Caroline zajęta była myśleniem o pierwszym dniu szkoły, chociaż przez chwilę zastanawiała się nad dziwnym zachowaniem przyjaciółki, która jako tako zmieniła swoje relacje z Pierwotnym. Nie chciała jednak wspominać jej o Mikaelson'ie dopóki ten nie załatwi sprawy. W każdym razie była szczęśliwa, że idzie na zajęcia. W pewnej chwili zauważyła, że Bonnie wzdycha i unosi trochę podbródek. Uśmiechnęła się na ten widok, po czym skierowała wzrok na wejście do szkoły. Miała nadzieję, że może po tym co było z Tyler'em, znajdzie odpowiedniego chłopaka.
Skierowały się od razu pod salę od historii, przy okazji zerkając na pana Grey'a, który jak zwykle stał otoczony grupą lizusek.
Bon pokręciła głową, na co Care spojrzała na nią pytająco.
- Kto to? - zapytała spoglądając na profesora, po czym na brunetkę, która potrząsnęła głową i się wzdrygnęła.
- Nauczyciel historii w otoczeniu swojej watahy - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, który zmniejszył się jeszcze bardziej, kiedy Caroline odezwała się po raz kolejny.
- Nie wydaje Ci się podejrzany? - zapytała, na co Bonnie jęknęła w duchu. Mówiła dokładnie tak jak Kol i czasem zastanawiała się, czy oni nie porozumiewają się telepatycznie.
- Nie bardzo - mruknęła rzucając torbę na schody, po czym siadając przy niej. To samo zrobiła blondynka, chociaż ona uniknęła rzucania torby. Cały czas przyglądała się tajemniczemu wykładowcy, jakby w nadziei, ze okaże się kimś więcej niż tylko wykładowcą. Co jakiś czas odwracała jednak wzrok, napotykając czyś wzrok. W tym przypadku czarnowłosego chłopaka, który jednak spojrzenie miał bardziej wlepione w jej najlepszą przyjaciółkę.
Bonnie poderwała się z miejsca, kiedy zadzwonił dzwonek, jednak kiedy już była przy wejściu do klasy, ktoś ją potrącił. Zaskoczona upuściła torbę, po czym spojrzała zdenerwowana na osobę, która właśnie zbierała z ziemi jej rzecz.
- Przepraszam - powiedział, patrząc jej w oczy, po czym podał jej torbę i wszedł do sali. Caroline przeszła koło oszołomionej dziewczyny i szepnęła jej na ucho.
- Zrobił to specjalnie - Bonnie bezradnie pokręciła głową, po czym razem z nią weszła do klasy i zajęła miejsce, usiłując ignorować to, że czuła jak ktoś się w nią wpatruje.
*
- Rozumiem, że mnie nie lubisz - sapnął Marcel, przedzierając się przez zarośla, zaraz za Nathan'em. Chłopak pokręcił głową, idąc dalej i wypatrując końca. - Ale czy nie mógłbyś do cholery powiedzieć, dlaczego wybraliśmy się przez jakieś durne zarośla, zamiast iść krótszą drogą?! - warknął, po czym syknął z bólu, kiedy jedna z gałęzi go uderzyła.
Szatyn zaśmiał się z jego wypowiedzi, po czym na chwilę odwrócił się w jego stronę.
- Tak jest zabawniej - uśmiechnął się, po czym brutalnie został popchnięty i przygnieciony do jednego z drzew. Marcel z wściekłością, patrzył na niego i nie zauważył, że cała sytuacja wyraźnie bawi chłopaka.
- Właśnie widzę - warknął - Kiedy stąd wyjdziemy? - spytał ostro. Wampir uśmiechnął się jeszcze szerzej i z satysfakcją odwrócił głowę w jego stronę.
- Już jesteśmy - powiedział beztrosko, wzruszając ramionami, na co Gerard spojrzał w lewo i zdał sobie sprawę, że wyszli z lasu. Niechętnie cofnął ręce i nie zaszczycając go kolejnym spojrzeniem, ruszył w stronę opuszczonej wioski, którą od razu zobaczył. Doszedł do bramy, za nim jego wróg go dogonił i z rozmachem walnął z buta w bramę i ją otworzył. Mężczyzna pokręcił z politowaniem głową, po czym wszedł do miasteczka i zaczął iść w stronę jednej ze studni, która rzuciła mu się jako pierwsza w oczy. Dotknął dłonią omszonych, starych kamieni.
- Dawno nikogo tu nie było - stwierdził po chwili widząc, że szatyn do niego podchodzi. Ten pokiwał twierdząco głową, po czym zwrócił wzrok na jedną z chatek, która nie była tak stara na jaką wyglądała.
- Nie zgadzam się - dopiero teraz Marcel wyczuł w jego głosie bardzo wyraźny akcent, ale nie mógł go porównać do tego, jaki miał Klaus. Ten był bardziej...obcy. Zmarszczył brwi i pomaszerował w stronę, w którą poszedł zauważając, że zrobiło się bardzo zimno. Dogonił go i zobaczył, że stoi koło drzwi.
- Zamierzasz włamać się do opuszczonego domu, brawo - klasnął w dłonie ciemnoskóry, na co Nathan spiorunował go wzrokiem.
- Wcale nie jest opuszczony! - zawołał głośno, po czym nacisnął klamkę i jakby odbił się od jakiejś bariery, bo uderzył o ścianę domu naprzeciwko.
- Dobra, może masz rację - skwitował z szerokim uśmiechem widząc, że Black, próbuje podnieść się z ziemi, co udało mu się dopiero za drugą próbą. Marcel nie popełnił tego samego błędu, co jego towarzysz. Czekał, aż drzwi same się otworzą, co nastąpiło po chwili. Usłyszeli skrzypnięcie podłogi i dwa wdechy, po czym spojrzeli na postać przed nimi. Szatynka spojrzała na nich z wyższością, po czym zatrzymała wzrok na Nathan'ie.
- Czego chcecie? - zapytała groźnym tonem, lustrując go wzrokiem.
- Pomocy - odparł szatyn.
- Wejdźcie - syknęła, po chwili, otwierając na oścież drzwi i wpuszczając ich z wahaniem do środka.
Szatyn zaśmiał się z jego wypowiedzi, po czym na chwilę odwrócił się w jego stronę.
- Tak jest zabawniej - uśmiechnął się, po czym brutalnie został popchnięty i przygnieciony do jednego z drzew. Marcel z wściekłością, patrzył na niego i nie zauważył, że cała sytuacja wyraźnie bawi chłopaka.
- Właśnie widzę - warknął - Kiedy stąd wyjdziemy? - spytał ostro. Wampir uśmiechnął się jeszcze szerzej i z satysfakcją odwrócił głowę w jego stronę.
- Już jesteśmy - powiedział beztrosko, wzruszając ramionami, na co Gerard spojrzał w lewo i zdał sobie sprawę, że wyszli z lasu. Niechętnie cofnął ręce i nie zaszczycając go kolejnym spojrzeniem, ruszył w stronę opuszczonej wioski, którą od razu zobaczył. Doszedł do bramy, za nim jego wróg go dogonił i z rozmachem walnął z buta w bramę i ją otworzył. Mężczyzna pokręcił z politowaniem głową, po czym wszedł do miasteczka i zaczął iść w stronę jednej ze studni, która rzuciła mu się jako pierwsza w oczy. Dotknął dłonią omszonych, starych kamieni.
- Dawno nikogo tu nie było - stwierdził po chwili widząc, że szatyn do niego podchodzi. Ten pokiwał twierdząco głową, po czym zwrócił wzrok na jedną z chatek, która nie była tak stara na jaką wyglądała.
- Nie zgadzam się - dopiero teraz Marcel wyczuł w jego głosie bardzo wyraźny akcent, ale nie mógł go porównać do tego, jaki miał Klaus. Ten był bardziej...obcy. Zmarszczył brwi i pomaszerował w stronę, w którą poszedł zauważając, że zrobiło się bardzo zimno. Dogonił go i zobaczył, że stoi koło drzwi.
- Zamierzasz włamać się do opuszczonego domu, brawo - klasnął w dłonie ciemnoskóry, na co Nathan spiorunował go wzrokiem.
- Wcale nie jest opuszczony! - zawołał głośno, po czym nacisnął klamkę i jakby odbił się od jakiejś bariery, bo uderzył o ścianę domu naprzeciwko.
- Dobra, może masz rację - skwitował z szerokim uśmiechem widząc, że Black, próbuje podnieść się z ziemi, co udało mu się dopiero za drugą próbą. Marcel nie popełnił tego samego błędu, co jego towarzysz. Czekał, aż drzwi same się otworzą, co nastąpiło po chwili. Usłyszeli skrzypnięcie podłogi i dwa wdechy, po czym spojrzeli na postać przed nimi. Szatynka spojrzała na nich z wyższością, po czym zatrzymała wzrok na Nathan'ie.
- Czego chcecie? - zapytała groźnym tonem, lustrując go wzrokiem.
- Pomocy - odparł szatyn.
- Wejdźcie - syknęła, po chwili, otwierając na oścież drzwi i wpuszczając ich z wahaniem do środka.
*
- Nadal się na ciebie gapi - szepnęła Caroline do ucha mulatki, która próbowała się jakoś skupić na wykładzie. Pokręciła zrezygnowana głową, ciesząc się, że zadania, które podał im na wcześniejszej lekcji były zadane na jutro. Z powodu natłoku tego wszystkiego, nie tknęła tego nawet palcem.
- Powtórzenie z ostatniej lekcji! - zawołał nagle pan Grey, wyrywając z zamyślenia kilka osób, siedzących zaraz za dziewczynami. Lizuski przygotowały się na pytania, a Caroline nie wiedząc co dokładnie było na poprzedniej lekcji, wlepiła wzrok w ławkę. - Co jest najstarszą częścią Nowego Orleanu? - zapytał, lecąc wzrokiem po wszystkich.
Lizuski z pierwszych ławek zacięły się i było już pewne, że nie słuchały ostatniego wykładu. Zdumnieniem było dla niego to, że ręka Bonnie wystrzeliła w górę.
- Słucham panno Bennett? - spytał uprzejmie, najwyraźniej nie żywiąc do niej urazy za ostatni incydent z jej towarzyszem.
- Francuzka dzielnica - powiedziała głośno, dumna z siebie, że coś jednak zapamiętała. Forbes spojrzała na nią, unosząc pytająco brwi i szturchając ją pod ławką nogą.
- Bardzo dobrze - pochwalił swoją uczennicę, wracając do wcześniejszego tematu. Caroline wykorzystując jego nieuwagę, nachyliła się w stronę przyjaciółki.
- Skąd wiedziałaś? - spytała, widząc jej skryty uśmiech. Mulatka spojrzała na nauczyciela, ale myślami była zupełnie gdzie indziej.
- Najwidoczniej, nie każdy jest taki, jakim się go widzi - mruknęła najciszej jak się dało. Niemal bezgłośnie i jedyne co Caroline wiedziała, to to, że Bonnie coś ukrywa. Nie wiedziała co, ani dlaczego, ale wiedziała jedno.
Coś sprawiało, że Bennett się zmieniała i nie na gorsze. Na lepsze. Możliwe, że ktoś poddawał ją próbie, kazał wybierać i myśleć nad wszystkim, na co do tej pory nie zwracała uwagi.
Blondynka wróciła do słuchania wykładowcy, jednocześnie myśląc nad planem znienawidzonego przez siebie wampira.
- Powtórzenie z ostatniej lekcji! - zawołał nagle pan Grey, wyrywając z zamyślenia kilka osób, siedzących zaraz za dziewczynami. Lizuski przygotowały się na pytania, a Caroline nie wiedząc co dokładnie było na poprzedniej lekcji, wlepiła wzrok w ławkę. - Co jest najstarszą częścią Nowego Orleanu? - zapytał, lecąc wzrokiem po wszystkich.
Lizuski z pierwszych ławek zacięły się i było już pewne, że nie słuchały ostatniego wykładu. Zdumnieniem było dla niego to, że ręka Bonnie wystrzeliła w górę.
- Słucham panno Bennett? - spytał uprzejmie, najwyraźniej nie żywiąc do niej urazy za ostatni incydent z jej towarzyszem.
- Francuzka dzielnica - powiedziała głośno, dumna z siebie, że coś jednak zapamiętała. Forbes spojrzała na nią, unosząc pytająco brwi i szturchając ją pod ławką nogą.
- Bardzo dobrze - pochwalił swoją uczennicę, wracając do wcześniejszego tematu. Caroline wykorzystując jego nieuwagę, nachyliła się w stronę przyjaciółki.
- Skąd wiedziałaś? - spytała, widząc jej skryty uśmiech. Mulatka spojrzała na nauczyciela, ale myślami była zupełnie gdzie indziej.
- Najwidoczniej, nie każdy jest taki, jakim się go widzi - mruknęła najciszej jak się dało. Niemal bezgłośnie i jedyne co Caroline wiedziała, to to, że Bonnie coś ukrywa. Nie wiedziała co, ani dlaczego, ale wiedziała jedno.
Coś sprawiało, że Bennett się zmieniała i nie na gorsze. Na lepsze. Możliwe, że ktoś poddawał ją próbie, kazał wybierać i myśleć nad wszystkim, na co do tej pory nie zwracała uwagi.
Blondynka wróciła do słuchania wykładowcy, jednocześnie myśląc nad planem znienawidzonego przez siebie wampira.
*
- Kim jesteście? - spytała ostrym tonem, nie zwracając uwagi na karcące spojrzenie mężczyzny obok i natarczywy wzrok Marcela, który jako jedyny pozostał cicho. Nie licząc bruneta przed nim, który w skupieniu lustrował go wzrokiem.
- Nathan...Black, La señora Woodhope - zrobił ukłon w jej stronę, wytrącając ją z równowagi. Miała już na niego ruszyć, kiedy jedno zdanie, zwróciło jej uwagę. Kompletnie zapomniała o chłopaku, który wydawał się wiedzieć, więcej niż mówi. Cała jej uwaga skupiła się na nim. Marcelu, który ze zdziwienia rozszerzył oczy.
- Jesteś matką Faith - stwierdził dziwnie nieobecny. Kobieta spojrzała na niego ze zdumieniem, wymieniając spojrzenie z mężczyzną obok.
- Nie mam córki, musieliście mnie z kimś pomylić - powiedziała na powrót stając się niemiła. Nathan zaśmiał się pod nosem, po czym nonszalancko opierając się o framugę drzwi, wyjaśnił całe zajście.
- Prawda, nie masz. Co kompletnie mnie nie dziwi, ale do rzeczy - uśmiechnął się złośliwie, ale widząc jej wzrok, trochę ochłonął - Nie kojarzysz jej? - udał zdziwionego - Faith Woodhope, porzucona w lesie, jej matka prawdopodobnie nie żyje, wyłączyła człowieczeństwo, ale hej! Jest też twoją siostrzenicą - uśmiechnął się arogancko. Gerard spojrzał na nią, to samo zrobił jej partner.
- Co? - oniemiała.
- Och, no wiesz - warknął na nią, ale umilkł.
- Moja siostra, nie miała córki, ona... - zacięła się. - James - zwróciła się do niego - Gdzie księga? - zapytała ostro. Mężczyzna, który dotychczas stał cicho, odezwał się od razu.
- Została w mieszkaniu...
- Zaraz - przerwał mu nagle przyjaciel dziewczyny, ręką prosząc by się uciszył - Stara, z ozdobnym "W", na klucz? - zapytał, natychmiast zwracając ich uwagę. Nathan czując się chwilę wyłączony z rozmowy, usiadł w fotelu i zakładając ręce na brzuchu, słuchał z uwagą ich słów, chociaż on to i tak już wiedział. W końcu po to dołączył do grupy, która od wieków ściga rodzinę Faith.
- Masz ją? - zdziwiła się poważnie kobieta, pochodząc do niego o krok, na co on się cofnął. Nie ufał jej, nawet jeśli miałaby być rodziną jego przyjaciółki.
- Faith dostała ją od swojej babci, Bree Greyson...
- Kochana Greyson - wtrącił swoje trzy grosze Black, na co wszyscy zebrani rzucili mu znaczące spojrzenie, wyraźnie mówiące mu, że ma się zamknąć
- Ona ją tak nazywała.
- Ona ją tak nazywała.
- Trzeba ją znaleźć... - zarządziła, będąc już w sekundzie przy drzwiach i je otwierając.
- Co masz na myśli, mówiąc "nazywała"? - zapytał James, spoglądając na Gerarda z pytającym wyrazem twarzy.
- Zabili ją i wtedy Faith wyłączyła człowieczeństwo - powiedział szybko. James posłał szatynce błagalne spojrzenie, co ona jednoznacznie zinterpretowała.
- Hybryda bez człowieczeństwa, to jak trzecia wojna światowa, wiem - powiedziała zirytowana, po czym ponagliła go wzrokiem. - Jeśli to wszystko prawda, to zajmiemy się tym - uspokoiła go, po czym wskazała na drzwi.
Nathan podniósł się z siedzenia i przechodząc koło Woodhope uśmiechnął się zadziornie, czym oberwał od niej ostrym spojrzeniem. Gerard nie patrząc na nią wyszedł z mieszkania, nadal uważnie przyglądając się jej partnerowi.
Nathan podniósł się z siedzenia i przechodząc koło Woodhope uśmiechnął się zadziornie, czym oberwał od niej ostrym spojrzeniem. Gerard nie patrząc na nią wyszedł z mieszkania, nadal uważnie przyglądając się jej partnerowi.
*
Caroline usiadła spokojnie na ławce i czekała na swoją lekcję o historii sztuki. Bonnie już dawno oddaliła się na swoją lekcję zajęć o kulturze, chociaż Care w ogóle nie rozumiała jak jej przyjaciółkę, może coś takiego interesować. Oczywiście, będą tu mieszkały przez cztery lata, ale przecież nie musza wiedzieć o tym mieście wszystkiego. Po za tym, Forbes miała nadzieje jak najszybciej opuścić do miejsce. Ze względu na Klaus'a i jego pokręconą rodzinę, której szczerze z całego serca nienawidziła i gardziła.
- Oh, Caroline - usłyszała ociekający jadem głos, tuż przed sobą. Zmarszczyła brwi i niechętnie podniosła wzrok na osobę, która przerwała jej rozmyślania. - Jak miło cię widzieć.
- Katherine? - wstała natychmiast i zmierzyła ją wzrokiem, ale cofnęła się o krok widząc jej minę. Pierce nie tylko wyglądała na nieźle wkurzoną, ale także zmęczoną. - Co ty tu robisz? - syknęła w końcu.
- Nie martw się - wyszłam zza roku i spojrzałam na obie dziewczyny - Nie zabawi tu długo - uśmiechnęłam się szatańsko, po czym przybliżyłam się do brunetki. Nic nie było mnie teraz wstanie powstrzymać. Ona musiała zginąć i nie było innego wyjścia.
- Nie bądź tego taka pewna - powiedział głos z tyłu. Nie tylko ja byłam w tej chwili zirytowana, to samo było z Caroline, która nienawistnym spojrzeniem mierzyła nas wszystkich. - Caroline, przedstawiam ci moją jędzowatą przyjaciółkę, która uczepiła się mnie jak mokra koszula - zwrócił się do blondynki.
Zacisnęłam zęby i zauważyłam jak Katherine śmieje się pod nosem. Schyliłam się i wyrwałam jedną deskę z ławki, na której wcześniej siedziała Forbes i w wampirzym tempie, wbiłam ją w brzuch sobowtóra. Caroline wytrzeszczyła oczy i rozejrzała się czy czasem ktoś nie idzie. Na szczęście nikt nawet nie zauważył, że zraniłam wampirzycę, która po chwili zniknęła, na co ja zaklęłam.
- To ty wiecznie za mną łazisz i wścibiasz swój zadarty nochal w nie swoje sprawy - odwarknęłam i podeszłam do niego o kilka kroków, z zamiarem uderzenia go w twarz.
- Chyba najlepiej będzie jeśli zostawię was samych i wyjaśnicie to sobie po swojemu - odezwała się Caroline, zbierając swoją torbę z podłogi i patrząc na nas, jak na coś obleśnego. Klaus uśmiechnął się delikatnie wiedząc, że wykonał swoje zadanie.
- Nie zostań - powiedział do swojej ukochanej, gestem ręki pokazując by się zatrzymała - Tej pani już podziękujemy - powiedział do mnie z uśmiechem. Zmrużyłam oczy, po czym zwróciłam się do blondynki:
- Caroline - spauzowałam - Zadzwoń do mnie później, a wyjawię ci sekret twojego eks, dobrze? - powiedziałam kątem oka obserwując ją, po czym zgrabnie i powoli wyminęłam Mikaelson'a.
*
Bonnie nie chciała poznawać chłopaka, przez którego nie zapamiętała nic z lekcji, ale musiała przyznać, że była bardzo przystojny. Ponadto wyglądał na wolnego... Właśnie takie myśli doprowadzały ją do szału. Była na siebie zła, że dawała się ponieść emocjom, które i tak były niedorzeczne i dziwne. Bennett wstała i znowu wpadła na niego, tym razem jednak panując nad nerwami i spokojnie podnosząc torbę.
- Przepraszam... - zaczął, ale Bon nawet nie chciała znowu słuchać tego samego. Spojrzała na niego groźnie.
- Nie przepraszaj - ucięła ostro, ale za nim odeszła, czarnowłosy chwycił ją za ramię, a ona poczuła jakiś dziwny dreszcz, przechodzący od miejsca zetknięcia jego dłoni z jej skórą, aż po każdy nerw w jej ciele.
- Spokojnie, może nie tak ostro? - zapytał z uśmiechem, na który Bonnie w środku się trochę spłoszyła - Kai - przedstawił się. Mulatka zmarszczyła brwi, ale po chwili westchnęła.
- Bonnie - powiedziała niechętnie i z wahaniem. Kai uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym puścił ją i wyminął, a Bonnie ogarnął jakiś dziwny spokój, ale też uczucie niebezpieczeństwa. Zupełnie jakby stała przy pierwotnym wampirze...
*
Hayley z rozmarzeniem patrzyła na swój nowy dom, który zafundował im Tyler, chociaż nadal był na nią zły. Usłyszała w pokoju płacz dziecka, więc od razu zerwała się na równe nogi i pobiegła na górę, by sprawdzić czy wszystko w porządku. Pamiętała, że jeszcze kilka miesięcy temu chciała ją zabić. Własną córkę, własną krew. Cieszyła się, że wtedy z tego zrezygnowała i ma przy sobie tą uroczą osóbkę. Martwiła się tylko, że Klaus mógł się o niej dowiedzieć i chcieć zemsty na niej i dziecku. Miała nadzieję, że jeśli tak by było oszczędził by chociaż jej córeczkę, bo chociaż nie wyglądała to była gotowa dla niej umrzeć. Oczywiście, wątpiła w jego litość.
Wzięła w ramiona dziecko i przytuliła do piersi, delikatnie kołysząc i nucąc kołysankę. Słyszała jak ktoś trzaska drzwiami i domyśliła się, że Tyler wrócił do domu. Czarnowłosy szybko wbiegł do góry i zastał mulatkę, stojącą z dzieckiem. Ukrył swoją radość, podszedł do niej i pocałował w czoło, delikatnie przejeżdżając dłonią po jej włosach, po czym spojrzał na ich córkę, która teraz spokojnie wtulała się w wilczycę. Wziął wdech i spojrzał na swoją dziewczynę.
- Mogę? - spytał, wskazując na małą. Marshall skinęła głową i ostrożnie podała mu dziecko. Wpatrywał się w nią jakby była zaczarowana.
- Jest śliczna - wyszeptała szczęśliwa, na co Lockwood uśmiechnął się i delikatnie zaczął kołysać dziewczynkę.
- Rose jest tak samo piękna, jak ty - powiedział do niej cicho i zauważył, że Rose śpi. Powoli włożył ją z powrotem do łóżeczka i podszedł do szatynki.
- Dziękuję za komplement - uśmiechnęła się do niego, po czym wtuliła się w jego ramię.
*
- Co jej się stało? - zapytała Caroline, mimo iż miała ochotę jak najszybciej opuścić miejsce, w którym się znajdowała i iść na wykład, który miał się zacząć za kilka minut. A była tak pełna nadziei, że hybryda nie dowie się o tym, że Care studiuje tutaj w Nowym Orleanie.
- A wiesz, ktoś jej umarł, więc postanowiła wyłączyć człowieczeństwo - wyjaśnił pokrótce, po czym uśmiechnął się do niej - Normalka - skwitował, po czym jego wzrok utkwił na blondynce, która kurczowo ściskała swoją torbę.
- A... Dlaczego broniłeś Katherine? - zadała kolejne pytanie, śmiało patrząc mu w oczy i wyczekując odpowiedzi. Pierwotny westchnął.
- Powiedzmy, że mój stary przyjaciel chciał bym nie dopuścił by Faith zrobiła coś głupiego - wyjaśnił, po czym zobaczył, że dziewczyna śmieje się pod nosem.
- Masz przyjaciela? - prychnęła, kręcąc głową.
- Tak - syknął, na co Caroline westchnęła i kiedy usłyszała, że zadzwonił dzwonek, z ulgą chciała wyminąć wampira, ale ten w ostatniej chwili złapał ją za ramię. - Co ty tu robisz? - zapytał w końcu.
- Studiuje - wyszarpała ramię - i próbuję cię unikać, co najwyraźniej jest niemożliwe - warknęła i wściekła ruszyła do klasy, w ostatniej chwili do niej wchodząc. Klaus uśmiechnął się pod nosem, a w głowie miał już plan.
- A wiesz, ktoś jej umarł, więc postanowiła wyłączyć człowieczeństwo - wyjaśnił pokrótce, po czym uśmiechnął się do niej - Normalka - skwitował, po czym jego wzrok utkwił na blondynce, która kurczowo ściskała swoją torbę.
- A... Dlaczego broniłeś Katherine? - zadała kolejne pytanie, śmiało patrząc mu w oczy i wyczekując odpowiedzi. Pierwotny westchnął.
- Powiedzmy, że mój stary przyjaciel chciał bym nie dopuścił by Faith zrobiła coś głupiego - wyjaśnił, po czym zobaczył, że dziewczyna śmieje się pod nosem.
- Masz przyjaciela? - prychnęła, kręcąc głową.
- Tak - syknął, na co Caroline westchnęła i kiedy usłyszała, że zadzwonił dzwonek, z ulgą chciała wyminąć wampira, ale ten w ostatniej chwili złapał ją za ramię. - Co ty tu robisz? - zapytał w końcu.
- Studiuje - wyszarpała ramię - i próbuję cię unikać, co najwyraźniej jest niemożliwe - warknęła i wściekła ruszyła do klasy, w ostatniej chwili do niej wchodząc. Klaus uśmiechnął się pod nosem, a w głowie miał już plan.
*
Marcel nadal z boku obserwował James'a, który zadziwiająco bardzo kogoś mu przypominał, ale za nic nie mógł sobie przypomnieć kogo. Nathan za to robił coś z komórką, jednak nie był aż tak zainteresowany rozmową pary przed nim, choć nie ukrywał, że kompletnie nie pasowało mu, że siedzą naprzeciwko niego.
- Skąd znasz Faith? - odezwał się w końcu Gerard, lustrując Black'a wzrokiem pełnym nienawiści. To, że siedzieli i przez tą chwilę współpracowali nie znaczyło, że staną się nagle przyjaciółmi. Za to bardzo wadziła mu pewność jaką cechował się chłopak. Woodhope spojrzała na szatyna, to samo zrobił jej towarzysz i teraz wszyscy patrzyli się na wampira.
Nathan podniósł wzrok na obecnych i uniósł brwi. Patrzył na nich jak na idiotów.
- Z Los Angeles - powiedział lakonicznie, po czym dodał trochę bardziej do siebie, nadal robiąc coś na telefonie - Dokładnie z 1978 roku - mruknął do siebie, przypominając sobie co się wtedy stało. A raczej co miało się zdarzyć, a się nie stało.
- Zrobiłeś jej coś, że myślała, że nie żyjesz? - zapytał, na co James się zaśmiał. Nathan w końcu schował urządzenie i rozejrzał się po obecnych. Spiorunował wzrokiem Marcel'a, który uśmiechnął się na jego reakcję.
- Możliwe, że trochę ją wkurzyłem... - powiedział niewinnie, po czym ciągnął - I przypadkowo umarłem na jej oczach - zakończył, po czym potrząsnął głową.
- Przypadkowo? - odezwała się kobieta - Nie mów mi, że się po tym załamała. - zwróciła rozbawiony wzrok na James'a - Moja siostra nie mogła być aż tak uczuciowa - prychnęła śmiejąc się.
- Właściwie... - spojrzał na Marcel'a, który wolał nie patrzeć na szatynkę - Nie.
- Faith ma specyficzny dar do ukrywania w sobie emocji - wtrącił się ostro Gerard, zwracając ich uwagę - Więc przez sześć wieków ukrywała swoje emocje, ale kiedy Bree, która ją wychowała, zmarła...
- Faith wybuchnęła jak wulkan - pochwycił wątek Black, po chwili spoglądając znacząco na kobietę - Wiesz o co w tym chodzi, prawda? Za długo trzymała w sobie to odczucie porzucenia, nienawiść, ból...
- Wystarczy - powiedział władczo brunet. Kobieta zmrużyła oczy, a obaj chłopacy spojrzeli na nią.
- Dla waszej wiadomości - powiedziała - Nie wiedziałam o istnieniu...Faith - oznajmiła - Urwał mi się kontakt z moją siostrą - powiedziała ciężko wzdychając.
- Ale to w końcu twoja grupa na nas poluję, racja? - James interweniował - Od czasów pierwszych wampirów.
Nathan westchnął z uśmiechem.
- Hobby - powiedział z olśniewającym uśmiechem, wzruszając ramionami. Marcel spojrzał na niego z wytrzeszczonymi oczami, tak samo James i jego partnerka.
- Skąd znasz Faith? - odezwał się w końcu Gerard, lustrując Black'a wzrokiem pełnym nienawiści. To, że siedzieli i przez tą chwilę współpracowali nie znaczyło, że staną się nagle przyjaciółmi. Za to bardzo wadziła mu pewność jaką cechował się chłopak. Woodhope spojrzała na szatyna, to samo zrobił jej towarzysz i teraz wszyscy patrzyli się na wampira.
Nathan podniósł wzrok na obecnych i uniósł brwi. Patrzył na nich jak na idiotów.
- Z Los Angeles - powiedział lakonicznie, po czym dodał trochę bardziej do siebie, nadal robiąc coś na telefonie - Dokładnie z 1978 roku - mruknął do siebie, przypominając sobie co się wtedy stało. A raczej co miało się zdarzyć, a się nie stało.
- Zrobiłeś jej coś, że myślała, że nie żyjesz? - zapytał, na co James się zaśmiał. Nathan w końcu schował urządzenie i rozejrzał się po obecnych. Spiorunował wzrokiem Marcel'a, który uśmiechnął się na jego reakcję.
- Możliwe, że trochę ją wkurzyłem... - powiedział niewinnie, po czym ciągnął - I przypadkowo umarłem na jej oczach - zakończył, po czym potrząsnął głową.
- Przypadkowo? - odezwała się kobieta - Nie mów mi, że się po tym załamała. - zwróciła rozbawiony wzrok na James'a - Moja siostra nie mogła być aż tak uczuciowa - prychnęła śmiejąc się.
- Właściwie... - spojrzał na Marcel'a, który wolał nie patrzeć na szatynkę - Nie.
- Faith ma specyficzny dar do ukrywania w sobie emocji - wtrącił się ostro Gerard, zwracając ich uwagę - Więc przez sześć wieków ukrywała swoje emocje, ale kiedy Bree, która ją wychowała, zmarła...
- Faith wybuchnęła jak wulkan - pochwycił wątek Black, po chwili spoglądając znacząco na kobietę - Wiesz o co w tym chodzi, prawda? Za długo trzymała w sobie to odczucie porzucenia, nienawiść, ból...
- Wystarczy - powiedział władczo brunet. Kobieta zmrużyła oczy, a obaj chłopacy spojrzeli na nią.
- Dla waszej wiadomości - powiedziała - Nie wiedziałam o istnieniu...Faith - oznajmiła - Urwał mi się kontakt z moją siostrą - powiedziała ciężko wzdychając.
- Ale to w końcu twoja grupa na nas poluję, racja? - James interweniował - Od czasów pierwszych wampirów.
Nathan westchnął z uśmiechem.
- Hobby - powiedział z olśniewającym uśmiechem, wzruszając ramionami. Marcel spojrzał na niego z wytrzeszczonymi oczami, tak samo James i jego partnerka.
*
/ Los Angeles, 1978r./
Usiadłam na ławce i ukryłam twarz w dłoniach. Wzięłam kilka głębokich wdechów, ale i to nie pomogło mi opanować uczuć, które w sobie trzymałam. Zacisnęłam dłonie w pięści i gwałtownie wstałam, kierując się szybko w stronę baru. Przeszłam kilka przecznic, aż stanęłam kiedy usłyszałam strzał w jednej z uliczek. Zdezorientowana obróciłam się i w wampirzym tempie znalazłam się w miejscu, skąd dochodził zapach krwi. Rozejrzałam się i wytrzeszczyłam oczy, kiedy zobaczyłam leżącą postać na ziemi. Podbiegłam do niej i obróciłam w swoją stronę. Zamknęłam oczy.
- Ty skończony idioto - mruknęłam bliska płaczu. Nie było możliwości, że Nate przeżyje. Nawet jak bym go zaniosła do szpitala, zginie. Pokręciłam spanikowana głową. Zostało jedno wyjście. Kiedy otworzyłam oczy, chłopak patrzył na mnie zdziwiony.
- Co ty robisz? - zapytał zdziwiony, ledwo przytomny, jednak na tyle by móc zobaczyć, że nad czymś się zastanawiam. Spojrzałam w końcu na niego przepraszająco.
- Wiem, że mnie za to znienawidzisz - wyszeptałam, po czym nagryzłam nadgarstek i już przystawiałam mu go do ust, kiedy ostatkiem sił mnie zatrzymał.
- Nie - powiedział - Nie wolno ci - mówił szybko.
- Zginiesz - powiedziałam bezsilna, na co potrząsnął głową i błagalnie na mnie popatrzył. Wzięłam wdech i wydech, po czym spojrzałam na niego bez emocji. Pewnie myślał, że się rozmyśliłam, albo, że pozwolę mu umrzeć.
- Wolę zginąć niż być wampirem - powiedział z obrzydzeniem, na co się słabo uśmiechnęłam. Ponownie nagryzłam nadgarstek i szybko przystawiłam mu go do ust. Szarpał się, wyrywał. W końcu upił odpowiednią ilość, więc zabrałam rękę.
- Przepraszam - wyszeptałam i jednym ruchem skręciłam zaskoczonemu chłopakowi kark. Usiadłam koło niego i czekałam aż się obudzi.
Gdzieś po dwóch godzinach, usłyszałam jak zaczerpnął głęboko powietrza. Wstałam szybko i rzuciłam mu woreczek z krwią. Spojrzał na mnie wściekły, co ja skwitowałam uśmieszkiem. Wcale nie żałowałam tego co zrobiłam.
- Coś ty zrobiła? - warknął na mnie i próbował przygnieść do ściany. Jednym ruchem ręki, obezwładniłam go i sama popchnęłam go na mur. Nawet, jako wampir nie miał ze mną najmniejszych szans.
- Uratowałam ci życie - syknęłam, po czym spojrzałam w jego oczy. - Nie ma innego wyjścia.
- Nie wolno ci... - zaczął wściekły, jednak umilkł, zaraz kiedy zaczęłam wymawiać słowa.
- Stałeś w ciemnym zaułku - mówiłam prosto w jego oczy, które nie wyrażały zupełnie nic - Ktoś zaszedł cię od tyłu i nakarmił krwią, po czym skręcił kark. Upadłeś i straciłeś przytomność. Znalazłam cie martwego, ale nie mogłam znieść twojej straty. Nie wiesz kto cię przemienił, a ja myśląc, że nie żyjesz, uciekłam. Nienawidzisz mnie i nigdy więcej mnie nie zobaczyłeś - skończyłam i odsunęłam się. W chwili kiedy otworzył oczy, zniknęłam. Nathan zmarszczył brwi i zauważył w swojej ręce woreczek z krwią, po chwili wypijając całą zawartość i odrzucając opakowanie.
Usiadłam na ławce i ukryłam twarz w dłoniach. Wzięłam kilka głębokich wdechów, ale i to nie pomogło mi opanować uczuć, które w sobie trzymałam. Zacisnęłam dłonie w pięści i gwałtownie wstałam, kierując się szybko w stronę baru. Przeszłam kilka przecznic, aż stanęłam kiedy usłyszałam strzał w jednej z uliczek. Zdezorientowana obróciłam się i w wampirzym tempie znalazłam się w miejscu, skąd dochodził zapach krwi. Rozejrzałam się i wytrzeszczyłam oczy, kiedy zobaczyłam leżącą postać na ziemi. Podbiegłam do niej i obróciłam w swoją stronę. Zamknęłam oczy.
- Ty skończony idioto - mruknęłam bliska płaczu. Nie było możliwości, że Nate przeżyje. Nawet jak bym go zaniosła do szpitala, zginie. Pokręciłam spanikowana głową. Zostało jedno wyjście. Kiedy otworzyłam oczy, chłopak patrzył na mnie zdziwiony.
- Co ty robisz? - zapytał zdziwiony, ledwo przytomny, jednak na tyle by móc zobaczyć, że nad czymś się zastanawiam. Spojrzałam w końcu na niego przepraszająco.
- Wiem, że mnie za to znienawidzisz - wyszeptałam, po czym nagryzłam nadgarstek i już przystawiałam mu go do ust, kiedy ostatkiem sił mnie zatrzymał.
- Nie - powiedział - Nie wolno ci - mówił szybko.
- Zginiesz - powiedziałam bezsilna, na co potrząsnął głową i błagalnie na mnie popatrzył. Wzięłam wdech i wydech, po czym spojrzałam na niego bez emocji. Pewnie myślał, że się rozmyśliłam, albo, że pozwolę mu umrzeć.
- Wolę zginąć niż być wampirem - powiedział z obrzydzeniem, na co się słabo uśmiechnęłam. Ponownie nagryzłam nadgarstek i szybko przystawiłam mu go do ust. Szarpał się, wyrywał. W końcu upił odpowiednią ilość, więc zabrałam rękę.
- Przepraszam - wyszeptałam i jednym ruchem skręciłam zaskoczonemu chłopakowi kark. Usiadłam koło niego i czekałam aż się obudzi.
Gdzieś po dwóch godzinach, usłyszałam jak zaczerpnął głęboko powietrza. Wstałam szybko i rzuciłam mu woreczek z krwią. Spojrzał na mnie wściekły, co ja skwitowałam uśmieszkiem. Wcale nie żałowałam tego co zrobiłam.
- Coś ty zrobiła? - warknął na mnie i próbował przygnieść do ściany. Jednym ruchem ręki, obezwładniłam go i sama popchnęłam go na mur. Nawet, jako wampir nie miał ze mną najmniejszych szans.
- Uratowałam ci życie - syknęłam, po czym spojrzałam w jego oczy. - Nie ma innego wyjścia.
- Nie wolno ci... - zaczął wściekły, jednak umilkł, zaraz kiedy zaczęłam wymawiać słowa.
- Stałeś w ciemnym zaułku - mówiłam prosto w jego oczy, które nie wyrażały zupełnie nic - Ktoś zaszedł cię od tyłu i nakarmił krwią, po czym skręcił kark. Upadłeś i straciłeś przytomność. Znalazłam cie martwego, ale nie mogłam znieść twojej straty. Nie wiesz kto cię przemienił, a ja myśląc, że nie żyjesz, uciekłam. Nienawidzisz mnie i nigdy więcej mnie nie zobaczyłeś - skończyłam i odsunęłam się. W chwili kiedy otworzył oczy, zniknęłam. Nathan zmarszczył brwi i zauważył w swojej ręce woreczek z krwią, po chwili wypijając całą zawartość i odrzucając opakowanie.
*
_____________________________
Hah, to teraz wiecie, dlaczego Nate jest wampirem :D Co jednak nie wyjaśnia, dlaczego Faith myślała, że jest martwy, prawda? W końcu sama go zahipnotyzowała, więc o co tu chodzi, racja? Dowiecie się tego mniej więcej w 26 rozdziale, gdzie wraca pewna osoba. Ech, niedługo to ja wojnę rozpocznę :)))))) Ogląda z was ktoś Arrow'a? Jeśli tak, to możecie się domyślić, dlaczego tak długo zwlekałam z dodaniem rozdziału. Byłam w rozsypce totalnej :'((((((