmiechnął  się tryumfująco, lecz nie zwróciłam na to uwagi - ale on nie może być ojcem, bo bękart jest śmiertelny.
- To znaczy? - z jego twarzy zniknął "banan"
- Klaus jest Pierwotnym, geny jakie ma jako Pierwotny czyli możliwość zabicia go tylko kołkiem z białego dębu, przeszła by też na jego potomka. - tłumaczyłam, dobrze znałam się na tego typu rzeczach i widać tylko ja jedna. Marcela nagle oświeciło, i zadał mi kolejne pytanie, zaraz kiedy usiadłam na przeciwko niego na krześle.
- Ale jest tylko jedna hybryda. - nadal nie kumał. Westchnęłam poirytowana. 
- Dwie, kiedyś było więcej, ale to inna historia. - powiedziałam wolno tak by to zrozumiał - Tyler Lockwood, jest drugą hybrydą, ale jego można zabić zwykłym kołkiem, czy oderwać łeb.
- Teraz rozumiem, ale czy on o tym wie? - uśmiechnęłam się zadowolona. Mogłabym pracować jako nauczycielka i tłumaczyć nastolatków jak się robi dzieci.
- Zgaduję, że nie. - odparłam - żyje w przekonaniu, że ma następce, tylko dlatego, że czarownice się pomyliły.
- Ale nadal nie powiedziałaś skąd to wszystko wiesz. - stwierdził z wyrzutem, wywołując u mnie salwę śmiechu. Spojrzał poważnie na mnie i przybrał ten władzy wyraz twarzy jaki zwykle nosi.
- Ty durniu patentowany - wykrztusiłam nadal krztusząc się śmiechem - jestem też czarownicą.
- Brałaś coś? - spytał, po czym wstał - idę, ktoś znowu wszczął bójkę w barze, a ty lepiej zmień dilera.
Wyszedł, a ja nadal śmiejąc się z błahego powodu, nalałam sobie wody i spróbowałam uspokoić, pijąc ją małymi łyczkami.
 *
- Miałaś racje - powiedziała liżąc swojego loda. Caroline, spojrzał na nią również jedząc swojego.
- W czym? - spytała, nie odrywając wzroku od pędzących po ulicy aut.
-  Waniliowe są pycha - zaśmiała się krótko, jedząc już wafelka. Wyjęła telefon i spojrzała na zegarek. Była piąta, ale one nie za  bardzo się tym przejmowały. Miały chwilę dla siebie. Księżyc już wschodził, a lekki wiatr targał im włosy. W oddali słychać było jeszcze ptaki, i powoli zapalały się przeróżne światełka. Miały szansę odpocząć od zła, niebezpieczeństwa, smutku, śmierci wampirów, wilkołaków.... Finn?
Wzrok Bennett utkwił w mężczyźnie po drugiej stronie. Na chwilę zamarła, po czym szturchnęła ramieniem przyjaciółkę.
- Co jes..? - Bonnie pokazała jej Pierwotnego, palcem. - Przecież Matt go zabił! - powiedziała głośno z niedowierzaniem i lekkim strachem w głosie 
- Mnie to mówisz? 
- Lepiej stąd chodźmy, jak nas zobaczy to mamy przechlapane - wyszeptała. Razem z mulatką wyrzuciły resztki lodów, wstając z ławki. Szybkim krokiem odeszły kawałek, by Mikaelson ich nie nie zauważył. Po czym natychmiast zaczęły kierować się w stronę swojego domu.

*

Zaraz kiedy blondynka znalazła się razem z brunetką w domu, wyjęła swoją komórkę, i wybrała numer chłopaka z, którym musiała teraz szybko porozmawiać. Nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła telefon do ucha. Szatyn odebrał po dwóch sygnałach.
- Halo? - odezwał się pogodnym głosem.
- Hej, Stefan to ja - przywitała się szybko z zielonookim, po czym wzięła głęboki wdech. Nadal nie mogło do niej dotrzeć, że koleś, którego zabił Salvatore magicznie ożył.
- Hej, coś się stało? - spytał zaniepokojony, tak późnym telefonem przyjaciółki.
- Finn jest w mieście - kiedy wypowiedziała to zdanie, po drugiej stronie zapadła długa cisza. - Ej, nadal tam jesteś?
- Tak - odezwał się po dłuższym milczeniu. - Ale jak?
- Nie wiem - przyznała - Dzwonię żeby Cię tylko o tym powiadomić.
- Ok - już miała się rozłączyć kiedy szatyn, ją zatrzymał - A Kol?
- Co, Kol? - mulatka wyszła z pokoju, i jak oparzona stanęła na sam dźwięk tego imienia. 
- Jeśli jest Finn, to Kol nie wykluczone, że też - wyjaśnił, a Caroline przez chwilę się zastanowiła. Możliwe, ale skoro on żyją to oznacza, że wszyscy Mikaelsonowie są w komplecie.
- Okej, muszę kończyć, Stef - pożegnała się.
- Pa - rozłączył się. Blondynka westchnęła, i szybko znalazła się w swojej sypialni. Bonnie nadal stała w tym samym miejscu. Bała się, że Kol też żyje. To nie mogła być prawda, nie. Jego właśnie bała się najbardziej, i najbardziej nienawidziła. Nawet nie wiedziała dlaczego, dlatego trzymała się  od niego jak najdalej, jest to możliwe.



Obserwatorzy